-
nowość
-
promocja
Obecność. W świecie, w liturgii, we wspólnocie, we mnie - ebook
Obecność. W świecie, w liturgii, we wspólnocie, we mnie - ebook
Co to znaczy, że Bóg jest Obecnością?
Czy można podzielić się doświadczeniem Jego bliskości z innymi?
Czy wspólnota Kościoła jest przestrzenią, w której możemy realnie doświadczyć Chrystusa?
Bóg jest wszechobecny. Wierzymy w to, ale w codzienności, pełnej trosk i pośpiechu, mało kto doświadcza, że to właśnie „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Trudno nam uwierzyć w Obecność, która jest niezmienna, uważna na każdego człowieka, a do tego nieskończenie miłująca. Ksiądz Robert J. Woźniak, wybitny teolog, towarzyszy czytelnikom w odkrywaniu konkretnych przestrzeni, w których Bóg jest z nami. Nie ogranicza się pod tym względem jedynie do tematu Kościoła, liturgii czy modlitwy. Przypomina, że zwłaszcza eucharystyczna obecność Chrystusa między nami – prawdziwa, rzeczywista i substancjalna – jest dla nas szczególnym oparciem i paradoksalnie to właśnie ona pozwala pośrodku życiowego zabiegania odzyskać kontakt z realnością.
Autor nie tylko uczy, jak twórczo przeżywać bliskość Boga w chwili, która trwa, ale także zachęca, by nie stracić z oczu perspektywy wieczności.
Zmieniliśmy Ewangelię w teorię zagospodarowania ziemi tu i teraz.
A gdzie w tym wszystkim jest perspektywa, która daje człowiekowi oddychać?
Nowy Testament nazywa Chrystusa Tym, który przychodzi.
Nie mówi o Nim, że przyszedł, zasiadł i już się nie poruszy.
Chrystus wczoraj, dziś, ten sam także na wieki – zawsze dynamiczny, przychodzący…
Bóg wie, do czego mnie powołał. Moje życie ma o tyle sens, o ile wiem,
że czeka na mnie Boża obietnica. Wtedy dopiero mogę zadbać o moją teraźniejszość, kiedy jest ona obdarowana przyszłością.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Wiara i religia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-277-4888-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiele lat temu młody kard. Joseph Ratzinger diagnozował w swoich rekolekcjach wielką bolączkę naszych czasów – zapomnienie o stworzeniu1. Jako nowocześni chcemy być niezależni i radyklanie wolni. Wiedza o korzeniach zdaniem niektórych przeszkadza w osiągnięciu takiej wyemancypowanej świadomości. Stąd chęć zapomnienia o tym, że jesteśmy stworzeni. Wielu woli nazywać siebie samych „naturą”. Przerabiamy siebie z żywego portretu Boga na martwą naturę. Wszystko po to, żeby stać się „sobie sterem, żeglarzem, okrętem”. Za tę przeróbkę, czy, jak określiłem to w innym miejscu, fałszerstwo2, przyszło nam jednak zapłacić wysoką cenę.
Staliśmy się samotni, a nasz świat – pusty i zimny, jednowymiarowy i zbyt mały, żeby móc napełnić nasze serca. _Świat to za mało_, jak podpowiada tytuł dziewiętnastego epizodu przygód agenta Jej Królewskiej Mości, Jamesa Bonda. Przeżywamy lęk przed obecnością. Często najtrudniej wytrzymać ze sobą samym. Przestajemy zatem być obecni nawet dla siebie. Przed sobą uciekamy również w relacje z innymi, ale jak możemy być obecni dla nich, skoro nie jesteśmy dla siebie? Wciąż zapracowani, roztargnieni, zmęczeni, zapełniający pustkę rzeczami nieważnymi, a czasami wręcz śmieciami, które niszczą poczucie szczęścia. Kto może przywrócić nas nam samym?
Zapomnienie o stworzeniu, o którym przypominał przed laty Ratzinger, stało się niepamięcią o obecności i niejednokrotnie nawet sprzeciwem wobec niej. Jean-Paul Sartre, w swoim głośnym i uwodzącym tekście, pisał: „Kilka lat jeszcze utrzymywałem z Wszechmocnym stosunki oficjalne; prywatnie zaprzestałem składania mu wizyt. Raz jeden naszło mnie uczucie, iż On istnieje. Bawiąc się zapałkami, przypaliłem dywanik; kiedym zamalowywał farbą ślady występku, Bóg ujrzał mnie nagle, uczułem jego spojrzenie wewnątrz głowy i na rękach; kręciłem się po łazience straszliwie widzialny, żywy cel. Ocaliło mnie oburzenie; wściekłem się na niedyskrecję tak ordynarną, nabluźniłem I nie spojrzał na mnie już nigdy więcej”3. Pustka. Brak obecności. Sartre pozostał ze wszystkimi swoimi problemami sam. Tak jak chciał. Próbujący odnaleźć siebie, a gubiący siebie i innych. Czyż to nie on stwierdził, że „piekło to inny”?
W tej książce chcę, po pierwsze, wzbudzić nadzieję przez wskazanie na kilka – często paradoksalnych – dróg odsłaniania się boskiej obecności. Czytelnik znajdzie tu, szczególnie na początku, wiele refleksji o nieobecności, o doświadczeniu pustki, niemniej przesłanie książki jest pozytywne: obecność Boga jest stała, nieodwołalna, możliwa do doświadczenia przez każdego, kto decyduje się na wiarę, nadzieję i miłość. Boskiej obecności nie trzeba się lękać. Przed nią nie trzeba uciekać. Ona nas nie oddala od siebie, jak sądzili ateiści w imię humanizmu, lecz zbliża do siebie i do świata. Budzi nadzieję i odwagę.
Przedziwne jest dla mnie, że zebrane w tej książce słowa i myśli zostały wygłoszone przed laty, a ukazują się drukiem w jubileuszowym roku nadziei zainicjowanym przez papieża Franciszka. Mam nadzieję, że zawiera się w nich coś ponadczasowego, coś, co pochodzi z Dobrej Nowiny, którą jest nasz Pan, Baranek, który był umarły i żyje (zob. Ap 2,8), który oddał się za życie świata (zob. 1 J 3,16–18), który umiłował aż do końca (zob. J 13,1). To on prowadzi nas do Ojca, ale także do sióstr i braci, a koniec końców do nas samych. Więcej, On sam jest drogą, prawdą i życiem (zob. J 14,6). Jego obecność wczoraj, dzisiaj, jutro (zob. Hbr 13,8) otwiera nam drogę do Boga, świata i siebie samych.
Po drugie, chciałbym już na samym wstępie zaznaczyć, że na kartach tej publikacji nie znalazło się wszystko, co można by pomyśleć, powiedzieć i napisać o boskiej obecności. To temat rzeka, a nawet temat ocean! Przede wszystkim skupiłem się na tym, jak wieloraka, wielomiejscowa, stała, często paradoksalna i odbierana przez nas jako dziwna obecność Boga otwiera nam drogę do świata. Współczesna kultura i filozofia spod bandery postmodernizmu _de facto_ oddala nas od niego. Podobnie zresztą jak dotychczas niepokonany do końca pozytywizm i scjentyzm; spieszę dodać, że nie mam na myśli mentalności naukowej, która jest wspaniałą zdobyczą ludzkości, ale jej nieuprawnione poszerzanie, które Boga, poezję i miłość, duszę i świat, a nawet samego człowieka czyni pojęciami bezsensownymi. Podejmuję zatem zadanie myślenia o boskiej obecności, aby ją przybliżyć, ale również sam świat, który jest jej miejscem, aby równocześnie przybliżyć człowieka do człowieka, aby każdy z nas mógł spotkać się z sobą samym. Być może to właśnie głoszeniu Słowa i teologii „za-dane” jest dzisiaj ocalić relację człowieka ze sobą samym i z tym, co potocznie nazywamy światem. W przestrzeni zagubienia prawdy, gdzie wszystko i w sposób absolutny jest względne, gdzie istnieją tylko przypadkowe struktury, prawda wiary o Bożej obecności w jakiś przedziwny sposób powraca nam rzeczy, odnawia kontakt z nimi takimi, jakie są. W tym względzie dzielę się swoim doświadczeniem tego, jak wiara, którą otrzymałem w Kościele, otwarła mnie na Boga, a w nim na świat i ludzi. Niech taki porządek rzeczy nikogo nie dziwi. To prawda, że klasyczna droga poznania Boga wiedzie przez świat. On jest drogą do Boga, z jego „wielkości i piękna poznaje się przez podobieństwo Stwórcę” (zob. Mdr 13,5; Rz 1,18–20). Co jednak począć, gdy świat sam w sobie traci sens i spójność? Co robić, kiedy pojęciowo i życiowo oddala się od nas? Kiedy staje się brzemieniem nie do uniesienia; enigmą nie do rozszyfrowania; ciągiem niepołączonych wydarzeń i stanów… Co wtedy? Wtedy właśnie wiara może pomóc. Wiara jako akt i jako treść, jako to, co Kościół podaje do wierzenia. Wiara wspólnoty jest zawsze konieczna. Ona jest drogą nie tylko ku Bogu, ale także ku światu i samemu sobie. To, o czym mówią Księga Mądrości i pierwszy rozdział Listu do Rzymian, czyli możliwość poznania Boga ze świata, zakłada wiarę wspólnoty jako przewodnika, zakłada otwarcie się na wspólne doświadczenie. I tak jak uczciwe intepretowana rzeczywistość jest drogą do wiary, tak również wiara zawsze jest drogą do rzeczywistości. Kiedy słabnie w nas poczucie rzeczywistości, jak dzieje się paradoksalnie dzisiaj, wtedy wiara może je w nas ożywić.
To prowadzi wprost do trzeciego założenia mojej książki i jej istotnego celu. Chcę w niej dać przykład egzystencjalnej interpretacji dogmatów. Tak, nie boję się tego, jakże mocno oszkalowanego i ośmieszonego, słowa. Potrzebujemy dogmatów. Potrzebujemy prawd wiary. Pisałem o tym w innej publikacji4. Tutaj chciałbym jedynie fragmentarycznie i na wybranym przykładzie pokazać, jak wiele dają nam dogmaty, kiedy intepretujemy je we właściwy sposób, to znaczy, kiedy nie pozbawiamy ich życiowego charakteru. Są one przecież fragmentami wspólnotowego wyrażenia doświadczenia przyjścia Boga do świata, Jego Objawienia. To efekty wspólnego, mozolnego, czasami burzliwego słuchania Słowa i karmienia się nim. To drogowskazy; to gwiazdy na nocnym niebie wskazujące drogi myślenia, doświadczania i życia. Dogmaty otwierają na tajemnicę Boga, świata i człowieka. W nich odsłaniają się moje własne sekrety. Bez nich nie sposób zrozumieć głębi ożywczego Słowa. To one, jestem o tym przekonany, mogą pozwolić nam dzisiaj powrócić do świata i do nas samych, by jeszcze raz i mocno odkryć sens wiary w boską Trójcę oraz piękno naszego naznaczonego słabością życia.
To, że potrzebujemy dogmatów, oznacza również, że nie możemy obejść się bez teologii. Kościół jej potrzebuje –nie tylko i nie przede wszystkim ze względu na konieczność kształcenia przyszłych księży i katechetów. Teologia jest potrzebna całemu Kościołowi. Przypomnijmy, że tego, co nazywamy teologią, nie wolno ograniczyć jedynie do uniwersyteckich katedr. Teologia pachnie duszpasterstwem, życiem modlitwy, słuchaniem Słowa i dzieleniem się nim. W niej czuć sakramenty, smak Eucharystii, zapach świętych olejów, dźwięk Słowa. Niestety wielu myślących o reformie Kościoła uważa dzisiaj inaczej. Lekceważą ją, marginalizują, bagatelizują, ośmieszają lub w ogóle przemilczają tę kwestię. To błędna droga. Reforma Kościoła, wielokrotnie przypominał o tym papież Franciszek, potrzebuje rzetelnego namysłu skrojonego na to, „co Duch mówi do Kościoła dzisiaj”5. Potrzebuje poczucia integralności misji Kościoła, w której jest miejsce na głoszenie Słowa, celebrację, wspólnotę i na teologiczną refleksję. Wydarzenie Jezusa – wiedzieli to tak dobrze Jego uczniowie i cała rzesza ludzi w historii Kościoła – jest wielowymiarowe i domaga się wielowymiarowego działania. Wielką szkodę przynoszą dzisiaj Kościołowi ci, którzy chcą zamknąć jego działanie tylko w jednej przestrzeni. Ci mistrzowie poszukiwania „czystej Ewangelii” chętnie redukują bogactwo życia tylko do jednej z jego form. Dobroczynność, liturgia, Słowo, teologia. W Kościele potrzebujemy tego wszystkiego! Odczuwamy potrzebę wzajemnych odniesień między nimi – relacji. Relacji zawsze w perspektywie duszpasterskiej, misyjnej. Tylko odzyskanie ich jedności pozwoli nam na otwarcie Bogu dróg odnowy kościelnego życia. Niech przykładem będzie św. Franciszek, _simplex et idiota_, człowiek obdarzony niezwykłym wyczuciem wieloaspektowości Bożej obecności oraz działania w historii i wielowymiarowości życia Kościoła. Człowiek, który miał przyczynić się do odbudowy wspólnoty uczniów Chrystusa i pragnął realizacji Ewangelii bez komentarzy i dodatków (_sine glossa_). Franciszek, skupiony na ubóstwie i ewangelizacji, napisał w tym duchu do Antoniego: „Podoba mi się, że uczysz braci świętej teologii, bylebyś nie gasił ducha modlitwy i pobożności”. To są słowa, które nie wymagają komentarza. Mówią jednocześnie o tym, że potrzebujemy teologii w życiu duchowym; podpowiadają także, potrzebę jakiej teologii odczuwamy.
Proszę się jednak nie bać i nie porzucać w tym miejscu dalszej lektury książki. Ona też jest teologią, bo zrodziła się ze słuchania Słowa w Kościele i razem z nim, z modlitwy, celebracji i ze wspólnotowego bycia razem. Jednocześnie przyszła na świat jako odpowiedź na to, co dzisiaj przeżywa zarówno Kościół, jak i ludzkość. Obiecuję, że nie ma w niej nic takiego, czego nie dałoby się zrozumieć. Bardziej pewnie będzie można w niej znaleźć momenty trudne do zaakceptowania. Nie wolno jednak mylić niemożliwości zrozumienia z niechęcią do zaakceptowania czy brakiem intelektualnej otwartości. Książka zatem ma pokazać, chociaż to nie jest jej główny temat, że teologia jest użyteczna, że wszyscy potrzebujemy jej na drodze wiary, że nie jest ewangelizacyjnym balastem, ale pomocą. W końcu, że my – rasowi teolodzy – nie możemy ograniczyć się jedynie do teologii akademickiej. Bo teologia zawsze jest dla życia i ewangelizacji. Wszyscy wymagamy pastoralnego nawrócenia, o które prosił papież Franciszek. Zaproponowany przez mnie styl – kontynuujący i rozwijający ten z poprzednich moich książek _Sekret „Credo”_6 __ i _Szkoła patrzenia_7 – ma to pokazać w konkrecie i w praktyce. To, co akademickie i duszpasterskie musi się w końcu spotkać. Książka jest zatem zachętą – choć, powtórzę, nie jest to jej główny cel – do większego otwarcia się na teologię i większego otwarcia teologii na życie.
Zauważam przy okazji jeszcze jeden zbieg pewnych faktów. Niniejsza książka ukazuje się w 1700. rocznicę wydarzenia uznawanego za pierwszy sobór powszechny. Sobór w Nicei w 325 roku to _de facto_ sformułowanie i deklaracja pierwszego w historii dogmatu. Nie byle jaki to dogmat, lecz prawda o tym, że Jezus z Nazaretu jest prawdziwym Bogiem, światłem ze światłości, że jest Synem współistotnym Ojcu. Długo byłoby pisać o znaczeniu tego sformułowania w wielu przestrzeniach od teologicznej (prawda o tym, że Jezus jest Bogiem współistotnym Ojcu jest częścią wiary w Trójcę), egzegetycznej (sposób czytania Pisma), przez kulturową (twórczy dialog myśli biblijnej z hellenizmem) aż do politycznej (jedność państwa cesarza Konstantyna)8. Najważniejsze jest w tej formule jednak to, że wyraża ona konkretne doświadczenie ludzi w Kościele – doświadczenie życia, które otrzymujemy, odzyskujemy, które rozwija się w nas w pełni „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”. Oto właśnie jest dogmat: prawda konkretnego życiowego doświadczenia w spotkaniu z Chrystusem. Takiej prawdzie chce służyć również niniejsza książka. Niech będzie ona wyrazem wdzięczności autora za nicejską wiarę Kościoła, za „życie, które się Objawiło” w Chrystusie i za tych wszystkich, którzy na różne sposoby o tym życiu świadczą. Sobór Nicejski i jego wiara w to, że Jezus spotkany i doświadczony przez apostołów jest Bogiem, to centrum całej wiary w obecność Boga „między nami” (zob. Łk 17,21).
*
Ta książka powstała ze spisanych konferencji rekolekcyjnych, jakie wygłosiłem w 2015 roku w Zawichoście dla Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego, potocznie zwanych jadwiżankami wawelskimi. Charyzmatem wspólnoty jest szczególne wyczulenie i troska o Bożą obecność w świecie. Dziękuję Siostrom za zaproszenie, szczególnie ówczesnej przełożonej generalnej – s. Marzenie Władowskiej CHR. Wspólna modlitwa, dni spędzone razem w ciszy i skupieniu, z wielką świadomością obecności i relacji, piękno gotyckiej, surowej, ale jakże przytulnej świątyni – to wszystko pozwoliło nam wtedy zanurzyć się w obecności Trójcy Świętej. Po wielu latach od tamtego wspólnie spędzonego czasu chciałbym powiedzieć jeszcze raz: Siostry, Wasz charyzmat jest dzisiaj szczególnie ważny. Otwierajcie się na obecność Trójcy i dawajcie ją każdemu napotkanemu człowiekowi, dzieląc się nią z całym stworzeniem. Dzielcie się nią z Kościołem. Idźcie na cały świat z dobrą nowiną o obecności Boga w Chrystusie i Duchu Świętym. Jako że rekolekcje ukazują się drukiem, w istocie rzeczy tę zachętę kieruję do wszystkich, do każdego, kto po nie sięgnie. Bądźmy świadkami boskiej obecności! Szukajmy jej znaków i otwierajmy na nią spotkanych ludzi.
*
Książka zrodziła się z rekolekcji, z głoszenia Bożego słowa i nawet w swojej formie zachowuje dość dużo z pierwotnego kształtu. Proszę zatem o wybaczenie wszystkich zachowanych elementów słowa mówionego, które mogą razić w wersji spisanej. Pozostawiono je jednak, aby ułatwić lekturę. Tekst został znacznie przeredagowany. Celem redakcji nie było jednak usunięcie pierwotnego charakteru słowa mówionego, ale zniwelowanie powtórzeń i fragmentów mało zrozumiałych ze względu na rekolekcyjny kontekst.
W tym miejscu dziękuję Redakcji Wydawnictwa WAM, z którą od lat mogę współpracować. Szczególne podziękowania należą się Olafowi Pietkowi, nie tylko za zainicjowanie wydania rekolekcji w postaci książki, ale także za długoletnią współpracę, liczne, zawsze serdeczne – a czasami wymagające intelektualnie – rozmowy i za przyjaźń. Dziękuję również Sławomirowi Rusinowi za otwartość w kontynuowaniu zamiaru wydania tej książki i w innych inicjatywach. Joannie Pakuzie dziękuję za teologiczne i redakcyjne kompetencje, cierpliwość i niezwykłą dyspozycyjność w czasie przygotowań. W końcu wielkie podziękowania dla Lucyny Różyckiej za przepisanie konferencji – bez tej benedyktyńskiej pracy niniejsza publikacja nie mogłaby ujrzeć światła dziennego._Z Ewangelii według św. Łukasza:_
Rodzice Jego chodzili co roku do Jeruzalem na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po zakończonych uroczystościach, został młody Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest wśród pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, szukając Go.
Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”. Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”. Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.
Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te sprawy w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2,41–52).Boża obecność – bycie Boga z nami – to wielka tajemnica. Także dlatego, że bywa z nią w naszym życiu różnie. Ewangelia opowiada nam zarówno o obecności Pana, jak i o Jego nieobecności. To, co aktualnie przeżywamy w świecie i w Kościele, wzywa nas do myślenia i mówienia o obecności Stwórcy oraz uczenia się, by odkrywać ją na drogach, na których do nas przychodzi, a nie na naszych własnych ścieżkach i nie w sposób, w jaki sami ją sobie wyobrażamy.
Pochylmy się najpierw nad fragmentem, który wprost odsyła nas do tajemnicy Bożej obecności. Mówi on o Jezusie zgubionym w świątyni. To brzmi przedziwnie: Pan Jezus przepadł bez śladu, zgubił się swej Matce – Maryi. To rodzi w nas pytania – m.in. o to, jak to się stało, że pozwoliła, aby Syn zniknął jej z oczu? Czy dobrze się Nim opiekowała? Chcielibyśmy zawsze myśleć o Bogu obecnym, czyli o takim na wyciągnięcie ręki, a tymczasem On lubi się gubić i – przynajmniej w naszym poczuciu – pozostawiać nas samych, tak jak w Pieśni nad pieśniami (zob. Pnp 3,1–4; 5,2–8). To jest swego rodzaju „gra” Jego obecności i nieobecności.
Przywołana perykopa jest dobrym punktem wyjścia do rozważań, bo przypomina nam, że w pewnym sensie wszyscy zgubiliśmy Jezusa. Mówię to w swoim imieniu, bo sam jestem człowiekiem, który nieustannie, przez własną nieuwagę, traci Go z oczu. Zaczynam więc snuć te refleksje jako człowiek, który nieustannie gubi Jezusa, który nie zwraca na Niego uwagi i często nie jest na Nim skoncentrowany. Rozpoczynam je z perspektywy mojego niedostatku, a nie aby się pochwalić takim czy innym charyzmatem. Nie mam Jezusa, brakuje mi Go. Dlatego źródłem dla naszych medytacji musi być ów niedosyt, deficyt.
Bywa, że nawet jeśli znajdujemy się już na drodze wielkiej mistycznej intymności, to im dalej na tej ścieżce jesteśmy, tym bardziej powinno nam Jezusa brakować. Brakuje Go każdemu grzesznikowi, każdemu, kto przechodzi proces oczyszczenia. Jednak najbardziej „odczuwa się niedosyt” Jezusa wtedy, kiedy się Go zaczyna doświadczać coraz głębiej – dużo bardziej niż wówczas, gdy człowiek dopiero się oczyszcza. Tymi, którzy najlepiej wiedzą, jak bardzo „nie wystarcza” im to, co mają z Jezusa już teraz, są mistycy. Dlatego oni także wołają za natchnionym autorem Apokalipsy: _Maranatha –_ „Przyjdź, Panie Jezu!” (zob. Ap 22,20–21). I niech „przeminie ten świat” – jak dodaje z kolei autor _Didache_. Także u św. Jana czytamy, aby nie miłować tego świata (zob. 1 J 2,15), za bardzo w niego nie inwestować. Innymi słowy: pragnijmy Jezusa! Niech pragnienie Go tworzy nasz świat duchowy, świat zewnętrzny. W Nowym Testamencie zostało napisane, że Chrystus jest _ho erchomenos_ – Tym, który przychodzi, który nadchodzi (zob. Hbr 10,37)9. Jeśli zatem On jest Tym, który nadchodzi, nie wystarczy powiedzieć, że już nadszedł, że już Go mamy. To znaczy tyle, że można nadać Mu inne imię: On jest Tym, którego zawsze możemy mieć więcej.
Niezależnie od tego, na jakim etapie drogi duchowej jesteśmy, mamy iść właśnie z tym dążeniem w sercu. Czy znajdujemy się w purgatoriach, czy widząc pierwsze lampki nowego światła lub niestworzone światło, potrafimy je rozróżnić, czy przyzwyczailiśmy się do Jego głosu, zawsze możemy mieć Go więcej, zawsze możemy pragnąć Go mocniej. Chrześcijaństwo jest niekończącym się „ćwiczeniem się w tęsknocie”10.
Święta Teresa z Ávili mówiła, że na pewnym etapie życia duchowego wiedziała, kiedy mówi do niej Ojciec, kiedy Syn, a kiedy Duch Święty11. Nawet jeśli jesteśmy już na tym etapie drogi wewnętrznej, to rzeczywiście – im głębiej wchodzimy w mistyczne wtajemniczenie, tym mocniej doświadczamy, że chcemy jeszcze więcej Jezusa. Dlatego punktem wyjścia tych swoistych rekolekcji o obecności – dla każdego, nie tylko dla grzesznika, ale także dla największego świętego – jest „nigdy nie napotkać granicy swojego pragnienia”12, nigdy nie powiedzieć sobie dość. Ojcowie Kościoła tak o pragnieniu Boga mówili: jeśli pijesz ze źródła, pij tak, żeby się nie nasycić, ale żeby jeszcze więcej pragnąć13. Wszyscy zatem zgubiliśmy Jezusa, co znaczy, że wszystkim nam Go brakuje. Może właśnie to jest najważniejsza nauka i najistotniejszy wymiar medytacji o obecności Boga – uświadomić sobie, że nam Go brakuje. Kluczowe jest, żebyśmy jeszcze raz uzmysłowili sobie ów brak, żebyśmy jeszcze raz wzbudzili pragnienie w naszych sercach, umysłach i ciałach.
Rozważmy owe szorstkie słowa, które Jezus wypowiada do swojej Matki i do Józefa: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca?”. Można wysnuć wniosek, że Jezus niejako buduje dystans, oddala się od nich albo oddala ich od siebie. Z punktu widzenia psychologii faktycznie tak jest. Jezus robi to świadomie, pierwszy, ale nie ostatni raz: „Którzy są moimi braćmi? Któż jest moją matką?” (zob. Mt 12,48). A potem na krzyżu oddaje Janowi Maryję, a jej daje Jana za syna. Dla Maryi to musiało być bolesne. Apostoł nie zastąpi przecież umiłowanego Dziecka. Tymczasem On mówi: „Oto Matka twoja”, „Oto syn Twój” (zob. J 19,25–27). _A Ty, Jezu?_ – mogła pomyśleć Maryja. _Przecież jestem Twoją Matką, a Ty jesteś moim Synem…_ Ta zamiana nie rozwiązuje przecież sprawy biologicznie, fizycznie, duchowo czy psychicznie. A jednak Jezus robi to świadomie i wielokrotnie. Tworzy dystans, którego nie należy utożsamiać z lekceważeniem Matki; Jezus nie jest wobec niej szorstki czy nieczuły. Dystans znaczy tylko tyle, że Jezus nie należy do nas. Powtórzę – Jezus nie należy do nas! Aby odkryć Jego obecność, trzeba Mu pozwolić nie należeć do nas, pozwolić Mu być wolnym. Ilekroć bowiem będziemy chcieli Go zniewolić, przypisać do siebie, zdefiniować przez siebie, usłyszymy to, co usłyszeli Matka Boża i św. Józef, najbliżsi Jezusa, oraz to, co usłyszała dużo później również Maria Magdalena: „Nie zatrzymuj Mnie” (J 20,17).
„Czyż nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca?”. Jezus ma swoje życie wewnętrzne i – jak pisze o tym wyraźnie Jan w siedemnastym rozdziale swej Ewangelii – wprowadził nas, ludzi, w swoje serce. To nie ulega wątpliwości. Ale to nie jest tak, że zajmujemy pierwsze miejsce w Jego sercu. Gdybyśmy byli na pierwszym miejscu, już dawno by nas w nim nie było. Najważniejsze miejsce w sercu Jezusa należy do Ojca. I jeśli Jezus do kogoś należy, to właśnie do Ojca – w pełni, nieodwołalnie, wiecznie, radykalnie, w każdym atomie swojego bytu. Jezus nie jest moją własnością. Jezus nie jest własnością człowieka.
Według wielkich tradycji: duchowej, mistycznej i teologicznej, kiedy Bóg udziela się nam przez łaskę, możemy Go wówczas niejako kosztować. On jednak nie jest naszą własnością. W pewnym sensie Go „mamy”, ale nie dlatego, że sami Go sobie zabieramy, że możemy Go związać ze sobą na płaszczyźnie psychologicznej bądź duchowej lub za pomocą naszej świętości, dobrych uczynków itd. Nie! Mamy Go tylko dlatego, że On tego chce, i na tyle, na ile On zechce nam się dać. Jezus nie należy do nas. Osoba powołana do życia małżeńskiego z każdym rokiem wspólnej drogi coraz wyraźniej doświadcza tego, w całej tej intymności, bliskości oraz ofiarności, że im bardziej kocha, tym lepiej zdaje sobie sprawę, że osoba, na którą patrzy, jest wolna. Drugi człowiek nie jest nasz, ale jego miłość każe mu do nas należeć. Nie chodzi jednak o to, że niczego nie powinniśmy oczekiwać, niczym buddysta, który wszedł w stan nie-oczekiwania, nirwany. Nie! Miłość zawsze każe nam się wydawać, a nie brać, nie posiadać, chociaż tego pragniemy. Boga posiada się w taki sposób, że pozwala się Mu posiadać siebie. I Bóg sam posiada nas tylko w ten sposób, że nam się daje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersjiPRZYPISY
1. Cytaty z Pisma Świętego za Biblią Tysiąclecia, wyd. IV, Pallottinum, Poznań 2004.
2.
1 J. Ratzinger, _Na początku Bóg stworzył. Cztery kazania o stworzeniu i upadku. Konsekwencje wiary w stworzenie_, w: tegoż, _Pochodzenie i przeznaczenie. Nauka o stworzeniu. Antropologia. Mariologia_, tłum. J. Kobienia, Opera omnia, t. V, Wydawnictwo KUL, Lublin 2022, s. 21–81.
3.
2 Zob. https://www.youtube.com/watch?v=oRUtkV66WqQ, dostęp 10 sierpnia 2025.
4.
3 J.P. Sartre, _Słowa_, przeł. J. Rogoziński, PIW, Warszawa 1968, s. 81–82.
5.
4 Zob. R.J. Woźniak, _Praca nad dogmatem. Wybrane aspekty odnowy teologii dogmatycznej_, Myśl Teologiczna, t. 105, WAM, Kraków 2022.
6.
5 Zob. tamże, s. 299–305.
7.
6 R.J. Woźniak, _Sekret „Credo”_, Znak, Kraków 2014.
8.
7 R.J. Woźniak, _Szkoła patrzenia. Rozmowy w Trójcy Świętej_, WAM, Kraków 2017.
9.
8 Więcej na ten temat H. Pietras, _Sobór Nicejski (325). Kontekst religijny i polityczny, dokumenty, komentarze_, Myśl Teologiczna, t. 118, WAM, Kraków 2025.
10.
9 W tym względzie manifestem chrześcijaństwa oczekującego jest książka C. Carretto, _Bóg, który nadchodzi_, tłum. J. Kornecka-Kaczmarczyk, Wydawnictwo M, Kraków 1992. Gorąco polecam wszystkim zapoznanie się z jej treścią.
11.
10 „Całe życie dobrego chrześcijanina jest świętą tęsknotą. Tego jednak, za czym tęsknisz, nie widzisz. Ale przez tęsknotę zdobywasz zdolność napełniania się przy przyjściu tego, za czym tęsknisz. Jak chcąc wypełnić jakiś przedmiot i znając wielkość daru, rozciągasz ten przedmiot, czy to będzie torba czy bukłak – wiesz bowiem, ile zdołasz włożyć, bo widzisz zawartość przedmiotu tak i Bóg przez oddalenie powiększa tęsknotę, a przez tęsknotę serce, czyniąc je przez to zdolnym do przyjęcia. Tym jest nasze życie: ćwiczeniem się w tęsknocie. Tak dalece zaś ćwiczymy się w świętej tęsknocie, ile swe pragnienie oddzielamy od miłości świata. A gdy mówimy «Bóg» co mówimy? To jedno słowo jest wszystkim, czego wyglądamy? Wszystko, co mogliśmy powiedzieć, jest poza tym. Rozszerzmy się więc ku Bogu, ażeby, gdy przyjdzie, nas napełnił. Bo «podobni Mu będziemy, ponieważ zobaczymy Go takim, jaki jest»” (Św. Augustyn, _Homilia _4.6, w: tegoż, _Homilie na Ewangelię i Pierwszy List św. Jana_, cz. II, tłum. W. Szołdrski, Pisma Starochrześcijańskich Pisarzy t. XV W. Kania, wstęp E. Stanula, Warszawa 1977, s. 425–426).
12.
11 Św. Teresa z Ávili, _Twierdza wewnętrzna_, 6.1.6–7.
13.
12 Św. Grzegorz z Nyssy, _O życiu Mojżesza_, II.232–239.
14.
13 Zob. św. Augustyn, _Komentarz do Pierwszego Listu św. Jana_, 4.6: PL 35.2009.