- W empik go
Obcy - ebook
Obcy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 147 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na czele tłumu barczysty mężczyzna w średnim wieku, ubrany bardzo elegancko, bardzo schludnie, w szare palto, szary jedwabny szal, grube rękawiczki i ciemny filcowy kapelusz – chodzi tam i z powrotem, kręcąc złożonym parasolem. Wydaje się przywódcą tej gromady ludzkiej na przystani, a jednocześnie kimś, kto trzyma wszystkich razem. Coś pośredniego między; owczarzem a psem owczarskim „
Ależ jakiż z niego gługiec… jaki głupiec, że nie przyniósł z sobą lornetki. W całym tym tłumie nie ma ani jednej lornetki.
– To dziwne, panie Scott, że nikt z nas nie pomyślał o szkłach. Może zdołalibyśmy ich trochę ruszyć. Może udałoby się nam posłać im jakieś sygnały… „Nie wahajcie się wylądować, krajowcy nieszkodliwi” albo „Witajcie. Wszystko zostało wybaczone” Co?
Szybki, niespokojny wzrok pana Hammonda – taki nerwowy, a jednocześnie taki życzliwy i ufny – obejmuje wszystkich na przystani, chwyta nawet tych włóczęgów, którzy kręcą się przy mostku. Wiedzą wszyscy, każdy wie, że na tym okręcie jest pani Hammond, a on jest tak szalenie przejęty, że nie przychodzi mu wcale do głowy, że ten cudowny fakt mógłby nie mieć dla nich znaczenia. W sercu jego budzi się ciepłe uczucie dla tych ludzi. Dochodzi do wniosku, że to bardzo sympatyczny tłum. A ci włóczędzy przy mostku także wspaniali, dzielni ludzie. Co za piersi, na Jowisza! I sam wypiął pierś, zagłębił w kieszenie ręce w grubych rękawiczkach, zakołysał się na palcach nóg.
– Tak, żona moja była w Europie przez dziesięć miesięcy. Odwiedziła naszą najstarszą córkę, która wyszła za mąż w zeszłym roku. Odprowadziłem ją sam aż do Crawford. Toteż pomyślałem, że dobrze będzie również go nią przyjechać. O tak, tak, tak
Bystre szare oczy zwężają się znowu i niespokojnie, szybko obszukują nieruchomy statek. Znowu rozpina palto. Na wierzch wydostaje się cienki, maślanożółty zegarek i po raz dwudziesty, pięćdziesiąty, setny pan Hammond oblicza.
– …Poczekajcie no… Była druga piętnaście, kiedy pojechała szalupa doktora. Druga piętnaście. Teraz jest akurat dwadzieścia osiem minut po czwartej. To znaczy, że doktor jest tam już dwie godziny i trzynaście minut. – Fiu – u! – zagwizdał półgłosem i chwycił znowu zegarek . – Ale przypuszczam, że powiedzieliby nam, gdyby coś się stało. Prawda, panie Gaven?
– Och tak, panie Hammond. Nie przypuszczam, aby coś się stało, aby był jakikolwiek powód do niepokoju – rzekł pan Gaven, otrząsając fajkę o podeszwę buta. – Jednocześnie jednak…
– Właśnie, proszę pana! Właśnie! – wykrzyknął pan Hammond. – To okropnie irytujące. – Przeszedł szybko tam i z powrotem i znowu wrócił na swoje miejsce między panem i panią Scott a panem Ga-ven. – Robi się już zupełnie ciemno. – I machnął złożonym parasolem, jak gdyby chciał wyrazić, że przynajmniej zmierzch powinien mieć na tyle poczucia przyzwoitości, by opóźnić się trochę. Ale zmierzch przychodził powoli, rozpościerając się niby plama po wodzie. Mała Jean Scott pociągnęła matkę za rękę.
– Chcę podwieczorek, mamusiu! – zawołała żałośnie,
– Spodziewam się – rzekł pan HamTnond. – Spodziewam się, że wszystkie te panie tutaj chcą zjeść podwieczorek. – Jego życzliwy, nieśmiały, prawie żałosny wzrok objął znowu wszystkich dokoła. Zastanawiał się, czy Janey pije teraz ostatnią filiżankę herbaty w barze na statku. Miał nadzieję, że tak; myślał jednak, że nie. W jej stylu jest raczej, że w ogóle nie zejdzie z pokładu, Ale w takim razie może steward przyniesie jej filiżankę. Gdyby on tam był, zdobyłby dla niej w jakiś sposób herbatę. I przez chwilę znajdował się na pokładzie, stał nad swoją żoną, przyglądał się, jak mała rączka obejmuje filiżankę w jej tylko właściwy sposób, jak wypija tę jedyną filiżankę, którą w ogóle można dostać na okręcie… Ale teraz już znowu wrócił tutaj. Bóg tylko wie, kiedy ten przeklęty kapitan przestanie tkwić na miejscu. Znowu zaczął chodzić tam i z powrotem, tam i z powrotem. Zaszedł aż do niejsca postoju powozów, aby upewnić się, że jego stangret nie znikł, i zawrócił do malego stadka, zbitego pod osłoną skrzyń z bananami. Mała Jean Scott ciągle jeszcze wołała na podwieczorek. Biedna kruszyna! Żałował, że nie ma przy sobie kawałka czekolady