O mapach widywanych gdzie indziej - ebook
O mapach widywanych gdzie indziej - ebook
Mapy – odkładane na wieki do archiwów, umieszczane w miejscach publicznych i na ścianach mieszkań, zwijane w rulon, by łatwiej je przenieść, czy na tyle uwewnętrznione, że można o nich mówić bez oglądania. Kartografia jest w książce Igora Piotrowskiego kluczowa, nie chodzi tu jednak o zwykłe, praktyczne używanie map, lecz o wyczulenie na mapę i na to, co się dzięki niej przydarza.
Autor opowiada o mapach Mirona Białoszewskiego – tych, które oglądał, o których napisał i które narysował. Przez pryzmat twórczości poety wyznacza – po pierwsze – węzłowe okresy w polskich dziejach odbioru map: wojnę i okupację oraz czasy stalinowskie. Po drugie problematyzuje przedstawienia tematyczno-gatunkowe, które ulegały największym przeobrażeniom w wieku XX: mapy kosmosu i plany szybko rozwijających się miast. Studia tych przypadków stanowią główną oś książki. Białoszewski jawi się przy tym jako pisarz rozmontowujący ideę mapy współczesnej. Piotrowski zestawia go z innymi twórcami – m.in. z Witoldem Gombrowiczem czy Tadeuszem Konwickim – którzy także, świadomie lub nie, dekonstruują mapę. Dzięki temu odtwarza szerszy kontekst kulturowej pragmatyki kartograficznej i nakreśla sfery, w których mapy współtworzyły polskie imaginarium ubiegłego stulecia.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
Spis treści
Kartografii, powietrza! Wstęp
Mapy w naszym życiu
Przygody i doświadczenia kartograficzne
O mapach interpretowanych przez polskich humanistów, a zwłaszcza historyków literatury
Wyjaśnienia i podziękowania
Rozdział 1. Podróż do kresu mapy. Destrukcja kartografii jako dekonstrukcja i zdarzenie
Świat się skończył w Zdołbunowie
Wojna i mapa
Koniec kartograficznego świata
Rozdział 2. Miron i Ezechiel, patroni mapopisania
Ćwiczenia z obmapywania
O wyższości mapy nad trasą. Egipskie i śródziemnomorskie notatki Mirona
Ezechiel. Pisarz jako geodeta, a może kartograficzny performer
Rozdział 3. Rozliczna przygodo! Witold Gombrowicz i mapowanie kosmosu
„Pośród innych”
Przygodność i przygodowość mapy. Gombrowicz jako krytyk kartografii
Mapy kosmosu i gwiaździstość dwudziestowiecznej literatury polskiej
Bazgroły niedocenione przez potomność. Gombrowicz jako praktyk mapowania
Z antropologii konstelacji. Dwa dopowiedzenia
Rozdział 4. W bardzo przesadnej sytuacji, czyli mapy Nowej Polski
Argumentum ad mappam. Mirona portret czasów stalinowskich
Wieloraka i nadmierna afirmacja. Mapy w „Świecie Młodych” 1949–1955
Prawda i kłamstwo kartografii, czyli mapa jako rekwizyt i jako bohater literatury polskiej lat pięćdziesiątych
Ucieczka od i do kartografii
Rozdział 5. Plan miasta jako gatunek twórczości słownej
Lewy dopływ Amazonki wspak. Plan miasta jako odwilżowy karnawał („Ewa chce spać” Tadeusza Chmielewskiego)
„To nie brzmi poważnie”. Plan Konstancina jako komedia
Porywanie nazw jako metoda praktykowania miasta w twórczości Mirona Białoszewskiego
Ekskurs: (Anty)korekty. Plan miasta – tajemnica, fetysz, fantazmat (po stronie strategii, w poszukiwaniu taktyk)
Miron – przemieszczenie a odzyskiwanie mapy. Zakończenie
Bibliografia
Utwory Mirona Białoszewskiego
Źródła i utwory literackie
Opracowania
Varia – źródła i opracowania internetowe
Wykaz skrótów
Przypisy
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8325-210-0 |
| Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Recenzja naukowa: dr hab. Dorota Siwicka
Redakcja: Krzysztof Bernaś / e-DYTOR
Korekta: Agnieszka Kwaterska / e-DYTOR
Projekt graficzny i typograficzny: Stanisław Salij, Zuzanna Leśniak
Opieka redakcyjna: Alicja Smaruj
© Igor Piotrowski, 2025
© wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2025
Publikacja dofinansowana ze środków Uniwersytetu Warszawskiego
wydawnictwo słowo/obraz terytoria sp. z o.o.
ul. Władysława Pniewskiego 4/1
80-246 Gdańsk
tel.: 58 345 47 07
e-mail: [email protected]
www.terytoria.com.pl
Gdańsk 2025
978-83-8325-210-0
KARTOGRAFII, POWIETRZA! WSTĘP
Siedziałem w tej czytelni już długo, pracowałem, przeglądałem materiały, ale czekałem jeszcze na coś, na jakiś dokument. Myślę, że to musiała być mapa. To chyba najbardziej logiczne, choć nie wiem, czy możliwe było dostarczanie map w to samo miejsce co innych druków – to nie było w duchu ani tej, ani jakiejkolwiek dużej i podzielonej na liczne specjalistyczne czytelnie biblioteki. Od początku byłem przekonany, że wnętrze, w którym się znalazłem, to Biblioteka Narodowa, nie miało w sobie jednak nic z olśniewającego do nieprzytomności wystroju autorstwa Tomasza Koniora, które zafundował (ale nie za swoje) jedyny dyrektor ważnej placówki kulturalnej, godzący zachwyt ministrów kultury ze wszystkich kolejnych rządów epoki POPiS-u aż do dzisiaj. Była to czytelnia nikogo nieolśniewająca, ale jasna i tętniąca życiem, w duchu ejtisów, ale jakby lepsza, podrasowana, świetlista, z solidniejszych, ładniejszych materiałów wykonana i lepiej zaprojektowana, wygodna. Dobrze się w niej siedziało i pracowało, bo nie było widać przesadnie innych (ale po co się chodzi do czytelni, jak nie po to, żeby sobie popatrzeć na ludzi?!). Nie znajdowało się w niej wówczas wielu użytkowników, na pewno bliżej średniej bezpośrednio po remoncie BN niż przed nim.
Nagle otworzyły się jakieś boczne drzwi, dostatecznie szerokie, by zmieścić ekipę filmową, i wjechały wielkie kamery, lampy, kable, weszli ludzie, którzy nawet nie robili wielkiego hałasu, jak można się było po nich spodziewać, ale sama ich obecność, ustawianie się, uniemożliwiała skupienie na czymkolwiek innym. W takich miejscach to nic nadzwyczajnego, czemu miałbym się przesadnie denerwować? Czytelnicy zawsze są traktowani w ten sposób. Oprowadzanie kogoś ważnego, wiercenie ścian, zamykanie, przesadzanie, urządzanie gali zdarza się codziennie, tak jak podejrzenia o wyniesienie bezwartościowych depozytów (ale z upilnowaniem białego kruka zwykle jest gorzej). Szczytem absurdu było zwołanie w czytelni bibliologicznej BN konsylium w sprawie mojego zamówienia na niezbyt poszukiwaną – jak mi się zdawało – książkę; orzekło ono, że nie można mi udostępnić wydanego nie tak dawno dzieła, gdyż egzemplarz znajduje się na wystawie. Książka ta wyszła bodaj nakładem Biblioteki Narodowej! Zostało mi podziękować, skłonić się i wyjść jak najbardziej niezauważonym, z trudem tłumiąc śmiech.
Gdy wjechało tamto nagrywanie, musiałem wyjść z czytelni. Na dodatek zaraz po ustawieniu wszystkiego wszedł ktoś, w kim rozpoznałem osobę pracującą w moim instytucie, merytoryczną i pewnie niegłupią, ale zalegającą już wiele lat z wydaniem numeru pisma także i z moim artykułem, nieszanującą więc nie tylko mojej pracy, lecz w ogóle czyjejkolwiek. Dodam, że były wakacje, czy może raczej jakiś okres na tyle urlopowy, by móc spokojnie pracować w tejże bibliotece i niekoniecznie chcieć spotykać kogokolwiek. Oczywiście to, co powtarzała (bo rzecz wymagała iluś tam dubli), mogła powiedzieć każda średnio rozgarnięta osoba, albo i ona, ale gdzie indziej, w stu innych miejscach, nie wiadomo czemu banalne wywody dotyczące czyichś losów u początków XX wieku muszą być wypowiadane przez kogoś w czytelni z końca tego stulecia. Tylko dlatego, żeby komuś zniszczyć godzinkę pracy? Postanowiłem wyjść i powtarzania tego nie słuchać. Pomyślałem, że może jeszcze się ta wizyta uratuje, może kiedy wrócę, to już ekipy filmowej nie będzie, a ja spokojnie odbiorę i obejrzę upragnioną – niech będzie – mapę.
Nie dane mi było jednak wrócić, chociaż dzień się uratował, i to ten dzień. Na zewnątrz, w słonecznym, późnopopołudniowym parku odbywało się coś jak scena z musicalu, a raczej filmu muzycznego z wczesnych lat siedemdziesiątych (może Milion za Laurę?). Wskazywały na to i piosenka, i aranżacja, i stroje chórku, wreszcie taśma i kolor, bo nagle okazało się, że wszyscy znajdowaliśmy się w filmie nakręconym w tamtych latach. Jeśli z czymś mi się to dźwiękowo kojarzyło najmocniej, to z Renatą Lewandowską i jej Magią szos. Albo z Olbrzymim twoim cieniem. Wydaje mi się nawet, że ktoś tam melodeklamował pomiędzy zwrotkami refren, w którym najważniejszymi słowami było wezwanie wokalistki i chórku: „Kartografii, powietrza!”. Zatem udało mi się chyba przenieść do innej dekady i innego gatunku, no, chwała Bogu. Już do tej biblioteki nie wrócę, zwłaszcza że się przebudziłem. Lepsza taka mapa drugiego stopnia, tylko zapośredniczona w piosence tu, w parku, niż ta najzwyklejsza z tymi martwymi tam w czytelni.
Mapy w naszym życiu
W trakcie pobytu w szpitalu u Dzieciątka Jezus po pierwszym zawale Miron ma sen, że zostaje wypuszczony i wraca do siebie do domu, który znajduje się na Poznańskiej, w kamienicy, z której wyprowadził się przed piętnastoma laty, a mieszkał wcześniej prawie drugie tyle. Czekają tam na niego, jak to na śniącego, kolejne niespodzianki:
tam rozkopane, dom niby stoi, wchodzę na drugie piętro, a tam dwie klatki schodowe w kupie, przestrzenie, hole, nic nie zostało z mieszkania, z układu choćby, widzę salon fryzjerski, ileś czerwonych foteli, iluś mistrzów strzyże, goli, posadzki, lustra. Zaglądam do drugiego traktu, do tych drugich schodów, a tam szpital, goście siedzą w łóżkach. (VI, s. 41)¹
Szpital najwyraźniej częściowo przeniósł się już do domu Mirona. Na pytanie, co się stało z lokatorami, ktoś wymienia jakąś ulicę,
Może Gostyńską, może Koźmińską. Nie wiedziałem nic o niej. Pytam dwoje na łóżku. Oni się śmieją
– jeszcze nie przestudiowaliśmy planu Warszawy
– może jednak państwo mi trochę pomogą, jestem po zawale serca, tu powinien być gdzieś mój Ojciec. (VI, s. 42)
Ojciec zjawia się wkrótce, jest za drzwiami. Mironowi wydaje się, że to ulice na Woli, i rozmawia z nim, jak dojechać do miejsca przesiedlenia. Ojciec niewyraźnie przytakuje i tłumaczy, że to się „jedzie autobusem zza Wisły w kiełbasę”. „Co za kiełbasa?” – pytamy chętnie wraz z narratorem. „Aha, tak w pętlę. Po Grochowie. Tam bodajże przesiadka” (VI, s. 42). Nie ma czasu na rozwianie innych wątpliwości, tych dotyczących warunków mieszkania:
Ojciec rysuje, pokazuje plan
– tu się wsiada, tu gdzie umrzyk
– jaki umrzyk? – ale już widzę na planie koło Kępy Gocławskiej stadion z literami U.M.R.Z.Y.K. I się budzę. (VI, s. 42)
Sen jest u Białoszewskiego osobnym gatunkiem opowieści, pojawia się często i w miarę regularnie w książkach publikowanych za życia pisarza i we wszystkim, co nie zostało wydane². Zapisowi snu towarzyszy zwykle ujawnienie – mniej lub bardziej bezpośrednie – jego części składowych, warstw. Przebijają tam wątki z jawy, z lektur, z przeszłości. Sen jest obudowany elementami autokomentarza, motywami dostatecznie zapowiedzianymi. Rozpoznajemy wraz z narratorem jego mechanikę, zostaje więc przygotowany do interpretacji na poziomie snu właśnie, a tym samym w dużej mierze na poziomie literackim. W takim kontekście – choć może nie widać tego od razu – żaden ze snów Białoszewskiego nie wydaje się trudny, ciemny, nie budzi wielkiego oporu (inaczej jest z wieloma innymi jego tekstami z gatunków codziennych i literackich). Sennik jest przejrzysty, prawie jak nasz własny.
W śnie z Zawału zostaje nam przede wszystkim ukazany szpital, konieczność wyrwania się z niego. Jest także zapowiedź przeprowadzki za Wisłę, na Saską Kępę, na ulicę Lizbońską na tak zwanym Chamowie, przeprowadzki ostatecznej w każdym możliwym sensie: podjęcia decyzji i wyzwania, znalezienia się w docelowym miejscu zamieszkania i umierania. A choć pisarz umarł w domu Jadwigi Stańczakowej na Hożej, wcześniej miały miejsce finalny pobyt szpitalny w prawobrzeżnych przybytkach na Grenadierów i w Aninie i cała choroba sercowa prowadząca do śmierci. Lata schorzeń kardiologicznych to dość intensywny okres podróżny. Białoszewski podróżuje znacznie więcej niż wcześniej, ale domem, latarnią pozostaje właśnie blok na Lizbońskiej. Jest więc w szpitalno-sanatoryjnym pobycie opisanym w Zawale coś ze snu, z liminalności przymusowej przerwy, która pozwala się zregenerować i zmienić.
Czy niczym w ostatnim odcinku Czterdziestolatka Stefanowi Karwowskiemu (przeżywającemu swój zawał właściwie w tym samym okresie co Miron, choć nie w tym samym okresie życia, co ma niewątpliwe znaczenie) profesor Zuber, coś lub ktoś podpowiedzieli wtedy Białoszewskiemu, by zastanowił się nad radykalną zmianą życia i twórczości? Przy czym trudno powiedzieć, że aż o zagubienie się w połowie drogi chodziło, ale o impas twórczy po Donosach, Szumach i dłuższym milczeniu poetyckim już na pewno. „Umrzeć albo się zmienić” – ten dylemat Białoszewski rozwiązał przewrotnie: umarł względnie szybko, choć miał tyle czasu, by jeszcze dokonać trwałego przewrotu w swojej twórczości. Podążył zatem drogą Goethego, Tycjana, Gauguina, u których, jak rzecze serialowy medyk, w momencie przestąpienia progu „nastąpił niesłychany rozkwit aktywności”³. Miron zmienił paletę i kompozycję. W ośmioletnim lizbońskim okresie twórczym pisze dużo, na wielką skalę eksperymentuje z dziennikiem, ale i szuka wciąż formy wspomnieniowej (opowiadania z Rozkurzu porównywane przez Ludwika Heringa do doskonale znoszącej długotrwały brak pożywienia pluskwy), próbuje znaleźć formułę gatunkową dla swoich licznych wówczas podróży, mierzy się z blokowiskiem jak nikt inny przed, a może i po nim w polskiej literaturze, wraca do poezji, ale przecież już innej, dążącej do ograniczenia i uproszczenia środków. Trafiają się mu, i to do końca, odkrycia i pomysły rewelacyjne, do których z pewnością należy Kabaret Kici Koci, kolejne cykle szpitalne (zwłaszcza Spotkania z nożem z Oho) czy opowiadania z niewidomą Jadwigą jako bohaterką (Przemieszczenie!).
Późny Białoszewski jest jednocześnie świadomy swojej śmierci, i to śmierci możliwie naturalnej – nie zginął w zagładzie Starówki podczas powstania, nie utonął wraz z Julianem podczas wyprawy kajakowej na jeziorze w Ełku, nie odszedł przedwcześnie niczym Baśka Nalepowa w szpitalu w Pionkach i nie popełnił samobójstwa jak kochanek Adam – ale właśnie osunął się w wieku średnim w chorobę sercową, mającą swój nie aż tak spieszny rytm prowadzący do ostatecznego kresu. Dzięki temu marginesowi czasu i nadmiarowi świadomości popisuje się nam wówczas Miron zwielokrotnionymi możliwościami twórczymi i mediacyjnością nie jakiegoś upiora, ale żegnającego się mistrza, który odchodzi etapami, umiera na raty spłacane kolejnymi świetnymi dziełami poetyckimi i prozatorskimi. A ile artystycznych aktywów zostało w masie spadkowej…
Czym jest plan miasta ze snu szpitalnego w tym kontekście? To dwie ulice istniejące w Warszawie i wtedy, i teraz – „może Gostyńska” i „może Koźmińska” – przy czym ta pierwsza znajduje się na Młynowie, czyli rzeczywiście, jak chciał śniący Miron, na Woli. Druga biegnie z kolei na Powiślu. Obie są mało znaczące. Gostyńska jest stumetrową pozostałością ulicy, która kiedyś prowadziła od Górczewskiej do Obozowej, z jednej strony łączyła się z Sokołowską, z drugiej – przedłużona przez Sołtyka – z Jana Ostroroga i Młynarską. Przed wojną miała pewne znaczenie w systemie ulicznym tego rejonu, stanęła przy niej szkoła (obecnie mająca adres Grenady 16)⁴. Po przebiciu ulicy Patrice’a Lumumby i uporządkowaniu przestrzeni po ukończeniu osiedla Młynów na początku lat sześćdziesiątych stała się króciutkim dojazdem między Lumumby (obecnie na tym odcinku również nazwaną Płocką) a Obozową, właściwie pamiątką dawnej Gostyńskiej, ułatwiającą ruch na pętli autobusowej na Młynowie i mającą dwa adresy z numerami z czasów przedwojennych: 41 (stacja kontroli pojazdów) i 45 (tawerna Korsarz).
Koźmińska z kolei to ulica na Solcu o wybitnie drugorzędnym znaczeniu. Prowadzi od Przemysłowej na północ, mija Franciszka Salezego Jezierskiego, Fabryczną, Górnośląską i Cecylii Śniegockiej, i po niecałych pięciuset metrach kończy bieg wjazdem do jednej z odnóg parku imienia Edwarda Rydza-Śmigłego (dawnego Centralnego Parku Kultury). I to od tej strony rozpoczęła swoje życie tuż przed wybuchem wojny: podczas okupacji była stumetrowym kikutem znikąd donikąd, po wojnie przedłużana na południe, a mniej więcej w czasie, gdy Gostyńska zmniejszyła się do rozmiarów symbolicznych, ta osiągnęła swoją – powiedzmy – doskonałą postać (północny odcinek to w większości przedwojenne czynszówki, południowy – głównie bloki osiedla Torwar i dwie szkoły)⁵.
Dwie peryferyjne ulice położone na tak różnych przedmieściach przedwojennej Warszawy. Można je zapewne czytać w kluczu wzmacniającym odczepienie się od śródmieścia stolicy, od centrum, „od starego zamieszkania / od Marszałkowskiej / od co było do zawału” (Odczepić się, VII, s. 31). One jeszcze trzymają Białoszewskiego w lewobrzeżnym mieście, ale są już niepewne, oddalone, położone na krańcach jego uniwersum. Miron grawitowałby dzięki nim ku dawnej Warszawie, ale orbita byłaby już wydłużona.
Z drugiej strony punktem przesiadki na mapie jest umrzyk, czy raczej U.M.R.Z.Y.K., znajdujący się na terenie jednej z terra incognita warszawskich map, być może tej bijącej najmocniej po oczach, czyli Gocławia i Kępy Gocławskiej. Nicości kartograficznej, owej, jakby powiedział Eugeniusz Romer, „mapie pozornie pustej”, odpowiadała nicość realna nieużytków pod coś wciąż przeznaczonych, nicość lotniska sportowego, które zaczęło funkcjonować na dobre po wojnie. Nicość ta zapowiadała również Mironowi wejście tam cywilizacji mieszkaniowej, której forpocztą było Chamowo na Kępie Gocławskiej, osiedle nazwane oficjalnie imieniem Mikołaja Kopernika (a nieoficjalnie określane jako osiedle Ateńska). W tym miejscu czekało na Białoszewskiego mieszkanie. Czemu więc nie mógł sobie stanąć tam jakiś stadion, skoro już jeden wielki na brzegu Wisły został wzniesiony? Skrót o takim poziomie komplikacji jak U.M.R.Z.Y.K. mieściłby się nawet w fascynujących przygodach polszczyzny urzędowej i mówionej, pośród nazw również rejestrowanych przez pisarza, chociaż miłośnikom wczesnej poezji Mirona może kojarzyć się z wierszem Dziki kraj przyczyn z Rachunku zachciankowego.
Rok 1976 to pierwszy nowy rok po przeprowadzce na Chamowo, ale także rok wydania Szumów, zlepów, ciągów, frapującego zbioru próz, będącego pokazem mocy i możliwości literatury ówczesnego Białoszewskiego, chociaż jednocześnie świadectwem powolnego wyczerpywania się pokładów jego prozy codziennej i wspomnieniowej. Ten tom, podsumowujący zarówno epokę placu Dąbrowskiego, jak i epokę środkowego Gierka, kończył się znamiennym pytaniem retorycznym: „może nie jestem piewcą Marszałkowskiej?” (Dzień uprzejmy, V, s. 306). Projektowane jako następne po chorobowym intermezzu Zawału Chamowo zaczyna się właściwie od zdania wezwania Tadzia: „rzuć tą klasykę!” (XI, s. 5). Jeśli szukaliśmy rady czy hasła zapraszających do zerwania, to nic trafniejszego już nie znajdziemy.
W Szumach Białoszewski dzieli się również z czytelnikami przeszłością, uniesieniami przeżytymi zarówno we śnie, jak i na jawie:
Pierwsze uniesienie zapamiętane i zaraz opowiedziane Mamie, Ojcu, Nance było na Chłodnej, w zimnej porze, bo byłem w palcie i w szaliku aż po połowę twarzy. Stałem z ludźmi na przystanku tramwajowym. W pewnym momencie coś mnie uniosło nad ulicę, ukosem, coraz wyżej; wpadłem w przerażenie. Patrzę na gromadkę tych czekających na tramwaj, chcę krzyczeć, wołać o pomoc, ale wciąż jestem ukosem, unoszony , ja lecę sztywny, pionowy nad dachy kamienic… no i przebudziłem się chyba. (Przestrzenie. Spadanie. Sny sny sny, V, s. 193)
Sen i wyobraźnia zastępują rzeczywiste doświadczenie albo to jest właśnie rzeczywiste doświadczenie widzianego z góry i w ruchu obrazu doświadczenia. Pozwala to dostrzec całokształt. O pierwszej podróży samolotem pisze wobec tego:
Cała ta sprawa lecenia i patrzenia z wysoka, i widoki, i chmury, i skróty z pomieszaniem gór, chmur, horyzontów – nie była nowa. Wszystko to dawno znałem. Nad Belgią zerwała się zimowa burza, samolocik polski, mały, z odkręcaną na śrubkę dziurką w skrzydle. (Przestrzenie. Spadanie. Sny sny sny, V, s. 194)
Do doświadczenia lotu na Chłodnej we śnie Miron będzie wracał do końca. W Listach do Eumenid pisze ze szpitala 5 marca 1983 roku: „widok z wychodka na Grenadierów z ludźmi pod przystankiem przypomniał mi pierwsze fruwanie” (Listy do Eumenid, XVI, s. 530). Wpisuje przy tym to wspomnienie fruwania w dwa pasma: pasmo widzenia z góry i pasmo prognostyczne. To pierwsze reprezentują obserwacje świata z pewnej wysokości i z wewnątrz, zza szyby: z jednego końca szpitalnego korytarza „widać ukośny ruch alei Waszyngtona”, z kolei okno z sali „wychodzi na uliczkę Świętosławską, naprzeciw małe domy” (XVI, s. 530)⁶. Drugie to zarówno przepowiednie, które się sprawdziły („kiedy wojna się skończy? I odpowiadam sobie – w maju”, „a kiedy będzie święto narodowe? Po chwili zgadywanki-namysłu – w lipcu”), jak i te, które powinny się ziścić niebawem: 1983 numerek w szatni Sali Kongresowej w latach sześćdziesiątych jako zapowiedź roku własnej śmierci (XVI, s. 530). Łączy te pasma wiedza pochodząca z przeżyć wewnętrznych, świata wyobraźni, ze snów i przeczuć, bynajmniej nie mylnych, jak okazywało się wielokrotnie i jak miało się okazać ostatecznie 17 czerwca tamtego roku.
Teksty wspomnieniowe z biegiem czasu coraz mocniej stanowiły osobno uzupełnianą konstelację Mironowego uniwersum. Kulminuje to w ostatnim wydanym za życia autora tomie, całkiem oryginalnym i premierowym, czyli Rozkurzu. W cyklu Stare życie znajdziemy obrazy z – niech będzie – zatopionego świata lat dwudziestych czy raczej wczesnych trzydziestych, układające się w ciąg epizodów wydobytych z pamięci dorastającego dziecka. Ulubiona ciotka Mirona, Nanka, grzała się w kuchni z gorącym kubkiem herbaty w ręku i książką w pozie doskonale znanej, to jest z podwiniętą nogą i łokciem na stole:
A ja skakałem po podłodze z deski na deskę, robiłem tańce na gwoździach albo rysowałem plan miasta wymyślonego, albo robiłem miasto z klocków, których było zawsze za malutko, albo jeździłem po podłodze tramwajem, czyli ponumerowanymi przeze mnie kawałkami drzewa na opał; tych przynajmniej nie zabrakło. (Nanka, VIII, s. 21)
Jesteśmy u zarania pamięci, u progu wielkich fascynacji, tematów i motywów, którym pisarz poświęci sporo miejsca w swoich utworach: tramwajom, architekturze i mapom właśnie. Składają się one na miejskie imaginarium, w którym żyje Miron. „Plan miasta wymyślonego” jest tu zobrazowaniem kreacyjnej postawy dziecka, potencji przyszłego piewcy Marszałkowskiej, spoglądającego na siebie z przeszłości, bogatszego o przyszłą wiedzę, ale i odbiciem tamtego miasta rozpościerającego się za bramą kamienicy przy Lesznie 99, rzeczywistego i zmitologizowanego.
Przygody i doświadczenia kartograficzne
Przygody i doświadczenia kartograficzne Mirona Białoszewskiego, które są przedmiotem uwagi w tej książce, układają się w trójkącie wyobraźni, wspomnienia i spojrzenia. Sfera pierwsza pozwala objąć mapę nie tylko jako konkretny przedmiot obrazujący daną przestrzeń, lecz także jako oddziałującą ideę, narzędzie i sposób poznawania rzeczywistości znacznie wykraczającej poza wymiar czysto fizyczny, gatunek tekstu kultury i sposób konceptualizacji świata przez podmiot twórczy. Przeszłość dostarcza z kolei wielu anegdot rekonstruujących polską mitologię wieku XX, również tę przestrzenną, ale bez górnolotnych słów; to po prostu kapitalny materiał źródłowy w różnych sprawach mapowych, bo i tak literaturę piękną i literaturę dokumentu osobistego będę tu traktował. Z kolei to słynne Mironowe, jak pisał Józef Czapski, „spojrzenie zupełnie wyzwolone z banału”⁷ ramuje przestrzeń, a pisarz dostrzega szczegóły trudno zauważalne dla innych⁸. Nie ma przy tym podmiot Białoszewskiego kłopotu ze zmienianiem perspektyw makro- i mikrotopograficznych, można powiedzieć, że to również one – odpowiednio zmieniane, włączane i wyłączane – pozwalają rzucić mu „te chwyty”, jak pisał w jednym z najpiękniejszych swoich wierszy autotematycznych (XIII, s. 208). Biegunowość i planetarność, znajdowanie się podmiotu lirycznego w siatce geograficznej czy astronomicznej nie wyklucza swobodnego poruszania się po planie miasta, szkicowania najbliższego otoczenia, dostrzegania w Kanadzie mapowanej w odwzorowaniu walcowym potwornego kalafiora, rzutowania układu współrzędnych na przedmioty codzienne, a zauważane przytomnie rozchodzenie się miasta w gwiazdę nie przeszkadza w podróżowaniu po nim kwadratami ulic. Mapowe konteksty twórczości Mirona wskazane w tej pracy dalekie są od wyczerpania – jest co najmniej kilkanaście utworów i ważnych cytatów, których nie wziąłem na warsztat. Życia nie możemy sprowadzić do komentowania pism Białoszewskiego, niestety; ocean nawet najbystrzejszych uwag o świecie wymaga przynajmniej trochę szacunku i milczenia.
Miron Białoszewski jest tutaj przewodnikiem po procesach zachodzących w literaturze i w rzeczywistości minionego stulecia, „medium piszącym”, wędrującym po różnych sferach doświadczenia polskiego w wieku XX, a nade wszystko po świecie codzienności, ale równocześnie medium odsyłającym do uniwersum innych utworów literackich, tekstów kultury, źródeł zaświadczających o praktykach mapowych. Tematy i problemy kartograficzne, z którymi mierzył się w poezji, prozie, ale i w zapisach osobistych, notatkach, są sprawdzane kontrolnie, konfrontowane z dorobkiem literackim i filmowym, jak również z dokumentarnymi archiwalnymi wybranych twórców. Ma to służyć narysowaniu rozleglejszej panoramy polskich doświadczeń z mapą. Mój cel to umieścić w kontekstach unikalny przypadek, pozwolić, by mówił nie tylko o sobie, lecz także o innych twórcach kultury i by służył kalibracji, ustaleniu słownika pojęć, który mógłby się przydać w kulturowej interpretacji mapy (temu służy indeks pojęć i problemów).
Całość jest więc oparta na konfrontowaniu przypadku Białoszewskiego z dobranymi na zasadzie uzupełnienia lub kontrastu przykładami. W pierwszym rozdziale zajmuję się doświadczeniami wojennymi i ich rolą w dekonstruowaniu mapy na przykładzie przeżyć zapisanych w prozie autora Pamiętnika z powstania warszawskiego (ale też mniej lub bardziej literackich świadectw innych osób, jak również na poły autobiograficznej partyzanckiej powieści Tadeusza Konwickiego Rojsty). W drugim staram się kompleksowo omówić dorobek kartograficzny Mirona Białoszewskiego, w zakresie zarówno interpretacji map, jak i tworzenia szkiców na własny użytek. Punkt ciężkości stanowią mapki używane podczas zagranicznych podróży: do Egiptu i dookoła Europy. Odnoszę się tam także do figury proroka Ezechiela – poety, performera i mierniczego – który mógłby zostać patronem pisarzy mapującym rzeczywistość. W rozdziale trzecim powtarzam operację na przypadku Witolda Gombrowicza. Podobnie jak Białoszewski był on pisarzem o zauważalnym dorobku literacko-kartograficznym, a jego domniemany patronat nad dekonstrukcją mapy stwierdzony omyłkowo przeze mnie potraktowałem jako dobry omen. Koncentruję się na metaforze map kosmosu u Gombrowicza w kontekście przeobrażeń jego wizerunku w literaturze polskiej. Sprawdzam szkice mapowe, które po pisarzu pozostały.
W kolejnym rozdziale mierzę się z miejscem mapy w imaginarium epoki stalinowskiej, w dorobku nie tylko pisarzy i poetów, lecz także dziennikarzy i plastyków. Próbuję określić miejsce Mirona i osadzić jego mapowe świadectwo w uniwersum przesadnej obecności mapy, jakim były tamte czasy. W rozdziale ostatnim, piątym, zajmuję się znów przede wszystkim Białoszewskim jako twórczym użytkownikiem planów miast, zajętym głównie praktyką, którą pozwalam sobie nazwać porywaniem nazwami, ale punktem wyjścia czynię odwilżową komedię Tadeusza Chmielewskiego Ewa chce spać i miejsce, jakie zajmuje w niej plan miasta (ona także jest interesującym świadectwem porywania nazwami). W zakończeniu przyglądam się roli gestu odczepienia się od centrum miasta i jego znaczeniu mapowemu. Odnoszę się tym samym do zjawiska, do którego Białoszewski nie mógł się odnieść, bo go niestety nie dożył, a mianowicie do „odzyskiwania” mapy, to jest powrotu do oficjalnego obiegu map państwa z 1939 roku oraz przedwojennych miast, zarówno tych dawnych, jak i historycznych. Kształtowały one na nowo identyfikację z przedstawionym terytorium. Były oficjalnie promowane przez władze różnego szczebla, szkołę, artystów i wydawców i na ich podstawie budowano polską tożsamość⁹. Miron mierzył się jednak z tymi mapami, odzyskiwał je i rozwiązał problem w nich tkwiący wcześniej.
O mapach interpretowanych przez polskich humanistów, a zwłaszcza historyków literatury
Mapy stały się przedmiotem szczególnego zainteresowania polskich humanistów, literaturoznawców czy kulturoznawców, w ciągu ostatniej dekady. Można tu wymienić choćby prace Elżbiety Rybickiej czy Katarzyny Szalewskiej (podsumowane odpowiednio w latach 2014 i 2017 książkami autorskimi: Geopoetyką i Urbanaliami)¹⁰, prace wrocławskiej kulturoznawczyni Magdaleny Barbaruk, a także artykuły i fragmenty większych dzieł Małgorzaty Czapigi, Agnieszki Czyżak, Elżbiety Dutki, Grzegorza Franczaka, Elżbiety Konończuk, Włodzimierza Karola Pessela, Teresy Rączki-Jeziorskiej, Doroty Siwickiej¹¹. Poza zbiorówkami ukazały się również liczne numery czasopism humanistycznych poświęcone obrazom przestrzeni, z wyraźnym wskazaniem na mapy (na przykład „Teksty Drugie”, „Konteksty”, „Przegląd Humanistyczny”, „Łódzkie Studia Etnograficzne”)¹². Z tym wszystkim wiąże się także powstanie stron internetowych wykorzystujących koncepcję kartografii literackich, w intencji popularyzujących, ale mających również potencjał badawczy¹³. Nie sposób też wymienić wszystkich ważnych książek (o artykułach nie wspominając) z ostatnich lat, w których mapa była ważną metaforą¹⁴. Coraz większy udział komponentu wizualnego w namyśle nad rzeczywistością współczesną i historyczną, coraz łatwiejszy dostęp do dawnych map w Internecie, ale także możliwości tworzenia i udostępniania kolejnych, swoista prywatyzacja kartografii, której nowe medium sprzyja, są ważnymi korelatami tego fenomenu.
Równocześnie nie można zapomnieć o współistniejącej z nimi dialektyce zwrotów, w których jeden z tych korelatów nazwano przestrzennym. W jego ramach doszło do przyswojenia zachodniej literatury naukowej (na przykład geokrytyka Bertranda Westphala, geopoetyka Kennetha White’a, studia nad przestrzenią Karla Schlögla), w tym dorobku krytycznie zorientowanych geografów, przede wszystkim anglosaskiej proweniencji (John Brian Harley, Denis Wood, Denis Cosgrove), zaliczanych do nurtu zwanego dekonstrukcją kartografii. Mapy są wygodnym obiektem interpretacyjnym, a zdolności i zainteresowania humanistów, ich uwrażliwienie hermeneutyczne, wyczulenie krytyczne mogą zostać użyte w interpretacji. Nie znaczy to, że polscy geografowie humanistyczni czy historycy, w tym historycy nauki i kartografii, nie są beneficjantami tego uwrażliwienia (Bogusław Czechowicz, Mikołaj Madurowicz, Paweł Weszpiński)¹⁵. Humanistyczne podejrzenie pozwala niewątpliwie spojrzeć na mapy w odmienny sposób, dostrzegalny już w dyskursie publicystycznym, o czym świadczy choćby aluzyjny tytuł numeru monograficznego miesięcznika „Znak” z roku 2018: Mapy objaśniają mi świat¹⁶.
Nie czuję się powołany do rekonstruowania na użytek tej pracy całego zwrotu przestrzennego, którego zwrot kartograficzny jest ważną częścią. Zwracam tu uwagę na opublikowane przed kilku laty dwie szczególne monografie poświęcone miejscu kartografii w imaginarium, twórczości i horyzoncie ludzi epok przeszłych, wiążę bowiem z nimi większe nadzieje. Mapy romantyków Doroty Siwickiej są próbą odtworzenia pejzażu kartograficznego polskich romantyków, zarówno w kraju, jak i na emigracji¹⁷. Poeta i mapa Jakuba Niedźwiedzia dotyczy z kolei wieku XVI i choć w zamyśle reinterpretuje wątki twórczości Jana Kochanowskiego, ale przez szeroko zbudowany kontekst książka nosi cechy spojrzenia panoramicznego¹⁸. Zwracam uwagę na tytułowych „romantyków” i „poetę”, ponieważ są oni znaczący, a nawet mogą być potraktowani jako klucz do tej lektury. Świadczą oni również, w największej może mierze, o humanistycznej stronie zagadnienia. Mapy są czyjeś, należą do porządku ludzkiego świata, współtworzą go. Wytworzyli je konkretni ludzie, a inni na nie wtedy w danym miejscu patrzyli, używali ich (czasem uznając za niewystarczające) lub nie używali, choćby dlatego, że nie mieli do nich dostępu.
Należąca do serii „Nowa Biblioteka Romantyczna” pod redakcją Marty Zielińskiej książka Siwickiej, której bardzo ogólnie sformułowanym celem było „dostarczenie ciekawego materiału źródłowego, przybliżającego zarówno «egzotyzm», jak i swojskość tamtej epoki, relikty przeszłości i nowoczesność”¹⁹, jest zbiorem czy serią 26 portretów. Każdy szkic dotyczy jednego przedstawienia kartograficznego, charakteryzuje rodzaj, ujmuje najważniejsze cechy i szuka pokrewieństwa planu z innymi sferami działalności twórczej, a także prezentuje bohaterów oraz wskazuje na przecięcia z życiem. Tytuły działów (Polska na mapie Europy, Blisko, Daleko, Bardzo daleko, Dawniej) określają poniekąd najważniejsze tematy kartograficzne, stopnie oddalenia od ojczyzny, drogi ucieczki od niej, a także sposoby przedstawiania jej wbrew okolicznościom, jednym słowem: losy polskiej diaspory naukowej XIX wieku.
Jakub Niedźwiedź z kolei odczytuje wybrane poezje Kochanowskiego w kontekście kartografii renesansowej. Utwory mistrza z Czarnolasu, zarówno łacińskie (dwie elegie), jak i polskie (między innymi fraszka Do snu, pieśń Nie zwykłym i nie leda piórem opatrzony, Jezda do Moskwy), charakteryzują się według historyka „kartograficzną organizacją tekstu”, zostają więc wpisane w tematy wczesnonowożytnej geografii kulturowej (stąd tytuły kolejnych rozdziałów: Koordynaty, Południe, Europa, Północ). Jedynie może w rozdziale ostatnim, zatytułowanym nota bene – nieco odmiennie niż inne – Wojna i propaganda, łacińska Oda o zdobyciu Połocka staje się tylko częścią zakrojonego na większą skalę polskiego projektu propagandowego, swego rodzaju dodatkiem do Atlasu Księstwa Połockiego Stanisława Pachołowieckiego oraz częścią drukowanego dorobku wojny Stefana Batorego z Iwanem Groźnym.
Między publikacjami widać podobieństwa, od kwestii edytorskich (liczne reprodukcje, dużo kolorów i światła: książka Siwickiej przypomina album, z kolei praca Niedźwiedzia, z żywą paginą i uwagami na szerokich marginesach, jest niczym dawny kodeks) przez dialogowanie z krytyczną myślą geograficzną (w drugiej z omawianych publikacji nawet niemal dosłowne dialogowanie o tym) aż po w miarę przystępne opowiadanie o przedmiocie. Autorzy obu prac konstruują swoje interpretacje, wykorzystując terminy współczesnego literaturoznawstwa, choć w ich najbardziej oryginalnych partiach widać różnice. Będący przekształceniem głównej kategorii Philippe’a Lejeune’a „pakt kartograficzny” Siwickiej odnosi się do referencjalności mapy, relacji między realnym a przedstawionym²⁰, podczas gdy „kartograficzna organizacja tekstu” Niedźwiedzia dotyczy przede wszystkim zdolności twórców literatury do oddawania mapy, świadectw jej innego istnienia, a poza tym odnosi się wprost do wierszy i poematów, jakkolwiek przy okazji autor wymienia sporo różnych utworów prozą noszących ślady owej „organizacji”, dodając nawet w przypisie, że należy ona „do najczęstszych zabiegów stosowanych w prozie od stu pięćdziesięciu lat”²¹. Z pewnością dałoby się zastosować to pojęcie poza sferami historyczno-genologiczną czy beletrystyczną, a może nawet poza uniwersum tekstowym.
Mniej lub bardziej wyraźnie pojawia się w obu pracach problematyka pragmatyczna²². Trudności w zmierzeniu się z tą sferą, zwłaszcza w aspekcie historycznym, są oczywiste: badania mogą być żmudne, źródła nie są łatwe do przeczesywania. Niemniej jednak oba przypadki pokazują, że uprawianie historycznokulturowej pragmatyki kartograficznej jest możliwe. Praktyki (około)mapowe są przywoływane w kapitalnym materiale Siwickiej w historii podarowania przez Gustawa Ehrenberga jego własnoręcznej mapy okręgu nerczyńskiego właśnie przybyłej na Syberię Józefie Brynkównie, we wspomnieniach Wincentego Pola o chłopach palących w ognisku jego mapy w czasie rabacji, w recenzjach Joachima Lelewela jako wędrowcy z mapą Juliusza Kolberga w ręku, ale również w fiasku (?) pionierskich propozycji tegoż Lelewela dotyczących kolorowania map przez użytkowników²³. To tylko najbardziej wyraziste przykłady, a przecież zarówno w metaforach i definicjach Lelewela czy Narcyzy Żmichowskiej, jak i w sprzeciwie Adama Mickiewicza wobec map utopii i debatach o planach wojskowych dla przyszłego powstania tkwi komponent praktyczności. W tych samych pragmatycznych kategoriach należałoby postrzegać oba przywołane przeze mnie wcześniej pojęcia. „Pakt kartograficzny”, który pozornie może się wydawać odwrotnością gestu metodologicznego Harleya i konstelacji bliskich mu krytyków, szukających impulsu w pojęciu dekonstrukcji, wzmacnia w istocie pojęcie konwencjonalności tych przedstawień. W końcu to ludzie ludziom narysowali tę mapę. Czym miałaby być „kartograficzna organizacja tekstu” Niedźwiedzia, jeśli nie świadectwem selektywnego albo drobiazgowego oglądania czy – niech będzie – czytania map? Jak również praktycznego przekształcenia obrazu kartograficznego na swój użytek? W obu przypadkach dowartościowani zostają twórcy i użytkownicy map, ale bynajmniej nie unieważnia to krytycznego potencjału tych propozycji; to, że mapy są pojmowane jako część tekstowego, drukowanego świata czy wizualnego uniwersum, nie jest według współczesnej humanistyki łatwym usprawiedliwieniem tego, co i jak przedstawiają czego nie ukazują. Każdy gest interpretacyjny, jakkolwiek makabrycznie to brzmi, rozszczelnia tutaj zachodni rozum kartograficzny.
Napisałem nieco szerzej o tych dwu książkach z kilku względów, przede wszystkim żeby ukazać interpretacyjne możliwości tkwiące w spotkaniu historii kultury, historii literatury i mapy. Pragmatyczny potencjał badań obojga naukowców bliski jest moim zainteresowaniom. Obie książki mogą również uchodzić za ukoronowanie zwrotu przestrzennego w polskich badaniach historycznoliterackich czy nawet historycznokulturowych. Od zajęcia się obrazem kartograficznym powinna się zaczynać i na tym kończyć każda interpretacja przestrzeni. Wierzę, że jest to przygoda, która dopiero się dla polskich humanistów rozpoczyna i zaowocuje jeszcze niejedną analizą, próbą przekroju, monografią, zwłaszcza że zainteresowanie tematami przestrzennymi większości modnych i nowoczesnych badaczy nieco przygasło, a mapa wciąż zyskuje na znaczeniu, czego wyraz znajduje się w nowszej i najnowszej literaturze pięknej, nieprzebadanej pod tym względem. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale proza Wojciecha Albińskiego, Jacka Dukaja, Radosława Kobierskiego, Barbary Sadurskiej, Pawła Sołtysa, Andrzeja Stasiuka, Olgi Tokarczuk i Michała Witkowskiego, wiersze Julii Fiedorczuk, Darka Foksa, poezja (ale nie tylko ona) Michała Książka, twórczość Andrzeja Niewiadomskiego czy Tomasza Różyckiego doczekały się wstępnych rozpoznań i analiz, ale daleko wciąż do obrazu syntetycznego i analizy głębokiej²⁴. Również minione polskie doświadczenia kartograficzne dopiero czekają na rozpoznanie, do którego zaproszeniem są obie omawiane prace. Zwłaszcza przeszłość sprzed romantyzmu i XIX wieku jest słabo obecna, migocząca, a przecież znalazłoby się coś jeszcze nie tylko u Kochanowskiego, lecz także u Łukasza Górnickiego, Jędrzeja Kitowicza, Stanisława Orzechowskiego, Wacława Potockiego, Stanisława Kostki Potockiego czy Józefa Bartłomieja Zimorowica.
Wyjaśnienia i podziękowania
Są książki, które pisze się zdecydowanie za długo, nie muszą być to zresztą opasłe i wieloczęściowe dzieła. Zmieniają się okoliczności, lektury i zainteresowania autora, a projekt, konspekt, sylabus czy zwykły pomysł dają o sobie znać, choćbyśmy o nich na dłuższy czas zapomnieli. Oddziałują ze zmiennym natężeniem. Projekt mojej książki poświęconej mapom w kulturze polskiej ewoluował od wstępnego szkicu opublikowanego wiele lat temu w almanachu Communicare²⁵ przez kilka prób i podejść aż do określonej postaci konspektu, który został przedyskutowany wraz ze wstępnymi próbkami najpierw w Zakładzie Historii Kultury w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, a potem – w odmiennej, dojrzalszej, postaci – w Pracowni Studiów Miejskich działającej, ze zmiennym szczęściem, w tymże instytucie. Dzieło miało być podstawą habilitacji, ale w realizację pomysłu wtrącił się minister nauki i szkolnictwa wyższego, wraz ze swoją ustawą. Pocieszam się, że zahamowanie prac nad tym dziełem było najmniejszym ogniwem w łańcuchu absurdów i dolegliwości wynikających z wprowadzenia ustawy Gowina i jej implementacji.
Być może niechęć do pisania monografii w ogóle wzmocniona urazem Gowinowym nie doprowadziłaby już do niczego, gdyby nie moje spotkania nad mapą z Mironem, które doceniła Agnieszka Karpowicz, proponując dalsze prace nad tym tematem i rezerwując na niego miejsce w projektowanej przez siebie serii mironologicznej. Bardzo jej za to, a także za wiele uwag i świadectw współmyślenia o Mironie, dziękuję. Czując się w coraz większej mierze mironologiem, mając coraz więcej – przynajmniej tak mi się zdawało – o nim do powiedzenia, w coraz większej mierze odkrywałem kolejne konteksty przygody kartograficznej Białoszewskiego. Miron – w jednym z wariantów projektowanej książki równorzędny bohater innych pisarzy polskich XX wieku – przejął ją w całości, a siłą ego obronił się jedynie chyba Witold Gombrowicz. Niektórzy twórcy słowa – i nie tylko słowa – pozostali jednak w projekcie (Jan Brzechwa, Grażyna Rutowska, Bruno Schulz, Wisława Szymborska, literatura dziecięca i młodzieżowa) lub pojawili się w napisanych i częściowo opublikowanych artykułach (Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz, autorzy kryminałów peerelowskich, reżyser Janusz Kidawa i scenarzyści Maria Nurowska i Janusz Anderman Białego tanga)²⁶. Mam nadzieję, że uda się do nich prędzej czy później wrócić.
Poszczególne rozdziały postanowiłem dedykować osobom, które towarzyszyły mi w trudnych latach zmagania się z rzeczywistością Gowinową i Czarnkową, covidową i pocovidową, wreszcie wojenną. Rozdział pierwszy dedykuję zatem najbardziej twórczej osobie, jaką znam, to jest Kornelii Sobczak, dzięki której druga wojna światowa niepomiernie – jakkolwiek to brzmi – zyskała w moich oczach. Kornelia była pierwszą czytelniczką całości, służyła mi od początku radą i oceną redakcyjną. Rozdział drugi dedykuję Katarzynie Bartosik i Alexandrze Senn, bez których czas zarazy byłby rozpaczliwie trudny. Z pewnością były one w tych wszystkich miejscach, które mapował w przywołanym rozdziale Miron. Rozdział trzeci z kolei dedykuję wielbicielowi Gombrowicza Piotrowi Kubkowskiemu, który jako turysta i krajoznawca ma okazję popatrzeć w prawdziwie nocne niebo częściej niż inni, a Jezioro Czorsztyńskie już nie kryje przed nim tajemnic. Rozdział czwarty, poświęcony stalinizmowi i „Światu Młodych”, niech przyjmie Marcin Gołąb, znawca przygód młodzieży w tej zaskakującej epoce. Wreszcie rozdział piąty, poświęcony planom miasta i dekonstrukcji nazw ulic, dedykuję Amadeuszowi Szklarzowi-Habrowskiemu, wielbicielowi problematyki nazewniczej i tych, którzy za nazewnictwo miejskie są odpowiedzialni (dodam, że bez jego pomocy archiwa Muzeum Literatury nie wzbogaciłyby zasobów mojej wiedzy ani trochę). Istnieje poza tym grupa ludzi, która mocno się przyczyniła do powstania tego dzieła, choć niekoniecznie świadomie. Marta Bukowiecka i Adam Poprawa otwierają przede mną konteksty białoszewskie, Mikołaj Madurowicz i Paweł Weszpiński są odpowiedzialni za inspirację geograficzno-kartograficzną, a Włodzimierz Pessel, Konrad Niciński i Aleksandra Wójtowicz – przestrzenno-humanistyczną. Nieocenionym wsparciem lekturowo-księgoznawczym był dla mnie Paweł Dunin-Wąsowicz, choć nie mogłem wykorzystać wszystkich jego podpowiedzi tak, jakbym chciał (pozostały jednak w banku, a co się odwlecze, to nie uciecze; tej zasadzie staram się hołdować cały czas). Bardzo wszystkim dziękuję.
To trochę nieuczciwe, że człowiek, który nie czyta książek w całości, skończoną książkę wydaje. I nie może być jedynym usprawiedliwieniem, że tyle osób wydaje książki równie niepotrzebne. Pocieszyć się mogę tylko tym, że niektóre są potrzebne jeszcze mniej, i pomyśleć o wydaniu książki do czytania nie w całości, na którą twórczość Mirona Białoszewskiego osobno i kulturowa kartografia pragmatyczna z pewnością zasługują.¹ Skróty utworów Mirona Białoszewskiego stosuję zgodnie z wykazem umieszczonym na końcu książki.
² Sny pojawiają się między innymi w Szumach, zlepach, ciągach (Przestrzenie. Spadanie. Sny sny sny, V, zob. dalej w tym tekście, s. 9), Rozkurzu (Niedobry ciąg i wyskoki, VIII), ineditach poetyckich (Dzienny sen 1 sierpnia 1982, XIV, s. 230–232; tamże liczne fragmenty ze słowem „sen” w tytule), Tajnym dzienniku (Dokładane treści, XV, s. 111 i n., 217, 359; Pogorszenie, XVI, s. 468). Bardzo ważnym tekstem poetyckim – po raz pierwszy opublikowanym w PIW-owskiej „Bibliotece Poetów” w 1976 roku – był wiersz napisany sześć lat wcześniej, a zatytułowany po prostu Sen (VII, s. 23–26).
³ 40-latek, reż. Jerzy Gruza, scen. Jerzy Gruza, Krzysztof Teodor Toeplitz, Polska 1974–1977, odc. 21: Smuga cienia, czyli pierwsze poważne ostrzeżenie.
⁴ Szkoły powszechne nr 125, 127, https://www.warszawa1939.pl/obiekt/gostynska-9 .
⁵ Jarosław Zieliński, Atlas dawnej architektury ulic i placów Warszawy. Śródmieście historyczne, t. 6, Kępna-Koźmińska, Warszawa 2000, s. 293–297.
⁶ Najpewniej Białoszewskiemu chodziło o ulicę Suchodolską.
⁷ Józef Czapski, Ludwik Hering, Listy 1939–1982, t. 2, 28 stycznia 1959 – 26 czerwca 1982, posł. Adam Zagajewski, Gdańsk 2017, s. 11.
⁸ To oczywiście jedna z tajemnic myślenia lateralnego w rozumieniu zaproponowanym przez Edwarda de Bono (Myślenie lateralne, przeł. Liliana Grzegrzółka, Warszawa 2015).
⁹ Pozwalam sobie w tym miejscu sparafrazować formułę Artura Nowaczewskiego, który ostatni rozdział pracy poświęconej figurze ulicy (Szlifibruki i flâneurzy. Figura ulicy w literaturze polskiej po 1918 roku, Gdańsk 2011) zatytułował Walka konkretu z symbolem. Odzyskiwanie „symboliczne” ulic po Jałcie. W przypadku map zjawisko dotyczy nie tylko literatury, lecz także sfery audiowizualnej, praktyk upamiętniających itp. Na pewno zasługuje na osobną monografię.
¹⁰ Elżbieta Rybicka, Geopoetyka. Przestrzeń i miejsce we współczesnych teoriach i praktykach literackich, Kraków 2014; Katarzyna Szalewska, Urbanalia. Miasto i jego teksty. Humanistyczne studia miejskie, Gdańsk 2017.
¹¹ Magdalena Barbaruk, Sensy błądzenia. La Mancha i jej peryferie, Kraków – Nowy Sącz 2018; Małgorzata Czapiga, Po-widoki pustki. O sposobach konceptualizowania pustki w kulturze współczesnej, Kraków 2017, II. Studia przypadków, 4. Kartografia współczesna, s. 188–231; Agnieszka Czyżak, Przestrzenie w tekście, w przestrzeni tekstów. Interpretacje, Poznań 2018; Elżbieta Dutka, Pytanie o miejsce. Sondowanie topografii literackich XX i XXI wieku, Kraków 2019; Grzegorz Franczak, Filologia mapy. Badanie dawnej kartografii metodą krytyki tekstu na przykładzie toponimii mapy Księstwa Połockiego S. Pachołowieckiego z 1580 r., „Terminus” 2017, z. 1, s. 193–252; Elżbieta Konończuk, Mapa w interdyscyplinarnym dialogu geografii, historii i literatury, „Teksty Drugie” 2011, nr 5, s. 255–264; Włodzimierz K. Pessel, Uporczywe kartografie i mapy z Doliny Muminków, „Prace i Studia Geograficzne” 2020, t. 64, z. 4, s. 53–65; Paweł Próchniak, Mappa mundi (prolegomena), tegoż, W prześwicie. Szkice z Bramy, Wołowiec 2023, s. 85–93; Teresa Rączka-Jeziorska, Na granicy epok? Mapa warklańskiego ogrodu według hrabiego Michała Jana Borcha (1753–1810), Georomantyzm. Literatura, miejsce, środowisko, red. Elżbieta Dąbrowicz, Marcin Lul, Katarzyna Sawicka-Mierzyńska, Danuta Zawadzka, Białystok 2015, s. 339–353; Dorota Siwicka, Kartograf wyobrażeń. O Lelewelowskich rekonstrukcjach map, Lelewel interdyscyplinarny. Badania i recepcja, red. Danuta Zawadzka, Violetta Julkowska, Iwona H. Pugacewicz, Warszawa 2022, s. 321–334.
¹² „Teksty Drugie” 2016, nr 6; „Konteksty” 2015, nr 4; „Przegląd Humanistyczny” 2015, nr 4; „Łódzkie Studia Etnograficzne” 2021, nr 60, https://apcz.umk.pl/LSE/issue/view/2074?fbclid=IwAR1q6FanCuwgddZ28gmOgfF65Xvdn-8WMoLdvsbdgd0ugXwp4sw_CYAhXpU .
¹³ Na przykład Nowa Panorama Literatury Polskiej, https://nplp.pl/, czy bliskie mi Topo-grafie, http://topo-grafie.uw.edu.pl/topo-grafie/ .
¹⁴ Ograniczam się do tych, w których pojawia się w tytule: Arkadiusz Bagłajewski, Mapy dwudziestolecia 1989–2009. Linie ciągłości, Lublin 2012; Przemysław Czapliński, Poruszona mapa. Wyobraźnia geograficzno-kulturowa polskiej literatury przełomu XX i XXI wieku, Kraków 2016; Joanna Frużyńska, Mapy, encyklopedie, fraktale. Hipertekstowe opowieści w prozie XX wieku, Warszawa 2012; Mapy świata, mapy ciała. Geografia i cielesność w literaturze, red. Aleksandra Jastrzębska, Kraków 2014.
¹⁵ Bogusław Czechowicz, Visus Silesiae. Treści i funkcje ideowe kartografii Śląska XVI–XVIII wieku, Wrocław 2008; Mikołaj Madurowicz, Kędy słowo staje się mapą… Refleksje o kartograficzności literatury (część I), „Białostockie Studia Literaturoznawcze” 2022, nr 20, s. 127–162, https://repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/handle/11320/13796 ; Paweł Weszpiński jest przede wszystkim niestrudzonym wydawcą i komentatorem map w serii Plany Warszawy tworzonej przez Muzeum Warszawy.
¹⁶ „Znak” 2018, nr 758–759: Mapy objaśniają mi świat.
¹⁷ Dorota Siwicka, Mapy romantyków, Warszawa 2018.
¹⁸ Jakub Niedźwiedź, Poeta i mapa. Jan Kochanowski a kartografia XVI wieku, Kraków 2019.
¹⁹ Nowa Biblioteka Romantyczna, https://ibl.waw.pl/pl/nauka-i-badania/publikacje/nowa-biblioteka-romantyczna .
²⁰ Dorota Siwicka, Mapy romantyków, s. 10.
²¹ Jakub Niedźwiedź, Poeta i mapa…, s. 88–89, 97, przyp. 32.
²² Najważniejsze informacje dotyczące pragmatyki kartograficznej, której głównym przedmiotem są wszelkie relacje między mapami a ich twórcami oraz mapami a użytkownikami: Wiesław Ostrowski, Relacje semiotyczne w odniesieniu do kartografii, „Polski Przegląd Kartograficzny” 2013, nr 1, s. 10–11.
²³ Dorota Siwicka, Mapy romantyków, s. 90, 62, 66, 25.
²⁴ Na przykład: Arkadiusz Bagłajewski, Mapy dwudziestolecia…, 6. Podróże i mapy Andrzeja Stasiuka, s. 173–199; Ilona Chylińska, „Na skarpie map i pism”. Kilka uwag na marginesie twórczości Michała Książka, Poetyki doświadczenia wewnętrznego, red. Elżbieta Konończuk, Elżbieta Sidoruk, Białystok 2020, s. 209–228; Tomasz Cieślak, Geografia i topografia Ziemi Nod Radosława Kobierskiego, „Białostockie Studia Literaturoznawcze” 2012, nr 3, s. 97–107; Jacek Gutorow, Geografia sensu, sens geografii (Tomasz Różycki), tegoż, Niepodległość głosu. Szkice o poezji polskiej po 1968 roku, Kraków 2003, s. 143–155; Ewa Krzyżanowska-Walaszczyk, Mapa Isaaka Tiriona a „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk, „Z Dziejów Kartografii” 2022, t. XXIV, Mapa a tekst, red. Karol Łopatecki, s. 575–594; Elżbieta Konończuk, Mapa jako metafora w „opowieściach przestrzennych” Andrzeja Stasiuka, Od poetyki przestrzeni do geopoetyki, red. Elżbieta Konończuk, Elżbieta Sidoruk, Białystok 2012, s. 27–48; „Wreszcie nie pojawia się nikt”. Szkice o twórczości Andrzeja Niewiadomskiego, red. Anita Jarzyna, Katarzyna Kuczyńska-Koschany, Agata Szulc-Woźniak, Joanna Żabnicka, Lublin 2016, I. Mapa i okolice, s. 11–74.
²⁵ Igor Piotrowski, Słowo, obraz, terytorium. W stronę kulturowej analizy map, Słowo/obraz, oprac. Agnieszka Karpowicz, Iwona Kurz, Warszawa 2010, s. 125–138.
²⁶ Tenże, „Czasem wszystkich oszuka najczęściej nikogo nie zmyli”. Mapy klimatu i pogody, polska codzienność, geopolityka (wprowadzenie do tematu), Antropologia, media, komunikacja, red. Małgorzata Czapiga, Michał Rydlewski, Wrocław 2019, s. 109–118; tenże, Porcelana, fajans. Mapa zniszczeń Warszawy (1948), O rzeczach zbędnych, zgubionych i zmarnowanych, red. Małgorzata Czapiga, Katarzyna Konarska, Wrocław 2016, s. 139–150.