- W empik go
O żołnierzu-tułaczu - ebook
O żołnierzu-tułaczu - ebook
Okres po rozbiorach, na polską prowincję powraca żołnierz-tułacz. Mężczyzna bohatersko walczył "za wolność waszą i naszą" na europejskich frontach. Śmierć dopadła go dopiero w rodzinnych stronach, z rąk rodaków. Opowiadanie inspirowane popularną w XIX wieku "Pieśnią o żołnierzu tułaczu". Utwór podzielony na trzy części zawiera także przemyślenia autora o wojnach napoleońskich i czasach rewolucji francuskiej.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-5366-9 |
Rozmiar pliku: | 286 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skoro świt, a nim grube mroki pobladły w dolinie, stukano do drzwi mieszkania, zajętego w gospodzie „Zum Bär“ na kwaterę dowódcy. Gudin zepchnął w tej chwili nogą pierzynę, wyskoczył z łóżka i rozebrany poszedł drzwi otworzyć. Stanęło w nich i zwolna weszło do izby kilku oficerów w kostjumach narzuconych niedbale, oraz sierżant jednej z kompanij trzeciego bataljonu. Generał wlazł na wysokie posłanie łóżka, usiadł w kucki i zwrócił się do sierżanta, który wyprężony jak struna, zginał kark, żeby nie uszkodzić pompona przy kapeluszu, zawadzającego o stragarz powały niskiego pokoju.
— No i jakże, byłeś? — zapytał, wycierając oczy.
— Byłem, obywatelu generale, z sześcioma ludźmi. Gdzie się rzeka zakręca. . .
— Co rzeka! Widziałeś ich? — zawołał porywczo i z niepokojem.
— Zdaleka. . .
— Któż to był? Szyldwachy?
— Widzieliśmy szyldwachów, ale także i regularnych.
— Gdzież oni byli?
— Kilkunastu żołnierzy paliło ogień przy jeziorach na dole, inni wspinali się ścieżką, a na samej górze przechadzało się kilku szyldwachów.
— Czy was spostrzegli?
— Tak, obywatelu generale. . . — szepnął sierżant nieśmiało.
— Widziałeś schronisko Grimsel-Hospiz?
— Nie, obywatelu. . .
— Więc gdzież ty byłeś, u licha, jeżeliś nawet tam nie doszedł?
— Schronisko musi być za wałem. Ten wał jest jakby groblą jezior, które tam leżą i któreśmy zdaleka widzieli.
Generał zamilkł i usiłował odnaleźć te same punkta na mapie, rozłożonej obok jego łóżka. Oficerowie, skupieni przy jednem z okien, rozsunęli perkalowe firanki, ale niewiele światła weszło do izby, gdyż brzask jeszcze nie tknął cieniów, schowanych w podwórzach i zaułkach między domostwami.
Ktoś skrzesał ognia i zatlił małą świeczkę łojową.
— Dziękuję. . . —rzekł Gudin półgębkiem, nie podnosząc głowy.
Po chwili bystro wejrzał na sierżanta i głośno, z szyderstwem zawołał:
— Czy to prawda, co opowiadają naoczni świadkowie-znawcy, że te pozycje są nie do zdobycia? Czy prawdą jest, co powiadają, że nasze francuskie męstwo nic tu nie poradzi, że nasz francuski genjusz w kpa się tu zamieni, że białe Austrjaki zarzucą nas z tych gór swemi pochyłemi bermycami — powiedz, Râteau. . .
— To jest miejsce nie do zdobycia — rzekł sierżant posępnie.
W grupie oficerów przemknął się szept bardzo cichy. Generał zwolna podniósł głowę i zmierzył okiem pełnem nienawiści kapitana, stojącego we framudze drugiego okna.
— Czy pozwolisz mi, obywatelu generale, zadać sierżantowi kilka pytań? — rzekł ten oficer ze spokojnym uśmiechem, w którym zamknięte było jadowite szyderstwo.
— Uprzejmie proszę. . . — rzekł Gudin.
— A więc to prawdą jest, co powiadają, — zwrócił się kapitan do sierżanta, — że stojąc na Grimsel, nieprzyjaciel zasypałby nas nie bermycami, ale stosami kamieni? Że byłby w możności nędznie zatłuc nas, wdzierających się pod górę, jak niegdyś chłopi ze Szwycu zgruchotali przodków tych białych Austrjaków pod Näfels, z taką wszakże różnicą, że my szlibyśmy na górę pewni nie tylko śmierci, ale także hańby naszego genjuszu. . . Râteau! — rzekł kapitan głośniej — ty wiesz, że ja się nie boję. . .
— Słyszałem, obywatelu Le Gras, że pragniesz zadać sierżantowi jakieś tam pytanie. . . — rzekł Gudin.
— Tak. Pragnę mu zadać kilka pytań. Jak długo szliście do miejsca, gdzie się dolina zwęża — do jezior?
— Szliśmy — rzekł sierżant — chyba ze trzy godziny.
— Jaka jest na tej przestrzeni szerokość doliny?
— Ze ścieżki, po której szliśmy, dorzucałem w najszerszych miejscach kamieniem do drugiej ściany wąwozu, a prawie wszędzie cały spód jego zajmuje rzeka.
— Wszak prawda, że w pewnych miejscach ścieżka idzie na wysokości kilkuset metrów?
— Nie inaczej, obywatelu kapitanie.
— Że na tej ścieżce może obok siebie postępować najwyżej dwóch ludzi?
— Tak jest, obywatelu.
— Że zanim w pięć bataljonów zdołamy dotrzeć do jezior, już Austrjacy ukryci za skałami mogą wystrzelać połowę naszej kolumny, idącej dwójkami?
— Tak myślę. . .
— A czy przez szkła widziałeś ścieżkę, od jezior prowadzącą na Grimsel?
— Dostrzegłem ją, obywatelu.
— I dlatego mówisz nam, że miejsce jest niezdobyte?
— Tak jest.
Oficer skłonił się generałowi i rzekł do niego:
— O te jedynie szczegóły rozpytać się pragnąłem.
— Obywatele,—powiedział niedbale Gudin, zwracając się do wszystkich, — wyruszamy dziś i to niezwłocznie dla zdobycia szturmem przejść: Grimsel, Furka, Gothard. . .
— I Monte Rosa — szepnął kapitan Le Gras tak cicho i niewyraźnie, że te dwa słowa mogły bardzo dobrze uchodzić za kaszel.
— Plan operacji całej wydany został w kwaterze głównej. Podpisał go Masséna. Uruchomiliśmy 27 termidora trzydzieści tysięcy wojska. Bracia nasi walczą w tej chwili na śmierć i życie. Idą w góry Reussu, uderzają na przejście „Zum Stein“, aby spaść do doliny Meyen, biją się w dolinie Rodanu, a my śmieliżbyśmy leżeć bezczynnie, tutaj w Gutannen? Zwyciężymy czy zginiemy od kamieni, od kul, od bagnetów, ale pójdziemy zdobywać tę górę, chociażby z jej szczytu strzelano do nas piorunami! Z przyjemnością przedstawiłbym wam plan całej naszej wyprawy, ale brak mi czasu. Zanim się ubiorę, chciałbym wyłożyć ten plan w obecności, dajmy na to, kapitana Le Gras. Może zechce tu również zostać jeszcze podpułkownik Labruyère. . .
Oficerowie i sierżant gromadnie wyszli ze stancji. Gudin zerwał się z łóżka i wdziewając pośpiesznie swój uniform, rozkładał mapy, wskazywał linje operacyjne pochodu, wyznaczone czerwoną barwą — i szybko wykładał:
— Wiadomo. . . — mówił — że arcyksiążę Karol zajmuje swemi wojskami olbrzymi łańcuch pozycyj: od Simplonu i mieściny Brieg w dolinie Rodanu — aż do Zürichu. Ma on do rozporządzenia 78 bataljonów piechoty, 85 szwadronów jazdy, czyli 64613 żołnierza i 13299 koni. Posiada wszystkie przejścia i wszystkie drogi środka Alp, więc: Grimsel i Furka, dolinę Urseren, Teufelsbrücke, całą dolinę Reussu aż do jeziora Czterech Kantonów wraz z dolinami napoprzek do niej idącemi — więc z Meyen i z Issi; dalej: — rozdół Szwycu, płaskowzgórze Einsiedeln z przełęczą Etzel, dolinę Sihlu i Zürich. Uderzamy na nieprzyjaciela ze wszystkich stron, mamy wyprzeć go ze wszystkich stanowisk, porozcinać go na grupy, rozerwać ich łączność — i wygnać — zanim tamci nadciągną. Thurreau uderzy na brygadę Straucha w dolinie Vallais, my wstąpimy na Grimsel, wyrzucimy nieprzyjaciela z pozycyj u źródeł Rodanu i weźmiemy go we dwa ognie, ażeby zmuszony był uchodzić na włoską stronę, którędy mu się żywnie podoba. To uczyniwszy, zajmujemy przejście Furka, dolinę Urseren, Urnerloch, Teufelsbrücke i dolinę Reussu. . . Wiadomo — mówił ożywiając się i gwałtownemi ruchy wskazując na mapę — że rozstaliśmy się w Interkirchen z generałem Loison i że ten dzielny człowiek poprowadził swe dwa bataljony i trzy kompanje w dolinę Gadmen, skąd ma wstąpić nad Steinen, wysadzić nieprzyjaciela spomiędzy lodów i zejść przez Meyen-Tal do Waasen. Daumas idzie z Engelbergu, ażeby przez Surenen wejść do wąwozu Reussu. Z czoła, od Flüelen, uderzy na Austrjaków sam Lecourbe. Chciejżeż zważyć, że los operacji od nas zależy! Jeżeli obierzemy Grimsel, zadajemy cios nieprzyjacielowi w samo serce, bo zdobywamy czworobok, który tu oznaczyłem czerwoną linją. Czworobok ten idzie: z Interkirchen do Waasen, z Waasen do Teufelsbrücke, stamtąd do Furka i Grimsel, a z Grimsel do Interkirchen. Dopóki nieprzyjaciel ma Grimsel i Useren — niceśmy nie wygrali, może bowiem siedzieć w tych miejscach jak w fortecy i mieć połączenie z doliną Tessinu przez Gothard, a z Chur przez dolinę Renu. Tymczasem obywatel Le Gras uważa wyprawę na zdobycie tej głównej pozycji za coś tak błahego, że śmiał wobec połowy oficerów kolumny, ba! wobec sierżanta — drwić ze słow moich. Gdyby nie to, że dziś idziemy, powinienbym cię, obywatelu, natychmiast skazać na śmierć. . .
— O!. . . — mruknął Le Gras, przymykając swe piękne oczy.
— Tak, — zawołał Gudin, — niesubordynacja dosięgła takiego stopnia, że oficerowie drwią z generałów, że prości żołnierze mruczą, gdy się wydaje rozkazy. . .
— Generale! — szepnął Le Gras — niesubordynacja idzie jeszcze dalej: żołnierze nie tylko wyrzekają, ale nawet nie jedzą po całych dniach.
— Ja im w tych górach obiadu nie stworzę!. . .
— Oni też nie liczą na sztukę stwarzania i w sposób idylliczny rabują szwajcarskie wsie i mieściny. Przyszli z jednej i niepodzielnej rzeczypospolitej, mieli przynieść na ostrzu bagnetów braterstwo i inne przysmaki, tymczasem wnieśli tu przemoc i gwałt, a zostawiają, jako ślad swego pochodu, ruiny i popioły. Cóż to uczyniliśmy z Meiringen, z Interkirchen?
— Kogo śmiesz pytać, obywatelu? — wrzasnął Gudin.
— Generała, który ma prawo skazać mnie na śmierć i rozstrzelać. Jestem nieznanym oficerem, jestem tak dalece pozbawiony koligacyj, że nie mam nawet stryja, któryby mię protegował. . . Istotnie! jestem z motłochu. Widziano mię wśród sankiulotów za dni wrześniowych. Toteż, kiedy generał brygady Cezar Karol Stefan Gudin de la Sablonnière zapytuje mię. . .
— Nie odpowiadam na podobne zaczepki! — rzekł dumnie generał, bokiem odwracając się do hardego kapitana i wydymając usta. — Nie stryj mię proteguje, lecz ja sam siebie! Byłem na San Domingo w armji Ardenów pod Ferrandem, byłem w armji północnej i w reńskiej, byłem w Niemczech pod Moreau, krwią i ranami zdobyłem szlify w dolinie Kintzig. . .
— Kapitan Le Gras pragnie złożyć plan operacji, której celem jest zdobycie Grimsel — rzekł wolno i ozięble podpułkownik Labruyère, mężczyzna ogromnego wzrostu, z wielką wygoloną twarzą, obwisłą dolną wargą i posępnie mądrym wyrazem oczu.
Milczał on dotąd, jak gdyby sprzeczkę toczono w języku, którego wcale nie rozumiał, i z wyrazem absolutnej obojętności badał swe paznokcie.
— Kapitan Le Gras? — rzekł generał, potężnym aktem woli tłumiąc w sobie rozszalałą pasję i usiłując zagasić blask nienawiści w spojrzeniu. — Słucham. . . co za plan?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.