-
W empik go
Oblicza wampiryzmu - ebook
Oblicza wampiryzmu - ebook
Debiutancka książka Kai "Fallki" Flagi-Andrzejewskiej.
Czternaście opowiadań osadzonych w różnych okresach historycznych, przedstawiających "życie" nieumarłych oraz zasady, jakimi powinni się kierować, aby przetrwać.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397396517 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Warszawie, niedaleko pomnika powstania warszawskiego, znajduje się historyczny właz do kanałów. W czterdziestym czwartym tłumy ludzi wlały się tamtędy w ciemność i smród miejskiej sieci podziemnych tuneli, szukając ratunku przed piekłem bombardowanej Starówki.
Wielu zagubiło się w labiryncie niekończących się obrzydliwości, wielu utonęło. Horror opisywali ci, którzy go przeżyli, jak Miron Białoszewski. Mało kto jednak wiedział, że warszawiacy wkroczyli wówczas na dawno już zajęte terytorium. Bo dramat wojny dotknął nie tylko zwyczajnych mieszkańców stolicy, ale również ukryte przed ludzkim okiem, czające się w cieniu potwory. Spadające na miasto bomby niszczyły domy, ale i siedliska istot, o których istnieniu warszawiacy nie mieli pojęcia.
Wbrew powszechnemu mniemaniu wojna nie sprzyja stworom nocy, gdyż lubią one spokój i niezmienność. W swoim długim życiu wyrabiają rutynę, która pozwala im trwać dziesiątki, czasem setki lat. Są niezwykle przywiązane do swoich leży w piwnicach i grobowcach ukrytych pod posadzką kościołów.
A nagle wszystko się zmieniło. Najpierw gruzy zasypały kryjówki, potem zniknęli ludzie, więc pojawił się problem z pożywieniem. Następnie, przez lata, społecznym wysiłkiem socjalistycznego ludu kamień i cegły zostały sprzątnięte do gruntu. I już nie było gdzie się schować.
Niewielu ich zostało z licznej niegdyś warszawskiej familii, dlatego Joachim miał właściwie całe Stare Miasto dla siebie.
Wrócił do Warszawy po latach tułaczki, nigdzie bowiem nie czuł się jak w domu, tylko w okolicach Podwala, Miodowej, Długiej. Może to kwestia spędzonego tutaj ludzkiego życia, kiedy jako umorusany berbeć obserwował kadetów ze szkoły oficerskiej w sztywnych mundurach i marzył, by pewnego dnia zostać jednym z nich. Teraz młodych wojskowych zastąpiła młodzież z instrumentami i głośne grupy aspirujących aktorów. I wiecznie ciągnące się kolejki do punktu pomocy Caritas. Te lubił najbardziej, bo kiedy naciągnął na głowę kaptur obszernej bluzy, mógł wtopić się w tłum, podejść, porozmawiać. Nikt się nie czepiał unoszącego się wokół niego zapachu piwnic i kanałów, nie przyglądał zbyt uważnie jego zniekształconej twarzy.
To też się zmieniło. Sto lat temu nikogo nie dziwiła szpetota. Po ulicach krążyło wiele ofiar chorób bezpowrotnie niszczących rysy twarzy czy wypadków w fabrykach. Dzisiaj wzbudzał powszechną sensację, a chciał uniknąć za wszelką cenę wścibskich aparatów fotograficznych. Była to jedna z zagadek tego stulecia, gdy wszyscy nawoływali do akceptacji niedoskonałości, a jednak kult piękna przywrócił cywilizację do czasów obwożenia zdeformowanych jednostek ludzkich w cyrkach osobliwości. Tyle że wszystko przeniosło się do świata wirtualnego.
W pewnym sensie ludzie upodobnili się do wampirów. Kiedy jeszcze w Warszawie było ich mnóstwo, mieli nieustanne połączenie myśli, przesyłali sobie wiadomości i tworzyli coś na kształt sieci, wzmacnianej licznymi umysłami. Teraz w stołecznym mieście zostało ich tak niewielu, że sygnał połączeń wciąż się rwał.
Joachim nasunął głębiej kaptur na czoło, zakrywając zdeformowany oczodół. Wcisnął szponiaste dłonie w kieszenie dżinsów i ruszył wzdłuż Miodowej w stronę Teatru Wielkiego. Było już chwilę po północy i siąpił deszcz, nieliczni przechodnie przemykali schowani pod parasolami i rażeni światłami samochodów.
Zastanawiał się, jak spędzić noc. Właściwie każdego wieczoru wymyślał sobie zajęcie, wzbijając się na wyżyny kreatywności, żeby nie zanudzić się na śmierć. Zbyt wielu towarzyszy wychodzących na słońce już widział, by nie pojmować zgubnego wpływu bezczynności. A poza tym przeżył tyle lat, w końcu doczekał prawdziwie wolnej Polski i chciał poobserwować rozwój kraju.
Czasem więc siadał na ławce i nasłuchiwał rozmów turystów w restauracjach. W inne noce śledził dyskretnie konkretne osoby. Niekiedy nabierał ochoty na przejażdżkę, wsiadał wtedy w autobus lub metro i jeździł całą noc od końca do końca linii, dopóki ktoś nie wyrzucił go z pojazdu z obelgami i wyzywaniem od żuli.
Fascynowało go nowe centrum, pełne wieżowców aż do nieba wznoszących błyszczące tafle. Kiedy sto lat temu Żeromski pisał o szklanych domach, wyśmiano go, a tu, proszę, szklane domy wzdłuż całej alei nazwanej imieniem papieża Polaka. Lubił też snuć się wokół Pałacu Kultury, choć Śródmieście nie było jego terytorium. Mieszkająca w okolicy Wanda nie miała jednak nic przeciwko i, co więcej, pozwalała mu polować u siebie, miała do niego zaufanie i wiedziała, że nie spowoduje kłopotów.
Wanda była starsza nawet od niego. Przybyła do Warszawy z Krakowa, gdy Zygmunt Waza zdecydował się przenieść stolicę na północ. Klątwa nie zdegenerowała jej wyglądu w większym stopniu, więc dobrze kamuflowała się wśród ludzi. Niestety jej umysł był w zdecydowanie gorszym stanie i ciężko było się z nią komunikować. Możliwe, że nawet nie zdawała sobie sprawy, jak jest silna. Snuła się w łachmanach po centrum i gadała do siebie.
Joachim pożywiał się rzadko, ale nie stronił od zabijania. Ponieważ jednak upodobał sobie margines społeczny, popełnianie przez niego zbrodnie pozostawały niezauważone. Denaci uchodzili zazwyczaj za zmarłych z przyczyn wynikłych z ich natury lub trybu życia: przypadkowych przedawkowań, wychłodzeń czy innych wypadków, których policja zbyt wnikliwie nigdy nie badała. Nie czuł się z tym dobrze, ale taka była jego natura.
Przed teatrem nic się nie działo. Spektakl zakończył się już dawno i nawet najbardziej ociągający się melomani rozjechali się do domów. Ochroniarz zamykał boczną bramę, więc muzycy też już opuścili przybytek.
Skierował się na plac Piłsudskiego. Dwóch zmarzniętych policjantów pilnowało pomnika, złośliwie zwanego przez wielu schodami smoleńskimi, a wartę przy Grobie Nieznanego Żołnierza pełnili akurat marynarze. Joachim pamiętał dobrze Pałac Saski, który tu stał przed wojną. Ciekawe było to miejsce.
Minął pozostałą po pałacu kolumnadę i zagłębił się w park. Fontanny znowu były wyłączone, co przyjął ze smutkiem, lubił bowiem jednostajny szum wody zagłuszający miejski gwar.
Na ławce w bocznej alejce obściskiwała się para młodych ludzi. Joachim uśmiechnął się pod nosem. Kiedy ostatnio przeżył miłosną przygodę? Minęło już chyba z pięćdziesiąt lat od czasu tych szalonych nocy czerwcowych, kiedy dał się ponieść energii tłumu i na zgromadzeniu w Ursusie poznał żywiołową Annę.
Anna opiekowała się bratem po tym, jak ten uległ paskudnemu wypadkowi w fabryce traktorów. Umiała spojrzeć głębiej, ignorując niepiękne oblicze Joachima. Była emanacją życia i epoki, pełna ideałów, buntu wobec władzy i niezgody na niesprawiedliwość. Nie kochał jej, ale fascynowała go przez dłuższy czas. Dyskutowali całymi nocami na tematy polityczne, snuli wizje wolnej Polski, zmieniali świat. Ich intelektualny romans trwał kilka miesięcy, aż do czasu, gdy na ślad Anny wpadła bezpieka. Joachim, łamiąc wszelkie własne zasady, użył wtedy wampirzych koneksji i pomógł Annie i jej bratu wyjechać do Ameryki. Nigdy więcej jej nie widział, nawet nie wiedział, co się z nią dzieje, jak się tam urządziła, a teraz, po tylu latach, zapewne już nie żyła.
Zatopiony w myślach, snuł się po parku bez celu, gdy nagle usłyszał cichy jęk. Podążył w jego kierunku. Dźwięki dobiegały z gęsto rosnących w tym miejscu krzaków. Rozejrzał się wokół, licząc, że nie jest jedyną osobą, która to usłyszała. Nikogo wokół nie zobaczył.
Zawahał się, nigdy nic dobrego nie przychodziło mu z wtrącania się w ludzkie sprawy. Kiedy jednak ponownie usłyszał jęk, rozchylił gałęzie i zanurkował w zieleń.
Na ziemi, wśród połamanych gałęzi, leżała młoda kobieta z dziwnie powykręcanymi kończynami. Jej pobita twarz podchodziła krwią i puchła coraz bardziej. Obrzęk stopniowo zakrywał oko, a z rozbitego nosa cienką strużką sączyła się krew. Rany widać było również na rękach i nogach. Zdawała się nieprzytomna, chociaż pojękiwała cicho. Rozdarte ubranie jasno sugerowało, co się tu wydarzyło. Kobieta zaś dziwacznym przypadkiem, mimo śladów przemocy zniekształcających twarz, niemal bliźniaczo przypominała Annę.
Oczywiście Anną być nie mogła, ale to podobieństwo sprawiło, że Joachim nie potrafił po prostu odejść.
Poczuł, jak jego ciało reaguje na zapach krwi. Zmysły nagle się wyostrzyły, dziąsła obkurczyły, wysuwając kły, ślina nabiegła do ust. Noc wypełniła się kolorami, dźwiękami i zapachami, gdy wewnętrzny drapieżca przebudził się i domagał wypuszczenia na wolność.
Zacisnął zęby, aż zgrzytnęło szkliwo. Nie znosił tej części swojego jestestwa. Wielu jego pobratymców pielęgnowało wewnętrzną bestię, ulegało jej. Spotkał się nawet z wampirami ponad wszystko wielbiącymi swoją agresywną naturę. Na dłuższą metę jednak, przynajmniej w jego mniemaniu, była to droga donikąd. Nawet najbardziej hedonistycznych zabójców dopadały nuda i rutyna, główni pogromcy długowiecznych istot.
Otrząsnął się z zamyślenia i wrócił do rzeczywistości. Przed nim leżała ofiara gwałtu, w złym, bardzo złym stanie i skoro już zdecydował się zareagować, nie mógł teraz tak po prostu odejść. Słyszał wyraźnie lekkie bulgotanie w oddechu, widocznie krew z nosa zaczęła zalewać drogi oddechowe. Przekręcił kobietę na bok, by się nie zadławiła, i usiadł na ziemi obok. Co miał zrobić? Może jednak ją tutaj zostawić? Może do rana ktoś ją znajdzie? Powinna przeżyć. Ale jeśli ma wewnętrzny krwotok, to poranka nie dożyje. Gdyby chociaż miał telefon... Ale z zasady unikał nowoczesnej technologii.
Pomyślał o tych dwojgu na ławce i o policjantach na placu. Zmęłł w ustach przekleństwo. Właśnie dlatego nie powinien się wtrącać w ludzkie sprawy, nie zwracać na siebie uwagi, trzymać się z boku.
Wstał i wydostał się z krzaków, musiał zostawić kobietę, chociaż na krótko. Mimo rosnącej odległości czuł na sobie zapach jej krwi. Niedobrze, ubrudził ubranie.
_Kurwa, kurwa, kurwa._
Po zakochanych nie było ani śladu. Park, jak na złość, świecił pustką. Niedobrze. Interakcja z policją stała absolutnie najwyżej w hierarchii rzeczy, których należy unikać.
Idąc z powrotem w stronę placu Piłsudskiego, starał się uspokoić i ukryć pragnienie. Nie byłoby mądre, przy całej sytuacji, świecić funkcjonariuszom kłami na przywitanie czy błyskać czerwonymi oczami. Zastanawiał się też, czy lepiej podejść w kapturze, czy od razu porazić ich swoją urodą. Przybrał najbardziej wyluzowaną postawę, na jaką mógł się zdobyć, i ze swobodnie wiszącymi wzdłuż ciała rękoma skierował się ku ciemnemu monumentowi, odcinającemu się wyraźnie na tle rozświetlonego łuną miejskiego nieba.
– Dobry wieczór, panowie oficerowie – zagadnął cicho.
Drgnęli, jakby wybudzeni z letargu. Odblaskowe napisy błysnęły na mokrych kurtkach, gdy odwrócili się w jego stronę. Przypominali dwa klony, podobnie ścięci na zapałkę, podobnie rośli i smukli pod mundurami. Napięli się, udając, że stoją zwyczajnie wyprostowani, ale Joachim wiedział, że są gotowi do skoku, jak drapieżne koty. Podobnie też mrużyli oczy, próbując dostrzec go w mroku. Profilaktycznie stanął w cieniu pomnika, gdzie światło latarni w zasadzie nie docierało. Wyciągnął przed siebie ręce, pokazując, że nie ma w nich niebezpiecznych narzędzi i licząc, że nie dostrzegą szponów.
W końcu jeden z policjantów zdecydował się przerwać ciszę.
– W czym możemy pomóc? – zapytał zmęczonym głosem sugerującym, że bynajmniej ochoty na pomaganie nie ma.
Joachim odchrząknął, w duchu przeklinając sam siebie za pomysł.
– To chyba się nazywa złożenie zawiadomienia? – zawiesił głos na moment i w końcu zdecydował się iść na całość. – Podczas spaceru po parku usłyszałem odgłosy mogące świadczyć o wypadku, podążyłem z nimi i znalazłem… ekhem… potencjalną ofiarę przestępstwa.
W przeciwieństwie do policjantów Joachim widział w mroku doskonale i obserwował uważnie wyraz twarzy mundurowych. Zauważył, jak znudzone i zmęczone miny przeobraziły się, oczy zwęziły, a pięści nieznacznie zacisnęły, gotowe do działania.
– Co masz na myśli? Co za ofiara?
– W krzakach leży nieprzytomna zgwałcona kobieta – zniecierpliwiony rzucił nieco zbyt gwałtownie.
Policjanci napięli się jeszcze bardziej. Zbliżyli się również o krok do Joachima.
– Pokaż gdzie. Prowadź.
Klon numer jeden podszedł jeszcze bliżej wampira. Drugi, w pewnym oddaleniu, mówił już coś do radia przypiętego do munduru. Obaj czujnym wzrokiem drapieżników szykujących się do skoku objęli Joachima.
_Ale mam przesrane._
Teraz nie mógł się już wycofać.
– Dobrze, zaprowadzę – powiedział i odwrócił się w kierunku parku.
Szedł powoli, starając się nie wyrywać naprzód i nie wykonywać gwałtownych ruchów. I tak z wyglądu spełniał kryteria podejrzanego.
– Co robiłeś w parku o tej porze?
– Cierpię na bezsenność, często spaceruję w nocy po mieście.
Jego odpowiedź nie mogła być bardziej banalna, ale co innego miał powiedzieć? Rzucił odruchowo wyuczoną formułkę.
– Gdy dotrzemy na miejsce, proszę się nie oddalać. Musimy spisać pańskie zeznanie i dane. – W głosie policjanta czaiła się lekka groźba.
– Tak, oczywiście – odpowiedział, ale pomyślał, że jak tylko nadarzy się okazja, czmychnie jak najszybciej.
Dogonił ich drugi funkcjonariusz i już we trzech przemierzali parkowe alejki. Gdy dotarli na miejsce, Joachim wskazał ręką zieloną gęstwinę, nie próbując nawet podejść bliżej. Klon numer dwa, ten, który zgłaszał zdarzenie przez radio, rozgarnął gałęzie i zajrzał w głąb. Kobieta, skryta za warstwą liści, dalej leżała tak, jak ją zostawił wampir. Policjant schylił się sprawdzić puls i oddech.
– Wzywam karetkę do Parku Saskiego od strony placu Piłsudskiego. Nieprzytomna kobieta ze śladami pobicia i potencjalnej przemocy seksualnej.
Drugi mundurowy stał niekomfortowo blisko Joachima.
– Jak się pan nazywa?
– Joachim Grabowski. – Sytuacja tak go wytrąciła z równowagi, że podał swoje prawdziwe nazwisko.
_Jestem idiotą…_
– Czy coś się tu zmieniło? Czy dotykał pan rannej?
– Gdy odnalazłem tę biedną kobietę, już była w takim stanie. Zmieniłem nieznacznie jej pozycję, żeby udrożnić drogi oddechowe, zanim poszedłem was zawiadomić. Niestety, nie mam przy sobie telefonu komórkowego.
– Jest pan medykiem?
– Miałem kiedyś przeszkolenie z pierwszej pomocy. – Policjanci nie muszą wiedzieć, że zdobyte na frontach pierwszej i drugiej wojny światowej.
– Proszę o jakiś dokument tożsamości.
– Nie mam przy sobie, niestety. – Joachim rozłożył ręce w niemal obronnym geście.
– W takim razie będzie musiał pan udać się z nami na komisariat.
_Oczywiście. Mam za swoje._
Wszystko szybko zmierzało w złym kierunku. Właściwie mógł się spodziewać takiego obrotu spraw.
Między drzewami zamigotały niebieskie i czerwone światła. Nadjeżdżały wezwane posiłki i karetka. Joachim musiał jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Liczył, że ucieknie, korzystając z zamieszania, ale jeden z policjantów stale miał go na oku. Co więcej, zauważył dyskretne rozglądanie się Joachima i od razu odgadł jego intencje. Stanowczym gestem położył rękę na ramieniu wampira, usadzając go na miejscu.
– Nawet o tym nie myśl – wycedził mu prosto do ucha.
Ton wskazywał, że w głowie młodego mundurowego powoli utwierdza się co najmniej podejrzliwość względem Joachima – stopniowo awansował z przypadkowego świadka na możliwego sprawcę.
Wampir zaczynał panikować. Ale też coraz bardziej się wkurzać. Był mordercą, ale nigdy nie zniżyłby się do gwałtu.
Kiedy na ścieżce parkowej zamajaczyły dwa radiowozy, podjął decyzję o natychmiastowej ucieczce.
Mimo wampirzej natury tylko nieznacznie przewyższał siłą i szybkością wysportowanego młodego policjanta. Mógł więc podjąć tylko jedną próbę; jeśli do szamotaniny dołączy drugi policjant, Joachim nie będzie miał szans.
Uspokoił oddech, skupił się w sobie i przywołał całą moc, jaka pozostała w jego krwi od ostatniego posiłku. Na ułamek sekundy zamknął oczy i tchnął energię w swoje członki.
Wszystko wydarzyło się prawie jednocześnie. Szybkim ruchem zbił rękę policjanta z ramienia, jednocześnie pod nią nurkując. Uchylił się płynnie przed próbującą go uchwycić dłonią. W mgnieniu oka znalazł się poza zasięgiem ramion funkcjonariusza i od razu rzucił się do ucieczki. Czuł jednak, że na zbyt długi bieg nie starczy mu energii, musiał więc wykazać się sprytem i zagubić w uliczkach Starego Miasta. Oby tylko nie ruszyli za nim samochodem.
W przelocie spojrzał na niebo, oceniając, ile nocy mu pozostało. Przynajmniej tutaj miał trochę szczęścia, do świtu zostały co najmniej trzy godziny.
Przebiegł obok Metropolitanu, następnie popędził wzdłuż Moliera. Skręcił gwałtownie i zanurkował w Kozią. Przy końcu uliczki zawahał się. Na Miodowej będzie widoczny jak na patelni, ale na bieg wzdłuż Podwala może nie starczyć mu siły.
Zlustrował wzrokiem teren za sobą. Nie dostrzegł radiowozu ani mundurowych. Czyżby mu się udało?
Przemknął wzdłuż Miodowej, zupełnie o tej porze pustej, i już docierał do placu Powstańców, gdy z Długiej nagle wyjechał radiowóz.
Głębiej nasunął kaptur na głowę, ale było za późno, kierowca już go dostrzegł. Zanim jednak samochód zdążył zakręcić, a policjanci wyskoczyć z niego, wampir jednym susem dopadł klapy do kanałów i zniknął pod ziemią.
Policjanci zostali na górze, kompletnie zaskoczeni.
– I co teraz? – Niższy z funkcjonariuszy podrapał się po nieogolonej żuchwie.
– A co, masz ochotę na kąpiel w ściekach?
– Jesteśmy pewni, że to nasz sprawca?
– Rysopis się zgadza. Poza tym, kto niewinny uciekałby do kanałów? Trzeba mieć dobry powód, żeby tam wleźć.
– Dobra, zgłaszamy centrali, niech wymyślą, co z tym zrobić.
Obława trwała kilka dni. Krył się po kanałach, nie wychodząc na powierzchnię. Żywił się szczurami, ale nie gasiło to głodu, który rósł gwałtownie. Nie wiedział, ile jeszcze da radę się ukrywać.
Po kanałach krążyli policyjni nurkowie, przeczesując stopniowo teren i ograniczając liczbę możliwych kryjówek. Nie sądził, że jego niezawodne od osiemdziesięciu lat schronienie kiedyś jednak go zawiedzie.
Ale ten dzień przyszedł. Prawdopodobnie w ciągu kilku godzin go odnajdą i wyciągną na powierzchnię. A tam spotka swój koniec w promieniach słońca. Wszystko zaś dlatego, że zdecydował się pomóc dziewczynie, która przypomniała mu jego Annę.
A starsze wampiry zawsze powtarzały: nigdy nie wtrącaj się w sprawy ludzi!
ZASADA PIERWSZA: Nigdy nie wtrącaj się w sprawy ludzi.
BESTSELLERY
- EBOOK
26,32 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
25,59 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
25,59 zł 31,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
29,59 zł 36,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MarginesyFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Horror i thrillerGrupa przyjaciół wyjeżdża na urlop. Podczas mocno zakrapianej imprezy ktoś kogoś prawie topi. Wywiązuje się kłótna, wracają dawne urazy. Rano okazuje się, że 15-letnia córka jednego z małżeństw zniknęła.EBOOK
25,51 zł 31,89
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.