Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

O chłopcu, który zniknął świat - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O chłopcu, który zniknął świat - ebook

A ty, co wrzuciłbyś do czarnej dziury, gdybyś mógł?

Harrison z całych sił stara się być dobrym dzieciakiem: nigdy nie zwędził nic ze sklepu, zawsze dzieli się z siostrą i nie oszukuje podczas gry w planszówki. Ma tylko jedną wadę… zupełnie nie potrafi zapanować nad wybuchowym charakterem. Gdy podczas przyjęcia urodzinowego dostaje balonik, który w rzeczywistości jest czarną dziurą, dochodzi do wniosku, że znalazł idealny sposób na pozbycie się swoich problemów! Teraz może wysłać w niebyt wszystko, co go irytuje. Jednak gdy balonik sprawia, że zaczynają znikać nie tylko obrzydliwe brokuły i szkolne podręczniki, lecz także rzeczy, które Harrison uwielbia, i ludzie, których naprawdę kocha, chłopiec zdaje sobie sprawę, że musi poszukać innego sposobu na poradzenie sobie z problemami.

Chłopiec, który zniknął świat to ekscytująca i pełna humoru opowieść o dorastającym chłopcu, który podobnie jak czytelnicy próbuje poradzić sobie ze zmianami w życiu.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9766-7
Rozmiar pliku: 4,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Niejedna historia opowiada o dobrych osobach, które robią coś złego, i ta nie stanowi wyjątku.

Bohaterem naszej historii będzie Harrison, i mam tu na myśli „bohatera” w podstawowym znaczeniu tego słowa. Bo jeszcze zanim zaczniemy, chcę postawić jedną sprawę jasno: Harrison miał wielkie serce.

Obchodził go los lasów deszczowych, regularnie przynosił matce śniadanie do łóżka i zawsze dzielił się zabawkami z młodszą siostrą Laną (chociaż często je psuła, gubiła albo próbowała spuścić w toalecie). Był miły dla innych dzieci w szkole, nawet dla Hectora Brooma, który nieco łobuzował i raz specjalnie popchnął Harrisona, a potem powiedział ich nauczycielce, pani Balogun, że to był wypadek.

A do tego Harrison był uczciwy. Jeśli zbił wazon – na przykład przypadkowo strącił go z półki, podczas gdy udawał podróżnika Beara Gryllsa – przyznawał się do tego. Nigdy nie podwędził niczego ze sklepu, nie oszukiwał w trakcie gry w „monopol” ani nie zakradł się do cyrku bez biletu. Nawet jeśli jakaś nowa potrawa mu nie smakowała, próbował jej trzy razy bez narzekania, poza tym nigdy nie przechodził przez ulicę bez opieki dorosłego, a czasami nawet składał wieczorem ubrania, zamiast rzucać je na podłogę.

Czasami.

A zatem, zapytacie, skoro Harrison był takim dobrym chłopcem, to co takiego przeskrobał?

Cóż, widzicie, chociaż Harrison był miły, szczery i dobry i miał wielkie serce, odznaczał się również jedną OGROMNĄ wadą. Nie potrafił trzymać nerwów na wodzy.

Zazwyczaj był bardzo grzecznym chłopcem. Ale od czasu do czasu coś naprawdę go irytowało, a wtedy… cóż, wtedy się zaczynało.

– Euuurrgghhhhh! – jęczał Harrison z czystej frustracji i spuszczał głowę niczym szarżujący byk.

Policzki mu czerwieniały, ściągał brwi, mrużył oczy i zaciskał szczęki tak mocno, że cudem nie łamał sobie przy tym zębów.

– Kod czerwony! – wołał ojciec, bo właśnie tak rodzice nazywali jego napady wściekłości.

– NIE MÓW TAK! – krzyczał Harrison.

– Tak, zdecydowanie mamy kod czerwony – zgadzała się matka i chowała wszelkie łatwo tłukące się przedmioty w bezpieczne miejsce.

– AAAAARRRRRGGGGGHHHH! – wrzeszczał Harrison. – NIENAWIDZĘ, GDY TAK MÓWICIE!

Na tym etapie niewiele już można było zrobić, żeby go uspokoić. Trzeba było poczekać, aż się zmęczy.

