O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów - ebook
O elegancji i obciachu Polek i Polaków. Od stóp do głów - ebook
O ELEGANCJI I OBCIACHU POLEK I POLAKÓW. Od stóp do głów
Niemożliwie zabawna, pełna anegdot i praktycznych wskazówek gawęda o modzie, współczesnym świecie i o Tomaszu Jacykowie jakiego nie znacie. Czytelnicy szukający świetnej rozrywki będą zachwyceni.
W swojej pierwszej, bardzo osobistej książce, Tomasz Jacyków pokazuje się nam nie tylko jako profesjonalista w dziedzinie, którą kocha od dziecka, ale także, a może przede wszystkim, jako bystry obserwator otaczającej nas rzeczywistości, człowiek niezwykłej wrażliwości, kochający ludzi i życie. „O elegancji i obciachu Polek i Polaków” to lektura napisana żywym językiem przeznaczona dla każdego, kto lubi, i kto chce dobrze wyglądać. A po lekturze, pozostanie tylko założyć kurtkę typu „hej przygodo w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej”, podciągnąć spodnie na pawełka, założyć sandały sznurowane po samego bobra i nie panikować, gdy bożena wciąga szorty…
„Być modnym, to wyglądać na tyle znakomicie, aby dobrze żyć, idiotyzmem jest żyć po to, aby świetnie wyglądać.”
Do pisania, a myślałem o tym od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski. I oto jest, moja pierwsza w życiu książka! Starałem się zachować w niej jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się. Ale kocham to co robię, swoją pracę i ludzi. Nie lubię półśrodków, lubię mówić to co myślę. I biorę za własne słowa odpowiedzialność.
Tomasz Jacyków
Świeżo po lekturze jestem pod wrażeniem nie tylko trafności Twoich obserwacji psychologicznych, ale także syntezy spojrzenia na zjawiska z pogranicza mody i designu w naszej części świata na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci… Jestem pewien, że Twoja książka może być dla nas wszystkich urealniającym, chociaż przez bezpośredniość narracji czasem okrutnym zwierciadłem. No ale w końcu nie będziesz z nim biegał, mam nadzieję, po ulicy i przystawiał go ludziom, którzy tego nie chcą, tylko dawał się przejrzeć tym, co sami po nie sięgną, z własnej woli.
Jacek Santorski
Spis treści
po co to wszystko, na co i dlaczego
trochę o historii mody na świecie
tymczasem w Polsce…
od stóp do głów, czyli pobieżny przegląd
zasad i najurągliwszych od nich odstępstw
stopa
buty
łydka
kolano i udo
talia, biodra, pośladki
biust
szyja i dekolt
makijaż
okazje nadzwyczajne – pogrzeb
jak pracuję i dlaczego nie z każdym
biżuteria
zegarki
tatuaże
tego być nie powinno
symbole narodowe i religijne
kilka słów o moim dzieciństwie
polub się, szanuj powłoki
dresiarstwo
samoświadomość, czyli lepiej znać swoje ograniczenia
duzi chłopcy w krótkich spodenkach
dreskod i budowanie szafy
człowiek jest trójwymiarowy
dalej o szafie, sztuce wyboru i lumpeksach
wolność czy pęta?
okazje szczególne rodzinne i zawodowe
chwila zadumy nad cenami, czyli jakość kosztuje
czas nuworyszy
księżniczka ze sklepu rybnego
matki i córki
tuningowanie
o żywych i martwych zwierzętach
targowisko próżności
skąd się bierze moda i co to właściwie jest?
wszyscy liczą na drapane, czyli mroczne tajemnice rynku mody
ślub Michała Znanieckiego i Jona Paula Laki w Bilbao
wnioski z podróży
twarz zimą i latem
nakrycia głowy
apel, a właściwie błaganie w sprawie
nieśmierdzenia i jakiego takiego ochędóstwa
torebki
nie pasuje, ale gra
oko jest narzędziem niedoskonałym
tłok na rynku
z biedy rodzą się fantastyczne rzeczy
ubraniem nie da się przykryć problemów ze sobą
słowo od Jacka Santorskiego
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-937116-6-6 |
Rozmiar pliku: | 986 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Myślę, że przyszedłem na świat, żeby umilać ludziom życie i żeby udowadniać ludziom, jacy są fantastyczni, szczęśliwi, bogaci, nawet jeśli nie są, zdrowi, nawet jeśli nie są, i piękni, nawet jeśli nie są. Absolutnie kwintesencja próżności. Znaczy: zaspokój wszelkie potrzeby, jakie masz, a potem wynajmij mnie, a ja cię po prostu wylukruję do końca. Do napisania książki, o której myślałem od kilku lat, namówił mnie psycholog Jacek Santorski.
Nie jestem pisarzem, nie aspiruję nawet. Nagrałem to, co chciałem przekazać (no, może nie wszystko), przepisałem, a następnie poskładałem, korzystając z pomocy redakcyjnej.
I oto jest, moja pierwsza w życiu książka!
Kto mnie zna, wie, że jestem gawędziarzem.
Lubię dużo gadać i w istocie gadam dużo, często za dużo. Starałem się zachować w książce jak najwięcej siebie, mojego języka, nie zawsze grzecznego. W tym miejscu przepraszam wszystkie dzieci i konsekwentnych konserwatystów – nie bierzcie mnie za przykład, nie nadaję się.
Ale kocham to, co robię, swoją pracę, ludzi.
Nie lubię półśrodków, lubię mówić to, co myślę.
I biorę za własne słowa odpowiedzialność.
Bo naprawdę bycie stylistą i ubieranie innych ludzi to jest gigantyczna odpowiedzialność.
Można drugiemu człowiekowi w głowie tak namieszać i narobić takiej krzywdy, że taki człowiek nie dość że nie może sobie poradzić z własnym życiem, to jeszcze ma sieczkę ubraniową w głowie i zaburzone absolutnie priorytety. I nagle zaczyna odnajdować przyjemność w kupowaniu coraz to nowej bielizny, coraz to nowych butów, a ponieważ zabija tym swoje wewnętrzne problemy – popada w zakupoholizm, doprowadzając siebie i rodzinę do ruiny. Więc z tym leczeniem duszy ubraniami to bardzo ostrożnie. Ja myślę, że to jest tak, że jeżeli tej naszej duszy jest dosyć dobrze ze sobą i jeśli ona potrzebuje jakichś kolorowych historii, to proszę bardzo, zabawmy się ubraniami, sprawmy sobie radość, sprawmy sobie przyjemność. Jeżeli jest nam troszkę smutno, ale mamy świadomość siebie, możemy się troszkę pobawić strojami. Jeżeli zaś mamy problemy i to je chcemy zarzucić ubraniami, to to jest nie do końca właściwa droga. Kto jest dziś modny? Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata.
To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać z uroków świata, ale idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać. Uważam, że dobrze mieć poczucie swego własnego gwiazdorstwa, żeby czerpać z pracy satysfakcję i dawać radość.
I skupmy się tylko na radości, bo ja nie mam aspiracji do dawania czegokolwiek innego. Jestem kwintesencją próżności dla próżności. Jestem po to, żeby cieszyć ludzi za ich pieniądze. Po to zarabiają pieniądze, żeby sobie wynająć takiego pajaca, który umili im dzień, dwa, trzy, a przy okazji pokaże im różne drogi korzystania z życia i cieszenia się swoim wizerunkiem.
Jeśli więc kupiliście moją książkę, życzę Wam dobrej zabawy i wiele radości z lektury!
Tomasz Jacykówtrochę o historii mody na świecie
Wkroczyliśmy w nowe milenium i moda jako zjawisko przestała istnieć. Stała się swego rodzaju subkulturą, która ogarnęła właściwie cały świat. Trudno przewidzieć, w którą stronę pójdzie, ale wiadomo, że tak jak cały rynek sztuki, tak i rynek mody jest uzależniony ściśle od marketingu. Dziś oblicza się matematycznie kolekcje, stosunek awangardy do klasyki, stosunek spódnic do spodni, żakietów do bluzek itd., a w takiej rzeczywistości tylko marka ma szanse na sukces. Projektant musi łączyć kila rzeczy, żeby odnieść sukces: umiejętność naginania się, inteligencję, troszkę sprytu, odrobinę szczęścia do ludzi. No a wszystko to musi być okraszone talentem. Reszta to pieniądze, które robią pieniądze, i oczywiście marketing.
Właściwie odkąd zaczęto demonizować modę (czyli w XX wieku, bo wtedy razem z rozwojem mieszczaństwa nastąpił jej dynamiczny rozwój), zaczęły się też rozwijać historie towarzyszące modzie, czyli kinematograf, film, zdjęcia – to wszystko zaczęło nakręcać koniunkturę nie tylko na modę dla wybranych, ale również dla całych społeczeństw. Od tamtego czasu możemy mówić o belle epoque, latach dwudziestych, trzydziestych, czterdziestych… mówiąc o modzie, operujemy więc dziesięcioleciami.
Belle epoque to są gorsety i dekolty, muśliny, falbanki, lata dwudzieste to czas, kiedy kobiety pozbywają się gorsetów, wprowadza się nowe tkaniny, lata trzydzieste to totalna emancypacja, garnitur męski zaczynający funkcjonować jako damski (co później Yves Saint Laurent przypisał sobie. Jeśli możemy mówić o tym, kto jest twórcą męskiego wizerunku w modzie damskiej, to dzięki temu, że kino nam w tym pomaga, bo mamy Marlenę Dietrich, od której się zaczęło, a Yves to po prostu przerobił na tak zwaną modę popularną w latach siedemdziesiątych). W latach trzydziestych kobiety zaczynają się emancypować. Zaczynają się liczyć talenty kreatorów. I mamy tu fantastyczną postać bardziej stylistki niż projektantki, bo ona wiele nie zaprojektowała, ale wymyśliła pewien styl: to Coco Chanel, twórczyni małej czarnej, twórczyni słynnego stylizowanego na męski swetra w paski (zapożyczył go później Jean Paul Gaultier), twórczyni tweedów i stylu kobieta-dandys.
Musimy pamiętać o całym bagażu życia Coco Chanel, mającym realny wpływ na jej twórczość. Gdyby stworzyła to wszystko Pipsztycka, nikt by pewnie nie zwrócił na nią uwagi. Bo wielcy twórcy mody, poza tym, że byli wielkimi twórcami czy też są wielkimi twórcami, są niezwykłymi, nietuzinkowymi osobowościami. Zwykle z niekoniecznie satysfakcjonującym życiem osobistym. Podobnie było z Chanel. Jej determinacja, jej chęć posiadania, jej mocno rozluźnione morale stworzyło współczesną kobietę.
I mamy lata czterdzieste, kiedy moda surowieje ze względu na wojnę, a pewne rozwiązania wymuszane są przez przemysł. Nie ma wełen sukienkowych, tylko tkaniny robione dla wojska, a więc kostiumy na mocnych ramionach itd., skracanie długości ze względów praktycznych. Po wojnie, kiedy jest potrzebny oddech, znowu wraca talia, eksponowanie biustu, lekkie sukienki.
Podczas gdy cały świat dźwiga się z kryzysu i wpada w następne kryzysy i wojny, u nas się nic nie działo, tkwiliśmy sobie w dupie szarej nad zimnym Bałtykiem i nic się nie rozwijało. Pewne procesy, jak gradacja marek, tworzenie całego współczesnego rynku mody, nas zupełnie ominęły. Po drugiej wojnie światowej zostały z okresu przedwojennego wielkie nazwiska, wielkie domy mody, Chanel, Dior, Givenvchy, stary dom mody Balenciaga, domy haute couture, stowarzyszenie francuskich krawców – niezwykle elitarny klub, do którego mogli należeć tylko nieliczni (korzystały z niego panie, które miały niebotyczne pieniądze, ale musiały przyjechać osobiście, żeby kupić sukienkę u projektanta). Cała reszta ubierała się w rzeczy konfekcyjne. Ludzie mogli się ubierać wyłącznie w sklepach, ewentualnie uszyć coś tam u krawca. Ale po dwóch wojnach okazało się, że za dużą wodą jest jeszcze Ameryka ze swoim gigantycznym potencjałem, gdzie też żyją ludzie, którzy tworzą. Tworzą sztukę i modę.
Końcówka lat czterdziestych to suknie odcinane w talii, szerokie, do tego określone fryzury, długość za kolana, określone szerokości. Lata czterdzieste to w ogóle było szycie z tego, co zostało po wojnie. Mamy wełniane szynele, lodeny, resztki jedwabiu spadochronowego. Dopiero w końcu lat pięćdziesiątych ludzie mają wreszcie dosyć ciężkich tkanin, następuje powrót do tiulu, do muślinu, do cienkich tkanin. Ale mamy też Europę, więc chłody i zimy, no więc i futra, lodenowe płaszcze. Ciężkie potwornie. Gruba tkanina, wełna z włosem, często w kratę, upiorna historia. Europa już zdążyła się zachwycić miękką norką i lisem, a tu, za żelazną kurtyną, mamy barany i nutrie. Pamiętam, moja mama miała futro z baranów węgierskich, krótko strzyżonych, ciężkie jak diabli, ale bardzo miłe. Barany były wybarwiane na różne kolory i panie nosiły barany zrobione na tygrysa czy panterę. W latach siedemdziesiątych pojawiły się u nas nutrie. Czegoś równie ohydnego świat nie widział…
Moda ewoluuje dalej, w lata pięćdziesiąte. Najpierw spódnice w kształcie litery A, które dochodzą do pełnego klosza i nabierają halek (amerykańskie lata pięćdziesiąte, czyli spódnice na halkach, dopasowane góry itd.). Na terenie Europy taka spódnica na halkach zaczyna się przeobrażać w tak zwaną bombkę, czyli spódnicę łapaną w dole. Od sukni balowych, bardzo szerokich, przechodzimy do dziennych, zaczyna się pojawiać charakterystyczna linia ołówka.
Musimy też pamiętać o tym, że równolegle z rozwojem tzw. mody rozwija się bardzo mocno przemysł bieliźniarski. Modne stają się biustonosze. W ogóle lata pięćdziesiąte uważam za najkorzystniejszy okres dla urody kobiecej. Co prawda była to uroda bardzo nienaturalna, ale za to każda pani była piękna. Ponieważ obowiązywał pewien kanon, którego trzeba się było trzymać. I wszystko jedno, czy kobieta miała burzę włosów na głowie, czy trzy włosy w siedem rzędów, wzięła to na piwo nakręciła na wałki, natapirowała widelcem, zlała cukrem, a potem i przez tydzień tak chodziła. Czy miała oczy niczym jeziora Wiktorii, czy miała dwie szparki jak dwa węgielki, to sobie dżdżownicę walnęła nad okiem, rzęsisko przyczepiła i miała wielkie oko. Czy miała wiszące ogrody Semiramidy, czy jajka sadzone na boczku, to założyła sztywny stanik niczym półkę i miała biust. Czy miała talię, czy też talii nie miała, to ta talia się przez taki biust sama robiła. Czy miała tak zwane nadpiździe (w języku modowym obszar nad wzgórkiem łonowym – przyp. red.), czy też tego nadpiździa nie miała, no to się paskiem ścisnęła i wyglądała. Jedna szła w stronę Babe, świnki z klasą, inna w stronę patyka.
Choć patyków wówczas praktycznie w ogóle nie było. Zauważmy, że od lat sześćdziesiątych do tej pory człowiek jest wyższy średnio o 12 centymetrów. Słynny wzorzec chyba z 1967 roku: 90-60-90 cm – dotyczył wzrostu 158–164. W tej chwili ten wzorzec przykłada się do wzrostu 178–180, czyli do patyczaka. A skąd się to bierze? A stąd, że od zarania dziejów człowiek gdzieś w swej podświadomości tęskni za kosmosem. Nie wiadomo dlaczego i z jakiej przyczyny kosmitów zwykle wyobrażamy sobie jako coś bardzo smukłego, właściwie nitkę z wielkim baniakiem. Niezwykle rzadko w science fiction przedstawia się kosmitów jako grube kulki: Szulkin w „Ga ga, chwała bohaterom” pokazywał kosmitów jako grubasów. Myślę, że w człowieku, w podświadomości ludzkiej jest chęć jednoczenia się z kosmosem w taki czy inny sposób, dlatego tak zwany high fashion przekracza normę chudości. I dlatego tak bardzo potrzebni są we współczesnym świecie ludzie tacy jak ja, którzy są w stanie przetłumaczyć to high fashion, czyli historię absolutnie selektywną, wymyśloną od rozmiaru o do rozmiaru 38 (bo w rozmiarze 40 wygląda to już przeciętnie) na rozmiar ulicy, czyli tak zwany rozmiar średni – między 38 a 42.
Mamy lata sześćdziesiąte. Wszystko zaczęło się zwężać i skracać. Jest żelazna kurtyna i jest wielka Rosja, którą my mamy tak bardzo w pogardzie, no bo zawsze mamy w pogardzie nie tych, co trzeba. W Rosji pojawia się młodziutki projektant Zajcew. Wysyła szkice do swojego największego guru, Yvesa Saint Laurenta (słynne płaszcze w kształcie litery A, sukienka mondrianka itd.), a ten odsyła je Zajcewowi mówiąc, że to wszystko do dupy i w ogóle się nie sprawdzi. Sezon później YSL wypuszcza słynną kolekcję w kształcie litery A: sukienkę mondriankę i kolorowe płaszczyki. Zaczyna się era mini.
W międzyczasie (tuż przed śmiercią Diora) dyskusja Chanel z Diorem: Dior jest prekursorem skracania, choć sam nie podniósł długości powyżej kolana, Chanel mówi, że długość przed kolano nigdy się nie przyjmie, ponieważ zgięcie kolanowe jest najbrzydszym miejscem na ciele kobiety. No ale jak widać Dior miał więcej wyczucia, ponieważ mini funkcjonuje właściwie do tej pory. Z przerwami.
Po tych latach pięćdziesiątych, niezwykle kobiecych, niezwykle subtelnych, następuje epoka zafascynowania kosmosem i futuryzmem, powstają nowe kierunki w sztuce, dynamicznie rozwija się technologia. Bardzo duży wpływ na modę miał wówczas pop-art. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych świat oszalał na punkcie non iron i bistoru (inaczej kremplina – tkanina z włókna poliestrowego, nierozciągliwa, nieprzewiewna i niegniotąca się). Bardzo proste formy, krótkie, futurystyczne. Po raz pierwszy pojawiają się tak zwane luźne szyje i obniżona pacha, czyli mamy stójki na sztywno wykańczane, mamy sztywne tkaniny, mamy tak zwane popie rękawy, też sztywno wykańczane, i sukienki-dzwonki. Do tego oczywiście obuwie: obcas zdecydowanie stał się grubszy, wygodniejszy, bardziej stabilny, no bo wciąż chodzi o to, żeby było kosmicznie. Pojawia się platforma, słupek i klocek, plus wysokie kozaki. A ponieważ świat oszalał na punkcie plastiku, to oczywiście derma, skaj, non iron, bistory i krempliny. I te kobity, pocące się dramatycznie w swoich plastikowych butach za kolana, w bistorowych sukienkach, w Polsce wciąż jeszcze niestety z tymi łbami raz na tydzień tapirowanymi widelcem i na stałe zalakierowanymi…
Kończą się lata sześćdziesiąte i pojawiają się potężne ruchy subkulturowe. Wybucha w międzyczasie rewolucja seksualna, wszystko się zmienia, świat zaczyna oddychać po globalnej wojnie. Jednym z najmocniejszych nurtów mody lat siedemdziesiątych staje się nurt hippie, czyli niby kontestujący, ale jednak bardzo kolorowy, używający symboli, czyli sznurka zamiast złota, wysuszonej kromki chleba zamiast kosztownego kamienia, choć tkaniny są cały czas bardzo kosztowne. Zwrócenie się w stronę Afryki, afrykańskie wzory, afrykańskie kolory, długość maksi. Używa się dużych ilości tkanin. Poza tym zaczyna się tworzyć współczesny rynek mody. W Europie pojawia się amerykański przemysł modowy. Ten transfer amerykański miał kolosalne znaczenie dla całego rynku mody. Rynek amerykański rozwijał się jak wszystko w Ameryce w sposób bardzo kolorowy, no i w porównaniu z Europą w sposób bardzo nowatorski. Tutaj cały czas krojono i cięto. Jeżeli projektant chciał uzyskać sprężystość i elastyczność tkaniny, to trzy czwarte musiał zniszczyć, bo kroił ze skosów, potem te skosy musiały wisieć, żeby się odwiesić. W roku 1975 świetny projektant i wielki mecenas sztuki, jedna z osób najbardziej zasłużonych dla świata mody, Pierre Cardin, jako pierwszy wychodzi z inicjatywą i tworzy targi wielkich projektantów, którzy zaczynają wypuszczać nie tylko kolekcje szyte na miarę, ale i krótkie serie ubrań dla tak zwanej wyższej klasy średniej, dla ludzi, których nie stać na miarowych krawców, ale którzy chcą się wyróżnić na tle reszty. Cardin tworzy rynek pret a porter, czyli ubrań gotowych do noszenia. Już nie trzeba chodzić do projektanta, dać się obmierzać, czekać kwartał i płacić fortunę, można pójść i kupić gotowe ubrania, fakt, za bardzo duże pieniądze, ale już nie za fortunę. Na tym właśnie polega pret a porter. Wielkie nazwiska dziubią ubranka, szyją miarowo, wypuszczają krótkie serie dla ludzi, których nie stać na to, żeby pójść je sobie obstalować, ale którzy nie chcą chodzić w rzeczach zwykłych, konfekcyjnych.
Rok później z Ameryki przyjechał Halston, projektant, nieustosunkowany, zaczynał swoją karierę w klubie 54. Andy Warhol podarował Halstona nie pamiętam komu, ale ten, komu go podarował, zrobił tak, że Halston zaczął szerzej funkcjonować. Projektował dla Goodmana, stworzył słynną sukienkę lejbę. To jedna z najsłynniejszych sukienek. Zabiła krawiectwo na dwadzieścia lat. Sukienka stworzona z jedwabnej dzianiny, tak wymyślona, że można ją różnie zaplatać i tworzyć różne warianty. Potwornie droga, można było zawinąć sobie z niej trzy sukienki. W takiej lejbie życie spędziła Elizabeth Taylor. Halston, w Polsce nieznany zupełnie, to też twórca toczka Jackie Kennedy, która miała wielki łeb, gigantyczny sagan, tak że w żadnym kapeluszu nie wyglądała dobrze. Ten rondel, słynny toczek, ją uratował, wreszcie miała jakieś nakrycie głowy. Lejba Halstona, z jedwabnej dzianiny, najpierw była czymś niezwykle wytwornym, wyrafinowanym… jedwabna dzianina, która się ciągnęła we wszystkie strony, ważyła bardzo dużo, pięknie się układała. Ale on sprzedał ten wzór wielkiej sieci Woolmart, a ci zrobili tę sukienkę z nylonów i poliestrów, i w Stanach do tej pory ją w Woolmarcie sprzedają. Halston umarł na AIDS, bo jak był darowywany od jednego do drugiego, to w końcu ktoś mu podarował tę zarazę. Nazwisko potem troszeczkę zapomniane, w tej chwili wznowione, reaktywowana marka – dziś Halston to w Stanach wielkie nazwisko, wielka firma i wielka sława. Tam w Ameryce się działy rewolucje, a myśmy o tym prawie nic nie wiedzieli.
Musimy też pamiętać, że lata siedemdziesiąte to także rozwój Hollywood. A więc glamour, glamrock, czyli cała historia raz że muzyki, która zatacza coraz szersze kręgi, staje się bardziej globalna, a z drugiej strony kinematografia hollywoodzka, te gwiazdy wszystkie, co to nie chciały nosić kromek chleba na rzemieniu, bo miały w nosie kontestowanie. Właśnie zarobiły pierwsze swoje miliony i chciały się tym cieszyć. Moda wychodzi im naprzeciw, i z jednej strony mamy sandały rzymianki i powłóczyste spódnice z tetry, z drugiej – malowane selektywnie batiki, spódnice ze skosów w zęby. Zamiast sandałów rzymianek sandały na dość cienkiej szpilce, bardzo wysokie obcasy, koturny i platformy złote, wiązane do kolan, suknie z rozcięciami, wielkie okulary, gigantyczne złote koła w uszach, złote łańcuchy.
Pod koniec tego dziesięciolecia Ameryka oddycha po swoich wojnach, kończą się demonstracje, ucichają masowe sprzeciwy. Wchodzimy płynnie, delikatnie w szalone lata osiemdziesiąte, obłędne. Mówi się o nich, że niezwykle tandetne, choć ja bym się bał używać tego określenia. W każdym okresie jest jakaś moc. Lata osiemdziesiąte, zachłyśnięcie streczem… okazuje się, że po cholerę w ogóle szyć, dziubdziać, robić francuskie cięcia wyszczuplające, dbać o linię, że sukienka szyta, dziubana przez miesiąc przez krawcową, jak się przytyje półtora kilo, pęka w szwach, a jak się schudnie dwa kilo, wisi jak na psie frak. Okazuje się, że jest dzianina, w związku z tym w ogóle po co kroić, niech się ciągnie. No i się zaczyna era obciśniętych baleronów. Panie zwariowały na temat dzianiny, powyrzucały lustra, każda naciąga na siebie kondom, i wszystko jedno, co tam się dzieje pod spodem, po prostu wygoda ponad wszystko. To są właśnie lata osiemdziesiąte.
Ale tak naprawdę zaczyna się czuć modę. Na świecie rozwijają się nowe technologie, zaczyna królować plastik. No i nagle mamy kobietę-bażanta, kobietę-bejsbolistkę, rajskiego ptaka, i mamy w XX wieku właściwie historię troszkę rokoko, mamy wszystko. W latach osiemdziesiątych zaczynają się nawiązania do lat dwudziestych i trzydziestych, czyli jakby historia mokasyna i białej skarpety.
Tak dochodzimy do lat dziewięćdziesiątych, które są już totalną eksplozją kiczu. Tu jest wszystko. Kobiety mają po dwa metry w ramionach, chodzą na wysokich szpilkach, łączy się rzeczy niepołączalne, wielki sukces Emanuela Ungaro, włoskiego kreatora, który zaczął łączyć ze sobą abstrakcyjne desenie, maki z różami, kratą i pasami, i okazało się, że to jest fantastyczne. I mamy styl glamour. Znowu pojawia się złota biżuteria. Właściwie wydaje się, że w modzie było już wszystko. I nagle niektórzy mówią „DOŚĆ!” Nagle pośród tej ekspansji kolorów i szalejącego blichtru, tego plastiku malowanego na złoto zaczyna się tak zwana moda off. Pojawiają się Japończycy. Watanabe tworzy w absolutnej opozycji do kolorowej mody, i o dziwo jego ubrania, które są żartem na temat ubrań, bo zniszczone i sprane, kosztują fortuny. Ludzie mody, sami tworzący bardzo kolorowe rzeczy, zaczynają nosić się w opozycji do tej mody, czyli minimalistycznie. Minimalizm zaczyna wchodzić do mainstreamu. Ważna staje się absolutnie, totalnie oszczędna forma. Szczytem ekstrawagancji staje się sukienka tuba na cieniusieńkich ramiączkach.
Odziera się kobietę z makijażu i to jest czas, kiedy na wybiegi zaczynają wchodzić dziewczynki trzynasto-, czternastoletnie. Dlaczego? A dlatego, że nagle mamy minimalizm skrajny, czyli makeup no i no makeup. Każda niedoskonałość ludzka na wybiegu, kiedy dostaje się światło w twarz z góry, wyłazi, i żadna normalna kobieta, która ma lat ponad dwadzieścia, wysmarowana oliwką nie wygląda dobrze. Wygląda źle i choro. W związku z tym bierze się bardzo młode dziewczynki. Zaczyna się era modelek androgynów, czyli im gorzej, tym lepiej, im dziwniej, tym lepiej.
W tym skrajnym minimalizmie pojawia się ostatni z nurtów mody jako takich, czyli grunge, połączenie rzeczy niezwykle drogich, niezwykle wyrafinowanych, z rzeczami starymi, zużytymi. Wszystko, co nastąpiło w modzie później, to już tylko powtórki.W latach dziewięćdziesiątych mężczyźni się potwornie wywalają, rok 1996 i 1997 to lata największej przenikalności mody damskiej do mody męskiej: próba wprowadzenia wysokich obcasów przez Jeana Paula Gaultiera, Kenzo i Armani do swych kolekcji dołączają kilty, Armani wypuszcza smoking z długą spódnicą do kostek, Kenzo robi długie spódnice letnie. Koniec minimalizmu to jest takie odwrócenie się w stronę lat sześćdziesiątych, ale troszeńkę, bo gdzieś tam powrót do futuryzmu, do sportu. I tutaj mamy Pradę, firmę, która wyskakuje jak diabeł z pudełka i właściwie oszałamia cały rynek mody, szybko stając się wiodącą marką wyznaczającą trendy. Sama końcówka lat dziewięćdziesiątych to powrót glamour. Kolejne sezony to kolejne powtórki, trudno doszukać się czegoś nowego.
I tak nastał czas, kiedy moda nie istnieje. Istnieje fun, istnieje człowiek. W globalizacji zawsze jest tak, że im ona większa, tym większy nacisk trzeba stawiać na jednostkę jako taką. Biorąc pod uwagę dzisiejsze możliwości, właściwie każdy może wydobyć swój własny indywidualizm. Ale jak się okazuje, nie jest to wcale takie proste. Bo im więcej możliwości, tym bezmierniej rozlewa się ludzka głupota. Nagle okazuje się, że ludzie chcą mieć konkretne historie, chcą się bawić, że są takie długości, a nie inne, bo jeżeli można wszystko, to trudniej się w takiej rzeczywistości poruszać. W związku z tym zaczynają się pojawiać grupy ludzi podobnie ubranych. Weźmy ruch szafiarsko-blogerski. Szafiarki, rzecz fenomenalna, poprzebierane dziwnie dziewczynki, bawiące się ubraniami. Ale mam niestety jeden zarzut, jedno pytanie: dlaczego one wszystkie się bawią tak samo?! Przecież kawałek szmaty, wszystko jedno, czy on kosztuje pięć tysięcy euro, czy pięć euro, to jest tylko pretekst do wyrażenia siebie. A tu, choć naprawdę możliwości jest milion, ludzie nie chcą być indywidualni, tylko chcą się grupować. Szafiarki chcą być bardzo oryginalne, ale pod warunkiem że będą wyglądały tak jak wszystkie inne szafiarki. Hipsterzy niezwykle są kontestujący, chcą wyglądać hipstersko, ale nie chcą pokazywać, że są indywidualnymi bytami, tylko chcą wyglądać dokładnie tak jak wszyscy inni hipsterzy.
W całej tej modzie mamy nurt główny, czyli bardzo bogatą historię, która totalnie napędza koniunkturę, i mamy historie subkulturowe. I nagle okazuje się, że moda jako szaleństwo stanowi subkulturę i mainstream, bo jest jakąś płaszczyzną porozumienia. We współczesnym świecie ludzie często komunikują się wizualnie, mało ze sobą rozmawiają, zaniedbują język, nie dbają nie tylko o rozwój języka, ale i o zachowanie tego, co mają, nie używają archaizmów.
Rozmowę zastępują krótkie komunikaty, często esemsowe. Ważnym komunikatem staje się nasz wygląd, stąd cała wielka księga dreskodu. Jest dreskod pisany, niepisany, kto, z kim i za ile. Mówimy o tym wszystkim bardzo ogólnie i globalnie, ale pamiętajmy, że każda z grup społecznych ma troszeczkę inną swoją historię.
Kto jest dziś modny? Modnie wyglądać to jest tak, że widzisz człowieka, który… totalnie niemodna Bakuła jest modną laską. Modnym być to znaczy być w masie ludzkiej jednostką, o to chodzi, być zauważalnym, czuć się fantastycznie ze sobą, korzystać z dobrodziejstw świata, a nie dążyć do zaszeregowania. To jest modne. Na tym to polega. Modne jest dbać o siebie na tyle i na tyle dobrze wyglądać, żeby przez całe życie w pełni korzystać ze świata, a idiotyzmem jest żyć po to, żeby znakomicie wyglądać.
Ten, kto chce być modny, pragnie modnie wyglądać, musi poukładać sobie w głowie, a nie pójść do sklepu i kupić modne ciuchy. Bo my nie jesteśmy wieszakami na ubrania, my jesteśmy żywi! Właśnie dlatego wszelkie amerykańskie szkoły gestów, srestów, analizy kolorystyczne, dlatego wszelkie filozofie są cudowne, dopóki się o nich czyta. Filozofie dzieją się w próżni, a człowiek jest żywy, ma emocje, unikalną wrażliwość, zróżnicowane potrzeby. Dlatego nie można przyłożyć jednej miary, nie można powiedzieć, że jeżeli chcesz być sexy, to się obciśnij jak baleron i wtedy każdy na ciebie poleci. Bycie sexy to żadna norma, bo po prostu każdy jest inny i każdego coś innego jara. W związku z tym nie każdy mężczyzna musi mieć klatkę piersiową niczym klatka schodowa i być jak jedna wielka żyła, bo są kobiety piękne, niezwykle zgrabne, dbające o siebie do przesady, które kochają misiów. Śmiem twierdzić, że pięć kilogramów to jest seksowna nadwaga, która zawsze doda kobiecie uroku, natomiast niedowaga pięciu kilogramów może potwornie oszpecić. Choć jako stylita i człowiek od tak zwanej mody oczywiście uwielbiam na wybiegu modelki za chude, ponieważ to są dziewczyny wyselekcjonowane z tysięcy po to, żeby uprawiać ten jeden zawód. I koniec. Cała reszta jest do życia i jeszcze raz powtórzę: pięciokilogramowa nadwaga zawsze będzie sexy, pięć kilogramów minus może zrobić wielką krzywdę. Oczywiście te pięć kilogramów seksownej nadwagi, jeżeli pracuje się w mediach czy przed obiektywem, zawsze będzie wyglądało na dziesięć i zawsze to będzie wyglądało gorzej, no ale nie każdy człowiek żyje po to, żeby występować.
Moda lepiej lub gorzej wykorzystuje stale rozwijające się technologie. I trzeba pamiętać, że jest z nią jak ze wszystkim na świecie. Są na przykład dobrzy architekci, ale nie tylko dobrzy architekci projektują domy, są też badziewiaki. I później inni ludzie muszą w tym mieszkać, muszą w tym żyć, funkcjonować, chodzić do źle urządzonych knajp. No i są kucharze, którzy mają taki dar, że zrobi takie jajko sadzone, że będzie się to jajko pamiętało do końca życia, a są tacy, którzy używają do wszystkiego glutaminianu sodu. I to też się zje, bo to draństwo czasem tak smakuje, że można zeżreć z patelnią. Na świecie funkcjonują różni ludzie, różni odbiorcy. Wrócę jednak do mody, no bo w projektowaniu to nie jest tak, że projektuje się jedną rzecz, dajmy na to marynarkę – ocena projektanta to jest ocena jego myśli, przekroju prac, idei. Jak się chodzi na pokazy, to nie po to, żeby zobaczyć sukienki, tylko żeby zobaczyć myśl. I jeśli ta myśl jest jasna, to można się odżegnać od swojej estetyki i powiedzieć: „ja tego nie czuję, ale jest w tym jakaś znakomitość”, a jeśli jest najebane jak u cyganki w tobołku i nie wiadomo, o co chodzi, to znaczy, że ktoś bredzi. I może bredzić ładnie, może bredzić nieładnie, ale myśli w tym nie ma.
No to się pani przebrała za nierządnicę! Spodnie mają dziesięć lat, był moment, że w nie nie wchodziła. Schudła, ale niewystarczająco. Myśli sobie: a wcisnę się, Jacyków mówił, że modne są dzwony, to założę. Owszem modne, ale nie takie. Bo to są dzwony sprzed dziesięciu lat, które są biodrówkami. Jak znam życie, pani ma też różowe stringi, a jak ta świecąca pupka podejdzie nam do góry, to ukaże się znaczek mercedesa. Oczywiście do tych dzwonów ma buty na klocu i platformie, też z epoki. Przykrótka kurtka też z epoki, czyli prawie modnie, tyle że dziesięć lat temu. Pewne tendencje, pewne grepsy w modzie owszem, wracają, ale nigdy nie identycznie. Więc wykorzystanie jednego elementu z epoki, jeżeli jest w dobrym stanie i gatunku, jak najbardziej, ale żeby wszystko wyrośnięte i z pradziejów, to już raczej nie.
Tutaj biedna pani różowe rajstopy założyła i zapomniała reszty ogarnąć, ale i tak wygląda sympatycznie, bo jest młoda, ale młodość trwa krótko.tymczasem w Polsce…
O historii mody w Polsce możemy mówić tak naprawdę dopiero od lat dziewięćdziesiątych. Bo wcześniej to ona się toczyła gdzieś tam własnym torem. Wiele lat dostawaliśmy przefiltrowane przed Modę Polską i Telimenę odpryski. Za to w latach dziewięćdziesiątych staliśmy się największym śmietnikiem Europy. Wtedy odebrało ludziom rozum i był taki moment, że staliśmy się potwornie, naprawdę strasznie źle ubrani. Dlatego, że te bardzo zadbane i wymyślone, uciemiężone ciągłym odpruwaniem, przyszywaniem i zmienianiem Polki nagle spostrzegły, że już nie trzeba nic przerabiać. Nie trzeba chodzić do Praktycznej Pani, nie trzeba w ogóle pani Krysi krawcowej prosić, tylko idzie się do sklepu i się kupuje. I zaczynały kupować te okropne tanie łachy za bardzo duże pieniądze. I rzeczywiście przez pewien moment zaczął funkcjonować w modzie nad Wisłą dosyć poważny bałagan.
Czas PRL, smutny, globalnie smutny i straszny czas, to jednak tak naprawdę był czas kreatywności przechodzącej wszelkie możliwe oczekiwania. Ponieważ w sklepach był bardzo ograniczony asortyment (np. zimą połowa ludności miała na nogach relaksy, a druga połowa sofiksy), kobiety kupowały sukienki i robiły sobie z tego bluzki i spódnice. Odpruwały falbany z góry, przyszywały do dołu, używały tkanin obiciowych, zasłon, tysiąca różnych rzeczy. Komuniści dbali o tzw. zajęcia praktyczno-techniczne w szkołach i trzeba było to umieć. Każda dziewczynka, która miała trochę oleju w głowie, nawet jak nie chciała, to się tego prawo-lewo nauczyła. W tych latach siermiężnych kobiety sobie bardzo dobrze radziły. Te, którym udało się wyjechać za granicę, uchodziły za świetnie ubrane, bo były ubrane zupełnie inaczej, niż nakazywała światowa moda. To było oryginalne, fajne i w pewien sposób urocze.
A później zmieniły się realia i nagle okazało się, że już nie trzeba kombinować. Do dziś atakują nas historie typu: wyglądaj jak gwiazda filmowa za 150 zł! czy można się ubrać za 200 zł i czy to jest dobrze? Odpowiadam: wszystko można tak naprawdę. Rzeczywiście można dziś wszystko. Można się ubrać za 200 zł, tylko czasami należy sobie zadać pytanie: po co? Dlatego, że ubieranie się, moda, poza tym że służy temu, żebyśmy byli przykryci, żebyśmy wyrażali siebie, jest również oznaką prestiżu. I często jest tak, że dążymy właśnie do tego, żeby nie robić sobie zestawu za 200 zł, tylko za 3000, a w marzeniach z 30 tysięcy. Czy można wyglądać świetnie za 300 złotych? Można, ale wśród ludzi, którzy będą ubrani za 300 do 3 tysięcy złotych. Bo na przykład jeśli świetnie wyglądająca osoba za 300 pojawi się między ubranymi za 30 i 70 tysięcy, to nawet jeżeli ona będzie ubrana dużo bardziej estetycznie, będzie te 300 złotych widać. Właśnie o to chodzi, że każdy człowiek musi znaleźć swoją grupę docelową. W tej całej globalizacji nie ma globalizacji. Kastowość istniała, istnieje i istnieć będzie. I można się wspinać po drabinie społecznej, każdy ma prawo i powinien próbować, ale udaje się to naprawdę nielicznym.W tzw. szerokiej średniej półce można czasami parę rzeczy udać, tylko znowu trzeba zapytać: po co? Dlatego rynek mody, czyli rynek high fashion, rynek tego najdroższego krawiectwa i najdroższej galanterii, wcale nie walczy jakoś szczególnie intensywnie z podróbkami. Bo rynek odzieży podrabianej to jest tzw. niższa średnia półka, niższa klasa aspirująca. To jest ten rynek, który ubiera się w sieciówkach, słyszał o prestiżowych markach, ale nie leżą one w jego zasięgu. Mentalność w świecie jest nieco inna niż nasza, polska. Jeżeli włoska fryzjerka marzy o torebce Vuittona i zarabia 900 euro, pierwszą kupuje podróbę, ale ponieważ marzy dalej, nie odłoży jak Polka na kafelki, na nowego mopa, nową lampę czy uchwyt do łazienki, tylko po paru miesiącach uzbiera i kupi oryginalną torebkę. Bo to dla niej treść życia. A w mentalności Polki uciemiężonej to się nie mieści. Zawsze wszystko było na jej głowie, bo chłopy w tej Polsce to albo siedziały po więzieniach, albo walczyły gdzieś w polu, więc jeżeli ona ma sobie teraz kupić za 4000 złotych torebkę albo położyć panele podłogowe, to niestety wybierze panele. A to głupie, bo przecież do paneli nie włoży chusteczki do nosa ani szminki, no i nie pokaże się w nich przed innymi, nikt jej ich nie będzie zazdrościł.buty
Buty są cudownym tematem. W historii mody nigdy nie było aż tak wysokich obcasów jak teraz. Obcasy dochodzą nawet do 17-18 centymetrów. Oczywiście, że one często nie służą zdrowiu, ale bezwzględnie służą seksapilowi. Ja w ogóle twierdzę, że to obcas robi kobietę. Nawet najprzystojniejszy mężczyzna na wysokim obcasie wygląda aseksualnie i idiotycznie. Wysoki obcas powoduje, że kręgosłup się układa zupełnie inaczej, że biust leży zupełnie inaczej, że cała sylwetka trzyma się inaczej. Przede wszystkim łydka, nie zawsze przecież do końca zgrabna, na wysokim obcasie wygląda zdecydowanie lepiej.
Mamy erę wysokich obcasów. Większość kobiet nosi wysokie obcasy, choć nie wszystkie i nie wszędzie. Gdzie w takim razie można nosić te wysokie obcasy? W zasadzie funkcjonują one we wszystkich dziedzinach życia poza sportem, bo produkuje się nawet ranne pantofle na szpilce. Próbuje się robić wariacje na temat sportowych butów na wysokich obcasach, ale jest to coś tak ohydnego, że nie będziemy o tym mówić. Właściwie takim najseksowniejszym modelem buta, który też wraca do mód, a właściwie trzyma się cały czas, jest klasyczna szpilka wymyślona w latach pięćdziesiątych, czyli tzw. klasyczne czółenko, wydłużony lekko czubek i bardzo cienki obcas. W latach sześćdziesiątych mieliśmy cieniutkie szpilki i bardzo przerysowany długi czubek. Później te wydłużone czubki i cienkie obcasy pojawiły się ponownie w latach osiemdziesiątych, no i w zasadzie ten klasyczny model czółenka trzyma się bez względu na to, czy modne są bardzo niskie obcasy, czy wysokie, czy cienkie, czy grube. W klasycznym czółenku dobrze skrojonym każda damska noga będzie wyglądać znakomicie.
W gminnej modzie męskiej od lat dziewięćdziesiątych królują borsuki, zainspirowane chyba wojną z Turkami, stąd te bardzo wydłużone czubki z obciętym nosem. Weszły pod strzechy, nie chcą wyjść, i to jest po prostu straszne.
Dziś tak jak w modzie odzieżowej w modzie obuwniczej panuje dość duża dowolność. W nieodległej przeszłości ubrania i buty można było podzielić na dzienne i wieczorowe. A w tej chwili np. można założyć najbardziej klasyczne operowe lakierki na bosą stopę do podartych dżinsów, pójść do klubu i wyglądać fantastycznie. Można założyć klasycznie modny garnitur, a do tego trampki, i w zależności od sytuacji też wyglądać znakomicie. Dość nowym zjawiskiem jest funkcjonujący w modzie tak zwany mężczyzna koktajlowy, czyli ubrany modnie, niekoniecznie zgodnie z dreskodem. Kiedyś tacy mężczyźni wykraczający poza kanon, a jednak należący do elit, byli nazywani dandysami. W tej chwili określenie „dandys” straciło właściwie kompletnie zastosowanie. Nie ma dandysów, są za to hipsterzy.