Obiecana Ziemia - ebook
Ronja i jej młodsza siostra Kerra wyruszają w niebezpieczną podróż do mitycznej krainy, Obiecanej Ziemi. Ich jedyną wskazówką jest wisiorek z tajemniczą mapą, który dostały od umierającego ojca. Porywają się na ryzykowną wyprawę, nie mając pewności, czy ta kraina na pewno istnieje... Kupcy, z którymi zabierają się w podróż, są przyjaźnie nastawieni, ale mimo to Ronja im nie ufa. Jeden z nich nigdy nie odsłania swojej twarzy. Jakie sekrety ukrywa? I dlaczego Ronja ma wrażenie, że skądś już go zna? Wciągająca, trzymająca w napięciu historia o trudnej nauce przebaczenia, miłości i zaufaniu. To doskonała powieść dla całej rodziny.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397467200 |
| Rozmiar pliku: | 978 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pospiesz się!
Dziewczyna ledwo za nią nadążała. Była młodsza o pięć lat i niższa o głowę, ale Ronja zawsze uważała ją za całkiem szybką. Teraz jednak zostawała daleko w tyle.
– Kerra, szybciej! – zawołała ponownie.
Tamta machnęła jej ręką, aby nie oglądała się na nią i biegła. Ronja zaczęła się niecierpliwić.
– Do granicy zostały tylko trzy kilometry, damy radę! – ponagliła. – Szybciej, niedługo zamkną bramę! Już prawie zmierzcha!
Zwolniła nieco i uchwyciwszy siostrę za rękę, biegła razem z nią, ciągnąc ją za sobą. Zmrok nadchodził szybko, a w lesie panował już półmrok. Miała wrażenie, że z każdą minutą wokół nich gromadzi się coraz więcej cieni, które przyglądają im się złowrogo. Szydziły z nich, mówiły, że nie zdążą, że tu zginą, ale ona odgoniła od siebie te myśli i skupiła się na jak najszybszym biegu, byle tylko wyciągać nogi do przodu i odpychać się, wyciągać nogi i odpychać się, metr za metrem.
Biegły po miękkim mchu, więc nie robiły za wiele hałasu, ale Ronja i tak nerwowo oglądała się za siebie. Nie wolno było opuszczać Królestwa po zachodzie słońca bez odpisu. Legalnego odpisu, rzecz jasna. A one takiego nie miały. Gdyby wachterzy ich tu znaleźli, mogłoby to skończyć się dla nich tragicznie.
Naraz, w tle między drzewami, mignęła jej brama. Zatrzymały się.
– Jest! Kerra, jest, widzisz?! – wydyszała, pokazując na wielkie, oświetlone wysokimi pochodniami, podwójne wrota.
Kerra podniosła swoje jasne oczy i cień ulgi przemknął przez jej młodziutką twarz.
– Wyciągaj swój odpis – nakazała Ronja.
Kerra zaczęła szukać po kieszeniach spodni, zajrzała do kurtki, potem do kieszeni w swetrze, a Ronja czekała, czując jak z każdą sekundą serce zaczyna jej przyspieszać.
– Kerra, masz to, prawda? Zabrałaś swój odpis ze stołu tego bogacza, tak jak ci mówiłam? – powiedziała drżącym głosem.
– Pewnie, że mam, tylko… Tylko gdzieś to wsadziłam… – wymamrotała dziewczyna.
Ronja obejrzała się nerwowo na bramę. Zobaczyła tam wachterów i ostatnich podróżnych przechodzących przez wrota. Chwyciła siostrę pod łokieć i wyprowadziła z cienia między drzewami.
– Idziemy… – szepnęła. – To nasza ostatnia szansa.
Widziała kątem oka, że Kerra nadal szuka odpisu. Czuła, że już nie zniesie tego napięcia.
– Kerra, błagam cię… – jęknęła, zbliżając się w stronę bramy. – Wyciągaj to…
– Już… już…
Wachterzy spostrzegli je i zmierzyli spojrzeniami. Nosili czarne pancerze na piersiach, ramionach i goleniach, na głowach hełmy, przy pasach mieli miecze i pistolety na kule, a w rękach trzymali stalowe lance zakończone hakami. Ronja puściła rękę siostry i odważnie wyszła naprzód.
– Ronja… Nie mam… – usłyszała za sobą płaczliwy głos Kerry.
Poczuła, jak coś przewraca jej się w żołądku. Na moment zamknęła oczy.
„To koniec… Nie uda się…”
Ale zaraz potem druga myśl.
– Weźmiesz mój odpis i pójdziesz sama – powiedziała jej cicho, półgębkiem.
– Nie…! – pisnęła Kerra.
– Słuchaj się mnie, weźmiesz i pójdziesz sama, a po drugiej stronie dołączysz do kupców, wymkniesz się poza Pola Nadziei i dotrzesz prosto do Ostatniej Góry, tak jak to sobie zaplanowałyśmy. Pamiętaj, kieruj się na Ostatnią Górę, stamtąd będziesz już miała drogę wolną do…
– Nie, Ronja, nie pójdę bez ciebie! – zawołała Kerra.
– Kerra…
– Nie pójdę…!
Spojrzała na nią. Młodsza siostra płakała. Długie jasne włosy przykleiły się do jej mokrych policzków. Dużymi, niebieskimi oczami patrzyła na nią wystraszona.
– Musisz pójść, już za późno, aby się wrócić, drugiej takiej szansy nie będziesz miała – powiedziała szybko Ronja.
Kerra pokręciła głową.
– Nie, nie…!
– Kerra…!
– Ej, wy tam! – zawołał nagle jeden wachter twardym głosem. – Czego tu chciałyście?
Ronja wyprostowała się. Na twarz przybrała spokojny wyraz. Odwróciła się do wachtera.
– Odprowadzam tylko moją siostrę, która idzie z wizytą do ciotki na Polach Nadziei – powiedziała gładko.
– Nie! – zaprotestowała gwałtownie Kerra.
Ronja zgromiła ją spojrzeniem.
– Cicho bądź – syknęła.
– Gdzie twój odpis? – warknął wachter, mierząc do niej z lancy.
Ronja, nadal ze spokojną, opanowaną twarzą, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni krótkiej, czarnej, skórzanej kurtki. Drżała na myśl o rozstaniu z siostrą i zostawieniu jej samej poza granicami Królestwa, ale nie było innego wyjścia.
„Może przynajmniej ona jedna przeżyje z naszej rodziny” – pomyślała zrozpaczona. „Może przynajmniej jej się uda…”
Zamknęła oczy. Poczuła jak jej palce chwytają rulon papieru, ale zamiast jednej kartki, wyciągnęła dwie. Fala gorąca zalała jej wnętrze. Zapomniała, że na wszelki wypadek, tuż przed wejściem do lasu, wzięła odpis Kerry do swojej kieszeni, bo miała tam lepsze zapięcie.
Oblizała usta i wyciągnęła oba rulony. Bez słowa podała je wachterowi. Ten wziął je do ręki i popatrzył, a potem spojrzał na nie.
– Mówiłaś, że idzie jedna osoba? – powiedział cierpko.
Usłyszała jak Kerra gwałtownie wciąga powietrze. Poczuła, że chwyta ją za dłoń i mocno ściska palce na jej palcach. Nie powiedziała nic, tylko czuła, jak siostra dygocze.
– Pomyliłam się, panie, przepraszam – Ronja powiedziała kornie, spuszczając głowę.
Nauczyła się, aby wachterom nigdy nie patrzyć w oczy. Spoglądała teraz na sprzączkę od pistoletu przy jego pasie, mając w świadomości to, że on w każdej chwili może go użyć.
– Idziemy obie, zapomniałam, że ja też muszę coś załatwić na Polach Nadziei – dodała.
Wachter milczał. Czuła, jak pot spływa jej po skroni. Ręka Kerry coraz bardziej dygotała. Tak mocno ściskała jej dłoń, aż bolało. Nie wyrzekła ani słowa.
Sekundy mijały. Nie ośmielała się podnieść głowy. Napięcie coraz bardziej narastało.
– Ważne do jutra, do zachodu słońca – oznajmił bezosobowo mężczyzna.
Podniosła wzrok. Wachter podał jej papiery.
– A teraz zabierajcie mi się stąd! – warknął.
– Tak, panie – powiedziała drżącym głosem.
Z pośpiechem schowała rulony z powrotem do wewnętrznej kieszeni kurtki i pociągnęła siostrę do bramy. Razem z nimi weszło jeszcze kilku ostatnich maruderów. Byli to kurierzy siedzący na niskich zwierzętach objuczonych pakunkami i kupcy idący w karawanie dzikich bestii. Wielkie stworzenia o długich kłach i masywnych cielskach trzymały na swoich grzbietach towary upakowane w paczki i worki, a na nich siedzieli poważni mężczyźni, ukryci pod chyboczącymi się baldachimami.
– Chodź – mruknęła Ronja, ciągnąc siostrę w tłum.
– Ronja…
– Ani słowa teraz – nakazała cicho.
– Ale Ronja, my zaraz miniemy granicę Królestwa – szepnęła siostra.
Spojrzały na siebie. Ronja obejrzała się na ciemny las, a potem na ogromne miasto, położone pod szczytem wzgórza, zbudowane z białego kamienia. Stało przycupnięte tuż pod olbrzymią, wiszącą skałą, która z jednej strony chroniła je jak baldachim. Skała wyglądała jak wnętrze macicy perłowej i w słoneczne dni skupiała promienie słońca, podwyższając temperaturę w całym regionie. Gładka, niczym wypolerowane lustro, błyszczała teraz, odbijając blade światło księżyca. Ronja przełknęła ślinę.
– Wiem… – szepnęła. – Wiem, Kerra…
Popatrzyły obie na miasto, a potem znów na siebie i bez słowa ruszyły w niewielkiej grupie do Pól Nadziei.
***
– Masz jeszcze coś do jedzenia? – spytała cicho Kerra.
Siedziały pod wiatą, przy której niektórzy z kurierów zostawili swoje wierzchowce. Wokół robiło się coraz ciemniej. Na Polach Nadziei nie było tak jasno jak w Królestwie, pod kopułą. Tu każdy musiał dbać o siebie i o swoje światło. Większość używała z trudem zdobytych lamp na śmierdzące paliwo w butelkach, albo zwykłego ognia z pochodni nasączonych smołą.
– Mam, cicho – mruknęła Ronja, sięgając pod kurtkę.
Wydobyła z kieszeni kilka sucharów. Dała siostrze dwa największe. Dwa małe zostawiła dla siebie. Usiadły na kawałku plandeki leżącej pod wiatą. Obok stała karczma, głośne, śmierdzące miejsce pełne podejrzanych typków. Ronja specjalnie wybrała miejsce, z którego mogła obserwować kupców. Musiała dobrze wybrać, jeśli chciały jakimś cudem dotrzeć do Ostatniej Góry.
Jadły, siedząc w kucki obok siebie. Kerra przysunęła się do niej blisko i spoglądała lękliwie od czasu do czasu na to, co działo się wokół. A działo się naprawdę wiele.
Kupcy rozchodzili się we wszystkie strony niekończącego się pola domków zbudowanych z odpadków tego, co Królestwo nie chciało, albo co z Królestwa wyniesiono. Niskie i wysokie, postawione naprędce domostwa, nie należały do najładniejszych i działały na zasadzie licencji, którą tolerowała władza, ale którą to licencję trzeba było corocznie opłacać. Niby-wolność za grube pieniądze często kosztowała więcej, niż najbiedniejszy domek w Królestwie. Ronja mimo wszystko i tak spoglądała na nie zazdrośnie.
„Oni przynajmniej mogą żyć jak chcą” – przeleciało jej przez głowę. „Prawie”.
Ogromne, dzikie zwierzęta spacerowały wąskimi uliczkami prowadzone na linach przez handlarzy. Zerknęła na wielką bramę, której pilnował oddział wachterów. Na noc zamykano ją i wyjście było niemożliwe, tak jak i powrót. Nawet z odpisem.
„Pierwsza noc będzie najgorsza” – pomyślała, analizując, co ich teraz czeka. „Ale jeśli uda mi się znaleźć wzbudzających zaufanie kupców, damy sobie radę…”
Chrupiąc suchara patrzyła na obładowanych towarami mężczyzn, roznoszących swoje sprzęty do poszczególnych domostw. Znajdowały się tu zakłady produkcji, hotele, a także prywatne domy. Tu, w odróżnieniu od Królestwa, w nocy handel nie zamierał. Kurierzy krążyli tu i tam, a kolorowy tłum ludzi przewalał się z jednego krańca ulicy na drugi. Wszędzie trzeba było chodzić pieszo lub jeździć na własnych zwierzętach. Ronja wiedziała o tym, dlatego obie zabrały porządne buty, grube spodnie i ciepłe kurtki. Wiedziała, że przydadzą im się na dalszą drogę.
Patrzyła na wchodzących i wychodzących z karczmy. Byli to głównie mężczyźni w sile wieku. Nie dostrzegła zbyt wielu kobiet, zaledwie kilka przekupek z jedzeniem i kwiatami. Zdała sobie sprawę, że dwie samotne dziewczyny siedzące na bruku po zmierzchu mogą zacząć wzbudzać podejrzenia, ale nie było już czasu, aby szukać noclegu.
Oceniała każdego zbliżającego się do karczmy.
„Ten? Nie, ten nie, za dziwny…” – pomyślała, patrząc na mężczyznę, który miał na twarzy wymalowane zawijasy. „I jeszcze ma malunek na twarzy, a to nigdy nie oznacza niczego dobrego…”
Popatrzyła gdzie indziej.
„Może ten? Nie, ten też nie” – skwitowała w myślach widząc innego, z pistoletem przy pasie. „Chociaż z drugiej strony jeśli ma broń, to umiałby nas obronić… Albo użyć jej przeciwko nam…”
– Masz już kogoś na oku? – spytała cicho Kerra.
– Jeszcze nie – mruknęła Ronja. – A ty?
– Może tamci dwaj? Zobacz, co stoją przy tym wielkim zwierzęciu…
Ronja spojrzała ukradkiem. Jeden z mężczyzn miał bardzo ciemne, krótkie włosy, a na twarzy czarną chustkę, spod której widać było jedynie jego czarne, przenikliwe oczy. Jego kolega miał jasnobrązowe włosy i szeroki, serdeczny uśmiech. Rozmawiał o czymś żywo ze swoim towarzyszem. Ronja pokręciła głową.
– Nie podobają mi się, zwłaszcza ten z chustką na twarzy. Wygląda na cwaniaka, albo jakiegoś rabusia – powiedziała cicho. – Takim bym nie ufała…
– Ale ten drugi wygląda sympatycznie – szepnęła Kerra. – Uśmiecha się i żartuje z tamtym… To chyba nie jest zły?
Ronja spojrzała na nią z politowaniem.
– To, że ktoś uśmiecha się do swojego kolegi, to jeszcze nie znaczy, że jest uczciwym człowiekiem.
Kerra spojrzała w inną stronę.
– Dobra, a tamten? Ten w czerwonym, zobacz…
Ronja przeniosła oczy na mężczyznę. Wyglądał na bogatego, dobrze usytuowanego, a jego brzuch opinała nieco przyciasna, krwistoczerwona kamizelka.
– Gruby… – podsumowała.
– No to co…? – spytała cicho Kerra.
– To, że będzie głównie myślał o jedzeniu – stwierdziła. – O jedzeniu dla siebie – uściśliła. – A poza tym wygląda na bogatego.
– To chyba dobrze…? – spytała siostra.
Ronja pokręciła głową.
– Nie, bogaty zawsze będzie chciał więcej pieniędzy – powiedziała.
– To kogo w takim razie szukamy? – spytała Kerra, trochę zniechęconym tonem.
– Kogoś uboższego, mniej dziwnego.
– Nie wiem, czy znajdziemy tu kogoś mniej dziwnego, tu wszyscy chodzą dziwacznie ubrani – odparła.
– To dlatego, że jesteśmy najbliżej granicy – wyjaśniła. – Im dalej, tym biedniej i tym lepiej dla nas.
– To po co tu tkwimy? Chodźmy dalej…
To powiedziawszy zrobiła taki ruch, jakby chciała wstać, ale Ronja szybko złapała ją za ramię i posadziła z powrotem obok siebie.
– Siadaj – skarciła ją. – Spacerowanie po Polach Nadziei w środku nocy nie jest zbyt bezpieczne. Tu, przy murze, jest jeszcze w miarę bezpiecznie. Tu możemy spędzić noc. Spójrz, tu jest wielu takich jak my, którzy kręcą się bez celu. Paru żebraków, jak tamci, albo te przekupki…
Pokazywała jej na poszczególne osoby.
– Albo ci podróżni... – dodała, wskazując na grupę osób obładowanych tobołami, rozglądających się wokół.
– Może dołączymy do nich? – zaproponowała Kerra.
– Nie – ucięła Ronja.
– Dlaczego nie?
– To zbyt ryzykowne.
– Ale w większej grupie może być bezpieczniej.
– Tak, ale to bez sensu, sama widzisz, dokąd oni idą, na wschód. Nie widzisz tych oznaczeń na ich płaszczach? Idą do Świątyni, a my idziemy na zachód, do Ostatniej Góry, to zupełnie inny kierunek.
Kerra podrapała się po głowie.
– Ale… ale…
– Słuchaj, zostaw to mnie, dobra? – powiedziała Ronja.
– Dobra, jak chcesz, chciałam tylko pomóc – burknęła, dając za wygraną.
– Pomożesz mi, jak będziesz cicho i będziesz siedziała na miejscu, rozumiesz? – powiedziała trochę łagodniej.
Pogłaskała siostrę po jasnych włosach. Ona spojrzała na nią krótko. Wciąż jeszcze było w niej dużo z dziecka, choć miała już siedemnaście lat i nabrała już kobiecych kształtów. Mimo tego Ronja i tak zawsze widziała w niej małą, wystraszoną dziewczynkę.
Znów utkwiła wzrok w karczmie, obserwując wchodzących i wychodzących. Wtem ujrzała jakiegoś mężczyznę dźwigającego worek na plecach. Wyciągnęła szyję, żeby lepiej go widzieć. Mężczyzna miał około czterdziestu lat, szaro-brązowe włosy, ubrany był dość zwyczajnie, w brunatny płaszcz do połowy łydek, obuty w ciężkie, robocze buty.
– Ten – szepnęła do siostry.
Kerra podchwyciła jej spojrzenie.
– Ten? – zdziwiła się.
– Widzisz, ma mały pojazd na dwa zwierzęta – dodała, pokazując na obładowany workami drewniany powóz ciągnięty przez dwie grzywiaste bestie o długiej sierści.
– Jest sam?
– Nie wiem, chyba…
Przez chwilę obie przyglądały się jak mężczyzna wnosi worki do karczmy.
– Co on tam może mieć? – spytała szeptem Kerra.
– Zboże… Albo mąkę – mruknęła Ronja.
Umilkły, bo mężczyzna wyszedł z karczmy i skierował się do swojego wozu po ostatni worek. Patrzyły w milczeniu jak wnosi go do budynku. Ronja powoli wstała.
– Kiedy wyjdzie, zagadnę do niego – powiedziała. – A ty siedź tu i nie odzywaj się, dobra?
Kerra przytaknęła. Ronja zbliżyła się do karczmy. Nawet przez zamknięte drzwi, słyszała głośne śmiechy w środku i żywą muzykę. Czekała w napięciu. Wreszcie drzwi odskoczyły i w progu pokazał się ten mężczyzna.
– Przepraszam pana – zaczęła szybko, podchodząc do niego. – Niech mi pan wybaczy tę śmiałość, ale chciałabym o coś pana zapytać.
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem, jakby oceniał, czy warto dla kogoś takiego się zatrzymać. Przystanął i wzięła to za dobry znak.
– Widzę, że jest pan ciężko pracującym kupcem, czy można wiedzieć skąd pan przybył?
– A kto pyta? – spytał szorstko mężczyzna.
Ton jego głosu nie dawał jej złudzeń, on nie był zainteresowany pomocą. Mimo wszystko brnęła dalej.
– Ja i moja siostra… – powiedziała wskazując na siedzącą nieopodal Kerrę. – Jesteśmy ubogimi sierotami, które chcą się dostać do swojej jedynej krewnej, ciotki, która mieszka na granicy Tartaru. Czy mogłybyśmy, oczywiście za pewną opłatą, skorzystać z pańskiej…
– Nie ma mowy – przerwał jej mężczyzna. – Nie biorę podróżnych.
– Ale…
– Idźcie żebrać gdzie indziej – prychnął, po czym wyminął ją i poszedł do swojego wozu.
Spojrzała za nim zszokowana. Nie wierzyła, że się nie udało. Przecież wszystko dokładnie zaplanowała, wybrała najbardziej do tego odpowiednią osobę, użyła właściwych słów, przećwiczyła je nawet kilkakrotnie w swoim pokoju przed lustrem. Wiedziała, jaką zrobić minę, a on nawet na nią nie spojrzał.
– Ale… – powtórzyła smętnie, ale mężczyzna nie był już w stanie jej usłyszeć. Właśnie wsiadał na swój wóz. Zapuścił cugle i bestie pociągnęły pojazd, wspinając się w górę ulicy.
– Nie chciał? – zapytała Kerra, podchodząc do niej.
Ronja zacisnęła usta.
– To jest chyba złe miejsce, chodź, poszukamy lepszego – powiedziała tylko, pociągając siostrę za sobą.
Poprowadziła ją dalej w nieco spokojniejszą dzielnicę. Było tu dużo sklepów, nadal otwartych mimo późnej pory. Ronja oglądała się na kupców. Tym razem nie czekała długo, postanowiła działać spontanicznie. Podeszła do pierwszego lepszego, wyglądającego na porządnie ubranego.
– Przepraszam szanownego pana, chciałam tylko… – zaczęła kornie, tak jak się nauczyła.
– Wynoś się stąd, łachudro, nie daję jałmużny leniom! – krzyknął na nią mężczyzna tonem, który zmroził jej serce.
Bez słowa odwróciła się na pięcie i podeszła do innego, który rozmawiał ze sprzedawczynią.
– Przepraszam szanownego pana, ja i moja siostra…
– Idź stąd dziewucho, bo mi klientów spłoszysz! – warknęła na nią kobieta.
Ronja przestraszyła się, ale spojrzała z nadzieją na mężczyznę.
– Proszę pana, ja nie jestem żebraczką, chciałabym tylko się zapytać, czy za pewną sumę mógłby pan zabrać mnie i moją siostrę do Ostatniej Góry.
Mężczyzna popatrzył na nią bez zainteresowania.
– Ile? – zapytał.
– Dwadzieścia – powiedziała.
– Za osobę? – dopytał mężczyzna.
– Za dwie…
Mężczyzna parsknął śmiechem. Zobaczyła przez chwilę jego złote zęby. Pożałowała, że się w ogóle do niego odezwała.
– Daruj sobie, dziecko – skwitował. – Za dwadzieścia nie dostaniesz nawet noclegu w poczekalni.
– A… a za czterdzieści? – spytała.
Pokręcił głową.
– Idź szukaj szczęścia gdzie indziej. Może jakiś wariat będzie akurat szedł w tamte strony i będzie potrzebował do towarzystwa dwóch nieletnich panienek… – dodał.
Ronja poczerwieniała na twarzy. Nie powiedziała już nic więcej, tylko szybko wróciła do siostry. Kerra popatrzyła na nią wyczekująco.
– Nic?
– Nic… Idziemy gdzie indziej…
Poszły na drugi kraniec ulicy. Były tam salony gier. Ronja spoglądała na zaglądających tam kupców.
– Poczekaj… – szepnęła i podeszła od razu do wychodzącego z salonu mężczyzny.
– Przepraszam, szanownego pana – powiedziała szybko. – Czy za cenę czterdziestu od osoby ja i moja siostra mogłybyśmy zabrać się z panem do granic Tartaru?
– Nie jadę tam – odparł mężczyzna.
– A… A dokąd pan jedzie?
– Do dwudziestej siódmej dzielnicy, to trzy dni drogi na wschód, mogę was wziąć, jak to wam coś pomoże.
– To nie po drodze… – mruknęła.
– No nie – skwitował mężczyzna.
Ona spojrzała na niego krótko. Miała wrażenie, że on też dobrze wiedział, że to nie po drodze.
Podeszła do kolejnego mężczyzny i tym razem zaoferowała pięćdziesiąt za osobę. Ten chwilę się zastanawiał.
– Mógłbym was wziąć, mam miejsce w wozie – powiedział po namyśle. – I też jadę w tamtym kierunku.
Serce zabiło jej mocniej.
– Ale pięćdziesiąt od osoby to za mało – powiedział.
– Ale… to wszystko co mamy – jęknęła.
On pokręcił nosem.
– Podróż trwa dwa tygodnie, a ja muszę czymś karmić moje zwierzęta – odparł. – Za sto nie starczy mi paszy.
– Ale sto to wszystko co mamy, całe nasze z trudem zdobyte oszczędności! – błagała. – Tylko sto!
– Sto? – zdziwiła się Kerra, pochodząc do nich. – Przecież my mamy odłożone dwieście osie…
Ronja nadepnęła jej na stopę, a ta jęknęła.
– Ach, dwieście? – powiedział mężczyzna, unosząc jedną brew. – To co kłamiesz, że macie tylko sto? – prychnął. – Za dwieście mógłbym was zabrać. Tylko nie wiem, czy będę chciał przebywać z takimi oszustkami.
– Ale my nie jesteśmy oszustkami! – powiedziała zaraz szybko Ronja. – Jesteśmy sierotami, które chcą dostać się do jedynej krewnej!
– Teraz jednak zmieniłem zdanie i nie chcę mieć do czynienia z kłamczuchami – powiedział. – Szukajcie sobie innego frajera.
Po czym odwrócił się i odszedł.
– Ale proszę pana…! – zawołała za nim Ronja, ale jego już nie było.
Obejrzała się na siostrę, posyłając jej piorunujące spojrzenie.
– Coś ty zrobiła? – syknęła. – Wszystko zepsułaś, a już prawie się zgadzał!
– Dlaczego ty proponujesz tak niską stawkę? – zdziwiła się siostra. – Przecież mamy o wiele więcej pieniędzy.
– Jaka ty jesteś głupia – jęknęła Ronja. – Nie mówi się obcym ludziom, ile ma się pieniędzy, bo natychmiast to wykorzystają. Lepiej powiedzieć, że ma się mniej, wówczas, nawet gdy nas oszukają, coś nam z tego zostanie, a tak jak wezmą wszystko i nas wyrolują, to co wtedy, mądralo?
Kerra zmarszczyła brwi.
– Tylko, że przez to twoje kombinowanie straciłyśmy kupca, a tak, gdybyś podała większą sumę, mógłby nas zabrać i już byśmy były ustawione! – odparowała.
Ronja nachmurzyła się.
– Jak taka jesteś cwana, to sama załatwiaj transport – burknęła. – Ciekawe czy dasz sobie radę.
– Żebyś wiedziała, że dam sobie radę! – odparowała Kerra.
– No to powodzenia! – zawołała.
Kerra odwróciła się i poszła w dół ulicy. Ronja patrzyła za nią chwilę. Widziała jak podchodzi do jakiegoś mężczyzny, ale ten tylko potrząsnął głową i wyminął ją.
„No ciekawe…” – pomyślała kąśliwie.
Kerra jednak nie poddawała się. Wmieszała się w tłum kupców przy sklepach i zniknęła jej z oczu. Ronja westchnęła i poszła w tamtym kierunku. Przy jednym ze straganów zagadnęła do jakiegoś dobrze wyglądającego mężczyzny, proponując mu osiemdziesiąt od osoby, ale ten tylko ją zbył.
– Ale proszę pana…! – jęknęła.
Ale tamten nawet się nie obejrzał. Krążyła coraz bardziej rozgoryczona pomiędzy kupcami, ale nikt nie był zainteresowany wzięciem dwóch dziewczyn jako pasażerów. Z rozmów z nimi wywnioskowała, że niewielu udaje się do Ostatniej Góry. A to przecież tylko część ich podróży…
Ostatnia Góra nazywała się tak, ponieważ było to ostatnie miejsce, gdzie żyli wyrzutkowie z Królestwa. Za nią znajdowały się ogromne przestrzenie, ziemia, która tylko czekała, aby wziąć ją w posiadanie. Kraina płynąca mlekiem i miodem. Ziemia niczyja, bez terroru, bez wachterów, bez handlarzy, bez płacenia za wszystko i wszystkim. Obiecana Ziemia, tak opowiadał im ojciec.
Przystanęła w tłumie i sięgnęła po medalik, który miała na szyi na łańcuszku. Obróciła go w palcach. To była jej jedyna pamiątka po ojcu. Pamiątka i wskazówka. Przyglądała się chwilę tajemniczym symbolom wygrawerowanym na medaliku, zastanawiając się, co mogą oznaczać, gdy naraz usłyszała pisk, którego nie mogłaby pomylić z żadnym innym.
– Kerra! – zawołała, chowając łańcuszek pod kurtkę. – Kerra!
Wparowała pomiędzy ludzi, w stronę, z której nadbiegł krzyk.
– KERRA!
Usłyszała z oddali jakiś tubalny, męski śmiech, a potem kolejny okrzyk:
– Zostaw mnie…!
Ronja poczuła, jak krew ścina jej się w żyłach. Wyskoczyła do przodu, przepychając kupców i wpadła do karczmy, przy której z początku obie czatowały. Wbiegła do dusznego pomieszczenia, pełnego dymu i ostrych zapachów.
– No co, laleczko? Co się tak wyrywasz…? – usłyszała czyjś lubieżny głos.
– Puść mnie…!
– Kerra! – zawołała Ronja.
Ujrzała ją, jak szarpie się z jakimś obleśnym typem, który trzymał ją za ramię i najwyraźniej nie miał zamiaru puścić. Reszta jego kolegów siedząca przy długim stole, patrzyła na tę scenkę z mieszaniną zainteresowania i rozbawienia. Nikt nie przybył na pomoc szarpiącej się dziewczynie.
„Co za banda!” – pomyślała z furią.
Dobyła nóż, który miała ukryty przy pasie i bezceremonialnie wskoczyła na stół. Przebiegła te kilka metrów, które dzieliły ją od mężczyzny, rozrzucając po drodze kubki z napojami i bryzgając trunkami w oczy zebranych.
– Hej, co to ma być! Zmiataj stąd! – usłyszała niezadowolone okrzyki, ale nie zważała na to.
Dopadła wreszcie do tego, którzy trzymał jej siostrę. Wiedziała, że musi to zrobić szybko, póki jeszcze działał efekt zaskoczenia. Tamten spojrzał na nią ze zdumieniem, obracając nalaną twarz z dwoma podbródkami i napuchniętymi, pokrytymi żyłkami czerwonymi policzkami.
– Co…? – zaczął chrapliwie, ale ona nie pozwoliła mu dokończyć.
Kopniakiem uderzyła prosto w jego dwa podróbki z taką siłą, że tamten przechylił się i runął na plecy, nakrywając się nogami. Rozległy się zduszone okrzyki, wybuchy śmiechu.
– Ale mu zasadziła! – skwitował ktoś z zadowoleniem.
Reszta przyglądała się, najwyraźniej ciesząc się z takiej nowej rozrywki. Ronja złapała Kerrę za rękę i wciągnęła ją na stół.
– Ej, co to za zwyczaje? – zawołał barman, dobywając broń o długiej lufie. – Zmiatać mi stąd i nie robić awantur, bo zaraz was unieszkodliwię, smarkule!
Ronja nawet nie próbowała tłumaczyć, że to nie ona zaczęła całą tę awanturę. Pociągnęła Kerrę za sobą i obie przebiegły przez stół w stronę wyjścia. Miały właśnie zeskakiwać na ziemię, gdy nagle jeden z mężczyzn złapał Kerrę za kostkę.
– Ze mną też się tak zabawisz? – zacharczał pijackim tonem.
Kerra pisnęła przerażona, ale Ronja zareagowała błyskawicznie. Wyciągnęła rękę z nożem i zbliżyła do jego gardła.
– Łapy precz od mojej siostry! – warknęła.
Tamten puścił ją, bardziej dla świętego spokoju, niż ze strachu. Ronja natychmiast zeskoczyła na ziemię, za nią Kerra i obie wybiegły z knajpy przy odgłosie śmiechu i wesołych okrzyków.
– Szybko! – ponagliła siostrę.
Schowała nóż za pas i trzymając mocno Kerrę za dłoń, wmieszały się w tłum przechodniów.
– Idź normalnie – szepnęła do niej, wciąż oddychając ciężko.
Maszerowały pomiędzy ludźmi jakiś czas, coraz bardziej oddalając się od tamtego miejsca. Ronja oglądała się raz po raz. Wyglądało na to, że nikt ich nie ścigał. Kiedy myślała, że niebezpieczeństwo już minęło, naraz poczuła, że ktoś jej się przygląda. Nie zignorowała tego subtelnego przeczucia. Jej intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła.
Udając, że zainteresował ją jakiś stragan, przystanęła i wzięła w dłonie piękną, gładką wazę. W jej odbiciu dostrzegła mężczyznę stojącego nieopodal za nimi. Miał czarną chustkę na twarzy. Dreszcz przebiegł jej po plecach.
„Cholera…” – przemknęło jej przez głowę.
– Kerra… – szepnęła.
Siostra nachyliła się do niej.
– Chcesz to kupować? – zdziwiła się, widząc jak Ronja ogląda wazę ze wszystkich stron.
Ona powoli odstawiła wazę na stragan i podziękowała sprzedawcy.
– Z tyłu za nami jest ten mężczyzna z czarną chustką na twarzy – szepnęła. – Obejrzyj się dyskretnie i sprawdź czy nadal nam się przygląda. Tylko powoli…
– D-dobrze…
Kerra zaczęła poprawiać długie, jasne włosy przeczesując je palcami i spojrzała mimochodem za siebie. Nachyliła się do siostry.
– Nie ma tam nikogo takiego – szepnęła.
Ronja zerknęła zza jej pleców, szukając w tłumie. Rzeczywiście, nikogo takiego nie było. Czuła jednak, że serce mocno jej bije, wciąż niespokojne.
– Byłam pewna, że… Dobra, nieważne. Chodźmy! Poszukamy gdzie indziej, gdzieś, gdzie nie ma takich tłumów.
Trzymała siostrę mocno za rękę. Czuła, jak poci jej się dłoń.
– Ronja… – usłyszała ciche.
– Nie teraz…
– Ronja, przepraszam – bąknęła. – Niepotrzebnie się tam pakowałam… Narobiłam nam tylko kłopotów…
Ronja spojrzała na nią. Kerra miała łzy w oczach. Przytuliła ją mocno, a ta objęła ją za szyję.
– No już dobrze – powiedziała uspokajająco Ronja, choć sama jeszcze dygotała ze strachu. – Już dobrze, chodź, nie płacz już…
Pogłaskała ją po głowie. Kerra otarła łzy z bladych policzków. Złapały się za ręce.
– Chodź, mała.
– Nie mów na mnie „mała” – odparła Kerra. – Niedługo cię przerosnę.
– Ale jeszcze mnie nie przerosłaś – zauważyła Ronja. – Poza tym dla mnie zawsze będziesz „mała”.
Milczały chwilę, wydostając się z tłumu. W końcu wyszły na pustą ulicę.
– Nie bałaś się? – spytała Kerra.
Ronja wzruszyła ramionami.
– A co, miałam pozwolić temu oblechowi cię zaczepiać?
Kerra uśmiechnęła się lekko.
– Dzięki…
Ronja odparła słabym uśmiechem. Uścisnęła mocniej jej rękę.
– Chodź w tę stronę, tam wydaje się spokojniej – powiedziała, prowadząc ją w boczną uliczkę.ROZDZIAŁ II
Nie udało im się nikogo znaleźć, mimo, że wytrwale zagadywały do kupców przez całą noc. W końcu nad ranem, zmęczone, przysiadły we wnęce pomiędzy dwoma wysokimi domami i obejmując się, zasnęły na siedząco, plecami oparte o ceglaną ścianę. Ronja budziła się co jakiś czas, nerwowo nasłuchując, ale z ulicy były niewidoczne i nikt tu nie zaglądał. Pozwoliła sobie na głębszy oddech i naraz ocknęła się. Spojrzała w niebo. Słońce było już wysoko.
– O nie… – mruknęła, podnosząc się szybko.
– Co się stało…? – spytała sennie Kerra.
– Zaspałyśmy, jest już późno – powiedziała.
Kerra ziewnęła przeciągle.
– Przecież musiałyśmy jakoś odespać tę noc – zauważyła, wstając.
– Tak, ale odpisy mamy ważne do wieczora, a do tego czasu nie może nas tutaj być, rozumiesz?
Kerra pokiwała głową. Ronja zaczęła się rozglądać.
– Musimy szybko znaleźć jakiegoś kupca – powiedziała.
Wyszły na zalaną słońcem ulicę. Kerra wzdrygnęła się, kiedy powiał wiatr.
– Ale ostre powietrze… – zauważyła.
– No tak, pod kopułą takiego nie ma – mruknęła Ronja. – Musimy się przyzwyczajać.
Kerra popatrzyła w błękitne niebo.
– Czy my sobie w ogóle damy radę…? – odezwała się naraz cicho.
Ronja zbyła jej uwagę milczeniem. Nie przyznała się, że siostra powiedziała na głos to, czego ona sama najbardziej się obawiała.
– Chodźmy – powiedziała tylko.
– Ale tym razem dawaj większe stawki – powiedziała Kerra. – Przynajmniej osiemdziesiąt od osoby.
– Już takie proponowałam – mruknęła Ronja.
– I co? Nic?
– No nic…
Przeszły z bocznej dzielnicy bliżej targowiska i zaraz przystanęły na wzniesieniu, skąd miały widok na ogromną bramę w oddali i mur odgradzający Królestwo od reszty świata.
Ronja popatrzyła bezradnie wokół. Zrobiło się ruchliwie, bardziej niż w nocy. Tłum kolorowo ubranych ludzi wdzierał się szeroką rzeką przez otwartą bramę i rozlewał po wszystkich zakamarkach Pól Nadziei. Głosy ludzkie mieszały się z piskami zwierząt, zapachy egzotycznych przypraw ze smrodem odchodów, bogate stroje z łachmanami żebraków, którzy wyciągali błagalnie ręce po drobne. Ludzie, ludzie, wszędzie ludzie.
– Jak my się tu…? – zaczęła Kerra.
– Nie puszczaj mojej ręki, dobra? – powiedziała stanowczo Ronja. – Idziemy razem, nie rozdzielamy się, żeby się nie pogubić.
Ruszyła pierwsza, a za nią siostra. Starała się nie rozglądać, ale i tak jej wzrok uciekał do przepięknych sukien rozwieszonych na straganach, a usta nabiegały śliną czując zapachy gotowanych na pospiesznie skleconych piecykach polowych pysznych potraw.
– Ale jestem głodna… – mruknęła Kerra.
– Ja też…
Sięgnęła pod kurtkę i wyskrobała z kieszonki ostatniego suchara. Podzieliła go na dwie połowy. Kerra popatrzyła na to smutno.
– To wszystko, co mamy… – powiedziała Ronja.
– Możemy zawsze dokupić – zauważyła Kerra.
Ronja pokręciła głową.
– Dopóki nie załatwimy transportu, nie kupujemy niczego.
Stanęły na krawężniku przy wodopoju, przy którym pasły się zwierzęta. Były wielkie i masywne. Podłużne pyski zanurzały w korycie, a potężnymi kończynami przeznaczonymi do długiej wędrówki, kopały w suchej ziemi. Miały ciemnogranatową sierść i wielkie chrapy, którymi nieustannie poruszały. Ronja od dziecka się ich bała, ale Kerra wyglądała na zaciekawioną. Zbliżyła się do jednego z nich. Stworzenie podniosło łeb i poruszyło spiczastymi uszami. Popatrzyło na nią bystro.
– Odsuń się od niego, bo cię ugryzie – ostrzegła ją Ronja.
Ale Kerra nie odsunęła się.
– On wygląda całkiem przyjaźnie – powiedziała cicho.
Zwierzę poruszyło łbem, jakby chciało przyznać jej rację. Ronja spoglądała na to z boku.
– Odsuń się od niego, Kerra.
Kerra jednak zamiast tego wyciągnęła dłoń do zwierzęcia.
– Kerra!
Zwierzę zbliżyło łeb do jej ręki, powąchało ją, po czym wysunęło z pyska podłużny jęzor i polizało ją.
– Och…! – Kerra westchnęła zaskoczona i zaraz roześmiała się.