Obóz harcersko-magiczny na Wydrze. Duch na bunkrach - ebook
Obóz harcersko-magiczny na Wydrze. Duch na bunkrach - ebook
Wakacje z duchami pamięta się przez całe życie!
W sercu mazurskich lasów, na obozie harcersko-magicznym na polanie Wydra, młodzież co roku uczy się, bawi i przeżywa niezapomniane przygody. Tym razem jednak lato przynosi coś więcej niż śpiew przy ognisku, gry terenowe, spotkania ze słowiańskimi demonami i zgłębianie magii przyrody.
W starych bunkrach nieopodal bazy zaczynają dziać się rzeczy, których nie sposób racjonalnie wytłumaczyć: wiatr niesie lodowate powiewy, rozlegają się dziwne odgłosy, a harcerze mają poczucie, że ktoś – lub coś – czai się w pobliżu.
Gdy duch ujawnia swoją obecność, kadra postanawia działać. Na prośbę komendanta przybywa Baśka – szamanka i znawczyni rytuałów. Szybko staje się jasne, że zjawa nie trafiła tu przypadkiem. Uwięziona przez magiczne kotwice rozsiane wokół obozu, z każdym dniem staje się coraz groźniejsza.
Już wkrótce harcerze będą musieli zgłębić tajniki magii, stawić czoła nieznanym mocom i wykazać się prawdziwą odwagą, by ocalić wakacje, polanę... i samych siebie.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-928-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Regulamin BHP obozu
harcersko-magicznego na Wydrze
– Czy o czymś jeszcze powinienem wiedzieć? – zapytał Marcin Gwiazdomirski, wysoki, dobrze zbudowany blondyn z krótko obciętymi włosami i kilkudniowym zarostem. Marcin był świeżo upieczonym magistrem Magii Praktycznej, który od kilku dni pluł sobie w brodę za to, że zgodził się pojechać jako komendant zgrupowania na obóz harcersko-magiczny na Wydrze. Mimo że uwielbiał to miejsce i zazwyczaj cieszyła go praca z dziećmi i młodzieżą, tym razem czuł, że coś się zmieniło. Od polany biła dziwna, niepokojąca energia, a dzieciaki, choć samodzielne i ambitne, czasem miały skłonność do przysparzania kłopotów.
– Jasiek z Leśnych próbował dziś wlewitować belki na wartownię na bramie podobozu – powiedziała Maja Błyskot, oboźna na podobozie Puszczańskich. – Zauważyliśmy to odpowiednio wcześnie i nic nikomu się nie stało, a Jasiek dorobił się karnej warty na głównej bramie od drugiej do czwartej.
Ze wszystkich stron rozległy się współczujące pomruki. Tę wartę uważano za jedną z najgorszych. Przypada w samym środku nocy, co oznacza, że ani przed nią, ani po niej nie da się dobrze wyspać. A jeszcze gorsze jest to, że zahacza o trzecią nad ranem – godzinę duchów, kiedy nadprzyrodzone zjawiska stają się szczególnie aktywne. Co prawda, w ostatnich latach było spokojnie: duchy rzadko się pojawiały, a jeśli już, to okazywały się niegroźne i łatwo można było się ich pozbyć. Znacznie częściej uczestnicy obozu spotykali demony, głównie te słowiańskie. Wszyscy byli jednak dobrze przygotowani, znali podstawowe metody obronne i procedury na wypadek pojawienia się jakiegoś nadprzyrodzonego niebezpieczeństwa na bazie.
– Dobra. A jak tam z Robinsonami i Trzema Piórami? Ile osób od was dotrwało do nocy w lesie?
– Moi wszyscy wrócili przed odgwizdaniem ciszy nocnej – odezwała się Anna Szafira, komendantka podobozu Bez Nazwy, w którym miała głównie harcerzy starszych i wędrowników, a w ostatnim tygodniu była odpowiedzialna za zdecydowaną większość przypadków biwakowania w lesie. – Nikt nie został dziś na noc, ale na jutro mam już kilku kolejnych chętnych, którzy chcą spróbować. Jak dalej utrzymają takie tempo, to w połowie obozu już wszyscy będą po swojej próbie.
– Ode mnie dwie pary nie wróciły, więc jest szansa, że zostaną na całą noc – dodał Kacper Wiatrowski, programowiec podobozu wędrowniczego o przewrotnej nazwie Ciekawskie Bąbelki. Kaja, jego siostra i jednocześnie oboźna podobozu, potwierdziła to skinieniem.
– Ok, od Natalii i od Jurka nikt nie poszedł, bo są za młodzi. Ktoś od Wodniaków? – Marcin spojrzał na komendantkę Wodniaków Kingę Zamgleniec, która tylko pokręciła przecząco głową. – Lucy, potrzebuję, żebyś poinformowała Leszego, że w jego lesie poza obozem nocują cztery osoby.
Lucy Zielniewska, drobna dziewczyna o jasnej cerze i piegach, które nadawały jej młodzieńczego uroku, rude włosy zazwyczaj nosiła splecione w grube warkocze. Tego wieczoru jednak były starannie upięte w kok i tylko kilka niesfornych kosmyków wymknęło się z upięcia. Pomimo delikatnego wyglądu, Lucy cieszyła się ogromnym szacunkiem wśród wszystkich na obozie. Jej wyjątkowa więź z naturą i wiedza w zakresie zielarstwa sprawiały, że często poza zwykłymi obowiązkami pielęgniarki powierzano jej zadania wymagające kontaktu z duchami lasu. Dziewczyna skinęła na znak zgody.
– Odprawię rytuał, jak tylko skończymy odprawę – powiedziała z nutką niecierpliwości w głosie.
– Pamiętajcie, że jutro wieczorem mamy festiwal piosenki. Przećwiczcie jeszcze repertuar ze swoimi harcerzami. Udało nam się namówić Wodnika mieszkającego w Tyrkle, żeby przeprowadził dla naszych uczestników pogadanki, dotyczące zanieczyszczania wód i mikroplastiku. Dogadaliśmy się na piętnaście minut na grupę. Spotkania będą na Polanie Ogniskowej. Po śniadaniu wpiszcie się na konkretne godziny. Weźcie ze sobą koce albo karimaty. Z mojej strony tyle. – Zastukał trzy razy w stół. – Koniec odprawy. Dobranoc.
Kadra podobozów powoli zbierała się do wyjścia i powrotu do swoich namiotów. Marcin, Olga Piorunowicz i Rafiki, a właściwie Rafał Dębogórski, skierowali się na polanę leżącą obok głównego placu apelowego, na której rozbite były namioty kadry głównej zgrupowania, pielęgniarki, kwatermistrza, który akurat na kilka dni musiał wyjechać do Warszawy, i magazyny. Lucy skierowała się właśnie do magazynu kuchennego po zapasy. Wzięła kilka podgrzewaczy, dwie kromki chleba, miód, sól i szklaną butelkę z mlekiem. Ze swojego namiotu porwała jeszcze torbę, w której miała zestaw potrzebny do złożenia ofiary Leszemu. Minęła bramę obozu i na skrzyżowaniu skręciła w lewo na Tuchlin. Minęła rozwidlenie, prowadzące w jedną stronę do Okartowa a w drugą na bunkry, i po kilkudziesięciu metrach weszła w las ścieżką, którą tylko ona potrafiła wypatrzeć w ciemności.
Lucy była zielarką, która specjalizowała się w skarbach lasu. Spośród całej kadry to ona miała najlepszy kontakt z Leszym, opiekunem lasu. Dlatego to właśnie jej powierzono zadanie informowania go o każdym, kto zamierza nocować w lesie, by zdobyć sprawności. Nie było to obowiązkowe – wiele hufców w ogóle nie przejmowało się demonami i duchami przyrody. Jednak Lucy zawsze uważała, że lepiej dmuchać na zimne. Może to kwestia składania ofiar Leszemu, ale na terenie ich obozu nigdy nie zdarzyły się poważne wypadki podczas biwakowania poza podobozami, czego nie można powiedzieć o innych bazach.
W pewnym momencie Lucy wyszła na niewielką polanę, na środku której stał niski kamień, obrośnięty mchem tak, jakby przykrywał go zielony, miękki obrus. Wierzch kamienia pod warstwą mchu był prosty i gładki, przypominał naturalny stolik. Lucy podeszła do niego i ustawiła podgrzewacze, które szybko zapaliła. Z lnianej torby z napisem „oCZARowana lasem” wyjęła bawełnianą serwetkę z wyhaftowanymi symbolami: drzewem, stylizowanym wilkiem i postacią z porożem jelenia. Na środku serwety postawiła bambusowy talerzyk. Posmarowała kromki chleba miodem, posypała solą i położyła na talerzu. Zaraz obok postawiła butelkę z mlekiem. Krytycznym okiem oceniła przygotowaną ofiarę i wyjęła z torby ukulele. Poświęciła chwilę, żeby nastroić instrument przy pomocy telefonu komórkowego, a następnie klęknęła przed kamieniem.
– O mądry Leszy, duchu lasu i strażniku natury, który czuwasz nad każdym drzewem i zwierzęciem, proszę cię o ochronę dla tych, którzy spędzają dzisiejszą noc poza obozem, nad którym sprawujesz opiekę. W twoich rękach spoczywa siła lasu, jego mądrość i tajemnice. Z pokorą przychodzę do ciebie, szukając twej mądrości i opieki.
Znając już trochę gust tutejszego Leszego, Lucy wyjęła ukulele i zaśpiewała cichutko:
Kraina brzóz, żeremia bobrów
Łosi potężny ryk wiatr niesie w dal
Jezior błękit, błękit groza skał
To jest ojczyzna ma
Srebrna toń lasu, słońce w dolinach
Kiedy zobaczę znów wierzchołki gór
Jezior błękit, błękit groza skał
To jest ojczyzna ma
_Kraina Brzóz_, Autor nieznany
Przy ostatnich taktach piosenki poczuła, jak liście drzew delikatnie szeleszczą w harmonii z jej melodią, jakby dołączyły do śpiewu.
Po zakończeniu rytuału, Lucy powoli opuściła polanę, wycofując się tyłem i nie spuszczając wzroku z kamiennego stolika. Odwróciła się dopiero po przekroczeniu linii drzew, jak nakazywała tradycja. Rano będzie musiała tu wrócić, by posprzątać, ale teraz miała poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Spojrzała na księżyc w pełni, przemykający między drzewami. Zdecydowała się nadłożyć nieco drogi, by uzupełnić zapasy leczniczych ziół, które mogła znaleźć w lesie. Na obozie takim jak ten, nigdy nie jest ich za dużo – szczególnie na napary, które pomagają w walce z małymi tęsknotkami za domem.