Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Null - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Null - ebook

Nadziei nie ma.
Jest błoto, drony i betonowy strop piwnicy, jeśli masz dość szczęścia, i bunkier, który nazywasz blindażem, a zwykle jest marną jamą w ziemi. O co więc walczysz? Czy wierzysz jeszcze w sens tej walki?
Na pierwszej linii frontu – na „nullu” – w odciętym rzeką kawałku świata, którego nie można oddać, choć się go nie ocali, Koń i jego towarzysze wypatrują światła, wiedząc, że to, które nadejdzie, będzie raczej rozpalającą niebo eksplozją. Na nullu braterstwo i odwaga nabierają nowego znaczenia, racjonalność ustępuje intuicji, przesądom i wierze. Są ochotnicy i są mobiki, którzy nie chcą walczyć, jest miłość krótka jak życie na froncie i bywa też internet ze starlinka.
Koń to rozumie, chociaż żołnierzem jest od niedawna. Wszystko, w co dotąd wierzył i co kochał, umarło, zostawił więc za sobą zgliszcza dawnego życia w Polsce i wyjechał walczyć i szukać odkupienia – a może śmierci? Obumarły w środku poznaje Zuję, pierwszą, która nosi to imię. Zuja wyzwala w nim to, co uważał za dawno martwe. Przeszłość, o której Koń nie mówi i nie chce myśleć, ciągle powraca.
Jest też pies, którego nie uzdrowił mag z Tadżykistanu.
Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-76-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

– Nam pizda – mówi Szczur.

Pa­trzy w niebo przez szcze­liny w za­ma­sko­wa­nym śmie­ciami i dar­nią wej­ściu do wa­szej jamy.

Nie­opo­dal su­nie po­woli cięż­kimi wo­dami i zło­gami kry wasz oj­ciec Dniepr, od­wieczny, mimo za­pór, które za­to­piły po­rohy w wo­dach roz­le­wisk. Nad wami noc ja­śnieje pełną twa­rzą wa­szej matki mie­siąca, w jej świe­tle unosi się dron, średni bom­ber z ter­mo­wi­zją.

Wasz.

Wasz, bo wi­dząc swoim czar­nym okiem białe cie­pło wy­chy­la­ją­cego się z jamy Szczura, zrzuca za­miast gra­natu dwu­li­trową bu­telkę po coli nie wia­domo po co owi­niętą srebrną ta­śmą, po czym, bu­cząc śmi­głami, po­chyla się i od­la­tuje tam, skąd przy­był, na drugi brzeg wiel­kiej rzeki. Bu­telka spada w błoto kilka me­trów od wa­szej jamy. Szczur kręci głową znie­sma­czony fu­szerką pi­lota, od­cze­kuje chwilę, na­słu­chuje, czy nie sły­chać in­nych, ob­cych dro­nów.

Ci­szę roz­pra­szają tylko szem­ra­nie wiel­kiej rzeki i da­leki grzmot przy­lo­tów ro­syj­skiej ar­ty­le­rii i jesz­cze dal­szy po­mruk wa­szej, z dru­giego brzegu, jak od­le­gła bu­rza.

– To na­sza arta pra­cuje – mówi Szczur, pró­bu­jąc do­dać so­bie od­wagi.

– Na­sza – zga­dzasz się.

Pra­cuje, na tym po­lega te­raz ta wojna, że arta pra­cuje, a wy sie­dzi­cie w ja­mie i cze­ka­cie, aż ich arta po­pra­cuje po was.

Szczur wy­suwa się po­woli z jamy, od­su­wa­jąc ma­sko­wa­nie wej­ścia, po czym peł­znie po ziemi w stronę bu­telki, peł­znie jed­no­cze­śnie szybko i ocię­żale, jak wielki płaz, od błota, brud­no­szary w spło­wia­łym mul­ti­ca­mie. Chwyta bu­telkę i po­spiesz­nie wraca do jamy, wielka traszka w bro­niku i heł­mie.

