Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O SHIT! - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 maja 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O SHIT! - ebook

"O Shit!" katapultuje Osobę Czytającą w absurdalną rzeczywistość początku lat 90-tych i nikogo nie oszczędza! Miłość. Seks. Narkotyki. Złamane serce. Trup-ściele-się-gęsto. To tylko niektóre słowa kluczowe tej szalonej opowieści. Zaryzykujesz? Posłuchaj muzyki, której słuchała główna bohaterka Sara w 1992! https://open.spotify.com/playlist/5UbfW8GowFGkKUwnu3Iy5D?si=57a42502b54a47ac

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788393615902
Rozmiar pliku: 981 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE SŁOWEM WSTĘPU

Jako wydawczyni, muszę ostrzec, że tekst “O shita!” napisany jest językiem, którym operowano na początku lat 90-tych. Oznacza to, że pojawiają się tutaj słowa i wyrażenia takie jak: czarny, Murzyn, Arab, gej, nie mam nic przeciwko, ale… itp. Z drugiej strony opisy seksu bardziej przypominają sny Ani z Zielonego Wzgórza niż kontent 50 twarzy Greya. Takie były czasy, taki był język.

Zdecydowałam się nie ingerować w tekst w imię pamięci historycznej. Z fascynacją oglądałam kiedyś na YT kompilację scen łóżkowych z “Seksu w wielkim mieście”. Od przysłowiowych gustownych przejść na kominek po mniej lub bardziej softy z Porn Huba. “O shit!” to zapis z początku lat 90-tych i niech tym właśnie pozostanie. Bez podtekstów, bez czarno-białych deklaracji charakterystycznych dla naszych czasów, bez ideologii, z dobrą zabawą w szalonym świecie dwudziestoletniej Sary.

Uśmiechu!

Asia WrześniowskaPROLOG

W Warszawie spadł obfity, acz ciepły deszcz. Tłum kłębiący się przed najmodniejszym klubem muzycznym Fugazi zaczął pospiesznie wchodzić do budynku.

– Kurde balans! – zaklęła całkiem urodziwa czarnowłosa dziewczyna, ubrana

w dżinsy składające się z większej liczby dziur niż materiału, jedwabną koszulę

z wielkim żabotem a la Prince i kilkanaście luźno zwisających chust i chustek, przytroczonych niedbale do szlufek i włożonych od niechcenia do kieszeni. Na głowie miała, doskonale korespondującą z kolorem oczu, turkusową przepaskę.

– Przecież miała być ładna pogoda. Prawie cała jestem przemoczona. Mam

nadzieję, że się nie przeziębię.

– Nie przesadzaj, przecież jest lato. I mamy jeszcze jedną butelkę. W końcu

dzisiaj są moje urodziny.

– Chodź, usiądziemy tutaj. Zobacz, co mam. Tortowe świeczki. Zróbmy tort z tej ławy.

I dziewczyny zaczęły ustawiać zapalone świeczki na ławie, znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie słynnego autobusu na podwyższeniu. Ława była drewniana, ciemna i mocno pachnąca piwem.

– Czy wyście zwariowały? – niezbyt już trzeźwy chłopak o długich blond włosach przysiadł się do nich. – Kto ustawia świeczki na drewnianym stole?

– Fatim, nie przesadzaj, dzisiaj są moje urodziny. Luzik – dziewczyna w obcisłej czerwonej sukience uśmiechnęła się zachęcająco.

– No to wszystkiego najlepszego – Fatim uśmiechnął się czarująco i pocałował dziewczynę w rękę.

– To co, Marion? Otwieramy tę ostatnią butelkę? – zapytała Sara, nie mogąc się doczekać kolejnej porcji alkoholu. Głowę miała mocną i spragnioną ostrych wrażeń. Jak coś robiła, to do końca i na full. Nie oszczędzała ani siebie, ani tych, z którymi akurat balowała.

– Dobra.

– To ja przyniosę kubeczki. I zaproszę Młodego, jeśli można – chłopak zrobił niewinną minę.

– Pewnie, że można – dziewczyny roześmiały się.

Kilka minut później całe towarzystwo przeniosło się do autobusu zamontowanego zmyślnie przy jednej ze ścian mniejszej sali Fugazi i będącego swego rodzaju enklawą, oddzielającą wybrańców od kłębiącego się niżej tłumu.

– To za Marion. Które urodziny? – zagaił Młody, podnosząc kubek od coli wypełniony zimną wódką. Kubki miały tendencję do przeciekania, jeśli wódka trzymana była w nich zbyt długo czyli… kilkanaście minut. Dlatego doskonale wpisywały się w mega imprezowy charakter Fugazi, gdzie nikt za kołnierz nie wylewał.

– Ej, kobiet się o wiek nie pyta…

– No to przepraszam. Za Marion. Miło cię w końcu poznać. Mijaliśmy się często i nie było jak dotąd okazji – Młody przysunął się bliżej.

– Jak macie zamiar romansować to się przenieście na świeże powietrze. Przestało już padać. Tutaj się chleje i balanguje i opowiada chore historie. O!

– O basta, Sar, przestałabyś. Przecież ja z nim nie romansuję.

– Słuchaj, a kim ty właściwie jesteś, żeby jej mówić co ma robić? – Młody wyraźnie nie lubił Sary.

– Jej matką – Sara także nie darzyła go zbytnią przychylnością.

– Dobra dzieciaki, przestańcie. Mam propozycję. Chodźmy zagrać w bilard – Fatim jak zawsze umiejętnie rozładował rosnące napięcie. Niepozorny, o chłopięcej urodzie i z rozbrajającym uśmiechem, był jednym z najlepszych perkusistów w Polsce. Przy okazji pisywał wiersze i nigdy nie gwiazdorzył.

– Pójdźmy więc, krówki boże, robić z siebie kompletne idiotki – Sara westchnęła teatralnie.

– Co znowu?

– Nie umiem grać w bilard.

– Nauczę cię – Fatim objął ją ramieniem i cała czwórka, przeciskając się przez gęsty tłum, ruszyła w stronę sali bilardowej. To ciekawe, że w Fugazi tłumu nie było w zasadzie tylko między siódmą a czternastą. Klub otwarty był przez całą dobę, zawsze ktoś się w nim kręcił, zawsze wieczorami i nocami było mnóstwo ludzi.

– Sławku, dostaniemy stół? – Sara pracowała czasami za barem w Fugazi i miała dobre relacje z szefostwem – Dzisiaj Marion obchodzi osiemnaste urodziny.

– Nie ma sprawy. Dla mojej najlepszej barmanki wszystko. Ale są już tylko

dwa kije.

– Damy sobie radę.

– Dzisiaj masz stół na całą noc. Osiemnaste urodziny nie zdarzają się zbyt często.

– Zazwyczaj raz w życiu.

– To właśnie chciałem powiedzieć. Bawcie się dobrze.

– Dzięki, kiedyś ci się odwdzięczę – i Sara cmoknęła go słodko w policzek.

– To kto rozbija? – zapytał energicznie Fatim.

– Wy. My jesteśmy już na tyle pijane, że nic by z tego nie było.

– Zaczynamy więc – Fatim przymrużył jedno oko i wbił połówkę.

– Super. To możemy sobie usiąść – prychnęła żartobliwie Sara.

– Nie ma po co. Już skończyłem. Gracie całe.

– Czarna na końcu, co nie? – Sara trochę średnio trzymała się na nogach. Flaszka w drodze do Fugazi i druga na miejscu zaczęły działać.

– Chyba, że chcesz nam postawić następną butelkę – Fatim zaśmiał się

szelmowsko.

– Raczej nie. No to do roboty.

I zaczęło się pukanie. Sara, ku własnemu zdziwieniu, wbiła aż cztery bile.

– I ty nie umiesz grać? – Marion była niepocieszona.

– Oczywiście, że nie umiem. Zobacz, co Młody teraz zrobi.

Ale Młody, zapatrzony w czerwoną sukienkę Marion, nie zrobił nic.

– To teraz ja? O Boże, a jak się trzyma kij? – Marion wiedziała jak podrywać facetów. Młody od razu stanął tuż za nią, włożył kij w jej ręce, a potem zaczęli razem wstukiwać kolejne kule zatrzymując się dopiero przy czarnej.

– Fatim, twoja kolej.

– Zrzekam się. Nie jestem w stanie. Ty graj moje połówki – wyseplenił, podając kij Sarze. – Czy ktoś ma ochotę na coś do picia? Nieważne, przyniosę wszystkim piwo.

– To czekamy. Gdzie te połówki? Są, zwierzątka słodkie. No to wpadajcie do jamy smoczej – Sara z dużym skupieniem na twarzy i papierosem w ustach dokończyła grę.

– Jest piweczko. Mała przerwa nikomu nie zaszkodzi. Marion, ustaw bile.

– Dobra. A czy jest na to jakiś specjalny patent? – i znowu Młody wykorzystał sytuację.

Sara zaczynała mieć tego dosyć. Obiecały sobie z Marion, że przynajmniej przez chwilę nie będzie żadnych facetów. Ale wyglądało na to, że instynkt był silniejszy. Wypiła swoje piwo bardzo szybko, udała się do baru i tam na miejscu wypiła jeszcze dwie whisky. Gdy wróciła, gra już się toczyła.

– Masz Sar, twój turn. Połówki – Sara wzięła kij, ale stół nie wyglądał na zbyt stabilny. Falował tak jakoś, a i bile zmieniały swe położenie co chwila.

– Nie, muszę sobie odpocząć. Idę na spacer. Trzymajcie stół, żeby nie odpłynął. Zaraz wracam.

Wychodząc, minęła w drzwiach grupę całkiem nieźle wyglądających facetów. Jeden zainteresował ją nawet, ale wiedziała, że musi trochę wytrzeźwieć. W chwili gdy znalazła się na powietrzu znowu zaczęło padać.

– Kiego diabła! Dlaczego, gdy wychodzę na dwór to od razu zaczyna padać? Wszystko jedno. Może to i lepiej. Szybciej dojdę do siebie – zrobiła parę skłonów, przysiadów i przebiegła się dookoła klubu, pooddychała głęboko. „Jest dobrze. Mogę wracać” – pomyślała i powoli skierowała się do wejścia.

– No i jak tam? – Sara podeszła do stołu, na którym siedziała Marion w otoczeniu facetów z drzwi. – Dlaczego nie gracie?

– Czekamy na ciebie – odpowiedział ten, na którego kilka minut wcześniej zwróciła uwagę.

– Miło mi. Mamy jeszcze coś do picia?

– Na co masz ochotę?

– Whisky. Dużo i bez dodatków.

– Już przynoszę.

Sara podrapała się po głowie. Prawie nikogo w Fugazi nie stać było na ten trunek. Kim więc był ten niesamowicie przystojny facet? Miasto? Diler? Hmmm…

Po chwili pojawił się z rozpromienioną twarzą. W jasnych dżinsach, białym t-shircie i czarnej jedwabnej marynarce zupełnie nie pasował do portretu klasycznych kochanków Sary, którymi byli zawsze czystej wody rokendrolowcy, mniej lub bardziej odrealnieni.

– Proszę - uśmiechnął się i podał jej szklankę.

– Ale to jest pusta szklanka – Sara pomyślała, że padła ofiarą durnego żartu w wykonaniu pieprzonego ex-cinkciarza-cwaniaczka ze Stadionu.

– Chwileczkę. Najpierw szklanka, a potem butelka.

– Butelka? – Sara nie była pewna czy dobrze usłyszała. Na stoliku pojawiła się cała butelka Ballantaine’a. – Uwielbiam whisky. Marion, napijesz się?

– Nie, dzięki. Gramy dalej?

– Gramy. Ja i Marion kontra nasz nowy, tajemniczy znajomy . Co ty na to?

– Mam na imię Piter.

– Sara – podali sobie ręce.

– Ja będę rozbijać, dobrze?

– Dobrze, Marion. Tylko nie zrób żadnej ryfy.

Marion usiadła na stole i trzymając kij za plecami rozpoczęła grę. Nie wbiła oczywiście nic, więc postanowiła się wycofać. A Sara z Piterem grali dalej. Grali, i grali, i grali. Koło stołu stały już dwie puste butelki po whisky i kilka po piwie. O dziwo, choć stół momentami zaprzeczał prawom grawitacji w opinii Sary – wygrała.

– Długo grasz? – Piter z uśmiechem podał jej butelkę piwa.

– Kpisz czy o drogę pytasz? W ogóle nie gram. Nie umiem grać. Chyba jestem nieźle pijana. Dziki fart.

– Sar, chodźmy już do domu – Marion nie wyglądała najlepiej.

– Jaki czas?

– Prawie siódma rano.

– O Boże! Gdzie jest Fatim? – Sara była prawie przerażona i prawie trzeźwa.

– Po co ci Fatim? – Piter wydawał się być zniesmaczony.

– Oni grają dzisiaj koncert gdzieś w Polsce. Fatim musi być o siódmej pod

Remontem. Obiecałam Michasiowi, że tego dopilnuję. Wiesz, on jest ostatnio w ciągu, pije i pije. Od dwóch tygodni, co sobota, odstawiam go na miejsce zbiórki. Dżamba nie może zerwać kontraktu z tym nowym sponsorem.

– Dlaczego tak się tym przejmujesz?

– Bo Ron jest moim przyjacielem. Nie chcę, żeby stracił ten kontrakt. To wszystko. Więc gdzie jest ten cholerny Fatim? Kurwa! Fatim! – Sara chodziła po pustym już niemal klubie.

– Jest na zewnątrz – powiedziała jakaś panna.

– Dzięki! – Sara wybiegła i wpadła w ramiona unikanego od pewnego czasu

byłego narzeczonego.

– Sar, kochanie, tak dawno cię nie widziałem. Piękna jak zawsze. Co u ciebie

słychać?

– Puść mnie, koteczku. Nie mam ochoty z tobą teraz rozmawiać. Fatim! Stój! Gdzie ty idziesz, głupku?! No puść mnie wreszcie! Później z tobą pogadam.

– Na muzyków się przerzuciłaś?

– Odczep się ode mnie! – Sara zaczęła się szamotać. Fatim i Piter zareagowali jednocześnie. Były narzeczony dostał po twarzy i umknął na przystanek autobusowy.

– Dzięki – Sara poprawiała fryzurę.

– Zawieźć was do tego Remontu?

– Będę ci bardzo wdzięczna.

– Niestety dzisiaj dysponuję tylko maluchem. Ale jakoś się zmieścimy. To chodźcie.

– Chodź, Fatim. Jedziemy spotkać się z resztą.

– Jaką resztą? – Fatim przytulił się do Sary, udając małego chłopca.

– Z resztą Dżamby. Gracie dzisiaj wieczorem.

– O kurwa. Znowu? Przecież ja nie mam siły. Musimy tam jechać?

– Nie gadaj tylko wsiadaj. Albo poczekaj, ja i Marion usiądziemy z tyłu, jesteśmy mniejsze – Marion weszła pierwsza na tył malucha, Sara wgramoliła się za nią bacznie obserwując Fatima. Bała się, że ucieknie, albo coś… Ale nie uciekł. Grzecznie wsiadł i zamknął drzwi. – Ok, możemy jechać – uśmiechnęła się do Pitera.

I wystartowali. Ulice były puste, jechało się bezkolizyjnie i bardzo szybko. Gdy dotarli do Remontu był tam już Melon. Zostawili więc Fatima i pojechali na śniadanie.

– Gdzie będziemy jedli śniadanko? – odezwała się znienacka Marion z tylnego siedzenia.

– Kotku, nie zadawaj takich pytań. Nie widzisz gdzie jesteśmy? - Piter zwrócił się do niej, jak do małego dziecka.

– Na Żoliborzu. No i co z tego?

– No nic. Mamy tu bardzo przyjemny markecik. Kto idzie do sklepu?

Dziewczyny wysiadły. Sara zawsze śmiesznie się czuła, gdy wracała rano z imprez i spotykała wyspanych ludzi. Czasami, gdy kończyła imprezowanie w Marylin na Polach Mokotowskich, spotykała tam pewnego pana z jamniczkiem. Zawsze patrzył na nią z obrzydzeniem i pożądaniem jednocześnie. A ona uśmiechała się do niego i mówiła „dzień dobry”.

– Na co macie ochotę? – Piter czuł się w sklepie jak u siebie w domu. Był na swoim terenie.

– Jak śniadanko to może twarożek i chlebek sojowy.

– Ja jeszcze dodam po Marsie dla każdego. A ty, Marion?

– Ja sobie coś znajdę – Marion poszła na drugą stronę sklepu. Piter objął Sarę.

– Ej, przestań.

– Nie żartuj. Strasznie mi się podobasz. Już wtedy, w drzwiach, wiedziałem,

że spędzimy ten poranek razem. Jesteś hrabią Monte Christo. Pocałuj mnie,

proszę.

– Piter, basta. Chyba mnie z kimś pomyliłeś.

– Nie. To jesteś właśnie ty. Nie Marion. Ona jest taka jak wszystkie. Ty jesteś

zupełnie inna.

– No co jest? Idziemy? – Marion stała już przy kasach.

– Idziemy. Chodź Piter.

– Trzeba się jej jakoś pozbyć – szepnął Sarze do ucha.

– Nie opowiadaj takich rzeczy. To moja córka.

– Więc ja będę jej tatą. Marion, czas spać. Jedziemy do domu.

– Nareszcie – Marion była wykończona.

Nie wszystkie dziewczyny miały tyle energii co Sara. Większość odpadała koło 3 rano, a naprawdę mało która była w stanie imprezować non stop przez tydzień. Sara nie tylko to robiła, ale i kochała to robić.

Gdy podjechali pod blok Sary, Marion podreptała grzecznie do swojego bloku obok. Piter natomiast zaprosił się do Sary na śniadanie.

– Ale w domu jest matka.

– I co z tego?

– Niby nic.

– Chodźmy więc. Teraz cię nie zostawię.

I rzeczywiście. Nie zostawił jej. Zjedli razem śniadanie, po czym zostali wysłani przez mamę do sklepu po zakupy na cały weekend.

– Musimy tam teraz iść? – Piter spojrzał Sarze w oczy.

– Co proponujesz?

– Macie tu jakiś park albo lasek?

– Mamy forty.

– Więc udajmy się na forty.

– Po co?

– Chcę pobyć tylko z tobą. Czy ty nic nie widzisz? Kocham cię.

– Przecież nic o mnie nie wiesz.

– Wiem więcej niż ci się wydaje. Nie bój się. Jest tak jak miało być. Musieliśmy się spotkać.

– Co ty prorok jesteś, czy to jakiś nowy styl podrywania niewinnych dziewcząt?

– Czy ty nic nie rozumiesz? Ja cię wcale nie podrywam. To wszystko było

dokładnie zaplanowane.

– Przecież znamy się od kilku godzin. Może jednak wrócimy...

– Głupi pomysł. Przecież jesteśmy już chyba na miejscu.

– Tak, to są właśnie forty. A tam jest moja ulubiona jabłoń. Jest piękna gdy kwitnie, prawda?

– Prawda. Usiądziemy?

– Czemu nie – Piter rozłożył na trawie swoją jedwabną marynarkę. Sara zdążyła się przebrać domu. Miała na sobie krótką spódnicę i T–shirt. Gdy usiedli Piter zaczął ją całować, a ona nie była bierna. Kiedy jednak jego ręka zawędrowała zbyt daleko, zaprotestowała.

– Ale dlaczego?

– Dlatego, że to ani czas, ani miejsce.

– Nie rozumiem. Przecież jesteśmy sami. Świeci słońce, jesteśmy młodzi i się

kochamy.

– Wszystko się zgadza. Więc czas zrobić zakupy.

– Sar, proszę.

– Może jutro, albo za tydzień. Na pewno nie dzisiaj.

– Jak chcesz. Ale ja już powiedziałem. Nie zostawię cię, nie dam ci spokoju.

– To twój problem – Sara nie do końca wiedziała co ma myśleć. Zazwyczaj przelot był prosty. Albo ona wyjmowała faceta, albo facet wyjmował ją, ale nie gadał o miłości ani przeznaczeniu. Sara miała alergię na barokowy podryw. A mimo to Piter pociągał ją niesamowicie. Było w tym coś zwierzęcego. Nic o nim nie wiedziała. Nie kochała go. Miała ochotę się z nim pieprzyć, ale nie chciała tego zrobić na zasadzie jednego strzału. Może rzeczywiście byli sobie przeznaczeni? A może powinna się wyspać, wytrzeźwieć do końca i popatrzeć na całokształt z jakiejś innej perspektywy.CZĘŚĆ PIERWSZA

– Kocham cię. Szaleję za tobą. Jesteś taka gorąca.

– Przestań, normalna jestem.

– Nieprawda. Jeszcze nigdy nie kochałem się z nikim tak jak z tobą. Nie wiem, co ty robisz, ale nawet wtedy, gdy nie będziemy mieli o czym rozmawiać, będę z tobą. Bo kochać się z tobą to więcej niż siedzieć w raju.

– Super. Ale ja naprawdę nie robię nic specjalnego. Taka po prostu jestem. Lubię to. I lubię to robić z tobą. Może po prostu do siebie pasujemy.

Seks z Piterem był zawsze świetną zabawą i doskonałym zaspokojeniem wszystkich możliwych pragnień. Nie wstydziliśmy się siebie w ogóle, niczego przed sobą nie ukrywaliśmy, robiliśmy to, na co mieliśmy ochotę i obojgu nam sprawiało to niebywałą frajdę. Uwielbiałam jego zapach i smak. Uwielbiałam jego gładką skórę i twarde mięśnie. Globalnie rzecz ujmując wydawało mi się, że bardzo go kocham i jedynym sposobem, by zatrzymać go na jakiś czas przy sobie był seks, dla niego najważniejszy.

Gdy go spotkałam, wpadłam po uszy po pierwszym spojrzeniu. Chociaż, jak to ja, udawałam chojraka i zanim poszliśmy do łóżka minęły ze trzy dni. Był nieprzytomnie piękny, nie miał ani grama tłuszczu, sama skóra, mięśnie i żyły, miał słodkie zielono–brązowe oczy okolone czarnymi, długimi rzęsami, i to co zachwycało mnie najbardziej, czyli szpakowate włosy. Po naszym drugim spotkaniu przeprowadziłam dyskretny, acz dogłębny wywiad na jego temat. Dowiedziałam się, że pół roku wcześniej skończył trzydzieści jeden lat i nie był z nikim związany. Z dziewczyną nie mógł być dłużej niż tydzień. To był rekord pewnej mojej znajomej. Ona też poinformowała mnie, że nie traktuje kobiet jak ludzi i lubi czasami zabawić się z chłopcami. Niewątpliwie był dla mnie wyzwaniem. Spotykaliśmy się od trzech tygodni i wszyscy w towarzystwie nie mogli się nadziwić temu fenomenowi. A ja byłam szczęśliwa.

Lato raczyło świat wszystkimi swoimi urokami. Noce były upalne i przeznaczone tylko do zabawy. Korzystałam z tego w pełni. W domu jedynie spałam i zmieniałam kreacje. Matka wpadała w szał, a mi było wszystko jedno. Liczyło się tylko dobre samopoczucie i fakt, że Piter był dla mnie cudowny. Jeździliśmy jego mistyczną Białą Damą od knajpy do knajpy. Oglądaliśmy wschody słońca, tańczyliśmy jak wariaci, cały czas się śmialiśmy i kochaliśmy w różnych dziwnych miejscach i na wszystkie możliwe sposoby.

– Czy ty sypiasz z tym swoim Piterem? – matka zawsze chciała wszystko wiedzieć. Denerwowało mnie to okrutnie, bo jej życie seksualne zupełnie mnie nie interesowało.

– Nie, dlaczego raptem? Znamy się dość krótko, a ja nie sypiam z facetami których znam trzy tygodnie, przecież wiesz o tym.

– To dobrze. Martwię się trochę. Nie jestem przekonana czy on jest dla ciebie odpowiedni. Z tego co mówiłaś nie robi nic konstruktywnego, nie wiesz czym zajmują się jego rodzice i jeszcze te ciągłe balangi w jego wieku. To chyba nie jest dobre towarzystwo.

– Mamo, daj spokój. To jest moje życie i to są moi przyjaciele. Pitera bardzo lubię i chcę z nim być. Dobrze się razem czujemy. Po za tym jest lato i trzeba odpocząć.

– Pół roku już odpoczywasz. Przerwałaś studia, nic nie robiłaś, i z tego, co mówisz, pewnie nie dostaniesz się na akademię.

– Dlaczego zaraz mam się nie dostać? Angielski i test mam na pewno dobrze. Problemem może być polski, ale to zależy od osoby, która będzie to sprawdzała. Napisałam na temat. „Tradycja a sztuka współczesna”. A że pisałam o Jimim Hendriksie, Andy Warholu, Clashach i Sex Pistolsach, to wcale nie znaczy, że oni nie mają nic wspólnego z tradycją. Mają, i to bardzo dużo. Oni przeciwstawili się tradycji i ja to w swojej pracy udowodniłam. I nie mów, że nic nie robiłam przez te pół roku. Wychowałam i wyszkoliłam ci psa, prowadziłam dom, udzielałam korepetycji, z powodzeniem, bo Tomek miał czwórkę na koniec roku, a Marta napisała maturę na maksa, i jeszcze pisywałam do różnych gazet. Bądź chociaż odrobinę obiektywna.

– No już dobrze. Tylko ty też zrozum, że ja się o ciebie martwię. Chciałabym, żebyś się jakoś w tym życiu ustawiła. Musisz skończyć studia, mieć odpowiednie towarzystwo, nie tak jak twój brat, który nie wiadomo co robi i gdzie się włóczy.

– OK, możemy skończyć tę rozmowę? Umówiłam się i chciałabym jeszcze umyć głowę.

– Kiedy wrócisz?

– Jutro rano, jak zawsze. Przecież mamy umowę, że jeżeli nie odezwę się przez dobę możesz zacząć się o mnie niepokoić.

– Tak, tak. Tylko uważaj na siebie. Ja idę na dyżur. Za kilka minut ma przyjechać po mnie samochód. Będę w domu za trzy dni. Chciałabym, żebyś była w domu jutro przed dziesiątą. Mają dzwonić ze Szwecji. Nie, co ja mówię, nie jutro tylko pojutrze. Zapomniałam im powiedzieć, że będę w szpitalu, a nie chcę wydawać pieniędzy na dzwonienie do nich.

– Dobrze, ale to ostatni raz. Ciągle o czymś zapominasz, a ja to muszę potem odkręcać. I to wcale nie jest wesołe.

– Zobaczymy.

W tym momencie zadzwonił domofon. Matka pojechała do swojego szpitala, a ja zajęłam się sobą. Piter miał przyjechać o dziewiątej. Tym razem czekała nas wycieczka na rancho dziewczyny jego przyjaciela.

Wyszłam z Bestią, naszą suką, pobawiłyśmy się w „sajgon”, czyli maksymalne szaleństwo. Słońce zamieniło się w karminowoczerwoną płonącą kulę, co wcale nie wróżyło wiatru, bo jak wiadomo dzięki industrializacji klimat dostał pomieszania głowy, a Pitera nie było. Nie przyjechał o dziesiątej, o jedenastej i o dwunastej. Jak głupia stałam w oknie, paliłam papierosa za papierosem i czekałam. A jego nie było. Ogarniało mnie przerażenie. Szalałam za nim, wybaczałam amfetaminę, chciałam mieć z nim dzieci i mówiąc krótko gotowa byłam zrobić dla niego wszystko. A on umówił się i nie przyjechał. Nie chciałam wierzyć, że już mu się znudziłam. To byłoby zbyt banalne. Zbliżały się moje dwudzieste pierwsze urodziny, chciałam je spędzić właśnie z nim, kupiłyśmy na spółkę z Marion, moją przyjaciółką, zabójczą sukienkę na ten jeden dzień, a on mnie najzwyczajniej olewał. Wyciągnęłam z tajemnego barku mojej matki wielką butlę whisky i spiłam się jak chomik.

Następnego dnia kac nie męczył mnie wcale. Jakość ma jednak swoje mocne strony. Postanowiłam zająć się sobą i nie popadać w histerię. Sprzątnęłam całe mieszkanie, pośpiewałam z Korą i Deuterem, poszłam na sześciokilometrowy spacer z psicą, ugotowałam sobie prawdziwy obiad i pod wieczór zasiadłam przed telewizorem.

O ósmej ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam i własnym oczom nie uwierzyłam. To był on we własnej osobie.

– Jedziemy? – zapytał jakby nic się nie stało.

– Czy ty zwariowałeś? Mieliśmy jechać wczoraj, nie mogłeś mnie jakoś zawiadomić, że plany się zmieniły?

– Plany się wcale nie zmieniły. Ja po prostu zaspałem.

– Jak to zaspałeś? Dwadzieścia cztery godziny?

– Kochanie, przecież wiesz, że ja inaczej mierzę czas. Chodź, oni czekają w samochodzie.

I ja, jak ostatnia idiotka, wzięłam szczoteczkę do zębów i poszłam.

Rancho okazało się być zwykłą działką rekreacyjną w lesie.

– Tylko wceluj w bramę.

– Jakże ja mógłbym nie wcelować. Sar, powinnaś wiedzieć coś na ten temat, a ty mówisz takie głupoty.

– Wcale nie mówię głupot tylko jest ciemno, a Mercedes to duże auteczko.

– Coś ci się w mojej Białej Damie nie podoba?

– Dzieciaki, opanujcie się. Jesteśmy na miejscu i teraz trzeba się relaksować – przytomnie zauważył Marek.

– Puszczamy muzyczkę? – zapytałam z nadzieją na dobrego bluesa.

– Nie ma tu niestety żadnego radia – odpowiedziała Angela.

– A samochód?

– Sar, przecież mi akumulator siądzie.

– Nic ci nie siądzie. Poza tym musi być światło, żeby ognisko rozpalić. Angela, nie masz jakichś spodni? Zimno się zrobiło, a ja niczego nie wzięłam.

– Chodź do domu. Poszukamy. A wy zabierzcie się za to ognisko.

– Dobrze, dobrze.

– Pasują?

– Trochę za obcisłe jak na moje tłuste nogi, ale mogą być.

– Nie przesadzaj.

– Tak sobie gadam.

– Możesz wziąć chleb?

– Oki doki.

– Jak ognisko? Coś wam nie idzie.

– Idzie, idzie, tylko potrzebujemy więcej drewna.

– Jest za domem.

– A kibelek gdzie jest?

– Pod gołym niebem.

– To lubię – Piter wzniósł oczy do niebios. Podszedł do mnie kładąc mi rękę na pośladkach – Moje rancho to jest prawdziwe rancho, a nie takie nic, gdzie nawet ubikacji nie ma. Pojedziemy tam kiedyś, dobrze kochanie?

– Dobrze, kochanie.

– Możemy już piec – powiedział Marek.

– A patyki są? – rozglądałam się, ale ich nie zauważyłam.

– O rany, jeszcze patyki.

– To panowie niech przygotują nam patyki, a my przygotujemy herbatkę – Angela zachowywała się jak moja własna babcia.

– Angela, nie przesadzasz?

– Chodź Sar, mamy już patyki.

– Dobra, dawaj kiełbaski. Piter, nie tak. Czy ty nigdy nie piekłeś kiełbasek. Daj to. Zobacz. Jeżeli nałożysz ją w taki sposób to nie pęknie. Kumasz? – dlaczego uczyłam trzydziestoletniego faceta nabijania kiełbaski na patyk?

– Kumam.

– Sar, długo to trzeba piec?

– Tak circa about. Zobaczycie. Już skwierczą, a to znaczy, że tłuszcz z nich wypływa.

– Niech to diabli!

– Piti, co się stało?

– Oparzyłem się.

– Czy mogę się tym zająć? Ty się w ogóle nie nadajesz do pieczenia.

– No pewnie, że się nie nadaję do pieczenia. Za chudy jestem.

– Nie przesadzaj. Trochę mięska to by się z tych kości obgryzło – zachichotał Marek.

– Marek, ty świnio – Piter udawał bardzo obrażonego geja.

– Zostaw mojego narzeczonego. Dobrze ci radzę – pogroziłam palcem jak na samicę alfa przystało.

– To jest niesprawiedliwe. Im się lepiej te kiełbaski pieką. To jakieś kumoterstwo – Piter kontynuował w tym samym stylu.

– Przecież nasze też się dobrze pieką- roześmiałam się i przytuliłam go.

– Ale oni to robią oddzielnie, a naszymi tylko ty się zajmujesz.

– Więc ty zmień muzyczkę. Proponuję Toma Waitsa.

– Już się robi, mój hrabio Monte Christo – Piter wstał szybko i poszedł do samochodu. Ruszał się jak pantera. Miękko i zdecydowanie. To przez niego zaczęłam zwracać uwagę na męskie tyłki. Do tej pory były mi obojętne. A jego tyłek był jak orzech: kształtny, twardy i maksymalnie kuszący.

Piter poszedł do samochodu, a Marek podstępnie położył na leżaku Pitera latarkę. Ciemno było więc Piti jej nie zauważył.

– Co jest?

– Chłopcy, chłopcy. Nie lubisz tego? – na twarzy Marka pojawił się złośliwy uśmieszek.

– Żeby życie miało smaczek raz dziewczynka, raz chłopaczek – powiedziałam z uśmiechem numer pięć. Atmosfera siadła. Angela wylądowała na kolanach Marka, ja patrzyłam w gwiazdy, a Piter wrzucał gałązki do ogniska. Może trzeba było zapodać Boney M, a nie Toma Waitsa…

– Dobre było jedzonko – zagaiłam.

– Trochę za słone – odpowiedziała Angela.

– Chodźmy spać – zaproponował Marek

– Zobaczcie jakie niebo piękne. Może poczekamy na spadające gwiazdy? – miałam nadzieję, że jednak wieczór uda się zaliczyć do udanych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: