- W empik go
Numerator - ebook
Numerator - ebook
Precyzja to jego tajna broń.
Podczas telewizyjnego talk-show prezenterka umiera na wizji. Przyczyny jej zgonu są niejasne, ale trop pada na gościa programu - byłego więźnia. Wkrótce pojawiają się kolejne trupy, a obok nich karteczki z cyframi. Seryjny morderca wyraźnie pragnie coś przekazać, a sympatyczna para śledczych stara się odczytać jego komunikat.
Kryminał laureatki Nagrody im. Witolda Hulewicza za rok 2020.
Idealna lektura dla miłośników kryminałów J.D. Barkera.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-0057-9 |
Rozmiar pliku: | 278 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prokurator Boruta siedział w poczekalni u dentysty i denerwował się podwójnie. Nie tylko czekającą go wizytą, lecz również programem telewizyjnym oglądanym wraz z innymi pacjentami. Sam nigdy by go nie oglądał, ale teraz nie miał wyboru.
Popularny talk-show wziął na warsztat blondynki. Prezenterka próbowała znaleźć odpowiedź na nurtujące jej fanów pytanie: dlaczego mężczyźni nie darzą blondynek należnym szacunkiem. Wynurzenia dwudziestolatki chwalącej się, że miała w swoim krótkim życiu piętnastu kochanków, nikomu nie podsunęły rozwiązania zagadki związanej z brakiem szacunku. Boruta nie po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy rozumie współczesną rzeczywistość. Słowa zmieniają sens, a on być może nie nadąża za tymi zmianami. Co bowiem dla tych młodych ludzi znaczy szacunek? Dla kogo go mają? Czy dla kulturysty w wypasionej bryce? Czy teraz zdobywa się go siłą, wulgarnością? A może bycie ordynarnym budzi szacunek? Prowadząca program ubrała dziewczynę w perukę i wraz ze zgromadzoną w studiu publicznością zastanawiała się, czy ciemne włosy przywrócą jej szacunek u napotykanych mężczyzn.
Właściwie zależy jak na sprawę spojrzeć, myślał prokurator. Dziewczyna zaprezentowała się jako typowa k..., a to powinno przecież budzić szacunek u ludzi zgromadzonych w studiu, pomyślał sarkastycznie. To określenie samo w sobie dawno przestało być epitetem, stało się przerywnikiem i wskaźnikiem przynależności do sfery postępu. Teraz chyba wypada być ordynarnym. Tępe twarze „postępowej” publiczności wyrażały tylko jedno marzenie: pokazać się w telewizji. Cena nie gra roli. Najgorzej, że bohaterowie takich programów stawali się wzorami do naśladowania, zwłaszcza dla młodzieży, ale tym nikt się jakoś nie przejmował.
Nagle Boruta zauważył znajomą twarz, twarz płatnego mordercy. Ciekawe, jak dobiera się publiczność w studiu, myślał. Sąd był dla tego drania Wolaka wyjątkowo łaskawy, pozwalając mu na wcześniejsze wyjście na wolność. Teraz siedział między jakimś młodzieńcem z głową do połowy ogoloną a starszą kobietą. Niczym się nie wyróżniał.
– Byłem przed panem, prawda? – mężczyzna zajmujący sąsiednie krzesło w poczekalni uśmiechnął się do Boruty niespodziewanie.
Boruta przytaknął i pomyślał, że to niezwykłe, żeby obcy człowiek zwracał się do kogoś z uśmiechem. To jakby wbrew regułom. Przecież uprzejmość odbiera się u nas jako oznakę słabości. A swoją drogą, pomyślał, skąd to się wzięło? Dawniej chamstwo przypisywał wymogom ustrojowym. A tu masz, po zdezaktualizowaniu komunizmu rozpleniło się jeszcze bardziej, jakby zabrakło jakichkolwiek hamulców. Co wolno hołocie, przyzwoitemu człowiekowi nie uchodzi. Ale w takim razie gdzie on ma się podziać? System naczyń połączonych wymusza agresję w każdej dziedzinie życia. Nieważne kim chcesz być – burmistrzem, bankowcem, czy prokuratorem – musisz być w układach. Nikogo nie interesuje, co masz do zaproponowania społeczeństwu, co najwyżej wybranym jego przedstawicielom. Państwo dla wszystkich jest tylko dojną krową. Kto tak nie myśli, ten odmieniec, oszołom. Może zamiast wymierzać sprawiedliwość, powinienem pisać felietony? Tylko kto by je chciał publikować? Przecież tam też muszą obowiązywać układy.
**
Prokurator zbliżał się właśnie do domu pustego co prawda, bo Beata wyjechała, ale przy tym nawale pracy, to może i lepiej. Perspektywa spokojnego wieczoru z książką była bardzo miła po niekoniecznie przyjemnym dniu, zwłaszcza że od jutra czeka go znowu harówa. Powrót do starej sprawy, wcześniej umorzonej. Trzeba będzie na nowo przekopać się przez tony akt, przesłuchać ludzi, których pamięć może już zawodzić, ale takie jest życie, przynajmniej jego życie.
Perspektywa odpoczynku prysła wcześniej, niż się spodziewał. Komórka natarczywym brzęczeniem dawała znać, że ktoś chce z nim rozmawiać. Przystanął, włączył.
– Witaj – powiedział. – Co się stało?
– Olga Szmajda nie żyje – zakomunikował komisarz Grzegorz Gregorczyk, w skrócie nazywany Gregiem. – Możesz przyjechać do studia?
– Tak.
– Znasz adres?
– Masz na myśli to nowo wybudowane?
– Tak.
– To znam. Co za dziwny zbieg okoliczności. Właśnie oglądałem jej program.
– Oglądasz takie programy?
– Tylko u dentysty. Zaraz tam będę.
Program, który prokurator oglądał w poczekalni u dentysty, wyprodukowany był jakiś czas temu. Obecnie kręcono nowy odcinek. Prowadząca nagle zasłabła, a po chwili już nie żyła.
Kiedy prokurator przybył na miejsce, w studiu była już ekipa dochodzeniowa, lekarz i paru zaledwie świadków. W momencie zasłabnięcia dziennikarki przerwano nagrywanie i wyproszono wszystkich gości. Zostali tylko sami pracownicy telewizji.
– Trzeba odszukać gości. Bez nich trudno będzie przeprowadzić dochodzenie – zgodził się komisarz Greg w rozmowie z prokuratorem. Właściwie nie musiał tego mówić. Rozumieli się bez słów. Ich przyjaźń sięgała lat szkolnych i nic nigdy jej nie zagroziło, nawet dziewczyny, chociaż obydwaj je lubili. Greg pogodził się z faktem, że będąc w towarzystwie przyjaciela, dla płci pięknej staje się absolutnie przezroczysty. Wszystkie spojrzenia zbierał Boruta. Blondyn o niebieskich oczach, pociągłej twarzy i szlachetnych rysach powinien być amantem filmowym, wolał jednak zostać prawnikiem. Rozstali się na dłużej tylko raz, kiedy Gregowi zaproponowano pracę w Olsztynie. To rozstanie zaowocowało poznaniem Moniki. Żartował sobie później, że przyjęła jego oświadczyny tylko dlatego, że w pobliżu nie było Boruty.
– Co powiedział lekarz? – spytał prokurator.
– Wstępnie stwierdził zawał, chociaż, jak mi się zdaje, sam miał chyba jakieś wątpliwości. Ostateczną odpowiedź da sekcja zwłok.
Z rozmowy z reżyserem wynikało, że odcinek, nad którym właśnie pracowano dotyczył ludzi skazanych za najcięższe przewinienia. Mordercy przechwalali się swoimi czynami przed publicznością w studiu, a po emisji miał podziwiać ich cały świat.
– Czy któryś z nich mógł mieć jakiś żal do denatki? – spytał komisarz reżysera.
– A skąd! Przecież kreowała ich na gwiazdy.
– Czy podczas pracy prezenterka coś piła? – zapytał lekarz, który właśnie skończył oględziny i podszedł do reżysera.
– Nie na planie. Tam, za tym przepierzeniem, zwykle miała kubek z kawą – wskazał róg stolika wystający zza parawanu.
Wszyscy trzej podeszli do stolika, ale nic na nim nie było.
Zbieranie śladów zajęło ekipie więcej czasu niż zwykle, bo było ich wiele, chociaż trudno przewidzieć, które z nich okażą się przydatne w dalszym śledztwie. Jedynym nietypowym śladem była karteczka przylepiona do żakietu denatki. Nikt z ekipy nie umiał objaśnić, co znaczy napis 4/13.
***
Hubert Hutnicki przyjechał do Warszawy po dłuższej nieobecności. Teren położony między Dworcem Centralnym a hotelem „Holiday Inn” zapamiętał z poprzedniej wizyty jako wielki plac budowy, zapowiadający powstanie Złotych Tarasów i ciekaw był, co z tego wynikło. Obawiał się najgorszego: tego, że wysokie budynki zakryją symbol dawnej świetności, budowlę szczególnie bliską jego sercu, w której miał swój udział. Kiedy powstał Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, miał osiemnaście lat i głęboką wiarę, że jedynie słuszny ustrój ogarnie cały świat. Świat wybrał inaczej, trudno, jego strata.
Teraz on, Hubert, ma lat siedemdziesiąt, pałac o osiemnaście mniej, ale świat tak całkiem o nich nie zapomniał. Na szczęście budowniczowie i władze uszanowały uczucia komunistów, pałac wpisały na listę zabytków i zadbały, żeby był dobrze widoczny z każdej strony.
Pokrzepiony tym widokiem kazał taksówkarzowi zawieźć się do hotelu Grand na Kruczej. To miejsce też wiązało się ze wspomnieniami i chociaż trochę się zmieniło, to przywoływało dawne, dobre czasy. Tu właśnie załatwiało się lewe interesy, polegające głównie na nielegalnej wymianie walut z przyjeżdżającymi, nielicznymi przybyszami z Zachodu.
W holu zatrzymał się na moment przed lustrem. Spojrzała na niego twarz zmęczonego człowieka. Na szczęście posturę zachował prawie młodzieńczą. Stałe wizyty w siłowni i drogie garnitury, na które go stać, robią swoje.
Trzymając klucz od pokoju, zapytał o adres klubu „Madame”.
– Chce pan, żebym zarezerwował stolik? – spytał usłużnie recepcjonista. – Czy podać panu numer telefonu?
– Adres – odburknął gość. Dlaczego ci młodzi nie rozumieją, co się do nich mówi?
Po wejściu do pokoju nie zamierzał zajmować się rozpakowywaniem walizek. Wyciągnął stary notes i usiadł przy telefonie. Miał dwie ważne sprawy do załatwienia: prywatną i służbową. Ta pierwsza była łatwa, należało więc zacząć od tej drugiej.
***
– Zdjęcia widowni – powiedziała Dominika, kładąc kopertę na biurku szefa. Nowa sprawa, którą mają razem z Marcinem poprowadzić, zapowiadała się ciekawie. Świat telewizji oglądany od środka może być bardzo interesujący. Trzeba będzie dać z siebie wszystko, żeby rozwiązać zagadkową śmierć prezenterki.
Greg wyjął zdjęcia, rozłożył na biurku i uważnie zaczął się im przyglądać. Był małomówny bardziej niż zwykle.
– Jak czuje się pana żona? – Dominika przypomniała sobie o kłopotach osobistych szefa.
– Dziękuję. Pomału dochodzi do siebie – odpowiedział, nie odrywając wzroku od fotografii. – Lekarz zalecił wyjazd nad morze.
– O tej porze? – zdziwił się Marcin. Przystanął tuż za Dominiką, czekając zapewne na polecenia szefa.
– Tak. Zawiozę ją do Sopotu. Wezmę trochę urlopu i z nią zostanę. Spacerować po plaży można niekoniecznie w stroju kąpielowym – spojrzał uważnie na Marcina, jakby próbował zgadnąć, czy stanął on przy swej koleżance tak blisko przez przypadek, czy też coś się za tym kryje. – A co z identyfikacją osób z widowni? – odłożył zdjęcia na bok.
– Prawie w komplecie, chociaż w paru przypadkach trudno dopasować fotografie do danych personalnych zanotowanych przez pracowników biura przepustek – powiedziała Dominika.
– To nie problem. Okaże się na miejscu, kto jest kim. Od kogo zaczniecie?
– Już zaczęliśmy. Udało się przesłuchać byłych więźniów, którzy mięli być bohaterami tego odcinka – zakomunikował Marcin. Nadal stał tak blisko Dominiki, jakby próbował ustalić, jakich używa perfum.
– I co?
– Nic. Żaden z nich niczego nie widział, nie słyszał.
– To raczej było do przewidzenia – zgodził się komisarz.
– Zrobiłam plan przesłuchań pozostałych uczestników – pochwaliła się Dominika. – Jeżeli pojedziemy przez Żoliborz w kierunku północnym, możemy spróbować dotrzeć do pierwszych sześciu osób z listy.
– No to do roboty – powiedział komisarz Greg do swych podopiecznych.
Oboje Dominika i Marcin byli młodzi i pełni zapału do pracy. Zdaniem komisarza dobrze się uzupełniali. Mógł im powierzać coraz bardziej odpowiedzialne zadania.
*****
Ulica Kaniowska, pierwsza na liście, okazała się miejscem spokojnym, pozbawionym wielkomiejskiego ruchu z szeregiem małych jednorodzinnych domów. Marcin był w tej okolicy po raz pierwszy. Otworzyła im starsza pani.
– Państwo w sprawie ankiety? – zapytała.
– Nie, jesteśmy z policji – Marcin pokazał legitymację. – A jaką ankietę ma pani na myśli?
– Proszę do środka – zaprosiła, nie okazując najmniejszego zdziwienia ich wizytą.
Wprowadziła ich do pokoju z tarasem wychodzącym na niewielki ogródek. Pokój najwyraźniej spełniał wiele funkcji, bo prócz dużego stołu znajdowało się w nim też biurko z komputerem.
– Stale jestem nagabywana w różnych sprawach – kontynuowała. – Ostatnio odpowiadałam na temat preferencji wyborczych, a poprzednio wiary. O, niech państwo spojrzą – wskazała na artykuł w rozłożonej na stole gazecie. – Przeczytałam właśnie, że dziewięćdziesiąt procent naszych rodaków deklaruje udział w ceremoniach religijnych, a tylko osiem procent wierzy w życie pozagrobowe. Dziwnie, prawda?
Dominika uśmiechem zgodziła się z przemyśleniami starszej pani, która zachęcona tym ciągnęła dalej.
– To po co oni wszyscy do tych kościołów chodzą?
– A pani jest osobą wierzącą? – zagadnął Marcin.
– Określiłabym siebie jako „niedowierzającą”. Dawniej mówiłam wierząca, ale niepraktykująca.
– Dawniej – podchwyciła Dominika. – Coś się zmieniło?
– Właściwie nie, chociaż w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że żyję w dziwnym kraju, nie sądzicie? Większość z nas należy do praktykujących, ale niewierzących!
– Czym pani to tłumaczy? – zapytał znowu Marcin.
– Ubóstwem duchowym, intelektualnym, sama nie wiem. Może zwyczajnym prostactwem. Ale państwo nie przyszli przecież na rozmówki filozoficzne. Co się stało?
Po uważnym wysłuchaniu tego, co Marcin miał do powiedzenia, rozłożyła bezradnie ręce.
– Nie wiem, czy będę umiała pomóc. To wszystko stało się tak nagle. Prowadząca program zasłabła i osunęła się na podłogę.
– Czy kojarzy pani to zasłabnięcie z jakimś innym wydarzeniem? – zapytała Dominika.
– Może... Do pewnego stopnia... Widzą państwo, to były drastyczne wynurzenia wielokrotnego mordercy, ale z drugiej strony nie podejrzewam pani Olgi o taką wrażliwość.
– Ma pani na myśli omdlenie? – spytał Marcin.
– Tak. W pierwszej chwili wszyscy byliśmy zdezorientowani co się stało.
– A później? – podchwyciła Dominika.
– Podeszliśmy bliżej, żeby zobaczyć, czy można jakoś pomóc. Powstał ścisk i reżyser zarządził opróżnienie studia.
– Czy taki znaczek coś pani mówi? – Dominika pokazała zapakowany w folię numerek.
– Nie. A on ma jakieś znaczenie?
– Tego jeszcze nie wiemy – powiedział Marcin. – Mam nadzieję, że nie przeszkodziliśmy w pracy – spojrzał na ekran włączonego komputera.
– To tylko rozrywka – odparła starsza pani.
– Gra pani w gry komputerowe? – zdziwił się.
– Nie. Takie zabawy mogą być dobre dla wnuczki. Ja lubię sobie posurfować w Internecie. Zawsze czegoś nowego człowiek może się dowiedzieć.
Kiedy furtka się za nimi zamknęła, szli w milczeniu do samochodu, wreszcie Marcin powiedział.
– Jakaś dziwna, nie uważasz?
– Masz na myśli tę starszą panią? Mnie się dziwna nie wydała.
– Dokąd teraz?
– Zaczekaj – Dominika zatrzymała się nagle ze wzrokiem utkwionym gdzieś daleko. – Widzisz tamten samochód?
– Gdzie?
– Tam na końcu ulicy – Dominika jedną ręką wskazywała rząd samochodów zaparkowanych po drugiej stronie jezdni, a drugą przysłoniła oczy, bo promienie słoneczne utrudniały jej widzenie. – Zdaje mi się, że ktoś przed nami zamierza uciec.
Rzeczywiście w tym momencie z piskiem opon ruszył jakiś samochód. Zasłaniał go rząd innych zaparkowanych tuż przy chodniku. Wyjechał z Kaniowskiej, skręcił w prawo w Mierosławskiego i tyle go widzieli.
– Myślisz, że powinniśmy zarządzić pościg? – zapytał Marcin.
– Za późno.
– Co konkretnie zobaczyłaś?
– Kiedy stanęliśmy przy radiowozie, idąca w naszym kierunku postać nagle zawróciła, pobiegła do zaparkowanego tam na końcu ulicy samochodu i jak widziałeś, odjechała.
– Dlaczego mówisz „postać”?
– Była w dresie z naciągniętym na głowę kapturem. Tak ubiera się młodzież obojga płci, a niekiedy i nie młodzież. Zapamiętałeś, jak wyglądał samochód?
– Tylko granatowy kolor – odparł Marcin. – A swoją drogą nawet na takie przesłuchania nie powinniśmy wybierać się oznakowanym samochodem.
– I tak, i nie. Gdyby nie było jasne, że jesteśmy z policji, ten ktoś mógłby przejść obojętnie. A tak, przynajmniej wiemy o istnieniu w tej okolicy kogoś, kto ma powody się nas bać.
– Dokąd teraz?
– Łomianki – odpowiedziała Dominika.
******
To osiedle, podobnie jak na Kaniowskiej, składało się z szeregowo ustawionych domków jednorodzinnych, ale pochodziło z całkiem innej, nowej epoki.
Drzwi otworzył im mężczyzna w średnim wieku, który niczym by się nie wyróżniał, gdyby nie fryzura polegająca na wygoleniu części czaszki i pozostawieniu długich włosów pośrodku. Mimo chłodu ubrany w krótkawe szerokie spodnie i koszulę bez rękawów. Wyglądał niechlujnie i pretensjonalnie zarazem.
Rozmowa z nim okazała się niezbyt owocna. Nie żeby nie miał nic do powiedzenie – przeciwnie. Chciał zaistnieć za wszelką cenę. Przedstawił policjantom wersję wydarzeń niezbyt pokrywającą się z wcześniejszymi ustaleniami.
– Pierwszy podbiegłem do pani Olgi – powiedział. – Chciałem ją ratować.
– Jak? Ma pan jakieś przygotowanie medyczne? – Dominika usiłowała ukryć niechęć, jaką budził w niej przesłuchiwany świadek. Wygląd nie powinien wpływać na ocenę człowieka, starała się przekonywać samą siebie, ale wiedziała, że to nieprawda. Damskie magazyny wmawiały jej coś zupełnie odwrotnego, że wygląd jest najważniejszy. Wygląd kobiety, oczywiście, bo mężczyźnie wolno być odrażającym. Nagle uprzytomniła sobie, co tak naprawdę w wyglądzie ludzi ją pociąga, a co odpycha. To była ta część powierzchowności, na którą każdy ma wpływ, czyli gust lub jego brak.
– Nie.
– Czy zauważył pan może taki znaczek? – Dominika pokazała ofoliowany numerek.
– Tak – padła szybka odpowiedź, po której nastąpiła dłuższa przerwa. Świadek zastanawiał się, jak swoją odpowiedź uzupełnić. W końcu dodał. – Widziałem, jak ktoś przylepia ten znaczek do ubrania pani Olgi.
– Kto? – zapytał Marcin.
– Tego nie wiem. Widziałem tylko rękę.
– Damską? Męską? – Dominika miała nadzieję, że udało się złapać trop.
– Była w rękawiczce.
– Rękawiczki w studiu? – zdziwił się Marcin.
– No właśnie – mężczyzna z wymyślną fryzurą wyglądał na lekko stropionego.
Kiedy wsiedli do auta, Marcin zapytał Dominikę, co sądzi o tej ostatniej wypowiedzi.
– Rękawiczki tłumaczyłyby, dlaczego nie znaleźliśmy odcisków palców ma numerku. Wpadniemy jeszcze do telewizji?
– Myślałem, że raczej na kawę.
– Co? – spytała lekko zdziwiona.
– Przepraszam – bąknął.
– Nie ma za co. Jestem po prostu zdziwiona, bo to pierwsza taka propozycja z twojej strony.
– Zaraz „propozycja”.
– Wiesz co? Jedźmy do tej telewizji. O tej porze powinniśmy zastać tam kogo trzeba – powiedziała lekko poirytowanym tonem. Marcin chwilami ją wkurzał. Był co prawda – i zarazem na szczęście – całkiem inny od kolegów ze studiów. Tamci to sami niedojrzali faceci, szukali raczej mamusi niż partnerki. Marcin odwrotnie, często próbował się nią opiekować, mimo że tego nie potrzebowała. Po kilku utarczkach słownych on nadal jej nie rozumiał, ale może mężczyźni „już tacy są”, jak mawiała ciocia Blanka. Jako psycholog, Dominika powinna umieć odpowiedzieć sobie, co właściwie tym razem ją zirytowało. Ale może lepiej tego nie dociekać?
*******
– Obawiam się, że Greg nie będzie zachwycony tym, czego udało nam się dzisiaj dowiedzieć – powiedziała Dominika.
– Sam nie wiem, czego się spodziewaliśmy po ponownej wizycie w telewizji. Nikt nic nie wie i każdy ma ważniejsze sprawy na głowie niż rozmowa z policją – zgodził się Marcin. – Dopijemy kawę i zmywamy się.
– Czy to nie ta dziennikarka od wiadomości? – spytała Dominika, dyskretnie wskazując sąsiedni stolik.
– Ona – przyznał Marcin. – Tylko, że nieumalowana wygląda znacznie mniej atrakcyjnie.
Dziennikarka przy sąsiednim stoliku zajęta była rozmową z jakimś mężczyzną siedzącym tyłem do policjantów.
– Jak poszło? – spytała.
– Dobrze – odparł. – Zawsze wiedziałem, że z ciebie polityczne stworzenie.
– Przeceniasz mnie – powiedziała skromnie. – Brak mi ambicji politycznych.
– I kto to mówi! Ty chyba wiesz najlepiej, że prawdziwą politykę robi się tu, w telewizji. Posłowie i rząd mogą nam zazdrościć, zabiegać o nasze względy. To tu się nie tylko odpowiednio komentuje wydarzenia, ale co ważniejsze, decyduje o ich ujawnieniu lub przemilczeniu. Tobie, zresztą o tym mówić nie muszę.
– Dajemy ten materiał o żonach gangsterów? – spytała najwyraźniej usatysfakcjonowana porcją komplementów.
– Koniecznie, zwłaszcza że dwie zgodziły się pokazać twarze. Przydał by się też jakiś komentarz krytyczny odnośnie propozycji zaostrzenia kodeksu karnego.
Dominika z Marcinem wymienili spojrzenia i mocniej nadstawili uszu.
– Dyżurnego obrońcę praw wszelakich dawaliśmy wczoraj – zauważyła dziennikarka.
– O, przypomniałaś mi, że dawno nie występował na naszych łamach dyżurny homo.
– Brak powodu. Ulubieńcami publiczności są ostatnio _zieloni._
– Ulubieńcami są ci, których kreujemy. Lepiej żebyś o tym nie zapominała.
– To może czas na bojkot zapowiedzi rygorów szkolnych?
– Dobry pomysł, zwłaszcza że można by go rozszerzyć o protest niepełnosprawnych umysłowo. Nic nie uatrakcyjnia wiadomości telewizyjnych bardziej, niż trupy i wywiady z debilami.
– Idziemy? – zapytała Dominika.
– Nic tu po nas – zgodził się Marcin.
Zanim jednak wstali, w drzwiach kawiarni pojawił się reżyser, z którym wcześniej rozmawiali. Towarzyszył mu jakiś mężczyzna zawzięcie o czymś rozprawiający. Reżyser dał im znać ręką, żeby na niego zaczekali. Najwyraźniej nie mógł uwolnić się od natręta. Podeszli bliżej i wtedy policjanci mogli przekonać się, czego dotyczyła rozmowa.
– Przyznasz, że jest to jedyny pewniak – perorował mężczyzna. – Wystarczy zrobić aluzję do seksu, żeby pojawiły się uśmiechy na twarzy, niezależnie od kontekstu.
– Wiem, ale w tekście proponowanym przez ciebie brak pomysłu, krzty oryginalności, nie mówiąc już o braku pointy.
– A kto by się bawił w takie detale. Jest seks i ludziska będą chichotać.
– Może i będą. Wrócimy do tego, a teraz mam jeszcze coś do załatwienia – powiedział reżyser, odwrócił się od tekściarza i podszedł do stolika policjantów.
– Tu są pewne fragmenty tego ostatniego nagrywanego programu – powiedział, kładąc na stoliku kasetę. – Oldze się zdawało, że wszyscy przestępcy będą szczęśliwi, mogąc pokazać się w telewizji i pochwalić swoimi wyczynami. Obawiam się, że nie wzięła pod uwagę tych, co zostali na wolności i którym przechwałki skazanych mogłyby zagrażać.
– Ma pan coś albo kogoś konkretnego na myśli? – spytała Dominika.
– Nie znam się na tym. To wasza działka – odparł szorstko i wrócił do stolika, który zajął jego wcześniejszy rozmówca.