- W empik go
O dziewczynie, która tęskniła, i komandosie, który płakał - ebook
O dziewczynie, która tęskniła, i komandosie, który płakał - ebook
Marta ma dziesięć lat, jest Polką, od urodzenia mieszka w Anglii i za żadne skarby nie chce wyjeżdżać do Australii, która, jak mówi mama, jest rajem. Po co opuszczać rodzinny dom, lubianą szkołę i najbliższą przyjaciółkę? O co w ogóle chodzi z tą całą karierą rodziców?
Clint ma dziesięć lat, jest Australijczykiem i według Marty jest dziwny. Chłopaki z klasy też od niego stronią, bo wiadomo, że z Clintem to ani piłkę pokopać, ani na konsoli pograć. Nic, tylko armia i komandosi, a po szkole szybko do domu.
Tęsknota, strata, oswajanie nowej rzeczywistości – jak Marta i Clint poradzą sobie z niełatwymi uczuciami? Czy między dwojgiem zagubionych bohaterów zrodzi się przyjaźń?
Książka odkrywa przed młodymi czytelnikami trudne doświadczenia ich rówieśników, uczy empatii i zrozumienia dla innych.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65230-88-1 |
Rozmiar pliku: | 7,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
~
POŻEGNANIE
Był lutowy poranek. Typowy angielski lutowy poranek z siąpiącym deszczem i mgłą. Marta stała na schodach i patrzyła, jak tata przekręca klucz w zamku, upewnia się, że drzwi zamknięte, po czym przekazuje klucze panu z firmy skupującej i sprzedającej domy i podpisuje ostatni dokument.
– To wszystko. Życzę powodzenia na drugiej półkuli – powiedział ten pan.
– Na wszelki wypadek nie dziękuję – odparł tata z uśmiechem.
Uścisnęli sobie dłonie i poszli w kierunku furtki. Marta spojrzała jeszcze raz na dom i ogród. Niebawem zamieszka tu inna rodzina. Obce dziecko zajmie jej pokój, obcy pies będzie szczekał w ogródku, obcy samochód wjedzie do garażu. Marta nawet nie wie, co to za ludzie kupili ich dom. Mama co prawda próbowała jej powiedzieć, ale Marta była tak zła, że nie chciała słuchać. A teraz, na kilka minut przed odjazdem, chciałaby spotkać tych niedobrych nowych mieszkańców, by im zabronić, absolutnie im zabronić usuwać z ogrodu kamień. Rok temu pochowali pod nim Bagietkę. Była już stara i zmęczona. Mama mówiła, że i tak długo żyła jak na pracującego psa. Bo Bagietka, choć nie wyżeł, lecz jamnik, aportowała kaczki jak mało który pies. I była ulubienicą dziadka.
– O, Marta, dobrze że jeszcze zdążyłam! – krzyknął ktoś od furtki. – Wczoraj o czymś zapomniałam!
To Izzy, kochana przyjaciółka, prawie siostra. Właśnie stanęła zdyszana przed Martą, otworzyła dłoń, w której ściskała szary guzik od bluzy harcerskiej. Marta wzięła ten guzik i zapięła w kieszeni kurtki.
– Izzy, zrobisz coś dla mnie? – zapytała.
– Pewno – zgodziła się od razu dziewczynka.
– Napiszesz mi, kto wprowadził się do mojego domu? Wiesz, czy ludzie z dziećmi, czy jacyś starsi? Czy mają psa?… Czy zostawili w ogrodzie kamień? – wyjaśniła Marta.
– Nie ma sprawy, wszystko ci napiszę – obiecała Izzy.
– Dzięki. – Marta się uśmiechnęła. – I dzięki za guzik.
– Taksówka podjeżdża! – zawołała mama i po chwili zajęła się rozmową z kierowcą i pakowaniem bagażu.
Dziewczynki popatrzyły na siebie w milczeniu. Drobny deszcz kapał na ich żółte kurtki, moczył wystające spod kaptura kosmyki włosów. Tyle rzeczy zostało już powiedzianych o przyjaźni na zawsze, o rozmowach na czacie, o odwiedzinach za rok, że nie wiadomo, co powiedzieć jeszcze, żeby ułatwić rozstanie. Marcie przyszło do głowy, że chciałaby chwycić przyjaciółkę za rękę, przebiec z nią przez ulicę, wpaść do jej domu, do kuchni i piec z mamą Izzy sodowe bułeczki. Nie, tego już zrobić nie można. Marta to wie, Marta to rozumie, Marta ma przecież dziesięć lat, a dziesięcioletnie dzieci nie mogą się mazgaić jak przedszkolaki. Schyliła się więc w milczeniu, podniosła jakiś patyk i zaczęła kreślić na wilgotnej ziemi esy-floresy.
– A co będziesz teraz robić? – zapytała po dłuższej chwili.
– Nic takiego… Mama uparła się, że zaprosi mi na dzisiaj Molly, więc przyjdzie zaraz. – Isabel westchnęła ciężko i spojrzała na przyjaciółkę.
Patyk znieruchomiał w połowie kolejnego floresa.
– Fajnie – mruknęła Marta.
Mama wychyliła się z taksówki:
– Marta, już się żegnałyście wczoraj, cały tydzień się żegnałyście! Uściskaj Izzy i wskakuj do samochodu, szybko!
– To cześć, Izzy – szepnęła cicho dziewczynka.
– Cześć… Odezwiesz się na Skypie, gdy dolecisz do Australii? – upewniła się Isabel.
– Tak, ale najpierw lecę na dwa tygodnie do Polski, pamiętasz?
– Pamiętam. Przecież wiem, że jesteś Polką. Pozdrów od nas prababcię Helę. – Isabel wykonała ruch, jakby chciała przytulić przyjaciółkę.
– Pozdrowię i… i muszę już iść, Izzy – rzuciła Marta, wykonała gwałtowny półobrót i pędem pobiegła do taksówki.
Isabel patrzyła za samochodem, który potoczył się wolno do skrzyżowania, a, gdy ustawił się bokiem, kierując się w stronę lotniska, zobaczyła, że Marta wyciera chusteczką twarz.ROZDZIAŁ 2
~
PREZENT DLA MARTY
W czasie kiedy Marta płynęła ponad chmurami w kierunku Polski, pewna dziewczynka kroczyła ze swoją mamą ulicami Gorzowa Wielkopolskiego, niedużego zielonego miasta, w stronę biblioteki. Tym razem nie szły po książki. Szły po malowanki relaksacyjne i zeszyty z łamigłówkami, które mama widziała tam kiedyś wystawione na sprzedaż, a które świetnie nadałyby się na prezent, zwłaszcza dla kogoś, kto już niedługo będzie musiał spędzić w samolocie dwadzieścia cztery godziny. Jednak dziś w bibliotece coś się zmieniło, stół z malowankami zniknął, natomiast na wysuniętych szufladkach katalogu książek siedziały miśki. Mama i córka rozejrzały się niepewnie. Jakieś dzieci głaskały te misie, więc zrobiły to samo. Mama dotknęła takiego jednego szydełkowego, raczej śmiesznego, z małą główką i bardzo długimi rękami i nogami.
– Taki dziwny, niewymiarowy – mruknęła.
– Ten dziwny jest ładny – powiedziała szybko dziewczynka. – Chociaż brudny.
– Nie brudny, tylko melanżowy, czyli szyty z dwóch nitek. Ten jest uszyty z brązowej i czarnej, dlatego jest taki brunatny – odezwała się zza pleców mamy pani bibliotekarka. Miała miły uśmiech, a na rękach jeszcze więcej kolorowych miśków, które układała na kolejnych szufladkach.
– Czy te pluszaki są na sprzedaż? – zapytała nieoczekiwanie mama i gdy usłyszała, że tak, zwróciła się do córki: – To co, Polcia, bierzemy tego miśka?
– Bierzemy!
Nie, misiek nie był dla Polci. Tego dnia mama i Polcia szukały prezentu dla Marty – dziewczynki, której życie było trochę pogmatwane. Marta była Polką mieszkającą od urodzenia w Anglii i do rodzinnego kraju przyjeżdżała tylko na święta oraz wakacje. Do tego już niebawem miała przeprowadzić się do nowego domu w dalekiej, bardzo, bardzo dalekiej Australii, która leży za więcej niż siedmioma górami i siedmioma morzami. Ta Australia leży za najwyższymi górami świata, za rozległymi polami ryżu i za ogromnym oceanem, w którym żyją kolorowe ryby. Ona leży tak daleko stąd, że kiedy my jemy śniadanie, w Australii ludzie szykują już kolację.
Szydełkowy misiek był według Poli idealnym prezentem dla Marty i na długą podróż, i na nowe życie. Nie mogła doczekać się, kiedy zobaczy kuzynkę i spędzi z nią kilka dni. Co prawda widziały się ostatnio dawno, pół roku temu, i sześcioletnia Pola już zapomniała szczegóły tamtego spotkania, ale to, co pamiętała dokładnie, to budowanie wraz z bratem, Martą i okolicznymi dzieciakami bazy na osiedlowym drzewie. Zużyli wtedy deski, płyty, palety i wszystko inne, co znaleźć można było w garażu, a czego tata nie pilnował zajęty gośćmi. Pamiętała też wycinanie laleczek z bristolu, które Marta jakoś śmiesznie nazywała.
– Mamo, kiedy spotkamy Martę? – dopytywała teraz zniecierpliwiona.
– Za dwa dni. Wytrzymasz? – Mama uśmiechnęła się do córki.
– Nie wytrzymam. Kiedy miną te dwa dni? Dlaczego nie przyjedzie już dziś? – wyrzuciła z siebie Pola.
– Bo dziś zatrzymuje się u swojej prababci w Gdańsku. Przyjedzie do nas z rodzicami pojutrze i zostaną na weekend, wiesz o tym – tłumaczyła mama.
– To mogę chociaż spać z tym nowym misiem? Jak ty go nazwałaś? Małżowy?
– Melanżowy – powiedziała mama ze śmiechem. – Melanżowy, taki przetykany dwiema nitkami. I oczywiście, że możesz z nim dziś spać. I jutro też.
***
W piątkowy poranek obudził Polę dzwonek do drzwi. No, nie przesadzajmy, nie był to jakiś wczesny ranek, prawdę mówiąc minęła już dziewiąta, ale wciąż było to przedpołudnie. Pola lubiła podczas świąt i ferii odbić sobie poranne wstawanie do przedszkola i wylegiwała się wtedy pod kołdrą do dziesiątej. Dziś jednak był wyjątkowy dzień – dzień przyjazdu gości – i to właśnie uświadomiła sobie, gdy tylko usiadła na łóżku. Wyskoczyła z niego i tak jak stała w piżamie i z miśkiem w ręku, wybiegła na schody. Marta, ciocia i wujek właśnie witali się z domownikami, trochę było z tym zamieszania, więc Pola stanęła cicho za nimi i przyglądała się Marcie. Ale ona wysoka, taka jak mój brat – przemknęło jej przez myśl. Czy będzie chciała bawić się ze mną? Może będzie wolała skakać na kinekcie, zamiast wycinać i malować albo ubierać lalki? Spojrzała na brunatnego chudego miśka, którego trzymała w dłoniach i zawstydziła się, że taki nieładny, dziwny i w ogóle, że misiek. Może by i odrzuciła go gdzieś pod schody, ale właśnie Marta wychyliła się zza dorosłych i uśmiechnęła na widok Poli.
– Cześć. Fajnego masz miśka – powiedziała.
– Cześć… Ten misiek jest dla ciebie – odrzekła Pola.
– Dla mnie? Dzięki. Takiego chudzielca nigdy nie miałam, zabawny – zaśmiała się Marta i Pola odetchnęła z ulgą, bo ten śmiech był szczery.