Wy­łą­czasz czer­wone świa­tełko czo­łówki, wyj­mu­jesz skła­dany nóż, który przed wy­jaz­dem do­sta­łeś od sio­stry, na czter­dzie­ste dru­gie uro­dziny, cho­ciaż uro­dzin nie ob­cho­dzi­łeś, bo nie mo­głeś już wtedy ob­cho­dzić uro­dzin i nie je­cha­łeś wtedy jesz­cze na wojnę, wo­zi­łeś tylko hu­ma­ni­tarkę.

Nóż jest bar­dzo do­bry, wiesz, że był drogi, ostrzysz go czę­sto małą ce­ra­miczną osełką, więc z ła­two­ścią te­raz roz­ci­nasz ta­śmę skle­ja­jącą obie po­łówki bu­telki. W środku za­war­tość dwóch ame­ry­kań­skich woj­sko­wych ra­cji MRE, ale bez ich zwy­kłego zbior­czego opa­ko­wa­nia, z któ­rego trzeba było je wy­jąć, aby się zmie­ściły w bu­telce ra­zem z paczką pa­pie­ro­sów, za­pal­niczką i ka­wał­kiem pa­pieru, na któ­rym wasz kom­bat na­pi­sał wła­sno­ręcz­nie: „Uwa­żaj­cie na sie­bie, chłopcy”. Słowa te na­pi­sane są po ukra­iń­sku. Nie po­tra­fisz czy­tać od­ręcz­nej cy­ry­licy, bo ni­gdy nie cho­dzi­łeś do ukra­iń­skiej szkoły, tylko dru­ko­waną, ale Szczur umie, bo cho­dził do ukra­iń­skiej szkoły, i od­czy­tuje ci te wstręt­nie bez­czelne słowa kom­bata na głos.

Бережіть себе, хлопці. Uwa­żaj­cie na sie­bie. Jak można na sie­bie uwa­żać po złej stro­nie rzeki?

– Je­bać go – mó­wisz.

Nie wiesz, czy kom­bat na­pi­sał to z głu­poty, czy sar­ka­stycz­nie, ale bar­dzo ci się to nie po­doba.

– Je­bać – zga­dza się Szczur.

Szczur grze­bie w zrzu­to­wej paczce.

– Nie ma wody – mówi w końcu.

– Przy­lecą i z wodą. Albo pójdę do rzeczki.

– Znad rzeczki nie wró­cisz.

– Pew­nie nie.

Mil­czy­cie obaj przez do­brą chwilę i obaj wie­cie, że mil­czy­cie na te­mat sy­tu­acji, w ja­kiej przy­szło się wam zna­leźć, bo trudno o niej po­wie­dzieć co­kol­wiek, ale trudno też ją igno­ro­wać.

– Nam pizda – po­wta­rza po chwili Szczur, pa­trząc cały czas na za­war­tość zrzutu, jakby znaj­do­wało się w nim coś nie­zwy­kłego, jakby mię­dzy srebrną fo­lią pa­czek MRE chciał wy­pa­trzyć coś, co mo­głoby dać cho­ciaż odro­binę na­dziei, w którą wcze­piłby się pa­zu­rami i nie pu­ścił.

Na­dziei w bu­telce nie ma.

Obaj wie­cie, co ten zrzut ozna­cza.

– Plus. Nam pizda – zga­dzasz się ze Szczu­rem po woj­sko­wemu.

Nie ma już dla was za­opa­trze­nia ło­dziami, zo­stały tylko drony. Na rzece za dużo kry, mię­dzy którą ło­dzie brną po­woli, wy­sta­wia­jąc się na ostrzał. Za mało re­bów, elek­tro­nicz­nych za­głu­sza­rek chro­nią­cych wy­sta­wione na strzał ło­dzie przed dro­nami. Za mało ło­dzi. Za mało lu­dzi. Za mało wszyst­kiego, tylko pi­da­rów dużo i kry na Dnie­prze, i prze­ni­kli­wego, wil­got­nego chłodu jest dość.

– Nam pizda na chuj – po­wta­rzasz.

Po ukra­iń­sku słowo „pizda” ma ak­cent na drugą sy­labę i tak je wła­śnie wy­ma­wiasz.

Po dzie­się­ciu mi­nu­tach dron wraca z dwu­li­trową bu­telką pełną wody i znowu nie tra­fia nią do wa­szej jamy.

– Te­raz ty idziesz – mówi Szczur.

– Plus – od­po­wia­dasz.

Nie pro­te­stu­jesz, bo ma ra­cję. Twoja ko­lej. Wy­peł­zasz z jamy. Na tle ja­snego, noc­nego nieba ru­iny wsi, po­je­dyn­cza ściana z otwo­rem po oknie, ki­kuty po­sie­ka­nych odłam­kami, spa­lo­nych drzew. W piw­ni­cach zrów­na­nych z zie­mią do­mów sie­dzą inni po­dobni do cie­bie i Szczura. Jest zimno, ale po­wy­żej zera, tyle że wiatr, zie­mia od­ma­rza po wierz­chu, błoto klei się do mun­duru. Za­sta­na­wiasz się chwilę – czoł­gać się czy biec?

Za­czy­nasz się czoł­gać i gdzieś na kra­wę­dzi sły­szal­no­ści roz­lega się rów­nie ci­che co prze­ra­ża­jące wy­cie śmi­gieł noc­nego ma­wika z ter­mo­wi­zją i nie jest to wasz ma­wik, po­nie­waż wasz ma­wik nie ma tu nic do ro­boty.

Chwy­tasz bu­telkę, zry­wasz się z ziemi, nie czoł­gasz się już, bie­gniesz z po­wro­tem do jamy, rzu­casz się w dół, jak­byś ska­kał do wody. Szczur za­suwa za tobą wej­ście.

– Ma­wik. Pi­dar­ski – mó­wisz, dy­sząc.

Szczur już wie. Po­pra­wia hełm na gło­wie, prze­kręca tylne po­krę­tło fa­sunku, przy­ciąga pa­sek pod brodą. Nie musi po­pra­wiać hełmu, ale musi coś zro­bić. Samo cze­ka­nie jest nie do znie­sie­nia.

Ty też nie mo­żesz po pro­stu cze­kać. Sia­dasz jak naj­ni­żej w wa­szej ja­mie, na wy­rost zwa­nej „po­zy­cją”, bę­dą­cej w isto­cie głę­boką na metr osiem­dzie­siąt, sze­roką i długą na dwa me­try dziurą w błot­ni­stej ziemi, kie­dyś była piw­niczką pod ja­kąś za­sraną chatą, lecz chaty już nie ma. Ściany są z cien­kiego be­tonu, stropu nie­stety nie ma, jak chaty, był pew­nie drew­niany, zo­stały resztki. Po­zy­cji tu nie ko­pie­cie, zresztą ostrą ło­patę trudno do­stać na­wet po tam­tej stro­nie Dnie­pru, a cóż do­piero tu­taj, gdzie was i wszystko, co wa­sze, i was sa­mych przy­wie­ziono ło­dziami, kiedy jesz­cze kry nie było tyle.

Ale ło­dzie już nie pły­wają.

Nie mie­li­ście na­wet płyt wió­ro­wych, żeby za­izo­lo­wać ściany, jak w nor­mal­nym blin­dażu na dru­gim brzegu, zro­bi­li­ście więc, co się dało, za po­mocą fo­lii i de­sek. Strop sta­no­wią belki przy­kryte de­skami i za­ma­sko­wane wszel­kim do­stęp­nym tu śmie­ciem, o wiele za cien­kie. W ką­cie stoi eco-flow i mruga nie­bie­skim świa­tłem. Wy­świe­tlacz po­ka­zuje dwa­na­ście pro­cent. Trzeba go na­ła­do­wać, my­ślisz. Kilka me­trów od wa­szego blin­dażu ukry­li­ście w dru­giej ja­mie nie­wielki prze­no­śny ge­ne­ra­tor, który bo­icie się uru­cha­miać w nocy, bo cie­pło sil­nika ła­two zo­ba­czyć w ter­mo­wi­zji, cho­ciaż wasz jest nie­źle za­ma­sko­wany. Pod ścia­nami jamy stoją dwie pry­cze, na nich wa­sze brudne po­sła­nia, na gwoź­dziach wbi­tych w ścianę broń, stare AK-74 Szczura, twój ukra­iń­skiej pro­duk­cji AR-15 z FVPO i jed­no­ra­zowy gra­nat­nik prze­ciw­pan­cerny RPG-18, zwany mu­chą.

AK Szczura okrył już cienki na­lot rdzy od wil­goci pa­nu­ją­cej w ja­mie, ty o swój ka­ra­bin dba­łeś bar­dziej, cho­ciaż nie strze­li­łeś z niego w walce ani razu. Nie było kiedy, nie było do kogo. Taka to ta wojna. My­śla­łeś, że tu­taj się to zmieni, Ko­niu, ale się nie zmie­niło. Na ra­zie. Już nie­długo.

Z mu­chy od­cho­dzi na­klejka z in­struk­cją uży­cia. Stary so­wiecki sprzęt.

Po­wer­bank i ge­ne­ra­tor to rzad­kość na pierw­szej li­nii, w pie­cho­cie. Nie to co u pi­lo­tów. U pi­lo­tów było le­piej. Ale już nie je­steś u pi­lo­tów.

– Po co my tu sie­dzim? – pyta Szczur i za­czyna się trząść, cze­ka­jąc na to, co na­stąpi po pi­dar­skim ma­wiku, naj­pierw żu­chwa, po­tem ręce, i za­raz trzę­sie się cały.

– Nie za­da­jem ta­kich py­tań – od­po­wia­dasz. – To jest nie­po­trzebne py­ta­nie.

– Prze­cież to nie jest wo­jo­wa­nie – mówi da­lej, dy­go­cąc. – Ja tut na­wet jed­nego pi­dara nie wi­dział.

– Prze­nieś się do piw­nicy da­lej, to bę­dziesz na kon­tak­cie ognio­wym każ­dego dnia.

– A bo ja chcę? Ale tu na­wet nie ma po­sa­dek, żeby się dało ja­koś po­ru­szać. Albo scho­wać. Po pro­stu sie­dzim tut i cze­ka­jem. Który z nas bę­dzie trioch­so­tyj, który dwoch­so­tyj.

Trioch­so­tyj, czyli trzy­setny, to ranny, dwoch­so­tyj, dwu­setny – trup.

– Na jedno wy­cho­dzi – od­po­wia­dasz.

– Co? – nie ro­zu­mie Szczur.

– Czy dwoch­so­tyj, czy trioch­so­tyj. Na jedno wy­cho­dzi. Dro­nem trioch­so­tego nie ewa­ku­ują. Bę­dziesz ranny gnił, aż zdech­niesz.

– Ło­dzi nie bę­dzie? – pyta, cho­ciaż zna od­po­wiedź.

Tu­taj czę­sto za­daje się py­ta­nia, na które zna się od­po­wiedź.

– W tej krze? A ty my­ślisz, że czemu żar­cie dro­nem przy­le­ciało? – od­po­wia­dasz.

– Ja wi­dział, że tut jeź­dził ten taki na­tow­ski śmieszny, na gą­sie­ni­cach skrzynka taka z przy­czepą też na gą­sie­ni­cach, na ta­kim prze­gu­bie. Nie mogą go znowu przy­słać?

– Ty du­ma­jesz, BVS? BVS mi­nus – mó­wisz z pew­nym smut­kiem, bo ja­koś cie­szyło cię, gdy BVS prze­pra­wiał się przez Dniepr i przez nad­rzeczne błota i roz­le­wi­ska.

– A co się stało?

– A co się miało stać? Roz­je­bany w ze­szłym ty­go­dniu na chuj. Uto­pił się naj­pierw w ba­gnie, a po­tem efpi­wiszką roz­je­ba­szyli.

– Więc po co tut sie­dzim? – pyta da­lej, cho­ciaż wie, że na to py­ta­nie aku­rat nie znasz od­po­wie­dzi i jed­no­cze­śnie znasz ją tak samo do­brze jak on. – Jak się sie­działo tam, gdzie ostat­nio, to przy­naj­mniej to miało ja­kiś sens, czło­wiek cze­kał, aż bę­dzie trzy­setny, wtedy go za­biorą, pój­dzie do szpi­tala, po­tem do domu. A tu, skoro na­wet trzy­set­nego nie za­biorą, to na co my cze­kamy, Koń, na co? – pyta, żeby nie cze­kać w ci­szy.

