- W empik go
Obudź się kopciuszku - ebook
Obudź się kopciuszku - ebook
Śnieżna sceneria Zakopanego i sylwester spędzony w gronie przyjaciół – czy może być coś piękniejszego?
Alicja długo wzbraniała się przed wyjazdem. Nie lubiła tłumów i hałasów, a każde święta spędzała na dyżurze w szpitalu. Gdy w końcu uległa namowom przyjaciół, nie domyślała się nawet, że jej życie zmieni się tak bardzo.
Podczas sylwestrowej nocy poznała Michała – ratownika TOPR. Po raz pierwszy jej myśli przestały obsesyjnie krążyć wokół pracy, a Alicja dostrzegła piękno życia, którego dotąd nie znała.
Ale czy Alicja obudzi się ze snu, przestanie uciekać i otworzy się na rodzące się uczucie?
"Obudź się, Kopciuszku" to nowa powieść Natalii Sońskiej, która poruszy niejedno serce.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-529-4 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzy pary przenikliwych oczu wpatrywały się w Alicję. Czekali na odpowiedź. Wiedziała, że jeśli powie „nie”, narazi się na społeczny ostracyzm – potępią ją najbliżsi przyjaciele. Buntowała się wewnętrznie, najchętniej stanęłaby na środku baru i wykrzyczała, jak bardzo nie lubi, gdy ktoś narzuca jej swoje zdanie. Oni jednak tak na nią liczyli, że nie umiała się przeciwstawić. Wzdychała, kręciła się na krześle, miała już nawet w głowie kilka kontrargumentów, ale nie potrafiła odmówić. Nie chciała po raz kolejny ich zawieść. Zacisnęła powieki i próbowała się skupić, ale werble, które uderzeniami w stolik wygrywała siedząca naprzeciw niej trójka, rozpraszały ją niemiłosiernie.
– No dobra, ale tylko sylwester i Nowy Rok – powiedziała w końcu na jednym wydechu, mając nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco stanowczo, by nie podlegać kolejnym pertraktacjom.
Konrad i Przemek stuknęli się kuflami na znak tryumfu, Ania zaś opuściła ręce w poddańczym geście.
– Pakiet obejmuje pięć dni, nie dwa! – zaprotestowała.
– Nie dostanę dłuższego urlopu. – Alicja szła w zaparte.
– Ty? Osoba, która nie opuściła w ciągu roku ani jednego dyżuru, która brała każdą zmianę, gdy trzeba było kogoś zastąpić?! Nie żartuj sobie!
– Nie zapominaj, że święta i sylwester to czas, kiedy w izbie przyjęć dużo się dzieje.
– Lilka! Kiedy ostatni raz byłaś na jakichś wczasach? Kiedy wyjechałaś na urlop dłuższy niż dwa dni? Ciągle tylko praca i praca, nawet na głupie piwo ciężko cię wyciągnąć! Nie mówię już o świętach, bo dla mnie to przegięcie, by rok w rok Wigilię spędzać w szpitalnej dyżurce. Zrób w końcu coś dla siebie, oderwij się od pracy, zacznij żyć! – Ania miała nadzieję, że tymi niepodważalnymi argumentami zdoła wpłynąć na decyzję Alicji. Nie znalazł się jednak dotąd nikt, kto mówiłby w języku przemawiającym tej kobiecie do rozsądku.
– Anka, daj jej spokój. Grunt, że zgodziła się chociaż na dwa dni. Może gdy zobaczy, jak dobrze się bawimy, zostanie na dłużej – wtrącił Przemek i uśmiechnął się porozumiewawczo do Alicji.
Ta odwzajemniła uśmiech, lecz zrobiła to bardziej z poczucia obowiązku – wiedziała, że nie zostanie w górach dłużej.
– Zobaczymy, co powie na to Monika. – Ania splotła ręce na piersi i obrażona wyprostowała się na krześle, strącając jednocześnie ze swoich ramion rękę Konrada. Była wyraźnie niepocieszona, że jej argumenty okazały się nie mieć wystarczającej siły perswazji.
Alicja spojrzała na nią wzrokiem zbitego psa. Nie chciała dalej prowadzić tej męczącej rozmowy. Uwielbiała swoich przyjaciół, czas z nimi spędzany zawsze nastrajał ją pozytywnie, dawał dobrą energię, ale pomysł, na który tym razem wpadli, przerósł ją tak bardzo, że była gotowa uciec się do każdej, nawet najmarniejszej wymówki. Sylwester w górach, a dokładnie w centrum huczącego Zakopanego, szampańska zabawa, głośna muzyka i tłumy ludzi za bardzo ją przerażały. Pięć dni nieustającej imprezy, całkowity brak prywatności i zero odpoczynku to zdecydowanie nie był jej wymarzony sposób na urlop. Nie przepadała za takimi rozrywkami. Wolałaby spędzić wolny czas w głuszy, odcięta od świata, gdzie mogłaby skupić się tylko na sobie. I mimo że jej znajomi gorąco przekonywali, że będzie to niezapomniany wyjazd, nie dała się namówić na więcej niż na dwa dni i bal sylwestrowy. To było wszystko, co mogła dla nich zrobić.
Alicja reprezentowała bowiem typ samotnika-pracoholika. Nic poza pracą tak naprawdę się dla niej nie liczyło. Od czasu do czasu – zazwyczaj wówczas, gdy miała przymusową przerwę pomiędzy dyżurami – spotykała się z grupką przyjaciół, których poznała jeszcze z liceum. I właśnie do spotkań z tymi kilkoma osobami ograniczały się jej kontakty towarzyskie. Nie nawiązywała nowych znajomości, wiedząc, że nawet dla osób, które już były w jej życiu, ma zbyt mało czasu i nawet je potrafi mocno zaniedbać. Bynajmniej nie stroniła od ludzi – z pacjentami bardzo szybko nawiązywała kontakt i świetnie sobie z nimi radziła, ale był to inny rodzaj relacji, służbowy, nie osobisty. Jej odcięcie od świata polegało raczej na tym, że nie potrafiła się otwierać nawet przed najbliższymi osobami. Wszystko, co przeżywała, pozostawało w niej ukryte, wszelkie problemy, rozterki rozważała sama, bez – w jej mniemaniu – zawracania nimi głowy innym. Nie zawsze była tak powściągliwa, ale nie stała się też taka znienacka, z dnia na dzień. To życie zmusiło ją do zamknięcia się we własnej intymnej skorupce, której nikt w żaden, nawet najpodstępniejszy sposób, nie mógł rozbić.
Dlatego też nigdy nie świętowała. Urlopy, zwykle najwyżej kilkudniowe, spędzała zaszyta w łóżku z książką lub – gdy już naprawdę potrzebowała odmiany – w wiejskiej chacie za miastem, o której nikt poza nią nie wiedział. Urodzin nie obchodziła, chyba że jej przyjaciele urządzali je za nią i siłą ściągali na imprezę – stroniła nawet od najbardziej kameralnych uroczystości. Na prawdziwych wakacjach była po raz ostatni jeszcze w liceum, na obozie organizowanym przez szkołę. Pojechała tam tylko po to, by być jak najdalej od rodzinnego domu. Święta też od lat spędzała na dyżurach w szpitalu, z chęcią zastępując kolegów czy koleżanki z pracy. Wielkanocne śniadanie w jej wydaniu polegało na wypiciu żurku z torebki, przygotowanie święconki natomiast na umieszczeniu w kaplicy szpitalnej czekoladowego baranka i kilku pisanek. Wigilie mijały jej w towarzystwie pacjentów i personelu szpitala albo w samotności, kiedy to w ogóle pomijała związane z tym świętem rytuały. Wszystko zależało od tego, co akurat działo się na oddziale. Jeśli pierwszy dzień świąt miała wolny, odsypiała nocny dyżur, jeśli pracowała, nie myślała o tym, jak szczególny jest to dzień, jego atmosferę przeczuwała jedynie dzięki sztucznym choinkom na stolikach pacjentów i kolędom sporadycznie puszczanym w szpitalnym radiowęźle. I choć bardzo pragnęła doświadczyć tej prawdziwej, rodzinnej magii świąt, choć tęskniła za zapachem czerwonego barszczu i bożonarodzeniowego drzewka, tłumiła te uczucia każdego roku. Dopóki jej życie będzie wyglądało tak jak teraz, dopóty nie będzie jej dane zaznać świątecznego ciepła.
Nadchodzące Boże Narodzenie miało wyglądać podobnie. Alicja zaplanowała sobie dyżury już w październiku. Koleżanka, której zmianę wzięła, nie posiadała się z radości.
*
Choć był dopiero listopad, bożonarodzeniowy szał już paraliżował umysły. Wszyscy z wyprzedzeniem zaczynali planować, jak spędzą święta: u kogo zjedzą wigilijną kolację; co komu kupić pod choinkę; w co się ubrać; co przygotować na świąteczny obiad; ile nakryć powinno być na stole. Alicji to wszystko nie dotyczyło – i cieszyła ją ta myśl. Pławiła się w swym błogim spokoju do momentu, gdy przypominała sobie o planach na sylwestra. Narzuconych jej po raz pierwszy od bardzo dawna. Wtedy pojawiało się to uczucie – ogromna, przeogromna chęć ucieczki, znalezienia wymówki idealnej, nie do podważenia!
– Mówiłam już, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, że wzięłaś mój dyżur? – Z zamyślenia wyrwała ją Dorota, lekarka z powołania, której mąż zagroził, że jeśli kolejne święta spędzi w szpitalu, to się z nią rozwiedzie.
– Mówiłaś chyba z trzy razy – odparła Alicja pogodnie i oddała pielęgniarce podpisaną kartę, po czym uśmiechnęła się do koleżanki.
– To mówię kolejny. Adam oszalał. Planuje te święta chyba od września, zupełnie go nie poznaję! Myślałam, że to kobieca domena, zajmowanie się takimi przyziemnymi sprawami…
– Święta to chyba nie do końca przyziemna sprawa, nie uważasz?
– Niby masz rację. Ale wiesz, o co mi chodzi… Świąteczne menu, Wigilia, pierwszy i drugi dzień świąt zaplanowane co do godziny, prezenty… On nawet wystrój domu już zaplanował! Mam wrażenie, że całkowicie zamieniliśmy się rolami w tym roku! Gdyby jeszcze chciał ponosić za mnie tego malucha… – Dorota pogładziła się po siedmiomiesięcznym brzuchu.
– Nie podoba ci się jego zapał?
– Podoba mi się! Zakochuję się w nim na nowo, gdy na to wszystko patrzę! Po prostu ciężko mi uwierzyć w to, że z kanapowca zrobił się z niego taki home planner!
– Dziecko wiele zmienia. W szczególności tak wyczekiwane jak wasze. Ja się w ogóle nie dziwię. Dużo przeszliście, więc Adam chce, by w końcu było normalnie. Rodzinnie i ciepło. A jeśli dodatkowo to wszystko sprawia mu radość… Nic, tylko się cieszyć!
Alicja była zadowolona, że zastępując Dorotę na dyżurze, może przyczynić się do umacniania ich więzi, którą – dzięki Bogu – cudem udało się ocalić.
Dorota się zamyśliła. Alicja miała rację. Dwa lata separacji, widmo rozwodu wiszące nad nią i jej mężem jeszcze siedem miesięcy temu, ciągłe kłótnie, zupełny brak porozumienia… A wszystko to spowodowane upartym robieniem kariery – trudno w takim życiu było znaleźć czas na wspólny obiad, rozmowę, nie mówiąc już o miłości czy upragnionym dziecku.
– A ty?
– Co ja?
– Nie pojawił się na horyzoncie nikt, kto odciągnąłby cię trochę od tego szpitala?
– A kto wtedy brałby twoje dyżury, co? – Alicja zaśmiała się krótko i nastawiła wodę na herbatę.
Śmiała się tylko do Doroty, w sercu poczuła miażdżący ból.
– Dobrze, że chociaż w sylwestra oderwiesz się od stetoskopu, bo niedługo przyrośnie ci do szyi.
– Hej, jeszcze jedno słowo, a zmienię zdanie co do wigilijnego dyżuru! Grafik jeszcze nie jest wpisany do systemu!
Dorota uniosła ręce w geście poddania i nie chcąc narażać się na niełaskę Alicji, odpuściła drążenie tego tematu i rozsiadła wygodnie na sterylnej, białej sofie pokoju lekarskiego.
– Swoją drogą, ten sylwester jest mi bardzo nie na rękę… – Alicja westchnęła.
– Inne plany?
– Nie, po prostu nie lubię takich spędów. Huk, wrzask, tłum ludzi, ścisk… – Wzdrygnęła się. – Jadę tam tylko po to, by mieć spokój z imprezami na cały kolejny rok.
– „No przecież byłam z wami ostatnio na sylwestrze”?
– Otóż to.
– Kochana, z moich doświadczeń wynika jedno – praca jest dobra na wszystko… do czasu. Później nawet ona cię wkurza, szczególnie gdy nie masz żadnej odskoczni. Może więc pomyśl o jakiejś alternatywie, póki masz na to czas i póki jesteś młoda, byś za kilka lat nie obudziła się z myślą, że poza kitlem, stetoskopem i białymi drewniakami nie masz nic. I nie mówię tu o szukaniu męża na siłę, bo – znów wiem z autopsji – z czasem nawet i on zacznie cię denerwować, lecz o znalezieniu czegoś, co poza pracą będzie cię uszczęśliwiać. Wiem, że teraz wydaje ci się to śmieszne, bo przecież kochasz to, co robisz, a jak można nienawidzić coś, co się pokochało… Ale tylko dzieci kocha się bezwarunkowo, od pozostałych rzeczy w życiu po jakimś czasie zaczynasz czegoś oczekiwać. Czegoś znacznie większego niż sama satysfakcja.
Alicja zaparzyła im obu herbatę. Podała Dorocie kubek. Siadając obok, uśmiechnęła się i pociągnęła spory łyk. Rację koleżance przyznała tylko w myślach. Rzeczywiście, praca była dla niej wszystkim. Cieszyła się z najpospolitszego przypadku – zapalenia wyrostka czy szycia kolana u rozbrykanego dziecka – ale ostatnio zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę satysfakcja zawodowa jest wszystkim, o czym marzyła. Uwielbiała pomagać ludziom, kochała swoją pracę, lecz zdała sobie sprawę, że miała tylko ją – gdyby nie praca, jej życie byłoby ponure i pozbawione sensu. Bała się przyznać nawet sama przed sobą, że Dorota zasiała w niej ziarno niepewności.
*
– Alicja! – Z zamyślenia wyrwał ją dyrektor szpitala, którego spotkała na korytarzu, gdy szła do jednego z pacjentów. Odwróciła się gwałtownie.
– Piotr. – Uśmiechnęła się uprzejmie i odruchowo chwyciła dłońmi stetoskop zawieszony na szyi.
– Kończy się rok, a ty masz sporo niewykorzystanego urlopu…
– Przecież biorę wolne w sylwestra – weszła mu w słowo.
– To jeden dzień, a do wykorzystania masz przynajmniej tydzień. Nie chcesz spędzić trochę czasu z rodziną? Rok w rok Boże Narodzenie obchodzisz z pacjentami. Rozumiem, że to twoje powołanie, że uwielbiasz swoją pracę, ale czy twoi bliscy nie mają ci za złe, że tak ich zaniedbujesz?
No tak, skąd Piotr miał wiedzieć, jakie relacje łączyły ją z rodziną, skoro nikomu się z tego nie zwierzała. Doceniała jego troskę, więc nie miała mu za złe, że chciał się nieco wtrącić w jej plany. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i ponownie się uśmiechnęła.
– To już dla nich norma. Ale dziękuję, że trzymasz rękę na pulsie. – Poklepała go po ramieniu, obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
– Nie zgadzam się! Dlaczego nie możesz przerobić swojego gabinetu na pokój dla niej?!
– Alicjo, rozmawialiśmy już o tym. Michalina bardzo chce dzielić pokój ze swoją starszą siostrą, dlatego też postanowiliśmy z Wandą, że wstawimy do twojego drugie łóżko, byście mogły pobyć razem. – Słuchała, jak ojciec recytuje zdanie powtarzane Alicji w podobnym tonie co drugi dzień.
Michalina stała w kącie pokoju, za plecami ojca, i uśmiechała się złośliwie.
– To jakiś żart?! Czy ty siebie, tato, słyszysz?!
– Alicja, nie będziemy dyskutować, decyzja już została podjęta.
– Przez kogo?! Bo na pewno nie przeze mnie, a w tej sprawie to ja powinnam mieć najwięcej do powiedzenia!
– Jesteśmy rodziną, w rodzinie zaś trzeba się dzielić – odparł ojciec wciąż spokojnym tonem. – Proszę, zrób miejsce w swoich szafkach, by Michalina mogła poukładać tam swoje rzeczy. Jutro pojedziemy kupić łóżko i biurko. I proszę, nie bądź już złośliwa. Miałem nadzieję, że się pogodziłyście…
Alicja kipiała ze złości. Nie mogła patrzeć ani na naiwnego, bezmyślnego ojca, ani tym bardziej na chichoczącą w kącie Michalinę, która wreszcie dopięła swego, odgrywając niewiniątko, czyli stosując metodę, której nigdy nie tolerowała jej przyrodnia siostra.
– Ona nie jest moją rodziną i nigdy nią nie będzie! – wysyczała Alicja przez zaciśnięte zęby.
Ojciec zgromił ją wzrokiem, po chwili twardo powiedział:
– Będzie tak, jak postanowiliśmy. – I zniknął w gabinecie, zamknąwszy za sobą drzwi.
Michalina powoli podeszła do Alicji, z zadowoleniem bujając się na boki, a uśmiech nie schodził z jej przebiegłych ust ani na chwilę. Stanęła z nią twarzą w twarz, po czym wyszeptała jej do ucha głosem pełnym satysfakcji:
– Mam nadzieję, że nie jesteś zła za Bartka? Nim też się troszkę podzieliłam, bo wiesz, w rodzinie trzeba się dzielić, prawda? – Zaśmiała się i weszła do ich wspólnego już teraz pokoju, wymownie trzasnąwszy drzwiami.
Uśmiech zniknął z twarzy Alicji, a niechciane łzy wezbrały w oczach. Zamrugała szybko, by nie popłynęły po policzkach, i weszła do sali, ponownie przywołując nienaganny, choć nieco wymuszony, służbowy uśmiech. Pacjenci nie lubili smutnych min, zawsze zwiastowały złe wiadomości albo co najmniej brak tych pokrzepiających, dlatego też często się do nich uśmiechała, nawet przez łzy.
*
Od skromnie zastawionego stołu w szpitalnym bufecie oderwał Alicję dźwięk telefonu. Siedziała przy nim sama i zobaczywszy wyświetlający się na ekranie numer, poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona tą chwilą. Pomieszczenie oświetlała jedynie jedna świeca i stojąca w kącie choinka, bo agresywne, szpitalne świetlówki zupełnie nie wpisałyby się w klimat tego wieczoru. Alicja odłożyła serwetkę na pusty talerzyk, z telefonem w ręku podeszła do okna, za którym śnieg prószył gęsto, pokrywając chodniki, drzewa i kilka stojących na parkingu samochodów. W końcu odebrała połączenie.
– Dobry wieczór, tato – powiedziała niepewnie, obejmując się w pasie.
– Dobry wieczór, Alicjo. – Zawiesił na chwilę głos, po czym dodał: – Dzwonię, by złożyć ci życzenia.
– Och… – Westchnęła i odruchowo spojrzała w dół.
– Wesołych świąt, córeczko…
– Dziękuję… i wzajemnie, tato.
Zapadła między nimi długa cisza, w słuchawce słyszała jedynie jego miarowy oddech.
– Jesteś w szpitalu?
– Tak, wzięłam dyżur za koleżankę.
Znów oboje zamilkli, a po chwili ojciec, nabierając głośno powietrza, powiedział:
– Ala, może przyjechałabyś do nas jutro?
– Jutro też jestem w pracy…
– A w drugi dzień świąt?
– Tato… Pracuję aż do Nowego Roku. – Skłamała, zaciskając powieki. Po chwili dodała: – Przepraszam…
– Nic się nie stało… – odparł. Nie naciskał, choć w jego głosie słychać było wyraźne rozczarowanie.
Zabolało ją serce, a łzy bezpardonowo spłynęły po policzkach. Zacisnęła mocno usta, by nie szlochać na głos.
– Dziecko, uważaj na siebie – powiedział po dłuższej chwili.
– Zawsze uważam – odparła łamiącym się głosem. – Tato, muszę kończyć, bo wołają mnie do pacjenta. Wszystkiego dobrego – rzuciła szybko i się rozłączyła, nie czekając na odpowiedź.
Osunęła się po ścianie, zwinęła w kłębek i pogrążyła w rozpaczy. Nie mogła dłużej rozmawiać z ojcem. Sprawiało jej to zbyt duży ból. Szlochała na głos, skrywszy twarz w ramionach, którymi wstrząsały spazmy płaczu. Nie potrafiła się opanować. Pusto było nie tylko w bufecie – pustka panowała przede wszystkim w jej wnętrzu. W dodatku czuła, że zaczyna się w niej gubić.
Wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Usiadła przy łóżku i schowawszy głowę między kolanami, zaczęła głośno płakać. Na interwencję nie musiała długo czekać.
– Wróć i przeproś Wandę.
Spojrzała na ojca pełnym nienawiści wzrokiem.
– Wolę umrzeć niż korzyć się przed tą jędzą – wysyczała.
– Alicja, albo to zrobisz, albo…
– Albo co?! – Wstała gwałtownie. – Wyślesz mnie do szkoły z internatem?! Ona i tak to zrobi prędzej czy później! Ale wiesz co? Ułatwię wam to zadanie. Wyprowadzam się!
– Proszę po raz ostatni…
– I nie proś więcej! Nienawidzę jej! Nienawidzę Michaliny i tego, co z tobą zrobiły! I nienawidzę ciebie za to, że jesteś taki zaślepiony! Jak możesz nie zauważać, że ona chce nas rozdzielić!? Tato, jak możesz być taki głupi!?
– Alicja!
Rzadko krzyczał, ale gdy już to robił, trzęsły się mury. Alicja miała wrażenie, że szyby w oknach zaraz popękają.
– Nie życzę sobie, byś w moim domu mówiła takie rzeczy o mojej żonie i jej córce! Nie wiem, skąd w tobie tyle jadu, ale jeśli tego nie zmienisz…
– To co?!
– Skończ z tą zazdrością! Ile ty masz lat?!
– Myślisz, że jestem zazdrosna?! O kogo? O nie?! Chyba sobie kpisz!
– Spuść z tonu! Mam już dość! Mam dość ciągłych wezwań do szkoły, mam dość przyłapywania cię na paleniu za sklepem, mam dość wysłuchiwania skarg sąsiadów, że wracasz po nocach pijana! Nie mam już siły codziennie prawić ci kazań! Wszyscy mają cię powyżej uszu, tych twoich ciągłych ekscesów, którymi najwyraźniej chcesz zwrócić na siebie uwagę! – wykrzyczał. – Jeśli w tej chwili nie przeprosisz Wandy i w najbliższym czasie nie zmienisz swojego zachowania, możesz… Możesz wyjść i nigdy więcej nie wracać – rzucił z kamienną twarzą.
Alicja wpatrywała się w niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Miała wrażenie, że się dusi, jakby na gardle zaciskała się jej niewidzialna obręcz. Łzy na nowo wzbierały w jej oczach. Stali tak kilka minut, gdy w końcu ruszył w stronę drzwi.
– Mama nigdy by… – zaczęła.
– Nie waż się wspominać matkę! Chociaż jej daj spokój! – Ojciec odwrócił się gwałtownie i wyszedł z pokoju.
To była ich ostatnia rozmowa. Ostatnia taka rozmowa. Dwie godziny później, z wypakowanym po brzegi plecakiem, Alicja ponownie trzasnęła, tym razem wyjściowymi drzwiami, i bez słowa pożegnania opuściła rodzinny dom.
Te wspomnienia zawsze wracały jak zły sen – w najmniej odpowiednich momentach.
– Pani doktor? – Usłyszała, po czym dostrzegła głowę pielęgniarki nieśmiało wychylającą się zza drzwi. – Wszystko w porządku?
– Tak. – Gwałtownie wstała, ocierając mokrą od łez twarz. – Coś się stało? Jestem potrzebna na oddziale? – Pociągnęła nosem.
– Nie, nie. Jak na razie jest całkiem spokojnie. Przyszłam podzielić się z panią opłatkiem. Wiem, że nasza prowizoryczna wigilia i sztuczna choinka nie zastąpią rodzinnych świąt, ale niech przynajmniej życzenia będą prawdziwe i szczere. – Podeszła do Alicji, wyciągając w jej kierunku rękę.
Alicja chwyciła dłoń pielęgniarki i odwzajemniła serdeczny, mocny uścisk.
Ciąg dalszy w wersji pełnejPOLECAMY RÓWNIEŻ
Rewelacyjna komedia kryminalna, od której nie można się oderwać. Będziecie płakać… ze śmiechu!
To miał być kolejny spokojny weekend w życiu Kaliny. Podrzucone na progu dziecko uruchamia lawinę zdarzeń, które wiodą wprost do dworku w Kamionkach. Kiedy na miejscu dochodzi do tajemniczego morderstwa, Kalina staje się jedną z głównych podejrzanych. Dziewczyna nie zamierza pozostawić śledztwa w rękach policji, wszak chodzi o jej dobre imię! Na miejscu zjawia się również niezawodny Marek, ale splot okoliczności sprawia, że on i Kalina stają po różnych stronach. A do tego pod nogami ciągle kręci się pewien mocno ubłocony osobnik na czterech łapach.
Tylko Kalina w jeden weekend może zostać posiadaczką dziecka, psa i być… oskarżona o morderstwo!