– EEUUURRRGH! – wołał chłopiec i rzucał się na podłogę, wierzgając nogami tak energicznie, że obracał się w kółko niczym tancerz breakdance.

– DLACZEGO NIKT MNIE NIE SŁUCHA??!! – ryczał niekiedy, po czym pędził do ogrodu i z zapamiętaniem boksował krzaki.

– CHCĘ INNEJ RODZINY!! – zdarzało mu się huknąć, a następnie zatrzaskiwał za sobą drzwi do sypialni i barykadował je wszystkimi zabawkami, jakie miał.

Zazwyczaj te napady wściekłości wcale nie oznaczały, że Harrison jest rozgniewany, lecz wynikały z tego, że czymś się martwił. I na ogół dorośli – na przykład jego rodzice albo nauczyciele – do pewnego stopnia to rozumieli. Przeczekiwali ataki furii, a potem próbowali się dowiedzieć, co tak naprawdę gryzło Harrisona, żeby pomóc mu rozwiązać dany problem. I wszystko wracało do normy.

Ale ta historia nie opowiada o jednej z takich sytuacji. Zaczyna się na przyjęciu urodzinowym i… cóż, lepiej już przejdę do rzeczy. Usiądźcie wygodnie, bo czeka was prawdziwy rollercoaster przygód, które – jak sami zobaczycie – na zawsze odmieniły życie Harrisona.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Harrison od tygodni zamartwiał się przyjęciem urodzinowym Hectora Brooma.

Hector Broom należał do osób, za którymi Harrison wyjątkowo nie przepadał. Był jednym z największych chłopców w klasie i zawsze mu dokuczał. Przykładowo: jeśli w trakcie przerwy Harrison wymyślił jakąś grę, Hector pytał, czy może dołączyć, a potem zmieniał zasady tak, żeby Harrison nie mógł brać udziału w zabawie. A jeśli grali w piłkę nożną, podstawiał Harrisonowi nogę albo go popychał.

Ale zdecydowanie najgorsza była gumka recepturka Hectora.

Była to broń idealna: szybka w użyciu i łatwa do ukrycia. W chwili, gdy człowiek najmniej się tego spodziewał, czuł ostre pieczenie na ramieniu, na szyi albo na nodze i po chwili zwijał się z bólu.

Już sama myśl o tym, że musi pójść na przyjęcie Hectora, wytrącała Harrisona z równowagi. Ale Hector zaprosił całą klasę i Harrison nie chciał się czuć wykluczony, gdy w poniedziałek rano wszyscy będą rozmawiali o imprezie. Nie miał więc wyboru.

Jedyną rzeczą, która sprawiała, że perspektywa udziału w tym wydarzeniu wydawała mu się chociaż w niewielkim stopniu znośna, był temat przyjęcia, a mianowicie: „kosmos”. Bo Harrison uwielbiał wszystko, co wiązało się z gwiazdami i planetami. Poza tym Hector od tygodnia przechwalał się, że jego rodzice zatrudnili prawdziwą astronautkę w roli animatorki zabaw. Astronautka miała na imię Shelley. Była akurat we wsi z wizytą u babci – staruszki, która przeprowadzała przez ulicę dzieci idące do szkoły lub z niej wracające – a Broomowie namówili ją, by uświetniła przyjęcie ich ukochanego syneczka.

Harrison nie mógł się doczekać, aż ją pozna. Ostatecznie ona naprawdę była w kosmosie!

Przyjęcie zaczęło się nawet całkiem miło. Salę w lokalnym domu kultury udekorowano kosmicznymi motywami, a rodzice Hectora zamówili wielki tort urodzinowy zwieńczony srebrnym statkiem kosmicznym rozbijającym się o czerwoną planetę, przy którym siedział zielony, czworooki kosmita.

Wszyscy goście przyszli w przebraniach. Harrison, oczywiście, miał na sobie strój astronauty, Persephone Brinkwater była kosmitką, Charlie Nwosu udawał spadającą gwiazdę, Marcus Down – rakietę, a Carl Ng – pracownika centrum kontroli lotów kosmicznych. Katie Broad przyszła w stroju aniołka, ale nikt tego nie skomentował, chociaż w kosmosie zazwyczaj nie spotyka się aniołów.

Hector Broom, jak można było się spodziewać, przebrał się za Słońce, najważniejszy obiekt w naszym Układzie Słonecznym.

Rodzice Hectora zapędzili wszystkie dzieci na środek sali, gdzie rozsiadły się one wygodnie na poduszkach i niecierpliwie czekały na gwóźdź programu: animatorkę nie z tej ziemi.

Zbliżał się moment, w którym Harrison miał poznać prawdziwą astronautkę, i czuł narastającą ekscytację.

Ale właśnie w tej chwili złowieszczy głos szepnął mu do ucha:

– Tylko czekaj, aż moi rodzice sobie pójdą. Wtedy cię dopadnę.

Harrison odwrócił się i zobaczył Hectora Brooma, który z nikczemnym błyskiem w oku napiął swoją budzącą postrach gumkę recepturkę i dodał:

– I mówię ci, lepiej uważaj, jak zaczniemy gry i zabawy!

Harrison z trudem przełknął ślinę. Może jednak powinien był zostać w domu?

Światła przygasły, a jakiś głos zawołał:

– Do startu pozostało…

Dzieci przyłączyły się do odliczania.

Rodzice Hectora zaczęli się wycofywać w stronę drzwi, a Harrison poczuł, jak wszystkie mięśnie mu się napinają. Gdy dorośli sobie pójdą, kto ochroni go przed Hectorem?

– Zapłon! START! – wrzasnęła jakaś kobieta, która wypadła z kuchni na salę.

Miała jaskraworóżowe włosy i wspaniały strój, dokładnie taki jak astronauci z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Chociaż Harrison był naprawdę zdenerwowany, zrobiła na nim ogromne wrażenie.

– Cześć, dzieciaki! Jestem Shelley i będziemy się dziś świetnie bawić! Kto chce polecieć ze mną w kosmos? – zapytała i rozejrzała się po sali.

– Ja, ja, ja! – przekrzykiwały się dzieci, bo zabawa wciągnęła je z prędkością światła.

Rodzice Hectora uśmiechnęli się do siebie i wyszli. Gdy tylko drzwi sali zamknęły się za nimi, Hector posłał Harrisonowi naprawdę paskudny uśmiech.

– Ja nie chcę! – wypalił Harrison.

– Słucham? – zapytała Shelley, gapiąc się na niego z zaskoczeniem.

– Ja chcę do domu! – zawołał Harrison, coraz bardziej spanikowany.

– Ale Harrison… – zdziwił się Marcus Down – przecież ty uwielbiasz kosmos!

– Nie, nieprawda! – krzyknął chłopiec. – Kosmos jest nudny!

Oczywiście, wcale tak nie myślał. Po prostu bał się Hectora. Ale Shelley o tym nie wiedziała.

– Kosmos nie jest nudny – odparła stanowczym tonem i zmarszczyła brwi. – A ty nie masz pojęcia, jakim jesteś szczęściarzem. Ja dałabym wszystko, żeby wziąć udział w takim przyjęciu, gdy byłam mała. – Odwróciła się plecami do Harrisona i skupiła uwagę na pozostałych dzieciach. – W porządku, połóżcie się i zamknijcie oczy.

Wszyscy posłusznie wykonali jej polecenie, a Harrison poszedł w ich ślady, próbując ignorować narastający lęk.

Gdy tak leżał, usłyszał, jak Shelley zaciąga zasłony i gasi światła. Potem rozległo się kliknięcie i jakiś szum…

– A teraz otwórzcie oczy! – zawołała.

Gdy Harrison uniósł powieki, miał wrażenie, że znaleźli się w przestrzeni kosmicznej! Gwiazdy były wszędzie! Wirowały na suficie, pokrywały ściany i spadały na ziemię.

– Kto wie, co to jest konstelacja? – zapytała Shelley.

Harrison uniósł dłoń, ale Shelley wskazała na Persephone Brinkwater.

– Zbiór gwiazd ułożonych w jakiś kształt – odpowiedziała Persephone.

– Bardzo dobrze – pochwaliła ją Shelley. – A teraz spójrzcie w górę i poznajcie Wielką Niedźwiedzicę.

Skierowała wskaźnik laserowy na sufit i jaskrawoczerwona kropka okrążyła kilka gwiazd, które – należało to podkreślić – w niczym nie przypominały niedźwiedzia.

– Popatrzcie, tutaj ma głowę – wyjaśniła Shelley, podczas gdy dzieci wodziły oczami za tańczącą kropką. – Tu łapy, tu korpus, a to są jej nogi.

– Skoro pani tak twierdzi… – skwitował Carl Ng i kilkoro dzieci zachichotało.

– A czy ktoś z was potrafi zgadnąć, co to za konstelacja? – zapytała Shelley, lekko zirytowana, i przesunęła laserowy wskaźnik na kolejne skupisko gwiazd.

Harrison znowu się zgłosił, ale Shelley wybrała Charliego Nwosu.

– Czy to nietoperz? – zapytał Charlie.

– Nie do końca – odparła Shelley. – Chociaż rzeczywiście ma skrzydła. To Cygnus, Łabędź. Jeden z moich ulubionych. Czy ktoś z was potrafi zgadnąć dlaczego?

– Bo ma w środku naprawdę jasną gwiazdę? – zapytał Hector Broom, nawet nie podnosząc ręki.

– Niezły strzał, Hectorze. Bystry z ciebie chłopak – odparła Shelley. – To rzeczywiście jest bardzo jasna gwiazda. Nazywa się Deneb, a jej nazwa pochodzi od arabskiego słowa oznaczającego ogon, bo wyznacza ogon łabędzia. Ale powód, dla którego Cygnus jest jedną z moich ulubionych konstelacji, znajduje się, o, tutaj… – Pomachała laserowym wskaźnikiem, aby pokazać im ciemną łatę w samym środku łabędzia. – To czarna dziura. Czy ktoś z was wie, co to jest czarna dziura?

Harrison, który wiedział wszystko o czarnych dziurach, usiadł podekscytowany i zamachał obiema rękami.

– Ja wiem! Ja wiem! – zawołał.

– Nikt? – zapytała Shelley, udając, że go nie słyszy, bo uznała, że Harrison to rozpuszczony chłopak, któremu trzeba dać nauczkę. – Ogólnie jest to dziura we wszechświecie. Kompletnie czarna, więc można ją łatwo przegapić. Ale gdybyście zbliżyli się do niej za bardzo, wessałaby was do środka i zniknęlibyście na zawsze.

Aby podkreślić te słowa, wyłączyła laserowy wskaźnik i mała czerwona kropka na suficie nagle zgasła.

Dzieci zamilkły, lekko wystraszone. Ciągle patrzyły na niewielki obszar nieba, na którym czaiła się czarna dziura.

– No dobrze! – zawołała Shelley. – Jesteście gotowi na gry i zabawy? – Podeszła do rzędu włączników na ścianie i kilkoma pstryknięciami zapaliła wszystkie światła.

– Nie! – krzyknął Harrison.

Pozostałe dzieci już wstały, ale on wciąż leżał na podłodze.

– Co proszę? – zdziwiła się Shelley.

– Nie chcę żadnych gier i zabaw! – zawołał Harrison.

Jedyne, o czym potrafił w tej chwili myśleć, to gumka recepturka Hectora. Już czuł ten ból na karku i chciał stamtąd uciec.

– Ale to będą gry i zabawy związane z kosmosem – powiedziała Shelley, zbita z tropu. – Na pewno ci się spodobają. Mamy zabawę „Wielki Wybuch”, która przypomina „Baloniku nasz malutki...”, i „Śpiące supernowe”, bardzo podobne do „Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy”.

– Uwielbiam „Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy”! – zawołała Katie Broad.

– AAAAARRRRRRGGGGGHHHH! – wrzasnął Harrison. – Dlaczego nikt mnie nie słucha?!

– Harrisonie – zwróciła się do niego Shelley z ostrzegawczą nutą w głosie. – Musisz się uspokoić.

– Ja chcę znowu zobaczyć gwiazdy! – ryknął Harrison.

– Skończyliśmy oglądanie gwiazd – odparła Shelley stanowczo. – Teraz będziemy się bawić. Może zaczniemy od rundki „Przypnij satelitę do niskiej orbity okołoziemskiej”? Hectorze, ty możesz być pierwszy.

Hector podszedł bliżej, a w chwili, gdy Shelley nie patrzyła, wyciągnął z kieszeni gumkę recepturkę i posłał Harrisonowi złośliwy uśmieszek.

To wtedy Harrison naprawdę wpadł w szał.

– TO JEST NAJGORSZE PRZYJĘCIE WSZECH CZASÓW! – Zaczął biegać po sali i kopać poduszki, jakby grał w piłkę nożną. – A PANI JEST BEZNADZIEJNĄ ASTRONAUTKĄ!

– Chwila moment! – zawołała Shelley, coraz bardziej rozgniewana.

– NIENAWIDZĘ PANI! – warknął Harrison. – CHCIAŁBYM MÓC WSADZIĆ PANIĄ DO CZARNEJ DZIURY! CHCIAŁBYM MÓC WSADZIĆ WSZYSTKO DO CZARNEJ DZIURY!

– NIC MNIE TO NIE OBCHODZI! – huknęła Shelley.

Harrison był tak zaskoczony, że ktoś na niego nakrzyczał, że stanął jak wryty.

– MYŚLISZ, ŻE MAM OCHOTĘ TO ROBIĆ? – zawyła Shelley. – MYŚLISZ, ŻE CHCĘ UDAWAĆ ASTRONAUTKĘ? JA CHCĘ BYĆ ASTRONOMKĄ, A NIE ANIMATORKĄ ZABAW!

Na sali zapadła cisza. Dzieci gapiły się na Shelley z otwartymi ustami, bo wcale nie zachowywała się tak, jak powinni się zachowywać dorośli!

– Nie jest pani prawdziwą astronautką? – zapytał Marcus Down.

– OCZYWIŚCIE, ŻE NIE! – krzyknęła. – TAK JAK WY NIE JESTEŚCIE PRAWDZIWYMI RAKIETAMI, PLANETAMI, GWIAZDAMI CZY… ANIOŁKAMI!

Katie Broad zaczęła płakać.

– Dobrze już, dobrze! – zawołała Shelley, bo zdała sobie sprawę, że sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. – Przepraszam. Ja po prostu… ostatnio wiele przeszłam.

Persephone Brinkwater objęła wciąż szlochającą Katie Broad.

Shelley wzięła głęboki wdech i zaczęła od początku.

– No chodźcie, zagrajmy w coś – powiedziała beztrosko, jakby nic się nie stało. – A… potem wszyscy będziemy mogli spróbować przepysznego tortu urodzinowego Hectora.

Oczywiście, po tej awanturze impreza siadła. Gdy zagrali w „Przypnij satelitę do niskiej orbity okołoziemskiej ”, Harrison przebił pinezką Międzynarodową Stację Kosmiczną i został zdyskwalifikowany. Podczas zabawy w „Wielki Wybuch” nagrody wygrali wszyscy poza nim. A gdy zaczęli się bawić w „Śpiące supernowe”, Shelley przyłapała Harrisona na tym, że drapał swoją wysypkę, zamiast leżeć nieruchomo, więc go eksplodowała i musiał przeczekać na siedząco resztę gry.

Przez cały ten czas Hector Broom naciągał gumkę, mierząc Harrisona groźnym spojrzeniem.

Gdy w końcu przyszła pora na zjedzenie tortu, Harrison był już w bardzo złym nastroju. A potem sprawy potoczyły się katastrofalnie.

– Harrisonie, przykro mi, ale ty nie dostaniesz tortu – oznajmiła Shelley, podczas gdy pozostałe dzieci zaczęły się już zajadać pysznie wyglądającym ciastem.

– Dlaczego? – zapytał Harrison.

– Katie powiedziała mi, że masz alergię na nabiał – wyjaśniła Shelley. – A w tym torcie jest nabiał, więc go nie dostaniesz.

– Cóż, i tak zamierzam zjeść kawałek! – oznajmił Harrison i zaczął sobie nakładać ciasto na talerzyk.

– Nie, nic z tego! – zaprotestowała Shelley. – Odsuń się od tortu!

– AŁAAAA! – wrzasnął Harrison, bo kark nagle zapłonął mu z bólu!

Odwrócił się i zobaczył, że Hector strzelił w niego gumką!

– Czy wszystko tutaj w porządku? – Mama Hectora pytaniem przerwała tę scenę.

Harrison podniósł wzrok i zobaczył rodziców Hectora stojących w drzwiach. Przez okno widział, jak pozostali dorośli nadciągają do domu kultury, aby odebrać swoje pociechy.

– Tak, w jak najlepszym porządku. Prawda, dzieci? – zapytała Shelley.

Policzki zapłonęły jej ze wstydu, ale mama Hectora chyba tego nie zauważyła.

– Podobało ci się przyjęcie? – zapytała mama Harrisona, gdy do niego podeszła.

Harrison popatrzył na Shelley, a potem na Hectora Brooma i jego rodziców. Czy powinien powiedzieć, co się stało?

– Tak, podobało mi się – skłamał, krzyżując palce za plecami.

Tymczasem matka Hectora klasnęła w dłonie.

– Dziękujemy, że przyszliście świętować z nami urodziny naszego drogiego aniołka. Obawiam się, że pora zakończyć przyjęcie, ale mamy dla was bardzo wyjątkowe baloniki i torebki z drobnymi upominkami, które będziecie mogli zabrać do domu! Shelley?

– Oczywiście, już po nie idę – powiedziała animatorka.

Gdy wróciła z kuchni, zaczęła wręczać dzieciom upominki dla gości i piękne lśniące baloniki w kształcie planet, wypełnione helem. Pasiasty, brązowo-żółty Jowisz trafił do Hectora Brooma, a fioletowa Wenus – do Persephone Brinkwater. Charlie Nwosu dostał błękitnego Neptuna, Marcus Down – pomarańczowego Saturna z różowymi pierścieniami, a Carl Ng – niebieskawozielonego Urana. Katie Broad trafił się srebrzysty Merkury, co bardzo szczęśliwie się złożyło, bo idealnie pasował do jej kostiumu aniołka.

W końcu przyszła kolej na Harrisona.

– Ma pani jakiś balonik dla mojego syna? – zapytała jego mama.

– O tak! – odparła Shelley z dziwnym błyskiem w oku. – Mam dla Harrisona bardzo specjalny balonik. Poczekaj tu chwileczkę – zwróciła się do niego i zniknęła w kuchni.

Starannie zamknęła za sobą drzwi.

– Co ci się najbardziej podobało na przyjęciu? – zapytał tata Harrisona.

– Jak zobaczyliśmy czarną dziurę – powiedział chłopiec.

Z kuchni zaczął dobiegać bardzo głośny stukot.

– Co to jest czarna dziura? – chciała wiedzieć jego mama.

– To dziura we wszechświecie – wyjaśnił Harrison. – Takie dziury są bardzo niebezpieczne, bo jeśli człowiek do jakiejś wpadnie, to już nigdy się z niej nie wydostanie.

– A jak wygląda taka czarna dziura?

– Jak dziura – powiedział Harrison. – Która jest czarna.

Do ich uszu dotarł świszczący odgłos, jakby Shelley uruchomiła blender. A potem…

BUM!

Kuchenne drzwi wyleciały z zawiasów, przeleciały przez salę, trzasnęły o przeciwległą ścianę i spadły z hukiem na podłogę.

W progu kuchni stanęła Shelley. Skafander kosmiczny miała pokryty sadzą, a różowe włosy sterczały jej na wszystkie strony. W prawej dłoni trzymała kawałek sznurka, na którego końcu unosiło się dziwne czarne koło.

– Hmm… nic pani nie jest? – zapytał tata Harrisona.

– Oto twój balonik, Harrisonie – powiedziała Shelley, przywiązując mu sznurek do nadgarstka.

– Bardzo dziękujemy! – odparła mama chłopca.

– Cała przyjemność po mojej stronie – zapewniła Shelley. – Zasłużył na niego.

Harrison złapał za sznurek i przyciągnął do siebie balonik, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Był czarny jak smoła, jakby ktoś wyciął kółko z Wszechświata. Chłopiec dmuchnął na niego, żeby się przekonać, czy zachowa się jak normalny balonik i odpłynie, ale ten wręcz przeciwnie: jeszcze się do niego przybliżył.

– Na twoim miejscu bym tego nie robiła – ostrzegła go Shelley. – Właściwie to lepiej nawet go nie dotykaj.

Tata Harrisona spojrzał na nią pytająco.

– Mógłby łatwo pęknąć – wyjaśniła Shelley z niewinnym uśmiechem.

– No co się mówi, Harrisonie? – zwróciła się do niego mama.

– Dziękuję – odparł uprzejmie.

– Ależ nie ma za co – rzuciła Shelley z błyskiem w oku. – W rzeczy samej nie ma za co.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: