O historii nie dla idiotów - ebook
O historii nie dla idiotów - ebook
Odważne pytania, śmiałe hipotezy, wnikliwe analizy
Wybitny historyk Andrzej Nowak pyta o Polskę
Czy wyczerpała się zdolność historii do budowania spójnej i ważnej narracji tożsamości wspólnoty?
Jaka ma być „narodowa pamięć” — „krytyczna” czy „monumentalna”?
Czy rządzą nami nieczułe, ponadnarodowe rynki, na które nie mają już wpływu decyzje podjęte w politycznych wspólnotach?
Historia nie dla idiotów składa się z dwóch części: wywiadów i esejów. W pierwszej autor rozmawia ze znakomitymi eseistami oraz historykami: Piotrem Wandyczem, Andrzejem Sulimą Kamińskim, Romanem Szporlukiem, Tomaszem Łubieńskim, Andrzejem Walickim, Henrykiem Samsonowiczem, Antonym Polonskym i Andrzejem Paczkowskim. W rozmowach przewijają się pojęcia patriotyzmu, pamięci, zdrady i polityki. Przenikliwe i wielowarstwowe odpowiedzi rozmówców gwarantują czytelnikowi pogłębioną refleksję nad wspólnotą polityczną i najważniejszymi wartościami w życiu społecznym. W drugiej części książki profesor szuka odpowiedzi na pytania o polską tożsamość oraz pozycję w świecie – od chrztu Polski po działalność IPN.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06764-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozróżniać typy patriotyzmów można rozmaicie. Typologię samych rozróżnień najkrócej da się tutaj sprowadzić do dwóch sposobów.
W jednym przeciwstawia się patriotyzm dobry i zły, prawdziwy i fałszywy; sam podział jest tu sposobem moralnego wartościowania. Znakomitym przykładem takiego przeciwstawienia może być głośny przed ćwierćwieczem esej Jana Józefa Lipskiego Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy. Jego konstrukcja opierała się na zderzeniu w nader zwięźle zarysowanej historii polskiego patriotyzmu postawy, którą charakteryzuje ksenofobia i megalomania – z postawą krytyczną wobec własnych (złych) tradycji i otwartą na zewnątrz. Sednem tej konstrukcji jest wykluczenie jednego z tytułowych patriotyzmów jako fałszywego, łże-patriotyzmu, albo – inaczej mówiąc: odróżnienie patriotyzmu „prawdziwego” od złego nacjonalizmu^().
Inne zgoła ujęcie zakłada możliwość współistnienia (i rywalizacji), a także następstwa w historii kilku rozmaitych modeli czy typów patriotyzmu. Znaczenie dokonywanego między nimi rozróżnienia nie ma charakteru moralnego czy retorycznego, wykluczającego, ale przede wszystkim poznawczy, komparatystyczny. Tu z kolei najlepszym przykładem służyć mogą w odniesieniu do historii polskiego patriotyzmu kolejne próby jego ujęcia w kilka wyraźnie wyodrębnionych wzorów przez Andrzeja Walickiego: poczynając od studium Tradycji polskiego patriotyzmu, publikowanego w 1985 roku, aż po Traditions of Polish Nationalism in Comparative Perspective z roku 2001^().
Historyk idei wyróżnił trzy główne sposoby pojmowania patriotyzmu w polskiej tradycji politycznej: 1. jako wierności woli narodowej, cechującej się nade wszystko dążeniem do zachowania wewnętrznej i zewnętrznej suwerenności; 2. jako wierności idei narodowej, w której nacisk padał na obronę narodowej tożsamości i specyfiki; wreszcie 3. jako obrony realistycznie pojętego interesu narodowego. Pierwszy sposób – wywodzący się w całości jeszcze z tradycji Rzeczypospolitej szlacheckiej – Andrzej Walicki włączył w szerszy kontekst europejskiej historii politycznych idei, wiążąc go z tradycją republikańską, tradycją uwypuklającą znaczenie wolności w państwie i aktywnego w nim obywatelstwa. W owej tradycji sławiony był patriotyzm, którego centrum jest res publica – dobro wspólne oparte na zabezpieczeniu wolności obywateli w sferze publicznej, wolności pozytywnej, a nie negatywnej, „starożytnej” (by użyć rozróżnienia Benjamina Constanta), a nie „nowożytnej”, liberalno-indywidualistycznej.
Kiedy Andrzej Walicki po raz pierwszy, korzystając zresztą z istniejącego już dorobku historyków idei politycznych Rzeczypospolitej (m.in. Claude’a Backvisa i Zbigniewa Ogonowskiego), ukazał tę formułę patriotyzmu nie jako wstydliwą anomalię tylko, ale część większego nurtu europejskiej myśli, nie miał wielu punktów oparcia dla swej typologii we współczesnych badaniach europejskich idei republikańskich. W ostatnim ćwierćwieczu jednak, w ślad za odkrywającą niejako na nowo tę zapomnianą tradycję monografią Johna Pococka – The Machiavellian Moment (1975) – pojawiać zaczęła się stopniowo narastająca fala zainteresowania republikanizmem jako odrębną od liberalizmu formułą wolności i organizacji politycznej wspólnoty. Dziś studia Quentina Skinnera, Maurizio Viroliego, Philipa Pettita, Johna Maynora, Iseult Honohan, czy wreszcie zbiory artykułów ogłoszone pod redakcją Quentina Skinnera i Martina Van Gelderena – by wymienić tylko najważniejsze przykłady – wytyczyły nową dziedzinę badań, a nawet, rzec można, pewnej naukowej fascynacji, której centrum stanowi tradycja republikańska^().
Przed polskimi historykami politycznej myśli i instytucji Rzeczypospolitej otwiera się perspektywa wpisania się w tę nową dziedzinę, wykorzystania tej swoistej „mody” na republikanizm dla skonfrontowania ze znanymi i wykorzystywanymi w niej przykładami tradycji florenckiej, weneckiej, czy anglosaskiej (idei Jamesa Harringtona czy osiemnastowiecznych county Whigs oraz naturalnie części amerykańskich „ojców założycieli”) z wyjątkowo długą praktyką republikańskiego życia politycznego w szesnasto-, siedemnasto- i osiemnastowiecznym państwie polsko-litewskim^().
Trudno jednak nie zauważyć, że takie wyeksponowanie republikańskiej tradycji w rozumieniu polskiego patriotyzmu napotyka opór, jaki stawia jej widzenie przez pryzmat klęski rozbiorów – klęski Rzeczypospolitej jako słabego państwa, słabego swoją republikańską tożsamością właśnie, przeciwstawiającą się próbom wzmocnienia państwa jako zamachom na wolność wewnętrzną i opóźniającą konieczne reformy. Ten sposób widzenia polskiej historii i polskiego patriotyzmu jest głęboko zakorzeniony tak w naszej historiografii (od „krakowskiej szkoły” poczynając), jak i w potocznej świadomości historycznej. Cechujące system i praktykę polityczną Rzeczypospolitej co najmniej od czasów Zygmunta III i rokoszu Zebrzydowskiego napięcie między racjami, które reprezentowała królewska maiestas – skoncentrowana siła państwa – i tymi, które symbolizowała szlachecka (obywatelska) libertas, rozpatrywane były najczęściej już z perspektywy nowej, bardziej dramatycznej formy owego napięcia, jaką przybrało ono dopiero w XVIII wieku. Kiedy przeszło w otwarte starcie między odkrytymi wówczas na nowo racjami obrony niepodległości całego państwa a tradycyjnie, w duchu republikańskim pojętymi racjami obrony „pozytywnych” (a więc wyrażających się także w prawie wyboru króla) wolności obywateli^().
Można od owego starcia uciec, cofając się do czasów wcześniejszych, kiedy Rzeczpospolita dopiero się tworzyła i przeżywała swój złoty okres i w nim tylko szukać godnego przypomnienia w wielu swych wartościach modelu patriotyzmu. Wydaje się jednak, że właśnie w ostrej konfrontacji z nowym wzorem, odpowiadającym na potrzeby i dramatyczne wyzwania czasu zagrożonej niepodległości i rozbioru, model republikański zdefiniował swoją specyfikę, najostrzej zarysował kontury tych wartości, które go animowały. Tu chcemy podjąć próbę odtworzenia owej specyfiki, przyjrzenia się owym ideowym konturom republikańskiej formy patriotyzmu – właśnie w odpowiedzi i starciu z drugą, kontestującą jego założenia formą. Chcemy tę próbę umieścić w perspektywie historii idei raczej niż dziejów bezpośredniej walki politycznej stronnictw i jej praktycznych, doraźnych, jakkolwiek dramatycznych konsekwencji. W tej drugiej bowiem perspektywie zapewne trudno republikanizm XVIII wieku, zwłaszcza zaś drugiej jego połowy, rozpatrywać inaczej niż jako formę zdegenerowaną, albo wręcz „patriotyzm fałszywy”, jak to przypomniał w swoim pięknym wykładzie na sesji XIII Powszechnego Zjazdu Historyków w Poznaniu Emanuel Rostworowski^().
Konsekwentne trwanie przy formie republikańskiej jako prosta droga do targowicy, pseudo-patriotyzm, w którym w patetyczną szatę stroi się zdrada – tak koncepcje obrońców tej formy przeciw reformom królewskiego obozu (obozu „prawdziwego” patriotyzmu Hugona Kołłątaja, Stanisława Staszica czy Józefa Pawlikowskiego) przedstawiali najczęściej historycy tragicznego schyłku Rzeczypospolitej. Od Władysława Konopczyńskiego i jego drugiego tomu Polskich pisarzy politycznych XVIII wieku, po nowsze i najnowsze studia Zofii Zielińskiej, Łukasza Kądzieli czy Richarda Butterwicka dominuje w historiografii tego okresu typologia patriotyzmu bliska formalnie tej, jaką reprezentuje wspomniany na początku esej Jana Józefa Lipskiego^(). W tym przypadku opozycja między patriotyzmem prawdziwym i fałszywym nie jest przeciwstawieniem patriotyzmu nacjonalizmowi, ale patriotyzmu – zdradzie, a co najmniej bezrozumnie anachronicznej i szkodliwej postawie ślepego przywiązania do niepraktycznej formy ustrojowej.
To potępienie wydaje się często wręcz oczywiste, jeśli tylko weźmiemy pod uwagę nie same jedynie republikańskie manifesty Adama Wawrzyńca Rzewuskiego, jego stryja – Seweryna czy Szczęsnego Potockiego, ale także czyny ich autorów (zwłaszcza dwóch ostatnich) i konsekwencje tych czynów. A jednak spróbujemy wziąć tutaj niejako w nawias tę wynikającą z biegu politycznej historii oczywistość i potraktować reprezentowany w pismach i wypowiedziach tych między innymi autorów swoisty model republikańskiego patriotyzmu jako równorzędny wobec modelu patriotyzmu, który zwyciężał przez dwa wieki w naszej historycznej wyobraźni, wracał w podręcznikach, a także wpływał na perspektywę wielu naukowych opracowań^(). Zobaczmy starcie dwóch przeciwników na scenie historii politycznych idei.
Kiedy się ono zaczyna? Wtedy zapewne, kiedy podważona zostaje po raz pierwszy bezrefleksyjna niemal dominacja założeń tej formy ustroju Rzeczypospolitej, z którą większość szlachty – jej obywateli – wiązała swoją lojalność, swoją dumę, poczucie przynależności i wspólnoty. W dziedzinie politycznego piśmiennictwa pierwszy uczynił to Stanisław Konarski. Ogłoszony w latach 1760–1763 (drukiem, bo już dziesięć lat wcześniej krążył w rękopiśmiennych odpisach) traktat O skutecznym rad sposobie był, jak się powszechnie przyjmuje, zwrotnym punktem, od którego republikańskie credo szlacheckich statystów, a potem i mas, zaczęło się chwiać i zmieniać swe kolejne zasady, od frontalnie zaatakowanego przez ojca Konarskiego liberum veto poczynając. A może odwrotnie – od odpowiedzi na wyzwanie rzucone ostrym piórem pijara zaczęli konsekwentni zwolennicy owej republikańskiej tradycji systematyzować ją na nowo i bronić.
Stanisław Konarski, aktywny uczestnik walki Stanisława Leszczyńskiego o prawo do polskiej korony w 1733 roku, już wtedy wskazał jasno nowy sposób patriotycznej identyfikacji: suwerenność, niepodległość zewnętrzna państwa, któremu służą i z którego wolności korzystają obywatele (Epistolae familiares sub tempus interregni, 1733). Analizę narodzin tej koncepcji w tym momencie dziejowym odłożymy do następnego rozdziału. Tu stwierdźmy tylko, że suwerenność Rzeczypospolitej, tak brutalnie wówczas podeptaną zbrojną interwencją Rosji, Konarski widział jako zadanie, któremu wszystkie inne zadania i powinności obywatelskie ustąpić muszą. Otwierało to założenie myśl Konarskiego na konieczność reform mających na celu ekonomiczne wzmocnienie państwa – w oparciu o wzory zachodnioeuropejskie, na uznanie zasadniczej roli króla jako inicjatora i protektora potrzebnych przemian (Rozmowa na czym dobro i szczęście Rzeczypospolitej zaległo, 1757). Publikując O skutecznym rad sposobie, stawiał kropkę nad „i” w logice rozwoju swojej patriotycznej koncepcji: wolność zewnętrzna wymaga ograniczenia tego, co współobywatele uznawali za sedno wolności wewnętrznej, za gwarancję wolnego ustroju, bez której zagrożona jest wolność w Rzeczypospolitej. Ale gdzie będzie wolność, kiedy zginie sama Rzeczpospolita? – w tym retorycznym pytaniu, jakie Konarski postawił swym czytelnikom, a raczej w nader praktycznym problemie, jaki odsłaniało – zawierała się już główna oś sporu dwóch modeli patriotyzmu, która ujawni się w całej ostrości w epoce stanisławowskiej. Konarski wezwał do pierwszego ograniczenia tego wzoru ustrojowej wolności, do jakiego przyzwyczajeni byli jak do konstytutywnego elementu swojej ojczyzny jej obywatele: wezwał do zniesienia wolnego „nie pozwalam”. Obciążając je – z oczywistymi dowodami – winą za sparaliżowanie sejmów i skutecznego rządu, wskazał w nim źródło anarchii i ostrzegał: „pod anarchią trwać długo żadne państwo nie może”^(). Źle rozumiecie swoją wolność i źle identyfikujecie zagrożenia dla niej – zdawał się mówić współczesnym Polakom Konarski. Nie atakował jednak frontalnie republikańskiej tradycji, odnosił się do niej z szacunkiem i głębokim historycznym zrozumieniem, chciał jednak ją zmienić. Ostrzegał, że opieka potężnych sąsiadów nie tylko nie uratuje Rzeczypospolitej i jej wolności, ale pogłębiać będzie – w ich interesie – stan anarchii aż do chwili, kiedy samo państwo polsko-litewskie przestanie im być potrzebne: „opieka sąsiedzka może być macochą naszej swobody, matką jej być nie może”^().
Tej oczywistości przeczyć było coraz trudniej. Ale też to program reform, jakiemu patronowała myśl Konarskiego, miał być urzeczywistniany pod przewagą bagnetów rosyjskich, do których odwołał się obóz książąt Czartoryskich i które na tron wprowadziły Stanisława Augusta Poniatowskiego. W taki kontekst, warto o tym pamiętać, wpisywały się pierwsze głosy obrony tradycji podważonej piórem Konarskiego.
Ich jeszcze jakby nieśmiałym przykładem służyć mogą polemiki hetmana Wacława Rzewuskiego. W swoich opublikowanych w marcu 1764 roku Myślach o niezawodnym utrzymaniu Sejmów i Liberi veto, a następnie w odpowiedzi na odpowiedź Konarskiego – Myśli o mądrych uwagach naganiających niezawodny sposób utrzymania Sejmów i Liberi veto – hetman uznał fakt drastycznych nadużyć liberum veto i gotów był zgodzić się na jego ograniczenie (aby marszałek sejmu wybierany był większością, a zatem, by sejmy „dochodziły”). Bronił jednak konsekwentnie „głosu wolnego” jako zasady, która chroni wolny ustrój przed zawsze możliwymi zakusami monarszego centralizmu (król mógł wszak budować skuteczną w tworzeniu prawa większość w oparciu o swe prerogatywy rozdawnictwa dóbr i łask): „Liberum veto niech niezawodnie dopilnuje tego, żeby nic szkodliwego Ojczyźnie nie weszło w konstytucje, a Pluralitas niech to niechybnie sprawuje, żeby się żaden Sejm nie rozszedł” – poseł miał więc według Rzewuskiego zachować prawo do veta, ale tylko jednokrotnego w ciągu sejmu^().
Racje zachowania wolności wewnętrznej – w republikańskim, tradycyjnym w Rzeczypospolitej od XVII wieku rozumieniu – miały bronić się jako fundamentalny element tożsamości tej ojczyzny, z którą identyfikowali się jej defensorzy. Reformy głębiej podkopujące ten fundament były stanowczo odrzucone jako groźne dla wolnego ustroju. A groźba zewnętrzna i związane z nią uzasadnienie niejako stanu wyjątkowego, domagającego się ograniczenia wolności wewnętrznej dla umocnienia zdolności obronnej i siły państwa na międzynarodowej arenie? Odpowiedź na to pytanie Rzewuski zostawiał obywatelskiej cnocie, a nie reformom, które mogły samo źródło tej cnoty – przywiązanie do wolnego ustroju – podkopać. Ojczyznę utożsamiał z tym ustrojem, jaki przekazała tradycja.
Na sejmie konwokacyjnym, w maju 1764 roku, zagajonym pod rosyjskimi szablami przez zwolenników reformy, kanclerz Andrzej Zamoyski inspirował do zmian, wzywając Boga: niech zrzuci zasłonę z oczu narodu, „aby widział, że wolność źle czynienia jest znakiem niedoskonałości rządu, a nie prerogatywą wolności”. Ograniczenie – zwłaszcza w takich warunkach – liberum veto jako „wolności źle czynienia” oznaczało jednak dla republikanów pokroju Wacława Rzewuskiego podważenie fundamentu wolnego ustroju, odmianę ojczyzny. Tak to ujął sam hetman: „Otóż z gruntu insza już teraz Rzeczpospolita i forma jej cale przemieniona”. I odmówił uznania dokonanej pod obcą przemocą zmiany: „póki jeszcze można bronić obalin Ojczyzny, sumienie mi nie dopuszcza odstępować jej, a dopieroż przyłączyć się do tych, którzy ją obalają”^(). Stał się też symbolem takiej postawy, wywieziony w 1767 roku wraz z synem, późniejszym niesławnej pamięci także hetmanem, Sewerynem, do Kaługi na rozkaz rosyjskiego posła, któremu ośmielił się sprzeciwić. Republikańska cnota jako zapora przeciw zachowanej „wolności źle czynienia”, a nie podważające ustrój i wykluczające samą ową wolność reformy – przypominała o tej republikańskiej recepcie hetmańska broda, zapuszczona w niewoli i noszona po powrocie z niej do końca życia na znak żałoby po rozebranej ojczyźnie^().
Najbardziej przemawiającym do wyobraźni symbolem tej postawy stała się jednak oczywiście konfederacja barska – swoiste powstanie obrońców republikańskiej tradycji w Rzeczypospolitej, którzy w swej masie nie chcieli także zmian ustroju, chcieli trwać przy nim i przy wierze, broniąc zarazem swoim zbrojnym zrywem zewnętrznej suwerenności. Ojczyzna jako dziedzictwo przodków, jako wspólnota wartości, w których republikańska wolność jest centralną, bardziej niż samo państwo, jego przetrwanie i rozwój, wymagające kompromisów (reform) kosztem odziedziczonych wartości – tak można by odtworzyć najkrócej zarys barskiego patriotyzmu^().
Istota republikańskiego credo była dla wielu z konfederatów taka właśnie, jak to ujmują współcześni teoretycy tego nurtu politycznej myśli. Cechuje je ostra opozycja: człowiek wolny i niewolnik. Ojczyzna, której bronili barżanie, to wspólnota ludzi wolnych. Walczących o wolność tak od obcej ingerencji w życie publiczne Rzeczypospolitej, jak też – o czym nie wolno zapomnieć – od groźby przekształcenia Rzeczypospolitej w kraj zagrożony widmem dominacji wewnętrznej. Dominacji, czyli samej możliwości uzyskania takiej pozycji przez jeden z czynników życia publicznego (np. króla i dwór), z której mógłby on arbitralnie narzucać swoją władzę innym. Non-domination jako wyznacznik republikańskiego ideału wolności, w odróżnieniu od liberalnej koncepcji wolności jako non-interference (nieingerencji) – to podkreśla współcześnie Philip Pettit w swej fundamentalnej syntezie – i zapewne doskonale zostałby zrozumiany przez obrońców owego ideału z roku 1768. Jeszcze bliższy byłby im ten koncept przeciwstawienia władzy (zawsze naturalnie podatnej na pokusę dominacji) i wolności (zawsze naturalnie przez władzę zagrożonej), jaki współczesny teoretyk republikanizmu przedstawił w szkicu Freedom as Antipower^(). Władza prawa (prawa odziedziczonego po przodkach), a nie ludzi, maksymalne rozproszenie władzy, wreszcie relatywne uodpornienie prawa na wolę większości – te same trzy zasady zabezpieczenia wolnego ustroju, jakie wymienia Pettit, odzwierciedlone były w wizji wspólnoty, z którą identyfikowali swoją ojczyznę barscy patrioci (a przynajmniej ich wielka część).
Ale przegrali. Przegrali w starciu z silniejszą od nich rzeczywistością. Przegrali z siłą rosyjskiego oręża, które raz jeszcze wykazało, że obywatele zazdrośnie strzegący wolnego ustroju swej wspólnoty mogą jej wolność utracić nie od wewnątrz tylko. Przegrali, a raczej zaczęli przegrywać z nowym wzorem patriotyzmu, uwzględniającym tę lekcję rzeczywistości, wzorem propagowanym w stanisławowskich szkołach. „Przez tę zmianę utworzonym został naród wcale nowy, któremu stara Rzeczpospolita podobać się nie mogła”^().
A jednak konfederacja barska pozostawiła szczególny testament ideowy, nie polskim piórem spisany, który uznać można za najwymowniejszą apologię republikańskiego patriotyzmu i do którego odwoływać się będą ci, którym stara Rzeczpospolita – wyidealizowana – wciąż się podobała. Uwagi o rządzie polskim Jana Jakuba Rousseau, spisane na prośbę przedstawiciela barskiej konfederacji, hrabiego Michała Wielhorskiego, na przełomie lat 1770 i 1771, a opublikowane w 1782 roku (w polskim tłumaczeniu w 1789), najostrzej miały zarysować kontrast między tym właśnie, republikańskim typem patriotyzmu a jego coraz silniejszą w młodych umysłach alternatywą.
Jak owa alternatywa wyglądała? Oddajmy głos Janowi Jakubowi:
„Jeżeli pragniecie jedynie nabrać rozgłosu i świetności, wywierać wpływ na inne narody Europy i być dla nich groźbą – macie ich przykład, starajcie się go naśladować. Kultywujcie nauki, sztuki, handel, przemysł, miejcie regularne wojsko, twierdze, akademie, przede wszystkim dobry system skarbowy ; starajcie się, by pieniądz stał się niezbędny, żeby utrzymać lud w największej zależności, a w tym celu pobudzajcie zbytek materialny i zbytek umysłowy, od niego nieodłączny. W ten sposób stworzycie naród intrygantów, pożądliwy, chciwy, ambitny, służalczy i łajdacki, tak jak inne narody nie mogące nigdy znaleźć środka między dwoma krańcami: nędzą lub bogactwem, swawolą lub niewolą. Ale zaliczą was do wielkich mocarstw europejskich, wejdziecie do wszystkich systemów politycznych, we wszystkich negocjacjach będą szukać przymierza z wami, skrępują was traktatami; nie będzie w Europie wojny, w którą byście nie mieli zaszczytu być wmieszani; jeśli szczęście będzie wam sprzyjało, odzyskacie swoje dawne posiadłości, może nawet zdobędziecie nowe
Gdybyście jednak przypadkiem woleli stworzyć naród wolny, pokojowy i mądry, który sam sobie wystarcza i jest szczęśliwy – wówczas trzeba przyjąć zupełnie inną metodę; utrzymać lub przywrócić u siebie obyczaje proste, zamiłowania zdrowe, ducha wojowniczego bez ambicji zaborczych; kształtować dusze odważne i bezinteresowne; zaprawiać naród do rolnictwa i umiejętności koniecznych dla życia, mieć pieniądz w pogardzie i sprawić, by stał się, o ile możności, niepotrzebny Przyznaję, że gdy tą drogą pójdziecie, gazety nie będą rozbrzmiewały echem waszych uroczystości, układów, znakomitych czynów; filozofowie nie będą wam kadzili, poeci nie będą was opiewali, w Europie mało o was będzie się mówić; lecz będziecie żyli w prawdziwej obfitości, sprawiedliwości i wolności”^().
Tradycje Rzeczypospolitej są dobre – dobre, bo związane z wielowiekowym praktykowaniem wolności. Sejmiki i ich rządy są dla Rousseau prawdziwym palladium wolności – wolności opartej na rozproszeniu, a nie na koncentracji władzy. Nie trzeba zasadniczo zmieniać tradycji tej republikańskiej wolności, idąc za fałszywymi wzorami Europy, ale raczej trzeba umocnić je narodowym wychowaniem (temu aspektowi poświęca Rousseau oddzielny fragment swej książki). Ono utrzyma ducha walecznych konfederatów. Wolność nie daje spokoju, ale wymaga ciągłej walki w swojej obronie. Nigdy jednak nie może to być walka w celu terytorialnych zdobyczy, a tylko opór przeciw zamachom władzy – wszystko jedno, wewnętrznej czy zewnętrznej – na wolność. (Rousseau radził, by króla, którego narzucili Polakom Rosjanie, albo ściąć, albo – wybrać na nowo, „przy innych pacta conventa, na mocy których zrzecze się rozdawnictwa wysokich stanowisk”^()). Nawołując do umocnienia republikańskiego charakteru polskiego ustroju, Jan Jakub wzywał przede wszystkim, by odsunąć od siebie pokusę mierzenia tego ustroju obcą, zewnętrzną miarą, by nie bać się piętna odmieńców na politycznej mapie Europy. „Wolność uchodzi na wszystkich dworach za manię wizjonerów, zmierzających raczej do osłabienia niż do wzmocnienia państwa. Wszyscy ci wielcy ministrowie, którzy sądzą na ogół o innych ludziach po sobie i po swym otoczeniu, myślą, że ich znają, nie wyobrażają sobie nawet, jaką energię może dać wolnym duszom miłość ojczyzny i poryw cnoty. Nigdy nie pozbędą się przesądu ugruntowanego na tej pogardzie, której sami czują się godni i według której szacują rodzaj ludzki. Zawsze będą patrzyli na ludzi wolnych tak, jak na nich samych patrzeć trzeba, to znaczy na ludzi bezwartościowych, na których tylko dwa narzędzia działają: pieniądz i knut”^(). Są więc ostatecznie dwie miary: jedna – miara wolności, i druga – dominacji. Pierwsza jest dziedziną obywatelskiej cnoty, druga – „pieniądza i knuta”. Oto wybór, jaki rysuje Rousseau. Wybór, który na potrzeby tego szkicu skrócić możemy do tych dwóch haseł właśnie: republika i imperium.
Wybór ten ma w ujęciu Rousseau jeden jeszcze charakterystyczny rys, który koniecznie trzeba tutaj podkreślić. Republika nie jest tutaj utożsamiona z państwem. Miłość ojczyzny, patriotyzm, ufundowane są nie na przywiązaniu do państwa, ale na więzi z rodzimą, specyficzną tradycją, z tym, co wyróżnia narodową wspólnotę wśród innych. Rousseau widzi z ubolewaniem (i retoryczną przesadą) zanik owych różnic pod walcem oświeceniowej, opartej na władzy pieniądza „globalizacji” – „nie masz już dzisiaj Francuzów, Niemców, Hiszpanów, nawet Anglików; są tylko Europejczycy”^(). Polacy mogą jeszcze uniknąć tego losu, mówi Rousseau. Co wcale nie oznacza, że mogą uniknąć ostatecznego rozbioru ich państwa. Nie państwo jednak liczy się najbardziej, ale zachowanie narodowej tożsamości. Do pomyślenia staje się wybór patriotyzmu przeciwko państwu, a w każdym razie kosztem państwa, kiedy w imię swego umocnienia, modernizacji, jak byśmy to dziś powiedzieli, okazuje się ono odstępować od rodzimych tradycji i instytucji. Przede wszystkim jednak możliwe, wyobrażalne, a nawet konieczne staje się przygotowanie patriotyzmu na czas bez państwa. Rousseau udziela Polakom sławetnej rady: „Nie możecie przeszkodzić, by was nie połknęli – postarajcie się przynajmniej, by nie mogli was strawić. Jeżeli potraficie dokonać tego, by Polak nigdy nie mógł zostać Rosjaninem, ręczę, że Rosja nigdy nie ujarzmi Polski”^(). Dopóki więc można – pielęgnować trzeba instytucje narodowe, które „kształtują geniusz, charakter, zamiłowania i obyczaje narodu, czynią go samym sobą, a nie innym narodem, wpajają mu tę płomienną miłość ojczyzny, ugruntowaną na przyzwyczajeniach, których nie podobna wykorzenić”^(). Ta cecha, łącząca myśl Rousseau z duchem romantyzmu, nie ma już nic wspólnego z republikanizmem. Zrosła się z nim jednak w polskim wydaniu, bowiem rodzimość, odmienność polskiej wspólnoty wśród innych, tak wśród sąsiadów, jak i wobec dalszej, zachodniej Europy, utożsamiona być mogła z republikańsko-wolnościową tradycją.
Haszysz słów Jana Jakuba, jak to niegdyś określił Konopczyński^(), działać mógł dzięki temu połączeniu właśnie tym mocniej na polskie głowy. I właśnie aby go posmakować, aby zrozumieć moc jego oddziaływania, cytowane są tutaj tak obficie. Dla mas szlacheckich słowa Rousseau nie były oczywiście używką powszechnie dostępną – tu liczyła się bardziej po prostu tradycja ojców i dziadów, umocniona świeżą, bohaterską legendą barską. Dla autorów traktatów i publicystycznych wycieczek w obronie starej, republikańskiej tradycji przeciwko nowemu wzorowi patriotyzmu autor Uwag o rządzie polskim okazał się jednak inspiracją pierwszorzędną i na długi czas niewyczerpaną. Pamiętajmy jednak, że znajdowali się oni po 1772 roku już, by tak rzec, w głębokiej ideowej defensywie. W natarciu byli ci, którzy widzieli konieczność zmian, reformy, naprawy – dla ratowania państwa odmieniającej jego ustrój, instytucje i formułę samą jego obywatelstwa.
Czasem decydującej batalii, nie tylko publicystycznej, w której starły się ze sobą dwie formuły polskiego patriotyzmu, stał się okres, w którym reforma okazała się dzięki zewnętrznej koniunkturze możliwa, by następnie zostać brutalnie przekreślona. Wielokrotnie i wnikliwie opisywana publicystyka polityczna lat Sejmu Czteroletniego, ujmowana była na ogół przez badaczy pod kątem walki politycznej toczonej wokół Ustawy rządowej^(). W tym miejscu z tej zdumiewająco bogatej spuścizny wydobywamy tylko kilka wątków, które pozwalają najwyraźniej przedstawić kontrast między dwoma modelami rozumienia patriotyzmu.
Wyzwaniem dla zwolenników konsekwentnego republikanizmu stała się na progu Sejmu Czteroletniego raz jeszcze sprawa dziedziczności tronu, w której reformatorzy dostrzegli konieczny środek umocnienia państwa. Jeszcze przed zebraniem Sejmu, który miał się okazać dla reformatorów Wielkim, głosem tych ostatnich stały się Stanisława Staszica Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego^(). Jasno postawiły one alternatywę: albo Polacy chcą utrzymać Rzeczpospolitą – i wtedy „konieczne odmiany uczynić zechcą” – albo Rzeczypospolitej nie będzie wcale. Wśród owych „koniecznych zmian” wymienione zostały te, które stały się kanonem publicystyki reformatorskiej późniejszego Sejmu: ostateczne zniesienie liberum veto, wprowadzenie „tronu następstwa” oraz aukcja wojska.
Staszic chciał wstrząsnąć czytelnikami swoich Uwag i dlatego świadomie przedstawił najbardziej drastyczną dla wielu z nich alternatywę ustrojową jako wybór realny, przed którym nie będą mogli się cofnąć. Wśród agresywnych, nastawionych na militarną ekspansję monarchii absolutystycznych, dowodził, nie ma miejsca na republikę w jej dotychczasowej formie. Jeśli Polska chce utrzymać niepodległość, musi zdecydować się na rząd „samodzierżczy”: „Dzisiaj w całej Europie rzeczompospolitym utrzymać się trudno jest. Wszystko samodzierżstwu sprzyja, a wszystko się na rzeczypospolite sprzysięgło” (s. 182). Nie zachowanie dobra, jakim jest „wolny ustrój”, ale unikanie zła, jakie stanowi groźba utraty własnego państwa, jest drogowskazem, który prowadzi w stronę przeciwną w stosunku do tradycyjnego republikanizmu. Tym bardziej czytelny był to kierunek w dziele Staszica, iż wzmacniało je wyrażone w nim także jasno przekonanie, że osłabienie władzy centralnej odpowiada za anarchię i narastanie konfliktów oraz niesprawiedliwości społecznych. Pełny absolutyzm Staszic rezerwował w swym dziele co prawda jako ostateczną odpowiedź na wyzwanie, jakie stanowił problem śmiertelnie zagrożonej niepodległości, a proponował jako pierwszą, niezbędną reformę tylko wprowadzenie monarchii dziedzicznej. Historycy odczytują zatem niekiedy program zaproponowany w Staszicowych Uwagach jako w istocie dający się pogodzić z umiarkowanym republikanizmem (władza króla miała być wciąż zasadniczo ograniczona przez sejm nieustający). Nie można jednak zapominać o sile retorycznej konstrukcji całych Uwag i pewnej logicznej ich konsekwencji, którą sam Staszic uwypuklał: na końcu drogi reform, na którą trzeba wejść, by ratować się przed obcym despotyzmem, majaczy widmo rodzimego „samodzierżcy”... A że retoryczna siła Uwag... była wielka, świadczy ich niebywały rezonans w opinii politycznej Rzeczypospolitej końca lat osiemdziesiątych XVIII wieku. Od nich zaczyna się dyskusja publicystyczna czasu Sejmu Czteroletniego. Tu było natchnienie do dalszych poszukiwań bardziej szczegółowego, doskonalszego programu reformy, do jej praktycznego urzeczywistnienia w sejmowej legislacji, ale także – o czym rzadziej się pamięta – do obaw i reakcji zwolenników utrzymania tradycji republikańskiej wolności^().
Staszicowe Przestrogi dla Polski, opublikowane w 1790 roku, czytać można w tym kontekście jako potwierdzenie i egzemplifikację tych obaw – tym bardziej intensywnych, że zalecenia traktatu Staszica przyoblekały się już w rzeczywistość opracowywanych na Sejmie reform. Dla Staszica i dla innych rzeczników ustrojowej zmiany fundamentem ich propozycji było i pozostawało stwierdzenie, iż ustrój wewnętrzny musi zostać podporządkowany racjom rywalizacji na arenie zewnętrznej: „Rzeczpospolita wpośród krajów despotyzmem obarczonych nie może ani większej wolności, ani większej własności obywatelowi zostawić, tylko taką, jaką pozwalają despotyzmy zewnętrzne”^(). W imię realistycznej oceny położenia międzynarodowego i słabości w nim republiki szlacheckiej Staszic wzywał do takich zmian, które pozwolą „Rzeczypospolitej na sile despotyzmu wyrównać”. A więc nie tylko zwiększyć podatki i armię, ale także zapewnić trwałość tego stanu: wzmocnić miasta, przemysł, zwiększyć bezpieczeństwo handlu przez silne państwo i sprzyjające im prawo. Nie duma z wolnego ustroju, ale budowanie siły i bezpieczeństwa państwa – to jest kierunek myślenia, który proponuje i narzuca w obliczu groźby rosyjskiej interwencji Staszic. Ta siła, oparta na gospodarce, a nie wolny ustrój, ma być uzasadnieniem dla dopuszczenia do obywatelskiego stanu mieszczaństwa^(). Stworzenie jednego, nowoczesnego, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, narodu, do którego dołączą także w przyszłości chłopi, ma za swój zasadniczy cel przywrócenie Polsce władzy nad samą sobą. Temu samemu celowi służyć ma wprowadzenie tronu dziedzicznego – umocnienie władzy centralnej. Patriotą jest ten, kto ten cel rozumie i dla niego gotów jest nad zmianą pracować. Ostatecznie wszyscy mieszkańcy nowej, zreformowanej Rzeczypospolitej powinni temu celowi służyć, powinni przekształcać się w świadomych Polaków, rezygnując z tego, co ich od owego celu odciąga: czy będzie to przywiązanie „zacofanej” części szlachty do „wolnego ustroju”, czy będzie to na przykład niesłużąca dobrze sile wewnętrznej i położeniu na arenie międzynarodowej odrębna tożsamość żydowska^(). (Ten specyficzny aspekt reformatorskiego patriotyzmu Staszica, Kołłątaja i innych oświeconych budowniczych nowej Polski trafnie – i z satysfakcją wynikającą z osobistego nastawienia politycznego – odnotował Władysław Konopczyński: „Polska, przechodząc od demokracji herbowej Rzewuskich i Olizarów do demokracji Kołłątaja i Staszica, od złotej wolności do praworządnej – przechodziła od sarmatyzmu do nacjonalizmu”^()).
Przedstawiamy tutaj na przykładzie najgłośniejszych pism Staszica tendencje, jakie wyrażały w latach wielkiej debaty długiego Sejmu głosy wielu bardzo reformatorów. Znaczna część badaczy tej debaty wskazuje na stały wysiłek proreformatorskiej publicystyki, by nawiązywać do republikańskiej tradycji, by nie atakować frontalnie całego kanonu ustrojowych przyzwyczajeń, ale zmieniać tylko ich część najbardziej dla odbudowy silnego i sprawnego państwa szkodliwą, nie zmieniając samej nazwy, samej formy zewnętrznej – Rzeczypospolitej. Sens jednak tego pojęcia ulegał niewątpliwej zmianie. Wzmocnienie zagrożonego państwa i budowa nowego narodu łączyły się we wspólnym dla reformatorów haśle walki o niepodległość. Razem też spychały w wyobraźni politycznej elit polskich schyłku Rzeczypospolitej dawniej dominującą ideę republikańskiej wolności.
Defensorzy tej ostatniej musieli poradzić sobie przede wszystkim z owym szantażem wyłącznej alternatywy, jaki obóz reformatorski narzucał stwierdzeniem, tyle razy powtarzanym od czasów Konarskiego po Staszica. Kołłątaj wyraził ten retoryczny szantaż, a zarazem realny dylemat, zwracając się wprost pod adresem upartych republikanów: „gdyby zginęło imię Polski, gdzie by wolność swoją przenieśli?”^(). Nie ma wolności bez niepodległości – zdawali się mówić zwolennicy nowego patriotyzmu. Sposobów na podważenie tego aksjomatu nie było wiele. Najważniejszy z nich wyrażało przekonanie, że nie ma wolności bez republiki, a zatem, że wolność republikańska większa jest i ważniejsza od wolności zewnętrznej, zwanej niepodległością. Szczęsny Potocki, broniąc swego systemu „czysto republikańskiego”, pisał w lutym 1790 roku do swego reformatorsko nastawionego kuzyna, Stanisława Kostki, z ironią: „Cieszę się ja bardzo, że tylu jest, którzy zagranicznych nie cierpią influencyj, ale przy tym jeszcze trzeba, aby się strzegli w krajowe okować się kajdany, bo te są jeszcze cięższe do zerwania”^().
Tę myśl szerzej rozwijał w swej publicystyce antysukcesyjnej hetman Seweryn Rzewuski, a także anonimowy autor Uwag pod rokiem 1790. Wprowadzenie monarchii dziedzicznej oznaczało przecież, podkreślali, pozbawienie obywateli czynnego prawa wyborczego. Ustrój przestaje być wtedy wolny, a obywatele stają się tylko poddanymi – i oni przestają być wolni. Monarcha dziedziczny, nieuchronnie, wiedziony samą logiką ustroju, będzie dążył do zwiększenia zakresu swej władzy, do wzmocnienia kontroli nad skarbem, do uczynienia z powiększonego wojska swojego narzędzia. Od monarchii sukcesyjnej, wprowadzanej jako środek wyjątkowy w obronie niepodległości, krok tylko do despotyzmu. Czy niepodległość zewnętrzna bez wolności wewnętrznej, w jej republikańskim, pozytywnym rozumieniu, będzie miała wtedy jeszcze jakiś sens?^() To było podstawowe pytanie retoryczne, z którym przeciwnicy nowego rozumienia patriotyzmu zbijać się starali dramatyczną wymowę apelu o ratowanie niepodległego bytu Rzeczypospolitej.
Był i drugi sposób obrony patriotyzmu starego, republikańskiego. Wychodząc z fundamentalnego założenia, że wewnętrzna swoboda, wolny ustrój, ma pierwszeństwo w hierarchii obywatelskiej, trzeba było tylko wykazać, że ów ustrój można pogodzić z sąsiadami, a w każdym razie znaleźć wśród nich stałego sojusznika – potężnego opiekuna. Wywód taki, w najczystszej postaci niemal logicznego twierdzenia przedstawił Jan Potocki (późniejszy autor Rękopisu znalezionego w Saragossie). Zaprezentował go królowi jeszcze w maju 1788 roku. Uogólniając pogląd bliski wielu statystom Rzeczypospolitej XVIII wieku, Potocki (zięć Szczęsnego) stwierdzał, że republiki nie są zdolne do prowadzenia systematycznej, a tym bardziej agresywnej polityki zewnętrznej, ponieważ pochłania je sprawa wewnętrznej wolności. Naturalnie muszą zatem szukać protekcji u państw o innym ustroju, u imperiów, dla których stanowią sąsiedztwo wygodne, bo niepodejmujące rywalizacji w polityce zagranicznej. Tak jak dla wolnej Holandii protektorem stało się imperium brytyjskie, dla republiki szwajcarskiej naturalnym sojusznikiem-opiekunem jest Francja, jak Francja była także faktycznym sojusznikiem-opiekunem rodzącej się wolności Stanów Zjednoczonych, tak dla polskiej Rzeczypospolitej naturalnym patronem jest imperium rosyjskie – wywodził Potocki. Możemy być, dopełniał swą geopolityczną wizję, przedmurzem tego imperium, chroniącym go od strony Europy. W zamian Rosja powinna chronić wolność Polaków. L’interêt des Polonais c’est la liberté. Leur existence n’est rien auprès. Celui de la Russie est donc de maintenir cette liberté et surtout de leur en laisser le sentiment („Interesem Polaków jest wolność. Ich istnienie do tego tylko się sprowadza. Interesem Rosji jest więc podtrzymywać tę wolność i nade wszystko pozwolić im żywić ten sentyment”)^().
Wolna wewnętrznie, ale słaba na międzynarodowej arenie – a w każdym razie nieaktywna na niej – Rzeczpospolita utrzymać się może przy potężnej Rosji, bo jej nie będzie w niczym zagrażała ani w niczym przeszkadzała. Kiedy tylko zacznie się zbroić i dążyć do zerwania owej zewnętrznej gwarancji swej wolności, sprowokować może tylko akcję pozostałych sąsiadów i wciągnięcie do niej Rosji, która w zmieniającej się Rzeczypospolitej ujrzy znów niebezpieczną rywalkę. Ten tok rozumowania, wyrażany przez niejednego z republikańskich statystów, prezentował tylko jedną – nazwijmy ją tutaj „realistyczną” – stronę ich politycznej koncepcji bierności na polu międzynarodowym.
Była, ważniejsza nawet dla nas tutaj, i strona „idealistyczna”. Najpełniej wyraził ją traktat Adama Wawrzyńca Rzewuskiego O formie rządu republikańskiego myśli, opublikowany w grudniu 1790 roku, a napisany już rok wcześniej, kiedy jego autor szykował się do powierzonego mu poselstwa na dwór duński. „Kasztelan witebski in partibus, niezamożny, szczery demokrata, w późniejszym wieku wolnomularz. Pisał z głębi uczciwego przekonania, na które złożyły się sarmackie skłonności Rzewuskich i wolnościowe aspiracje postępowego Zachodu. W rezultacie stworzył coś, czego by mu nie pochwalił ani Kołłątaj, ani stryj Seweryn”^(). To „coś”, wedle uwagi Konopczyńskiego, nieco złośliwej, ale niepozbawionej pewnego uznania dla intencji bodaj traktatu Rzewuskiego, przez innych badaczy uznawane jest za „najwybitniejszą syntezę myśli republikańskiej w okresie Sejmu Czteroletniego”^(). Głos podniesiony przez kasztelana witebskiego w obronie prawa do wolnej elekcji tym się wyróżniał wśród publicystyki antysukcesyjnej tego czasu, iż przybrał postać etycznej przede wszystkim rozprawy o negatywnych konsekwencjach likwidacji republikańskiego ustroju. Rousseau jest tu jednym z głównych przewodników, ale nie jedynym. Rzewuski wykorzystał także sprawnie inne, niezwykle popularne w tym czasie dzieło francuskie, napisane przez eks-jezuitę, Guillaume’a-Thomasa Raynala, Histoire philosophique et politique des établissements et du commerce des Européens dans les deux Indes (wydane po raz pierwszy w roku 1772, w ciągu piętnastu kolejnych lat miało przeszło trzydzieści wydań)^(). Wykorzystał, nadając mu zgoła inny sens niż w oryginale, gdzie filozoficzne potępienie kolonializmu europejskich monarchii przeciwstawione było pozytywnemu wpływowi handlu na pokojowe zbliżanie odległych światów. Kasztelan witebski rozprawę Raynala z zamorskim imperializmem europejskich monarchii wkomponował w inny kontrast: między republiką opartą na cnocie i skutkami moralnymi „rządu jedynowładnego”. W istocie i patos Raynala, i myśli z Uwag Rousseau, i własne refleksje, oparte na tradycji Rzeczypospolitej oraz wizji ich zagrożenia przez wprowadzenie monarchii dziedzicznej, stopił Adam Wawrzyniec Rzewuski w jeden pomnik przestrogi przed „patriotyzmem fałszywym”, opartym na wyrzeczeniu się republikańskiej spuścizny. To właśnie patriotyzm fałszywy, wypływający z dążenia do próżnej chwały władców, pcha państwa do wojen, do podbojów, do niesprawiedliwości między narodami – wołał autor traktatu O formie rządu republikańskiego. Ale oskarżał nie tylko monarchiczną alternatywę republikanizmu, ale i motywy zysku, wynikające z handlowego, ekonomicznego, liberalnego – w nowszym sensie – światopoglądu. Potępiał i podboje królów francuskich, i władców Hiszpanii, i Portugalii, ale i „zbójców Holendrów”, i Anglików, choć ci zaliczani byli często do szczęśliwych mieszkańców państw o wolnym ustroju. Nie dość są widać przejęci tą wolnością i zdradzają republikańskie jej rozumienie na rzecz imperialnego, podpowiadał kasztelan witebski, skoro „dla sromotnej chuci złota przeszli za morza, nieznanej srogości okazywać widoki, napełniając ciche i spokojne siedliska bezbronnych Indyanów wściekłym łupiestwem i rozbojem”^().
Odrzucał także Adam Wawrzyniec „tę nędzną przemocy obronę i niewoli usprawiedliwienie”, wedle której silna, scentralizowana władza sprzyja skuteczności poczynań państwowych tak, „że granice takiego kraju są pewniejsze, że bardziej jest od obcych naród taki poważany, słowem, że sławniejszym jest w dziejach i ogromniejszym na mapie”^(). Dla niego taka forma patriotyzmu, opierająca się na dążeniu do zewnętrznej potęgi państwa, do zyskania obcego dla jego wielkości i siły poklasku, oznacza tylko ugruntowanie niesprawiedliwości i przemocy w stosunkach międzynarodowych – bo jak przecież można mierzyć siłę zewnętrzną państwa: podporządkowując inne swoim wpływom czy wprost panowaniu. Republika nie może mieć takich ambicji. Także dlatego, że odciągają one uwagę i stopniowo niszczyć muszą wolność obywatelską wewnątrz kraju. Przykład Rzymu jako degeneracji republiki w imperium jest tu dla kasztelana witebskiego najbardziej wymowny. Przestrzega więc, z charakterystycznym patosem: „Ciemny, niebaczny niewolniku! Cóż ci stąd, że naród, w którym ty mieszkasz co raz się bardziej rozszerza, że jest sławnym, szanowanym, ogromnym? ; jeżeli twoje prawa i przywileje są zdeptane, jeżeli nie wiesz, jak ci będzie wygodniej, a przynajmniej bezpieczniej, czy być człowiekiem i nazywać się obywatelem, czyli też uczynić się bydlęciem, aby swój majątek i życie przed drapieżną chciwością płatnych od rządu donosicielów i szpiegów uchować, jeżeli za każdym przebudzeniem się najpierwsza myśl, która nigdy w duszy twojej nie usypia, jest ta, abyś się głowy twojej dotknął i dowiedział, czyli ona jeszcze z karku twego nie spadła, cóż ci stąd w ten czas, że naród, w którym ty mieszkasz, o obie osie świata opierać się będzie?”^().
Te słowa, o tak dobitnie antyimperialnym wydźwięku, czytać łatwiej, jeśli odnosiłoby się je do sąsiednich mocarstw, do Imperium Rosyjskiego i jego mieszkańców w szczególności, ale i do stawianych często za wzór reform dla Warszawy mocarstw europejskiego zachodu. Znaleźć mogłyby się także, dodajmy, równie dobrze w antologii diatryb przeciwko amerykańskiemu imperializmowi, jakie wygłaszane są obecnie i w Europie, i w Ameryce, i w najrozmaitszych innych zakątkach świata. Ale jak odnieść je do realnych problemów Rzeczypospolitej roku 1790? Adam Wawrzyniec, podobnie jak jego stryj Seweryn, ostrzegał po prostu przed konsekwencjami wyboru takiej drogi wyjścia z kryzysu państwa, która sprzeczna byłaby z kanonem republikańskiej ortodoksji. Wysunięcie hasła niepodległości zewnętrznej kojarzyło się w tej perspektywie z tradycją podbojów, prób budowy swoistego imperium Rzeczypospolitej, które zawsze – zdaniem takich republikanów jak Adam Wawrzyniec – prowadziło do zgubnych następstw. Kasztelan witebski wymieniał tu jako fatalne przykłady takiej tendencji tych królów, którzy kojarzyli się właśnie z wielkością Rzeczypospolitej na forum rywalizacji o dominium nad Europą Wschodnią, jak Władysław IV czy Jan III Sobieski – „najlepszy z wojowników, a najgorszy z królów”^(). Czy mamy być dumni z ich militarnych zwycięstw, czy raczej wstydzić się i przestrzegać ich przykładem przed fatalnymi w polityce wewnętrznej skutkami chęci budowania pozycji władcy i zaspokajania jego ambicji? – takie pytanie stawiał traktat Rzewuskiego Polakom, nie zważając na to, że w roku 1790 nie o panowanie nad Europą Wschodnią chodziło w polskiej polityce, a o przetrwanie. Nie z wojen zwycięskich mamy być dumni, ale z tradycji wolności, jaką zbudowali nasi przodkowie, od zasady neminem captivabimus poczynając, poprzez brak cenzury politycznej aż po – także mocno przez Rzewuskiego eksponowaną jako piękny owoc tradycji obywatelskiej – zasadę tolerancji religijnej^(). Kiedy na czoło wysuwa się w patriotyzmie walkę czy rywalizację z sąsiadami, a nie zabezpieczenie wolności wewnętrznej, wszystkie te zdobycze stają się zagrożone ograniczeniem, a ostatecznie zniesieniem w imię skuteczności w owej walce.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------