Nie umiesz mu od­po­wie­dzieć. Dla Szczura sens tej wojny jest zu­peł­nie inny niż dla cie­bie, bo ty wie­rzysz ja­koś, że ta wojna ja­kiś sens ma. Nie je­steś jed­nak w sta­nie, Ko­niu, uwie­rzyć w to, by w ra­mach tego, jak ro­zu­miesz sens tej wojny, sens miała rów­nież wa­sza obec­ność tu­taj, na le­wym brzegu ojca wa­szego Dnie­pru.

Koń to twój pseu­do­nim, albo ra­czej znak wy­wo­ław­czy, позивний, po­zyw­nyj. Po ukra­iń­sku Кінь.

Szczur to pseu­do­nim Szczura. Po ukra­iń­sku Пацюк, Pa­ciuk.

Nie wiesz, ile Szczur ma lat. Wy­gląda na czter­dzie­ści i tro­chę, w czer­wo­nym świe­tle two­jej czo­łówki na­wet na wię­cej, ale ukra­iń­scy męż­czyźni za­czy­nają wy­glą­dać na czter­dzie­ści i tro­chę, czę­sto jesz­cze za­nim prze­kro­czą trzy­dziestkę. Zwłasz­cza ci z pro­win­cji. Jest ni­ski, szczu­pły i smutny, ma dużą głowę, rzadki za­rost i ja­sne, zmę­czone oczy. Po­cho­dzi z ja­kiejś wsi pod Tar­no­po­lem. Nie ma żad­nego wy­kształ­ce­nia poza tym, ja­kie dały mu dwa lata wojny. Przed peł­no­masz­tabną – czyli peł­no­ska­lową – żył, jakby wojny nie było. Przez rok jeź­dził ube­rem w War­sza­wie, zna tro­chę pol­ski. W 2021 za­cho­ro­wała mu matka, wró­cił, żeby się nią za­jąć, matka jed­nak i tak umarła. Nie miał ni­kogo in­nego na świe­cie. Po­tem wy­bu­chła wojna, Szczur wstą­pił naj­pierw do te­ro­brony, sam nie wie­dział dla­czego, po­tem prze­niósł się do pie­choty mor­skiej, za do­brym do­wódcą. Wię­cej o nim nie wiesz, a po dwóch la­tach wojny Szczur sam nie wie o so­bie wiele wię­cej niż to. Wszystko, co wcze­śniej, znik­nęło, roz­myło się w pa­mięci jak dawno obej­rzany film.

Po dwóch la­tach wojny Szczur wie inne rze­czy. Na przy­kład na słuch po­znaje, skąd jest przy­lot, i od­ru­chowo, bez za­sta­no­wie­nia, wie wtedy, w którą stronę głową rzu­cić się na zie­mię, żeby tro­chę zwięk­szyć szanse prze­ży­cia. Wie, jak się wy­srać w le­sie bez ob­sra­nia so­bie bu­tów. Czego nie wie i nie ro­zu­mie, to tego, jak dzia­łają Zbrojne Siły Ukra­iny – nie tak, jak by się mo­gło wy­da­wać, bo nie do końca tak, jak so­wiecka ar­mia, jak woj­sko, które pa­mię­tał słu­żący jesz­cze w Afga­nie oj­ciec Szczura, który wiele mu o tam­tym woj­sku opo­wia­dał.

Z dru­giej strony Zbrojne Siły Ukra­iny dawną Ar­mię Ra­dziecką przy­po­mi­nają o wiele bar­dziej, niż chcia­łoby się wy­da­wać to­bie, Ko­niu, i tym wszyst­kim, któ­rzy, jak ty kie­dyś, na sa­mym po­czątku peł­no­masz­tab­nej, który dla cie­bie w ogóle był po­cząt­kiem wojny, uwie­rzyli w pro­sty prze­kaz ukra­iń­skiej pro­pa­gandy o no­wo­cze­snej, za­chod­niej ar­mii peł­nej pięk­nych, za­wa­diac­kich chłop­ców wal­czą­cych prze­ciwko si­łom zła ni­czym tol­kie­now­ski Gon­dor prze­ciwko or­kom.ROZ­DZIAŁ 2

Ty rów­nież uwie­rzy­łeś kie­dyś tej pięk­nej pro­pa­gan­dzie, która, cho­ciaż nie do końca zgodna z rze­czy­wi­sto­ścią, od­po­wia­dała prze­cież ja­kiejś praw­dzie. Nie mia­łeś prze­cież wąt­pli­wo­ści, że i ty, i Szczur sto­icie po stro­nie do­bra i spra­wie­dli­wo­ści. Je­śli ja­ka­kol­wiek wojna w hi­sto­rii może być na­zwana spra­wie­dliwą, mó­wi­łeś kie­dyś, tak dawno, pi­jany, w war­szaw­skiej knaj­pie ostat­niemu z przy­ja­ciół, je­śli ja­ka­kol­wiek, to ta.

I da­lej w to wie­rzysz, Ko­niu. Ale wi­dzisz też już inne rze­czy.

– Szczur, pa­mię­tasz ta­kie miej­sce w War­sza­wie, taką małą knajpkę z wi­nem na placu Zba­wi­ciela? – py­tasz po pol­sku, tylko po­zyw­nyj wy­ma­wia­jąc po ukra­iń­sku.

Py­tasz go po to, by nie cze­kać w mil­cze­niu na to, co przyj­dzie po ma­wiku.

– Gdzie?

– W War­sza­wie.

– W ja­kiej War­sza­wie, o czym ty mó­wisz? – pyta Szczur, jakby żad­nej War­szawy ni­gdy nie było.

Szczur ma ra­cję, po­my­śla­łeś. Żad­nej War­szawy ni­gdy nie było. Tam­ten świat jest tak da­leki, że być może ni­gdy nie ist­niał.

Nie było go. Jest tylko to, wojna, jama, wy ka­wa­łek od nulla, da­lej null, czyli naj­dal­sze wa­sze po­zy­cje, da­lej szara zona, da­lej pi­dary, my­ślisz. To ko­jąca myśl.

Ale Ja­goda by pa­mię­tał, gdyby w niej kie­dy­kol­wiek był, my­ślisz. Może.

Za­czy­nasz się za­sta­na­wiać, dla­czego sie­dzi­cie w tej bar­dzo kiep­skiej piw­nicy, a nie po do­brych piw­ni­cach, które zo­stały po do­mach, co już ich nie ma, i za­sta­na­wiasz się po to, by czuć bez­radną złość, że to nie­spra­wie­dliwe, inni sie­dzą po do­brych piw­ni­cach, su­cho mają i cie­pło, a nad sobą be­to­nowe stropy, a nie de­ski, jak wy, a wy mu­si­cie sie­dzieć w tej je­ba­nej na chuj, bo do­bra, którą so­bie upa­trzy­li­ście, oka­zała się za­wa­lona po bez­po­śred­nim tra­fie­niu 152 mi­li­me­trów.

Ja­goda ma do­brą piw­nicę, ale to cię aku­rat bar­dzo cie­szy. Roz­dzie­lili was nie­dawno, w każ­dej musi być je­den do­świad­czony żoł­nierz, po­wie­dział rotny, nie mogę was dwóch trzy­mać w jed­nej.

Za­sta­na­wiasz się nad tym, żeby się nie bać.

Niech to już przy­leci. Le­piej już zgi­nąć, niż się bać.

I na­gle, jak za­wsze na­gle, nie­spo­dzie­wa­nie cho­ciaż wy­cze­ki­wane, przy­la­tuje. Świst i cztery eks­plo­zje. Nie bar­dzo bli­sko, ale zie­mia i tak za­drżała, po­sy­pało się ze ścian.

Szczur trzę­sie się da­lej.

– Wa­sy­lok – mówi, szczę­ka­jąc zę­bami.

– Tak są bli­sko...? – py­tasz głu­pio, tro­chę zdzi­wiony, że rze­czy­wi­ście są tak bli­sko, a tro­chę po to, żeby znowu za­bić ci­szę, ale ci­sza za­raz umiera sama, bo znowu cztery eks­plo­zje, cały ma­ga­zy­nek wa­sy­loka, tym ra­zem bli­żej. Nie mogą być da­lej niż cztery ki­lo­me­try, bo taki jest wa­sy­loka za­sięg. Nie ma żad­nego po­wodu, żeby byli da­lej. Za­sad­ni­czo są na­wet o wiele bli­żej, tak my­ślisz, bo prze­cież wa­sy­loka nie wy­su­nęli na null, jest gdzieś ki­lo­metr od nulla, albo dwa. Albo trzy. Więc są o wiele bli­żej.

– Ko­ry­gują z drona – mówi Szczur rzecz oczy­wi­stą, żeby coś po­wie­dzieć.

Znowu świst i cztery eks­plo­zje. Je­bany wa­sy­lok na chuj, nie wiesz na­wet, czy mó­wisz to na głos, czy tylko w my­ślach. Je­bany wa­sy­lok, piz­diec, na chuj. Cztery po­ci­ski 82 mi­li­me­try po­da­wane do tego mi­no­mietu w ma­ga­zy­nie, wy­strze­li­wane w se­rii, je­den po dru­gim, i wszyst­kie w wa­szą stronę.

Je­śli trafi w wa­szą jamę, zgi­nie­cie obaj.

Obaj zgi­niemy prę­dzej czy póź­niej, prze­cież nikt nie do­żyje końca wojny, więc co za róż­nica, my­ślisz, ale okła­mu­jesz sam sie­bie, Ko­niu.

Jest róż­nica.

Ko­lejne cztery eks­plo­zje, jedna po dru­giej, bam, bam, bam, bam. Zie­mia drży, fala ude­rze­niowa prze­ci­ska się przez wej­ście do wa­szej jamy, czu­jesz ją ca­łym cia­łem. Bam, bam, bam, bam.

Nie tra­fili w blin­daż.

Bam, bam, bam, bam.

Nie tra­fili w jamę. To je­dyna rzecz na ca­łym świe­cie, w ca­łej jego roz­cią­gnię­tej na ty­siąc­le­cia, na mi­liony lat hi­sto­rii, która ma zna­cze­nie. Nie tra­fili w wa­szą jamę. Może tra­fili w któ­rąś piw­nicę i strop nie wy­trzy­mał, do­brze im tak, tym, co mają do­bre piw­nice z be­to­no­wym stro­pem. Nie tra­fili w wa­szą jamę. Nic wię­cej nie ma zna­cze­nia.

Bam, bam, bam, bam.

Nie tra­fili w wa­szą jamę.

Ci­sza.

Cze­ka­cie.

Ci­sza.

Ile mi­nęło?

Pa­trzysz na ze­ga­rek. Prze­ska­kują cy­fry se­kund­nika. Po­tem mi­nu­towe. 22.33. Cztery. Pięć. Sie­dem. Dzie­sięć.

– Może już prze­stali – mówi Szczur.

Ki­wasz głową. Może prze­stali. Może prze­stra­szyli się, że przyj­dzie wasz ogień kontr­ba­te­ryjny, może wła­śnie zwi­jają wa­sy­loka, po­dob­nego bar­dziej do ma­łej hau­bicy niż zwy­kłego mi­no­mietu, może przy­cze­piają go do cię­ża­rówki i jadą na nowe po­zy­cje, za­nim spad­nie na nich po­cisk 155 mi­li­me­trów z ja­kiejś wa­szej hau­bicy.

Jest to moż­liwe.

– Це можливо – mó­wisz. Ce moż­ływo. To moż­liwe.

Mógł­byś po­wie­dzieć to do Szczura po pol­sku, ale twoje usta same wy­po­wia­dają to po ukra­iń­sku i na­gle przy­cho­dzi do cie­bie wspo­mnie­nie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: