O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach - ebook
O czasie. Historia cywilizacji w dwunastu zegarach - ebook
Czas to pieniądz, wiedza i władza
Codziennie wiele razy sprawdzamy, która jest godzina, ale czy wiemy, jaką rolę pomiar czasu odegrał w rozwoju cywilizacji? Zegary dały władzę politykom, dowódcom armii i szefom firm, wpływając na kształt współczesnego świata. W jaki sposób?
David Rooney bierze pod lupę dwanaście zegarów, które odegrały kluczową rolę w różnych epokach i kulturach. Przyglądamy się najciekawszym wynalazkom w historii zegarmistrzostwa, od średniowiecznych zegarów wodnych przez renesansowe klepsydry aż po krążące nad nami satelity. Autor opisuje sposób ogłaszania ciszy nocnej za pomocą wież bębnowych w cesarskim Pekinie, historię zamachu bombowego zorganizowanego przez sufrażystki w edynburskim obserwatorium astronomicznym czy kulisy kontrowersyjnego konkursu na telefoniczną zegarynkę.
O czasie to książka o skomplikowanych mechanizmach, które wpłynęły na rozwój społeczeństwa, zmiany kulturowe i technologiczne. Pełna zachwytu i niepokoju opowieść o czasie, która jest także opowieścią o nas.
„Książka Davida Rooneya to niezwykła podróż w czasie. Otchłań dwóch tysięcy lat ludzkiej żądzy władzy, bogactwa i kontroli nad innymi. Historia zegarów to my i nasze poznawanie siebie. Figuralne zegary wodne, słoneczne, astrolabia i klepsydry. Różne religie, różne zegary, a czas ten sam…”
Eugeniusz Szwed, Prezes Stowarzyszenia Klub Miłośników Zegarów i Zegarków
„O czasie, książka frapująca i ważna, zabiera nas w zamierzchłą przeszłość i odległą przyszłość. Razem z Davidem Rooneyem jako naszym osobistym przewodnikiem zaglądamy do wnętrza zegarów od Kioto po Kapsztad, odkrywając, co znaczyły dla ich konstruktorów, użytkowników i tych, których życiem one władały”.
Seb Falk, autor książki The Light Ages: The Surprising Story of Medieval Science
„Pomiar czasu to udogodnienie, narzędzie kontroli, a niekiedy tyranii. W zachwycającej i erudycyjnej książce David Rooney strona po stronie przedstawia przykłady wszechobecności czasu i jego nieprzewidywalną moc przenikania naszej codzienności”.
Jonathan Meades, pisarz i filmowiec
„Żarliwy entuzjazm Davida Rooneya wobec wszystkiego, co wiąże się z zegarami, jest obecny na każdej stronie. Barwny język, wciągające historie i wątki autobiograficzne łączą się w całość, ukazując bogaty obraz historii zegarów, od Chin i Japonii po Europę Środkową, Bliski Wschód. Ta książka dostarcza wiedzy i nie pozwala pozostać obojętnym”.
Ludmilla Jordanova, autorka książki History in Practice
Spis treści
1 Ład. Zegar słoneczny na Forum w Rzymie, 263 rok p.n.e. 17
2 Wiara. Zegar zamkowy, Diyarbakır, 1206 36
3 Cnota. Klepsydra Umiarkowania, Siena, 1338 58
4 Rynki. Zegar na Giełdzie Amsterdamskiej, 1611 77
5 Wiedza. Samrat Jantra, Dźajpur, 1732–1735 99
6 Imperia. Kula czasu w obserwatorium w Kapsztadzie, 1833 118
7 Wytwórczość. Gog i Magog, Londyn, 1865 144
8 Moralność. System elektrycznej synchronizacji czasu, Brno, 1903–1906 168
9 Opór. Zegar sterujący teleskopu, Edynburg, 1913 186
10 Tożsamość. Złote słuchawki telefoniczne, Londyn, 1935 207
11 Wojna. Miniaturowe zegary atomowe, Monachium, 1972 229
12 Pokój. Czasomierz plutonowy, Osaka, 6970 250
Przypisy końcowe 265
Wybrane źródła 275
Podziękowania 295
Źródła ilustracji 299
Indeks 301
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-7464-0 |
Rozmiar pliku: | 4,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lot Korean Air 007, rok 1983
Wczesne godziny mroźnego alaskańskiego poranka. Kapitan samolotu linii Korean Air Chun Byung-in, pierwszy oficer Son Dong-hui i inżynier pokładowy Kim Eui-dong zdecydowanym krokiem przecinają płytę lotniska międzynarodowego portu lotniczego w Anchorage, po czym wspinają się do kokpitu samolotu pasażerskiego Boeing 747. Polecą do międzynarodowego portu lotniczego Gimpo w Seulu.
Samolot KAL 007 wylądował w Anchorage po drodze z nowojorskiego międzynarodowego portu lotniczego imienia Johna F. Kennedy’ego na przegląd techniczny, tankowanie paliwa i wymianę załogi, zarówno pilotów, jak i obsługi. Port lotniczy na Alasce na północno-zachodnim koniuszku Ameryki często pełni funkcję lotniska tranzytowego dla lotów z USA do wschodniej Azji. Znaczna część przestrzeni powietrznej nad krajami komunistycznymi w Azji i Europie jest zamknięta dla zagranicznego ruchu lotniczego, wymusza dłuższe trasy lotów dla chcących korzystać z bezpiecznych korytarzy międzynarodowych. Lecz Chun, kapitan samolotu, zna drogę z Anchorage do Seulu jak własną kieszeń, lata nią już pół dekady.
Pierwsza część lotu z 269 osobami na pokładzie przebiegła bez zakłóceń, a warunki pogodowe zapowiadają, że i druga część upłynie spokojnie – prędkość wiatru czołowego jest poniżej przeciętnej, czyli lot potrwa nieco krócej. W celu przybycia do Seulu o planowanym czasie przesunięto o pół godziny moment wylotu z Anchorage. Przegląd zakończony, wszystko wydaje się w normie. Trasa zostaje wprowadzona do komputera nawigacyjnego, który przeprowadzi samolot bezpiecznie między granicami stref zakazu lotów, systemy radarowe lotniska odnotowują KAL 007 w powietrzu o godzinie 4.00 nad ranem czasu lokalnego. Lot jak każdy inny.
Mijają godziny. Załoga samolotu gawędzi przyjacielsko w beztroskim nastroju. Co pewien czas kontaktują się z kolejnymi organami kontroli ruchu lotniczego, informują o swoim położeniu i pogodzie, potwierdzają plany. Pasażerowie dostają śniadanie, podróż niczym nie różni się od innych.
Ale coś jest nie tak z autopilotem. Chun, Son i Kim nie spostrzegli, że nie został on prawidłowo ustawiony i że od wylotu z Alaski coraz bardziej zbaczają na północ od planowanej trasy. Trudno o błąd gorszy w skutkach. Nie mając innego sposobu na potwierdzenie swojej pozycji, prowadzą samolot planowaną trasą na podstawie własnych urządzeń nawigacyjnych, lecz w rezultacie znaleźli się w zakazanej przestrzeni powietrznej nad półwyspem Kamczatka i wyspą Sachalin.
Po pięciu godzinach od wylotu boeinga z Alaski myśliwiec odrzutowy Su-15, pilotowany przez majora Giennadija Osipowicza, zostaje wysłany w celu przechwycenia samolotu – z czego jego koreańska załoga nie zdaje sobie sprawy. Dowództwo Osipowicza dostrzegło w okolicy amerykański samolot szpiegowski, monitorujący prowadzone właśnie testy pocisków. To dobrze znany czterosilnikowy odrzutowiec zwiadowczy Boeing RC-135, pod wieloma względami podobny do pasażerskiego boeinga 747, lecz bez charakterystycznego garba nad kokpitem. Osipowicz i jego dowódcy są przekonani, że samolot Korean Air to kolejna amerykańska maszyna szpiegowska.
Dwadzieścia minut później, po dotarciu do boeinga z jego nieświadomymi niczego załogą i pasażerami, Osipowicz oddaje serię strzałów ostrzegawczych z broni pokładowej tuż przed dziobem samolotu, ale koreańska załoga nie może ich zobaczyć – kontynuują pogawędkę, nieświadomi szybko nadciągającego zagrożenia. Po sześciu minutach Osipowicz odpala w stronę koreańskiego samolotu dwa pociski rakietowe powietrze–powietrze. Jeden chybia, lecz drugi wybucha w okolicy ogona boeinga, przerywając obwody sterowania hydraulicznego, co powoduje istotne uszkodzenia konstrukcji samolotu. Jeden z odłamków wdziera się do kadłuba maszyny, wywołując jej dekompresję. KAL 007, choć już śmiertelnie ranny, leci dalej, załoga usiłuje odzyskać nad nim kontrolę. Pół minuty po uderzeniu rakiety przez system nagłośnienia kabiny pasażerskiej zaczynają rozbrzmiewać automatyczne komunikaty. „Uwaga, awaryjne lądowanie. Proszę zgasić papierosy. Awaryjne lądowanie”. Z sufitu w kabinie pasażerskiej i kokpicie spadają maski tlenowe, z głośników słychać głośne polecenia: „Nałożyć maskę na nos i usta, dopasować długość opaski. Uwaga, awaryjne lądowanie”1.
Samolot pasażerski mknie przez niebiosa ponad Morzem Japońskim. Pasażerowie, wciąż przytomni, nie wiedzą wprawdzie, co i dlaczego w nich uderzyło, nie mają jednak złudzeń co do śmiertelnego zagrożenia, w jakim się znajdą, jeśli maszyna nie zdoła awaryjnie wylądować. Załoga niezłomnie usiłuje odzyskać kontrolę nad układem sterowania, lecz ten reaguje coraz słabiej. Samolotem, który w zapasach z wiatrem i warunkami atmosferycznymi utracił już aerodynamikę niezbędną do bezpiecznego lotu, szarpie, maszyna wykręca beczki. Dwanaście minut po odpaleniu rakiety piloci tracą resztki kontroli nad odrzutowcem i KAL 007 w zabójczym korkociągu wpada do morza. Chwile grozy minęły. Jest poranek 1 września 1983 roku. Nie przeżył nikt.
Wysoko na orbicie krąży flota siedmiu amerykańskich eksperymentalnych satelitów wojskowych Navstar. Każdy z nich, o wielkości koła przeciętnego samochodu osobowego, waży niespełna tonę. Zasilane po części przez ogniwa solarne, a po części przez paliwo rakietowe zwane hydrazyną, były wystrzeliwane po jednym co kilka miesięcy, poczynając od 1978 roku. Unoszą one umieszczone w nich precyzyjne zegary w liczbie dwudziestu pięciu, skonstruowane w Kalifornii w ramach eksperymentu nawigacyjnego o nazwie Global Positioning System.
Zegary te mogły ocalić życie wszystkich osób na pokładzie KAL 007.
Cztery dni po zestrzeleniu koreańskiego samolotu pasażerskiego przez radziecką rakietę amerykański prezydent Ronald Reagan wygłosił pełne emocji telewizyjne przemówienie, w którym określił tę tragedię jako „masakrę”, „zbrodnię przeciwko ludzkości” i „akt barbarzyństwa” popełniony przez władze radzieckie, deklarując, że podejmie kroki, aby się to nigdy więcej nie zdarzyło2.
Eksperymentalne satelity szybujące nad samolotem pasażerskim, który wpadł w korkociąg i runął do morza, były pierwszymi wśród całej konstelacji znanej dziś pod nazwą GPS, nad którą pracowało wówczas amerykańskie wojsko. Każdy z satelitów GPS mieścił w sobie trzy lub cztery miniaturowe zegary atomowe, przekazujące na Ziemię precyzyjne sygnały czasu, dzięki którym osoby wyposażone w odbiorniki GPS mogły ustalać swoje położenie z dokładnością do kilkudziesięciu metrów. Obecnie system GPS obejmuje jakieś trzydzieści dwa satelity, działające nieprzerwanie, a w najnowszych spośród nich znajdują się zegary znacznie bardziej niezawodne i dokładne niż te pierwsze, zbudowane w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku.
Te kosmiczne zegary stały się już niewidzialną częścią naszej codzienności – nie tylko podają nam precyzyjną lokalizację, ale i synchronizują całą współczesną infrastrukturę, poczynając od telekomunikacji, a kończąc na energetyce. We wrześniu 1983 roku z eksperymentalnych satelitów GPS korzystało tylko wojsko. Lecz zestrzelenie KAL 007 i śmierć 269 niewinnych osób zmieniły sytuację. Jedenaście dni po wystąpieniu telewizyjnym Reagan ogłosił ustami swojego sekretarza prasowego, że samoloty cywilne będą mogły korzystać z GPS, gdy system zacznie już sprawnie funkcjonować. Gdyby te eksperymentalne sygnały były dostępne dla koreańskich pilotów, być może zwróciłyby ich uwagę na błąd w nawigacji i zapobiegły tragedii z 1 września 1983 roku.
Stosunkowo nieskomplikowane zegary z lat siedemdziesiątych, wyprodukowane w ramach wspólnego przedsięwzięcia amerykańskiej firmy Rockwell i niemieckiego producenta zegarów Efratom, umieszczone w prostej aluminiowej obudowie i zabezpieczone przed wstrząsami, jakie czekały je w chwili startu w kosmos, być może nie sprostałyby naszym wyobrażeniom o precyzyjnych i ważnych zegarach. Nie są piękne w tradycyjnym sensie tego słowa i niewielu kolekcjonerów znajduje dla nich miejsce w swoich domach. A jednak to właśnie one zmieniły świat, nie tylko pod względem technicznym, ale też politycznym i kulturowym. To zegary umieszczone nad naszymi głowami przez supermocarstwo militarne. Usługi, jakie świadczą, nie są i nigdy nie były ucieleśnieniem niewinności. Czy nie powinniśmy więc spojrzeć na nie krytyczniej?
Pierwsze zegary z lat siedemdziesiątych nadal są z nami. Choć owe dwadzieścia pięć zegarów z pierwszych siedmiu satelitów GPS krążących wokół Ziemi w chwili, gdy samolot KAL 007 spadał do Morza Japońskiego, zastąpiła już nowsza technologia, to wciąż pozostają one na orbicie. To zegary w prawdziwym sensie tego słowa, skonstruowane przez zegarmistrzów w zakładach takich jak Rockwell i Efratom w Kalifornii. Dziś już unieruchomione, mimo to zawsze będą krążyć w ciszy nad naszymi głowami na wycofanych z użytku satelitach. Nocne niebo to muzeum starych zegarów; gdybyż tylko nasz wzrok mógł sięgnąć tak daleko.
Poczynając od najstarszych cywilizacji, w każdej kulturze konstruowano zegary i korzystano z nich. Od miejskich zegarów słonecznych starożytnego Rzymu po średniowieczne zegary wodne w Chinach, od klepsydr w średniowieczu, niepostrzeżenie rodzących rewolucję, po indyjskie obserwatoria doby oświecenia – historia zegarów to dzieje cywilizacji. Książka ta jest więc przeznaczona dla każdego zainteresowanego historią świata, polityką oraz tym, jak opowieść o mierzeniu czasu jest zarazem opowieścią o nas samych. Przedstawia dwanaście studiów przypadku – dwanaście autentycznych zegarów z naszej przeszłości – pokazując, jak od tysięcy lat wykorzystywano czas, upolityczniano go i używano jako oręża. Dzięki zegarom elity dzierżą władzę, zarabiają pieniądze, rządzą obywatelami i kontrolują ich życie. Czasami jednak – także z wykorzystaniem zegarów – obywatele stawiają im opór. Nie ma w tym nic z abstrakcji. To realnie istniejące zegary, o dziejach możliwych do ustalenia, zdolne wskrzesić na naszych oczach przełomowe, a nieraz burzliwe chwile z przeszłości.
Fascynacja zegarami i ich historią zrodziła się we mnie wcześnie, w 1982 roku. Gdy miałem osiem lat, rodzice postanowili założyć firmę produkującą i naprawiającą zegary. W połowie lat sześćdziesiątych mama pracowała jako researcher w Tyne Tees Television, później została nauczycielką. Tata był kreślarzem w firmie Baker Perkins z Hebburn, potem również został nauczycielem. Lecz oboje zawsze marzyli o własnym biznesie i na początku lat osiemdziesiątych podjęli to ryzyko. Siedzibą firmy był nasz rodzinny dom, budynek z tarasem w mieście South Shields w Anglii, położonym na chłodnym wybrzeżu Morza Północnego, u ujścia rzeki Tyne. Tak się złożyło, że opodal znajdowała się stara kopalnia Harton Pit, gdzie w roku 1854 czołowi ówcześni naukowcy przeprowadzali pionierskie eksperymenty z wykorzystaniem zegarów wahadłowych. W dziewiętnastowiecznym South Shields zegary stanowiły gorący temat.
Naszą jadalnię przekształcono w pracownię zegarmistrzowską i bibliotekę, zapasowa sypialnia stała się biurem. Przy stole kuchennym, przy którym jadaliśmy wszystkie posiłki, nabyłem w dzieciństwie umiejętność posługiwania się słownictwem związanym z zegarami, słuchając dyskusji o tajemnej sztuce zegarmistrzostwa – o ślimakach, wychwytach, oscylatorach – a także o wyzwaniach związanych z pracą nad tymi skomplikowanymi urządzeniami i z prowadzeniem firmy. Słuchałem też o współpracy rodziców ze znanymi badaczami sztuki zegarmistrzowskiej i kolekcjonerami, często również towarzyszyłem im w trakcie wyjazdów, podczas których montowali zegary w wiejskich posiadłościach i muzeach na terenie Szkocji i północnej Anglii.
Wydaje mi się, że przejąłem po nich hybrydową kombinację charakterystycznego dla ojca zmysłu technicznego w dziedzinie zegarów oraz doświadczeń mamy w zbieraniu materiałów na potrzeby telewizyjnych programów dokumentalnych. Oboje rodzice dostrzegali potrzebę opowiadania klientom o historii zegarów, nad którymi akurat pracowali. Sprawa nigdy nie sprowadzała się tylko do naprawienia zegara, każdy czasomierz miał własne dzieje, stanowił też część ogólnej historii, nawet jeśli skromną. Zadaniem rodziców było odkrycie tej historii i podzielenie się nią.
Po dekadzie spędzonej w świecie zegarmistrzostwa i jego dziejów wyjechałem na studia. Studiowałem fizykę, a później historię nauki i techniki, pracując jednocześnie jako kustosz w dziale technologii londyńskiego Muzeum Nauki. W Królewskim Obserwatorium Astronomicznym w Greenwich, gdzie w pierwszej dekadzie XXI wieku zostałem kustoszem w dziale czasomierzy, dano mi nieograniczony dostęp do jednego z najbardziej niezwykłych w skali światowej zbioru zegarów i zegarków o wysokiej precyzji. Trzy razy w tygodniu nakręcałem słynne chronometry okrętowe wykonane przez Johna „Longitude’a”* Harrisona i współsprawowałem pieczę nad kulą czasu w obserwatorium oraz tamtejszą pionierską wiktoriańską elektryczną siecią zegarową. Co miesiąc na ochotnika zgłaszałem się do Belmont, posiadłości wiejskiej w hrabstwie Kent, gdzie znajduje się jedna z najwspanialszych prywatnych kolekcji zegarów i zegarków.
Byłem tym wszystkim oczarowany. Po powrocie do Muzeum Nauki doglądałem między innymi tamtejszej kolekcji zegarów, nawiązałem też współpracę z producentem zegarów Worshipful Company of Clockmakers w sprawie tamtejszego muzeum, najstarszego tego rodzaju przybytku na świecie, przeniesionego w roku 2015 do South Kensington. Na przestrzeni lat wiele skorzystałem dzięki tej firmie, dzięki mądrości i cierpliwości niezliczonych specjalistów w dziedzinie zegarów i czasu, którzy szczodrze dzielili się ze mną swoją wiedzą i pasją – i nadal to robią. Za ich sprawą moje zainteresowanie tymi niezwykłymi urządzeniami ciągle rosło.
Najbardziej fascynuje mnie kwestia znaczenia zegarów, a na pytanie to pomoże odpowiedzieć przyjrzenie się przyczynom, które skłoniły ludzi do ich konstruowania. Im więcej się dowiadywałem, tym bardziej stawało się oczywiste, że dzieje techniki zegarmistrzowskiej to dopiero początek całej opowieści. W istocie interesują mnie ludzkie motywacje i sposób funkcjonowania świata, dlatego też opowieść ta obraca się wokół władzy, kontroli, pieniędzy, moralności i wierzeń.
Jak zatem można się domyślać, nie będą to konwencjonalne dzieje zegarów, książka nie dotyczy też bardziej abstrakcyjnej koncepcji czasu samego w sobie i tego, co sądzą o nim filozofowie i naukowcy. Wiele prac omawia to znacznie lepiej, niż ja byłbym w stanie to zrobić, pozostawię więc ten temat ekspertom. Nie jest to również obszerna i gruntowna historia cywilizacji, w rodzaju znakomitych dzieł francuskiego historyka Fernanda Braudela czy wielu innych wybitnych badaczy. Jest to natomiast ujęcie osobiste, specyficzne i przede wszystkim subiektywne. Zastanawiam się w nim, w jakim sensie możemy lepiej zrozumieć naszą historię, jeśli przeanalizujemy artefakty, które z tej bądź innej przyczyny rzucają światło na ważne dla nas aspekty cywilizacji. Aspekty te obejmują sposoby rządzenia nami, nasze przekonania oraz to, w jaki sposób przekazujemy opowieści. Historia zegarów pomoże nam spojrzeć na kapitalizm, na wymienianie się wiedzą, na budowanie imperiów oraz na radykalne zmiany w naszym życiu spowodowane przez uprzemysłowienie. Przyjrzymy się moralności – dobru i złu – oraz tożsamości, temu, kim jesteśmy, a wszystko to przez pryzmat zegarów. Śmiało spojrzymy także na życie i śmierć, na wojnę i pokój. Niektórzy posługują się zegarami, żeby nas zabijać, lecz zegary mogłyby też ratować nam życie, gdybyśmy tylko pomyśleli o tym, jaką dysponują władzą.
Słowo „zegar” (ang. clock) będzie w tej książce używane bardzo swobodnie. Pochodzi ono od europejskich słów oznaczających „dzwon”, takich jak cloche, Glocke czy klocka**. Dziś na ogół używamy go na określenie trwałych urządzeń – czy to elektronicznych, czy też obejmujących zazębianie się kół zębatych – które odmierzają czas i pokazują nam godzinę. Ja używam tego słowa w znacznie szerszym znaczeniu. Na kolejnych stronach obejmuję tą definicją każdy przyrząd skonstruowany przez człowieka mający na celu odmierzanie upływu czasu. Dotyczy to zegarów słonecznych, klepsydr, czyli zegarów wodnych lub piaskowych, teleskopów do ustalania czasu, sygnałów czasu, zegarków kieszonkowych, zegarków na rękę itd.
Wystarczy już wyjaśnień, wyruszmy w naszą odyseję. Na początek cofnijmy się w czasie do antycznego Rzymu, ponad 2000 lat wstecz. Przyjrzymy się tam zegarowi słonecznemu, zamocowanemu na kolumnie pośrodku Forum Romanum. Zegar słoneczny z rzymskiego placu miejskiego dawno już zaginął, jak się jednak przekonamy, jego dzieje można by spisać równie dobrze wczoraj, tak bardzo bliskie nam były problemy, które wówczas rodził. Albowiem mieszkańcom Rzymu było mocno nie w smak to, jak ów zegar słoneczny kontroluje ich życie.
------------------------------------------------------------------------
* Harrison bywa nieraz półżartobliwie nazywany tym przydomkiem ze względu na swoje zasługi w określaniu długości geograficznej – ang. longitude (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki).
** Polskie słowo „zegar” powstało od niemieckiego Seiger, oznaczającego wówczas „przyrząd, który sączy, cieknie”, jako że początkowo stosowano je na określenie czasomierza piaskowego bądź wodnego. Jak zauważa Aleksander Brückner w Słowniku etymologicznym języka polskiego (Kraków 1927), jeszcze w XVI wieku zegar nie „chodził”, lecz „ciekł”.