- W empik go
Obudź mnie zanim umrę - ebook
Obudź mnie zanim umrę - ebook
Opinią publiczną w Chicago wstrząsa seria bestialskich zbrodni. Zagadkowy rytuał mordercy, który myje, ubiera i perfumuje swoje ofiary, po czym pozostawia je w pozornie przypadkowych miejscach, nie daje spokoju młodej detektyw, Rosalie Evans. Bezsenne noce spędzone na analizowaniu każdej najdrobniejszej poszlaki, poranki w samochodzie z mocną kawą, ściana zapełniona fotografiami ofiar, butelki po antydepresantach i szklanki z wódką – oto jej codzienność. Prawdziwy koszmar rozpocznie się jednak wtedy, gdy kobieta zda sobie sprawę, że krwawe wizje w jej umyśle stają się rzeczywistością...
Opadła na kolana, gdy zobaczyła ranę ciętą na klatce piersiowej i pustą przestrzeń między żebrami. Z jej wnętrza wydostało się ciche łkanie, kiedy patrzyła na niebieskie tęczówki okrągłych oczek martwego dziecka.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-103-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Gdzie jesteście, do jasnej cholery?!
Donośny krzyk należał do kobiety. Biegła przed siebie, mocząc buty w głębokich kałużach na chodniku. Miasto już dawno spało. Nie słyszała nigdzie policyjnych syren, nawet w oddali. Kurczowo trzymała w dłoniach zawiniątko, przytulając je mocno do piersi. Krople deszczu spływały po jej włosach i twarzy. Oddychała szybko, nierówno. Miała wrażenie, że brak jej powietrza w płucach.
W jej żyłach zamiast krwi płynęła adrenalina, dzięki której jeszcze trzymała się na nogach. Nigdy nie czuła się tak zagrożona i obnażona w jednym momencie. Odwróciła się i spojrzała za siebie, lecz zaraz tego pożałowała. Przyspieszyła, czując, jak w jej gardle wzbiera krzyk. Stłumiła go w ostatniej chwili.
Zapomniała o obowiązkach czekających na nią następnego dnia, ponieważ nie wiedziała, czy o poranku nie znajdą jej martwej. Jedyne, o czym myślała, to czy zdoła uciec i przeżyć.
W uszach czuła dudnienie własnego serca oraz głuchy dźwięk, który przypominał pisk. Jej zmysły wyostrzyły się, gdy skręciła w ciemną uliczkę i wskoczyła między kartonowe pudła. Skuliła się i zatkała usta dłonią. Cała się trzęsła, dygocząc ze strachu i zimna panującego na dworze.
Słyszała, jak biegną za nią i cicho rozmawiają. Ich szepty odbijały się od murów uliczek, potęgując jej strach. Nie znaleźli się w zasięgu jej wzroku, ale potrafiła określić, w których kierunkach rozdzielili się, aby jej szukać. Przyciągnęła nogi do siebie i odwinęła fragment koca, w który zawinięte było to, co tak bardzo starała się chronić. Szybki dotyk. Chłód pod palcami.
Gdy spojrzała w górę, zobaczyła go. Jednego z nich. Szukał jej wzrokiem, rozglądając się po zaciemnionej uliczce. Gotowy, aby zaatakować. Gdy zaczął przerzucać śmieci po przeciwnej stronie, jego czarna kominiarka odwinęła się, a ona zobaczyła na szyi duży tatuaż – kontur gwiazdy.
Nie mogła na niego patrzeć. Nie mogła również odwrócić wzroku. Jej oddech przyspieszył, gdy podjęła decyzję o wyłonieniu się z cienia. Wiedziała, że nie może czekać, aż śmierć ją znajdzie. Jeśli ma umrzeć to teraz.
Zanim zebrała się w sobie, aby zaatakować mężczyznę w kominiarce – nieuzbrojona, bezbronna i przemoczona – została wyszarpnięta z kryjówki, w której się znajdowała. Zawiniątko wypadło jej z ramion, uderzając twardo o ziemię. Rozległ się huk. Napastnik chwycił ją za włosy i odgiął ciało do tyłu, aby wziąć zamach i zderzyć czoło kobiety z pobliskim murem. Wylądowała na ziemi, czując, jak ciepła ciecz spływa po jej nosie i brodzie. Instynkt przetrwania zadziałał, gdy usłyszała dźwięk ostrza noża za sobą. Przeturlała się na plecy i odepchnęła przeciwnika, wyciągając ramiona przed siebie. Napierał na nią. Kurczowo przyciskała dłonie do jego barków, czując, jak siły w zwiotczałych mięśniach ją opuszczają. Napastnik wygrywał. Widząc przed oczami ostrze, zdecydowała się na szybki unik. Mężczyzna upadł, gdy udało jej się rozluźnić uścisk, a następnie wyskoczyć spod niego. Siła, z którą na nią napierał, sprawiła, że nóż z łatwością wbił się w przestrzeń między płytkami chodnikowymi.
Chciała podnieść się i rzucić do ucieczki, ale złapał ją wpół. Przejechała paznokciami po kostce brukowej, lecz palce nie znalazły oparcia na mokrej nawierzchni. Zaczęła wierzgać nogami i przewróciła się na plecy, po czym sięgnęła wyżej i zerwała kominiarkę z jego twarzy, wydając z siebie głośny krzyk.
Adrenalina uderzyła silniej niż przedtem, gdy zrozumiała, że jest zwierzyną. Kolejnym okazem dla niego oraz tych, którzy szukali jej w ciemnościach. Rozzłościła go. Poderwał się z ziemi, puszczając ją i zakrył twarz dłońmi. Z ust oprawcy wydobył się ryk, który przywodził na myśl warczenie rozjuszonego, dzikiego zwierzęcia.
Wykorzystała okazję i zapominając o powstałym wskutek uderzenia bólu głowy, który osłabił widzenie, chwyciła nóż z chodnika. W ostatniej chwili złapała napastnika od tyłu, odginając jego szyję w bok. W ułamku sekundy grube ostrze przecięło cienką warstwę skóry na gardle. Wyszarpnęła nóż z jego szyi, a krew trysnęła strumieniem, plamiąc jej szary sweter i białe spodnie. Odwróciła się, słysząc za plecami, jak ciało ląduje na ziemi i bezsensownie walczy o oddech ostatkiem sił.
Dzwonienie w uszach narastało, ale pochwyciła w dłonie zawiniątko leżące na ziemi i rzuciła się do ucieczki. Nie oglądała się za siebie. Nie słyszała nawet, gdy pozostali napastnicy wyłonili się z cienia, ale wiedziała, że są tuż za nią. Biegła ile sił w nogach, starając się znaleźć wyjście z labiryntu, do jakiego weszła na własne życzenie. Nie mogła być tutaj sama. Nie powinna być tutaj sama.
Słuch wrócił jej, gdy grube podeszwy butów jednego z oprawców uderzyły o powierzchnię kałuży. Przypomniała sobie, że dzierży w dłoni ostrze. Gwałtownie zatrzymała się w biegu, podniosła nóż i wycelowała w zawiniątko, a dokładniej w to, co kryło się w jego wnętrzu.
Było ich trzech. Zwolnili biegu i zatrzymali się, jakby wrastając nagle w ziemię. Wykonała w tym czasie krok w tył. Jej ręka nieco zadrżała, a ramię, którym trzymała zawiniątko, zatrzęsło się. Mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa.
– Nie ruszać się, skurwiele – powiedziała, czując, jak zimny pot spływa jej po kręgosłupie, przyprawiając o dreszcze.
Napastnicy stali przed nią w ciemnych dresach, rękawiczkach i kominiarkach na głowach. Jeden z nich trzymał kij, drugi łom, ten ostatni podniósł ręce do góry. To właśnie on wykonał krok do przodu.
– Zabiję je! Jeszcze jeden krok, a zabiję – powiedziała hardo, sama nie wiedząc, czy mówi to ona, czy druga osoba, która mieszkała w niej od wielu lat.
W alejce rozległ się śmiech. Zmarszczyła brwi, patrząc na usta napastnika, z których się wydobywał.
– Nie musisz tego robić. Mamy to, czego chcieliśmy. Oddaj nam skorupę, a nie spotka cię kara za przerwanie świętowania – odrzekł mężczyzna w kominiarce z łomem w dłoni.
To on śmiał się pod nosem i wskazywał na zawiniątko.
Odgłos przeładowywanych rewolwerów rozległ się po obu stronach kobiety, wwiercając w jej uszy i odbijając echem w głowie. Nie obejrzała się jednak, aby zobaczyć, kto w końcu przybył z odsieczą. Nie zastanawiała się też, jakim cudem ją znaleźli, skoro sama nie potrafiła się stąd wydostać i całkowicie straciła orientację w terenie.
Nagle koc zsunął się, a ona poczuła, jak delikatne ręce i nogi ześlizgują się z jej barku. Wypuściła nóż z dłoni, gdy niemowlę, które okrywała i starała się chronić, opadło na jej ramię. Martwe i zimne.
Jego skóra była sina, oczy szeroko otwarte, a usta rozwarte, jakby chciał wydobyć się z nich rzewny płacz lub krzyk. Opadła na kolana, gdy zobaczyła ranę ciętą na klatce piersiowej i pustą przestrzeń między żebrami. Z jej wnętrza wydostało się ciche łkanie, kiedy patrzyła na niebieskie tęczówki okrągłych oczek martwego dziecka.
– Na kolana, bestialskie kurwy! – znajomy głos funkcjonariusza zabrzmiał w pobliżu i sprawił, że obudziła się w niej chęć ucieczki w bezpieczne miejsce.
Ostatnim, co zobaczyła, była ciemność.Rozdział 1
Siadam na łóżku, biorąc głęboki wdech i niemal zachłystuję się powietrzem. W pokoju /nadal panuje ciemność, a ja czuję, jak koszulka klei się do mojego ciała. Znowu jestem cała spocona i czuję chłód. Przykładam dłoń do czoła i ścieram z niego krople potu. Odrzucam kołdrę na bok i staram się wyrównać oddech. Sięgam do szafki nocnej po plastikowe pudełeczko i otwieram je, wysypując na wnętrze dłoni dwie białe pigułki. Czuję, jak lądują w moim pustym żołądku, gdy połykam je bez popijania. Po kilku chwilach wsłuchiwania się w ciszę panującą w pomieszczeniu decyduję się wstać z łóżka i odruchowo zerkam na drzwi wejściowe.
Dziwne – są uchylone. Zeskakuję z materaca i szybko zamykam je, przekręcając klucz w zamku. Dla pewności kilka razy szarpię za klamkę. Rozglądam się machinalnie po pokoju, w którym spałam.
Nie świruj, bez paniki, po prostu jesteś idiotką i zapomniałaś zamknąć drzwi – mówi moja podświadomość.
Przeczesuję palcami włosy i kieruję się do łazienki, stawiając bose stopy na przyjemnie chłodnych panelach podłogowych. Zapalam światło i przymykam drzwi. Odwracam się, żeby sięgnąć po ręcznik i wytrzeć twarz, lecz nagle zamieram w bezruchu, a moje serce zatrzymuje się na ułamek sekundy. W lustrze na szafce łazienkowej nie dostrzegam swojego odbicia. Znów zaczynam szybciej oddychać, ponieważ wiem, że wcale się nie obudziłam, a poczucie pobudki jest jedynie iluzją wytworzoną przez mój umysł.
Czuję wilgoć pod stopami. Spoglądam w dół i widzę, jak spomiędzy kafelków na podłodze wydostaje się gęsta krew. Jest jej coraz więcej. Staram się ruszyć z miejsca, ale nie mogę. Jestem całkowicie sparaliżowana. Nie mogę nic zrobić. Jedyne, co mi pozostaje, to obserwować i zapamiętywać.
Drzwi do łazienki otwierają się, a ja próbuję krzyczeć, lecz usta mam jakby zakneblowane. Nie mam władzy nad własnym ciałem. Łzy wzbierają w kącikach moich oczu, gdy zamykam je, czekając, aż ktoś lub coś wyrwie mnie ze snu. Telefon, domofon, klakson samochodu za oknem, cokolwiek.
Donośny, dziewczęcy krzyk. Tak silny, że odczuwam przeszywający ból w uszach. Ten dźwięk sprawia, że otwieram oczy, a przez moje ciało przechodzi dreszcz.
– Cześć, piękna.
Niski głos wydobywa się z gardła osoby stojącej przede mną. To mężczyzna. Ma długie włosy skręcone w loki. Stoi do mnie tyłem. Na nagich plecach widzę bliznę ciągnącą się od zagłębienia między łopatkami przez prawą stronę żeber aż do miednicy. Jest głęboka i silnie ukrwiona, jakby rana dopiero co się zabliźniła.
Staram się wychwycić jak najwięcej szczegółów. Mężczyzna to niski szatyn z asymetryczną postawą, a długa i szeroka blizna prawdopodobnie jest pamiątką po ranie zadanej nożem lub innym ostrym narzędziem.
Nagle z moich ust wydobywa się krzyk, który jednak nie należy do mnie. To nie mój głos teraz krzyczy. Mężczyzna przede mną znika, a ja czuję ból. Lokalizuję go pomiędzy nogami i na linii bioder. Zanim zdołam określić jego pochodzenie, długowłosy facet łapie moje dłonie i przyciska do ściany. Staram się wyszarpnąć jedną rękę, czując, jak wraca mi władza w kończynach.
Paznokcie pomalowane niebieskim lakierem, złoty pierścionek na serdecznym palcu, opuszki poplamione krwią. Nie należą do mnie, to nie moja ręka.
Usilnie próbuję się odwrócić, aby zobaczyć, kim jestem. Aby dostrzec twarz tej, którą jestem. Ale trzyma mnie mocno, w zbyt silnym uścisku. Ma szorstkie dłonie, a jego grube palce wbijają się w skórę na moich ramionach. Jego dłoń zaciska się na mojej szyi, gdy chwyta ją od tyłu i w ten sposób mnie odwraca. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Nie jestem nawet w stanie krzyknąć. Przykłada ostrze noża do mojego gardła. Dotyka tętnicy i przecina skórę, a krew tryska na lustro, zasłaniając mi widok.
Zsuwam się na ziemię z poderżniętym gardłem, gdy on bierze zamach i wciąż trzymając mnie za włosy, uderza moją głową o zlew.
Blond włosy, długie pasma blond włosów.
– Evans! Evans, do kurwy nędzy!
Podrywam się z łóżka i ląduję z impetem na podłodze, spadając z krańca materaca, na którym spałam. Szybko podnoszę się i omiatam wzrokiem pomieszczenie. Patrzę na zegarek, czując pulsowanie w skroniach, co sprawia, że marszczę czoło. Siódma trzydzieści.
Nie chcę nawet wiedzieć, jak okropnie wyglądam. Pot i wypieki na policzkach wystarczą, żebym czuła się beznadziejnie. Patrzę na swoje łóżko i wzdycham pod nosem. Prześcieradło jest przepocone, kołdra leży na podłodze w drugim końcu pokoju, jedna z poduszek jest w nogach łóżka, a ta, na której spałam, ma dwa wgniecenia po moich dłoniach.
– Halo, księżniczko, otwórz drzwi.
Dopiero teraz przypominam sobie, że to jego głos wyrwał mnie z koszmaru. Pokonuję dystans między łóżkiem a drzwiami wejściowymi i otwieram je, w duchu dziękując Bogu, że były zamknięte na cztery spusty.
– Czy ty wiesz, która jest godzina? – pytam, widząc przed sobą znajomą, męską sylwetkę, którą oglądam codziennie od blisko dwóch lat.
– A czy ty wiesz, jak fatalnie wyglądasz? – odpowiada pytaniem na pytanie, wchodząc do mieszkania z dwoma kubkami kawy w dłoniach.
Dostrzegam logo znajomej kawiarni.
– Pierdol się, Bruce.
Słyszę, jak śmieje się pod nosem, stając przed moim łóżkiem.
Bruce Archer był moim przyjacielem, odkąd zamieszkałam w Chicago. Pomagał mi oswoić się z miastem i znaleźć mieszkanie, w którym żyję obecnie. W sumie to dzięki temu blondynowi z oczami w kolorze, którego nadal nie potrafię sklasyfikować – coś pomiędzy akwamaryną a lazurem – jestem tu, gdzie jestem.
– Zbieraj się, pojedziemy razem do pracy – mówi, popijając kawę ze swojego kubka, z jedną ręką schowaną w kieszeni płaszcza.
Staję przed nim i rozkładam ręce.
– Czy ja wyglądam, jakbym była w stanie ogarnąć się w pięć minut? – pytam, a on lustruje mnie od stóp do głów.
– Mamy pół godziny, geniuszu. Chyba się wyrobisz, nie? – patrzy na mnie z uniesioną brwią, a do mnie dociera woń jego wody kolońskiej.
Całkiem przyjemny zapach.
– Dlaczego przyjechałeś tak wcześnie?
– Świeże mięsko przyjechało do rzeźnika dziś w nocy, moja droga.
Przeczesuję palcami włosy i biorę głęboki wdech. Mijam Bruce’a i kucam przed szafką nocną. Wyjmuję z niej zeszyt z fioletową okładką i kładę na stół, tuż obok kubka z kawą, którą przyniósł mój partner.
– Poczekaj na mnie w samochodzie, co? Zbiorę się i zejdę na dół – nie patrzę na niego, gdy to mówię, a on nagle wzdycha przeciągle i jęczy głośno, przywodząc mi na myśl dziecko, któremu nie spodobało się coś, co powiedział rodzic.
– O tej porze nie ma nic fajnego w radiu. Mam słuchać, jak dewoty mi pierdolą o składkach na renowację kościoła? No proszę cię – Bruce upija kolejny łyk kawy, a ja mimowolnie się śmieję.
– To idź do spożywczego i kup mi bułeczki cynamonowe. Zanim wrócisz, będę czekała przy samochodzie – patrzy na mnie i unosi obie brwi, a kąciki ust wygina, robiąc charakterystyczną minę, gdy musi przyznać komuś rację.
– W kolejce pewnie też będę musiał wysłuchiwać. W końcu zawsze pieprzą jak potłuczeni, ale lepsze to niż radio czy zebranie, które nas dziś czeka – macha mi kluczykami do auta przed nosem, gdy otwiera drzwi, którymi przed chwilą wszedł.
– Wypij kawę – grozi mi palcem, wskazując na kubek na stole i wychodzi, a ja słyszę jego kroki na schodach.
Chwilę potem chwytam notes i długopis ze stołu.
Sen 23
# mężczyzna, średni wiek
# długie włosy, szatyn, barczysty
# blizna na całej długości pleców, rana cięta
# kobieta
# blond włosy, długie
# niebieskie paznokcie, pierścionek na palcu serdecznym
# poderżnięte gardło
# krew w pomieszczeniu
# zakneblowane usta, skrępowane dłonie i nogi
# prawdopodobny gwałt
# uderzenie w głowę
Długopis wypada mi z dłoni, gdy kończę pisanie i zatrzaskuję notes. Wstaję od stołu i chowam go do mojej torebki, która wisi na wieszaku przy drzwiach. Poprawiam pościel i poduszki, po czym rozbieram się i wchodzę pod prysznic, wiedząc, że mam jakieś dwadzieścia minut, zanim Bruce wyjdzie z cukierni.
Cześć, piękna.
≈
– Siadajcie, siadajcie. Mamy sporo rzeczy do omówienia, moi drodzy.
Znajomy głos odbija się echem od ścian sali konferencyjnej, do której wkraczam z kubkiem kawy w ręce. Czuję, jak Bruce mierzy wzrokiem szefa i siada tuż przy nim. Ja nie decyduję się na tak bliski kontakt, więc wybieram miejsce przy oknie z widokiem na parking przed budynkiem.
W pomieszczeniu mieszają się różne zapachy, które moje zmysły wychwytują wyjątkowo silnie. Pocieram nos i patrzę na plik kartek ułożonych na wypolerowanym stole. Mężczyzna w białej koszuli z niedopiętym przy szyi guzikiem, którego bordowa marynarka wisi na krześle, nerwowo ściska długopis w ręce. Uśmiecham się pod nosem i wierzchem dłoni dotykam swojego policzka. Wciąż jest rozpalony.
– Długo mam jeszcze czekać? – szef niecierpliwi się i patrzy na nas drwiąco.
– Panie Montgomery? – sekretarka wchodzi do sali i podaje mu brązową kopertę.
Rozdziera ją przy nas i wyjmuje kartkę papieru. Czyta ją, a ja wyczuwam, jak rośnie w nim napięcie. Zerkam odruchowo na Bruce’a, który jest najbliżej szefa. Gdy tak na niego patrzę, Montgomery przyciska długopis do kartki, rzucając ją najpierw na stół. Skreśla na niej słowa, mocno, nerwowo i ze złością, po czym zmięty papier z powrotem trafia do koperty. Oblizuje miejsce, gdzie znajduje się klej i przyklepuje je. Zbliża się do rudowłosej sekretarki, która nadal stoi w drzwiach.
– Zwróć to przełożonemu i powiedz mu, że jego opinia w tej sprawie lata mi koło dupy. Zrobię tak, jak będę chciał. To ja jestem szefem wydziału, więc niech spieprza. Kochanieńka, wiem, że pięknej kobiecie tak nie wypada, ale użyj dokładnie takich słów – kładzie rękę na jej drobnej dłoni, gdy delikatnie wypycha kobietę za drzwi, a ja znów patrzę na Bruce’a, który stara się pohamować wybuch śmiechu i aż czerwienieje na twarzy.
– Koniec szopki. Przechodzimy do poważnych spraw.
Szef sięga dłonią do sznurka pod ścianą i mocnym szarpnięciem rozsuwa projektor. Już po kilku chwilach pomieszczenie jest przyciemnione. W duchu dziękuję obsłudze technicznej budynku za zamontowanie automatycznych rolet w oknach. Teraz przynajmniej nikt nie widzi na mojej twarzy śladów koszmaru. Jedynym rzeczywistym wspomnieniem po nim jest notes, który przyciskam do piersi.
Przypominam sobie, że zapomniałam wziąć z domu tabletki i mam ochotę strzelić sobie w głowę. Poprawiam się nerwowo na krześle, ponieważ wiem, że ostatni raz zażyłam je w nocy. W łazience, zanim zamordował mnie ten psychopata.
Nie wzięłam tabletek.
Starając się odwrócić uwagę od sytuacji, w jakiej się obecnie znajdowałam, przenoszę wzrok na projektor.
– Dziś w nocy na Wood Dale zostało znalezione ciało młodej kobiety – Montgomery przyciska guzik na pilocie i na płótnie ukazuje się zdjęcie z miejsca zbrodni.
Kobieta leży na chodniku. Ma na sobie plisowaną spódnicę i białą koszulę. Jest ułożona w nienaturalnej pozycji. Jedno ramię ma pod głową, a prawą nogę zgiętą w kolanie i opartą na lewej, co sprawia wrażenie, jakby była pogrążona we śnie. Jej ciało nosi liczne ślady ran ciętych. Widzę, że się broniła. Dziura pośrodku czoła. Ma brązowe włosy sięgające do linii ramion, oczy szeroko otwarte mają szarą barwę. Patrzę dokładnie na jej dłonie i nieco przekrzywiam głowę. Nic mi się nie zgadza. Czyżbym popełniła błąd?
– Dziewiętnastolatka, Everly Harris, uczennica Jefferson’s High School w Wood Dale, maturzystka. Znaleziono ją w alejce przy magazynie restauracji Steak House Jacks. Na zwłoki trafił pracownik lokalu. Wynosił śmieci, a ona leżała przy kontenerze. Na jej ciele nie znaleziono śladów gwałtu ani napaści na tle seksualnym. Czysty strzał w głowę padł z bliskiej odległości. Według naszych techników była to Beretta M9. Pocisk rozpadł się wewnątrz czaszki. Śmierć nastąpiła natychmiastowo. Sekcja zwłok wykaże, co pominęliśmy przy wstępnych oględzinach – mówi Montgomery.
– Chwilka, a gdzie krew? – pyta jeden z nas.
Patrzę w kierunku, z którego dobiega głos, i widzę, jak krótkowłosa szatynka Stephanie gryzie gumkę w swoim ołówku, odchylając się na krześle obrotowym.
– No tak, zapomniałbym o najważniejszym – Montgomery przewija slajdy, po czym odtwarza film pochodzący z miejsca zbrodni.
Koroner stoi przy ofierze. Śledczy nagrywa pracę techników i patologa sądowego, który kuca przy ciele. Dopiero teraz dochodzi do mnie informacja o nieprawidłowości. Strzał z tak bliskiej odległości zazwyczaj doszczętnie niszczy tkanki miękkie, powodując silny krwotok. To sprawia, że ofiara leży w tak zwanej kałuży krwi. Tutaj jednak takowej brakuje. Chodnik, na którym leży ciało nastolatki, jest suchy, czysty. Wokół zwłok nie ma narzędzia zbrodni ani nawet rozprysku krwi. Aleja, w której znaleziono ciało, to tyły restauracji. Niemożliwe, że nikt nie usłyszał huku wystrzału. Miejsce zbrodni, poza ciałem denatki, było perfekcyjnie wyczyszczone.
– Na ciele ofiary brakuje krwi po postrzale. Nie ma jej także wokół miejsc, gdzie zadano rany cięte, czyli na udach, ramionach i mostku – wyjaśnia pozostałym Montgomery.
– Ktoś ją wyczyścił? – pyta ponownie Stephanie, marszcząc brwi.
– Najwidoczniej tak.
Wyglądam przez okno, gdy Montgomery zaczyna dyskutować ze swoją podwładną o tym, jak to możliwe, że ofiara została przygotowana na odnalezienie. Staram się zrozumieć, co sprawca chciał tym pokazać. Nagle czuję, jak krew w moich żyłach tężeje.
Długowłosy mężczyzna z nagim torsem stoi na parkingu. Patrzy prosto w okno, przy którym siedzę. Notes wypada mi z dłoni, gdy zrywam się z krzesła. Staram się go złapać, zanim spadnie na ziemię z hukiem. Odruchowo odwracam wzrok. Podnoszę go z powrotem, ale notatnik znów ląduje na podłodze. W tym czasie sylwetka mężczyzny znika.
– Evans? Co jest? – Montgomery w mgnieniu oka skupia na mnie całą swoją uwagę.
Przecieram dłońmi policzki i patrzę na parking, szukając go spojrzeniem. Gdy nie znajduję, siadam na swoim miejscu, biorąc wdech. Brak pigułek niedługo mnie sparaliżuje.
– Wydawało mi się, że kogoś zobaczyłam, ale to nieważne. Kontynuuj – mówię spokojnie, czując na sobie spojrzenia pozostałych.
– Na pewno wszystko okej? – pyta ponownie, a ja kiwam głową.
Robię się niespokojna, gdy koszmary zaczynają przenikać w głąb mojej podświadomości.
– Tak jak mówiłem, podejrzewam, że sprawca wyczyścił miejsce zbrodni, pozostawiając nam jedynie ciało do obejrzenia – dodaje szef, chcąc chyba zakończyć swój wywód.
– Pedantyczny morderca lubiący nastolatki? – Bruce odzywa się, patrząc na projektor i pocierając dłonią czoło.
– Ale przecież tej krwi było za dużo. Z tak bliskiego wystrzału zazwyczaj mamy fontannę. Jakim cudem by to sprzątnął? No, kurwa, nie przesadzajmy. Może zbrodnia wcale nie została popełniona w tym miejscu? – odzywam się jak prawdziwy detektyw pierwszy raz dzisiaj.
– Rosalie, jesteś jak maszyna do wyszukiwania poszlak – moją twarz zdobi łobuzerski uśmiech, gdy widzę, jak Henry Monroe, mój współpracownik, mruga do mnie z przeciwległego końca stołu.
– Odnotujcie to w raporcie, bardzo was proszę – Montgomery schyla się po papiery leżące na stole. – Przygotowałem dla was zadania.
Szef chodzi po sali, kładąc przed każdym z nas kartkę.
– Stephanie, sprawdź okolicę. Popytaj, czy ktokolwiek coś widział lub słyszał – patrzy na nią, gdy kobieta lustruje kawałek papieru z adresami mieszkań.
– Henry, pojedziesz do restauracji, przy której ją znaleziono. Porozmawiasz z szefem i mężczyzną, który pierwszy ją zobaczył – Monroe wydaje się zadowolony z zadania, jakie mu przydzielono.
– Mark, ty i Kimberly pojedziecie do rodziców zmarłej – Petterson i North przytaknęli szefowi, ale po ich twarzach było widać, że nie są przygotowani na rozmowę, która ich czekała.
– Bruce, Rosalie?
Kładzie przede mną kartkę, a ja odczytuję na niej adres:
Jeffreson’s High School
Oak Street 44
Wood Dale, Chicago
– Chcę, żebyście odwiedzili szkołę, do której uczęszczała nastolatka. Dodatkowo macie tu listę osób, z którymi Everly utrzymywała bliższy kontakt, a także spis nauczycieli uczących w liceum. Będziecie musieli również odwiedzić gabinet dyrektora. Potrzebujemy konkretów – mówi Montgomery, a ja przytakuję, kątem oka patrząc, jak Bruce z dezaprobatą lustruje kartkę, którą wcześniej położył przed nim szef.
– Daję wam cały dzień na poszukiwania. Widzimy się tutaj jutro o tej samej porze.
Po tych słowach wyłącza projektor, zamyka swoją aktówkę, do której uprzednio wrzucił pozostałe dokumenty i wychodzi, a ja odchylam się na krześle, kładąc dłoń na swoim fioletowym notesie.
Naraz myślę, że to może być pewien trop. Wyrywam kartkę z tyłu notesu i biorę długopis od Kimberly, po czym zaczynam spisywać najważniejsze informacje na czystym jeszcze papierze. Po chwili wstaję od stołu i zginam ją na pół. Podchodzę do Bruce’a, podczas gdy inni zbierają się do wyjścia.
– Poczekaj na mnie w holu. Zajrzę tylko na chwilę do Montgomery’ego – mówię do niego i widzę, jak się uśmiecha.
– Z czego cieszysz mordę? – pytam, zanim kieruję się w stronę drzwi.
– Poranne rozmowy w gabinecie szefa? Rosalie, nie spodziewałem się tego po tobie – Bruce chichocze, mierzwiąc sobie włosy na głowie.
– Jaki ty jesteś głupi, Bruce.
Pukam się w czoło, a potem uderzam go lekko w ramię. Nadal sugestywnie kiwa głową, gdy wychodzę, i macha kluczykami do samochodu. Przechodzę przez korytarz, mijam sekretarkę i idę prosto do gabinetu szefa. Nie przejmuję się pukaniem, po prostu otwieram drzwi.
– Szefie, zapomniałabym – mówię na wejściu, gdy nagle dopada mnie uczucie niepokoju.
Coś wewnątrz nakazuje mi odwrócić się i wyjść.
– Tak, Rosalie? – pyta Montgomery, a ja rezygnuję z początkowego pomysłu.
Szybko chowam kartkę za plecami i uśmiecham się sztucznie.
– Raport z przesłuchania w szkole wyślę na pocztę, dobrze? – pytam, patrząc w jego oczy, które teraz bystro mnie lustrują.
– Nie ma problemu – mówi grzecznie, więc odwracam się, przykładając kartkę szybko do mostka, po czym zamykam drzwi i wypuszczam powietrze z płuc, orientując się, że cały czas byłam na wdechu.
Ruszam korytarzem w stronę wyjścia, drąc w dłoniach kartkę, na której niedawno pisałam. Skrawki wpycham do tylnej kieszeni spodni. Uśmiecham się do siebie, czując się dużo lepiej.
Wal się, Montgomery. Nie będziesz siedział w mojej głowie – myślę, po czym mój wzrok odnajduje Bruce’a, który czeka na mnie w holu.
Dasz radę, Rose.