- W empik go
O przymierze z Niemcami. Wybór pism 1923–1939 - ebook
O przymierze z Niemcami. Wybór pism 1923–1939 - ebook
„Myśl polska winna pracować nie w kierunku poszukiwania koalicji równoważącej kooperację rosyjsko-niemiecką, gdyż taka koalicja, jak widzieliśmy, byłaby niemożliwością. Polska myśl polityczna winna pracować ku powołaniu do życia kombinacji politycznej odciągającej Niemców od Sowietów, właściwie Niemców od Rosji”.
Władysław Studnicki
Trwający do dziś spór o szanse i zagrożenia związane z ideą sojuszu polsko-niemieckiego sprowadzony został w zasadzie do dylematu: czy na przełomie 1938 i 1939 roku należało, czy też nie należało przyjmować żądań niemieckich i brać udziału w krucjacie antysowieckiej. Tymczasem dla ówczesnych zwolenników przymierza Warszawy z Berlinem była to sprawa bardziej złożona, a jej powodzenie nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy okres planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury, zapoczątkowanej zerwaniem przez Hitlera współpracy niemiecko-sowieckiej. Władysław Studnicki, autor niezwykłej, profetycznej książki Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, był czołowym rzecznikiem tej koncepcji, a jego publicystyka z lat 20. i 30. XX wieku dowodzi, jak wielu błędnych założeń można było uniknąć.
Spis treści
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 97883-242-2978-9 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
„I co dalej? Może mieliśmy iść razem z Niemcami na Moskwę!?”
Ktokolwiek brał udział w dyskusjach o polityce zagranicznej II Rzeczypospolitej, musiał zetknąć się z tym retorycznym w zamyśle pytaniem. Trwający do dziś spór o szanse i zagrożenia związane z ideą sojuszu polsko-niemieckiego sprowadzony został w zasadzie do dylematu: czy należało, czy też nie należało przyjmować żądań niemieckich i brać udziału w „krucjacie antysowieckiej”? Alternatywa dla polityki Józefa Becka rozpatrywana jest z reguły w kontekście kryzysu relacji Berlina i Warszawy z przełomu 1938 i 1939 roku. Można wręcz mieć wrażenie, że całe zagadnienie powstaje dopiero 24 października 1938 roku, kiedy to Ribbentrop przedstawił ambasadorowi Lipskiemu propozycję „ogólnego uregulowania” wzajemnych relacji. Tymczasem mamy do czynienia ze znacznie starszą i bogatszą koncepcją polityczną.
Do jej najważniejszych rzeczników zaliczała się redagowana przez Jerzego Giedroycia „Polityka” (do 1937 „Bunt Młodych”). Program polityki zagranicznej tego środowiska tworzył przede wszystkim Adolf Bocheński. Domeną „wunderkinda”1 była strategia polityczna. Analizował on stosunki bilateralne państw europejskich, sięgał po doświadczenia historyczne, by metodą analogii wyprowadzać reguły polityczne, uzupełniał swoje rozważania o wpływ sił pozostających poza zasięgiem oddziaływania polityki (głównie nacjonalizmów). Logicznie uporządkowane wywody, w których kolejno stawiane problemy rozwiązywane były przy pomocy postawionych wcześniej założeń i wyciąganych z nich wniosków, zamykała nieubłaganie narzucająca się konkluzja – racja stanu Rzeczypospolitej wymaga opowiedzenia się w konflikcie sowiecko-niemieckim po stronie Rzeszy2.
W prasowych utarczkach i polemikach sekundował Adolfowi brat Aleksander. Charakterystycznym rysem jego publicystyki było nawoływanie do aktywnej polityki zagranicznej na wschodzie, a mówiąc wprost – wojny agresywnej przeciw Związkowi Radzieckiemu w sojuszu z Niemcami. Bierność uważał za jedną z najgorszych i najszkodliwszych cech polskiego charakteru narodowego, a powszechną nad Wisłą wiarę w możliwość uniknięcia wojny, jeśli się jej samemu nie wypowie, obaj bracia już u progu swej działalności pisarskiej uznali za skłonność samobójczą3.
Nie idzie o zaborczość – pisał Aleksander w 1937 roku – choć nawiasem mówiąc „brutalność” Anglii powinna być dla nas raczej wzorem jak straszakiem, choćby dlatego, żeśmy nieraz w brutalności ją prześcignęli, a korzyściom nigdy nie dorównali. (…) Idzie o to, czy wykorzystywać obecną koniunkturę nieprzyjaźni niemiecko-rosyjskiej, by zniszczyć jednego z naszych potężnych sąsiadów, czy czekać, aż obaj kiedyś sprzymierzą się przeciw nam? (…) Jednym z nieszczęść naszych dziejów było to, że zawsze czekaliśmy aż Rosja załatwi się albo pogodzi z różnymi sąsiadami i zabierze się do nas, miast narzucić jej walkę w chwili, gdy była najsilniej związana gdzie indziej. (…)
Cel diablo bardziej wart naszej generacji i naszego narodu – tłumaczył młodym narodowcom – jak deklamowanie frazesów o prężności (…)4.
Najgorętsze wezwania do krucjaty antysowieckiej Bocheński publikował na łamach „Słowa”, które uchodziło za sztandarowe pismo „germanofilów”. Na pozycje proniemieckie wileński dziennik przeszedł stopniowo pod koniec lat 20., a motorem tej zmiany były poszukiwania nowej doktryny bezpieczeństwa Rzeczypospolitej wobec ewidentnie niedziałającego sojuszu z Francją. Zwiastunami reorientacji były opublikowane odpowiednio w 1927 i 1929 roku broszury Stanisława Mackiewicza: Kropki nad i oraz Dziś i jutro5. Na początku lat 30. wezwania do odprężenia stosunków z Berlinem stały się Catowym ceterum censeo, stąd kiedy wreszcie podpisano polsko-niemiecką Deklarację o niestosowaniu przemocy 26 stycznia 1934 roku, redaktor mógł ogłosić „zwycięstwo »Słowa« w publicystyce polskiej”6.
Tej przemiany nie byłoby jednak, gdyby nie Władysław Studnicki – najbardziej konsekwentny zwolennik porozumienia polsko-niemieckiego w II Rzeczypospolitej7.
U progu niepodległości pogląd ten skazywał go nie tylko na całkowitą izolację, ale i na zarzut zdrady narodowej. Wynik pierwszej wojny światowej zdawał się przesądzać o porażce orientacji niemieckiej, a Polsce wskazywać miejsce u boku zwycięskiej Francji, ku której kierowały się też sympatie większości opinii publicznej. Tak myśleli także fundatorzy i sam redaktor naczelny wileńskiego „Słowa”. Tylko przyjaźni z Mackiewiczem Studnicki zawdzięczał udostępnienie gazety dla swoich tekstów i uratowanie przed całkowitą marginalizacją.
Myśląc o Studnickim z roku 1922, trudno oprzeć się skojarzeniu ze wspomnieniami innego polityka, o których Cat napomyka w Zielonych oczach: oto „człowiek odosobniony, samotny, który stoi u brzegu oceanu i zamierza ten ocean przepłynąć wpław”8. Dla naszego bohatera tym oceanem była niechęć rodaków do porozumienia z potężnym sąsiadem, która – był przekonany – wobec zagrożenia ze strony drugiego musi doprowadzić do katastrofy. I Studnicki w swoją podróż ruszył.
Historia ta nie jest pozbawiona pewnego dramatyzmu. Jej pierwsze lata znaczone są z jednej strony traktatami w Locarno, Berlinie i innymi niepowodzeniami polskiej dyplomacji, z drugiej – coraz śmielej przez Studnickiego formułowanymi wezwaniami do reorientacji polityki zagranicznej RP. Początkowo – bywało – opatrywane adnotacjami o niezgodności z linią redakcji9, z czasem zyskują coraz większe uznanie. Porozumienie z Niemcami w oczach publicystów „Słowa” staje się użytecznym instrumentem nacisku na Francję (aby zaczęła się bardziej liczyć z interesami swej wschodniej sojuszniczki), następnie nabiera wartości autonomicznej. W 1933 roku idei tej służą już najlepsze pióra konserwatywnej publicystyki: Cat czy Ksawery Pruszyński. Gdy odprężenie polsko-niemieckie staje się w 1934 roku faktem, publicyści „Słowa” mogą to uznać także za swój sukces.
Nie uznają go jednak – w przeciwieństwie do Józefa Becka10 – za koniec drogi. Dla nich porozumienie z Berlinem jest podstawą bezpieczeństwa państwa, ale nie jego wieczystą gwarancją. Nie tylko stanowi punkt wyjścia do ambitniejszych projektów, ale, co trzeba podkreślić, stawia przed Polską wymóg ich podjęcia. Studnicki i jego uczniowie postrzegają bowiem politykę jako dziedzinę dynamiczną, w której żadnego status quo na dłuższą metę nie da się utrzymać, a zadaniem męża stanu nie jest dążenie do jakiegoś stanu obiektywnie optymalnego, ale działanie pozwalające w danych warunkach wyciągać maksymalne korzyści, względnie minimalizować straty, przy jednoczesnym zachowaniu możliwie dużej swobody manewru.
„Germanofile” nie ustają więc w rozwijaniu swojej koncepcji. W ich pismach znajdziemy kompleksowy program polityczny, uwzględniający nie tylko strategiczną linię polskiej racji stanu, ale i taktyczne wskazówki dla Pałacu Brühlowskiego, wytyczne dla polityki gospodarczej i społecznej. Już w latach 1935‒1936 wzywają do uregulowania spraw spornych między Polską a Niemcami, mogących w przyszłości stanowić czynnik zaognienia stosunków: statusu Gdańska, praw mniejszości, kwestii tranzytu przez Pomorze. Postulują uzgodnienie polityki Warszawy i Berlina wobec kluczowych problemów politycznych kontynentu, przede wszystkim tych, którymi obie strony są bezpośrednio zainteresowane: Austrii, Czechosłowacji, Litwy, zagrożenia ze strony ZSRR. Z czasem zwracają uwagę na niebezpieczny rozziew między realizowaną przez polski MSZ „linią 26 stycznia” a antyniemieckimi nastrojami społeczeństwa, które – ich zdaniem – nie tylko nie są tonowane, ale wręcz podsycane (publicyści kładą to zresztą na karb urzędniczego bezhołowia i słabej wewnątrzkrajowej pozycji Józefa Becka – jego działania na arenie międzynarodowej do 1937 roku oceniają raczej wysoko – który poszanowania przyjętej linii polityki zewnętrznej nie jest w stanie wymusić na kolegach z sanacji). Przestrzegają wreszcie, że dobra koniunktura nie potrwa wiecznie i trzeba przygotować państwo na zawieruchę światową, którą zwiastował wybuch wojny etiopsko-włoskiej.
Studnickiemu euforia po „pakcie 26 stycznia” udziela się bodaj w najmniejszym stopniu, niemniej w połowie lat 30. może on mieć powody do optymizmu. Polityka zagraniczna państwa zbliżyła się do jego koncepcji i udało się dla niej nawet pozyskać pewien odłam opinii publicznej. Zwolennicy przymierza z Francją i Rosją są w defensywie. Porozumieniem z Polską jest zainteresowany Berlin. Szerokim echem odbija się wydana w 1935 roku książka Studnickiego System polityczny Europy a Polska (którą przygotowywał od 1922)11. W 1937 drugi filar dla koncepcji proniemieckiej stawia w postaci Między Niemcami a Rosją Adolf Bocheński12.
Wydarzenia kolejnego roku nieubłaganie potwierdzają spisywane od lat 20. przewidywania Studnickiego. Wydawać się może, że jego plany są na prostej drodze do realizacji. Tak sądzą też dyplomaci w stolicach zachodnich, uważając Polskę za sojusznika Rzeszy. Nie myślą tak jednak kierownicy Rzeczypospolitej, dla których alians z Berlinem nigdy nie był strategicznym rozwiązaniem, jak chcieliby Studnicki i jego uczniowie. Linie „germanofilów” i MSZ okazują się tylko pozornie podobne. Gdy ci pierwsi chcieliby pogłębionej współpracy z Niemcami, Becka zaprząta demonstrowanie niezależności13. Jesienią 1938 roku mamy już do czynienia z kryzysem idei porozumienia polsko-niemieckiego w takim kształcie, w jakim została sformułowana na łamach „Słowa”14.
Relacje z 1939 roku przedstawiają Studnickiego jako człowieka zrozpaczonego. Na rozprawie sądowej poświęconej konfiskacie jego książki – rozpłakał się. Trudno nie znaleźć dla tych łez zrozumienia. Miał prawo czuć, że, podjąwszy zadanie ponad siły i poświęciwszy mu kilkanaście lat życia, zatonął niemal u brzegu. Dramat człowieka blednie jednak w cieniu tragedii państwa.
Zapis jego zmagań znajdzie czytelnik w niniejszym wyborze. Dowodzą one nie tylko determinacji człowieka w dążeniu do postawionego celu. Przede wszystkim świadczą o bogactwie argumentacji ówczesnych zwolenników sojuszu z Niemcami. Wskazują, że powodzenie tej koncepcji nie zależało od udzielenia odpowiedzi na trywialne pytanie: „tak czy nie?”, ale od konsekwentnej realizacji rozpisanego na dłuższy czas planu, do której należało przystąpić w okresie dobrej koniunktury, uwarunkowanej powojenną słabością sąsiadów, a później także zerwaniem przez Hitlera zapoczątkowanej przez Republikę Weimarską współpracy z Moskwą. Myśl polityczna Studnickiego prowokuje do postawienia tezy, że powodzenie państwa na arenie międzynarodowej zależy nie tylko od obrotności jego dyplomacji, ale także od podporządkowania całokształtu polityki strategicznym wytycznym racji stanu. Że w każdych warunkach można osiągnąć lepsze lub gorsze efekty: wykorzystać lub zmarnować dobrą koniunkturę, zminimalizować lub pogłębić skutki złej.
Nie sposób dziś jednoznacznie rozstrzygnąć, czy realizacja programu Studnickiego uratowałaby Polskę przed katastrofą lat 1939–1945, czy choćby zmniejszyła jej rozmiary. Teza ta ma zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Co jednak pewne, to że argument: „w 1939 roku to było niemożliwe” o niczym nie przesądza. Jeśli nawet uznać go za słuszny, nie musiał być takim dla roku 1935, 1933 albo 1929. W kontekście dorobku „germanofilów” wskazuje on raczej na błędy i zaniedbania, przed którymi już w tych latach ostrzegali. O wartości ich publicystyki decyduje nie tylko to, że na kilka-kilkanaście lat przed Wrześniem sformułowali koncepcję, która dziś zdobywa coraz większe uznanie jako alternatywa dla polityki Becka, ale także fakt, że zawczasu zidentyfikowali przeszkody, które przez dzisiejszych krytyków tejże koncepcji przywoływane są jako rzekomo uniemożliwiające jej realizację.
Z pewnością i oni nie uniknęli pomyłek. Nie zaliczałbym do nich jednak tych, które zazwyczaj im się wytyka. Można na przykład spotkać się z twierdzeniami, że Studnicki „wierzył Niemcom” – tymczasem jego koncepcja miała solidne podstawy w ówczesnej niemieckiej racji stanu, a on sam bodaj najwięcej wagi przywiązywał do takich posunięć politycznych i gospodarczych, które konflikt z Polską czyniłyby sprzecznym nie z dobrą wolą, ale z interesami zachodniego sąsiada. Podobnie nie sposób zgodzić się z zarzutem lekceważenia zagrożenia niemieckiego, formułowanym wobec publicysty, który gros swojej aktywności poświęcił próbom zapobieżenia konfliktowi polsko-niemieckiemu, który ostrzegał, że na pomoc Zachodu liczyć nie można, spodziewać się za to należy uderzenia w plecy ze strony ZSRR – dostrzegał więc niebezpieczeństwo, które umknęło wielu politykom i publicystom II Rzeczypospolitej. Zbrodniczość reżimu hitlerowskiego i brutalność represji, jakim reżim ten gotów był poddać społeczeństwo pokonanego przeciwnika, również skłaniają do przemyśleń, czy większa determinacja dla uniknięcia takiego konfliktu nie była wskazana. Wobec wielu konkretnych postulatów Studnickiego warto zresztą zastosować test: czy realizacja danego posunięcia pogorszyłaby, poprawiła, czy nie wpłynęła na pozycję Warszawy wobec Berlina niezależnie od tego, czy „linię 26 stycznia” udałoby się utrzymać, czy nie.
Wartość publicystyki Studnickiego nie sprowadza się jednak wyłącznie do roli punktu odniesienia dla wydarzeń sprzed osiemdziesięciu lat. Zważywszy trafność jego przewidywań (w niczym nieustępujących tym z Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej), logikę argumentacji i trzeźwość sądów, trudno nie docenić stojącego za nimi sposobu myślenia o polityce, postrzegania jej mechanizmów oraz formułowania racji stanu. Jego dorobek pozostaje jedną z najciekawszych w polskiej myśli politycznej prób zmierzenia się z wyzwaniami stojącymi przed państwem słabym, wtrąconym w zmagania mocarstw. Wobec współczesnego „przyspieszenia” historii zaniechanie refleksji nad założeniami i losem wypracowanej przez niego koncepcji byłoby karygodnym zaniedbaniem.
1 Zob. S. Cat-Mackiewicz, Wunderkind. Rzecz o Adolfie Bocheńskim, Kraków 2017.
2 Więcej na ten temat zob. A.M. Bocheński, Niemcy, Rosja i racja stanu. Wybór pism 1926–1939, Kraków 2019.
3 A. Bocheński, A.M. Bocheński, Tendencje samobójcze narodu polskiego, Lwów 1925.
4 A. Bocheński, Do wileńskiej młodzieży narodowej list otwarty, „Słowo” z 20 sierpnia 1937.
5 S. Cat-Mackiewicz, Kropki nad i. Dziś i jutro, Kraków 2012.
6 Cat, Zwycięstwo „Słowa” w publicystyce polskiej, „Słowo” z 29 stycznia 1934.
7 O światopoglądowej ewolucji Studnickiego i jego drodze do orientacji niemieckiej zob. m.in. J. Sadkiewicz, Kasandra polska, w: W. Studnicki, Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, Kraków 2018, s. 5–26.
8 S. Cat-Mackiewicz, Zielone oczy, Kraków 2012, s. 128.
9 J. Gzella, Między Sowietami a Niemcami. Koncepcje polskiej polityki zagranicznej konserwatystów wileńskich zgrupowanych wokół „Słowa” (1922‒1939), Toruń 2011, s. 235.
10 Zob. S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938–1939, Poznań 1998, s. 18.
11 W. Studnicki, System polityczny Europy a Polska, Warszawa 1935 (w okrojonym kształcie wznowiona w: W. Studnicki, Pisma wybrane, t. II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, Toruń 2001, s. 17–262). Książkę przetłumaczono na kilka języków, ukazało się ok. 300 recenzji; zob. J. Gzella, Zaborcy i sąsiedzi Polski w myśli społeczno-politycznej Władysława Studnickiego (do 1939 roku), Toruń 1998, s. 256.
12 Ost. wyd. A.M. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Kraków−Warszawa 2009.
13 S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie..., dz. cyt., s. 70.
14 Więcej na temat genezy, rozwoju i upadku tej koncepcji zob. J. Sadkiewicz, „Ci, którzy przekonać nie umieją”. Idea porozumienia polsko-niemieckiego w publicystyce Władysława Studnickiego i wileńskiego „Słowa” (do 1939), Kraków 2012.„Republika”, 14 lipca 1923
Spór nieskończony aktywizmu i pasywizmu
Niedawno pan Roman Dmowski wypowiedział mowę dla młodzieży wszechpolskiej, w której zarzucał aktywizmowi niezgodność z wielką linią polityki narodowej. Widzimy więc, że spory między aktywizmem 1 z okresu wojny nie mogą zejść z porządku dziennego. Są one przede wszystkim wciąż wszczynane przez endecję, która uważa się za triumfatorkę, jakkolwiek jej prognozy polityczne i jej wskazania nie odpowiadały biegowi wypadków.
Toczył się przede wszystkim spór o to przed wojną, czy nastąpi wojna między państwami centralnymi a Rosją. Aktywiści odpowiadali na owo pytanie twierdząco, pasywiści spod znaku endecji negowali zbliżanie się wielkiej wojny.
Nie miałbym nic przeciwko organizacjom strzeleckim – mówił pan Roman Dmowski przed wielką wojną. – Ale wiem, że do wojny nie dojdzie i powstanie koło uczestników niedoszłego powstania. Będą to ludzie, którzy wobec stawianej przed sobą akcji pogardliwie odnosić się będą do wszelkiej pracy społecznej (interwiew w „Słowie Polskim” w 1912).
Można byłoby z dawnych roczników „Słowa Polskiego” i „Gazety Warszawskiej” ułożyć duży tom artykułów dowodzących, że wojna jest niemożliwością. Wojna przyszła wbrew rachubie endeków. Po krótkim wahaniu się w Galicji endecja – zwłaszcza od czasu wzięcia Lwowa – głosiła, że zwycięstwo Rosji jest rzeczą nieulegającą wątpliwości. Stąd pochodziły wszelkie manifestacje lojalistyczne endeków. Mowy pana Romana Dmowskiego potępiające powstania, memoriały Stanisława Grabskiego do Bobrińskiego. Stąd artykuł w „Gazecie Warszawskiej” w 1915 roku pt. Niepodległość, urągający idei niepodległości Polski.
Obecnie pan Dmowski twierdzi, że endekom chodziło o to, aby Niemcy były pobite, bo tylko w tym razie Polska mogłaby uzyskać ziemie dające nam dostęp do morza. Dalszym ciągiem było oderwanie tych ziem od Niemiec. Jeśli to nie da niepodległości, to zjednoczenie zdobędziemy za lat kilka lub kilkadziesiąt. Pierwszym celem było powalenie Niemiec, drugim zjednoczenie ziem polskich, a niepodległość miała ukoronować dzieło. Żeśmy w wyniku wojny otrzymali wszystko, to wielkie szczęście, którego nawet Polacy ocenić nie umieją.
Przypuśćmy, że nie nastąpiło rozbicie, lecz przeciwnie, zwycięstwo Rosji. Rosja dołączyłaby do Królestwa zachodnią Galicję i tę część byłej dzielnicy pruskiej, która obecnie jest przy Polsce. Byłoby to nasze maksimum terytorialne, i to wątpliwe, gdyż mając jako najbliższe zadanie strawienie Galicji Wschodniej i ziemi wileńskiej itp., Rosja nie chciałaby tworzyć zbyt znacznego ośrodka polskiego. Z aktów wydanych przez rząd bolszewicki widać, że granicę zachodnią wobec Niemiec i Austrii Rosja miała określić sama. Sprawa polska była uważana, nawet już po pierwszej rewolucji rosyjskiej, za sprawę wewnętrzną Rosji.
Państwa koalicyjne nie narzuciłyby Rosji ani terytoriów Polski, ani autonomii i nie określiłyby rozciągłości. Siłą motorową polityki Francji jest obawa przyszłego odwetu Niemiec, stąd Francja usiłowała jak najbardziej okroić Niemcy. Przyłączenie znacznej części Śląska do Polski było dziełem francuskiej dyplomacji, której bardziej chodziło o osłabienie Niemiec i wzmocnienie antagonizmu polsko-niemieckiego niż o wzmocnienie Polski. Zwycięska Rosja nie miałaby tych obaw wobec Niemiec, ona realizowałaby własne cele wojny: zdobycia Galicji Wschodniej i Konstantynopola. Wzięłaby prawdopodobnie chętnie Kraków, aby zagwoździć centrum polskiej myśli, od niej niezależnej. Zabór Galicji uzależniłby całe życie duchowe Polski od Rosji. Rosja miałaby zwiększoną „Priwiślanię”. Proces rozkładu zaboru rosyjskiego postępowałby szybciej.
W jakim narodowym rozkładzie był zabór rosyjski, to unaoczniła wojna. Objawy polskiego moskalofilstwa, manifestacje lojalizmu względem Rosji musiałyby zarysować głęboką bruzdę w świadomości ogółu, bruzdę wspólnego polsko-rosyjskiego patriotyzmu. Nie do niepodległości byśmy się zbliżyli w razie wygranej Rosji, ale do narodowej zagłady. Ideologia pana Dmowskiego to przeklęcie naszych powstań, potępienie naszej wiekowej ekspansji na wschód, zagłada narodu historycznego, przeobrażenie go w jakiś materiał etnograficzny dla Rosji. On to, do dziś dnia, uważa za myślenie historycznego narodu.
Aktywizm polski opierał się na przesłankach realnych. Rosja posiadała przed wojną 80% naszego terytorium historycznego, Prusy 8%, Austria 12%, a więc tylko z działu rosyjskiego można wykroić terytorium niezbędne dla istnienia państwa polskiego. Przy nieznacznym przesunięciu granicy Rosji na wschód – tworzenie państwa połączonego unią realną z Austrią i Węgrami, przy dalszym odsunięciu Rosji nie tylko z Królestwa, ale ze znacznej części ziem wschodnich, Polska jako państwo samodzielne, konwencją militarną złączone z Niemcami. Portami takiej Polski mogłyby być Lipawa i Ryga oraz Połąga. Przy aktywnym udziale Polski w wojnie nie byłoby stworzenia państwa litewskiego.
Aktywiści nie mogli rachować na uzyskanie przez tę wojnę zaboru pruskiego. Jedni pragnęli otrzymać Galicję przez unię realną z Austrią i Węgrami, inni mniemali, że niebawem przeżyjemy Austrię, gdyż zakończenie procesu zjednoczenia Niemiec uznawali za rzecz bliskiej przyszłości. Ziemie, które by weszły w skład państwa polskiego, miały być słońcem i magnesem dla tych, które na razie nie weszły.
Mógłbym też powtórzyć wyrazy pana Romana Dmowskiego: „Żeśmy w wyniku wielkiej wojny otrzymali wszystko, to jest wielkie szczęście!”. Poczucie tego szczęścia niweczy myśl-zmora, że warunki bytowania naszego państwa i atmosfera polityczna, w której nam to państwo budować trzeba, nie dają gwarancji jego trwałości. Czy Polska, nie wyrównawszy swego antagonizmu z Niemcami, ostoi się jako państwo?
Czy naród może sobie stawiać za zadanie zniszczenie innego narodu, trzy i pół razy liczniejszego, wielokrotnie zasobniejszego w siły gospodarcze i cywilizacyjne? Czy wysuwanie takiego zadania nie wywoła katastrofy narodowej?
Pan Dmowski i jego towarzysze mówią o zniszczeniu Niemiec. Czym był jednak rozwój kulturalny i gospodarczy Polski, jak nie stałym zasilaniem się pierwiastkami kultury umysłowej i gospodarczej Niemiec?
Niemcy powojenne są pomimo wszystko pierwszorzędnym czynnikiem gospodarki świata, stąd okupacja Ruhry2 wzbudza silną antyfrancuską reakcję w Anglii i Stanach Zjednoczonych oraz we wszystkich niemal państwach Europy, i jest czynnikiem fatalnie wpływającym na stan naszej waluty, między innymi.
Sądziliśmy, że staniemy się kochankami świata, gdy będziemy egzercytować się3 w germanofobii i postawimy dylemat: my albo Niemcy. Na ów dylemat rozlega się odpowiedź – „Nie wy, ale Niemcy”.
Problemat Polski to nie zniszczenie Niemiec, ale znalezienie z nimi modus vivendi – pokojowa kooperacja korzystna dla obu stron.
1 Aktywiści – określenie polskich zwolenników współpracy z państwami centralnymi w okresie pierwszej wojny światowej; pasywiści – zwolennicy współpracy z Rosją (po rewolucji zmienili orientację na mocarstwa zachodnie).
2 Wojska francuskie i belgijskie okupowały Zagłębie Ruhry od stycznia 1923 do sierpnia 1925 z powodu niewywiązywania się Niemiec ze zobowiązań wynikających z traktatu wersalskiego.
3 Daw. doskonalić się.„Słowo”, 8 kwietnia 1925
W sprawie bezpieczeństwa Polski
Kwestia bezpieczeństwa Francji, to jest gwarancja angielska, przybiera dla nas groźną formę. Anglia jest zainteresowana w układzie terytorialnym Europy Zachodniej. Nie mogłaby dopuścić panowania niemieckiego w Calais lub w portach belgijskich, stąd w interesie własnego bezpieczeństwa gotowa jest dać Francji i Belgii pewne gwarancje nienaruszalności ich terytoriów. Anglia nie może jednak pragnąć, a tym bardziej popierać hegemonii Francji na kontynencie, nie może więc popierać Polski lub Czech i gwarantować nienaruszalności granic tych państw ze strony Niemiec.
Francja, mając o 22 miliony mieszkańców mniej niż Niemcy, mając rzadszą sieć kolejową, słabiej rozwinięty przemysł, zwłaszcza chemiczny, czuje się znacznie słabszą potencjalnie od Niemiec. Wymuszanie odszkodowań, okupacja Zagłębia Ruhry miały na celu niweczenie sił gospodarczych Niemiec, zmniejszenie ich liczby w Europie. – „Niemców jest o 22 miliony za dużo” – mówi Poincaré. Lecz niweczenie Niemiec było niweczeniem głównego warsztatu Europy, co wpływało ujemnie na stosunki gospodarcze Europy i Ameryki. Wobec tego w świecie anglosaskim powstała silna antyfrancuska, proniemiecka reakcja.
Frank francuski, wykazujący od zawarcia pokoju tendencję spadkową, stoczyłby się w przepaść inflacyjną, gdyby nie pomoc finansjery amerykańskiej, lecz ta wykorzystała swoją siłę i pod jej dyktandem Francja przyjęła plan odszkodowań Dawesa1 i musiała ustąpić ze znacznej części terenów okupowanych.
Osłabiona fizycznie, uzależniona finansowo Francja nie będzie mogła prowadzić polityki aktywnej. Francja sama potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa i żadnej gwarancji nie będzie mogła dać Polsce. Tego u nas nie rozumieją.
Niedawno „Rzeczpospolita”, pod redakcją pana Pogorzelskiego2, pisała naiwnie:
Choćby Niemcy odzyskały swe siły przedwojenne, zawsze w ich plecy wymierzona zostanie ostra szpada francuska, zawsze zachodzić będzie prawdopodobieństwo, iż „podeprą” ich z dołu bagnety Włoch i Jugosławii, a w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, pobratymcze, czeskie3.
Już wspominaliśmy, że Francja jest znacznie słabsza od Niemiec, jeżeli brać nie liczebność sił zbrojnych obecnej chwili, ale przyjąć pod uwagę wszystkie czynniki siły. Siłą motorową polityki francuskiej jest lęk przed odwetem niemieckim. Dla zabezpieczenia się od Niemiec Francja pragnęła Renu, pragnęła zniweczenia przemysłu niemieckiego, wyludnienia Niemiec. Gdy polityka ku temu wiodąca okazała się niemożliwa, znienawidzony dawniej Caillaux staje się we Francji przedmiotem owacji, uosobieniem idei porozumienia się z Niemcami.
Prasa nasza powtarza wciąż, że zmiażdżenie Polski przez Niemcy, lub przynajmniej odbiór korytarza4 i Śląska, będzie miało jako konsekwencję odbiór Alzacji i Lotaryngii w przyszłości. Lecz Francuzi pamiętają, że gdy układ polityczny Europy był zbudowany na tym, że państwa polskiego nie ma, Francja miała jako sprzymierzeńca Rosję i to dało jej możność odzyskania Alzacji i Lotaryngii. Polska dla Francji jest surogatem Rosji. Francja z lekkim sercem powita zniweczenie Polski w razie odrodzenia się potęgi Rosji. Sen o szpadzie francuskiej, wyciągniętej w naszej obronie, nic nie ma wspólnego z rzeczywistością.
Teraz co do innych państw. Włochy były w antagonizmie z Austrią. Uzyskały one wszystkie obiekty sporu z Austrią. Antagonizm Włoch z Niemcami był antagonizmem wtórnym, opartym na przymierzu niemiecko-austriackim. Dziś ów antagonizm nie ma żadnych podstaw. Natomiast antagonizm włosko-francuski ma podstawy coraz znaczniejsze.
Włochy powojenne zachowały swój znaczny przyrost ludnościowy, Francja utraciła swój dawny, nikły przedwojenny. Przyrost naturalny Włoch, przy nieznacznej kapitalizacji tego kraju, daje olbrzymią emigrację. Stany Zjednoczone, które przed wojną przyjmowały przeciętnie sto tysięcy imigrantów Włochów, obecnie przyznały im nikły kilkunastotysięczny kontyngent. Francuskie kolonie w Afryce są naturalnym terenem ekspansji kolonizacyjnej Włoch. W Tunisie jest obecnie przeszło pięć razy tylu Włochów co Francuzów; Algier ma bardzo znaczny odsetek Włochów, nawet w wielu okręgach Francji południowej przeważają Włosi. Francja, przy swych wielkich miastach, przy olbrzymich bogactwach naturalnych, mając siedemdziesięciu mieszkańców na kilometrze kwadratowym, nie może prosperować gospodarczo bez imigracji obcej. Włosi mogą opanować kolonie francuskie przez pokojowe przenikanie. Wszelkie zarządzenia asymilacyjne ze strony rządu francuskiego wywołują sprzeciw Włoch i psują stosunki francusko-włoskie. Polityczny geniusz Włoch, uosobiony w Mussolinim, pisał:
Francja jest corpore mortuo5; spadek po Francji obejmą Niemcy i Włochy. Włochy nie powinny przyśpieszać otrzymania tego spadku, bo im później otrzymają, tym większy ich będzie udział w masie spadkowej.
Mając odsłonięte brzegi, Włochy są bezbronne wobec Anglii, dopóki ta włada Suezem i Gibraltarem lub dopóki rozwój floty powietrznej Włoch nie umożliwi im skutecznej obrony na wypadek ataków marynarki wojskowej angielskiej. Wskutek swojej zależności strategicznej od Anglii Włochy przy wszelkich konfliktach angielsko-francuskich zniewolone są stawać po stronie Anglii. Ze względu na potrzebę kapitałów amerykańsko-angielskich na inwestycje Włochy w obecnych warunkach są uzależnione od anglosaskiego świata.
Jugosławia, geograficznie oddzielona od Niemiec, niezagrożona przez nie, nieposiadająca z nimi żadnych sprzecznych interesów, ma pójść przeciwko Niemcom dla obrony Polski, według „Rzeczpospolitej”. Z takim twierdzeniem nie warto nawet dyskutować. Jugosławia jest rozszerzoną Serbią, która była posterunkiem rosyjskim, wysuniętym na południowy zachód. Rolę tę będzie odgrywała w przyszłości, co stawia ją na biegunie antypolskim.
Rachuba na „pobratymcze Czechy” – absurd, bezmyślność. Kto nie dopuszczał do Polski amunicji podczas najścia bolszewickiego? – Czechy. Kto pracuje nad rozbiorem Polski, pragnąc graniczyć z Rosją? – Czechy. Następnie Czechosłowacja pójdzie zawsze przeciwko Polsce, za Rosją. Nie może zaś nigdy pójść przeciwko Niemcom, posiadając w swej armii około 27% Niemców.
Dla utorowania drogi do właściwego programu polityki zewnętrznej trzeba wykazywać błędy i ułudy, na których wskutek bezmyślności opieramy naszą politykę zewnętrzną.
1 Plan Dawesa – przyjęty w 1924 plan spłaty reparacji wojennych przez Niemcy, opracowany przez komitet pod przewodnictwem Charlesa G. Dawesa; przewidywał stabilizowanie gospodarki niemieckiej, jego podstawą były pożyczki, udzielone głównie przez banki amerykańskie.
2 Redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej” był wtedy Zygmunt Rawita Gawroński.
3 Wieczorkiewicz i Bagiński, „Rzeczpospolita” z 28 marca 1925.
4 Korytarz – forsowane przez międzywojenną propagandę niemiecką określenie polskiego Pomorza Gdańskiego, oddzielającego Prusy Wschodnie od Rzeszy.
5 Pol. ciałem martwym.