Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

o sercu, które skradła jej na objętym pandemią dworcu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

o sercu, które skradła jej na objętym pandemią dworcu - ebook

To historia o młodości i miłości rozkwitających w ciasnych więzach pandemii XXI wieku. Siedemnastoletnia Aurelia, zmęczona ograniczeniami narzuconymi przez epidemię, poznaje przez Internet młodą artystkę, Natalię, do której miłość popchnie ją do robienia rzeczy, o które wcześniej nawet się nie podejrzewała. Sztuka, nastoletni bunt i szukanie szczęścia w świecie, który nowa choroba powaliła na kolana — a to wszystko w cichym, zamkniętym pandemią mieście, które nigdy jeszcze nie było tak chłodn.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-871-1
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ II — Efekt naprawdę przepięknego motyla

15 luty 2020 — sobota

— A tak właściwie, co teraz rysujesz? — zapytałam, nachylając się nieco nad spoczywającym na biurku tabletem — Coś do sklepu?

— Dokładnie. Jako rekompensatę dla zamknięcia fizycznego miejsca będziemy wypuszczać miesięcznie dwa razy więcej wzorów. — odpowiedziała, biorąc pokaźny łyk kawy. Jej, rejestrowany przez niskiej jakości kamerkę pokój był ciemny i rozświetlany jedynie przez jasny ekran komputera, na którym pracowała. W tle słychać było uderzający o okna wiatr i pracujące gdzieś w obudowie wiatraki laptopa.

— Pewnie to stresujące, dwa razy więcej roboty dla ciebie?

— Trochę. Wszystko w tej robocie jest stresujące. Ale idzie do tego przywyknąć. Przynajmniej dostaję za to niezłe pieniądze.

— To chyba mój problem ze szkołą.

— Że przy niej konto bankowe jedynie się kurczy?

— Dokładnie. A stresu tyle, że powinni nam płacić jeszcze jak za nadgodziny.

— Jeszcze rok, Aurelia. Półtora, jeśli wliczasz ten.

— Wydaje się dużo.

— Zanim skończysz palić tego papierosa, już będziesz pisać maturę i zostaniesz wolna.

Zaciągnęłam się demonstracyjnie i wypuściłam z ust niewielką, szarą chmurkę, która przez krótką chwilę dryfowała w mętnym powietrzu mojego pokoju. Wszystkie okna były zamknięte, umieszczony na ścianie obok kaloryfer ustawiony na maksymalną temperaturę, a ja mimo tego na nogi i ramiona zarzuciłam cienki kocyk w kolorze ciemnego różu. Poprawiłam chwyt na gumowej części rysika i zaczęłam powoli wydobywać ze zmęczonego umysłu ogólny kształt tego, co chciałam przelać na elektroniczny papier. Linie, z czego większość krzywych i niedokładnych, pojawiały się na ułamek sekundy, by zaraz rozpłynąć się w elektronicznym powietrzu na rozkaz ich sfrustrowanej twórczyni, która skrótu klawiszowego na cofnięcie ostatniej akcji używała w obsesyjnych, niezdrowych wręcz ilościach; może właśnie to odpychało mnie od tradycyjnego malarstwa? Ta niemożliwość realizacji tego, co moja zafiksowana na perfekcyjności wyobraźnia przekazała mi do zmaterializowania? W medium, gdzie każdy, najmniejszy nawet ruch, ma spore, często nieodwracalne, konsekwencje, ciężko było być tą pchaną nienawiścią do samej siebie artystką, próbującą osiągnąć niemożliwe, do którą bycia przecież jawnie się przyznawałam.

— A ty, co teraz robisz?

— Sama nie wiem. Zainspirowałaś mnie, by chwycić za pióro i zacząć coś mazać, ale zapału nie starczyło już na wymyślenie jakiegoś pomysłu.

— Tak powstają najlepsze prace, mam wrażenie. Czysta pasja i miłość autora przelana w zgrabne ruchy rysika po powierzchni tabletu.

— Moim największym osiągnięciem w tej technice był chyba rozkraczony osioł, który wyglądał, jakby przejechał go pociąg.

— To jest dopiero opowiadanie historii bez słów. Masz gdzieś to jeszcze?

— Chyba wylądował w koszu pięć minut po odłożenia pióra z powrotem na jego miejsce.

— Szkoda. Chętnie bym go zobaczyła.

— Uhm. A w ogóle, skoro jesteśmy przy oglądaniu moich starych śmieci, pokazywałam ci mój rysunek tego strajku, na którym ostatnio byłam?

— Nie, jeszcze nie. Dzisiaj go skończyłaś?

— Wczoraj, późno w nocy. Terapeuta kazał mi go zrobić i pokazać na dzisiejszej wizycie.

— I jak, był zadowolony?

— Odłożył kubek z kawą na jakieś dwie minuty. Dość dobry znak.

— Więc widzisz u siebie jakieś postępy?

— Siedzę tu, rozmawiam z tobą i przede mną mam otwarty nowy rysunek. Muszę coś więcej dodawać?

Uśmiechnęła się szeroko w moim kierunku. Zapisałam i na chwilę zminimalizowałam płótno, na którym czekał na mnie dość żałosny, nieukończony szkic, by wysłać jej obiecaną pracę. Miałam nadzieję, że nie przesadzi ani z krytyką, ani z przesadnymi pochwałami. Nie wiedziałam nawet, co byłoby gorsze.

— Chętnie przerobiłabym to na wzór do naszego sklepu. — mruknęła po chwili, uważnie przyglądając się pracy — Poważnie mówię.

— Uhm. Jeśli o mnie chodzi, masz wszystkie prawa, jakich tylko potrzebujesz. To od dzisiaj może być twoje.

— Musisz bardziej się cenić, Aurelio. Gdyby bogaty klient podszedł do ciebie z propozycją, też odpowiedziałabyś mu, że ot, tak oddajesz mu wszystkie prawa?

— Jak ostatnio sprawdzałam, nie jesteś moją bogatą klientką, Natalia.

— Auć. Dobrze by było jakbyś przestała ich też obrażać. Ale serio, nie miałabyś ochoty do nas dołączyć i zrobić dla naszego sklepu wzór lub dwa?

— Wiesz, jak to jest z moją regularnością.

— Wiem. Moja też nie jest lepsza. Zresztą, nie przeszkadzałoby mi nawet, jakby jeden wzór zabierał ci parę miesięcy. Warto byłoby czekać.

Poczułam, jak delikatnie się rumienię.

— Wstępnie się zgadzam.

— Doskonale. Wiedziałam, że to powiesz.

— Już wcześniej chciałaś się o to zapytać?

— Dlatego w ogóle do ciebie napisałam.

— Mam czuć się bardziej zdradzona czy zadowolona?

— Ale zostałam, bo jesteś świetną koleżanką. — powiedziała, po czym uśmiechnęła się niewinnie. A mój rumieniec, w odpowiedzi, powiększył się do znacznie pokaźniejszych rozmiarów.

26 luty 2020 — środa

Deszcz z niezwykłą zawziętością i determinacją uderzał w ciemnoszary, podziurawiony asfalt, zostawiając na jego powierzchni liczne kałuże i pokrywając go cienką warstwą połyskującej wody. Zawieszony nad głównym wejściem, ogromny szyld sklepu rzucał na to nowo powstałe zwierciadło, układający się w poszczególne litery, czerwony blask umieszczonych w środku lamp. Wokół nie było żadnych przechodniów, a jedyny samochód będący teraz w okolicy przejechał niezwykle szybko, bezuczuciowo i beznamiętnie, jakby jak najszybciej chciał uciec z tamtej okrytej mrokiem późnego wieczora scenerii. Stary kasjer opierający się ze znudzeniem o brudny blat mruknął coś o paskudnej pogodzie i o tym, że od dawna nie widział tak mocnej ulewy. Aurelia jedynie skinęła w jego kierunku z grzeczności, pozwalając tym wypowiedzianym z niechcenia słowom rozpłynąć się w panującej w środku ciszy, przerywanej jedynie przez wentylator wydający z siebie regularne, żałosne brzęczenie. Z jej przemokniętej kurtki skapywała woda, tworząc na podłodze coraz to bardziej powiększającą się plamę. Ale ani ona, ani jedyny obecny w zasięgu wzroku pracownik nie wydawali się tym przejmować. Była dwudziesta, może dwudziesta pierwsza, a ona stała przy usianym ulotkami parapecie, przyglądając się szalejącej na zewnątrz burzy. Jakby w odpowiedzi na jej nachalny wzrok, nagle rozległ się głośny huk uderzającego gdzieś w oddali pioruna. Mężczyzna westchnął i po raz trzeci od czasu jej niedawnego wejścia do środka otworzył elektroniczną kasę, żeby przeliczyć znajdujące się w niej pieniądze. Nie była pewna czy stał za tym jakiś nerwowy tik, czy miało to jakiś większy, niezrozumiały dla niej cel. Poza nimi sklep był kompletnie pusty. Ściskała w ręku torbę pełną zakupów, które odpowiedzialne były za jej obecne, dość niefortunne położenie. Gdy wychodziła z mieszkania, stawiając ostatnią kropkę w notatce z pełną listą planowanych zakupów, zaczynało ledwie kropić. Gdy otworzyła drzwi klatki, kropel było coraz więcej i więcej. I dokładnie gdy była mniej więcej w środku nieśpiesznego krzątania się między półkami, niebo uwolniło swój pełny potencjał. W myślach przeklinała nierozsądny i leniwy umysł, który rozważał cofnięcie się w celu wzięcia z mieszkania parasola, gdy na swych kruczoczarnych włosach poczuła przedsmak spadającej z góry ulewy; spodziewała się, że takie lenistwo i niechęć do podejmowania nawet najmniejszych z wysiłków kiedyś pozbawi ją zdrowia, życia, lub co najmniej pokaźnej ilości jej materialnych dobytków. Powolne schnięcie w tym niewielkim, oblężonym przez warunki pogodowe sklepie wydawało się jedynie dającym do myślenia zwiastunem czekających na nią w przyszłości konsekwencji.

Nagle jednak drzwi wejściowe otworzyły się, a do środka wszedł nowy klient. Cały przemoczony do suchej nitki i ociekający zimną, deszczową wodą, szybko zgarnął nasiąknięte włosy ze zmarszczonego czoła i rozejrzał się wokół, spotykając na sobie spojrzenie podirytowanego sprzedawcy, który przerwawszy na chwilę piątą sesję liczenia sklepowych pieniędzy, obrzucił mężczyznę wściekłym wzrokiem i z wyraźną niechęcią wyobraził sobie nakłady sprzątania, które spadną potem na jego głowę. Nowy gość jednak nie przejmował się tym i dość zdecydowanym krokiem podszedł w stronę nieco zdezorientowanej Aurelii, która potrzebowała dłuższej chwili, by rozpoznać w nim swojego przyjaciela, Filipa. Wymienili się szybkim, powitalnym uściskiem, po czym ona zrobiła mu miejsce koło siebie, dalej zadziwiona okolicznościami, w jakich doszło do ich niespodziewanego spotkania.

— Jak tu trafiłeś? — zapytała od razu, przyglądając się jego zakrytej maską twarzy.

— Wracałem od kolegi, mieszka tu niedaleko. Nie wiedziałem, że ta burza jest aż tak zła, więc po prostu pożyczyłem od niego parasol i poszedłem. — jako dowód uniósł w górę pokaźny, granatowy parasol, który, jak on sam, cały ociekał wodą.

— Ale jednak było gorzej niż myślałeś?

— Dokładnie. Reszty możesz się domyślić. A jak z tobą?

— Poszłam na zakupy i, jak wychodziłam, ledwo kropiło, a potem to już… No wiesz.

Skinął głową, potwierdzając, że rozumie, uśmiechając się przy tym subtelnie.

— Chcesz może coś kupić, jak już tu jesteś? — zapytała, unosząc swoje siatki do góry — Ja już skończyłam, ale mogę ci pomóc.

— Jasne, coś tam zawsze się przyda. — mruknął, chwytając za sklepowy koszyk i powoli przechadzając się z nią między alejkami, starając się chować przed uporczywym wzrokiem zniecierpliwionego sprzedawcy, który zdecydowanie miał już dość roznoszących błoto po całej podłodze nastolatków, którzy z powodu burzy utknęli w jego skromnym sklepie.

Pół godziny później deszcz nieco zelżał, a chmury ociężale zaczęły rozpływać się i znikać z nocnego już nieba. Wzięli więc swoje zakupy i otworzyli frontowe drzwi, wpuszczając do środka trochę zimnego, lecz przyjemnie orzeźwiającego powietrza. Pachniało jak deszcz, tym ciężkim do opisania, unikalnym dla tego stanu pogody zapachem, który tak skutecznie dodawał klimatu nawet najnudniejszym ze scen. Filip rozłożył swój, pożyczony od kolegi na czas nieokreślony parasol, a Aurelia wzięła go pod ramię i schroniła się pod tym przytrzymywanym przez metalowy szkielet materiałem, przyciskając swoje ciało jak najbliżej jego. Tańczące wokół nich krople starały się skutecznie zagłuszyć padające z ich ust słowa, ale to nie powstrzymywało ich przed omawianiem najróżniejszych tematów, wśród których, z najróżniejszych powodów, dominowała akurat Natalia. Czuła się źle, myśląc o tym, że może wolałaby, żeby to akurat na nią wpaść w ten zimny, lutowy wieczór. Ale nie mogła powstrzymać tych scen mimowolnie pojawiających się w jej pochylonej, przytulonej do piersi starego przyjaciela głowie. On nie miał jej za złe. On nigdy nie miał jej nic za złe. I może to akurat przez to ten żal powoli odznaczał się licznymi rysami na jej pogrążonym w rozmyślaniach umyśle?

13 marca 2020 — piątek

— To stary, porzucony basen, zgadza się? — zapytała, z ciekawością przyglądając się plikowi, który właśnie do niej wysłałam.

— Uhm. Chociaż bardziej pasowałoby słowo opuszczony. Nie jest zniszczony, zdemolowany, czy poddany szczególnie długiej próbie czasu. Po prostu nagle każdy z niego wyparował.

— I wypompował całą wodę, co do kropelki?

— Dokładnie.

— Ciekawa propozycja, naprawdę. Przyciąga wzrok. To coś nieco innego od reszty naszego katalogu.

— Bardzo nie chciałam po prostu kopiować twoich prac i robić ich w tym samym stylu.

— Oczywiście, to zrozumiałe… Nie ważne. Myślę, że z paroma drobnymi zmianami będziemy mogli umieścić to w naszej ofercie.

— Zmianami?

— Techniczne szczegóły, nie przejmuj się. Do końca weekendu wyślę ci efekt końcowy, chociaż pewnie nawet nie zauważysz różnicy. Mój chłopak strasznie nalega, żeby dbać o tego typu rzeczy.

— Bardziej z niego rzemieślnik niż artysta, prawda?

Skinęła potwierdzająco głową.

— Czasami niezbyt dogadujemy się na tym polu, ale nauczyłam się jakoś to tolerować. Tak długo, jak spełniasz jego dziwne wymagania i standardy, wszystko jest okej.

Nie odpowiedziałam, nie wiedząc, czy bardziej na miejscu byłoby empatyczne wyrażenie współczucia, czy zadawanie dalszych, powiązanych z tym pytań. Czasami trafiają się takie tematy, takie punkty, w których rozmowa zatrzaskuje się w ciasnej klatce dyktowanej grzecznością niepewności; to był zdecydowanie jeden z nich.

— A dlaczego właściwie basen? — zapytała po krótkiej chwili, zmieniając temat bez zbędnego komentarza.

— To trochę głupia historia. Ale mogę ci ją opowiedzieć, jak chcesz.

— Pewnie. Zamieniam się w słuch, Aurelio.

To działo się latem dwa tysiące osiemnastego. Prawie dwa lata temu, jeśli przymknie się oko na te kilka pozostałych miesięcy. Trwały wakacje, była dokładniej gdzieś połowa lipca, a więc wszystko dopiero powoli się rozkręcało. Filip wyjechał z rodzicami na dwutygodniowe wczasy, a moi inni, pozostali znajomi ze szkoły, niezbyt mieli czas na jakieś regularne spotkania ze mną. Większość tamtych dni spędzałam więc sama, czy to przesiadując w domu przed kartką papieru i komputerem, czy szwendając się po okolicy, wprawiając w ruch niewyćwiczone, przywykłe do typowego dla szkolnego siedzenia nogi. Nigdy nie wiedziałam, gdzie konkretnie idę, po prostu dawałam nieść się przed siebie tak długo, aż w końcu trafiłam na coś satysfakcjonująco interesującego. Mógł być to sklep, którego dawno nie odwiedzałam, niewielki pomnik, który większość mieszkańców po prostu obojętnie omijała na ich drodze do domu lub pracy, czy też różne, opuszczone budynki, które lubiłam eksplorować. Chociaż, eksploracja to może zbyt duże słowo — bardziej należałoby powiedzieć „nieśpieszne i niepewne zaglądanie do środka”. Zwiedziłam w ten sposób stary, jednorodzinny dom, pozostałości po kiosku, który zbankrutował i, finalnie, wspomniany wcześniej basen, którego luźny portret narysowałam. Natknęłam się na niego przypadkiem, idąc skąpanym pomarańczem lamp chodnikiem i spokojnie chłonąc otaczającą mnie okolicę. Było to dość daleko od mojego bloku, na nieco zapomnianych przez świat, podmiejskich stronach. Ten obiekt zdecydowanie najsilniej odczuł efekty tego porzucenia i zaniedbania. Z zewnątrz wyglądał względnie normalnie, a jedyną odróżniającą go od prostolinijności betonowej geometrii reszty budynków cechą była zrobiona z nieco wyblakłego, niebieskiego plastiku zjeżdżalnia, która wiła się jak egzotyczny wąż po wschodniej ścianie, powoli zarastanej chwastami i zasłanianej koronami pobliskich drzew. To chyba właśnie ta zjeżdżalnia najbardziej przykuła moją uwagę. Obeszłam więc wokół cały obiekt, szukając jakiegoś wejścia. Główne drzwi od razu odrzuciłam, bo wyniesione z poprzednich, podobnych wypadów doświadczenia nauczyły mnie, że fatygowanie się do i tak na pewno zamkniętej na klucz klamki nie miało najmniejszego sensu. Musiałam więc trafić na jakieś okno, otwarte lub rozbite na tyle, by bezpiecznie się przez nie przecisnąć. W końcu znalazłam, na tyłach, tam, gdzie mieścił się główny, sportowy, głęboki na ponad dwa metry basen. Szyby wypełniały praktycznie większość powierzchni ściany, tak, aby pływający cieszyć się mogli jak najlepszym dostępem do naturalnego, słonecznego światła. Kiedyś pewnie wyglądało to pięknie i majestatycznie, teraz jednak, gdy intensywne gradobicia zniszczyły większość z nich, prezentowało się to dość żałośnie i smutno. Na wyłożonej płytkami podłodze spoczywały odłamki szkła, które ostrożnie ominęłam, gdy wchodziłam do środka. Poza tym jednak nie widać było wiele więcej śladów brudu i zniszczeń. Reszta pomieszczenia wyglądała tak, jak w momencie, w którym zostawiona została przed laty, kiedy to obiekt stał się nierentowny i w końcu oficjalnie uległ zamknięciu. W tym końcowym zamieszaniu porzucone zostało nawet kilka par klapek, które ułożone niedbale przy krawędzi basenu niedaleko drabinek grzecznie czekały na swoich właścicieli. Pewnie w ciemności wyglądałoby to dość niepokojąco i strasznie, ale w oblanych jasnością promieni ceramicznych płytkach kryło się coś urzekającego. Woda, która albo została odessana, albo samoistnie wyparowała, dalej spoczywała w postaci niewielkich kałuż na dnie tej wielkiej dziury, która wypełniona nią była niegdyś po same brzegi. Zbliżyłam się nieco do krawędzi, chcąc przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska. Pośrodku basenu leżało tandetnie żółte, plastikowe krzesło, które któryś z ostatnich odwiedzających musiał wrzucić tam podczas opuszczania obiektu. A może spadło ono tam samo, pchane niewidzialną dłonią wiatru? Niedaleko stał cały rządek tego typu siedzisk, przeznaczonych najpewniej dla ratowników, instruktorów i znudzonych mam, które musiały czekać i trzymać oko na swoich bawiących się dzieciach. Gdyby odpowiednio mocno wytężyć słuch, pewnie dałoby się wychwycić wciąż odbijające się od ścian, ciche echa radosnych krzyków taplających się w wodzie dzieciaków, nawoływań zniecierpliwionych ratowników, rzucanych na odchodne poleceń instruktorów, wzdychań traktujących pływanie jako poważny sport dorosłych oraz cichych ploteczek prowadzonych między obserwującymi swoje potomstwo rodzicami. To wszystko dalej trwało w tym dziwnym, porzuconym przez świat miejscu, które przechowywało te liczne wspomnienia niezwykle blisko swego serca. Ostrożnie usiadłam na krawędzi i zeskoczyłam ostrożnie do środka, czując, jak moje stopy lądują nie w przyjaznych objęciach chlorowanego płynu, a na zimnej, brutalnie twardej ceramice pokrywającej dno basenu. Wspomniane wcześniej krzesło leżało tam dalej, niedaleko mnie, cierpliwie i spokojnie przyglądając się mi swoimi nieistniejącymi oczami. Pewnie przez lata pogrążonego w ciszy spoczynku zdążyło już stęsknić się za niegdyś tak często odwiedzającymi go oraz jego pobratymców ludźmi. Złapałam za ten lekko połamany, zakurzony plastik i postawiłam je na czterech, niestabilnie chwiejnych nogach, które pewnie i już w czasach swojej świetności z ledwością utrzymywały zapobiegającą od załamania się całej konstrukcji równowagę. Do siedziska wciąż przyczepiona była wyglądająca jak ulotka, zmoczona wodą kartka z kolorowego papieru. To było niesamowite doświadczenie, zupełnie jak wyrwane z wymiaru pięknych snów. Nawet mimo zbitych na tysiące kawałki szyb, grube ściany i otoczenie skutecznie tłumiły jakiekolwiek odgłosy dobiegające z niezbyt ruchliwej ulicy mającej swój bieg nieopodal. Byłam tam całkowicie sama, z tymi nadgryzionymi zębem czasu meblami jako jedyną rzeczą utrzymującą mi towarzystwo. Stałam tam jeszcze chwilę, aż w końcu podjęłam decyzję, że nadszedł czas, by wrócić do domu. Słońce niebezpiecznie szybko chowało się za horyzontem, a ja miałam przecież jeszcze drogę powrotną przed sobą. Wstałam więc i, pomagając sobie drabinką, wyszłam jakoś z tego pustego, pozbawionego wody basenu. Byłam jednak trochę rozkojarzona, zapatrzyłam się na którąś ze ścian i w efekcie nie zauważyłam, że na jednej z wyłożonych wzdłuż krawędzi kafelek rozlana jest niewielka plama. Poślizgnęłam się i spadłam, pewnie niezbyt powabnie i czarująco, z powrotem w objęcia tego porzuconego dołu. Tamto krzesło wydawało się ze mnie śmiać, ale może to tylko moja stłuczona głowa dopowiadała sobie coś absurdalnego. Kiedy adrenalina i początkowy szok trochę opadły, poczułam straszny ból w dolnej części lewej nogi. Próbowałam się jakoś podnieść, ale nie umiałam. Już wtedy wiedziałam, że to pewnie złamanie, albo coś jeszcze gorszego. Leżałam nieruchomo i zadzwoniłam po pogotowie, bo na szczęście zasięg nie był aż tak skutecznie blokowany jak dźwięk. Trochę zajęło mi wytłumaczenie, gdzie dokładnie jestem i czemu akurat tam się znalazłam, ale chyba, słysząc moje syki bólu, operator nie zadawał zbyt wielu pytań. Przyjechali pół godziny później, gdy całe pomieszczenie zalał pomarańczowy półmrok. Miałam wrażenie, jakbym tkwiła w brzuchu jakiejś żarłocznej bestii. Ale na szczęście dość szybko i sprawnie mnie stamtąd wyciągnęli. Noga faktycznie była złamana, musieli więc założyć mi gips, a w sprawie włamania na teren basenu po prostu ostrzegli i pogrozili, żebym nigdy więcej tak nie robiła. Pomogli mi nawet wymyślić przed rodzicami jakąś wymówkę, że niby wypadek przydarzył mi się przy rzece płynącej niedaleko tamtego obiektu. Uznali, że wyglądam na dobrą dziewczynę i że był to taki niegroźny, jednorazowy wybryk, za który dostałam już odpowiednio wysoką nauczkę. I chyba mieli rację.

— To… To było traumatyczne przeżycie? Złamanie nogi, jechanie na pogotowie? — zapytała po dłuższej chwili, kiedy skończyłam opowiadać, a impakt moich słów powoli rozpływał się w powietrzu.

— Nie, absolutnie. To była po prostu ciekawa przygoda. Gdybym mogła, zrobiłabym to ponownie.

— Nawet powtarzając ten fragment z nogą?

— Uhm. Warto było. Muszę cię kiedyś tam zabrać, a wtedy zrozumiesz, o co mi chodzi.

— Jasne. Chętnie tam z tobą pójdę. I, poza tym, to była naprawdę świetna historia. Dziękuję, że mi ją opowiedziałaś. Powinnaś zostać pisarką, tak na boku od rysowania arcydzieł do największych galerii świata.

Zarumieniłam się, po cichu uznając to za wystarczającą odpowiedź.

20 marca 2020 — piątek

Przyjrzałam się wirtualnemu kalendarzowi jeszcze raz, jakby chcąc upewnić się, że oczy mnie nie mylą. Dwudziesty marca. Nie było żadnego wytłumaczenia, które mogłoby uzasadnić mi, że aż tyle dni minęło w tak krótkim czasie. Wszystko albo ciągnęło się w nieskończoność, albo przelatywało natychmiastowo, niczym zlepiony z rozmytych wspomnień pocisk. Rzuciłam krótkie przekleństwo, sama nie wiedząc, czy kieruję je bardziej do rozjaśniającego półmrok monitora, czy wypełnionej niedopałkami praktycznie po brzegi popielniczki. Urodziny Filipa były za ledwie tydzień, a ja dalej nie miałam dla niego absolutnie niczego. Zaciągnęłam się mocno dymem, mając nadzieję, że może chociaż trochę uspokoi to moje zszargane nerwy. Jakiekolwiek bezcelowe zakupy w galerii handlowej odbywane w poszukiwaniu inspiracji nie wchodziły w grę. Musiałam zamówić coś przez internet. I to szybko, jeśli chciałam, żeby przyszło na czas. Ale oczywiście, otwierając stronę główną przeglądarki i kierując myszkę w stronę pola wyszukiwania, absolutna pustka, która wypełniała moją głowę jedynie się powiększyła. Nigdy nie byłam znana z robienia fantastycznych prezentów, a on nigdy nie był znany z bycia typem gadżeciaża, któremu łatwo wcisnąć jest jakikolwiek, znaleziony w prezentowej alejce kit. Właściwie jedyne co kupował to notesy, pióra i książki, z czego tych ostatnich było zdecydowanie więcej. Ale oczywiście, w związku z tym pojawiało się odwieczne pytanie — jaką książkę dać człowiekowi, który przeczytał już praktycznie wszystko? Właściwie to nigdy nie dzielił się ze mną listami jego ulubionych autorów, czy pozycji, które zamierzał sobie sprawić. Ani mnie specjalnie to nie ciekawiło, ani on niezbyt chętnie opowiadał mi o takich rzeczach, wiedząc, że nasze literackie gusta naprawdę niesamowicie się różnią. Książki zostały więc oficjalnie wykreślone z już i tak niezwykle krótkiej listy rzeczy, które mogłabym mu kupić. Wracając do punktu startowego, próbowałam przypomnieć sobie, co tak naprawdę dostawał ode mnie w poprzednich latach. Rok temu sprawiłam mu dość pokaźny zestaw męskich kosmetyków, bo sam nie umiał się zdecydować i bał się wybrać coś samemu. Ale była to dość jednorazowa sprawa, bo od tamtego czasu nauczył się załatwiać sobie takie rzeczy bez mojej pomocy. Z kolei zaś dwa lata wstecz była to niewielka kolekcja płyt jakiegoś zespołu, na którego punkcie miał wtedy obsesję. Lecz znów, dzisiaj pewnie ledwo pamięta ich nazwę, nie byłby to więc zbytnio trafiony prezent. Westchnęłam, rozglądając się powoli po moim pokoju, szukając czegokolwiek, jakiegokolwiek pomysłu. Nagle mój wzrok zatrzymał się na obrazie, który powiesiłam na jednej ze ścian. Może? Pierwsza myśl popchnęła mnie do szukania plakatów w klimatach, które powinny go zainteresować, ale druga, bardziej oczywista, sugerowała, że mogłabym przecież namalować coś sama. Zamówić jakąś wykwintną ramę i podarować mu ten jeden z najbardziej spersonalizowanych prezentów, jakie można w ogóle zrobić. Spodobał mi się ten plan, szczególnie że zaraz po nim pojawiło się jego rozwinięcie. To, co miało się na tym obrazie znajdować.

W naszym mieście znajdowały się dwa stawy, których okolica zwana była Sublami. Przyjemne i dość ciche miejsce, idealne na krótsze lub nieco dłuższe spacery pod chroniącymi od słońca drzewami wokół malowniczej wody, która nawet mimo licznych, dryfujących w niej śmieci i faktu, że niegdyś mieszkające tam rodziny kaczek dawno się już stamtąd wyniosły, dalej niekiedy zachwycała mnie swoim urokiem i pięknem. To jedno z tych miejsc, które dla turystów i przyjezdnych wydawało się raczej nijakie i nudne, ale dla niektórych mieszkańców było niezwykle ważne. I my, z Filipem, należeliśmy do tego grona. Oboje praktycznie wychowaliśmy się pośród tych drzew, biegając po tamtej trawie i przyglądając się tamtej tafli malowniczej wody, falującej pod wpływem delikatnego wiatru. Na ustawionych tam ławkach spędzaliśmy dobre kilka procent każdego lata, a nawet poza sezonem, w zwykłe weekendy i wolne chwile po szkole, wybieraliśmy się tam czasami na szybki, relaksujący spacer. I zdarzało się nam to nawet do bardzo niedawna, właściwie do czasu, dopóki pandemia skutecznie nie wepchnęła wszystkich do szczelnych, pilnowanych przez policję klatek złożonych z ich własnych mieszkań. Tęskniłam za tymi widokami, a gdy wreszcie, od dłuższego czasu, nabrałam motywacji i chęci złapać za pędzel, ta tęsknota bardzo usilnie chciała znaleźć w tym jakieś ujście. Tak więc stanęłam przed świeżym płótnem, wygrzebanym z odmętów szafy, moim starym przyjacielem, posyłając mu przepraszający uśmiech. Jeszcze nie zapomniałam tego, jak mieszać farby lub jaki pędzel najlepiej nada się do którego fragmentu tworzonego akurat obrazu. Gdy zanurzyłam niewielką, włosianą główkę w czarnej jak najgłębsza otchłań farbie i przejechałam nią po lekko szorstkiej powierzchni płótna, poczułam się, jakbym nagle weszła do pokoju pełnego starych znajomych, z którymi kontakt urwał się gdzieś po drodze. Jakbym nagle przypomniała sobie, jak bardzo mi ich brakowało i jak pusta byłam, gdy nie słyszałam ich głosu i nie widziałam ich twarzy. To wszystko tak nagle wróciło. Bardzo, bardzo intensywnie.

25 marca 2020 — środa

— No i właściwie jedyne prawdziwe przyjęcie urodzinowe robiłem, gdy miałem jakieś dziesięć lat. Ale to było na tyle traumatyczne przeżycie, że już nigdy tego nie próbowałem.

— Naprawdę? Co się tam stało?

— Nie pamiętasz? Byłaś zaproszona, razem z jednym moim dobrym kolegą. Ale ty się rozchorowałaś, a jemu dwa dni przed tym wielkim dniem zmarła babcia i pogrzeb przypadał akurat na dwudziestego szóstego.

— Ah, faktycznie. Z samego rana dzwoniłam złożyć ci życzenia i powiedzieć, że jednak nie dam rady. Ale o tym koledze to akurat nie słyszałam. Myślałam, że po prostu poszliście na te kręgle beze mnie.

— Nie było go wtedy nawet w mieście, bo pojechali z rodziną do miasta, w którym mieszkała ta babcia z resztą krewnych. Wrócił dopiero trzy dni później i mogłem złożyć mu spóźnione kondolencje, na tyle, na ile potrafi to dziesięciolatek.

— Uhm. Więc to dlatego już nigdy nic nie organizowałeś? Nie przez te dziesiątki wymówek, które znajdowałeś przez lata?

Uśmiechnął się delikatnie, podnosząc i delikatnie przechylając kieliszek czerwonego wina, który trzymał w dłoni. Lampa oświetlająca niewielki, kuchenny stół zatapiała całe pomieszczenie w pomarańczowo-złotym blasku.

— One oczywiście też były ważne. Ale przede wszystkim dlatego.

— Po prostu boisz się przyznać, że nie masz nikogo, kto chciałby przyjść na takie przyjęcie. — zasugerowałam, odwzajemniając uśmiech. Spojrzałam na niewielki, cyfrowy zegar umieszczony w obudowie stojącego nieopodal pieca. Północ zbliżała się wielkimi krokami.

— Może i tak. Gdyby nie pandemia, pewnie jedyną różnicą w tym wieczorze byłoby to, że następnego dnia musielibyśmy wstawać na siódmą, a nie ósmą.

— Czasami mam wrażenie, że na każde wyzwisko, czy złą rzecz, którą rzucę w twoją stronę, potrafisz z uśmiechem odpowiedzieć „tak, tak jest”.

— Tak, tak jest. — odparł demonstracyjnie, wypijając jeszcze trochę tego lśniącego jak świeża krew trunku.

— Alkoholik. Mamy jeszcze całą butlę szampana, a jak raz to otworzę, to lepiej, żeby do tego ranka znikło. Matka mnie zabije, jak wyląduje wpół wypity w lodówce.

— Zawsze możemy go komuś rozdać.

— Co, panu Mietkowi, który przesiaduje pod naszym osiedlowym śmietnikiem?

— Pije i tak, tym razem po prostu może coś bardziej szlachetnego.

— Chwilami jesteś strasznie cyniczny.

— Mhm, odezwała się. Przyganiał kocioł garnkowi.

— Cokolwiek to znaczy. Kocioł jest raczej potężniejszy i mocniejszy od malusiego i biednego garnka.

— Zapytaj się ludzi, którzy to stworzyli. Ja tylko podążam niezrozumiałymi, lecz utartymi i sprawdzonymi ścieżkami.

— To nie ja jestem pisarką i poetką w naszej dwójce. Nie brałeś przypadkiem niedawno udziału w konkursie na znajomość polskich powiedzeń?

— Brałem. Zająłem drugie miejsce.

— A co cię rozłożyło?

— Za króla Sasa łyżką kiełbasa.

Parsknęłam szybkim, cichym śmiechem, nie będąc pewna, czy żartuje, czy mówi całkiem poważnie.

— To bez sensu.

— Powiedz to dzieciakowi, który zajął pierwsze miejsce. Podobno rozpisał się o tym na połowę strony.

— Ale i tak nieźle ci poszło. Drugie miejsce. Gratulacje.

— Dzięki. Na czterdzieści miernych przeciwników to nic wielkiego.

— Przestań tak narzekać. Potrzebujesz trochę więcej pewności siebie.

— Mówiłaś mi to dziesiątki razy.

— A ty dziesiątki razy nie chcesz mnie posłuchać.

— To nie moja wina.

— Jak chcesz, mogę zabrać cię do mojego terapeuty.

— Żartujesz.

— Mówię całkowicie poważnie. Jakbym przyprowadziła do niego gadającego psa i kazała mu wytłumaczyć główne teorie fizyki kwantowej, zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Prawdziwy lekarz z powołaniem. To co, w sobotę o jedenastej na przystanku na R?

— Dobrze wiesz, że boję się ci odmawiać.

— Oczywiście. Wykorzystuję to z pełną premedytacją. — uśmiechnęłam się, popijając jeszcze trochę wina — Zbliża się już północ, może otworzymy już tego szampana?

— Naprawdę chcesz to zrobić? — zaprotestował, widząc, że powoli wstaję i podchodzę do stojącej niedaleko lodówki.

— Siedemnaste urodziny obchodzi się tylko raz. — mruknęłam, wyciągając butelkę i stawiając ją przed nim na stole — Co to za poświęcenie otworzyć jedną butlę dla mojego najlepszego przyjaciela?

Westchnął cicho i dołączył do mnie, chcąc pomóc mi w otwieraniu. Zręcznie ściągnęliśmy z korka nadrukowane na folii opakowanie, po czym ja zabrałam się za ostrożne odkręcanie metalowych zabezpieczeń, podczas gdy on przyszykował nam dwa pokaźne kieliszki. Wyświetlane na elektronicznym zegarku liczby zamigotały, zmieniając pięćdziesiąt dziewięć w podwójne zero. Delikatnie pociągnęłam za wolny już korek, przygotowując się na huk, który miał się zaraz rozlec.

— Wszystkiego najlepszego, Filip. — powiedziałam, chociaż raczej bardziej odpowiednim słowem byłoby “krzyknęłam”, rozlewając zawartość butelki do naszych kieliszków. Wyjątkowo udało nam się nie zrobić przy tym absolutnego i kompletnego bałaganu w całej kuchni, z czego byłam naprawdę dumna.

— Dziękuję. — odparł, uśmiechając się do mnie promiennie i wlepiając we mnie swoje lśniące, błyszczące w pomarańczu blasku kuchennej lampy oczy.

Doskonale wiedziałam, co chciał zrobić, o czym marzył najbardziej, jaki urodzinowy prezent chciał dostać ode mnie w tamten chłodny wieczór, który na naszych oczach przeobrażał się powoli w noc. Chciał objąć mnie, mocno, zatrzymać w swoich opiekuńczych ramionach i złączyć nasze usta w długim, przeciągłym pocałunku. A ja, w tym dziwnym, paradoksalnym wręcz uczuciu, chociaż sama nie powielałam tych chęci, strasznie chciałam pomóc mu je spełnić. Mimo tego, że ja nie kocham jego, poczuć się przez niego kochaną i uwielbianą. Odłożyłam swój kieliszek i przytuliłam go, wiedząc, że sam w swej nieśmiałości, szacunku i uprzejmości do mnie nigdy nie podjąłby tego pierwszego, czy też kolejnego, następującego po nim kroku. I zanim w pełni zorientowałam się, co właściwie robię, pocałowałam go, czując, jak najpierw nieco strachliwie się opiera, ale z każdą kolejną sekundą coraz bardziej poddaje się i daje mi się prowadzić. Była północ, a ja właśnie, pod wpływem alkoholu, całowałam się z moim najlepszym przyjacielem kilka minut po wejściu w dzień jego siedemnastych urodzin. To było jak sen, z którego jednocześnie nigdy nie chciałam się budzić, ale i najbardziej na świecie życzyłam sobie, żeby był tylko wytworem mojej chorej, chorej wyobraźni.

26 marca 2020 — czwartek

— Jest druga w nocy. — powiedziała, ściskając w dłoni telefon rozświetlający zgromadzoną wokół ciemność jasnym blaskiem swojego ekranu. Siedziała w oparciu o drzwi kuchennej szafki, czując, jak ich zimny, metalowy uchwyt wystający z drewnianej powierzchni boleśnie wbija się jej w plecy. Ale pozbawione sił ciało odmawiało jej wykonania akcji tak prostej, jak chociażby przesunięcie się kawałek w bok.

— Mhmm. Druga trzynaście, mówiąc dokładniej. — odparła Natalia, głosem tryskającym przedziwną mieszanką typowego o tej porze zmęczenia, jak i, znacznie mniej zwyczajnej, zdeterminowanej energii.

— I jestem trochę pijana. — jęknęła Aurelia, zerkając na dwie, puste butle leżące bezwładnie pod kuchennym stołem. W kieliszkach dalej tkwiły niedopite resztki czerwonego i białego trunku.

— O tej godzinie każdy jest albo pijany, albo niespełna rozumu. Przyzwyczaiłam się. Mów, wiesz, że teraz tak łatwo ci nie odpuszczę.

— Mogę najpierw zapalić? — westchnęła, szukając po pełnych papierków i innych, niewiadomego pochodzenia śmieci kieszeniach paczki papierosów, która przecież musiała gdzieś tam być.

— Mówisz tak, jakbyśmy były teraz w tym samym pomieszczeniu. Możesz nawet rozpalić kadzidło, jeśli ma ci to pomóc.

Trafiła wreszcie na szukaną zgubę, wraz z jej nową, niebieską zapalniczką. Matowe, barwione szkło, z której była zrobiona, lśniło powabnie, oświetlane poświatą pochodzącą z leżącego na jej kolanach telefonu. Wyciągnęła jednego papierosa i podpaliła go, na chwilę rozświetlając ponure pomieszczenie jeszcze jednym, żółtopomarańczowym źródłem światła.

— Okej. — oznajmiła, wypuszczając z ust trochę dymu — Kojarzysz Filipa, prawda?

— Twojego pierdołowatego przyjaciela poetę?

— Dokładnie. — przyznała, cicho żałując, że Natalia nie może ujrzeć delikatnego, niemrawego uśmiechu, który wykrzywił jej usta — Miał dzisiaj urodziny. W zasadzie to ma, ale zwykle świętujemy je w nocy z dwudziestego piątego na dwudziestego szóstego. To jedna z naszych dziwnych tradycji.

— Dlatego jesteś pijana?

— Uhm. Aż tak bardzo się nie stoczyłam, by upijać się w samotności. Wyciągnęłam dla nas wino i szampana. Pełne butelki na dwójkę, bo i tak nie mamy zbyt wielu innych znajomych. Spotykaliśmy się u mnie.

— I pewnie ty wszystko organizowałaś, prawda?

— Za dobrze mnie znasz.

— Jesteś świetną przyjaciółką, w takim razie. Ale co się stało, on zrobił coś złego?

— Nie, nie. Absolutnie. Uhm. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, to dość zawiła historia.

— Nie mam jutro roboty, do której muszę wstawać na siódmą, równie dobrze mogę słuchać do rana. Dawaj.

— Jesteś pewna?

— Przyjaciółka pisze do mnie w środku nocy, że musi pogadać, jak do niej dzwonię, to odbiera pijana i z papierosem w ustach, mówi mi coś o swoim przyjacielu i że to zawiła historia, a potem jeszcze się pyta, czy na pewno chcę posłuchać? Oczywiście, że chcę. Jakby było inaczej, dawno kazałabym ci wrócić do łóżka i zadzwonić jutro, jak już wytrzeźwiejesz.

— Uhm.

— Może zacznij od początku, bo niezbyt znam waszą relację poza jakimiś urywanymi anegdotami. Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie z nim?

— Pierwsze wspomnienie?

— No, to jak się poznaliście i w ogóle.

— To było w gimnazjum, z tego co pamiętam. W drugiej klasie. Po rozpoczęciu roku koleżanka zapytała się mnie, czy nie mam ochoty przejść się z nią i jej kolegą z przeciwległej klasy. I tym kolegą był właśnie Filip.

— Zgodziłaś się?

— Tak. To tylko głupi spacer. Było nieźle, więc potem wymieniliśmy się numerami i on obiecał, że zadzwoni. Ale widać za bardzo się bał, bo tylko napisał i to parę dni później. No i w końcu powiedział mi, że wpadłam mu w oko, że trochę przypadkiem wygadał się o tym tej mojej koleżance, a ta za bardzo się podekscytowała i już chciała nas swatać. Stąd wzięła się tamta jej propozycja. Gimnazjum, wiesz, jak to jest.

— Ale jednak jakoś się wam udało, skoro znacie się do dziś?

— Uhm. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, a potem poszliśmy do tej samej klasy w liceum. Do tego oboje nie jesteśmy specjalnie socjalnie obdarzeni, więc z braku laku większość czasu spędzaliśmy razem.

— Całkiem nieźle się dobraliście.

— Dokładnie. No ale wiesz, jak to jest, szczególnie w gimnazjum, gdy spędzasz chociaż odrobinę czasu z kimś przeciwnej płci.

— Śmiali się z was?

— Już wcześniej byliśmy trochę kozłami ofiarnymi w naszych klasach, a jak ci idioci zobaczyli, że ciągle chodzimy gdzieś razem, to podłapali i połączyli siły.

— Zgłaszaliście to gdzieś, do nauczycieli, pedagoga?

— W życiu. Na pewno jakoś by się o tym dowiedzieli i jeszcze bardziej nie dawaliby nam wtedy żyć. Jakoś zagryzaliśmy zęby i staraliśmy się to ignorować. Ale myślę, patrząc z dzisiejszej perspektywy, że trochę to nam pomogło. No wiesz, jako stereotypowym przyjaciołom poznanym w biedzie.

— Mhmm. Im więcej czasu spędzaliście ze sobą to tym bardziej się śmiali, a im bardziej się śmiali to tym więcej czasu spędzaliście ze sobą?

— Powiedzmy. Trochę takie, uhm, zamknięte koło. Ale no, poza jakimiś zwykłymi wyzwiskami i żartami na nasz temat, ciągle śmiali się, że wyglądamy jak para i że powinniśmy wziąć ślub, czy coś.

— A wtedy nic więcej was nie łączyło?

— Uhm. Ciężko powiedzieć. Mam wrażenie, że wtedy jeszcze niezbyt rozumiałam, co właściwie się między nami dzieje. Ale jak słyszałam to dziesiątki razy, w końcu, gdzieś pod koniec gimnazjum, zaczęłam się zastanawiać. Co jeśli może, no wiesz, faktycznie moglibyśmy być parą. To był dziwny okres i pamiętam, że czułam jakąś specyficzną presję. Każdy wokół mnie znajdował sobie ludzi, którzy im się podobali, a potem dziewczyny i chłopaków do związków. Ciągle ktoś o tym mówił, niezależnie, czy to osoby w moim wieku, czy dorośli, wszędzie były te przeróżne wątki miłosne, których, sama nie wiem, chyba do końca nie rozumiałam? Zewsząd słyszałam, że miłość to jakieś dziwne, gwałtowne uczucie, że od razu zrozumiesz, że to właśnie to. Ale ja, nie wiem, chyba nic takiego wtedy nie czułam. I trochę niepokoiłam się, że może jest coś ze mną nie tak. Ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wmawiałam sobie, że czuję to właśnie do niego, do Filipa. No bo jak nie do niego, to do kogo?

— I wyznałaś mu to?

— Tak, gdzieś w połowie pierwszej liceum. Wtedy byłam już naprawdę mocno przekonana, że to faktycznie jest ta cała miłość… I że tak powinnam zrobić na moim miejscu, iść powiedzieć o tym tej osobie. Bałam się, ale miałam też wrażenie, że on mnie nie odrzuci. Widziałam to w nim, w tym, jak czasami o mnie mówił, jak na mnie patrzył, wiedziałam, że on czuje to samo, ale jakoś… Bardziej? Mocniej? Bardziej realnie? Trudno to wytłumaczyć.

— I naprawdę tak było?

— Uhm. Bardzo się ucieszył, gdy mu to powiedziałam. I powiedział, że tak, że on również mnie kocha. I zostaliśmy parą. Na jakiś miesiąc… Uhm, to nie było jakieś standardowe, powiedzmy, zerwanie. Nie zerwaliśmy kontaktu, nie wyzywaliśmy się, nie było między nami żadnej złej krwi. Po prostu jednego dnia zabrał mnie do siebie na kawę i powiedział, że musimy o czymś porozmawiać. A ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Bardzo rzadko to on zaczynał jakąś rozmowę, a jeszcze rzadziej zapraszał mnie do siebie. Zwykle to ja byłam tą, powiedzmy, dominującą. I dalej jestem. Ale tamtego wieczora to on musiał się przełamać i na chwilę przejąć pałeczkę. Wyjaśnił mi, że on wie, że coś jest nie tak. I że, uh, wie, że ja go nie kocham. Długo rozmawialiśmy i w końcu przyznałam mu rację. W końcu mogłam podświadomie przestać sobie to wkręcać i wmawiać, w końcu zrozumiałam, że kocham go najbardziej na świecie jako przyjaciela, ale nie umiem dać mu nic więcej. Wiedział to on i wiedziałam to ja. Nie miał mi za złe, bo rozumiał, że ja tylko chciałam dobrze, dla siebie i dla niego.

Natalia po drugiej stronie słuchawki milczała, czekając na dalszy ciąg opowieści.

— I od tamtego momentu znów byliśmy tylko, a może i aż, przyjaciółmi. Nie zmieniło się zbyt wiele, a praktycznie to nic. On dalej powtarzał mi, że mnie kocha, gdy tego potrzebowałam, a ja dalej uważałam, że jest dla mnie najważniejszą osobą na całym świecie. Ale bałam się, szczerze. I boję się dalej. Że ranię go tym, że nie umiem odwzajemnić tego, co do mnie czuje. Ja wiem, że to nie moja wina, ale… Zawsze, gdy mówi mi, że mnie kocha, serce kraja mi się na wiele małych kawałeczków. Mógłby być z kimś innym, z kimś, kto z czystym sumieniem odpowie mu „ja ciebie też”, a został z… — głos się jej załamał, a łzy powoli zaczęły spływać jej po policzkach — z takim jebanym gównem jak ja. — wyszeptała tylko, zanim kompletnie rozpadła się i wybuchła płaczem.

Natalia siedziała cicho, czekając, aż ta chociaż trochę się uspokoi. Chciała jakoś jej pomóc, ale nie będąc przy niej, jedyną pomocą, jaką mogła jej zaoferować było wyrozumiałe milczenie, wydobywające się z głośnika telefonu. Długie, przeciągłe i pełne empatii milczenie.

28 marca 2020 — sobota

— To Filip, mój przyjaciel — powiedziała, uśmiechając się nieśmiało do siedzącego za biurkiem mężczyzny, który szybko zmierzył ich wzrokiem znad kubka parującej kawy.

— Ah, to ten Filip, prawda? Witaj, Aurelia sporo mi o tobie opowiadała. — odparł, przyjaznym gestem pokazując im, żeby usiedli.

— Pomyślałam, że dobrze by było, gdyby chodził ze mną na te nasze cotygodniowe sesje. Oboje na pewno coś z tego wyciągniemy. Przepraszam, że nie powiadomiłam pana wcześniej, ale to była decyzja na, uhm, ostatnią chwilę.

— Nie ma najmniejszego problemu. — mruknął, ręką przeczesując krótkie, brązowe włosy i poprawiając spoczywające na nosie okulary — To była twoja decyzja, czy może ona siłą cię tu zaciągnęła? — zwrócił się do niego.

— Ona. — odpowiedział lekko speszony, wypowiadając swoje pierwsze słowo podczas tamtej, trwającej już krótką chwilkę wizyty — Może i nie zaciągnęła, ale delikatną sugestią też bym tego nie nazwał.

— To było coś pomiędzy. — dorzuciła się.

— Coś pomiędzy. Hm. Niech będzie. Tak długo, jak nie dostanę telefonu ze skargami od któregoś z waszych rodziców, możecie tu przychodzić w dowolnej konfiguracji. W sobotnie przedpołudnia drzwi mojego gabinetu zawsze są dla was otwarte.

— Dziękujemy.

— To, skoro już tu jesteście, może zaczniemy nad czymś pracować?

— Przyciągnęłam go tutaj, żeby zrobić coś z jego paskudną samooceną i brakiem pewności siebie.

— Czyli oboje macie jakieś wspólne problemy, dobrze, dobrze. To co, może najpierw przegadamy i wyjaśnimy sobie parę rzeczy, dobrze? Ciebie już raczej znam — mrugnął okiem do Aurelii — ale ciebie muszę sobie trochę rozpisać — spojrzał na Filipa, biorąc do rąk notes i swoje zasłużone pióro — Cieszę się, że się na to zdecydowałaś. Od razu widać, że koło niego przybywa ci trochę śmiałości.

***

— I co, było tak źle? — zagadała, gdy oboje usiedli na lekko brudnej, drewnianej ławce pobliskiego przystanku. Słońce ochoczo wspinało się po bezchmurnym niebie, jakby chcąc przypomnieć każdemu, że wiosna, a co za tym idzie większe, ilości jego rozświetlających świat promieni, zaczynała się już powoli rozkręcać

— Jak na pierwszy raz, nie mogę specjalnie narzekać. — odparł, uśmiechając się lekko w jej kierunku. W źrenicach jego lekko zamglonych i zamyślonych oczu odbijały się lśniące karoserie aut, które z leniwą ostrożnością przetaczały się w niedużych ilościach po ulicy ciągnącej się przed nimi.

— Cieszę się, że tak myślisz. I że w ogóle przyszedłeś. Uhm, szczerze bałam się, że tego nie zrobisz.

— Bo zapomniałem?

— Albo nie miałeś na to ochoty po tym, co stało się w twoje urodziny.

— Przecież wiesz, że nie złamałbym danego ci słowa.

— Bo tak bardzo boisz się mi odmawiać? — zapytała, ze zmieszanym uśmiechem malującym się na jej twarzy. W tamtej chwili wydawała się mniejsza, skurczona, skulona i skryta, jakby uderzający znienacka, lodowaty wiatr wziął ją w swoje zimne, kościste objęcia, ściskając i miażdżąc bezlitośnie — Przepraszam, że… to zrobiłam.

— Co, o czym konkretnie mówisz?

— No, że cię wtedy pocałowałam. Dobrze wiedząc, że zbyt bardzo boisz się odmówić, lub zaprotestować. Nie powinnam, ale to było silniejsze ode mnie.

— Nie ma problemu.

— Nie ma problemu? Filip, proszę, chociaż raz w życiu obraź się na mnie i wytknij mi moje wady, błędy, rzeczy, które zrobiłam źle. Chociaż raz. Ściągnij te pieprzone różowe okulary, przez które mnie widzisz i wytknij mi wszystko, co we mnie złe.

— Nie mam żadnych różowych okularów. Chciałaś dobrze, wiem to. Dla nas obu. Chciałaś mnie uszczęśliwić, tym samym uszczęśliwiając siebie. Wiem, co to znaczyło, nie odczytałem źle twoich intencji.

— A tym samym uszczęśliwiając siebie. Jestem samolubną, zapatrzoną w siebie, skupioną tylko na sobie egoistką. To chciałeś powiedzieć?

— Każdy z nas jest egoistą, nawet ja i ty. Nie ma w tym nic złego. Gdybyśmy robili wszystko tylko dla innych, nie zważając w ogóle na swoje własne potrzeby, już dawno pomarlibyśmy wszyscy z głodu i pragnienia. Nie musisz się o to obwiniać, Aurelia.

— Może i masz rację.

— Porozmawiajmy o tym z nim na następnej wizycie. To powinno pomóc.

— O całej tej sprawie?

— A nie po to kazałaś mi tu przyjść? Żeby zrozumieć cały ten syf, w który we dwójkę się wplątaliśmy?

— Uhm.

— Nie mógłbym prosić o lepszą przyjaciółkę niż ty. Ale… Myślę, że potrzebujemy trochę czasu. Tak, jak nie odzywaliśmy się od czwartku, tak pewnie lepiej będzie, by utrzymać to do kolejnej soboty.

— Uhm. Masz rację. Chwila odpoczynku od siebie dobrze nam zrobi.

— Będę tęsknić, ale to tylko głupi tydzień, prawda? Poradzisz sobie?

Skinęła niemrawo głową.

— Masz zawsze Natalię. Pewnego dnia ona pewnie stanie na moim miejscu. Ale do tego czasu to chyba moja rola, żeby ci to powiedzieć. Kocham cię.

Wypowiedział te słowa i powoli odszedł w kierunku ich osiedla. Pewnie chciał się przejść i potrzebował odrobiny oddechu. Ona też podzielała te pragnienia, ale jej zmęczone ciało wyraźnie protestowało. Przez parę minut pogrążona była w pozbawionej ruchu ciszy, aż w końcu pod przystanek zajechał jej autobus. Przeciągły jęk zamykanych, wejściowych drzwi był jedyną odpowiedzią na wyznanie, które padło z ust jej najlepszego przyjaciela.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: