Obiecuję ci szczęście - ebook
Obiecuję ci szczęście - ebook
Myślała, że szczęście nie istnieje.
Ta dziewczynka pokazała jej, że to nieprawda.
Kalina jest zatwardziałą singielką. Piastuje stanowisko dyrektora w dużej gdańskiej firmie. Prowadzi swobodne życie, nie stroni od alkoholu. Nie planuje dzieci. Z domu nie wyniosła dobrych wzorców, więc nie widzi siebie w roli żony i matki. Bronka, który stara się o jej względy, traktuje jedynie jak kolegę.
Jednak przewrotny los płata jej figla. Po śmierci siostry zmuszona jest zaopiekować się jej córką, kilkuletnią Tosią. To prawdziwa rewolucja w życiu Kaliny, ale dzięki temu zaczyna weryfikować swoje podejście do wielu spraw i inaczej postrzegać małżeństwo. Postanawia również rozprawić się ze swoim cichym nałogiem.
Czy dzięki Tosi i Bronkowi Kalina będzie miała szansę na prawdziwe rodzinne szczęście?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67295-45-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon zadzwonił w najbardziej nieodpowiednim momencie. Na ekranie dużego płaskiego telewizora właśnie rozgrywała się ciekawa gangsterska scena filmu, który wprawdzie Robert Walocha oglądał już kilkanaście razy, ale za każdym ekscytował go tak samo, jak trzydzieści lat temu.
– Otylia! – mężczyzna zawołał poirytowany tym, że nikt nie odbiera tego okropnego telefonu. – Otylia! Nie możesz odebrać?
Oprócz dość natarczywego dzwonka telefonicznego i ryczącego telewizora w mieszkaniu nie słychać było żadnych innych dźwięków. Mężczyzna podniósł się z fotela, kipiąc złością, i złapał za słuchawkę dość wiekowego aparatu telefonicznego.
– Słucham! – ryknął jak wściekły lew.
– Dzień dobry, nazywam się Joanna Przyguła i chciałabym rozmawiać z kimś, kto jest krewnym lub bliskim znajomym pani Moniki Koluszko.
– Nie znam nikogo takiego! To pomyłka! – Mężczyzna cisnął słuchawkę i odwrócił się z zamiarem powrotu przed telewizor.
Telefon jednak zadzwonił ponownie. Zły na żonę, której akurat teraz zachciało się wyjść z domu, i wściekły na córkę, której nigdy nie było, kiedy powinna być obecna w mieszkaniu rodziców, ponownie podniósł słuchawkę.
– Słucham! – Ton głosu, jakim zaszczycił rozmówcę, bynajmniej nie należał do miłego i grzecznego.
– Bardzo pana przepraszam, z tej strony ponownie Joanna Przyguła, i bardzo proszę, aby pan nie odkładał telefonu, zanim nie powiem do końca, o co mi chodzi. Czy może pan to dla mnie zrobić? To ważne. Ośmielam się nawet powiedzieć, że bardzo ważne.
– Pani! Nie kupuję żadnych garnków ani kołder z nie wiadomo czego. Nie mam ochoty na żadną egzotyczną wycieczkę ani na darmowy ekspres do kawy, który dostanę w prezencie, jak przyjdę na pokaz czy to co wciskacie ludziom. Nie mam czasu na głupie pogaduchy. Do widzenia i jak jeszcze raz pani zadzwoni, to powiadomię policję i oskarżę panią o nękanie.
Robert Walocha już chciał ponownie rzucić słuchawką, gdy miły kobiecy głos powstrzymał go przed tym:
– Proszę pana, jestem pielęgniarką pracującą w jednym z białostockich szpitali, błagam, niech pan nie odkłada słuchawki! – Kobieta po drugiej stronie linii telefonicznej miała ciepły, nieco drżący głos, który brzmiał tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. – W naszym szpitalu leży młoda kobieta, która nazywa się Monika Koluszko. Kobieta jest bardzo chora i nie wiadomo, czy dożyje do końca tygodnia.
– A co mnie to obchodzi? – Mężczyzna jakby złagodniał, chociaż nadal miał ochotę posłać tę obcą babę w diabły.
– Nie wiem, kim ta pani jest dla pana, ale w jej telefonie komórkowym ten numer, pod który teraz dzwonię, jest zapisany jako ICE, więc musi być pan ważną osobą dla niej.
– Pani, tu żaden Ice nie mieszka, możesz mi, kobieto, wreszcie dać spokój? Nie znam żadnej Moniki, nie znam żadnego Ice i w ogóle nie chce mi się już z panią gadać! – Walocha już chciał odłożyć słuchawkę, ale kobieta po drugiej stronie zawołała:
– Proszę zaczekać! ICE to skrót informujący ratowników, do kogo powinni zadzwonić w razie nagłego wypadku. Czasami ktoś wpisuje w książce adresowej telefonu komórkowego jako kontakt ICE konkretny numer i w tym wypadku tak właśnie jest w telefonie pani Moniki. Pana numer jest zapisany jako ICE1, ale nie ma przy nim żadnych innych informacji. Jest również zapisany drugi numer jako ICE2, ale pod tamtym numerem nikt się nie zgłasza, więc pewnie numer już jest nieaktualny. Wnioskuję więc, że jest pan kimś bliskim dla tej pani, skoro wpisała pana jako osobę, z którą „w razie gdyby”… należy się skontaktować.
– Pani szanowna, jak już mówiłem, nie znam tamtej osoby, ale jak pani chce, to niech zostawi do siebie jakiś numer, jak wróci do domu moja żona albo córka, to im powiem co i jak, może one znają tę osobę.
– Bardzo panu dziękuję! – głos kobiety wyraźnie się ożywił. – Czy ma pan coś do pisania? Podyktuję panu numer mojego prywatnego telefonu komórkowego.
– Moment. – Walocha odszedł na chwilę od stolika i wśród leżących na ławie zeszytów z krzyżówkami odnalazł długopis. Wyrwał kartkę z zeszytu, w którym zapisywał hasła, i napisał dużymi literami: TELEFON OD KOBIETY ZE SZPITALA. – Już, może pani dyktować.
Kobieta ponownie wymieniła swoje imię i nazwisko oraz nazwę placówki szpitalnej, a następnie podyktowała dziewięciocyfrowy numer. Następnie grzecznie podziękowała za rozmowę i dodała, że czeka na informację, ale prosi, aby ktoś szybko się z nią skontaktował, bo sprawa jest bardzo pilna.
Kiedy Robert Walocha odłożył wreszcie słuchawkę, poczuł, jak jego nogi zaczynają się robić jak z waty, ledwo dotarł do stojącego w kuchni krzesła i opadł na nie jak kłoda. Podparł twarz dłońmi i popatrzył przed siebie. Na zewnątrz świeciło piękne, wiosenne słońce, przez uchylone okno dolatywał wesoły świergot ptaków, które w przeciwieństwie do niego cieszyły się kolejnym dniem. Monika Koluszko – pomyślał i głęboko westchnął. A więc pewnie wyszła za mąż za tego… tego szubrawca. O jakiej innej Monice mogła mówić ta kobieta? Ale dlaczego ona nadal miała wpisany ich numer telefonu? Nagły ucisk w klatce piersiowej na kilka sekund pozbawił go powietrza, coś jakby mocno ścisnęło go w środku i zabolało tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Z trudem sięgnął po stojącą na stole szklankę z wodą i upił spory łyk. Nagle ból się nasilił, wszystko zaczęło wirować i zanim zdążył cokolwiek pomyśleć, runął na podłogę jak długi. Szklanka wypadła mu z ręki i rozbiła się, rozlewając wokół resztę wody. Nie miał siły ruszyć ani ręką, ani nogą, a przed oczami coraz bardziej robiło mu się ciemno. Wpadał w jakiś ciemny tunel i pierwszy raz w życiu poczuł, że naprawdę się boi.
Kiedy przyjechało pogotowie, nie wiedział, co się wokół niego dzieje, skąd nagle wzięli się ludzie w dziwnych ubraniach i dlaczego coś tak głośno wyje w jego głowie. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że widzi nad sobą zapłakaną twarz Otylii, ale ona przecież nigdy przed ludźmi nie płakała. Ona nawet przed nim nigdy nie płakała, bo była wyjątkowo twardą kobietą. Czasami widział, jak wychodziła z łazienki z podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami, ale nigdy o nic nie pytał. Bo w ich domu nie rozmawiało się o uczuciach ani o emocjach. W ich domu rozmawiało się tylko na ważne tematy.
Jak bardzo chciałby teraz poczuć, że ktoś go przytula, chociaż był i nie był, nie wiedział, czy żyje czy już patrzy na wszystko z góry. Czuł jednak, że do twarzy przylega mu jakiś plastik, który pozwala swobodnie oddychać. Już tak bardzo nie boli w klatce piersiowej. Już boli coraz mniej.Rozdział 1
Kalina weszła do pomieszczenia wypełnionego gwarem dzieci, chociaż „gwar” to było chyba zbyt mocne słowo, bo dzieci zachowywały się dość cicho. Jedne grały w jakieś gry, inne coś rysowały, a kilkoro siedziało przed dużym ekranem telewizora i oglądało animowany film.
– Tosia siedzi tam. – Młoda kobieta w kolorowej kwiecistej sukience wskazała w stronę stolika, przy którym siedziała kilkuletnia dziewczynka i z zapałem coś rysowała.
Inna, trochę starsza opiekunka nachyliła się nad dziewczynką i pogłaskała małą po główce.
– Piękny rysunek, kto to?
– To mama, to ja, to mój miś Blue, a to mój piesek Ari. – Dziewczynka z uśmiechem wskazywała na kartce narysowane przez siebie postacie.
– Piesek Ari? – Kobieta udała, że się nad czymś zastanawia. – Ale ty nie masz pieska, Tosiu.
– Ale kiedyś będę miała, mama mi obiecała, że kiedyś, jak wyzdrowieje, to pójdziemy do takiego domu, w którym mieszkają pieski, które nie mają rodziny, i my mu zrobimy tą rodzinę.
– Chyba mu dacie tę rodzinę, co? Pewnie to mama miała na myśli, mówiąc, że adoptujecie tego psa i stanie się waszą rodziną.
– No tak, tak właśnie mama mówiła. – Dziewczynka uśmiechnęła się i dorysowała psiakowi kokardkę na szyi.
– Tosiu, mam dla ciebie niespodziankę. – Kobieta nachyliła się nad małą i konspiracyjnym szeptem powiedziała: – Masz gościa. Przyjechała do ciebie ciocia.
Dziewczynka zdecydowanie za szybko wstała od stolika, przewracając przy okazji krzesełko, i pobiegła w stronę drzwi wejściowych.
– Ciocia Asia! Ciocia Asia! – wołała, biegnąc z szerokim uśmiechem. Przed drzwiami jednak gwałtownie się zatrzymała i pytająco spojrzała na stojącą w nich panią Anię i drugą panią, której jeszcze nie znała. – Gdzie jest ciocia Asia? – zapytała, rozglądając się po pustym korytarzu. Odwróciła się w stronę starszej opiekunki i zapytała ponownie: – Gdzie jest moja ciocia? Mówiła pani, że przyszła moja ciocia.
Kalina poczuła napływające do oczu łzy. Nie mogła pokazać przed małą, jak bardzo wzruszyła się na widok siostrzenicy, o której jeszcze kilkanaście dni temu nawet nie miała pojęcia, że istnieje.
Młoda kobieta w kwiecistej sukience przykucnęła tak, aby jej twarz była na wysokości twarzy dziewczynki, i uśmiechnęła się.
– Tosiu, nie przyszła do ciebie ciocia Asia, ale inna ciocia, która…
– Ale ja nie mam innej cioci, mam jeszcze ciocię Agnieszkę, ale ona mieszka bardzo daleko. – Dziewczynka ze łzami w oczach spojrzała najpierw na opiekunkę, a następnie przeniosła wzrok na stojącą obok kobietę. – Ja nie znam tej pani – szepnęła i zaczęła powoli odsuwać się w głąb sali.
– Ale ja naprawdę jestem twoją ciocią. – Kalina przykucnęła obok małej i wyciągnęła do niej rękę. – Nazywam się Kalina. Twoja mamusia bardzo dobrze mnie znała, nie jestem obcą osobą, jestem… – Głos Kaliny zatrzymany został ogromną gulą, która uniemożliwiła mu wydobycie się z ust.
– Ale moja mama nigdy mi nic nie mówiła o tobie… – Dziewczynka nieufnie przyglądała się nowej „cioci”. Coś było w niej znajomego, ale nie mogła dokładnie określić co. Kobieta wydawała się miła, ale w końcu to nadal była obca pani, która tylko mówiła, że jest ciocią, a mama zawsze ją przestrzegała, żeby nie wierzyła żadnym obcym osobom, nawet tym, które wydają się być bardzo miłe.
– Może przejdziemy do gabinetu pani dyrektor? – Starsza z kobiet złapała małą za rączkę i przyjaźnie się do niej uśmiechnęła. – Pójdziemy do pani dyrektor i ona wszystko ci wyjaśni.
– A kiedy przyjdzie moja mamusia? Albo ciocia Asia? Może trzeba do nich zadzwonić i powiedzieć, że ja tu na nie czekam? – Dziewczynka błagalnie spojrzała na opiekunki, a następnie przeniosła wzrok na nową ciocię.
– Chodź, załatwimy wszystko w pokoju pani dyrektor. – Kobieta pociągnęła małą za sobą i skinęła porozumiewawczo. – Proszę z nami, pani Kalino. Aniu, czy mogłabyś zadzwonić do pani Joanny Przyguły i poinformować ją o… zresztą, będziesz wiedziała, co mówić.
Weszły do dużego, bardzo gustownie umeblowanego pomieszczenia, na ścianach którego wisiało kilkanaście obrazków wykonanych małymi rączkami dzieci. Każdy z nich był opisany imieniem i nazwiskiem autora lub autorki z dokładną datą jego wykonania. Za dużym mahoniowym biurkiem, które lata swojej świetności dawno miało za sobą, siedziała elegancka kobieta w szarej garsonce i przeglądała jakieś dokumenty. Na widok wchodzących do gabinetu kobiet szeroko się uśmiechnęła.
– O, widzę, Tosiu, że poznałaś już twoją ciocię Kalinę. – Wyciągnęła ręce w stronę dziewczynki i poklepała dłonią miejsce na swoich kolanach. Nie zważając na to, że jej elegancka spódnica może ulec zagnieceniu, posadziła na nich małą. – Powiem ci w tajemnicy, że ja też już poznałam panią Kalinę, kilka dni temu, i cieszę się, że będziesz miała taką fajną ciocię.
– Ale to nie jest moja ciocia, ona tylko tak mówi, że jest. Moja ciocia to Asia, przecież pani ją zna. – Dziewczynka ufnie spojrzała w oczy dyrektorki, od czasu do czasu konspiracyjnie spoglądając w stronę nowej cioci. – Mam jeszcze ciocię Agnieszkę, ale ona mieszka bardzo daleko. – Powtórzyła pani dyrektor to, co chwilę wcześniej oznajmiła opiekunkom w świetlicy. – Jak przyjdzie ciocia Asia, to wszystko tej pani wytłumaczy. Przecież ona powiedziała, że zabierze mnie do swojego domu i u niej poczekam na mamusię.
Dyrektorka wymownie spojrzała na swoją pracownicę i na Kalinę Walochę, z którą kilka dni wcześniej przeprowadziła bardzo poważną rozmowę, i uśmiechnęła się do małej, próbując zebrać w sobie wszystkie siły, jakich potrzebowała do dalszej rozmowy z dzieckiem.
– Ciocia Asia też tutaj przyjedzie i zabierze ciebie i tę ciocię do waszego mieszkania, ale twojej mamusi tam nie będzie.
Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka weszła kolejna osoba.
– Przepraszam, pani dyrektor, za spóźnienie, ale miałam pilne wezwanie do…
– Pani Kalino, przedstawiam pani Ewelinę Pszczyńską, to nasza psycholog – dyrektorka przerwała przybyłej i skierowała się w stronę Walochy.
Kobiety podały sobie dłonie. Ewelina widziała, że krewna Tosi ledwo panuje nad gromadzącymi się w jej oczach łzami, co rusz przełykając ślinę, która jakby zalegała w jej ustach jak kawał błota.
– Dlaczego pani powiedziała, że mamusi nie będzie w mieszkaniu? Musi jeszcze zostać w szpitalu?
– Posłuchaj, Tosiu, jak wiesz, twoja mamusia bardzo zachorowała i… niestety, ta choroba ją zabrała.
– A kiedy odda? – Mała, nieświadoma znaczenia słów, które przed chwilą usłyszała, ze strachem popatrzyła na dyrektorkę ośrodka.
– Widzisz, Tosiu, czasami ludzie odchodzą od nas, chociaż wcale tego nie chcą. Twoja mamusia bardzo nie chciała ciebie zostawiać i odchodzić od ciebie, ale są takie choroby, które są bardzo złe, i one zabierają nam ukochane osoby i nigdy już ich nie oddają.
– To znaczy, że ta choroba zabrała moją mamusię i nie chce jej oddać? Może jak ciocia Asia zaprowadzi mnie do tego miłego pana doktora i ja z nim porozmawiam, to on wytłumaczy tej chorobie, że nie może zatrzymać mojej mamusi?
Kalina nie wytrzymała, podniosła się i wybiegła na korytarz.
– Przepraszam, gdzie jest toaleta dla gości? – zapytała pierwszą napotkaną osobę.
Kobieta wskazała dłonią białe drzwi z napisem: WC TYLKO DLA PERSONELU i odsunęła się na bok, pozwalając Kalinie pobiec we wskazanym kierunku. Widziała, że z kobietą dzieje się coś niedobrego, i nie chciała tracić czasu na tłumaczenie jej, że toaleta dla gości jest w zupełnie innym miejscu.
Kalina wpadła do pomieszczenia i usiadła na zamkniętej desce sedesowej. Schowała twarz w dłoniach i rozszlochała się. Do tej pory była więcej niż pewna, że jest silną kobietą. Życie nauczyło ją wiele, była przekonana, że poradzi sobie z emocjami, ale w tej chwili cała jej pewność ulotniła się jak dym z komina.
– Czy wszystko w porządku? Pani Kalino, może potrzebuje pani coś na uspokojenie? – Ciche pukanie do drzwi pozwoliło jej opanować się na tyle, że wzięła kilka głębokich oddechów i wstała.
– Wszystko w porządku. Zaraz przyjdę. Proszę dać mi kilka sekund! – zawołała i zaczęła opłukiwać twarz zimną wodą. Następnie wyciągnęła z torebki kilka kosmetyków i poprawiła makijaż.
Kiedy wróciła do pokoju dyrektorki, zauważyła jeszcze jedną osobę. Dziewczynka tuliła się do młodej kobiety w sportowym ubraniu, która łagodnie masowała ją po plecach.
– Panie się chyba znają. Pani Joanna Przyguła, a to jest ciocia Tosi, pani Kalina Walocha.
Kalina popatrzyła na kobietę i nieśmiało uśmiechnęła się.
– Miło mi panią ponownie zobaczyć. – Kalina wyciągnęła dłoń w stronę trzymającej dziecko Joanny, ale ta nie oderwała swoich rąk od małej, tylko mocniej przytuliła dziewczynkę do siebie. – Niestety, widzimy się dopiero drugi raz, ale rozmawiałyśmy przez telefon.
Dyrektorka skinęła głową.
– Dobrze, w takim razie, Aniu, idź z Tosią do pokoju, niech zabierze swoje rzeczy, bo dzisiaj już będzie spała we własnym domu. – Dyrektorka zwróciła się do młodszej z opiekunek. – A panie proszę jeszcze o pozostanie w moim biurze celem uzupełnienia dokumentacji.
Po wyjściu dziewczynki z opiekunką dyrektorka ośrodka przyjaźnie spojrzała na dwie siedzące przed nią kobiety.
– Pani Kalino, tak jak już rozmawiałyśmy, zdaję sobie sprawę z tego, że decyzja, którą pani podjęła, nie należy do łatwych, ale jesteście, pani i dziadkowie małej, jedyną rodziną, jaką ona ma. O ojcu dziecka teraz nie wspomnę. Gdyby nie pani Joanna, pewnie nawet nie mielibyśmy pojęcia o tym, że Tosia ma jakąś rodzinę. Nie wnikam w szczegóły, dlaczego mama Tosi nie chciała utrzymywać kontaktu z najbliższą rodziną ani dlaczego nigdy o niej nie wspomniała nawet swojemu dziecku, tym zajmie się sąd rodzinny. Musi być pani jednak przygotowana na to, że pracownicy MOPR-u w Gdańsku będą odwiedzali państwa dom. Wie pani, co mam na myśli? Dbamy wyłącznie o dobro dziecka.
Kalina skinęła głową, a Joanna zerknęła na nią z pewnego rodzaju wyższością.
– Mam nadzieję, że pani – dyrektorka zwróciła się tym razem do Joanny – nie zaniecha kontaktu z małą. Jak dotąd jest pani dla niej jedyną najbliższą, w sensie emocjonalnym, osobą. To panią mała zna dobrze i chociaż zanosiła się pani z zamiarem adopcji małej, to niestety w tym wypadku przeważają więzy krwi, chyba, że… Ach, to teraz nieważne. Pani Kalino, cieszę się, że pani chce się zaopiekować siostrzenicą, wierzę, że robi to pani z potrzeby serca, a pani – dyrektorka znów zwróciła się do Joanny – bardzo dziękuję, że pomogła nam odnaleźć rodzinę Tosi, chociaż z pewnością nie było to łatwe ani dla pani, ani dla tej rodziny. Gdyby potrzebowały panie jakiejś pomocy, nie wiem, prawnej, psychologicznej czy innej, proszę śmiało się ze mną kontaktować. Nie należę do osób, które jak już wypuszczą dziecko spod swoich skrzydeł, to o nim zapominają, oto dowody na to, co mówię. – Dyrektorka wskazała dłonią wiszące na ścianach obrazki. – Miło mi było panie poznać, chociaż nie ukrywam, że wolałabym, aby to nastąpiło w innych okolicznościach. Do widzenia. Anna zaraz przyprowadzi Tosię i mogą panie iść do domu. Życzę powodzenia. Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie. – Dyrektorka podała dłoń najpierw Kalinie, a potem Joannie i przyjaźnie się do obu kobiet uśmiechnęła. – Do widzenia paniom.Rozdział 2
Mała, zagubiona w emocjach dziewczynka mocno tuliła się do kobiety, której nie opuszczała na krok od momentu wyjścia z ośrodka. Jednak ciekawość momentami zwyciężała, i chociaż cały czas Tosia była bardzo nieufnie nastawiona do nowej cioci, to coś ją do Kaliny przyciągało. Chwilami widziała coś, co bardzo przypominało jej mamę. Szczególnie wtedy, gdy Kalina się do niej uśmiechała.
Na drugim piętrze Joanna Przyguła postawiła małą na podłodze i głośno sapnęła.
– Tosiu, przepraszam, ale nie mam siły cię dźwigać na rękach, jesteś już dużą dziewczynką i chyba możesz iść po schodach sama.
Dziewczynka zerknęła na stojącą na półpiętrze Kalinę i mocno złapała sąsiadkę za rękę.
– Tak, ciociu, pójdę sama.
Kiedy stanęły przed drzwiami mieszkania, Kalina wyciągnęła z kieszeni klucz, który dwa dni wcześniej otrzymała od męża Joanny, i z niemałym trudem otworzyła solidne drewniane drzwi, które – jakby na powitanie mieszkańców – zaskrzypiały. Weszły do środka i Tosia od razu pobiegła do swojego pokoiku, który wielkością bardziej przypominał komórkę na zimowe zaprawy niż dziecięcy pokój. Usiadła na podłodze przy łóżku i mocno przytuliła do siebie pluszowego misia. Po chwili obie kobiety usłyszały dobiegający z pokoiku cichy płacz dziecka. Joanna dała znak Kalinie, aby ta została w drugim pokoju, i poszła do małej. Po kilku minutach od strony łazienki dało się słyszeć szum wody, a po krótkim czasie Tosia – pachnąca szamponem i dziecięcym płynem do kąpieli – wyszła z czerwoną od płaczu twarzą.
Kiedy mała Antonina wreszcie zasnęła, Kalina podeszła do swojej torby podróżnej i wyjęła z niej butelkę wina.
– Napijesz się ze mną? – zapytała Joannę zaskoczoną tym, że nagle na stole w małej kuchence pojawiły się butelka i dwa kubki.
Monika nie piła alkoholu, dlatego w jej mieszkaniu nie było żadnych kieliszków ani nawet szklanek do drinków czy piwa.
Joanna skinęła głową i nieśmiało uśmiechnęła się.
– Często pijesz?
– Zdarza się, ale nie jestem alkoholiczką, jeśli o to pytasz – Kalina odpowiedziała trochę zbyt ostro, ale po chwili zreflektowała się i przeprosiła: – Sorki, ale ostatnio zbyt wiele na mnie spadło i nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
– Ale chcesz się zaopiekować Tosią, chociaż sama sobie nie radzisz ze sobą?
– To nie tak, że sobie nie radzę, po prostu… – Kalina machnęła ręką w powietrzu, jakby odganiała natrętną muchę. – Wiesz, tyle lat szukałam siostry i nie mogłam jej nigdzie znaleźć, w końcu to ona mnie znalazła i… – Kalina ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. – Wydawało mi się, że jestem silną kobietą, zawsze byłam silniejsza psychicznie od Moniki. Kiedy ona płakała, ja ją pocieszałam. Kiedy ostatni raz ją widziałam, zdałam sobie sprawę z tego, że to ona jest tą silniejszą. Potrafiła postawić się naszemu despotycznemu ojcu, ukrywającej alkoholizm matce i wybrać własne szczęście, za które chyba dość drogo zapłaciła. Jestem widocznie taka, jak nasza mama, która zawsze udawała kobietę silną emocjonalnie, a po kryjomu zapijała swoje słabości.
– Musisz też popijać?
– Nie, nie muszę, ale czasami coś wydaje się silniejsze od tego, co chcę.
– Jak wyobrażasz sobie wychowywanie małej osieroconej dziewczynki w obliczu tego, że TO jest silniejsze od ciebie?
– Dam radę. Obiecuję.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że moim obowiązkiem jest zwrócić uwagę sądu na to, co robisz?
– Nie zrobisz tego. – Kalina ze strachem popatrzyła na siedzącą po przeciwnej stronie stołu kobietę. – To nie tak, że piję.
– Nie? A jak? – Joanna nie ustępowała w swoich przekonaniach. – Skoro nie tak, to wytłumacz mi, bo chyba niezbyt rozumiem.
– No dobra, zdarza mi się, ale tylko wieczorami, kiedy nikt mnie nie widzi, kiedy mogę sobie popłakać w samotności, kiedy mogę dać upust swoim emocjom.
– Wiesz, jak to się nazywa?
– Jak?
– Cichy alkoholizm. I wiesz, że on zabija tak samo, a może i celniej niż ten, kiedy człowiek zatacza się po chodniku i nie panuje nad fizjologią i psychiką.
– Dobra, nie chcesz, to nie pij. – Kalina dolała do swojego kubka i odstawiła butelkę do szafki.
– To nie tak, że nie chcę się z tobą napić. Też czasami mam takie dni, kiedy miałabym ochotę wytrąbić flaszkę, ale zrozum, ja się po prostu martwię.
Kalina wyjęła butelkę ponownie i dolała do kubka Joanny.
– Ogarnę się, naprawdę, niech tylko uporam się z tym, co spadło na mnie jak grom z jasnego nieba.
– Chyba nie co, ale kto? – Joanna uśmiechnęła się i położyła dłoń na ręce Kaliny.
– Opowiedz mi o Monice.
– Jesteś jej siostrą, więc chyba znasz ją lepiej ode mnie. – Przyguła spojrzała na stojącą na szafce fotografię przedstawiającą Tosię z mamą.
– Dawno zaczęła chorować? Co z ojcem Tosi? Jak to się stało, że nie zdążyła się uporać z chorobą? Czy wspominała kiedyś o swojej rodzinie?
– Powoli. – Joanna roześmiała się. – Po drugim pytaniu już zapomniałam, co chcesz wiedzieć, ale może zacznę od końca. Nigdy nie mówiła o rodzinie, do momentu twojego telefonu nawet nie wiedziałam, że ma rodziców i siostrę w Gdańsku. Swego czasu była dość mocno związana z rodziną Patryka, to znaczy swojego męża. Wiesz, nie przyjaźniłyśmy się na tyle, żeby chciała mi się zwierzać, a ja nie należę do ludzi, którzy są ciekawscy.
Kalina upiła łyk wina i spojrzała na Joannę, która kontynuowała opowieść:
– O jej chorobie dowiedziałam się na tyle późno, że było już za późno. Czasami narzekała na bóle głowy, zdarzały jej się nudności i wymioty, ale zawsze mówiła, że to fast food, na który sobie pozwoliła, wracając z pracy, bo nie miała czasu zjeść. Kiedyś wpadłam do niej rano oddać książkę, którą kilka dni wcześniej pożyczyłam. Wyszła z łazienki blada, a właściwie to zielona na twarzy, powiedziała, że właśnie zwymiotowała, ale nie była w stanie przypomnieć sobie, co jadła wieczorem. Powinny były mnie te symptomy zaniepokoić, ale ponieważ Monika nigdy nie była okazem zdrowia, to wzięłam to na karb jej odporności, a właściwie to jej braku.
– Długo to trwało? – Kalina poczuła coś na kształt wyrzutów sumienia, że nie było jej w pobliżu, kiedy jej siostra cierpiała i potrzebowała pomocy. – A co z jej mężem?
– Patryka już z nimi nie było, ale o nim może opowiem ci innym razem. Nadmienię jednak, że nie ma o czym rozmawiać, metamorfoza diaboliczna.
– Nie rozumiem.
– Wróćmy może jednak do Moniki. – Joanna uśmiechnęła się smutno i upiła spory łyk wina ze swojego kubka. – Kiedy zauważyłam u niej niepokojące objawy, typu zaburzenia czucia, lekkie zaburzenia mowy, niedosłyszenie i dziwne oznaki słabszego widzenia, zaczęłam się zastanawiać, co jest? Zasugerowałam, żeby zrobiła badania, ale ona tylko kiwała głową i mówiła, że tak, tak, pójdzie i się przebada. Rozmawiałam na jej temat z przyjacielem, lekarzem, który pracuje na innym oddziale, i widziałam, że zaniepokoiły go opisane przeze mnie objawy. Zaproponował, żeby położyć Monikę na kilka dni do szpitala i porobić wszystkie badania. Ja ze swojej strony zapewniłam ją, że zaopiekuję się Tosią, ale to nic nie dało. Ciągle powtarzała: tak, tak, pójdę w końcu i się przebadam. Któregoś dnia, kiedy przyszłam, już nie pamiętam, czy po coś czy po prostu była to wizyta czysto towarzyska, zauważyłam, jak Monika w kuchni zatoczyła się lekko. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest pod wpływem alkoholu, ale natychmiast sobie przypomniałam, że ona przecież nie pije, nawet w małych ilościach. Nawet w sylwestra piła razem z Tosią szampana bezalkoholowego. – Joanna roześmiała się, a po chwili po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Wtedy po raz pierwszy Monika przyznała mi się, że od jakiegoś czasu czuje dziwny niedowład, ma zaburzenia czucia, kilka razy kubek z kawą po prostu wyleciał jej z rąk, kilka razy zdarzyło jej się, że w trakcie rozmowy nie potrafiła znaleźć słów, i tym podobne. Zrozumiałam, że nie ma na co czekać, porozmawiałam, z kim trzeba, i prawie na siłę zaciągnęłam ją do znajomego lekarza. Wiesz, glejaki nie są częstym typem nowotworów, mój znajomy powiedział mi, że pod względem śmiertelności na skutek choroby są na dziewiątym miejscu u mężczyzn a dopiero na trzynastym u kobiet. Niestety u Moniki stwierdzono glejak wielopostaciowy, fachowo mówimy o nim nowotwór gleju gwiaździstego. To jeden z tych, które charakteryzują się dużą złośliwością. Jest agresywny, szybko rośnie i rozprzestrzenia się na okoliczne fragmenty mózgu. Nie będę cię zanudzała informacjami medycznymi, powiem tylko, że gdy stwierdzono to gówno u Moniki, było już za późno na jakiekolwiek leczenie. – Joanna rozpłakała się.
Dłuższą chwilę w mieszkaniu panowała grobowa cisza, którą przerwał dopiero dźwięk dzwonów z pobliskiego kościoła. To uzmysłowiło Kalinie, że musi zorganizować pogrzeb. Nigdy nie miała z tym do czynienia, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Kiedy prosto z drogi przyjechała do szpitala i spotkała się z Joanną Przygułą – pielęgniarką, która znalazła w telefonie Moniki numer pod ICE – nawet nie myślała o tym, że czeka ją przygotowanie pogrzebu. Ale teraz zaczęła się zastanawiać, czy pochować siostrę tutaj, w tym mieście, w którym spędziła swoje ostatnie lata, czy zabrać jej prochy do Gdańska.
– Gdzie ją pochowasz? – Joanna jakby czytała w myślach Kaliny.
– Nie wiem jeszcze, właśnie się nad tym zastanawiam.
– A gdyby tutaj, to czy twoi rodzice przyjadą?
– Nie! – Kalina odpowiedziała zdecydowanie. – Mój ojciec leży w szpitalu, po twoim telefonie trafił tam z rozległym zawałem. Nie wiem, czy wyrzuty sumienia go pokonały czy nadmiar emocji, a może strach? Od kilku lat powtarzał, że ma tylko jedną córkę, każda wzmianka na temat Moniki agresywnie była przez niego kończona słowami: „Nie wiem, kto to jest, i nic mnie nie obchodzi ta kobieta!”, ale kilka razy zauważyłam, jak ocierał z policzka łzę. Był jednak nieugięty.
– A mama?
– Mama nie ośmieli mu się sprzeciwić, nawet teraz, kiedy on tak właściwie nie ma nic do gadania.
– To przykre.
– No, przykre, nie da się ukryć.
– No dobrze, porozmawiamy jutro. Muszę się zbierać, bo rano o godzinie szóstej mój budzik też będzie nieugięty. – Joanna próbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz jedynie wykrzywiła się w dziwnym grymasie.
Po wyjściu sąsiadki Kalina zmyła kubki, a pustą butelkę owinęła w kilka listków ręcznika jednorazowego i wrzuciła do kubła na śmieci. Nie chciała, żeby Tosia na drugi dzień ją zobaczyła.
Po wieczornym prysznicu położyła się obok dziewczynki i przytuliła do małego, ciepłego ciałka. Kalina długo nie mogła zasnąć, jej zapał do opieki nad Tosią nagle zmalał do mikroskopijnych wymiarów. Co ja zrobię, jak sobie nie poradzę z tym wszystkim? – zapytała zdjęcie siostry stojące w białej ramce obok kanapy. Wydawało jej się, że Monika się do niej uśmiechnęła. Kalina wzięła fotografię do ręki i zaczęła przyglądać się rozpromienionej twarzy młodej kobiety tryskającej szczęściem. Oczy Moniki wpatrywały się w nią tak, jakby właśnie ona była odbiorcą tego uśmiechu. Byłaś szczęśliwa na tym poddaszu? Kalina delikatnie dotknęła koniuszkiem palca ust Moniki i odwzajemniła uśmiech. Tak bardzo chciałabym cię przytulić, podziękować ci, że mnie odnalazłaś. Dlaczego nas przekreśliłaś? Dlaczego przekreśliłaś mnie? Przecież ja ci nic złego nie zrobiłam.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku, ale Kalina szybko ją wytarła. Zamknęła oczy i próbowała zasnąć mimo gonitwy myśli. Księżyc za oknem wzniósł się na tyle wysoko, że sprawiał wrażenie, jakby ciekawie zaglądał do pokoju. Senne posapywanie Tosi, przerywane od czasu do czasu cichutkim kwileniem, było jak pełna dramatyzmu muzyka na dobranoc. Kalina powoli zaczęła odpływać w sen. Biegła po leśnej ścieżce, mocno trzymając silną rączkę starszej siostry, i nie bała się, że nie trafią do domu babci, bo Monika zawsze trafiała. Ptaki wesoło ćwierkały nad ich głowami, a głośny śmiech sióstr niósł się daleko między drzewami.
Ciąg dalszy w wersji pełnej