- W empik go
Obietnica - ebook
Obietnica - ebook
Jest to powieść romantyczna o wartkiej, jak rzeka fabule, z wplecionymi wątkami nieszczęścia. Z miłością jest jak z lustrem, prawdziwa jest bez skazy, a fałszywa zawsze pęknie. Prawdziwa przetrwa wichry i burze. Nawet poddana próbie zawsze ją przetrwa. Jest to powieść romantyczna, sielankowa, idylliczna z subtelnymi elementami erotyki. Polecam tę powieść Zbigniewa Jarka, warto się zagłębić w jej lekturę oraz spróbować odnaleźć odpowiedz na pytanie zawarte przez autora we wstępie. Ewelina Maleta
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-570-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi czytelniku, gdy przeczytasz tę książkę, zadasz sobie pewnie pytanie: Czy to mogło się wydarzyć naprawdę? Nie udzielę ci pewnej odpowiedzi. Wiem tylko, że ta historia jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Gdy ją pisałem, miałem wrażenie, jakbym przeżył ją sam i opisywał swoje odczucia. Jak to możliwe? Nie pytajcie. Rok 1987 był rokiem moich narodzin, lecz też narodzin wielkiej miłości, którą dano mnie przekazać. Więc odpręż się i pozwól opowiedzieć ci tę historię, tak jak ja ją pamiętam. Z punktu widzenia młodego chłopaka, na którego drogę życia wkroczyła miłość.
Zbigniew Jarek
Było pamiętne lato 1987 roku. Na wschodzie Texasu temperatura osiągała 37°C. Na prowincji panowała błoga cisza. Czas niewidocznym dla ludzkiego oka zwolnił swój bieg. Łany zbóż błyszczały dumnie pomiędzy drzewami. Wiatr, jakby umilkł. Słońce powoli, lecz sumiennie podnosiło się ku górze. Promienie światła zaczęły rozświetlać pokój Matta. Mężczyzna wstał dziś wcześniej, przetarł oczy. Noc przebiegła, jakby w mgnieniu oka. Spojrzał w okno, po czym poszedł do łazienki orzeźwić twarz zimną wodą. Wyszczotkował zęby, poprawił grzywkę. Wykonał standardowy poranny rytuał. Chłopak ubrał się w niebieskie spodnie jeansowe, zapinane klamrą i koszulę w kratę. Obowiązkowo na głowę założył swój ulubiony kapelusz kowbojski. Chronił jego przed słońcem i przypominał chłopakowi o tym, kim jest. Może nie hodował bydła, za to umiał wszystko, co na kowboja przystało. Wyszykowany wyszedł z domu, wsiadł do swego pikapa i pojechał na cmentarz.
Miejsce to było oddalone od jego farmy o 4 mile, licząc w linii prostej. Odwiedził grób swoich rodziców, którzy zmarli tragicznie w wypadku. Od tamtej pory co miesiąc starał się pojawiać regularnie, tam na miejscu, gdzie cisza oraz krzyże przypominały, że koniec jest przeznaczony nam wszystkim. Stał wpatrzony w napis wyryty na pomniku: _„Choć jesteście daleko, sercem jesteśmy przy was”._ Przy grobie leżała, biała róża. Matt często się zastanawiał, kto ją zostawiał, lecz nigdy nie udało się jemu ujrzeć właściciela. Zerknął jeszcze smutnym wzrokiem po całym cmentarzu, po czym zrobił znak krzyża. Wrócił wolnym krokiem do swego samochodu. Od śmierci rodziców minęło 7 lat. Jedna chwila przekreśliła chłopakowi całe plany na przyszłość. Chciał studiować w wielkim mieście oraz grać w drużynie futbolowej. Zamiast tego był zmuszony przejąć farmę i zaopiekować się młodszym bratem. Pomagał Mattowi w tym sąsiad, stary kawaler Jack. Weteran wojny w Wietnamie. Twardziel, jakich mało w okolicy. Cieszył się szacunkiem okolicznej społeczności. Pomagał on chłopakowi w uprawianiu roli oraz nauczył wszystkiego, co przydaje się na wsi.
Matt nie posiadał sprzętów rolniczych. Stare, zużyte sprzedał, a wszystko pożyczał od Jacka. Dlatego przed jego domem był porządek. Budynki nie były ogrodzone płotem. Dom i znajdująca się nieopodal szopa, w której pracował razem z bratem. Nie trzymał żadnych zwierząt oprócz poczciwego psa Borysa. Rzucał się w oczy brak ogródka na podwórku. Przeciwnie do Jacka. Stary zrzęda wolał jeść swoje warzywa z własnego dorobku, niż te kupione w sklepie. Uważał, że jest w nich pełno chemii. To samo tyczyło się mięsa. Trzymał zawsze kilka kur i kaczek na własny użytek.
Ale wróćmy do głównego bohatera. Matt chłopak, który żył nadzieją na lepsze jutro. Uwielbiał samochody oraz majsterkowanie przy nich. Pasję tę zawdzięczał staremu poczciwemu sąsiadowi. Nauczył braci grzebania przy nich. Matt pracował u siebie, jako mechanik i lakiernik. Zebrane zboża sprzedawał. Naprawiał też ludziom w okolicy sprzęty rolnicze. Łapał każdą fuchę, która się nadarzyła. Brata Zacka wciągnął również w tę pracę. Pracowali ciężko, nie zapominając, że mają tylko siebie. Czasami miał dość tego życia, lecz gdy budził się następnego ranka z nową porcją energii, powtarzał sobie: _Jeszcze jeden dzień wszystko się odmieni._
Wracając do domu, rozmyślał w swojej głowie. Jak będzie żył za rok, za dwa lata? Zack, jego brat kiedyś się wyprowadzi. Narzeczona Michelle piękna kobieta, lecz pochodząca z wyższych sfer. Powiedziała kiedyś jemu wprost, że nie chce mieszkać na prowincji. Co zrobić z ojcowizną? Czym się zająć w życiu? Dużo spraw zaprzątało mu głowę, lecz odsuwał je na bok, nie chciał teraz o tym myśleć. Wrócił do domu i wówczas tylko marzył o tym, aby zjeść śniadanie. Przed domem wisiała flaga Stanów Zjednoczonych. Co roku dnia 4 lipca dumnie wywieszał ją jak większość Amerykanów. Wszedł do kuchni, zobaczył swojego brata, który siedział przy stole i jadł płatki kukurydziane zalane mlekiem.
— Śniadanie mistrzów. — Matt z ironią w głosie opisał ich codzienny posiłek. Po czym sam wypełnił swój talerz płatkami i zalał mlekiem. Usiadł naprzeciw brata i zaczął jeść. Wpatrywali się bezustannie w miski, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Wiosłowanie łyżkami poranny męski rytuał. Żeby mieć siłę do pracy trzeba się porządnie najeść. Od czasu do czasu tylko jeden spojrzał na drugiego. Nie rozmawiali ze sobą wiele, nie musieli. Wiedzieli o sobie wszystko. O swoich marzeniach, problemach i przyzwyczajeniach. Byli obaj z siebie dumni nawzajem. Tę ciszę spękanych płatków kukurydzianych przerwał odgłos silnika. Spojrzeli przez duże okno w kuchni. Trochę brudne, ale zauważyli jadący samochód. Tak to był czarny cadillac. Pod ich dom podjechała narzeczona Matta. Wysoka blondynka o niebieskich oczach. Niejeden mężczyzna chciałby być na jego miejscu. Wówczas domownik przerwał jedzenie i czekał niecierpliwie, aż jego wybranka pojawi się w drzwiach. Lekki uśmiech radości rozpromienił się na twarzy chłopaka. Zauważył to Zack i od razu skwitował:
— Nie uśmiechaj się. Zaraz się do czegoś przyczepi.
Michelle weszła do domu z dwiema torbami zakupów, po czym od razu podniosła głos na chłopaków:
— Który zaparkował samochód pod samymi drzwiami?!
— To on. — wskazał Zack palcem brata.
Matt podszedł do narzeczonej i pocałował ją w policzek.
— Cześć — powiedział radosnym głosem chłopak. Przejął od narzeczonej torby z zakupami i położył na blacie przy zlewie. Michelle zdjęła kapelusz. Powiesiła na wieszaku przy drzwiach. Prześwietliła swoim spojrzeniem całe pomieszczenie. Dobrze je znała. Przyjeżdżała, co tydzień do Matta, mimo to nigdy by tu nie chciała zamieszkać, co przy niejednej rozmowie dała do zrozumienia narzeczonemu. Spoglądała na talerze z płatkami.
— A wy, co znowu płatki na śniadanie jak dzieci? — zadała domownikom pytanie z nutą politowania. Jej pytanie pozostało bez komentarza. Zack wiedział, że dziewczyna brata lubi się naśmiewać z nich. Nawet im to już nie przeszkadzało. Znali ją tak długo, że wybaczali jej wszystko jak w rodzinie. Matt podszedł do blatu kuchennego, zaczął wykładać zakupy z torby, wówczas podeszła do niego Michelle. Zack spoglądał zza stołu na zakupy. Zaciekawiony zapytał się:
— Co nam dobrego kupiłaś?
— Trochę mięsa. Masło. Olej. Te rolady mają krótką datę ważności. Musicie szybko je zjeść. — Michelle pokazała chłopakom rolady mięsne i włożyła zaraz do lodówki. Matt wziął swój talerz i zaniósł do zlewu. Podszedł do narzeczonej i pocałował ją w policzek.
— Cobyśmy bez ciebie zrobili? — oznajmił narzeczonej. Michelle nie odwzajemniła się pozytywnym komentarzem, zamiast tego jej wzrok przykuwał brudny talerz w zlewie.
— Weź to, chociaż popłucz! Później zaschnie i ciężko domyć. — dziewczyna nakrzyczała na chłopaka, jakby był małym dzieckiem, któremu wszystko trzeba tłumaczyć.
Matt odkręcił kran i umył wodą talerz. Wytarł ręce ręcznikiem wiszącym przy kuchence. Michelle otworzyła szafki kuchenne, zobaczyła w nich bałagan. Zrobiła krzywą minę.
— Tutaj też ciekawie. Czy wy ogólnie sprzątacie w tym domu? — w głosie dziewczyny było słychać wyraźnie niezadowolenie.
Matt oparł się o blat kuchenny. Założył rękę jedną o drugą.
— Jak tylko mamy chwilę czasu. Ale wtedy wolimy się napić piwa. — odpowiedział szczerze domownik, nie wstydząc się bałaganu. Był zajęty tak pracą, że kwestie sprzątania odsuwał na dalszy plan.
Zack zaniósł swój talerz do zlewu i klepnął brata po ramieniu, następnie cichaczem wyszeptał do jego ucha radę:
— Chłopie nie żeń się, dobrze ci radzę.
Michelle odwróciła w jego stronę głowę. Spojrzała groźnym wzrokiem:
— Słyszałam.
Zack wyszedł z domu. Poszedł pracować do szopy. Mężczyzna patrzył, jak narzeczona pospiesznie sprzątała ze stołu okruchy, rzucając je do zlewu. Strzepnęła szmatkę. Spojrzała na talerz Zacka w zlewie.
— Ten też nie opłukał talerza. — zniesmaczona mówiła sama do siebie. Odkręciła wodę, następnie spłukała resztki z naczynia. Wszystkie czynności zrobiła bardzo szybko, jakby miała jeszcze dzisiaj zbawić cały świat.
Matt patrzył na nią stęsknionym wzrokiem. Jak szczeniaczek czekający na mleko.
— Miło cię znów widzieć. Co słychać w wielkim świecie? — zaczepił pytaniem narzeczoną, aby na chwilę przystopowała te jej porządki.
— Nic nowego. — krótko odpowiedziała Michelle, po czym poszła po miotłę, chciała pozamiatać podłogę. Mężczyzna odebrał jej szczotkę z rąk i oparł o ścianę.
— Zostaw to. Później się pozamiata. — chłopak zaczął całować w szyje kobietę.
— Co robisz głuptasie? — odpychała jego narzeczona.
— Daj mi chwilę przyjemności. — Matt przyparł swoją narzeczoną do ściany tak mocno, że o mały włos spadłby obraz wiszący nad nimi. Dziewczyna odchyliła głowę narzeczonego.
— Nie tutaj. Chodźmy na górę. — zaproponowała narzeczonemu cel ich igraszek. Wiedziała dobrze, że mężczyźni nie samym chlebem żyją. Poprowadziła Matta za rękę do sypialni na piętro. Zamknęła drzwi na klucz. Pośpiesznie zrzucili wszystkie ubrania z siebie. Wskoczyli do łóżka. Kochali się krótko, lecz namiętnie, jakby się nie widzieli latami. Ich nagie ciała przylegały do siebie symetrią patriarchalną. Dawali upust swoim pragnieniom. Po wszystkim nastąpił czas odpoczynku, spowolnienie bicia serc, które waliły, jakby miały zaraz wyskoczyć. Leżeli przez chwilę w swoich objęciach. Dziewczyna przerwała to miłe leżakowanie. Wstała i zaczęła się ubierać. Matt był zaskoczony jej postawą. Narzeczona odwrócona do niego plecami powiedziała stanowczo:
— Mam złą wiadomość.
— Jaką? Dallas znowu przegrali? — Matt żartował z drużyny futbolowej, której kibicowała dziewczyna. Michelle położyła się obok niego, opierając się łokciami. Patrzyła narzeczonemu prosto w oczy.
— Jadę z ojcem na Florydę. Wrócę w niedziele. — oznajmiła swoje plany. Wiadomość szybko zasmuciła chłopaka. Był podenerwowany. Spędzali tak mało czasu ze sobą, a tu znowu wyjazd. Jego wzrok uciekł w sufit.
— Po co? — zapytał się, lecz nie chciał znać odpowiedzi. Mogłaby nawet jechać ratować świat lub czynić inne dobre rzeczy, mimo to był zły na narzeczoną. Znów pozostawiała jego samego. To stawało się dla chłopaka irytujące. Tatuś kazał, a posłuszna córunia jechała z nim na koniec świata. Matt mógł liczyć tylko na niedzielny wypad do kościoła nie dalej. Kiedyś było inaczej, gdy się poznali. Więcej czasu spędzali razem. Było więcej wypadów poza dom. Młodzieńcze lata minęły. Michelle, uśmiechając się, próbowała się wytłumaczyć:
— Ma podpisać parę umów. Chce mnie zapoznać ze swoimi kontrahentami.
— Duchem chce, żebyś przejęła jego firmę. Ja ci już powiedziałem, nie widzę się w roli biznesmena. Jestem prostym facetem z prowincji. — Matt przypomniał narzeczonej o swoich planach na przyszłość, planach, w których nie było miejsca na prowadzenie firmy przyszłego teścia.
— Zgodziłam się już. To tylko parę dni. Jak wrócę, wynagrodzę ci to. Zgódź się. Proszę… — dziewczyna spojrzała potulnym wzrokiem, czekała, aż Matt się zgodzi. Nie musiał nic mówić, wystarczyło, żeby mrugnął oczami na tak. Chłopak nie wytrzymał, opuścił wzrok. — Wiedziałam, że się zgodzisz. — narzeczona pocałowała chłopaka w policzek i wstała.
— Jak wrócisz, pojedziemy do kina i zjemy hamburgery? — opierając się o jedną rękę, Matt skierował swoje pytanie do ukochanej.
— OK. Umowa stoi. — Michelle zgodziła się na warunki umowy.
— Obiecujesz? — chłopak chciał mieć pewność. Widocznie po paru latach znajomości nie ufał w zupełności narzeczonej.
— Obiecuję. — odpowiedziała Michelle, wróciła jeszcze raz do łóżka. Pocałowała narzeczonego. — Kocham Cię. Na razie.
Matt milczał. W tej jednej chwili poczuł pustkę z płynących słów narzeczonej. Powiedziała tak, dlatego że się zgodził, nie ma nic za darmo na tym świecie. Pewnie, jakby powiedział stanowcze nie, usłyszałby coś innego. Tak to wtedy rozumiał. Dziewczyna była podekscytowana tym wyjazdem. Nigdy nie była na Florydzie. Mimo że słońca jej nie brakowało, to już wyobrażała sobie jak będzie leżakować na plaży. Wybiegła szybko z domu do samochodu. Zdjęła kapelusz i założyła okulary przeciwsłoneczne. Matt wstał z łóżka i podszedł do okna. Patrzył jak, jego narzeczona odjechała, nie oglądając się za siebie. Za chwilę widział rysy samochodu w chmurze kurzu. To pozostało tylko po spotkaniu z narzeczoną kurz i niedosyt. Nie chciał tego usprawiedliwiać w głowie. Nie było sensu walczyć z cieniem mgły. Trzeba było żyć dalej. Chwila przyjemności z życia się skończyła, nastał czas na ciężką pracę. Ubrał się w strój roboczy. Poszedł zanieść jedzenie dla swojego psa. Włochaty Borys wolał siedzieć w budzie, a niżeli prażyć swój nos na słońcu. Matt włożył psu miskę z jedzeniem do budy, po czym poszedł do szopy po walizkę z kluczami. Zack w tym czasie polerował samochód, nie słyszał brata. Matt podszedł do niego i powiedział:
— Jadę do Jacka!
Zack wyłączył polerkę.
— Co znowu jemu się popsuło? — spytał z politowaniem brata.
— Lepiej zapytaj, co ma sprawnego. — żartem odpowiedział Matt. Zabrał potrzebne klucze i poszedł do swojego pikapa. Włożył z tyłu wozu walizkę. Wsiadł do auta. Chciał odpalić silnik, ale zauważył białego gołębia na masce. Spojrzał na niego. Miał już wyjść, przegonić go, lecz ten odleciał. Odpalił swego forda, słychać było kamienie wylatujące spod opon. Otworzył szybę, żeby wiatr trochę schłodził wnętrze samochodu, tak rozgrzanego, że aż kierownica parzyła. Był dopiero poranek, a dzień zapowiadał się gorący. Po przejechaniu 200 metrów polnej drogi włączył się do drogi asfaltowej. Mimo że farma starego Jacka była oddalona o niecałą milę od farmy Matta, to chłopak musiał pojechać okrężną drogą, omijając pola. Zajmowało to autem cztery minuty. Spoglądał na łany dojrzałej pszenicy. Kurz za samochodem unosił się nawet na asfalcie. Nie padało od tygodnia. Matt włączył samochodowe radio. Z odbiornika dobiegał refren z piosenki,, Angel od the morning”. Chłopak przetarł pot spływający z czoła, gdy ujrzał stojący samochód na poboczu. Omijając auto, spojrzał w lusterko. Zauważył kobietę zaglądającą pod maskę swojego samochodu. Zatrzymał się. Mimo że się śpieszył, postanowił zapytać się nieznajomej, co się stało. Włączył wsteczny bieg i cofnął. Zatrzymał się przed jej samochodem. Wyszedł z auta. Spoglądał na kobietę, ubrana była w seksowną krótką spódniczkę i zwiewną bluzkę. Nie wyglądała na miejscową. Po rejestracji samochodu Matt stwierdził, że musi jechać z miasta.
— Dzień dobry. Potrzebna pomoc? — zapytał się nieznajomej dziewczyny.
Kobieta odwróciła się do Matta. Poprawiła fryzurę ręką.
— Cześć. Jest pan mechanikiem? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Matt ujrzał piękną twarz nieznajomej. Był trochę zawstydzony. Jego wzrok skupiał się na jej błyszczących zielonych oczach. Przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć dziewczynie. Czas, tak jakby się dla niego zatrzymał w tym momencie. Jakby wszystko umilkło nagle. Był zahipnotyzowany urokiem dziewczyny. Matt uciekł wzrokiem, żeby poukładać myśli i wrócić do rzeczywistości.
— Tak. Tak. Może nie z zawodu, ale z zamiłowania. — odpowiedział, opuszczając głowę.
— Ja to mam szczęście. Jechałam, nagle zgasł i kaplica. Nie wiem, co się popsuło! — dziewczyna wymachiwała rękami, wskazując na silnik jej samochodu.
Matt podszedł bliżej do auta nieznajomej. Dziewczyna odsunęła się. Chłopak zdjął swój kapelusz i patrzył swoim bystrym wzrokiem na silnik:
— Niech pani spróbuje odpalić.
— Tylko nie pani. Christina. — dziewczyna wyciągnęła dłoń.
— Matthew.
— Miło mi… Matt idę. Zakręcę…
— OK.
Christi wsiadła do wozu. Próbowała odpalić auto. Matt patrzył na silnik i sprawdził ręką przewody. Po chwili jego głowa wyłoniła się spod maski:
— Dobrze. Wystarczy.
Christi wysiadła z auta. Podeszła do chłopaka.
— Cewka padła. — mężczyzna stanowczym pewnym głosem zdiagnozował usterkę.
— To źle?
— Dalej nie pojedziesz. Ale po wymianie na nową powinien odpalić.
— I co teraz? — Christi zadała pytanie zagubionym głosem, jak mała dziewczynka, która trafiła do krainy Oz i bez samochodu nie wydostanie się z tego świata.
— Trzeba jechać do miasta zamówić nową. — odpowiedział ze spokojem w głosie Matt. Dla mechanika to był mały problem. Wystarczyło popsutą część wymienić na dobrą, tyle filozofii. Jak to mawiał Zack: _Oczywista oczywistość_.
— Ja właśnie z miasta jadę. — dziewczyna wskazała chłopakowi kciukiem kierunek, z którego podążała. Nie chciała znów wracać i pokonywać tę samą drogę.
— Dokąd, jeśli mogę zapytać? — Matt zadał pytanie urodziwej Christi. Spoglądał na jej uśmiech, nadawał jej tyle wdzięku. Bóg miał odwagę połączyć to wszystko w całość oraz stworzyć anioła we wcieleniu kobiety. Wiedział już, skąd ten anioł pochodził, ale chciał poznać cel podróży tego niebiańskiego zjawiska.
— Do wuja. Jacka Pena. Mieszka tutaj niedaleko. — odpowiedziała Christina, wskazując ręką na pobliskie farmy.
Matt ucieszył się, słysząc odpowiedź dziewczyny. Zamierzał jej pomóc w dotarciu do celu. Wiedział, że będzie miał okazję pobyć dłużej z piękną nowo poznaną kobietą.
— Do starego Jacka? Też tam jadę. Możesz jechać ze mną. — chętnie zaproponował pomoc.
— A co z moim autem? — zapytała zaniepokojona dziewczyna młodego kowboja.
Chłopak spojrzał na niebieskiego mustanga Christi. Bez namysłu odpowiedział:
— Weźmiemy auto na hol. Masz linkę?
Dziewczyna nie wiedziała za bardzo, o co dokładnie zapytał się jej chłopak. Wahała się z odpowiedzią.
— Linkę holowniczą? Dobrze wezmę swoją. — Matt szybko zauważył niepewność dziewczyny, poszedł do pikapa. Wziął linkę. Przyniósł. Jeden koniec dał Christi, żeby podpięła do swojego auta, a drugim końcem zaczepił pod swoje. Wrócił do dziewczyny.
Christi stała jak ta sierotka. Nigdy nie podpinała linki. Matt zrozumiał, że to dziewczyna z miasta i raczej takie rzeczy są dla niej obce. Usprawiedliwił ją w myślach. Wziął linkę z jej dłoni.
— Ja zapnę. — Matt schylił się przed autem i rozejrzał się za zaczepem.
Christi zerknęła na niego. Cieszyła się, że ją we wszystkim wyręcza.
— Dzięki. Nigdy tego nie robiłam. To znaczy, nigdy nie było okazji. — poprawiła niezdarnie swoją pierwszą wypowiedź. — To znaczy… aj pogubiłam się w zeznaniach.
Matt się uśmiechnął, ponieważ słowa dziewczyny przywodziły mu na myśl co innego. Rozejrzał się, chyląc swoją głowę pod zderzak samochodu.
— Nie masz zaczepu? — zapytał się kowboj, nie mogąc znaleźć miejsca na podpięcie linki.
— Był, ale się urwał. — odpowiedziała wesoło dziewczyna ze swoim specyficznym podejściem do życia.
— Spróbuje podpiąć pod wahacz. — Matt położył się na gorącym asfalcie. Wsunął się pod samochód. Zrobił przy okazji oględziny podłogi. — Dół to tu jeszcze zdrowy. — ocenił stan podwozia. Nie zauważył jednak, jak zsunęły się jemu jeansy, tak, że widać było kawałek pupy. Zauważyła to Christi i skomentowała.
— No właśnie widzę. — pojawił się delikatny uśmiech na jej twarzy.
Matt wyczołgał się powoli. Otrzepał spodnie i podciągnął. Christi strzepnęła ręką jeszcze kurz z jego koszuli.
— Jeszcze tutaj.
— Jechałaś kiedyś na holu?
— Nigdy. Na kacu tak, ale nie na… holu. — Christi starała się być zabawna. Próbowała zaimponować chłopakowi.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz. Będę jechał wolno. Trzymaj odległość.
— Postaram się. — odpowiedziała krótko Christina, lecz w jej głowie narodziła się myśl o trzymaniu się z dala od niego. Chciała to żartobliwie skomentować, ale się powstrzymała. Matt szybko wpadł jej w oko. Biedna dziewczyna z miasta wpadła w tarapaty i spotkała przystojnego dżentelmena. Ilu kobietom to się zdarzało w życiu? Jej to się przytrafiło pierwszy raz. Miała nadzieje, że to nie będzie jednorazowe spotkanie. Matt wsiadł do samochodu, chciał ruszyć, lecz nie mógł. Wysiadł z auta i podszedł do samochodu dziewczyny.
— Dlaczego nie jedziemy? — zapytała się niewinnie Christi.
Matt włożył rękę do jej samochodu i opuścił hamulec ręczny.
— Ręczny. — wskazał szybko źródło problemu.
Do kobiety dotarł fakt, jaką gafę zaliczyła. Zaczęła się z siebie śmiać, machnęła ręką, żeby się uspokoić. Matt też się uśmiechnął, wracając do swojego auta. Jechali powoli.
Po przejechaniu 500 metrów skręcili w drogę na farmę wujka dziewczyny. W oczy kobiety rzucił się przewalający drewniany płot i wszechobecny bałagan na podwórku. Znajdowało się tam pełno sprzętów rolniczych, porozrzucane deski, a w rogu zmagazynowany złom. Tak wyglądała farma zamieszkiwana przez starego kawalera. Brak było tam kobiecej ręki. Matt stanowczo zahamował. Zgasił silnik, chciał wysiąść, po czym poczuł lekkie uderzenie z tyłu samochodu. Christi spoglądała na budynki, nie zdołała wyhamować i uderzyła w hak przy tylnym zderzaku pikapa. Siedziała skulona, zagryzając zęby. Obawiała się, co powie na to nowo poznany mężczyzna. Matt spoglądał na swój zderzak, oceniał szkody. Podszedł do niej.
— Przepraszam, zagapiłam się. — dziewczyna próbowała się usprawiedliwić.
— Doszedł ci zderzak do klejenia. Zatrzymał się na moim haku. — Matt ze spokojem w głosie ocenił szkody. Otworzył dziewczynie drzwi.
— Dzięki Bogu. Moim złomkiem to się nie przejmuje i tak jest poobijany ze wszystkich stron.
— Nie mów. Jeszcze się trzyma jak na swoje lata.
— Ile Matt jestem ci winna za holowanie? — Christi chciała sięgnąć po swój portfel.
— Nie żartuj. I tak jechałem w tę stronę. Na długo przyjechałaś?
— Na całe wakacje. Mam pomagać wujowi.
— Jack to twój wujek? — Matt był bardzo zdziwiony. Jack nigdy nie wspominał, że ma siostrzenicę, ale z resztą o swoim życiu mało mówił. Do tej pory chłopak nie wiedział, czy jego sąsiad ma rodzinę. Był bardzo zamknięty w sobie. Każdy tłumaczył to traumą z wojny.
— Moja ciotka i Jack są rodzeństwem przyrodnim. To tak, jakby był. Szósta woda po kisielu. — dziewczyna tłumaczyła Mattowi, gdy podszedł do nich gospodarz i wyciągnął ręce, żeby ją uściskać.
— Moja chrześnica. Jak ty urosłaś. — Jack dawno nie widział swojej chrześnicy. Przytulił ją mocno.
— Witaj wujku.
— Szkoła skończona? — wujaszek zadał pytanie podejrzliwie.
— Z wyróżnieniem. — odpowiedziała dumnie Christi.
Jack spoglądał na Matta, który stał z boku i oczekiwał na rozwój zdarzeń.
— Widzę, że poznałaś Matta.
Dziewczyna patrzyła dumnym wzrokiem na wybawiciela.
— Gdyby nie on tkwiłabym tam na pustkowiu. Padła…? — Christi zwróciła głowę do chłopaka z prośbą o podpowiedź.
— Cewka. — Matt odpowiedział krótko i na temat. Nie musiał staremu kowbojowi tłumaczyć nic więcej.
— Co by te kobiety zrobiły bez nas. Chodź, pokaże ci, gdzie będziesz spała. — Jack wziął walizkę dziewczyny. Christi rzuciła spojrzenie na Matta, po czym potulnie podążyła za wujaszkiem. Pierwszy dzień na wsi i tyle wrażeń na początek. Matt stał i patrzył, jak się oddalają. Szli w stronę domu. Obserwował ich cały czas. Weszli na werandę, gdy do chłopaka dotarło, że stoi jak ten słup na festynie. Zawołał do Jacka:
— Jack! A ja, co mam robić?
Starzec zatrzymał się i odwrócił:
— Odpal starego Macka.
Chłopak spojrzał na stary ciągnik pod stodołą i krzyknął:
— Ale on nie odpala.
— No, co ty nie powiesz geniuszu. — skwitował ze swoim sarkastycznym poczuciem humoru Jack. Wszedł z Christi do domu.
Matt odpiął linkę holowniczą i rzucił ją niezwiniętą do auta. Zabrał klucze z paki i poszedł do ciągnika. Położył skrzynkę na ziemi. Otworzył maskę. Westchnął. Wziął jeden duży klucz, stukał nim w silnik.
— Sezamie napraw się. — z ironią w głosie zabrał się do naprawy. Od czasu do czasu spoglądał na dom z myślą, że choć przez chwilę ujrzy twarz dziewczyny. Christina piękne imię. Zastanawiał się w myślach, kim jest ta dzisiejszego dnia poznana dziewczyna. Wiedział tylko, że mieszka w mieście i dopiero, co ukończyła szkołę. Musiała być młodsza od niego o 4 lata. Czy zostanie na dłużej? Co jeszcze jemu się przydarzy? Z tego wszystkiego zapomniał o swoich problemach. Rutyna w jego życiu zniknęła i zaczął czuć coś nowego. Jakby świeży powiew wiatru. Zegar czasu zatrzymał swe odliczanie. Wszystkie myśli w głowie kłębiły się wokół Christiny. Jego dusza chciała jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego o pięknej przybyszce. Chłopak tak się zamyślił, że przestraszył jego Jack, który położył rękę na jego ramieniu.
— Nie bój się żołnierzu. Jak ci idzie? — gospodarz zapytał młodego mechanika, był ciekaw postępów przy naprawie jego ciągnika.
— Wał jest uszkodzony. Muszę to wykręcić i zamówić nowe części. — Matt wskazał kluczem na uszkodzoną cześć.
— Jak mus to mus. Zamów tę cewkę do mustanga Christi. Ja oddam ci pieniądze. — Jack zwrócił się z prośbą do chłopaka, spoglądając na samochód chrześnicy.
— OK. — odpowiedział bez zastanowienia Matt.
Jack zauważył, jak chłopak spojrzał na jego dom. Jego spojrzenie tłumaczyło wszystko. Nie był ciekawy wyglądu starego domu, który widział już tysiąc razy, ta ciekawość musiała w nim wzbudzić nowa lokatorka.
— Co słychać u Michelle? — gospodarz próbował odwrócić myśli Matta, nakierować je z powrotem na dobrą drogę.
— Pojechała na Florydę ze swoim ojcem. — odpowiedział bez przekonania. W głosie chłopaka wyczuwalne było niezadowolenie.
— I tak można liczyć na kobiety. Zamiast pomagać facetom, to się wożą. — starzec jednomyślnie przyznał młodemu kowbojowi rację. Stara szkoła uczyła: Zawsze razem. Mąż z przodu. Żona nigdy z tyłu, nigdy przed mężem tylko zawsze obok. Tak tworzyli jedność, którą nikt nie mógł rozłączyć. Mimo że nie byli jeszcze małżeństwem, Jack traktował Matta i Michelle jak jedno drzewo.
Gdy tak rozmawiali podeszła do nich Christi. Przebrana w spodenki jeansowe, obcisłą koszulkę i kapelusz kowbojski na głowie, który znalazła w domu wuja. Stanęła dumnie przed mężczyznami, żeby się pochwalić.
— I jak? — zapytała mężczyzn, obracając się wokół siebie.
Wzrok Matta był skupiony tylko na niej. Prześwietlił Christi od stóp do głowy. Tak niedawno widział miejską dziewczynę, za sprawą zmiany ubrań wyglądała, jakby mieszkała od dziecka na wsi. Był zachwycony.
— Nieźle. — pochwalił dziewczynę. Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Christi zauważyła, że przykuła ich uwagę. Głównie chciała wywrzeć wrażenie na Macie.
— Wreszcie wyglądasz jak człowiek. A pazurki? — Jack, jak zawsze ze swoim swoistym poczuciem humoru, jak na starego prowincjusza przystało, skomentował nowe ubranie chrześnicy.
— Obcięłam przed wyjazdem. — Christi pokazała rękę.
— Zmyj jeszcze ten makijaż z twarzy. Tu ci się nie przyda. — Jack pokazał palcem na twarz dziewczyny.
— Kto wie… — Christi patrzyła uwodzicielsko na Matta. Zauważył to wujaszek.
— Matt jest już zajęty. A oprócz niego odwiedza mnie tylko listonosz. Ale jego nie polecam. Nie myje się i ma krzywe zęby. — zrelacjonował chrześnicy, w jakiej obecnie znalazła się sytuacji. Obóz pracy na wsi, żadnych miłosnych uniesień tylko praca.
— Uuu masakra. To, co mam robić? — dziewczyna zacierała ręce do pracy. Była pełna zapału.
— Chodź, oprowadzę cię po farmie.
Jack powoli oprowadzał dziewczynę po swoim dobytku. Kulał na jedną nogę. Podczas wojny w Wietnamie został ranny. Christi poszła za wujem, ale jeszcze oglądała się za Mattem. Spodobała się chłopakowi w tych seksownych spodenkach. Kiedy mężczyzna kończył pracę przy traktorze, zauważył jak Jack, wrócił bez Christi. Zastanawiał się, gdzie mógłby ją pozostawić, chyba nie dał jej pierwszego dnia ciężkiej pracy. Choć może tak. Jack był sknerą i był do tego zdolny. Za chwilę usłyszał wrzaski Christiny. W myślach przyznał sobie rację.
— Pomocy! Weźcie to ode mnie! Jack! — krzyczała Christi, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał.
Matt pobiegł za szopę i zobaczył jak Christi stała na drewnianej skrzynce. Wokół niej było pełno kur. Podszedł do niego Jack i oparł się o siatkę.
— Koguty chciały się tylko z tobą zaprzyjaźnić. — żartował z chrześnicy.
— Weźcie te bestie ode mnie. — błagalnym głosem dziewczyna prosiła o pomoc.
— Oj czarno to widzę. Matt uratuj tę sierotkę. — Jack miał niezły ubaw z dziewczyny.
Matt wszedł do zagrody. Wziął Christi na plecy i wyniósł. Postawił na ziemi.
— Dziękuję. Znowu mnie uratowałeś.
— Byłem w pobliżu. — odpowiedział, jak zawsze skromnie Matt. Jack szybko przerwał im rozmowę.
— A gdzie te jajka, co miałaś pozbierać?
— Tam. — Christi pokazała palcem koszyk, który zostawiła obok skrzynki.
— Ja przyniosę. — Matt poszedł po koszyk, a Jack patrzył na Christi z zawodem.
— I co ja mam ci dać do roboty, jak ty małych zwierzątek się boisz? — zadał pytanie chrześnicy.
— Wszystko, byle z dala od tych bestii. — dziewczyna odeszła jeszcze dalej od zagrody. Matt przyniósł koszyk z jajami.
— Weź to i usmaż nam jajecznice. — Jack wziął koszyk od chłopaka i podał dziewczynie.
— OK. — Christi poszła do domu. Starzec zawołał chłopaka, który się oddalał od niego:
— Matt! A ty, gdzie? Chodź ze mną. Pomożesz mi.
— A ciągnik? — chłopak kiwnął głową na starego Macka.
— Nie odpala. Nigdzie nie pojedzie. Mam dla ciebie prostszą robotę.
Jack zaprowadził chłopaka do nowej pracy. Matt w upale kopał dół obok domu. Szambo się zapchało. Musiał odkopać rurkę, aby ją udrożnić. Lał się z niego pot niesamowicie. Prostsza robota powtarzał sobie w myślach. Ale z tego Jacka żartowniś.
— Gdzie ta rurka? — zapytał się zniecierpliwiony chłopak.
— No gdzieś w tym miejscu. Już powinno ją być widać. — Jack stał nad nim jak esesman nad ofiarą. Obserwował jego prace.
— Dwudziesty wiek i trzeba łopatą kopać. — Matt zdenerwowany był tym kopaniem w upale. Już wolałby majsterkować czy zbijać płot. Tyle było jeszcze do zrobienia. Tyle czasu stało to zapchane, a teraz gdy Jack miał gościa, uznał, że trzeba uruchomić znowu szambo, żeby nie latać do wychodka za stodołę. Miał rację jak zawsze, tylko, dlaczego jak zawsze najgorsza robota przypadała jemu. Rozmyślał chłopak.
— Było się uczyć. Tam coś widać. — pokazał Jack palcem miejsce w dole.
— To butelka. — Matt odkopał butelkę. Wziął ją i wyrzucił szybko z dołu. Nadeszła Christi. Patrzyła na Matta bez podkoszulki, na jego zalane potem mięśnie. Był to rzadki widok, jak dla niej. Wahała się przez chwilę, ale z uśmiechem powiedziała:
— Obiad gotowy.
— Idziemy. Zgłodniałem od tej pracy. — Jack podniósł się, następnie zaczął zmierzać do domu.
— Ty? — Matt zapytał Jacka z ironią. Wyszedł z dołu i założył swój podkoszulek.
Poszli wszyscy do domu. Jack umył ręce i twarz przy zlewie w kuchni. Po nim to samo zrobił Matt. Zasiedli do stołu. Stół był mały kwadratowy. Jack nie potrzebował nigdy większego. Był starym kawalerem, którego odwiedzał tylko Matt. Christi podała talerze z jajecznicą:
— Smacznego.
— Co to? — Jack nieufnie patrzył na naczynie z jedzeniem. Skrzywił wargi.
— Jajecznica po miastowemu.
— Bez boczku? — wujaszek z niezadowoleniem zapytał się chrześnicy.
— Chciałam coś dorzucić, ale wszystko, co jest w lodówce, jest starsze, niż ja. — dziewczyna kiwnęła głową na lodówkę, opierając się o blat regału.
Matt spróbował pierwszy dania.
— Dobre. — pochwalił miastową kucharkę. Danie smakowało chłopakowi, był bardzo głodny. Machał widelcem, jakby tydzień nie jadł. Christi przysiadła się do stołu i patrzyła na mężczyzn.
— Dobre. — Jack przyznał niechętnie pochwałę chrześnicy.
— Smakuje wam? — zapytała z dociekliwością dziewczyna.
— Tak. — odpowiedzieli mężczyźni.
— To będę smażyła jajecznicę codziennie. — wesoło oznajmiła Christi swoje plany na przyszłość, próbując podpuścić mężczyzn.
— Nie! — odpowiedzieli równocześnie obydwaj mężczyźni.
— A mam was. — udało się dziewczynie ich podejść. Nagle wszyscy usłyszeli klakson samochodu. Przyjechał listonosz pod dom. Christi wyjrzała przez okno i zapytała:
— Kto to?
Jack siedział przy stole, spoglądał przez okno. Poznał znany jemu dobrze niebieski samochód.
— Listonosz. Wyjdź do niego, bo ja jak jego widzę, odechciewa mi się jedzenia. — powiedział do chrześnicy.
Kobieta wyszła przed dom. Listonosz, gdy tylko zauważył jej piękną twarz, zaczął z nią od razu flirtować:
— Dzień dobry panience. Przesyłkę mam. Gospodarza nie ma?
— Wujek jest zajęty. — odpowiedziała pewnie Christi.
— Panienka tu na stałe czy… — listonosz starał się dowiedzieć, jak najwięcej o dziewczynie, która wpadła mu w oko. Był starym kawalerem i tylko, gdy nadarzyła się okazja, to nie miał skrupułów co do podrywania nieznajomych kobiet.
— Tymczasowo.
— Jakbyś chciała, mogę pokazać ci okolicę. Jestem listonoszem, znam tu każdą dziurę. — listonosz uśmiechnął się szeroko. Christi zauważyła jego krzywe zęby.
— W to nie wątpię. Dziękuje za przesyłkę. — dziewczyna wzięła z rąk listonosza list i wróciła do domu. Nie miała ochoty dłużej z nim przebywać. Przekazała przesyłkę Jackowi.
— Dziękuje. — wuj odebrał od niej list i zostawił na blacie kuchennym. Podszedł do Matta:
— To, co my wracamy kopać…
— Teraz ty kopiesz, a ja się patrzę. — Matt zażartował, podniósł się z krzesła. Zaniósł talerz do zlewu. Założył kapelusz i miał zamiar wrócić do pracy.
— W takim razie ja zostaję. Ty idziesz kopać, a ty pojedziesz do sklepu zrobić zakupy. Jak wyjedziesz na asfalt w prawo. Później cały czas prosto. Po 2 milach ujrzysz duży sklep. Trafisz na pewno. Prosta droga. — Jack wytłumaczył chrześnicy, jak ma dojechać do sklepu. Wyciągnął z portfela pieniądze. Dał jej klucze od swojego samochodu. — Tylko jego nie zarysuj! — zwrócił się z prośbą do dziewczyny.
— Dobrze wujaszku.
Christi wyszła z domu, spoglądając na Matta. Chłopak poszedł dalej kopać w ziemi. Jack podszedł do lodówki, wyjął jedzenie i powąchał. Odór przeterminowanego jedzenia odpychał jego nos. Odłożył z powrotem. Trudno było się jemu przyznać, ale chrześnica miała racje.
Matt skończył odkopywać rurkę. Odblokował, następnie przysypał ją z powrotem. Ta dzisiejsza praca pochłonęła mu dużo sił. Założył podkoszulek i poszedł pakować narzędzia do swojego auta. Jack podszedł do niego.
— Skończyłem. Wezmę jutro z rana, pojadę do miasta, kupię części i przyjadę. — pochwalił się ukończoną praca chłopak.
— Potrzebujesz pieniądze synu? — Jack miał zamiar wyjąć swój portfel z kieszeni.
— Jutro się rozliczymy. — Matt studził jego zamiary.
— Dziękuje za dzisiaj. Narobiłeś się synu, jak dziki osioł. — Jack podał Mattowi dłoń na pożegnanie.
Chłopak wsiadł do swojego auta.
— Skąd ty znasz takie powiedzenia? — zza kierownicy zapytał się starego Jacka.
— Z wojska. Pozdrów Zacka ode mnie.
— Tak się zrobi. Na razie.
Matt wrócił do domu. Był trochę zasmucony, że dzisiejszy dzień schylał się ku końcowi. Był inny, niż dotychczas. Mimo zmęczenia czuł się, jakby mógł robić wszystko, byle tylko ta zielonooka dziewczyna była obok. Byle słyszał jej śmiech, czuł na sobie jej spojrzenie. Nie mógł o niej zapomnieć. Co to za kobieta, która po jednym dniu tak uderzyła mu do głowy. Wszystkie jego myśli skupiała wokół siebie. Co to za uczucie? Zafascynowanie, czy może zauroczenie? Ciekawy był, co z tego wyniknie. Żył już tylko jutrzejszym dniem. Mimo późnej godziny wziął butelkę piwa i poszedł pracować do szopy. Pracował z Zackiem do późna. Po pracy zjedli wspólnie kolację, po czym każdy z nich poszedł do siebie. Matt leżał na łóżku w swoim pokoju, próbując w głowie poukładać sobie dzisiejszy dzień. Czy to się wydarzyło naprawdę? Czy to sen? Leżąc, spojrzał w okno. Wstał i podszedł do niego. Spoglądał na farmę Jacka.
Christi wyglądała też przez swoje okno w pokoju na piętrze i ujrzała spadającą gwiazdę. Wypowiedziała życzenie w myślach. Kładli się spać z ciekawością, co przyniesie jutrzejszy dzień. Noc była spokojna, bez deszczu. Słychać było w oddali odgłosy pasikoników. Nawet pies Matta nie szczekał na bezpańskich psów, smacznie spał w swojej budzie.
Wschód słońca przeganiał mrok. Światło niosło nową nadzieję. Dziewczynę obudziło pianie koguta. Położyła poduszkę na głowę, chciała jeszcze pospać. Nie przywykła do tak wczesnego wstawania.
Matt poszedł do szopy. Zack już pracował przy autach.
— Jadę do miasta po części. Kupić ci coś? — Matt zadał pytanie bratu.
— Piwo i lakier bezbarwny. — Zack złożył zamówienie.
Mężczyzna, jadąc do miasta, wciąż rozmyślał o nowo poznanej dziewczynie. Przecież to szaleństwo. Miał narzeczoną, chyba ją kochał. To, dlaczego jemu podobała się inna? Czy to normalne? Dawno, czegoś takiego nie czuł. Czy to jest dobre, czy złe? Do niczego przecież nie doszło. Nie miał się czego wstydzić. Lubił patrzeć na Christi, rozmawiać z nią. To nie grzech. Usprawiedliwiał swe myśli. W mieście kupił wszystkie potrzebne rzeczy, po czym pojechał do Jacka. Wjechał na podwórze jego farmy. Widział, jak Christi w kapeluszu wujka plewi warzywa w ogródku. Podniosła się od pracy. Machnęła ręką do chłopaka. On odwzajemnił jej gest. Zabrał z samochodu części do traktora gospodarza i zaczął przy nim grzebać. Na spokojnie. Nieśpiesznie było mu do domu. Chciał jak najdłużej przebywać z dziewczyną z miasta. Popatrzeć na jej pełne wdzięku anielski obraz, ideał kobiety. Po kilku godzinach podszedł do niego Jack.
— Cześć. Co z nim? — Jack oparł się o swój ciągnik.
— Będzie żył. Odpal.
Jack wszedł do kabiny i odpalił ciągnik. Usłyszał ryk silnika.
— Nieźle. Trzy lata stał popsuty. — gospodarz pochwalił młodzieńca, zgasił swój sprzęt. Zszedł do chłopaka. — A co z cewką?
— Nie mieli oryginału. Kupiłem zamiennik.
— Zmień jej i niech już jeździ swoim. Widziałeś, jak prowadzi? Ma ciężką nogę. — Jack chciał wysłuchać opinii sąsiada.
— Jest odważna. — Matt widocznie próbował bronić dziewczyny. Nie przyznał racji gospodarzowi.
— Szalona chciałeś powiedzieć. — Jack dalej stał twardo przy swoich spostrzeżeniach. Mężczyźni nie zauważyli, jak od tyłu zbliżyła się Christi. Dziewczyna słyszała ich rozmowę.
— Cześć. Kto tu jest szalony? — zapytała zaciekawiona.
— Ty. — Jack stanowczą odpowiedzią uświadomił swoją chrześnicę.
— Mężczyźni wolą szalone. — mówiąc to Christi, patrzyła na Matta. Była dumna ze swojego temperamentnego charakteru.
— Nie powinnaś kopać? — Jack próbował stonować charyzmę dziewczyny.
— Skończyłam. — dziewczyna dumnie odpowiedziała wujowi, opierając się o motykę. Czekała na kolejne rozkazy.
— Dobra wymieńcie to, a później niech jedzie po paliwo.
— Sama? Wie, gdzie? — Matt zapytał się Jacka. Wiedział, że dziewczyna może nie znać okolicy. Do stacji było 10 mil, i to krętą drogą. Martwił się o Christinę.
— O jejku. Jedz z nią. Pokaż jej. — Jack machnął ręką i odszedł od nich. Christi się uśmiechnęła do Matta. Zdjęła rękawiczki. Wiedziała, że spędzą trochę czasu razem. Na to w sumie liczyła.
— Co słychać kowboju? — nie tracąc czasu, dziewczyna od razu zaczęła flirtować z Mattem, którego poznała dopiero wczoraj, a już czuła, że jest kimś wyjątkowym. Bardzo chciała spędzać jak najwięcej czasu z młodym kowboje.
— Wszystko dobrze. Chodź, naprawimy twojego mustanga.
Christi oparła motykę o ciągnik i poszła chętnie za Mattem jak żołnierz za dowódcą. Podeszli razem do auta dziewczyny.
— Otwórz maskę. — zwrócił się do dziewczyny z poleceniem.
Christi wsiadła do auta i otworzyła maskę. Matt podniósł ją do góry, patrzył i znalazł problem.
— Ooo…
— Co to znaczy ooo…? — Christi zaniepokojona zerknęła pod maskę.
— Będzie trochę odkręcania. Trzymaj klucz. Odkręcaj. Nauczysz się zawsze czegoś.
Christi trzymała klucz i nic nie robiła. Nie wiedziała, za co się wziąć.
— Którą śrubę? — spytała chłopaka.
— Tę. — Matt pokazał jej palcem. A sam odkręcał coś innego. Męczyła się dziewczyna, a śruba ani nie drgnęła.
— Tego się nie da odkręcić. — w głosie Christi było słychać zwątpienie.
— Więcej siły.
— Próbuję…
Matt przestał odkręcać swoje śruby. Stanął przed dziewczyną. Wyciągnął do niej dłoń:
— Zakład, że odkręcę to jednym palcem.
— O co? — spytała zaciekawiona Christina.
— O piwo.
— Zgoda. — podali sobie dłonie na zatwierdzenie zakładu.
Matt chwycił metalową przedłużkę o długości metra. Założył na klucz, następnie kazał dziewczynie trzymać palcem przy śrubie, żeby się nie zsunęła.
— Trzymaj mocno. — przyłożył kciuk do końca przedłużka, używając siły i rozumu odkręcił śrubę.
— Niesamowite. — dziewczyna była pełna podziwu, jak Matt potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji.
— Trochę techniki. — skromnie podsumował swój wyczyn chłopak.
— Jesteś super. — Christi pochwaliła kowboja. Podeszła do chłopaka i namalowała zaoliwionym palcem literkę S na jego białym podkoszulku. — S, jak Superman. — przetłumaczyła swoje dzieło.
— Nie upierze się. — ocenił wzrokiem Matt. Nie był zły za ten psikus dziewczyny.
— Nie musi. To na pamiątkę.
Matt uśmiechnął się, wycierając ręce szmatą. Odkręcił jeszcze inne śruby. Dziewczyna się przypatrywała.
— Teraz mamy dostęp do cewki. — Matt tłumaczył dziewczynie wszystko w szczegółach. Odkręcił starą cewkę i dał ją Christi, żeby odłożyła. — Daj nową.
Dziewczyna podała nową cewkę z pudełka. Matt przykręcał ją. Christi patrzyła na jego twarz z zachwytem. Gdybym miała takiego męża, nie martwiłabym się o naprawę auta. O nic bym się nie musiała martwić. Rozmyślała.
Matt skończył przykręcanie. Zwrócił się do dziewczyny:
— Spróbuj odpalić.
Christi wsiadła do mustanga i zakręciła kluczykiem. Auto odpaliło.
— Chodzi. Wow! — dziewczyna podeszła do Matta. Z radości chciałaby jego ucałować, ale się powstrzymała. — Ile za naprawę? — spytała się złotej rączki. Matt był wiejskim mechanikiem bez szkoły, a wszystko potrafił.
— Spokojnie odrobisz w polu. Jack sponsoruje. — oznajmił Matt.
Christi spoglądała na dom wujka. Pochwaliła się swoimi spostrzeżeniami:
— Trochę zrzęda z niego.
— Starzy kawalerzy zawsze zrzędzą, to dlatego, że są sami. — Matt szybko zdiagnozował przyczynę.
— Ja tam nie mam nikogo. — Christi dumnie zadeklarowała swoją przynależność bycia wolną panną do wzięcia.
— Nie pytałem.
— Ale lepiej wiedzieć. — stwierdziła kusząco dziewczyna.
Matta ucieszyła ta wiadomość, teraz wiedział na pewno, że jego muza jest wolna. Widział, jak dziewczyna o niego zabiega, ale nie mógł wyłożyć wszystkich kart na stół. Musiał grać dalej niedostępnego, był przecież zaręczony. Nie wypadało mu podrywać innej kobiety. Nie tak od razu. Potrzebował czasu. Przystanąć na chwilę, poukładać myśli.
Założył swój kapelusz. Zapakował kanistry na pakę swojego pikapa. Był gotowy, żeby pojechać po paliwo na pobliską stację paliw.
— Jedziemy? — Matt zapytał się dziewczyny.
— Mogę ja poprowadzić? Proszę. — Christi złożyła ręce, jakby się modliła. Usilnie próbowała wywrzeć emocjonalną presję na chłopaku, aby się tylko ugiął pod jej prośbą.