Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Obok nas - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obok nas - ebook

Pozornie spokojne osiedle może kryć w sobie więcej mroku, niż ktokolwiek z nas podejrzewa

Zwyczajne osiedle w sercu wielkiego miasta staje się areną, na której splatają się losy sześciu mężczyzn zmagających się z demonami codzienności.

Mirek żyje w cieniu podwójnej tożsamości.

Piotr stara się rozwikłać sprawę brutalnych morderstw i mierzy się z kryzysem w małżeństwie.

Adam korzysta z życia, opierając się na arogancji, kłamstwach i ambicji.

Bogdan desperacko próbuje uciec przed samym sobą.
Stefan walczy z samotnością i bólem po stracie ukochanej.
Leon zmaga się z mutyzmem i szuka swojej drogi do normalności.

Gdy ich losy niespodziewanie się łączą, oddziałując na siebie nawzajem, sprawy przyjmują dramatyczny obrót. Sprawdź, jakie przerażające historie kryją się za drzwiami ciasnych mieszkań i w mroku osiedlowych alejek!

Kładzie się spać przed dwunastą. Chce wypocząć. Jutro czeka go pracowity dzień. Dostał nowe zlecenie i nawet nie wie, jak się za nie wziąć. Przemyśli to jutro. Zamyka oczy. Jak zawsze wieczorem, w łóżku wyobraża sobie niezwykłe historie. Nieodmiennie gra w nich główną rolę. Ratuje księżniczki, znajduje skarby i walczy z potworami. Jest przystojny i silny. Zabawny i odważny. Zasypia, uśmiechając się.
Pod jego łóżkiem leży torba foliowa z logo firmy obuwniczej. W środku znajduje się zwój sznurka, srebrna taśma klejąca, zwinięte spodnie, woreczek, a w nim szmatka z amoniakiem, i oczywiście nóż, na którym przybyło rudobrązowych plam.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8373-457-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MIREK

(niedziela 18.00–23.00
i poniedziałek 7.00)

Nie spieszy się, choć może powinien. Odgarnia z czoła długie, tłuste włosy, poprawia okulary i chwyta za bezwładną rękę, aby wciągnąć ciało głębiej. Nogi obute w pomarańczowe adidasy znikają w krzakach. Dziewczyna jest nieprzytomna, ale oddycha. Jeszcze.

Mirek się uśmiecha. Teraz zaczyna się najciekawsza część. Sięga do reklamówki i wyjmuje srebrną, mocną taśmę klejącą. Zalepia usta dziewczyny. Następnie wyciąga długi zwój sznurka. Wprawnie układa bezwładne ciało na boku i podciąga kolana pod brodę. Jedną rękę umieszcza w zgięciach kolan i przywiązuje, a potem przewraca całe ciało i powtarza czynność z drugą ręką. Na koniec ustawia ciało w pionie z wypiętą w jego stronę pupą. Głowę dziewczyny skręca delikatnie w lewo.

Spomiędzy gęstych krzaków obserwuje osiedle. Zapada wieczór, czas, kiedy ludzie wciąż nie zaczęli zasłaniać zasłon, a już zapalili światła w pokojach. Patrzy na kręcących się w swoich sprawach mieszkańców.

Rozpina rozporek i czeka na erekcję. Zawsze musi minąć chwila. Uspokaja się. Kiedy penis staje się dostatecznie twardy, rozdziera czarne legginsy dziewczyny i przecina nożem majtki. Zaczyna się najciekawszy moment. Musi ją mocno trzymać, bo ciasno związane ciało jest dość bezwładne. Dobrze, że ma już doświadczenie.

Wyciąga z kieszeni woreczek ze szmatką nasączoną amoniakiem i podtyka związanej pod nos. Ciało się szarpie. Dziewczyna otwiera oczy. Mirek czeka trzy uderzenia serca, aż źrenice ofiary rozszerzą się z przerażenia, które pochodzi od zrozumienia, co się dzieje. Wtedy, przytrzymując głowę za włosy, jednym cięciem podrzyna gardło. Teraz ma dla siebie niecałą minutę. Pomagając sobie ręką, wchodzi w dziewczynę. Jest tak podniecony, że dużo mu nie potrzeba. Po kilku ruchach kończy, zanim jej ciało na powrót, tym razem ostatecznie, wiotczeje.

Wypływająca z rany krew tworzy ciemną, powiększającą się plamę. Barwi opadłe liście na brudnoczerwony kolor i powoli zaczyna wsiąkać w miękką ziemię. Mirek zapina rozporek i zbiera swoje rzeczy. Nóż, zwój sznurka i taśmę klejącą chowa do worka foliowego z nazwą firmy obuwniczej. Szmatkę z amoniakiem ponownie zawija w woreczek i również wrzuca do reklamówki. Ostatni raz patrzy na ciało, upewniając się, czy przypadkiem czegoś nie zostawił.

Zadowolony z siebie wychodzi spomiędzy krzaków. W świetle padającym z balkonów pobieżnie ogląda ubranie. Szuka, czy nie ma zbyt wielu śladów krwi lub ziemi. Otrzepuje się tu i tam, uznając, że jego poplamione farbami robocze ogrodniczki i tak są brudne. Kilku nowych plam nie da się odróżnić od starych. Wolno odchodzi od krzaków i rusza w kierunku ulicy. Wsiada do samochodu i rzuca reklamówkę na siedzenie pasażera. Poprawia włosy i okulary, które wiecznie się przekrzywiają. Sięga po kluczyki, nosi je w zamkniętej na zamek kieszonce na piersiach, i odpala auto.

Parkuje trzy ulice od swojej kamienicy i wraca na piechotę. Nigdy nie zrobił prawa jazdy, ale jeździ tak spokojnie i uważnie, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Poza tym matka z pewnością nie zgodziłaby się na kupno auta. Dlatego wcale się nie przyznał, że to zrobił, i zawsze parkuje z dala od domu, a do firmy, w której pracuje, jeździ komunikacją miejską.

Mieszkanie jest puste, pełne nieruchomych mebli, więdnących kwiatów w wazonie i zwisających martwo firanek. Chyłkiem, jakby się bał, że zobaczą go szafa, stary fotel z niebieską narzutą i szklany stół, przebiega do małego pokoju. Włącza komputer i skrupulatnie opisuje dzisiejszą ofiarę. Ma niezwykłą zdolność do zapamiętywania szczegółów. Kolor oczu dziewczyny i kształt pieprzyka na pupie. Zapach liści na ziemi i odgłos, jaki wydawała krew wypływająca z gardła. Kiedy kończy, czuje spokój. Wreszcie może odpocząć. Zdejmuje spodnie robocze i zakłada wytarte dresy. Wychodzi z pokoju i omijając salon, rusza do kuchni.

Po stypie zostało mnóstwo jedzenia. Matka byłaby dumna, że tak oszczędnie wszystko zebrał, zapakował do pudełek, owinął folią aluminiową i teraz ma co jeść. Całkiem jakby to ona sama przygotowała potrawy. Za dzień, może dwa większość jedzenia zacznie się psuć. Wtedy będzie musiał coś wymyślić. Je bezwiednie. Na przemian wkłada do ust chleb, ciastka, kiełbasę, pierożki z mięsem i popija sokiem owocowym.

Potem zabiera się do zmywania. Nagle przeszywa go zupełnie niespodziewana myśl: może wreszcie kupić zmywarkę! Matka nie żyje i nie może znów się sprzeciwić.

Kładzie się spać przed dwunastą. Chce wypocząć. Jutro czeka go pracowity dzień. Dostał nowe zlecenie i nawet nie wie, jak się do niego wziąć. Przemyśli to jutro. Zamyka oczy. Jak zawsze wieczorem, w łóżku wyobraża sobie niezwykłe historie. Nieodmiennie gra w nich główną rolę. Ratuje księżniczki, znajduje skarby i walczy z potworami. Jest przystojny i silny. Zabawny i odważny. Zasypia, uśmiechając się.

Pod jego łóżkiem leży torba foliowa z logo firmy obuwniczej. W środku znajduje się zwój sznurka, srebrna taśma klejąca, zwinięte spodnie, woreczek, a w nim szmatka z amoniakiem, i oczywiście nóż, na którym przybyło rudobrązowych plam.

Rano od razu wyłącza budzik. Jest wyspany i wypoczęty. Zawsze tak się czuje na drugi dzień po polowaniu. Jakby uwolnił z siebie gniew, pozbył się czegoś przerażającego, co siedziało w nim od tak dawna.

Szybko się ubiera. Przeczesuje palcami włosy. Myje zęby, ale odpuszcza sobie golenie. Wyjmuje z szafy swój największy skarb – starą, zniszczoną skórzaną teczkę – i starając się nie patrzeć na nieruchome sprzęty stojące w dużym pokoju, wymyka się z mieszkania. Matka nie żyje. Nie ma jej, ale jego strach nie odszedł.

Na przystanku autobusowym owiewa go kłąb dymu tanich papierosów, które kopci trzech młodocianych. Mirek kaszle, zakrywając twarz chusteczką.

– Czego, kurwa?!

– Co się nie podoba?!

Spogląda na trzy łyse głowy i robi krok w tył. Chowa chusteczkę i rozgląda się wokół, szukając pomocy u współpasażerów, którzy unikają jego wzroku.

– Spadaj stąd!

Jeszcze trzy kroki w tył. Niby daleko, ale oni z pewnością są szybcy. Ubrani w poplamione stroje robocze. Wyglądają na takich, którzy jadą do pracy. Może zaraz pojawi się autobus.

– Zostaw go!

– Ja bym przyjebał. Na drugi raz nie będzie przeszkadzał.

Mirek wolno się odwraca, czując na plecach ich spojrzenia. Przyciskając do piersi swoją teczkę z dokumentacją nowego projektu, wycofuje się za kiosk. Za sobą słyszy gwizdy i docinki skierowane do kogoś innego. Wyciąga komórkę i dzwoni na policję. Przedstawia sytuację i obiecuje poczekać na przyjazd patrolu.BOGDAN

(poniedziałek 7.30 i 16.00–17.00)

Talerz z białej porcelany tańczy na opuszkach i przemyka między kciukiem a palcem wskazującym, aby runąć w kierunku śmiercionośnych kafelków. Brzdęk jest oczywiście ogłuszający. Ostre odłamki rozpryskują się na wszystkie strony, zasypując podłogę białą mozaiką.

– Uważaj! – Głos Doroty jest ostry jak niektóre z odprysków talerza. – Znowu coś stłukłeś!

– Co to znaczy znowu? Kiedy było ostatnio? – odcina się Bogdan.

– Sprzątnij, bo się pokaleczysz! Alek, chodź, pomóż tacie, tylko załóż kapcie.

– Zaraz… – dobiega z głębi mieszkania.

– Teraz!

– Zaraz… Powiedziałem…

– No nie gap się, łap zmiotkę. – Dorota niecierpliwie macha ręką w kierunku Bogdana. – Albo lepiej wyciągnij odkurzacz, tylko nie zbij lampy!

Kiedy milknie ryk silnika, przez kilka minut w uszach pozostaje dzwonienie. Giętka rura leży porzucona jak trąba martwego słonia. Popsuty mechanizm powoli wciąga długi czarny kabel. Większość kawałków talerza zniknęła. Ciekawe, ile z nich pojawi się za parę lat pod różnymi meblami…

– Alek, złożysz odkurzacz? – krzyczy w głąb mieszkania Bogdan.

– Zaraz…

– Jasne, tak myślałem. – Zrezygnowany sięga po rurę i zdejmuje z niej końcówkę do podłóg.

– Ej, muszę iść! Kończ to odkurzanie! – woła Dorota z łazienki.

– Przecież skończyłem.

Trzask drzwi oznacza, że żona nie usłyszała jego odpowiedzi.

– Cześć, tato! – dobiega z przedpokoju i trzask zamykanych drzwi rozlega się ponownie.

W ciszy mieszkania jest coś kojącego. Przynajmniej tak sądził przez pierwsze trzy miesiące bezrobocia. Po kolejnych pięciu znienawidził nie tylko ciszę i puste mieszkanie, ale przede wszystkim siebie. Przecież stracił pracę na własne życzenie. Czuł się niedoceniony i źle wynagradzany. W końcu trzy lata temu podpisał umowę z dużym klientem. Wszyscy to muszą pamiętać. Uważał, że stać go na więcej i dlatego jest znacznie cenniejszy.

Zażądał podwyżki i przeniesienia na wyższe stanowisko. Szef przyznał mu rację. Następnego dnia wezwał Bogdana do siebie i wręczył wypowiedzenie umowy za porozumieniem stron. Wyjaśnił mu, że ze względów podatkowych i prawnych firmie wygodniej jest rozwiązać z nim umowę, aby móc podpisać nową, na wyższe stanowisko. Bogdan pokiwał głową i podpisał dokumenty. Przełożony odebrał od niego papiery, sam złożył podpis i usiadł wygodniej w fotelu.

– Nie zatrzymuję pana. – Uśmiechnął się.

– Nie rozumiem… – Bogdan zmarszczył brwi.

– Jest pan wolnym człowiekiem. – Szef sięgnął do telefonu. – Pani Anno – powiedział do słuchawki – proszę przysłać do mojego gabinetu ochronę.

– O co tu chodzi? – Bogdan rozejrzał się dookoła. – Co to ma znaczyć? To jakiś test?

– Bynajmniej.

Kierownik wstał i zapiął marynarkę. Drzwi do gabinetu się otworzyły i stanął w nich umundurowany ochroniarz.

– Proszę odprowadzić tego pana do wyjścia.

Bogdan również wstał. Był wściekły i przerażony równocześnie. Wreszcie dotarło do niego, co zrobił. Myśl o Dorocie, której będzie musiał się do wszystkiego przyznać, dosłownie go sparaliżowała.

– Proszę oddać identyfikator. Nie będzie panu potrzebny. – Szef wyciągnął rękę.

– Czy pan żartuje? – Bogdan z trudem zdobył się na spokój i odpiął z kieszeni marynarki plastikową kartę.

– Ależ to pan zaczął! – Szef uśmiechnął się i odłożył identyfikator na biurko. – Chyba nie sądził pan, że będę chciał zatrzymać pracownika, który od miesięcy nie podpisał żadnych znaczących kontraktów, a potem przychodzi do mnie i niemal szantażem próbuje wymusić podwyżkę i awans. A teraz proszę iść, mam sporo pracy, za to pan ma mnóstwo wolnego czasu. – Kierownik wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu.

Bogdan zrobił krok w stronę szefa, ale wtedy poczuł na ramieniu ciężką rękę ochroniarza.

– Idziemy. Proszę nie robić głupstw.

Nawet teraz, po ośmiu miesiącach, wciąż słyszy śmiech szefa. Pamięta każdy szczegół tego dnia. Poza tym Dorota skutecznie nie daje mu zapomnieć i przy każdej okazji głośno wyraża swoje zdanie na temat jego głupoty.

Bogdan ubiera się, przez chwilę szuka portfela i wychodzi z domu. W drzwiach jeszcze się ogląda, czy wszystko wyłączył i czy woda nie cieknie. Nie chce znów podpaść żonie. Z daleka obok balkonu widzi biały odprysk talerza, który przegapił podczas odkurzania. Później go sprzątnie.

W sklepie kupuje bułki, mleko, wędlinę i gazetę. Idąc, czyta o zbrodniach, które wstrząsnęły całym miastem. Jakiś szaleniec brutalnie morduje młode dziewczyny. Bogdan boi się wariatów. Myśli, że na szczęście ma syna, bo nie ma pojęcia, co by zrobił, gdyby to jego córkę ktoś napadł, zgwałcił i zamordował.

Przysiada na ławce pod blokiem. Zakupy kładzie obok siebie i koncentruje się na gazecie. Odkłada na bok kilka pierwszych stron i szuka informacji giełdowych. Wciąż nosi się z zamiarem zakupu akcji, ale zanim to zrobi, chce mieć wszystko przemyślane i sprawdzone. To jego wielki tajny plan, o którym oczywiście nie wspomina Dorocie, aby się nie narazić na kolejne docinki.

Z kieszeni kurtki wyciąga flamaster i zaznacza fragmenty, które uważa za ważne. Nagle zrywa się wiatr i porywa leżące na ławce kartki. Bogdan nawet nie zwraca na to uwagi. Biało-czarne płachty, niczym gigantyczne motyle, odlatują w stronę zaniedbanego gąszczu za ławką.

Jedna ze stron zaplątuje się w krzakach. Druga przykrywa psią kupę leżącą w trawie, a trzecia wlatuje pomiędzy gałęzie. Tutaj wiatr nie ma już władzy i kartka powoli opada. Miękko ląduje wprost na prawym, nieruchomym policzku dziewczyny z poderżniętym gardłem.

Bogdan chowa flamaster i składa resztę gazety. Przypomina mu się, że powinien raczej szukać pracy. Myśli o tym jak o znienawidzonym obowiązku. W końcu, jak co dzień, rozgrzesza sam siebie, myśląc, że jak wróci do domu, to wyśle gdzieś swoje papiery. Nieważne gdzie. Czasami czuje wielką nienawiść do tych wszystkich ludzi wokół, którzy teraz jadą do pracy. Zrobił coś głupiego – to prawda. Tylko czy naprawdę musi teraz być tak ciężko?

Wstaje z ławki i rusza do domu. Po drodze, nawet nie wie kiedy, podejmuje decyzję. Jakby otworzyła się w jego głowie klapka i wpuściła do umysłu świeże powietrze albo raczej przestawiła się jakaś wajcha i tryby ruszyły w nową stronę z większą prędkością i innym przełożeniem.

Bogdan wreszcie rozumie, co tak naprawdę mówił do niego świat. To nie jest aluzja, tylko wyraźnie wypowiedziane stwierdzenie. Coś jak kazanie w kościele, kiedy każdy dokładnie wie, kogo ksiądz ma na myśli, mówiąc o niepoprawnych grzesznikach. Choć tak naprawdę wszyscy nimi jesteśmy. Z tej samej gliny ulepiona jest jego decyzja.

Idąc, zauważa radiowóz stojący obok przystanku autobusowego. Policjanci, którzy z niego wysiedli, mają takie śmiesznie groźne miny. Pewnie nawet gdyby zdjąć im mundury, zostawiając czarne skarpetki i majtki w różyczki, wciąż zachowaliby swój odstraszający wyraz twarzy.

Bogdan idzie dalej i zatrzymuje się dopiero obok kosza na śmieci. Resztę gazety składa w jak najmniejszy kwadrat i wciska w pokryty śladami popiołu z papierosów otwór. Właściwie powinien poszukać kosza na papier, ale wbrew sobie i swoim przyzwyczajeniom odrzuca ten pomysł. Przychodzi mu do głowy, że tak właśnie dzieje się w życiu: nie wszystko można w nim odzyskać i część wspomnień oraz doświadczeń musi trafić na wysypisko, aby tam bezproduktywnie rozkładać się do końca.

Przez chwilę się zastanawia, ale decyzja jest już podjęta i nie wymaga ponownego rozważania. Do tego samego kosza trafia portfel. Nie ma w nim pieniędzy, a reszta przedmiotów jest pozbawiona znaczenia. Na koniec wrzuca klucze, które z metalicznym brzękiem opadają na samo dno. Całkiem jak w kościele podczas podniesienia, kiedy jeden ministrant uderza w gong, a drugi wtóruje mu dzwonkami. Pozbywając się kluczy, Bogdan ma wrażenie, jakby razem z nimi wrzucił do kosza ogromny ciężar.

Ściskając w ręku siatkę z mlekiem, bułkami i wędliną, rusza przed siebie. Ma wrażenie, że powietrze nabrało nowego zapachu. Jakby świat zawirował wokół własnej osi i zaprosił go do tańca. Zatrzymuje się. Ostrożnie stawia jedną nogę, potem ją cofa, wysuwa drugą. Ugina kolana i pochyla głowę. Zanim ponownie rusza przed siebie, wsłuchuje się w swoje wnętrze. Tak, jest tego pewien: wreszcie przestał słyszeć śmiech byłego szefa.

Kilka godzin później, kiedy mija znak końca miasta, stwierdza, że nie może wędrować zupełnie bez celu. Musi obrać kierunek, tak aby zawsze wiedzieć, dokąd i skąd idzie. Wkrótce udaje mu się złapać stopa. Wsiadając do wysokiej kabiny TIR-a, ogląda się po raz ostatni na miasto, które właśnie opuszcza. To będzie jego „skąd”. Miejsce, którego już nie ma. Trzaska drzwiami i uśmiecha się do kierowcy.

Nigdy nie potrafił rozmawiać z ludźmi, a tymczasem od pierwszej chwili udaje mu się nawiązać kontakt. Po drodze zjadają resztę wędliny i bułek. Mleko wypił znacznie wcześniej. Potężny silnik ciężarówki pcha przed siebie kilkadziesiąt ton owoców zamkniętych w kontenerach i dwóch ludzi w szoferce. Maska pożera autostradę, metr za metrem. Wycieraczki uparcie ścierają drobny deszczyk, który padając, zaciera ślady ucieczki, zostawienia za sobą życia, którego i tak nienawidził. Żony, która ledwo pamiętała jego imię, i syna uciekającego do pokoju, aby dłubać w komputerze.

Bogdan wyszedł dziś z domu i nie wrócił. To więcej, niż zrobił przez wiele ostatnich miesięcy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: