Obietnica miłości - ebook
Obietnica miłości - ebook
Książę Akeem został nakryty w łóżku z Charlotte Hegarts, swoją dawną miłością. Akeem wkrótce zostanie królem. Bardzo mu zależy, by nikt nie pomyślał, że jest podobny do ojca, który własne przyjemności przedkładał nad dobro kraju i rodziny. Jedynym wyjściem, by nie dopuścić do takich skojarzeń, wydaje mu się małżeństwo z Charlotte. Tyle że umówili się na jedną noc, a nie na resztę życia. Będzie ją musiał przekonać, żeby zechciała zostać jego żoną i królową…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9909-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten drań nie żyje.
Akeem z wściekłością pogniótł dokument i rzucił na podłogę. I oto teraz, na jedwabnym dywanie spoczywała historia życia i śmierci Damiena Hegartsa, spisana w kilku akapitach na drogim papierze. Prawie się zaśmiał. Człowiek, który nazywał go potworem, był martwy.
Powinien poczuć ulgę, ale tak nie było.
Bo teraz nie miała już nic.
Akeem Abd al-Uzza, następca tronu Taliedaa, ponownie spojrzał na pomięty dokument i serce załomotało mu w piersiach. Było tam. Pojedyncze zdjęcie Charlotte.
Przesunął palcem po konturze kobiety na zdjęciu. Pamiętał wszystko, każdy drobny szczegół jej miękkiego ciała, każdy cień, każdy pieprzyk na tle złotych tonów jej skóry.
Oczarowała go swoją uprzejmością.
– Uprzejmość! – zadrwił, i to słowo zabolało.
Przeczesał palcami włosy. Nieoczekiwana żądza wydobyła dawno zapomniane wspomnienia i poruszyła go. Piegi nad jej prawą piersią… Badał je językiem, biorąc sutki do ust, a ona wykrzykiwała jego imię – tak, jego imię – gdy ręką eksplorował najintymniejsze zaułki jej ciała w noc przed tym, zanim go odrzuciła, zanim pozbyła się go, jakby był niczym.
Odepchnął krzesło i podszedł do okna, z którego roztaczał się widok na starożytne miasto poniżej i falującą pustynię w oddali. Ból nigdy się nie zmniejszył. Spojrzał w dół na miasto. Było jego. Zamknął oczy. On, zapomniany spadkobierca, sierota, był władcą. Dlaczego zatem nie mógł zostawić przeszłości w spokoju?
Zostawić ją w spokoju?
Charlotte Hegarts go skrzywdziła, zniszczyła wszystko, co było w nim niewinne. A jednak, po niemal dekadzie, wciąż jej pragnął.
Wściekle.
Za dwa tygodnie zostanie oficjalnie uznany królem i wówczas ciężar korony będzie trzymał go z daleka od przeszłości, z daleka od niej, od pokusy, by rzucić jej w twarz to wszystko, czym wzgardziła.
Po raz ostatni, przed koronacją, będzie się domagać zemsty. To bardzo osobisty akt człowieka, nie króla, i nie zamierzał przegapić okazji, by pokazać, że w jego świecie nie ma już miejsca – ani dla niej, ani dla przeszłości.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Charlotte Hegarts otworzyła dłonie i wilgotna ziemia grudkami spadała na bukową okleinę trumny jej ojca. Nie czuła w sobie nic prócz pustki. Zupełnie nic.
Jej tanie baletki zapadały się w omszałą glebę, gdy odwróciła się plecami do grobu, twarzą do pustych miejsc z tyłu. Nie zjawił się nikt oprócz niej i wikariusza. Ani jedna osoba. Nawet jego kumple do picia, tak zwani przyjaciele, którzy byli przy nim zawsze tam, gdzie alkohol lał się strumieniami… Zrobiła kolejny krok i jeszcze jeden, nienawidząc tego, jak wykrochmalona biała bluzka niemal raniła jej skórę. Mimo to poruszała się, byle jak najdalej od przeszłości, od nadziei i marzeń, które złożyła u jego stóp. Niszczył je po kolei, zawsze wybierając butelkę zamiast córki. I to butelka ostatecznie wygrała, zabierając jej zarówno ojca, jak i nadzieję, że pewnego dnia zwyczajnie ją zauważy, swoją jedyną córkę.
Gdy dotarła do wielkich, czarnych ozdobnych bram, mimo wszystko miała nadzieję, że jednak ktoś o nim pamięta, modli się za niego. Ale na stypie nie przewidziano darmowego alkoholu. Tylko wspomnienia. Tylko ból i żal.
Więc wspomni go dla tych, którzy nie przyszli. Ostatni akt posłusznej córki.
Pójdzie do pubu po drugiej stronie ulicy, gdzie za darmo udostępniono jej salę na zapleczu, i będzie udawać, że smakują jej małe trójkątne kanapki wypełnione pastą rybną i ogórkiem.
Gdy zbliżyła się do drewnianych podwójnych drzwi rozpaczliwie potrzebujących farby, otworzyła je z impetem i… zamarła. Serce przestało pompować krew. Wywołała ducha?
– Akeem? – Zrobiła krok do przodu. – Wróciłeś…
– Tak, Charlotte – potwierdził, leniwie opierając się o blat baru.
Zatrzymała wzrok na jego ustach, na pełnych czerwonych wargach, w których tak źle brzmiało jej imię, jak dziewięć lat temu, kiedy przypomniał jej, kim wówczas była – Charlotte Hegarts, niegodna miłości córka alkoholika z najgorszej dzielnicy Londynu, borykająca się z ubóstwem, marząca o normalnym życiu szesnastolatka…
Boli. Jego obecność. Nie powinno go tu być. Ale był.
Wyprostowała się i utkwiła w nim wzrok. Pojawił się w dniu, w którym nie miała już o co walczyć, z wyjątkiem samej siebie.
– Dlaczego tu jesteś?
Zadała pytanie, które ćwiczyła nocami, by przygotować się na to spotkanie. Podczas tych prób wyobrażała sobie siebie jako personifikację chłodnej obojętności: on błaga ją o wybaczenie, ona wybacza, owszem, lecz wskazuje mu drzwi. Ćwiczyła tę scenę, ale nigdy nie spodziewała się, że to kiedykolwiek się wydarzy, zdecydowanie nie dzisiaj!
Akeem wzruszył ramionami.
– By złożyć ci wyrazy ubolewania.
– Kłamiesz, jak zwykle, Akeem!
Rzuciła w niego oskarżeniem, zanim zdążył odpowiedzieć. Kłamstwem dostał się do jej łóżka, a potem zniknął, zostawiając tylko krótką notatkę.
Wstał i ruszył w jej kierunku, wysoki, wyprostowany, uśmiechając się bezczelnie, prezentując doskonałe uzębienie na tle pełnych ust i krótko przyciętej czarnej brody.
– Nigdy cię nie okłamałem.
Wspomnienie wciąż było żywe. Pamiętała jego ostatnie kłamstwo, zanim wyskoczył przez okno jej sypialni. Złożył pocałunek na jej opuchniętych ustach z obietnicami na jutro i na zawsze.
To kłamstwo bolało najbardziej.
– Jeśli pomaga ci to spać w nocy… – odparła, zdumiona spokojem w głosie.
– Sen jest dobry dla zmarłych. Dlatego nigdy nie śpię.
Nie mogła oddychać. Odsunął na bok gęste włosy i zatrzymał się, piękny jak posąg, tuż przed nią. Czuła, jak niechciany żar wykwita na jej policzkach i schodzi w dół, coraz niżej. Nie podobało jej się to. Ani trochę. Będąc z nią w tej samej przestrzeni powietrznej, kradł powietrze, którego potrzebowała, by przeżyć.
– To musi być wyczerpujące, unikanie demonów nawiedzających twoje łóżko.
Przygotowywała się do tej konfrontacji przez dziewięć długich lat. Co najgorsze, nienawidziła konfrontacji, tymczasem ta chwila nadeszła niepodziewanie, gdy pochylił się z ustami tuż przy jej ustach.
– Nie martw się o moją wytrzymałość – wyszeptał, drażniąc ją gorącym oddechem. – Dotychczas nie zgłaszano zastrzeżeń.
Wiedziała, do czego zmierzał. Chciał jej przypomnieć, że ona też dzieliła z nim łóżko. Spał wtedy, owinięty wokół niej jak druga skóra.
– To, co robisz w swoim łóżku, nie obchodzi mnie – powiedziała, ponieważ rzeczywiście tak było. – Ale tu nie jesteś mile widziany.
– Naprawdę?
Zachowywał się jak niewiniątko, ale Charlotte nie dała się nabrać.
– Naprawdę. Mój ojciec nie chciałby tu ani ciebie, ani twoich kondolencji.
– Kondolencje są dla ciebie, nie dla niego.
– Dziwię się, że w ogóle masz coś dla mnie, i że o mnie pomyślałeś – odparowała.
Przygotowała się na tę rozmowę, ćwiczyła ją. Największe i najlepsze kłamstwo zachowała na koniec.
– Ja nigdy o tobie nie myślę, Akeem.
Jeśli nic nie czuła przy grobie, to teraz poczuła wszystko. Szesnastolatka w niej eksplodowała, przypominając dwudziestopięciolatce, że są sprawy, których nie zakończyła. Tymczasem on – najważniejsza niedokończona sprawa – właśnie zaczął odpinać perłowe guziki kołnierzyka. Powoli odsłonił szyję, z żyłami pulsującymi pod śnieżnobiałą koszulą.
Nie odpowiedział. Po prostu ją obserwował, odrobinę za długo, nie odrywając od niej oczu. Jakiś rodzaj przyciągania sprawił, że nieświadomie zmniejszyła dystans między nimi, wchodząc w magiczny krąg zapachu drewna i piasku, coraz bliższa dotknięcia go. Słowa przyszły jej łatwo, ale nie spodziewała się tak prymitywnej reakcji własnego ciała. Tego nie było w scenariuszu. Nie chciała się zdemaskować, nie mogła, nawet gdyby miała wewnętrznie spłonąć.
– Ja… często o tobie myślę, _qalbi_. – Jego niski i miękki głos był jak delikatna pieszczota. – Myślę o tym, jakie życie wybrałaś.
– Wybrałam? – powtórzyła łamiącym się głosem.
Minęło dziewięć lat. Nie mogła go całkowicie obwiniać za to, że została tam, gdzie ją zostawił. Ale tak właśnie robiła. Obwiniała go o wszystko.
Skinął głową.
– Mam na myśli tę żałosną egzystencję, którą nazywasz życiem.
– Słucham?
Cofnęła się, nieznacznie, ale wystarczająco daleko, by dać sobie miejsce na zamachnięcie się i uderzenie go prosto w pięknie wyrzeźbiony podbródek. Wiedziała, jak żałosne było jej życie, ale…
– Nie masz prawa mnie osądzać.
– Naprawdę? Mogłaś być kimkolwiek, mieć wszystko! Zamiast tego wybrałaś opiekę nad człowiekiem, który poniżał cię przy każdej okazji.
Zamrugała mocno, by przepłoszyć łzy. Naprawdę mogła być kimkolwiek?
– Mam dwadzieścia pięć lat – przypomniała mu. – Nie jestem martwa.
Mimo udawanej pewności siebie, głęboko odczuła jego słowa. Nie wiedziała, jak inaczej mogłoby wyglądać jej życie. Nic nie wiedziała, poza wszechogarniającą prawdą, że nie miała nikogo ani niczego, co mogłaby nazwać swoim.
– Czy nadal rysujesz?
Westchnęła. Rysunek… Pamiętał o tej jedynej rzeczy, która dawała jej wolność. Ołówek był jak bilet do przygody, jak ucieczka w piękno. Rzuciła to. Swoją sztukę. Swój jedyny talent. Rzuciła to, co kochała, bo ojciec nazwał jej rysunki głupimi, mówił o stracie czasu, gdy powinna się troszczyć o niego. Zniszczył wszystkie jej prace, zdeptał marzenia. A ona mu na to pozwoliła, bo czuła się egoistką okradającą go z cennych chwil. Jak mogła mieć czas dla siebie, kiedy jej tata potrzebował pomocy, by przeżyć? Jak mogła gonić za marzeniem, by zostać portrecistką, skoro tkwiła w brutalnej rzeczywistości?
– Nadal gonisz za marzeniami? – spytał, jakby czytał w jej myślach.
Przełknęła wspomnienie tego, co straciła, co zabrał jej ojciec – sztukę, tożsamość… Ponieważ jedyną wartością, z którą się identyfikowała, była jej sztuka. Jakże szybko pozwoliła marzeniom odejść, jakby nigdy nie istniały… Zresztą, jaki sens miały marzenia?
Skupiła się na twarzy mężczyzny zdeterminowanego, żeby pamiętała, żeby żałowała. On też przesuwał wzrokiem po jej twarzy.
– Marnowałaś życie, wypełniając puste butelki po whisky zimną herbatą, żeby oszukać pijanego ojca. Marnowałaś swoje życie, _qalbi_, próbując uratować człowieka, który nie chciał być uratowany.
Podniósł rękę. Długie, eleganckie palce przesunęły się w kierunku jej policzka. Cofnęła się, krok po kroku. Był zbyt blisko. Zrobiło się zbyt intymnie. Ale jego słowa dotarły do najgłębszych pokładów świadomości. Miał rację. Nie zrobiła – i nadal nie robi – żadnej z rzeczy, o których szeptali późno w nocy, skryci w jej sypialni… Mieli marzenia i nadzieje…
Co za ból! Po co rozrywać rany? Ojciec jej potrzebował, nawet jeśli nigdy nie docenił poświęcenia. Nie widział, że utrzymując go przy życiu, zapomniała o własnym. Nigdy się nie przyznała, w jaki sposób radziła sobie przy swoich niewielkich dochodach, gdy cofnięto im zasiłek socjalny. Nigdy się nie dowiedział, że odwiedzała banki żywności, ponieważ całe oszczędności wydawał na whisky. Nigdy, ani razu jej nie podziękował, gdy po wejściu w dorosłość łapała dorywcze prace: od cateringu, przez handel, po sprzątanie biur. Skakała z jednej bezsensownej pracy do drugiej… Tkwiła w tej beznadziei przez dziewięć lat, dokładnie tam, gdzie Akeem ją zostawił…
– Nie miałam wyboru! Zrobiłam, co musiałam – powiedziała. – Trwałam przy ojcu, tak jak powinna zrobić dobra córka. – Odetchnęła ciężko. – Był wszystkim, co mi zostało.
– Nieprawda – skorygował ją. – Był wszystkim, co pozwoliłaś sobie zostawić.
– Przestań! – zażądała, nie mogąc złapać tchu.
Nie chciała tego słuchać.
To nie tak miało wyglądać. Dlaczego nie klęczał przed nią, błagając ją o przebaczenie? Przecież to on ją porzucił?
– Czy jesteś kobietą, którą chciałaś być, Charlotte? – zapytał, ignorując jej słowa.
Kiedyś odważyła się uwierzyć, że może być kimś innym, że życie miało jej więcej do zaoferowania niż bycie niańką ojca, ale Akeem rozbił tę wiarę w drobny pył.
Teraz nie miała pojęcia, ani kim była, ani do czego zmierzała. Ale do tego nie zamierzała mu się przyznać. Wystarczyło, że przyznała się przed samą sobą, że opieka nad ojcem stała się jej życiem.
– Przestań! – powtórzyła. – Wyjdź!
Nienawidziła go. Nienawidziła tego, co jej zrobił. Kwestionował wszystko.
– Ale dopiero co przyjechałem.
Spojrzała na niego zmęczona.
– Nie prosiłam cię, żebyś przyjeżdżał.
– Wolisz opłakiwać go samotnie? – Rozłożył ręce, rozglądając się. – W takim miejscu?
– To miło z twojej strony, że mi przypomniałeś. – Uśmiechnęła się niemiło. – Ale nie masz prawa mówić mi, jak i gdzie mam się smucić.
– Wszystko, co powinnaś poczuć, to ulga… Ale masz rację. Nie mam prawa mówić ci, jak masz przeżywać żałobę albo gdzie, bo w ogóle nie jest mi przykro, że ten drań nie żyje. Ale naprawdę przykro mi, że straciłaś ojca, Charlotte – kontynuował. – Wiem, że go kochałaś z powodów, dla których ja…
– Nie czas na to! – przerwała mu.
– Kiedy będzie na to czas? — zapytał.
Patrzyła na białą koszulę i czarną marynarkę, pod którymi prężyło się twarde i muskularne ciało, którego kiedyś tak wściekle pragnęła. Wzięła głęboki oddech, przetarła dłońmi twarz. Czas to zakończyć.
– Czego chcesz? – spytała.
Zbliżył się, stanął tuż przed nią.
– To, czego ja chcę, nie ma znaczenia. To ty potrzebujesz tego, co ja mam, Lottie.
Świat zaśpiewał, gdy użył zdrobnienia sprzed lat.
– Czego mianowicie, Akeem?
– Potrzebujesz mnie.
– Ciebie? – wyszeptała, zniesmaczona instynktowną reakcją swojego ciała na jego niespodziewane oświadczenie.
– Tak.
Uśmiechnął się, a jego brązowe oczy zdawały się płonąć czernią.
– Tak – powtórzył. – Mnie, Akeema Abd al-Uzza.
Jego głęboki głos emanował męskością.
– A nie Akeema Ali? – zapytała.
– Abd al-Uzza to imię mojego ojca.
– Ojca? Ale twoja mama…
Zamknęła oczy. To nie miało znaczenia. Nie chciała wiedzieć. Zmusiła się do złośliwego uśmiechu.
– Akeemie Ali… – wzruszyła ramionami – lub też Abd al-Uzza, jak wolisz, nie chcę cię tutaj i na pewno cię nie potrzebuję.
– Dzisiaj jest początek reszty twojego życia. Czy jest lepszy sposób na rozpoczęcie nowego życia niż rozkoszna noc w moich ramionach, pośród niezmierzonego bogactwa?
– Chcesz mnie zabrać do łóżka? – wykrztusiła.
– Tak. Spędź ze mną jedną noc, w moim łóżku. Jedną noc pełną namiętności, Lottie.
– Dlaczego?
– Nazwij to, jak chcesz… Może… zamknięcie pewnego etapu?
– Wszedłeś tu nieproszony, bo myślałeś, że się z tobą prześpię na pożegnanie? Co za arogancja!
– Czy moja arogancja cię zaskoczyła?
– Tak. Chłopak, którego znałam, nigdy by tego nie żądał.
Przeniosła się pamięcią w przeszłość. Czuła jego niepewne palce na swoim nagim biodrze. Z ustami za jej uchem pytał, czy mógłby sprawić jej przyjemność palcami… Tamten Akeem był delikatny, opiekuńczy – nigdy nie stawiał wymagań. Tymczasem mężczyzny stojącego przed nią po prostu nie znała.
– Nie jestem chłopcem, którego pamiętasz.
Jego głos był jedwabisty, uwodzicielski.
– Przyjemność, której zaznasz w moich ramionach, będzie niepodobna do żadnego z twoich doświadczeń przede mną lub po mnie.
Położył dłoń na najczulszym miejscu jej szyi. Całą siłą woli starała się nie reagować na jego dotyk, chciała pozostać obojętna. Ale nie była obojętna. Znała tylko jego. Czuła to wszystko, czego nie powinna czuć, bo przecież nienawidziła go, prawda?
– Czy mam tu przyłożyć usta? – Wciąż dotykał jej szyi. – Żebyś zrozumiała wciąż żywą siłę przyciągania pomiędzy nami?
– Nie! – krzyknęła.
Nie mogła oddychać ani myśleć o czymkolwiek poza swoim zdradzieckim ciałem, które drżało od intensywności jego spojrzenia, jego dotyku. Pragnęła znaleźć się w jego objęciach. Co z nią było nie tak? W dzień pogrzebu ojca?
Stała na krawędzi, tymczasem Akeem sprawiał, że emocje sięgały zenitu. Nie mogła tego znieść. Nadal na nią działał! Ale mylił się, jeśli sądził, że zapomniała o tym, co zrobił, jak ją porzucił.
– Nie – powtórzyła. – Moje łóżko jest niedostępne dla ciebie.
– To nie w twoim łóżku chcę cię widzieć – poprawił ją z uśmiechem. – Tylko w moim.
– Nieważne – prychnęła. – W żadnym się nie spotkamy. Poza tym… Najwyraźniej to ty potrzebujesz mnie, inaczej by cię tu nie było.
– Uwierz mi, Lottie, musisz zamknąć drzwi do przeszłości, ja zresztą też – podsumował, wodząc kciukiem w górę napiętej linii jej szyi. – Zaryzykuj i chodź ze mną do łóżka.
Nie potrzebowała jego ust na swoim ciele, by zrozumieć, że cokolwiek istniało między nimi, stało się bardziej potężne niż dziewięć lat temu, stało się silniejsze. To rodzaj tęsknoty, pożądania…
Była głupia.
– Nie – wyszeptała, a on szybko opuścił ręce. – Nie mogę.
– Strach powstrzymywał cię, kiedy byłaś dziewczynką. Teraz jesteś kobietą i nadal się boisz?
– Jak to? Ja? – spytała zdezorientowana, bo to on był tym, który uciekł, to on się bał.
– Co masz do stracenia? – zapytał. – Nie posiadasz pracy, rodziny, pieniędzy i wkrótce będziesz bezdomna. Czy chcesz zostać dokładnie tam, gdzie zawsze byłaś, dopóki cię nie wyeksmitują i nie pozbawią wszystkiego, co znasz?
– Skąd to wiesz?
– Łatwo sobie wyobrazić, jakie życie prowadziłaś.
W milczeniu wytrzymał jej pytające spojrzenie. Oczywiście, że wiedział wszystko. Był bogaty. Rozpoznała duże pieniądze w każdym ściegu jego szytego na miarę garnituru.
Wiedział, że zatrzymała się w miejscu, była tą samą dziewczyną, którą znał przed laty, przestraszoną, samotną w systemie, który w każdym momencie mógł zabrać ją od taty.
Zawsze trzymała język za zębami. Tata ją tego nauczył. Osoby z zewnątrz nie miały znaczenia, nie liczyły się. Dlatego nikomu nic nie zdradziła, nawet policji, która pewnego dnia wyważyła drzwi, ponieważ szkoła nie była w stanie skontaktować się z nią przez trzy dni i mieli obawy o jej bezpieczeństwo. Znaleźli ojca ledwie przytomnego i zabrali ją do domu dziecka. Mimo to nadal milczała. Wyznała wszystko tylko Akeemowi.
Osiem tygodni, powiedzieli jej. Jeśli za osiem tygodni Damien udowodni, że czuje się na tyle dobrze, by zaopiekować się córką, będzie mogła wrócić do domu.
Przez te osiem tygodni na świecie było ich tylko dwoje, Akeem i Charlotte. Był jej pierwszym i jedynym przyjacielem. Otworzyła się po raz pierwszy w życiu – ponieważ zaoferował jej coś, czego nigdy nie miała – przyjaźń.
Ale nie była już tamtą dziewczyną. Nie chciała nią być, ponieważ tamta dziewczyna wszystko oddała ojcu, aż wreszcie nic już nie zostało dla niej.
Jakieś nieznane szaleństwo namawiało ją, by rzucić ostrożność na wiatr i przyznać, że jego dotyk był wciąż mile widziany, że chciała więcej, o wiele więcej. Czy kiedykolwiek myślała o sobie? Była spontaniczna? Raz, kiedy to spakowała walizkę, gotowa do ucieczki z nim. Tylko że uciekł bez niej…
A teraz? Nie miała nic do stracenia, spędzając z nim noc. Sama przyjemność, jakkolwiek ulotna.
– Jedna noc? – zapytała szeptem.
Stała przed nim na palcach i czekała – nos w nos, oko w oko, jak bokser…
Pamiętała kilka trofeów ojca na kominku w domu. Jedyne rzeczy, z których był dumny, osiągnięcia bokserskie. A czym ona sama mogła się pochwalić? Nagrodami za portrety w szkole? Błyskotliwą rekrutacją na studia, których nigdy nie podjęła, ponieważ musiała opiekować się tatą…
– Tak – potwierdził Akeem. – Jedna noc.
Żądza. To wszystko. Właśnie tak zareagowała na dramatyczny dzień, wspomnienia i burzę emocji, jaką w niej wywoływał. Poddała się spontaniczności, na którą nigdy jej nie pozwolono, na którą sama sobie nie pozwoliła. Do tego dnia.
Położyła dłonie na jego piersiach.
– Miejmy to już za sobą – powiedziała, próbując udawać obojętność. Ale nie była obojętna. Była podekscytowana, przestraszona, zaskoczona…
– Jak sobie życzysz – odparł, mrużąc oczy. – Ale „miejmy to już za sobą” w moim wydaniu będzie długie i satysfakcjonujące.
Przeszyły ją nagłe, niespokojne dreszcze.
– Jedna noc. Potem się rozstaniemy. Nic się nie zmieni. Będziemy dla siebie jedynie odległym wspomnieniem, prawda?
– Tak – zgodził się z powagą wyrzeźbioną na pięknej twarzy niczym w granicie.
Charlotte zawahała się. Kłamał. Ponownie. Czy może to ona kłamała? Bo to by zmieniłoby wszystko. Jednak… Czy nie o to jej chodziło? Dążyć naprzód ku świetlanej przyszłości, bez zobowiązań, bez oglądania się na przeszłość?
– Myślisz zbyt intensywnie, Charlotte – powiedział swoim kamiennym głosem i wyciągnął rękę.
Poszła za nim, bez dalszych pytań, do zaparkowanego nieopodal samochodu.
Usiadła. Spojrzała na niego, rozłożonego wygodnie na skórzanym siedzeniu, i jej zdradzieckie serce zaczęło bić podwójnie. Jej dłoń promieniowała ciepłem ich połączonych rąk, usta pulsowały wspomnieniem jego ust, serce groziło eksplozją…
Przeciągnęła spocone z emocji dłonie w dół czarnej ołówkowej spódnicy. W rajstopach poszło jej oczko, tworząc żałosną drabinkę wzdłuż łydki. Przyjrzała się sobie, schłodzona nagłą świadomością. Nie pasowała tutaj, ze swoją tanią spódniczką i rajstopami za grosze. Nie tak powinna wyglądać kobieta udająca się do hotelu, by dać się uwieść.
Wychyliła się za okno. Jej ubranie nie miało znaczenia. Chciała tego. Chciała Akeema. Odwrócona tyłem do niego, poczuła ciepło jego oddechu, zanim przyłożył usta do jej ucha.
– Jesteś taka spięta… – Przeciągnął palcem wzdłuż jej kręgosłupa. – Mam szczery zamiar to naprawić.
Nie dotykano jej od prawie dekady. Oczywiście umawiała się z innymi, pracowała w najróżniejszych miejscach, a spotkania z ludźmi nie były problemem. Ale nigdy nie miała z nikim bliższego kontaktu, nigdy nikogo nie chciała, ponieważ usta innych mężczyzn nie były jego ustami.
Pochyliła się w jego kierunku i zamknęła oczy. Tej nocy jego ręce będą wszędzie… Na niej, w niej, kiedy znajdą się nadzy w eleganckim londyńskim hotelu. Potrzebowała tego.
Samochód zwolnił albo to ona przestała oddychać.
– Czy to cię przeraża? – zapytała.
– Co takiego?
Obróciła się w jego objęciach.
– Ta energia między nami.
– To, co czuję, to podniecenie – przyznał. – To nie strach.
– Ja też to czuję – szepnęła zgodnie z prawdą. – Ale minęło prawie dziesięć lat. Jesteśmy sobie obcy, a jednak…
– Obcy? – zdziwił się.
– Jak możemy nie być? Miałam tylko szesnaście lat, kiedy poznaliśmy się w Sierocińcu Świętego Jana…
– Ja prawie osiemnaście.
Oboje byli niewinni, znajdując w sobie ukojenie.
– Ale nasze późniejsze losy… I obecna sytuacja…
Chciała to powiedzieć tak, by nadal czuć się dobrze. Akeem kojarzył się luksusem. Drogi garnitur pieścił jego ciało w luksusowym samochodzie. Przybyli z innych światów.
Dziewięć lat temu w domu dziecka Akeem też otworzył przed nią zupełnie nowy świat. Stali się nawzajem swoją tajemnicą. Byli dla siebie ucieczką od innych. Akeem zaoferował jej przyjacielskie milczenie w świecie, który nienawidził ciszy, zaoferował jej pocieszenie w niekończącej się trosce o ojca, pozwalając jej nadal być sobą. Siedzieli przed telewizorem w świetlicy lub rozmawiali w ogrodzie. Chciał uciec, a ona słuchała opowieści o jego marzeniach, o tym, jak chciał budować drapacze chmur. On też marzyła. Chciała mieć rodzinę, którą mogłaby nazwać własną, karierę, która spełniałaby jej fantazyjne plany o zostaniu portrecistką. A potem jedyna osoba, która wierzyła w jej marzenia, zniknęła. Tak jak jej marzenia, gdy tylko ośmieliła się uwierzyć, że mogą się spełnić.
Nie wyobrażała sobie wówczas, że prawie dziesięć lat później spotkają się jako obcy.
Charlotte spojrzała na niego ostrożnie, czubkiem języka zwilżyła dolną wargę.
Akeem sprawił, że uwierzyła w wiele kłamstw.
Wstrzymała oddech i wsunęła palec w dziurkę guzika.
Przynajmniej to było prawdziwe.
– Znasz mnie – oświadczył. – Nadal mnie pragniesz i szukasz sposobu na usprawiedliwienie tego pragnienia. To, co nas łączy, powinno rozwiać wszelkie wątpliwości.
Westchnęła, nie mogąc zaprzeczyć trafności jego spostrzeżeń.
– Nie jesteśmy sobie obcy – kontynuował. – Nasze ciała się znają.
Położył kciuk na jej górnej wardze, a ona instynktownie otworzyła usta, by go przyjąć. Wyciągniętą ręką sięgnęła do jego rozporka.
– Masz rację. Nasze ciała się znają.
Nie mogła się ruszyć. Jego ciepło hipnotyzowało ją.
– Nie ma tu wstydu ani winy, _qalbi_ – obiecał. – Tylko przyjemność.
Nie odpowiedziała. Nie mogła.
– Przybyliśmy – poinformował ją, wychodząc.
Złapała oddech, otwierając drzwi po swojej stronie. Czekał na nią. Wyszła, by do niego dołączyć, akceptując podaną rękę.
Wszędzie wokół były samoloty.
– Gdzie jest hotel? – spytała.
– Nie było mowy o hotelu.
– Więc…. gdzie…?
Mały samolot na pasie obok wzbił się w powietrze, a ona patrzyła, jak przeszywa niebo. Dotarli na lotnisko? Z bijącym sercem odwróciła się w jego stronę.
– Powiedziałeś, że to będzie jedna noc…
– Tak – potwierdził. – Zamierzam przez jedną noc gościć cię w moim łóżku. Nie ma tu podstępu. Żadnego oszustwa. Chodzi o moje łóżko, to, którym cieszę się od lat.
– Rozumiem, po prostu potrzebujesz nowego materaca!
Musiała się opanować. Reagowała na jego głos, jego spojrzenia. Jej ciało znów ją zdradziło.
– Potrzebuję ciebie, _qalbi_ – sprostował. – Pragnę mieć cię w moim łóżku. W moim pustynnym królestwie.
– Słucham!? – Nie dowierzała własnym uszom. – Twoje pustynne królestwo?
– Tak, Lottie. Jestem następcą tronu Akeem Abd al-Uzza, synem zmarłego króla Saleema Abd al-Uzzy i wkrótce mam zostać królem państwa Taliedaa.
– Jak to możliwe? Kiedy twój biologiczny ojciec skontaktował się z tobą w dniu twoich osiemnastych urodzin, myślałam…
– Źle myślałaś – przerwał jej stanowczo. – To nie mój ojciec skontaktował się ze mną, lecz doradca ojca, człowiek, który czuwał nade mną przez całe moje życie. Czekał.
– Czekał? Na co? Żebyś zobaczył, jak bardzo życie może cię skopać?
Wiedziała, ile ciosów od życia dostali oboje. Akeem mówił, że ktoś mógł go uratować. Ale tak się nie stało.
– Serio? To twój pierwszy wniosek? Nie pomyślałaś, kim mogłaś się stać?
– Nie chodzi o mnie… – Machnęła ręką. – Zostawił cię, dzieciaka, samego na pastwę losu, mimo że masz w sobie królewską krew? Jesteś księciem… A oni przerzucali cię z jednego domu dziecka do drugiego dlatego, że… czekali?
– Daruj sobie, Charlotte, nie potrzebuję litości.
– To nie jest litość! – krzyknęła.
To była pełna wściekłość z chłodzącą dawką empatii.
– Więc nie patrz tak na mnie tymi wielkimi, smutnymi oczami.
– To jedyne oczy, jakie mam – odburknęła.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Dlaczego oni… on – poprawiła – czekał tak długo po śmierci twojej matki?
– Moja matka się nie liczyła. Była tylko zabawką ojca, zwykłą osobą pracującą w pałacu. Odeszła w chwili, gdy odkryła, że jest w ciąży, z obawy przed ostracyzmem. Jej śmierć niczego nie zmieniła.
Charlotte wyobrażała sobie, ile kosztowało go wyznanie tak okrutnej prawdy.
– Dlaczego zostawili cię w systemie opieki aż do osiemnastych urodzin?
– Królowie nie zawracają sobie głowy nieślubnymi synami, chyba że zagrażają ich bezpieczeństwu lub nagle do czegoś ich potrzebują.
Nie powiedział „chcą”… Czyżby oboje byli niechciani przez swoich ojców?
– A w twoim przypadku?
– Byłem, jestem – podkreślił – jedynym spadkobiercą tronu Taliedaenów.
W jego głosie nie było dumy ani żadnych innych uczuć. Może tylko pustka.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Czy to by coś zmieniło? – zapytał. – Zresztą, powiedziałem ci prawdę. Moja biologiczna rodzina nawiązała kontakt i chciała się ze mną spotkać. Czy reszta miała znaczenie?
– Oczywiście, że nie. Ale planowaliśmy razem uciec…
– Związałaś się z chłopcem z odciskami na rękach, chłopcem, który pracował fizycznie od świtu do zmierzchu, by nauczyć się swojego fachu. Nie obiecałaś się biednemu księciu sierocie, który pewnego dnia zostanie królem. Chciałaś człowieka, nie korony. Nie było potrzeby ci mówić.
– Stąd ten pośpiech? Dlatego chciałeś poznać mojego ojca? Powiedzieć mu, że wyjeżdżamy z jego zgodą lub bez? Bo opuszczałeś Anglię? Czy dlatego odszedłeś beze mnie? Nic nie rozumiem…
– Kiedy zaproponowałem, żebyśmy razem wymknęli się z systemu, który nie dbał o żadne z nas, i od twojego ojca, planowałem zabrać cię do kawalerki, którą otrzymałem na osiemnaste urodziny. Ale tamtego dnia mogłem wrócić do domu. Do mojego kraju. Tamtego dnia albo nigdy. Podróż w jedną stronę.
– Więc dokonałeś wyboru… – wyszeptała, czując, jak słabnie.
– Ale teraz jestem tutaj.
Chciała naciskać. Chciała, żeby powiedział jej prosto w oczy, że nie była wystarczająca, że nie była materiałem na księżniczkę i doskonale radził sobie bez niej. Ale słowa uwięzły jej w gardle.
Dlatego ją zostawił. Porzucił ją, ponieważ uważał, że nie jest godna być częścią jego nowego życia. Córka alkoholika nigdy nie zostałaby zaakceptowana przez rodzinę królewską. Nie można było jej kochać, została skazana na porażkę, o czym ojciec przypominał jej za każdym razem, gdy zrobiła coś źle, a nawet częściej, za każdym razem, gdy oddychała zbyt głośno, mówiła zbyt ufnie.
Akeem wlał w nią wszystkie proste nadzieje i otworzył ją na marzenia. Wierzyła, że akceptuje ją taką, jaka była.
– Nie mogę z tobą jechać do Taliedaa – powiedziała.
Chciała zamknąć drzwi do przeszłości, a nie wyważać je!
– Nie chcę trafić do świata, w którym jesteś następcą tronu, a ja… – Popatrzyła na dziurę pod kolanem. – Poszły mi oczka… Nie mogę tak wsiąść do samolotu.
– Więc zdejmij to.
– Ja… – Oddychając ciężko, wzruszyła ramionami. – Nie mogę.
Mogłaby zdjąć rajstopy, ale nie mogła zdjąć skóry. Nie mogła zignorować tego, kim była, ani zmienić tego, kim on teraz był.
– Dokąd pójdziesz, _qalbi_? – zapytał. – Wrócisz do domku, w którym zostaliśmy kochankami?
– Jeden raz nie czyni nas kochankami – odparła twardo.
– Zatem do domku, w którym spędziliśmy niezliczone godziny, ukrywając się przed twoim ojcem i kierownikiem domu dziecka, rozmawiając – skorygował. – To ten sam domek, w którym oboje straciliśmy dziewictwo.
Wspomnienia zawładnęły jej sercem, tak jak zamierzał, wspomnienia z czasów, kiedy się kochali; nocy, w której rozstali się z dziewictwem, by przypieczętować swój związek; nocy przed ich wspólną ucieczką… Nie było wspólnej ucieczki. Zostawił ją samą, z ojcem powtarzającym „A nie mówiłem”, ponieważ wcześniej wszystko mu wyznała w tajemnicy przez Akeemem.
– Nie jestem już tym chłopcem – przypomniał jej ponownie i położył dłonie na jej ramionach. – Umiem się kontrolować.
– Nigdy nie traciłeś kontroli. Nie ze mną.
– Naprawdę? – kontynuował bez chwili refleksji. – Ale wiedz, że to nie ma znaczenia, ponieważ przyjemność, której teraz doświadczysz… To będzie… To będzie rodzaj przyjemności, którą tylko król może ci dać. Tylko ja. Tylko człowiek, którym się stałem.
– Król? – wyszeptała.
– To twoja ostatnia szansa – ostrzegł, ignorując jej pytanie.
Wciąż się wahała.
– Proszę… – wskazał ręką w kierunku długiego czerwonego dywanu prowadzącego do schodów gigantycznego samolotu – lub zostań dokładnie tam, gdzie zawsze byłaś.
Odwrócił się i ruszył w stronę samolotu.
– Zaczekaj!
Serce wyrywało jej się z piersi, nagle nie miała czym oddychać… Pogrzeb był dla ojca. Stypa okazała się dla Akeema. Ale to… Ta wyprawa może być dla niej.
– Ja też nie jestem dziewczyną, którą pamiętasz.
I nie była. Nie chciała być. Pragnęła stać się kimś innym, choćby na chwilę przeistoczyć się w samolubną, beztroską, pewną siebie kobietę godną króla. Nie mogła stać się jak ojciec, z życiem przelatującym przez palce.
Ojciec był jedynie cieniem na progu śmierci. Był martwy dużo wcześniej, zanim go znalazła. Zabił go atak serca spowodowany alkoholizmem. Nikogo przy nim nie było. Umarł, ponieważ po raz pierwszy nie sprostała tej jednej rzeczy, którą robiła niemal od urodzenia – nie zdołała utrzymać go przy życiu.
Nadszedł czas, by wymazać ojca z pamięci, zanim upodobni się do niego. i skupić się na mężczyźnie, który oferował jej inne życie.
Była teraz jedyną osobą, którą mogła zawieść. Ale miała już dość rozczarowań i porażek.
Unosząc wysoko głowę z długimi do pasa lokami, wyprzedziła Akeema i weszła na pokład odrzutowca.