- W empik go
Obłędy - ebook
Obłędy - ebook
Gdy długo skrywane obsesje stają się obłędami…
Porzucona Andrea Cherry leczy złamane serce i układa swoje życie od nowa. Los przecież nigdy nie był dla niej łaskawy, a przeszłość powróciła, gdy dziewczyna oddała swoje serce temu jedynemu. Ale czy można złamać coś, co już od dawna jest złamane? I czy można żyć, nie znając odpowiedzi na najważniejsze pytanie: kim jest ojciec mojego dziecka?
Andrea decyduje się na odważny krok i zamierza sama odkryć prawdę, choć ta może być o wiele trudniejsza niż jej dotychczasowe życie.
Kto okaże się biologicznym ojcem Lily, dziewczynki, która skradła serce Nicholasa Blake’a?
Czy spotkanie z mordercą i ofiarą Oddechu Diabła okaże się punktem zwrotnym w rozwiązaniu tej tajemnicy?
Nicholas zrobi wszystko, żeby poznać prawdę, ale czy warto ingerować w przeznaczenie? A przede wszystkim - czy jest to bezpieczne?
Angela Santini - młoda polska autorka w 2012 roku wyjechała z Polski do Londynu. W 2021 roku zadebiutowała książką "Obsesje", która spotkała się z gorącym przyjęciem czytelniczek. Zapewnia, że w życiu nic jej tak nie wyszło jak trójka wiecznie głodnych dzieci, które w przeciwieństwie do niej doskonale wiedzą, czego chcą. No dobrze, ona też wie, czego chce, z tą różnicą, że jej dzieci to dostają. Zapewnia, że jest szczęśliwą matką, żoną i niczyją kochanką. Poza tym jest całkiem zwyczajna; kocha gotować, tańczyć, czytać i oglądać filmy o seryjnych mordercach.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-562-0 |
Rozmiar pliku: | 560 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Witamy na pokładzie Singapore Airlines, panie Blake.
– Dzięki – odpowiadam chłodno, chociaż stewardesa zapewne liczyła na nutkę podniety w moim głosie. W końcu mam przyjemność lecieć jako jeden z pierwszych ich nowym samolotem A380 w biznes class. Zawsze latam w pierwszej klasie, ponieważ lubię intymność i nie cierpię tłoku.
A może dlatego, że lubisz gwiazdorzyć?
Nie. Nie jestem typem gwiazdora, nie udzielam wywiadów dla kolorowych szmatławców i nie pozuję na ściankach. Cenię wygodę, ale nie jestem hipokrytą. Jeśli ktoś mówi, że pieniądze w życiu nie załatwią wszystkiego, to widocznie nigdy nie miał ich wystarczająco dużo. Uczcijmy tę myśl Dom Pérignon z dwa tysiące czwartego.
Zarozumiały sukinkot.
Stewardesa zaczyna się wić pomiędzy mną a Jimmym, ale nie jestem w nastroju do pieprzenia nikogo swoim wygłodniałym wzrokiem. W tym momencie nie czuję się jak typowy samiec alfa, ponieważ gdybym tylko mógł, wyjebałbym ją za fraki.
Z samolotu.
Daję jej za to znać swoją wpienioną gębą, że nie jestem nią zainteresowany, co najwyraźniej działa, ponieważ opuszcza pole mojego widzenia już z mniejszą gracją. To jednak ani trochę nie zmniejsza mojego wkurwienia, gdy patrzę na kumpla przyklejonego do telefonu. Chrząkam, ale facet jest kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Tęsknie za tobą, Cherry…
Tak kurewsko mi jej brakuje, ale muszę ochłonąć. I muszę dać jej czas, żeby zrobiła to samo.
– Coś mówiłeś?
– Wieki temu. Whisky? W złotej szklance? – pytam rozbawiony. Jeśli ktoś zapytałby, co nas łączy, to na pewno dystans do tych wszystkich wyrafinowanych pierdół.
– Poproszę. Zapytaj, czy mają złote chrupki, bo dawno nie jadłem.
Jimmy wyciąga się na rozsuwanym podgrzewanym fotelu i upija łyk mocnego jak diabli trunku. Na myśl od razu przychodzi mi mój ojciec. Lubi mocny alkohol, pod warunkiem że ten nie jest od niego młodszy mniej niż dziesięć lat. Prycham w myślach. To samo można powiedzieć o jego kobietach.
Z głośnika dobiega głos pilota informujący o tym, że zaraz startujemy. Ostatni raz sprawdzam telefon, katując swoje stęsknione serce. Pusto. Nie odezwała się. Nie pożegnała się. Nie życzyła mi bezpiecznego lotu. Być może nawet nie chce, żebym bezpiecznie wylądował. Oddycham ciężko i zasuwam okno.
Chcę mieć już za sobą ten projekt.
Chcę mieć już to wszystko za sobą.
Chcę mieć je znowu blisko siebie.
I chcę znów być szczęśliwy.
Zamawiam przez tablet coś na ząb, ciesząc się, że nie muszę w tym celu nikogo oglądać. Tu wszystko odbywa się z zachowaniem najwyższej dyskrecji. Kładę się na łóżko, opieram o poduszkę Givenchy i zamykam oczy. Czuję się jak w podniebnym luksusowym hotelu. Jedenaście patyków to bardzo dobra cena za ten przywilej. Włączam trzydziestodwucalowy telewizor i przerzucam kanały, żeby wyciszyć myśli i ugasić tęsknotę za swoją dziecinką.
Same bzdury. Szklany cycek nigdy nie należał do moich hobby, ale odkąd obejrzałem kilka bajek i filmów z moimi dziewczynami… Kurwa. Nie ma szans, żebym przestał o nich myśleć. Musiałbym umrzeć. Wgapiam się w ekran i maluję na nim jej twarz. Jest piękna, seksowna, zmysłowa. Nie ma takiej drugiej. Słyszę jej aksamitny głos. Gdybym ją dorwał… wrr. Na samą myśl kutas mi staje.
„Ważniejsze od pokazywania piersi jest ich badanie. Nazywam się Andrea Cherry i badam się regularnie. A ty?”.
Co, do chuja? Przecieram oczy. To chyba, kurwa, jakiś żart? Siadam i otwieram gębę najszerzej, jak potrafię.
– Twoja ptaszyna jest w…
– Jest goła.
– Kampanii…
– Ma gołe cycki.
– W szczytnym celu.
– Wszyscy to widzą.
– Jestem pod wrażeniem.
– Ja też.
A mój wacek jeszcze bardziej.
Niezawodna pamięć od razu podpowiada mi, kiedy do tego doszło. Wtedy gdy dzwoniłem do niej, a ona jak zwykle nie odbierała. Wtedy gdy Gary po raz pierwszy w życiu był zakłopotany moimi pytaniami. To wtedy okłamała mnie, że była tam w sprawie pracy. Już wtedy byłem idiotą.
Nie. Byłem nim, odkąd ją tylko zobaczyłem. Ta mała krucha istotka w gruncie rzeczy ma niezłe jaja i wbrew temu, co o sobie myśli, jest sprytna i bardzo inteligentna. Tym bardziej nie rozumiem, co robiła w takim miejscu jak ta rudera u Grace. Całe szczęście, że nie musi więcej tam tyrać.
– Gratuluję, stary. Znalazłeś prawdziwy diament. Miejmy tylko nadzieję, że ktoś inny nie będzie próbował go oszlifować.
– Nie wkurwiaj mnie – syczę.
Jimmy ma jedną wadę. Nie. Ma wad od zajebania, ale ta jedna zawsze sprawia, że mam ochotę przywalić mu w tą fircykowatą gębę. Chłopak zawsze mówi to, co myśli, jednak wyłącznie do mnie. I o mnie. Oprócz mojej matki i mojej upartej kobiety, byłej kobiety, nikt nie ma do tego wystarczających jaj.
Kładę się z powrotem na łóżko. Wbijam w przeglądarkę imię i nazwisko mojej gorącej laski, a raczej jej idealnych błyszczących cycków. Oczywiście, kurwa, wszyscy o tym trąbią.
Szczerzę się. I trąbią też o tym, że to moja dziewczynka zagrała w tej reklamie, nie biorąc za nią ani jednego funta.
– Whisky? W złotej szklance? Trzeba to opić. Wiedziałem, że jest dobrym człowiekiem, ale to…
– A ty co? Chyba zapomniałeś, że w domu czeka na ciebie Barbie?
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Znalazłem jego słaby punkt i uwielbiam go wykorzystywać przy każdej możliwej okazji. Przyznam, że Liz nie jest brzydką kobietą, ale w ogóle nie jest w moim typie. Lubię ją, wiem, że moje dziewczyny będą z nią bezpieczne, jednak na wszelki wypadek wysłałem tam swojego zaufanego człowieka.
– Jeśli dowie się o tym, jak ją nazywasz, nie chcę być w twojej ogorzałej skórze. Poza tym może i wygląda jak Barbie, ale z charakteru nie ma z nią nic wspólnego.
– Dobra, dobra. Nie spinaj się tak. Księżniczko. – Parskam śmiechem, a Jimmy wlepia wzrok w telefon i uśmiecha się z rozmarzeniem.
Po raz pierwszy w życiu czegoś komuś zazdroszczę. Nie tego, że jest zakochany, bo podejrzewam, że sam odleciałem bardziej niż on, tylko tego, że oboje potrafili do siebie dotrzeć w tak krótkim czasie. Gdyby mi jeszcze było mało, mój przyjaciel nosi się z zamiarem oświadczyn. Ślub nigdy nie był na liście moich marzeń, tak samo jak dzieci, ale…
– Andrea za to jest wilkiem w owczej skórze. Nic dziwnego, że straciłeś dla niej głowę. I nic dziwnego, że nie potraficie się dogadać.
Czy mógłby chociaż na mnie patrzeć, kiedy mi ciśnie?
– Potrafimy się dogadać. Odseparowaliśmy się z innego powodu niż brak porozumienia.
Powiedzmy.
– Zawsze myślałem, że separacja jest wtedy, gdy dwie osoby podejmują taką decyzję.
– Dobra. Rzuciłem ją. Lepiej? – Chociaż w moim łbie ona nawet przez sekundę nie jest wolna.
– Nie. Nie rzuciłeś jej. Podjąłeś tę decyzję pod wpływem emocji, a nie dlatego, że nie chcesz z nią być.
– Do sedna, stary.
– Wyrzuciłeś ją ze swojego gabinetu, ale to ona od ciebie odeszła.
Czuję się tak, jakby ktoś zapalił pochodnie w moim żołądku.
– Odeszła. Ode mnie – majaczę jak potłuczony, starając się poukładać to w swojej głowie.
– Tym razem to twoja dupa została skopana. – Jim kładzie się wygodnie i zamyka oczy. – Nareszcie.
Mogą mnie wyruchać dzikie świnie, ale niech to nie będzie prawdą. Nie od dziś wiadomo, że skrzywdzona kobieta jest gorsza od rozwścieczonego słonia. Kobiety kochają się mścić. Kochają nie zapominać. I nie dopuszczą, żebyś przypadkiem ty zapomniał, jaką wielką krzywdę im wyrządziłeś.
Chuj, że są najbardziej kłamliwym i przebiegłym gatunkiem na tej ziemi. Ważne jest wyłącznie to, że ty nie masz prawa się na nie wkurwiać. A jeśli już dopuścisz się tej zbrodni, pamiętaj, żebyś długo je za to przepraszał.
Problem w tym, że moja kobieta ma w dupie przeprosiny. Nie mówię, że próbowałem, ale chciałem z nią o tym porozmawiać. Starałem się do niej dodzwonić każdego jebanego dnia po kilka razy. Najpierw po prostu nie odbierała, później mnie odrzucała, aż w końcu wyłączyła telefon albo mnie zablokowała. To ja próbowałem, pomimo że to ona mnie oszukała. I to ona czuje się największą ofiarą. Jednak prawda jest bardziej okrutna, niż wszystkim nam się wydaje. Największą krzywdę wyrządziliśmy Lily. Oboje.
Zamykam oczy i zapadam się w otchłań, gdzie sam mogę wykreować to, co chcę zobaczyć.
*
Miami zawsze pachnie seksem, fortuną i seksem. Tym razem jednak obejdzie się bez seksu, za to z większą fortuną. Mój klient to gruba ryba, a ja mam zamiar wycisnąć go jak cytrynę. Zasada jest prosta: zawsze podwajaj swoją stawkę, żebyś miał z czego zjechać. Obie strony wychodzą z tego zadowolone, ale tylko jedna jest frajerem.
I to nigdy nie jestem ja.
Witam się najpierw z frajerem numer jeden. To Aaron. Typowy Amerykanin, który uważa się za ósmy cud świata, jest wielkim patriotą i znawcą światowej gospodarki. Dziwi mnie tylko, że nie wiedział, ile broni jego cudowny kraj przepuścił do Iraku, nie wspominając już o operacji „Chciwość”, o której co drugi nie ma pojęcia. Amerykanie są patriotami, to trzeba im przyznać. Uwielbiają oglądać wiadomości i opierdalać się w barach tłustym żarciem z kuflem piwa.
Poznajcie frajera numer dwa. To Thomas. Gdyby nie był tak spasiony, to nawet bym mu współczuł. Czego? Tego, że każda z kobiet, które poślubił, zdradziła go z jego o dobre kilkanaście kilogramów lżejszym bratem.
I mój ulubiony frajer nad frajerami. Jacob. Jest dobrym źródłem, więc będziemy traktować go z szacunkiem.
– Witajcie. Jak wam minął lot?
– Brakowało tajskiego masażu, ale poza tym w porządku. – Podaję mu rękę. Jimmy robi to samo.
– Zobaczę, co da się zrobić. Pewnie jesteście zmęczeni, ale musimy omówić kilka kwestii.
– Za kilka dni wracam, Jack. – Jacob nie znosi swojego imienia, więc będziemy mili i będziemy zwracać się do niego tak, jak lubi. – Tym razem nie zostaję na kilka tygodni. Musisz mi wybaczyć.
Generalnie nie ma wyjścia, ale zachowamy to dla siebie.
– Kobieta?
Kiwam głową.
– Z nimi zawsze są jakieś problemy, Nick – odzywa się frajer numer dwa.
– Zabierajmy się do pracy. – Wsiadam do zaparkowanego SUV-a i sprawdzam telefon, który wciąż milczy.
Hotel, który rezerwują dla mnie moi klienci, zawsze jest najwyższych lotów. W lodówce czeka idealnie schłodzona woda, mój ulubiony alkohol i perfumy. Jednak zawsze sam opłacam sobie transport i do końca nikt nie wie, jakim samolotem przylecę. Nikomu nie ufam – to moja żelazna zasada.
Kiedy pokojówka znika za drzwiami, wskakuję pod prysznic, ale potrzeba kąpieli szybko zamienia się w potrzebę zwalenia konia, co zaczyna być moim nowym nawykiem. Obraz błyszczących cycków mojej kobiety doprowadza mnie do wytrysku w kilka minut. Nie mówiąc o tym, jak wyobrażam sobie, że właśnie teraz klęczy przede mną i błaga, żebym ją zerżnął.
Marzenia, bracie. Marzenia.
Seks z nią był dla mnie czymś zupełnie nowym. Sam nie wiem, czy dlatego, że jest piękna i niewinna, czy ponieważ po raz pierwszy uprawiałem go z kimś, z kim chciałem się obudzić następnego ranka. I każdego kolejnego.
To się nazywa miłość, Blake.
I czasami żałuję, że tak szybko nam poszło. To rychłe wyznanie miłości, które do dziś mnie zdumiewa, najprawdopodobniej spieprzyło początek czegoś głębszego. Kończąc te zajebiste życiowe przemyślenia, ścieram z siebie resztki mojej spermy. Czuję się, jakbym miał dwanaście lat, zwłaszcza gdy podskakuję, słysząc pukanie do drzwi mojego pokoju. Owijam ręcznikiem biodra i otwieram. To Jimmy. Jeśli dobrze widzę, jest lekko podkurwiony.
– Rozmawiałem z Liz.
– Fajnie. – Nalewam nam po równe dwa centymetry whisky. – Chcesz o tym porozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką czy raczej sam sobie z tym poradzisz?
Jimmy wypija płyn duszkiem i z hukiem odstawia szklankę na stolik.
– Andrea jest wściekła.
Biorę porządny łyk, uspokajając szalejące serce.
– Nic nowego. – Kurwa, ale mocna.
– Kupiłeś jej samochód?
– Dostała go w prezencie od Lily. – Wycieram ręcznikiem włosy, pachy i brzuch. Chętnie wytarłbym też jaja, ale poczekam, aż mój przyjaciel przestanie jęczeć i sobie pójdzie.
– Niespełna sześciolatki nie kupują swoim rodzicom samochodów.
Czy on myśli, że tego nie wiem?
– Co ma zamiar zrobić?
– Nie wiem. Pewnie go nie przyjmie. Dobrze wiesz, że w ten sposób tylko pogarszasz swoją i tak już chujową sytuację.
– Ho, ho. Widzę, mam do czynienia ze znawcą chujowych sytuacji!
– Andrea nie jest interesowna.
– Wiem. – Uśmiecham się kącikiem ust. Duma mnie rozpiera, kiedy słyszę coś tak wspaniałego na temat kobiety, którą sobie wybrałem. – Samochód jest im potrzebny. Powścieka się i zrozumie, że to nie był taki głupi pomysł.
Jim wzdycha tak głęboko, że czuję powiew whisky z jego ust. Mam ochotę się roześmiać, bo zachowuje się jak siostra Andrei. Albo brat.
– Ty niczego nie rozumiesz, stary. Ona myśli, że w ten sposób chcesz ją przekupić.
Gdybym nie kochał go jak brata, chybabym mu zajebał. Nic mnie tak nie wkurwia jak podważanie moich decyzji na temat mojej kobiety. Znam ją lepiej i nie musiałem tam być, żeby wiedzieć, w jaki szał wpadła, kiedy Lily podała jej zapakowane kluczyki do nowiutkiego audi.
– Wie, że nigdy bym tego nie zrobił. Nie mogę pozwolić, żeby nie miały jak się poruszać, gdzie mieszkać czy martwić się o pieniądze. – Nie wspominam kumplowi o tym, że dzisiaj wysłałem jej alimenty na konto. Nie wiem, ile wynoszą, ale nie zamierzam oszczędzać na kimś, kogo kocham. Mają mieć wszystko, czego zapragną. Ze mną lub beze mnie.
Koniec, kurwa, kropka.
– À propos mieszkania. Zapomniałem zabrać z niego obrazy.
Szukam świeżych skarpet, ale na te słowa gwałtownie odwracam się w jego stronę.
– Chyba sobie, kurwa, żartujesz? – Momentalnie się spinam. Panika to coś, czego szczerze nie cierpię.
– Chciałbym.
– Dzwoń do Liz i wtajemnicz ją w sprawę. Te obrazy muszą stamtąd zniknąć, bo inaczej cały plan chuj strzeli. To są jej obrazy, które kupiłem w tajemnicy. Jeśli je znajdzie, zorientuje się, że to moje mieszkanie. – Przecieram ręką mokre włosy. Staram się obmyślić jakiś plan B, choć nie sądziłem, że do tak prostej czynności trzeba mieć w ogóle jakiś plan. – Jak mogłeś być tak głupi?
– Załatwię to. O niczym się nie dowie. Śpiewka z moim dobrym kolegą ze Stanów się udała.
Prycham i kręcę głową. Ona nie nazywa się Barbie Harris.
– Do czasu. W końcu zacznie coś podejrzewać i więcej niż pewne, że będzie chciała podziękować za pomoc.
– Dlaczego po prostu do niej nie pójdziesz? Najpierw sam oskarżasz ją o kłamstwa, a teraz…
Och kurwa! Nie wiem. Nie wiem, jak długo jeszcze zniosę jego biadolenie.
– Zrobiłem to, bo nie dała mi wyboru. Naprawdę myślisz, że gdybyś powiedział jej, że to mój penthouse, rozpakowałaby się bez żadnego sprzeciwu i spokojnie tam zamieszkała? – Chyba zaczyna do niego docierać. – Tak myślałem. Jej dom wymaga remontu, którym się zresztą zajmuję, ale mam zamiar przebudować ten zabytek w taki sposób, że nawet czołg tam nie wjedzie.
– Jak długo zamierzasz to wszystko ciągnąć?
– Aż dowiem się prawdy. Jeśli teraz się zejdziemy, to wciąż będziemy się kłócić. Nie mam ochoty więcej oglądać jej w takim stanie.
Jim lekko się uśmiecha.
– I kto by pomyślał, że mój przyjaciel się zakocha.
– Odleciałem na maksa. – Od razu schodzi ze mnie całe ciśnienie. Sam fakt, że kogoś kocham, napędza mnie do działania. Jest jak strzał endorfin.
– Zrobimy tak, że jeszcze będziemy się bawić na waszym ślubie. A teraz rusz swoją twardą dupę, bo zaraz mamy spotkanie.
– Po ślubie wszystko zaczyna się pierdolić, Jim. Dobrze się nad tym zastanów.
– Ehe, chyba że jesteś tak zajebisty jak ja, to nie masz czym się martwić.
Ślub? Nigdy w życiu. Nie po tym, ilu ludzi w moich kręgach właśnie szykuje się do batalii sądowej. Na chuj mi ślub? Jest moja, z obrączką czy bez. Nie mam potrzeby przysięgać jakiemuś gogusiowi w czarnym prześcieradle, że ją kocham i nigdy jej nie opuszczę. Wystarczy, że sam sobie złożyłem tę obietnicę. Dla mnie moje słowa są święte.
Tak, tak. To ty jesteś Panem Bogiem, Blake, tylko świat jeszcze o tym nie wie.
*
Przy długim stole siedzą wszystkie bogate skurwysyny tego świata. Łącznie ze mną i Jimmym. Jesteśmy przygotowani jak zawsze. Obaj wiemy, jaka ostateczna cena nas zadowoli, i obaj zawsze stosujemy nowe taktyki, bo paradoks tego świata polega na tym, że im bardziej ktoś jest bogaty, tym mniej chce wydawać. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich, jednak przynajmniej połowa kolesi zebranych przy tym stole chciałaby, żebym pracował dla nich za darmo.
W tych czasach chyba nawet wpierdolu nie można dostać za darmo.
– Dziękujemy za przybycie, panowie. Mamy zaszczyt wspólnie poprowadzić najnowszy projekt, który wprowadzi nas na zupełnie inny poziom inżynierii. Oczywiście nie mogliśmy pominąć wspaniałego inżyniera i architekta z firmy BCC. Panowie…
Kłaniamy się z Jimmym, udając, że nie robi to na nas wrażenia. Ale każdy facet lubi, kiedy ktoś łechta jego ego.
– Cała przyjemność po naszej stronie – mówię elegancko. To zawsze działa w dwie strony.
– Skoro wszyscy są obecni, możemy zaczynać.
Jak na sygnał otwieramy teczki i wyciągamy papiery potrzebne do wyssania z inwestorów fortuny przy jednoczesnym mydleniu im oczu, że nasza cena nie jest wygórowana. Oni natomiast wyciągają papiery potrzebne do tego, żeby nas czymś zaskoczyć oraz zjechać z ceny. Plan w mojej głowie jest jasny i klarowny. Wszystko albo nic.
Mój plan jednak zaczyna drżeć, kiedy otwierają się drzwi.
Każdy z nas skupia wzrok na osobie, która je otworzyła. Zaciskam dłoń i zagryzam usta, gdy się okazuje, że to mój zaburzony psychicznie kuzyn. Skurwiel, nie przeżyłby, gdyby odpuścił. Ale to zamknięta impreza i nie dopuszczę, żeby się na nią wprosił. Jest nikim, a buja się na tych swoich chudych gnatach, jakby był prezesem nas wszystkich. Do dziś przeklinam ten spadek, który zniszczył mi życie.
– Mogę wiedzieć, co tu robisz? – warczę, patrząc, jak ten idiota siada na krześle bez żadnej krępacji.
– Przygotowałem kosztorys.
Wybucham śmiechem.
– A od kiedy ty zajmujesz się kosztorysami?
– Od kiedy ty nie miałeś czasu dla firmy.
– Bzdura! – Podnoszę się i walę pięścią w stół.
– Spokój, panowie – uspokaja nas frajer numer jeden, ale chyba każdy z nich nagle zapomniał, po co jestem im potrzebny. Mój przyjaciel zachowuje się, jakby nie oddychał. Żadna nowość, od zawsze stara się być dobrym gliną, wszystkich by ze sobą pogodził. Ale tak się nie da. Zwłaszcza jeśli chodzi o interesy.
Dobrze, skoro pan Bradebil chce się bawić, nie odmawiajmy mu przyjemności i wysłuchajmy, co śmiesznego ma do powiedzenia.
– W takim razie, Brad, przedstaw nam swoją ofertę – mówię.
– Sto pięćdziesiąt milionów dolarów.
Prycham i poprawiam mankiet koszuli.
– Kto ci to wyliczył? Moja córka? – Gdybyście mieli możliwość zobaczenia jego gęby… Rozpieram się wygodniej w fotelu i czekam, aż reszta rekinów dobierze się do jego dupy. Zapowiada się niezłe przedstawienie.
– Ile wynosi wasz kosztorys? – pyta inwestor Sam. Przypomina mi mojego ojca i pewnie dlatego nie potrafię go polubić, ale nie mam z tym problemu. Ogólnie nie lubię ludzi i zwisa mi zawieranie przyjaźni.
– Trzysta milionów dolarów – odzywa się Jim, ponieważ ja wertuję właśnie kosztorys tego kretyna. – Nie uwzględniając kosztów pośrednich i podatku VAT.
Sam chwilę myśli, ale ciężko stwierdzić, po której stronie w tym momencie stoi. Widzę, że się waha, jednak w tym zawodzie każdy opanował do perfekcji pokerową twarz, więc nawet ja mam z tym problem. Jedno wiem na pewno – to od niego zależy decyzja, bo to on musi wpakować swoje tłuste miliony w ten projekt.
– Nick, to dużo ponad to, co oferuje Bradley. Musimy porównać oba kosztorysy, żeby podjąć decyzję.
Spinam się tak mocno, że bolą mnie całe plecy.
– Będziecie wybierać, który z Blake’ów postawi wam tysiącmetrowy drapacz chmur? To jakiś żart? – prycham. – On nie ma o tym pojęcia. Kosztorys przygotowują inżynier, architekt i inwestor, a ten kretyn nie ma uprawnień żadnego z nich.
– Nie trzeba mieć specjalnych uprawnień, żeby sporządzić kosztorys budowlany. Tak naprawdę każdy może to zrobić. – Nie wierzę, że Sam powiedział to głośno. – Chcemy wiedzieć, skąd taka różnica w waszych kosztorysach.
– Stąd, że on nie ma o tym pojęcia. Nie potrafi nawet zbadać gruntu, prawie postawił hotel na bagnach. – Udało mi się odbić piłeczkę i zajebać mu prosto w jaja.
Reszta inwestorów podnosi brwi i rozchyla usta.
Zbliżamy się do celu.
– Podejmuję ryzyko – odzywa się największa kanalia. Ale jeśli chce wygrać tę bitwę, musi się bardziej postarać.
– Za nie swoje pieniądze.
– Mam udziały, więc mogę decydować.
– Możesz się wypowiedzieć, jeśli będę miał na to ochotę. To ja podejmuję decyzje i to ja mam ostatnie zdanie. – Wstaję i zmierzam do wyjścia. – Rezygnuję z tego cyrku.
– Nick! Jeśli teraz stąd wyjdziesz, wiele stracisz.
Pocałuj mnie w dupę, Sam.
– I nie dzwońcie do mnie z płaczem, że wasza konstrukcja legła w gruzach, bo ktoś za mocno nadepnął na podłogę.
Jebać to. Nie zbiednieję, jeśli stracę ten projekt. Pragnę tylko się stąd wydostać i ratować swój związek. A to będzie większa przeprawa niż postawienie drapacza chmur.
W połowie korytarza dogania mnie zdyszany Jim, więc się zatrzymuję.
– Co ty wyprawiasz, Nick? Nigdy wcześniej nie pozwoliłeś, żeby ktokolwiek wyprowadził cię z równowagi – mówi, a ja czekam, aż udzieli mi darmowej lekcji życia. – Sprawy sercowe zostawiamy za drzwiami, pamiętasz? Musisz tam wrócić. To zaufani partnerzy Tony’ego. Nie możemy go zawieść.
Prycham w myślach. Czasami nie cierpię go za to, że wie, jak mnie podejść.
– Nikogo nie będę przepraszał.
– Oni na pewno na to nie liczą, stary. – Jimmy się śmieje. – Wysłuchaj wszystkich, a później się wypowiesz. Obaj dobrze wiemy, że nie uda się postawić takiego drapacza za piętnaście kawałków.
Żeby nie słuchać dłużej jego paplaniny, wracam i bez słowa siadam na swoim miejscu.
– Czy już wszystko w porządku, Nick? – pyta Sam, a gdy potakuję, dodaje: – Cieszymy się. Zacznijmy jeszcze raz. Bradley, uwzględniłeś jakieś trzydzieści procent, a to za mało, żeby móc brać udział w tym spotkaniu.
– To więcej niż trzydzieści procent. Obciąłem niepotrzebne koszty.
– Skąd masz te wyliczenia?
– Z Google’a – wtrącam rozbawiony.
– W czym problem? Mój kosztorys jest o kilkaset milionów tańszy, w końcu o to wam chodzi, prawda?
Kurwa, w czym problem? We wszystkim. Głównie w tym, że istnieje. Na resztę mogę przymknąć oko.
– Przede wszystkim ma być bezpieczny, a twój tak nie wygląda.
Uśmiecham się zachwycony i sam sobie składam gratulacje.
– Wolicie wyjebać kilkaset milionów, niż zaryzykować i w końcu odciąć od niego pępowinę? – Tak, idioto, pokaż swoje prawdziwe oblicze.
– Przypominam ci, Bradley, że to Nick jest prezesem BCC i to z nim mamy kontrakt. Jesteś tutaj tylko dlatego, że wszyscy mamy dobre maniery – mówi Sam.
Może jednak go polubię.
– Pierdolę wasze dobre maniery.
– Opanuj się, Bradley. To nie jest plac zabaw – wtrąca Jimmy.
– A ty co? Kim jesteś, żeby zwracać mi uwagę?
Poprawiam mankiety koszuli i odwracam wzrok w stronę debila.
– Jest twoim chlebodawcą – wyjaśniam. – Tak samo jak ja. Nie gryź ręki, która cię karmi, bo bez skrupułów będę patrzeć, jak zdychasz z głodu.
Wszyscy wstają. Cieszy mnie to. Niech ten cyrk już dobiegnie końca. Poprawiam swój złoty krawat Hextie, który przynosi mi szczęście, i zachowuję pozory opamiętania.
– Wystarczy, panowie – mówi Sam, ale zwraca się do mnie. Na jego obleśnej gębie maluje się uśmiech Duchenne’a, więc wiem, że podpisanie kontraktu to czysta formalność. – Szczegóły omówimy jutro. Wyśpijcie się. Dziękujemy za spotkanie.
Potakuję skinieniem głowy i upijam łyk szampana. Zwycięstwo zawsze smakuje zajebiście.
– Może i wygrałeś bitwę, braciszku, ale wojna jeszcze się nie skończyła – wypala Bradley. Nie reaguję. Podpisuję papiery ze stoickim spokojem. – Ciekawe, ile matka jest w stanie poświęcić dla dziecka?
Tym razem bez zastanowienia rzucam się w jego stronę. Nikt nie będzie mnie szantażował i używał moich najbliższych, żeby mi dokopać.
– Nick!
– Tknij je, a cię zabiję… – warczę w jego parszywą gębę, przyduszając go do stołu.
– Spokojnie, spokojnie. – Unosi obie ręce. – Jeszcze nic takiego nie zrobiłem. – Wzmacniam chwyt, żeby zgasić jego głupi uśmiech, ale wariaci mają wyższy próg bólu niż normalni ludzie.
– Nie waż się jej szantażować, skurwysynie! Nie waż się do nich zbliżyć!
– Przecież nie skrzywdziłbym własnej córki.
Uderzam go z pięści w twarz, a wtedy on oddaje mi prosto w żebra. Pozostali się rzucają, żeby nas rozdzielić, ale nie ma szans, żebym odpuścił. Napierdalam go najszybciej, jak potrafię. Dokumenty, szklanki i telefony spadają na podłogę. Skurwiel rozciął mi dolną wargę, więc ostatkiem sił uderzam go głową w nos. Słyszę charakterystyczny chrzęst i czuję, jak gniew zaczyna ze mnie schodzić. Mógłbym go zabić, tu i teraz, ale wtedy to ja byłbym przegranym.
– Wygląda, jakby ktoś kogoś zamordował – stwierdza frajer numer jeden. – Na pewno nie będę się z tego tłumaczył. Proponuję wam jakąś terapię. Widzimy się jutro.
Towarzystwo opuszcza pomieszczenie; po frajerach nie ma się czego więcej spodziewać. Nie mija pięć minut, gdy zjawia się pomoc medyczna, żeby nas opatrzyć.
W tym czasie dzwoni do mnie Morgan. Adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach do tego stopnia, że nie czuję igły, która raz po raz przebija mój łuk brwiowy.
Odbieram.
– Witaj, Nick. Właśnie otrzymałem wyniki badań – słyszę i zamieram. – Jesteś tam?
– Jestem. Jaki to wynik? – Czuję, jak na moje czoło występują krople potu, a żyły na nadgarstkach chcą eksplodować.
– Mam otworzyć kopertę?
– Tak. – Nie wytrzymam ani chwili dłużej. Słyszę, jak Morgan otwiera kopertę, i serce wali mi w piersi. Jeśli się okaże, że…
– Negatywny.
Moje usta rozciągają się jak guma, przez co z pęknięcia znów cieknie krew, ale pieprzyć to.
– Dzięki, Morgan. Będziemy w kontakcie.
Rozłączam się i gapię przez chwilę na Bradleya, żeby zbudować napięcie.
Okej, wystarczy.
– Swoje szantaże, Brad, możesz wsadzić sobie w dupę – mówię. Jest wystraszony, ja natomiast nie mogę przestać się uśmiechać. – Lily nie jest twoją córką. Właśnie wypadłeś z gry.
Wychodzę.
Przyjaciel klepie mnie po plecach, ale nic nie mówi. Nie musi. Obaj wiemy, że to wiele zmienia. Teraz będę musiał się bardziej postarać, żeby dorwać tego gnoja, który bezmyślnie spłodził dziecko, a później je porzucił.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI