- promocja
O pisaniu - ebook
O pisaniu - ebook
Przenikliwe i poruszające refleksje i rozmyślania jednego z naszych najbardziej obrazoburczych, przykuwających uwagę i sławnych mistrzów o sztuce pisania i literackim rzemiośle.
Opowiadania, wiersze i powieści Charlesa Bukowskiego wycisnęły trwałe piętno na naszej kulturze.
W niniejszym zbiorze korespondencji - listów do wydawców, redaktorów, przyjaciół i kolegów po fachu - pisarz dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat sztuki tworzenia.
O pisaniu ukazuje artystę brutalnie szczerego w opisie mozolnej pracy i bezkompromisowego w ocenie absurdów życia - oraz sztuki. Rzuca światło na skomplikowaną bluźnierczą naturę pisarza będącego ikoną kontrkultury i prawdziwą amerykańską legendą - "laureatem amerykańskich nizin społecznych" (Time) - który ze stoickim spokojem przedstawiał poniewieranych i zdeprawowanych członków społeczeństwa. Odkrywa artystę opierającego się na tym, co instynktowne, w którego twórczości rozbrzmiewa główna myśl: "Nie staraj się".
O pisaniu, to książka przenikliwa, przejmująca i często przezabawna, pełna nie tylko niezapomnianych sformułowań, ale i charakterystycznej dla Bukowskiego surowości, i ożywiona chwilami wdzięku, intymności i patosu.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-606-6 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
6 marca
Wydaje mi się, że wielu naszych poetów, tych szczerych, przyzna, że nie ma poetyckiego manifestu. To wyznanie bolesne, lecz sztuka poezji niesie ze sobą własne prawa, bez konieczności rozbijania ich na krytyczne wykazy. Nie chcę przez to powiedzieć, że poezja powinna być nonszalanckim i nieodpowiedzialnym błaznem ciskającym słowa w otchłań. Ale sama atmosfera dobrego wiersza niesie ze sobą własną rację istnienia. Zdaję sobie sprawę z założeń Nowej Krytyki, Nowszej Krytyki oraz szkoły myślenia Człowieka z Niebieską Gitarą, szkoły angielskiej popieranej przez Parisa Leary’ego, szkoły mocnego obrazu pism „Epos” i „Flame” itp., itd. Wszystkie one nakładają jednak wymogi raczej co do stylu, sposobu i metody niż co do treści, chociaż tutaj też mamy pewne ograniczenia. Ale przede wszystkim Sztuka jest swoim własnym usprawiedliwieniem i chodzi albo o Sztukę, albo o coś innego. Albo o wiersz, albo o kawałek sera.
Manifest – apel o naszych własnych krytyków Bukowskiego ukaże się w numerze 5/6 pisma „Nomad” w 1960 roku.
2 kwietnia
Pisząc, powinienem wspomnieć, że szkic „manifestu”, który przesłałem wczoraj (jak sądzę), nie daje mi teraz spokoju. Chociaż nie mam tego tekstu pod ręką, sądzę, że użyłem zwrotu „zostańmy uczciwi”. Nie pozwalał mi on zasnąć w samotności na mojej rozgrzanej poduszce (dziwki bzykają się teraz z mniej zaangażowanymi głupcami). Myślę, że „bądźmy uczciwi” brzmi poprawniej. A może nie? Są w „Nomadzie” jacyś gramatycy? W młodości (to były przyjemne czasy!) w starym dobrym LACC dali mi dostateczny z angielskiego na poziomie I za to, że zjawiałem się tam codziennie o 7.30 skacowany. Chodziło nie tyle o kaca, ile o to, że zajęcia rozpoczynały się o 7.00, zwykle od wrzaskliwej interpretacji piosenek Gilberta i Sullivana, co na pewno by mnie zabiło. Z angielskiego na poziomie II dostałem ocenę celującą lub bardzo dobrą, bo uczyła kobieta, która przyłapywała mnie na tym, że stale gapiłem się na jej nogi. Wszystko to znaczy, że nie zwracałem szczególnej uwagi na gramatykę, i gdy piszę, robię to z miłości do słowa, barwy, jakbym chlapał farbą na płótno, a wykorzystując to, co tu i ówdzie usłyszałem lub przeczytałem, w zasadzie nieźle sobie radziłem, ale formalnie rzecz biorąc, nie wiem, co się dzieje, i nie przejmuję się tym. Bądźmy uczciwi. bądźmy uczciwi. bądźmy...
22 kwietnia
Muszę lecieć, żeby zdążyć na pierwszą gonitwę. Dziękuję, że złagodził Pan uderzenie w mój słaby punkt, wspominając, że niektórzy z Pańskich kolegów z college’u mają kłopoty ze składnią. Myślę, że pewnych pisarzy rzeczywiście spotyka ten los głównie dlatego, że w głębi serca są buntownikami, i aż się prosi, żeby reguły gramatyczne, podobnie jak wiele innych reguł w naszym świecie, zapędzić w jedno miejsce i potwierdzić, że urodzony pisarz czuje do nich instynktowny wstręt, a ponadto interesuje się szerszym zakresem tematów i stanów ducha... Hemingway, Sherwood Anderson, Gertrude Stein i Saroyan byli nielicznymi, którzy zmienili reguły, zwłaszcza w interpunkcji, płynności narracji i analizie zdań. Oczywiście James Joyce poszedł jeszcze dalej. Interesujemy się barwą, kształtem, znaczeniem, siłą... pigmentami, które uwydatniają istotę człowieka. Uważam jednak, że jest różnica między byciem na bakier z gramatyką a byciem nieczytanym, i to właśnie nieczytanych i nieprzygotowanych, tych, którym tak śpieszno do publikacji, że nie sięgnęli w przeszłość po solidne oparcie, krytykuję. Z całą pewnością zaś szkoła autorów „Kenyon Review” ma nad nami przewagę, chociaż oni popadli w tej kwestii w taką przesadę, że ich twórcze ostrze zostało stępione.
James Boyer May redagował i wydawał pismo „Trace”, w którego numerach pojawiło się kilka fragmentów korespondencji Bukowskiego.
początek czerwca
Co do tych, którzy powątpiewają trochę w sprawność mojego umysłu, uważam, że wynika to z błędnego wyobrażenia o moich intencjach poetyckich. Nie obmyślam swoich wierszy starannie, zdając się raczej na przypadek i dobór słów na ślepo, bardziej płynną koncepcję, w nadziei, że podążę nowszą i bardziej ruchliwą drogą. Czasami nawet nadaję wierszom osobisty charakter, ale czynię to tylko z uwagi na taneczny wdzięk i rozmach.
Cztery wiersze Bukowskiego opublikowane w numerze 1 „Nomada” zostały niepochlebnie zrecenzowane przez J.W. Noble’a w piśmie „Trace” (nr 32, 1959).
15 lipca
Chciałbym teraz prywatnie skomentować połajanki Noble’a w 32 numerze „Trace’a”. Pytania, dlaczego ten naucz. jęz. ang., ten konserwatysta z sal pełnych ikon i dewotów, złodziei rond i wąchaczy lilii, dlaczego ten łotr miałby odstawiać szczególnego znawcę literackiego know-how, nie mogę zbyć tekstem o upodobaniach. Potrzebny mi silniejszy środek antyseptyczny.
Na rynku aż kipi od czasopism literackich, całej masy bezużytecznych pozycji dla tych, którzy pragną dalej obniżać loty, bez względu na to, czy są gnostykami, pedziami, czy babciami, które hodują kanarki i złote rybki. Nie potrafię pojąć, dlaczego ci reakcjoniści nie mogą się zadowolić swoim losem, czemu muszą nas boleśnie ranić swoimi plugawymi duszami i swoim wyniosłym, potwornym bogiem. Oczywiście guzik mnie obchodzi, co drukują w swoich czasopismach: nie błagam o jałmużnę dla nowoczesnej poezji. Jednak oni przyszli do nas się spierać. Dlaczego? Dlatego, że wyczuwają życie i nie mogą tego znieść, chcą nas unurzać w tej samej pianie i flegmie, które nie pozwalają im się uwolnić od idiotycznego deizmu przebrzmiałej poezji końca XIX wieku.
Pan Noble uważa, że jestem bezczelny i rajcowny, gdy piszę o „niezdarnym obmacywaniu sflaczałych piersi”. Nic nie jest mniej rajcowne, choć z pewnością są rzeczy mniej bezczelne. Te sflaczałe piersi stanowią poetycką i życiową tragedię, a ci z nas, którzy zarówno przeżywają życie, jak i o nim piszą, muszą zdawać sobie sprawę, że jeśli nadużywamy naszych uczuć w tej mierze, to równie dobrze możemy zignorować upadek Rzymu, zlekceważyć raka bądź utwory fortepianowe Chopina. A „gra w kości z Panem Bogiem” będzie jedyną, jaka nam pozostanie, gdy powietrze ozdobią purpurowe błyski, góry z rykiem otworzą swe czeluści, a wspaniałe rakiety zapewnią lądowanie tylko w piekle.
Być może jestem niewybredny, nie trawiąc pana Noble’a. Ale jego wzburzenie sprawami, które nie wydają się już skądś znane, wskazuje chyba, że nie kryje się za tym egoizm. Trafiałem na łamy konserwatywnych czasopism z konserwatywną poezją, ale nie proponowałem im „chodźcie, dajcie się skusić!”. Uśmiechałem się tylko, myślałem: Trafiłem do obozu przeciwników, wychędożyłem ich damulki, pobawiłem się sflaczałymi i rozkosznie jędrnymi piersiami i wykradłem się, nieupilnowany, wypuszczony z klatki, nadal z natury pazerny, samiec, warczący i pomysłowy. Przypuszczam, że właśnie to miał na myśli pan Noble, pisząc: „Pan Bukowski ma talent”. To było bardzo uprzejme z jego strony. I podobały mi się te mniej sflaczałe piersi.
13 grudnia
Dzień czy dwa dni temu złożyli mi wieczorem wizytę pewien wydawca i pewien pisarz (Stanley McNail z „The Galley Sail Review” i Alvaro Cardona-Hine) i to, że zastali mnie w stanie niezrównoważenia i rozmemłania, bynajmniej nie jest moją winą: wizyta była równie niezapowiedziana jak zrzucenie bomby wodorowej. Moje pytanie brzmi tak: Czy pisarz staje się własnością ogółu, żeby po publikacji ktoś mógł bez uprzedzenia przewracać do góry nogami jego mieszkanie, czy też jako płacący podatki obywatel zachowuje prawo do prywatności? Czy byłoby rzeczą rażącą stwierdzenie, że jedyną eucharystią wielu artystów jest (nadal) odizolowanie się od zbyt szybko zamykającego się społeczeństwa, czy też już się to po prostu przeżyło?
Nie uważam, by domaganie się wyzwolenia od narkotyku partykularyzmu i pijawkowego braterstwa, które dominują w bardzo wielu naszych tak zwanych awangardowych publikacjach, było oznaką pedantyczności lub niegodziwości.
...Cóż, wydawca napił się przynajmniej ze mną piwa, ale pisarz nie chciał pić – piłem więc za nas obydwu. Dyskutowaliśmy o Villonie, Rimbaudzie oraz o Kwiatach zła Baudelaire’a. (Ponieważ obaj moi goście bardzo uważali, by używać francuskich tytułów dzieł B., miałem wrażenie, że to bardzo francuski wieczór). Rozmawialiśmy również o J.B. Mayu, Hedleyu, Pootsie, Cardona-Hinie i Charlesie Bukowskim. Kwestionowaliśmy, szkalowaliśmy i osaczaliśmy. W końcu wydawca i pisarz, zmęczeni, wstali. Skłamałem, powiedziałem, że miło ich było zobaczyć, róże i bławatki, uśmiechy i uściski, usypiające światło Lucyfera. Poszli sobie, a ja wypiłem jeszcze jedno piwo, porażony hulaszczym stylem życia nowoczesnych amerykańskich wydawców... Czy to będzie literatura, czy to będzie poezja, pytam pasożyta jelitowego: przez 20 lat pisania zarobiłem 47 $ i myślę, że 2 $ rocznie (pomijając znaczki, papier, koperty, taśmy, rozwody i maszyny do pisania) dają człowiekowi prawo do szczególnej prywatności szczególnego obłędu, i jeżeli będę musiał ściskać dłonie gazetowym bogom, żeby wypromować jakiś podły wierszyk, to wybiorę otorbienie się i raj odrzucenia.
29 grudnia
Często zajmowałem izolacjonistyczne stanowisko, że liczy się wyłącznie stworzenie wiersza, czysta forma sztuki. Nie chodzi o to, jaki mam charakter lub w ilu więzieniach siedziałem, ilu miałem kuratorów, ile razy plajtowałem i w ilu libacjach uczestniczyłem, ilu samotnych wieczorów autorskich uniknąłem. Dusza ludzka lub jej brak objawią się w tym, co człowiek potrafi wyryć na kartce. A jeśli widzę więcej poezji w ulicach Santa Anita lub w pijaku pod bananowcem niż w zadymionej sali z ciotowatymi wierszokletami, to moja sprawa i tylko czas osądzi, która atmosfera była odpowiednia, a nie jakiś durnowaty drugorzędny wydawca martwiący się o koszty druku, usiłujący zarobić na prenumeratorach i hołubiący darczyńców. Jeśli chłopcy próbują zarobić milion, rynek zawsze się znajdzie, samotne wdowy ujrzą w nich Johna Dillingera.
Obyśmy nie przekonali się pewnego dnia, że poezja Dillingera była lepsza od naszej, a redaktorzy „Kenyon Review” mieli rację. W tej chwili, pod bananowcem, tam, gdzie kiedyś widywałem jastrzębie, zaczynam dostrzegać wróble, a ich śpiew wcale nie brzmi gorzko.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące książki Charlesa Bukowskiego:
NAJPIĘKNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE
2014
SZMIRA
2014
NOCE WANILIOWYCH MYSZY
2014
KOBIETY
2014
KŁOPOTY TO MĘSKA SPECJALNOŚĆ
2014
FAKTOTUM
2014
LISTONOSZ
2015
Z SZYNKĄ RAZ!
2015
FRAGMENTY WINEM POPLAMIONEGO NOTATNIKA
2015
HISTORIE O ZWYKŁYM SZALEŃSTWIE
2015
HOLLYWOOD
2016
NA POŁUDNIE OD NIGDZIE
2016
ZAPISKI STAREGO ŚWINTUCHA
2016