Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ocalało pięciu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ocalało pięciu - ebook

Osiem godzin. Sześcioro przyjaciół. Jeden snajper.

To miała być zwyczajna podróż kamperem podczas wakacyjnej przerwy. Osiemnastoletnia Red i jej przyjaciele nie mają pojęcia, że brak zasięgu i samochód psujący się na kompletnym pustkowiu jest dopiero początkiem ich problemów. Gdy po chwili każde z kół pojazdu zostaje przestrzelone, a czający się w ukryciu snajper informuje ich, że mają osiem godzin, by wydać osobę z interesującą go tajemnicą, rozpoczyna się śmiertelna gra. Kto ma informacje, które mogą ocalić resztę i czy nastolatkowie będą w stanie poświęcić tę osobę dla dobra reszty? A może snajper blefuje i nikt nie wyjdzie z tego żywy?

Najnowsza książka autorki bestselerowej trylogii „Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki” trzyma w napięciu od pierwszej strony. Pełna niespodzianek i zwrotów akcji, może zagwarantować tylko jedno: nie wszyscy przeżyją tę noc...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8299-525-1
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Była tu i nie było jej. Czer­wień i czerń. W jed­nej chwili tam, w na­stęp­nej już nie. Jej twarz w szy­bie. Zni­kała w świe­tle zbli­ża­ją­cych się świa­teł i po­ja­wiała się po­now­nie w mroku pa­nu­ją­cym na ze­wnątrz. Znów jej nie było. Okno za­cho­wało jej twarz dla sie­bie. No i do­brze, niech ją so­bie weź­mie. Znowu wró­ciła. Wi­docz­nie okno też jej nie chciało.

Od­bi­cie Red wwier­cało w nią swój wzrok, lecz szkło i ciem­ność wy­pa­czały rysy jej twa­rzy i roz­ma­zy­wały szcze­góły. Główne ce­chy były wi­doczne: zbyt blady ko­lor skóry i sze­roko roz­sta­wione gra­na­towe oczy, które nie były tylko jej. „Ależ je­ste­ście po­dobne” – sły­szała kie­dyś czę­ściej, niżby ją to ob­cho­dziło. Te­raz zu­peł­nie prze­stała na to zwra­cać uwagę, na­wet o tym nie my­ślała. Za­tem ode­rwała wzrok od swo­jej twa­rzy, ich twa­rzy, igno­ru­jąc je obie. Trud­niej igno­ro­wać coś, kiedy sta­rasz się to ro­bić.

Red prze­su­nęła wzrok i sku­piła się za­miast tego na au­tach na pa­sie obok. Wy­glą­dały nie­na­tu­ral­nie, kiedy pa­trzyła na nie z góry. Wy­da­wały się za małe, mimo to Red wcale nie czuła się więk­sza. Pa­trzyła, jak nie­bie­ski se­dan szy­kuje się do wy­prze­dza­nia, i po­mo­gła mu, po­py­cha­jąc go wzro­kiem do przodu. „Pro­szę bar­dzo, ko­lego. Da­lej, przed ma­skę trzy­dzie­sto­me­tro­wej me­ta­lo­wej puszki pę­dzą­cej au­to­stradą”. To dziwne, jak się nad tym za­sta­no­wić, że je­dzie się drogą szyb­kiego ru­chu, kiedy w rze­czy­wi­sto­ści nikt się nie ru­sza od wielu go­dzin.

– Red? – Głos z na­prze­ciwka prze­rwał jej ciąg my­ślowy o szyb­kich ru­chach i bez­ru­chach.

Maddy pa­trzyła na nią w przy­ciem­nio­nym świe­tle. Jej skóra marsz­czyła się wo­kół oczu w ko­lo­rze piasz­czy­stego brązu. Kop­nęła Red lekko w łydkę.

– Za­po­mnia­łaś, że je­ste­śmy w środku gry?

– Nie – od­parła Red, ale tak, za­po­mniała.

W co grały?

– Dwa­dzie­ścia py­tań – przy­po­mniała Maddy, czy­ta­jąc Red w my­ślach.

Cóż, znały się całe ży­cie. Red do­stała je­dy­nie sie­dem mie­sięcy prze­wagi, ale za dużo z tym nie zro­biła. Być może przez cały ten czas, czyli po­nad sie­dem­na­ście lat, Maddy na­uczyła się czy­tać jej w my­ślach. Red miała na­dzieję, że jed­nak nie. Były tam rze­czy, któ­rych nikt nie mógł zo­ba­czyć. Nikt. Na­wet Maddy. Zwłasz­cza Maddy.

– Taa, wiem – po­wie­działa Red, od­bie­ga­jąc wzro­kiem w drugą stronę kam­pera, na drzwi i tap­czan, obec­nie sofę, na któ­rej będą dziś spały z Maddy.

Red nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, po któ­rej stro­nie lu­biła spać Maddy. Sama nie po­tra­fiła za­snąć po in­nej stro­nie niż lewa i kiedy usi­ło­wała te­le­pa­tycz­nie wy­cią­gnąć te in­for­ma­cję z głowy Maddy, ką­tem oka w noc­nym mroku za­uwa­żyła zie­lony znak prze­la­tu­jący nad przed­nią szybą.

– Tam było na­pi­sane Roc­kin­gham. Zjeż­dżamy za­raz z au­to­strady? – spy­tała Red zbyt ci­cho, żeby kto­kol­wiek ją usły­szał z przodu kam­pera, gdzie jej py­ta­nie mia­łoby wię­cej po­żytku.

I tak pew­nie się my­liła, więc naj­le­piej się nie od­zy­wać. Je­chali tą trasą już od go­dziny. Mię­dzy­sta­nowa I-73 stała się I-74, a po­tem kra­jową 220 bez gło­śniej­szych fan­far.

– Red Kenny, skup się. – Maddy pstryk­nęła pal­cami z cie­niem uśmie­chu na twa­rzy.

Na twa­rzy Maddy ni­gdy nie po­ja­wiały się zmarszczki na­wet przy naj­szer­szym uśmie­chu. Miała skórę jak krem, miękką i ja­śniej­szą, niż po­winna być. Przy niej piegi Red wy­da­wały się jesz­cze więk­sze, niż były w rze­czy­wi­sto­ści, szcze­gól­nie na zdję­ciach, na któ­rych stały ra­mię w ra­mię. Do­słow­nie, po­nie­waż były nie­mal iden­tycz­nego wzro­stu co do naj­bar­dziej na­stro­szo­nego włosa, z tą róż­nicą, że Red była ciemną blon­dynką, a włosy Maddy skła­niały się bar­dziej ku ja­snemu brą­zowi, dwa dzie­lące je od­cie­nie. Red za­wsze zwią­zy­wała włosy w ku­cyk i po­zo­sta­wiała na czole luźną grzywkę, którą sama so­bie ob­ci­nała no­ży­cami ku­chen­nymi. Maddy no­siła swoje roz­pusz­czone i schlud­nie ucze­sane, o mięk­kich koń­ców­kach, o ja­kich Red mo­gła tylko po­ma­rzyć.

– Ja za­daję py­ta­nia, a ty wy­my­ślasz czło­wieka, miej­sce lub rzecz – po­na­gliła ją Maddy.

Red po­ki­wała po­woli głową. Cóż, na­wet je­żeli Maddy też wo­lała spać po le­wej stro­nie, przy­naj­mniej nie spały na pię­tro­wym łóżku.

– Już za­da­łam sie­dem py­tań – po­wie­działa Maddy.

– Świet­nie.

Red nie po­tra­fiła przy­po­mnieć so­bie swo­jego czło­wieka, miej­sca ani rze­czy. Ale se­rio, je­chały już cały dzień, mi­nęło już około dwu­na­stu go­dzin od wy­jazdu z domu, czy nie było już dość tych gier na drogę? Red nie mo­gła się do­cze­kać, kiedy to się wresz­cie skoń­czy i bę­dzie mo­gła po­ło­żyć się spać, już wszystko jedno, czy po le­wej, czy po pra­wej stro­nie. Niech to już się skoń­czy. Mieli do­je­chać do Gulf Sho­res mniej wię­cej o tej po­rze na­stęp­nego dnia i spo­tkać się z resztą paczki. Taki był plan.

Maddy od­chrząk­nęła.

– Przy­po­mnisz mi, co od­po­wie­dzia­łam? – po­pro­siła Red.

Maddy wy­pu­ściła po­wie­trze z dźwię­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wes­tchnię­cie gra­ni­czące ze śmie­chem. Trudno stwier­dzić.

– Czło­wiek, ko­bieta, po­stać nie­fik­cyjna – ode­zwała się, wy­li­cza­jąc na pal­cach. – Ktoś, kogo znam, lecz nie Kim Kar­da­shian ani ty.

Red spoj­rzała w górę, prze­szu­ku­jąc pu­ste za­ka­marki umy­słu, żeby so­bie przy­po­mnieć.

– Nie, przy­kro mi – oznaj­miła. – Ucie­kło mi.

– Okej, za­czniemy od nowa – stwier­dziła Maddy.

Wtedy z ma­łej ła­zienki wy­gra­mo­lił się Si­mon, ra­tu­jąc Red przed ko­lejną dawką za­bawy Ani­ma­to­rzy i spółka. Drzwi ła­zienki go ude­rzyły, kiedy kam­per przy­spie­szył.

– Si­mo­nie Yoo, czy ty tam by­łeś przez ten cały czas? – spy­tała Maddy z obrzy­dze­niem. – Ro­ze­gra­ły­śmy dwie całe rundy.

Si­mon od­gar­nął czarne, luźno po­fa­lo­wane włosy z twa­rzy i przy­tknął chwiejny pa­lec do warg.

– Ćśś, dama ni­gdy o tym nie mówi.

– Za­mknij cho­ciaż drzwi. Jezu.

Zro­bił to nogą, żeby chyba coś ko­muś po­ka­zać, nie­mal tra­cąc rów­no­wagę, kiedy kam­per przy­spie­szył, wy­prze­dza­jąc. Czy za­raz nie mieli zjeż­dżać z au­to­strady? Może Red po­winna była coś po­wie­dzieć, ale te­raz pa­trzyła, jak Si­mon pod­cho­dzi chwiej­nym kro­kiem i opiera się o ma­leńki blat ku­chenny za nią. Jed­nym nie­po­rad­nym ru­chem opadł na sie­dze­nie obok niej, ude­rza­jąc się ko­la­nami o stół.

Red przyj­rzała mu się: zbyt sze­ro­kie źre­nice w ciem­nych, okrą­głych oczach, na przo­dzie ja­sno­zie­lon­ka­wej ko­szulki Eagle­sów wid­niała zdra­dliwa mo­kra plama.

– Już się schla­łeś – stwier­dziła, bę­dąc nie­mal pod wra­że­niem. – My­śla­łam, że wy­pi­łeś tylko trzy piwa.

Si­mon zbli­żył usta do jej ucha, a Red po­czuła ostrą, me­ta­liczną woń w jego od­de­chu. Do­brze ją znała, bo przy­po­mi­nała jej, kiedy oj­ciec ją okła­my­wał: „Nie, dzi­siaj nie pi­łem, Red. Przy­się­gam”.

– Ćśś – po­wie­dział Si­mon. – Oli­ver wziął te­qu­ilę.

– A ty się po­czę­sto­wa­łeś? – spy­tała Maddy, pod­słu­chu­jąc.

Si­mon za­ci­snął dło­nie w pię­ści i uniósł je z okrzy­kiem:

– Długi week­end, bejbe!

Red się ro­ze­śmiała. Poza tym, gdyby jed­nak po­pro­siła, może Maddy nie mia­łaby nic prze­ciwko temu, żeby spać dziś po pra­wej stro­nie. Albo do końca ty­go­dnia. Mo­głaby po pro­stu za­py­tać.

– Oli­ver nie lubi, gdy ktoś do­tyka jego rze­czy – po­wie­działa Maddy ci­cho, zer­ka­jąc przez ra­mię na brata.

Sie­dział dwa me­try za nią na przed­nim sie­dze­niu. Gme­rał przy ra­diu i ga­wę­dził z Reyną za kie­row­nicą. Ar­thur stał tuż za Oli­ve­rem i Reyną i uśmiech­nął się li­nią za­mknię­tych ust do Red, kiedy pod­chwy­cił jej wzrok. A może uśmie­chał się do Si­mona.

– Hej, to mój kam­per i mam prawo do wszyst­kiego, co w nim jest – czknął Si­mon.

– To kam­per two­jego wujka. – Maddy po­czuła po­trzebę spro­sto­wa­nia.

– A przy­pad­kiem nie miała być dziś twoja zmiana za kół­kiem? – spy­tała go Red.

Plan był taki, że cała szóstka bę­dzie pro­wa­dzić po równo. Red wzięła pierw­szą dwu­go­dzinną zmianę, żeby mieć to z głowy, i wy­wio­zła ich z Fi­la­del­fii drogą mię­dzy­sta­nową I-95, aż do po­stoju na ko­la­cję. Ar­thur sie­dział obok niej cały czas, spo­koj­nie na­wi­gu­jąc i za­cho­wu­jąc się tak, jakby do­kład­nie wie­dział, kiedy Red się sku­piała, kiedy de­kon­cen­tro­wała i kiedy wpa­dała w pa­nikę na sku­tek roz­miaru kam­pera i tego, jak małe wy­da­wało się wszystko z góry. Naj­wy­raź­niej ota­czali ją ja­sno­wi­dze. Red znała Ar­thura do­piero sześć czy sie­dem mie­sięcy i to było nie­spra­wie­dliwe.

– Reyna się ze mną za­mie­niła – od­parł Si­mon. – Ze względu na te trzy piwa, które już wy­pi­łem.

Uśmiech­nął się ło­bu­zer­sko. Si­mo­nowi za­wsze wszystko ucho­dziło na su­cho, bo był zbyt za­bawny, zbyt szybki w ri­po­stach. Nie można było się na niego gnie­wać. Tylko Maddy to po­tra­fiła, je­żeli na­prawdę się po­sta­rała.

– Hej, Reyna jest na­prawdę fajna, na­wia­sem mó­wiąc – wy­szep­tał Si­mon do Maddy, tak jakby miała ja­kieś prawo do faj­no­ści dziew­czyny swo­jego brata.

Maddy uśmiech­nęła się i za­ak­cep­to­wała stwier­dze­nie, zer­ka­jąc na parę. Wy­glą­dali jak z ob­razka, na­wet od tyłu.

Na­stą­piła prze­rwa w roz­mo­wie. Red po­sta­no­wiła za­dać swoje py­ta­nie, za­nim za­po­mni.

– Hej, Maddy, z tą sofą...

– Cho­lera! – Oli­ver wy­sy­czał prze­kleń­stwo. – To nasz zjazd. Zjeż­dżaj, Reyna. Już! JUŻ!

– Nie mogę – po­wie­działa Reyna na­gle po­iry­to­wana, spraw­dza­jąc lu­sterka i włą­cza­jąc kie­run­kow­skaz.

– Ustą­pią ci miej­sca. Je­ste­śmy więksi. Po pro­stu jedź – po­wie­dział Oli­ver, się­ga­jąc ręką do przodu, jakby miał sam chwy­cić za kie­row­nicę.

Dało się sły­szeć zgrzyt, jed­nak nie kam­pera, tylko Reyny, kiedy prze­cięła ol­brzy­mim po­jaz­dem dwa pasy. Wście­kły kie­rowca che­vro­leta za­trą­bił gło­śno i po­ka­zał przez szybę środ­kowy pa­lec. Red udała, że go ła­pie i chowa do kie­szeni na przo­dzie ko­szuli w nie­bie­sko-żółtą kratę na pa­miątkę.

– No jedź, jedź, jedź – wark­nął Oli­ver, a Reyna po­now­nie skrę­ciła w prawo, wbi­ja­jąc się w zjazd w ostat­niej chwili.

Ko­lejny klak­son, tym ra­zem z te­sli, którą zo­sta­wili za sobą na au­to­stra­dzie.

– Mo­gli­śmy zje­chać na na­stęp­nym i coś wy­kom­bi­no­wać. Po to są mapy Go­ogle – stwier­dziła Reyna, zwal­nia­jąc i ce­dząc słowa dziw­nym gło­sem przez za­ci­śnięte zęby.

Red ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa Reyny złej ani po­iry­to­wa­nej. Na jej twa­rzy cią­gle go­ścił uśmiech, który się po­sze­rzał, kiedy pa­trzyła Oli­ve­rowi w oczy. Ja­kie to uczu­cie być za­ko­cha­nym? Red nie po­tra­fiła so­bie tego wy­obra­zić, dla­tego cza­sem ich ob­ser­wo­wała, ucząc się na ich przy­kła­dzie. Czy po­winna była wcze­śniej coś po­wie­dzieć o tym zjeź­dzie. Pra­wie udało im się za­koń­czyć dzień bez pod­nie­sio­nych gło­sów. To jej wina.

– Prze­pra­szam – ode­zwał się Oli­ver.

Za­ło­żył Rey­nie ko­smyk czar­nych, gę­stych wło­sów za ucho i ści­snął ją za ra­mię, po­zo­sta­wia­jąc ślady pal­ców.

– Chcia­łem tylko do­je­chać na kem­ping tak szybko, jak to moż­liwe. Wszy­scy je­ste­śmy zmę­czeni.

Red od­wró­ciła wzrok, po­zo­sta­wia­jąc ich sa­mych so­bie, a przy­naj­mniej na tyle sa­mych, na ile mo­gli być sami w dzie­wię­cio­ipół­me­tro­wym kam­pe­rze z czwor­giem in­nych lu­dzi. Naj­wy­raź­niej te do­dat­kowe pół me­tra było tak ważne, że nie można było go za­okrą­glić w dół.

Świat za oknami kam­pera był znowu ciem­no­ścią. Drzewa cią­gnęły się wzdłuż szosy, ale Red le­dwo je do­strze­gała za od­bi­ciem swo­jej twa­rzy w szy­bie. Swo­jej i tej dru­giej ukry­wa­ją­cej się w niej. Od nich rów­nież mu­siała od­wró­cić wzrok, za­nim za bar­dzo opa­no­wa­łyby jej my­śli. Nie tu, nie te­raz.

Tir ja­dący przed nimi zwol­nił, mi­nąw­szy znak ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści do sześć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę. Świa­tła stop za­bar­wiły drogę przed nimi na czer­wono. Ko­lor, który po­dą­żał za Red krok w krok i ni­gdy nie zwia­sto­wał ni­czego do­brego. Droga cią­gnęła się da­lej, a oni wraz z nią.

Chwila. O co miała za­py­tać Maddy?ROZ­DZIAŁ DRUGI

Z trzewi Red wy­do­było się dziwne bur­cze­nie, które za­tu­szo­wał szum kół na szo­sie. Nie mo­gła być głodna. Prze­cież za­trzy­mali się na ko­la­cję w przy­droż­nej re­stau­ra­cji za­le­d­wie kilka go­dzin temu. Po chwili wra­że­nie za­ata­ko­wało ze zdwo­joną mocą i skrę­ciło się w jej wnę­trzu, więc się­gnęła po paczkę chip­sów le­żącą przed Maddy. Wy­jęła garść i je­den po dru­gim ostroż­nie wsu­nęła so­bie do ust, bru­dząc ko­niuszki pal­ców se­rową po­sypką.

– Ach tak – po­wie­dział Si­mon, wsta­jąc, wy­su­wa­jąc się z sie­dze­nia i kie­ru­jąc w stronę pię­tro­wego łóżka za mi­ni­kuch­nią. – Wszy­scy wi­si­cie mi sie­dem do­lców za sło­dy­cze ze sta­cji ben­zy­no­wej.

Red spoj­rzała na resztki chip­sów na dłoni.

– Hej. – Maddy po­chy­liła się ku niej nad sto­łem. – Za­łożę za cie­bie za te sło­dy­cze. Nie przej­muj się tym.

Red prze­łknęła. Wbiła wzrok jesz­cze ni­żej, żeby ukryć oczy przed Maddy. Nie­mar­twie­nie się nie wcho­dziło w grę. Przy­naj­mniej nie w przy­padku Red. Cza­sami, w naj­czar­niej­szych chwi­lach, w te zi­mowe noce, kiedy mu­siała spać w kurtce, dwóch pi­ża­mach i pię­ciu pa­rach skar­pet, a i tak trzę­sła się z zimna, Red ma­rzyła, żeby być Maddy La­voy. Miesz­kać w jej cie­płym domu, tak jakby na­le­żał do niej, mieć wszystko, co mieli oni, a czego ona już nie miała.

Dość. Po­czuła go­rąco na po­licz­kach. Wstyd miał barwę czer­wieni roz­ża­rzo­nej jak po­czu­cie winy i gniew. Szkoda, że jej ro­dzina nie mo­gła ogrzać domu sa­mym po­czu­ciem winy i wsty­dem. Ale nie­ba­wem wszystko miało się uło­żyć. Już wkrótce. Taki był plan, po to to wszystko było. Wtedy wszystko bę­dzie inne. Jakże oswo­ba­dza­jące by­łoby wszystko ro­bić lub my­śleć bez ko­niecz­no­ści po­dwój­nego lub po­trój­nego ana­li­zo­wa­nia i mó­wie­nia: „Nie, dzię­kuję, może in­nym ra­zem”. Bez bła­ga­nia o nad­go­dziny i nie­do­sy­pia­nie w związku z nimi, cho­ciaż i bez tego sen był luk­su­sem. Móc wziąć ko­lejną garść chip­sów tak po pro­stu, bo chciała.

Do­tarło do niej, że jesz­cze się nie ode­zwała.

– Dzięki – wy­mam­ro­tała, nie pod­no­sząc wzroku.

Nie się­gnęła po wię­cej chip­sów i to wy­dało się jej nie­spra­wie­dliwe. Po pro­stu bę­dzie mu­siała żyć z tym uczu­ciem w żo­łądku. A może to wcale nie był głód.

– Nie ma pro­blemu – po­wie­działa Maddy.

No wła­śnie. Ona nie miała żad­nych pro­ble­mów. Maddy nie mu­siała się ni­czym przej­mo­wać. Była jedną z tych osób, które są do­bre we wszyst­kim, do czego się za­biorą. Za pierw­szym ra­zem. No może z tym wy­jąt­kiem, kiedy uparła się, że bę­dzie grać na har­fie. Chyba że Red była jed­nym z pro­ble­mów Maddy. Cza­sem od­no­siła wła­śnie ta­kie wra­że­nie.

– Je­ste­śmy już w Ka­ro­li­nie Po­łu­dnio­wej? – spy­tała Red, zmie­nia­jąc te­mat, bo w tym jed­nym ona była do­bra.

– Jesz­cze nie! – od­krzyk­nął Oli­ver z przodu, cho­ciaż nie do tego z La­voyów skie­ro­wała py­ta­nie. – Za­raz bę­dziemy. My­ślę, że po­win­ni­śmy do­trzeć za ja­kieś czter­dzie­ści mi­nut.

– Ju­huu, długi week­end! – za­wo­łał znowu Si­mon pi­skli­wym gło­sem.

W jego dłoni ja­kimś cu­dem po­ja­wiła się ko­lejna bu­telka piwa, a drzwi otwar­tej lo­dówki ko­ły­sały się za jego ple­cami.

– Za­mknę – po­wie­dział Ar­thur, mi­ja­jąc chwiej­nego Si­mona w wą­skim przej­ściu mię­dzy sofą a sto­łem ja­dal­nym i kle­piąc go w plecy.

Ar­thur rzu­cił się, żeby zła­pać drzwi lo­dówki, i za­mknął je z lek­kim pchnię­ciem. Kiedy się ob­ró­cił, przy­ciem­nione świa­tło w su­fi­cie bły­snęło w jego oku­la­rach w zło­tych opraw­kach. Red po­do­bało się to, jak oku­lary kon­tra­stują z jego opa­loną skórą i krę­co­nymi, ciem­no­brą­zo­wymi wło­sami. Za­sta­na­wiała się, czy i ona po­trze­buje oku­la­rów, po­nie­waż od­da­lone przed­mioty ostat­nio stały się roz­ma­zane. Ko­lejny pod­punkt na li­ście zmar­twień, bo nie mo­gła nic z tym zro­bić. Jesz­cze nie. Ar­thur pod­chwy­cił jej wzrok i uśmiech­nął się, prze­cią­ga­jąc pal­cem po krót­kim za­ro­ście na bro­dzie.

– Da­ły­ście so­bie spo­kój z dwu­dzie­stoma py­ta­niami, co? – spy­tał je obie.

– Red za­po­mniała swo­jego czło­wieka, miej­sce lub rzecz – od­parła Maddy.

To ka­zało Red się za­sta­no­wić. Czy za­po­mniała coś jesz­cze, coś, o co miała za­py­tać Maddy?

– Chipsa? – Maddy pod­su­nęła paczkę Ar­thu­rowi.

– Nie, dzięki.

Od­su­nął się od paczki, nie­mal po­ty­ka­jąc się o róg sofy. Ja­kieś dziwne spoj­rze­nie po­ja­wiło się w jego oczach. Red pa­trzyła na niego i wy­da­wało jej się, że wi­dzi na jego czole błysk potu. Zwy­kle nie zwra­cała uwagi na ta­kie rze­czy, ale te­raz to za­uwa­żyła. Czy to ozna­czało, że pa­trzyła na niego za czę­sto?

– Co jest? Masz śmier­telną aler­gię na chrupki se­rowe?

– Na szczę­ście nie – od­parł Ar­thur, wy­cią­ga­jąc rękę, żeby usiąść na so­fie.

Przy­po­mniała so­bie. Red miała za­py­tać Maddy, po któ­rej stro­nie śpi. Cho­lera, Ar­thur wła­śnie coś po­wie­dział i nie słu­chała, więc wy­brała naj­bar­dziej uni­wer­salną re­ak­cję.

– Hm?

– Po­wie­dzia­łem, że przy­naj­mniej nie kręci mi się w gło­wie, tak jak praw­do­po­dob­nie Si­mo­nowi.

– Cho­roba lo­ko­mo­cyjna? – spy­tała Red. – A może ra­czej kam­pe­rowa.

– Nie, to nie to. – Ar­thur po­trzą­snął głową. – Pew­nie jest o wiele za późno, żeby wam to mó­wić, ale nie czuję się za do­brze w cia­snych po­miesz­cze­niach.

Ro­zej­rzał się po ści­śnię­tych me­blach i kom­pak­to­wej kuchni.

– My­śla­łem, że bę­dzie szer­szy – do­dał.

– To jej słowa! – wtrą­cił Si­mon.

– Na li­tość bo­ską, Si­mon, skończ z tymi cy­ta­tami z se­riali – po­wie­działa Maddy. – Robi to od gim­na­zjum, na­wet za­nim się do­wie­dział, co to zna­czy.

– Stoję tuż obok, Mads. Nie mów o mnie w trze­ciej oso­bie.

– Czy mo­że­cie się wszy­scy na chwilę za­mknąć? – Oli­ver do­ło­żył się do ri­po­sty Maddy. – Pró­bu­jemy tu na­wi­go­wać.

Red od­wró­ciła się do Ar­thura.

– Całe szczę­ście, że nie spę­dzasz ca­łego ty­go­dnia w tym za­gra­co­nym kam­pe­rze. A nie... cze­kaj. – Uśmiech­nęła się do niego.

– Prawda?

Ar­thur był tak na­prawdę ko­legą Si­mona, ale zdą­żył już za­skar­bić so­bie sym­pa­tię ich wszyst­kich. Nie cho­dził z nimi do li­ceum, tylko do szkoły w Po­łu­dnio­wej Fi­la­del­fii. Był jed­nak z Si­mo­nem w dru­ży­nie ko­szy­kar­skiej, do któ­rej do­łą­czyli w ubie­głym roku. Red po­dej­rze­wała, że Ar­thur nie lu­bił zbyt­nio lu­dzi ze swo­jej szkoły, po­nie­waż przy­cho­dził na wszyst­kie ich im­prezy i wy­pady od sa­mego po­czątku ostat­niej klasy. To było w po­rządku, bo lu­biła, kiedy był obok. Za­wsze py­tał, co u niej sły­chać i jak jej mi­nął dzień, cho­ciaż za­zwy­czaj kła­mała w od­po­wie­dzi lub ko­lo­ro­wała opo­wie­ści, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie nie­wy­raźny szkic prawdy. Wy­ka­zy­wał za­in­te­re­so­wa­nie, mimo że Red nie była ani tro­chę in­te­re­su­jąca. Po im­pre­zie syl­we­stro­wej od­pro­wa­dził ją do domu i po­zwo­lił sie­dzieć w swoim au­cie, żeby ogrzała się w cie­płym na­wie­wie z grzej­ni­ków, za­nim wej­dzie do zim­nego domu, gdzie za­sta­nie ba­ła­gan, jaki zo­sta­wił jej oj­ciec. Ar­thur nie miał po­ję­cia, co się działo. My­ślał, że tylko roz­ma­wiają, że­gnają się z nocą, roz­ma­wia­jąc o dru­giej nad ra­nem przed jej do­mem. Po­da­ro­wał jej tę małą do­broć, nie zda­jąc so­bie z tego sprawy. Po­winna mu się od­wdzię­czyć.

– Chyba za­raz do­je­dziemy na kem­ping – po­wie­działa. – Bę­dziesz mógł wyjść i roz­pro­sto­wać nogi wśród sze­ro­kiej prze­strzeni. Pójdę z tobą.

– Spoko – uśmiech­nął się Ar­thur. – Nic mi nie bę­dzie. – Prze­su­nął wzrok z jej twa­rzy na stół, gdzie trzy­mała rękę. – Mia­łem za­py­tać już wcze­śniej, ale nie chcia­łem cię roz­pra­szać, kiedy pro­wa­dzi­łaś. Co masz tu na­pi­sane?

– Och. – Red za­ru­mie­niła się, uno­sząc dłoń. Po­tarła ją świa­do­mie i ro­biąc to, zdała so­bie sprawę, że drugą też ma za­ba­zgraną. Wszę­dzie li­sty za­dań, na­wet na swoim ciele. Li­sty rze­czy do zro­bie­nia i li­sty rze­czy ni­gdy nie­zro­bio­nych. – Mam dla cie­bie ofertę spe­cjalną, dwie w ce­nie jed­nej. Na na­szej le­wej dłoni wid­nieje: Za­dzwo­nić do AT&T.

– Ach, ro­zu­miem. Fa­scy­nu­jące. W ja­kiej spra­wie?

– No wiesz, spraw­dzić, co u nich, jak so­bie ra­dzą, czy mieli udany dzień.

Ar­thur po­ki­wał głową i uśmiech­nął się iro­nicz­nie, jak wcze­śniej Red.

– Zro­bi­łaś to?

Red za­ci­snęła wargi, wpa­tru­jąc się w pu­sty kwa­drat, który na­ry­so­wała obok kostki.

– Nie – od­parła. – Za­bra­kło mi czasu.

– A ręka nu­mer dwa?

– Na dłoni nu­mer dwa – cią­gnęła Red, bu­du­jąc na­pię­cie – mamy roz­bu­do­waną i szcze­gó­łową in­struk­cję: Spa­kuj się.

– To na pewno zro­bi­łaś – po­wie­dział Ar­thur.

– Pra­wie – od­parła Red, jakby to był żart, ale tym ra­zem mó­wiła prawdę.

Spa­ko­wała się dziś rano tuż przed wyj­ściem i nie miała czasu, żeby po­rów­nać za­war­tość torby z li­stą. Zbyt dużo czasu za­jęło jej za­dba­nie o to, żeby tata miał co jeść, kiedy jej nie bę­dzie.

– Skoro to zro­bi­łaś, to dla­czego tego nie od­ha­czy­łaś? – za­py­tał Ar­thur, wska­zu­jąc małe pu­ste okienko na skó­rze jej dłoni. – Cze­kaj.

Wstał, wziął ze stołu je­den z dłu­go­pi­sów Maddy, któ­rych wcze­śniej uży­wała do gry w wi­sielca. Zdjął za­tyczkę i po­chy­lił się w stronę Red, przy­ci­ska­jąc koń­cówkę dłu­go­pisu do jej skóry. De­li­kat­nie na­ry­so­wał dwie kre­ski: ra­miona ptaszka ozna­cza­ją­cego wy­ko­nane za­da­nie.

– Pro­szę bar­dzo – po­wie­dział, wsta­jąc i po­dzi­wia­jąc swoje dzieło.

Red spoj­rzała na swoją dłoń. Głu­pio jej było się przy­znać przed sobą, lecz wi­dok tej ma­łej fa­jeczki fak­tycz­nie coś w niej zmie­nił. Ma­leńki, naj­de­li­kat­niej­szy fa­jer­werk roz­bły­snął w jej gło­wie, ale to było przy­jemne uczu­cie. Od­ha­cza­niu punk­tów za­wsze to­wa­rzy­szyło miłe uczu­cie. Wy­cią­gnęła dum­nie rękę w stronę Maddy i do­stała od niej za­twier­dza­jące kiw­nię­cie głową, któ­rego po­trze­bo­wała.

Ar­thur wciąż na nią pa­trzył wzro­kiem, któ­rego Red nie po­tra­fiła roz­szy­fro­wać.

– Orze­chy bra­zy­lij­skie – po­wie­działa Red.

Ar­thur zmarsz­czył twarz.

– Co?

– Kiedy by­łam mała, mia­łam aler­gię na orze­chy bra­zy­lij­skie, ale już nie mam. Czy to nie dziwne, że czło­wiek może się zmie­nić, ot tak? – spy­tała, sku­biąc przed­nią kie­szeń ja­sno­nie­bie­skich dżin­sów.

Już długo sie­działa na jed­nym miej­scu. Za długo.

– Moja ma... moi r...ro­dzice mu­sieli na­pi­sać mi to na ręku, że­bym nie za­po­mniała. Ten wzór na za­słon­kach też mi coś przy­po­mina. – Do­tknęła biało-nie­bie­skiej za­słony zwi­sa­ją­cej obok i prze­cią­gnęła dło­nią po splo­cie ma­te­riału. – To za mną cho­dzi przez cały dzień, ale nie mogę roz­szy­fro­wać, co to jest. Z ja­kiejś kre­skówki czy coś.

– To tylko ran­do­mowy wzór – od­po­wie­działa Maddy.

– Nie, to coś jest. To coś zna­czy.

Red po­wio­dła pal­cem po wzo­rze. Wy­glą­dał jak kon­tur ja­kiejś po­staci, ale nie mo­gła sko­ja­rzyć ja­kiej. Z książki, którą czy­tała nocą? Z se­rialu? Tak czy ina­czej, le­piej nie wra­cać my­ślami do tam­tego czasu, kiedy była mała, ze względu na to, kto jesz­cze tam może się po­ja­wić.

– Po­mi­dory – po­wie­dział Ar­thur, wy­ba­wia­jąc ją od wspo­mnień. – Mam po nich wy­sypkę wo­kół ust. Ale tylko od świe­żych.

Wy­pro­sto­wał się ra­zem z fał­dami na bia­łej ko­szulce ba­se­bal­lo­wej z gra­na­to­wymi rę­ka­wami.

– W każ­dym ra­zie chyba le­piej im po­mogę z na­wi­ga­cją. Coś mi się wy­daje, że Si­mon im tylko prze­szka­dza.

– Ależ ja wy­ko­nuję wspa­niałą ro­botę, dzię­kuję bar­dzo – po­wie­dział Si­mon, zer­ka­jąc nad ra­mie­niem Oli­vera znad iPhone’a w mar­mur­ko­wym po­ma­rań­czo­wym po­krowcu, pew­nie Reyny.

Na ekra­nie te­le­fonu wi­dać było mapę i nie­bie­ską kropkę prze­su­wa­jącą się po pod­świe­tlo­nej tra­sie. Ta nie­bie­ska kropka to oni, cała szóstka oraz dzie­więć i pół me­tra kam­pera. Dzięki Bogu kropka nie była czer­wona. Błę­kit był bez­piecz­niej­szy.

Ar­thur prze­szedł wolno do przodu, za­sła­nia­jąc sobą ekran. Red prze­nio­sła wzrok na Maddy, która po­słała jej mało sub­telne mru­gnię­cie.

– Co?

Maddy uci­szyła ją ge­stem i lekko ski­nęła głową w stronę Ar­thura.

– Fa­jeczka w każ­dej ru­bryce – wy­szep­tała.

– Prze­stań – ostrze­gła ją Red.

– Sama prze­stań.

Obie prze­stały, po­nie­waż za­dzwo­nił te­le­fon Maddy, bzy­cze­nie wście­kłej osy na bla­cie sto­lika. Ekran roz­świe­tlił się wi­do­kiem z przed­niej ka­mery: przy­bru­dzony biały su­fit i rą­bek spodu pod­bródka Maddy. Na gó­rze po­ja­wił się na­pis: Mama oraz Fa­ce­Time vi­deo ra­zem z ikoną prze­suń, żeby ode­brać cier­pli­wie cze­ka­jącą na dole wy­świe­tla­cza.

Maddy za­re­ago­wała bły­ska­wicz­nie. Za szybko. Spięła się cała, a ko­ści wy­raź­nie się za­ry­so­wały pod jej na­piętą skórą. Bły­ska­wicz­nie się­gnęła po te­le­fon, tak żeby ukryć go przed wzro­kiem Red.

Red do­brze wie­działa, co robi Maddy. Za­wsze wie­działa, cho­ciaż Maddy nie wie­działa, że Red wie­działa.

– Za­dzwo­nię do niej, kiedy do­je­dziemy na kem­ping – po­wie­działa Maddy nie­mal zbyt ci­cho, żeby można ją było usły­szeć zza szumu kół.

Na­ci­snęła ikonę od­rzu­ce­nia po­łą­cze­nia. Pa­trzyła wszę­dzie, tylko nie na Red.

Mama.

Tak jakby my­ślała, że Red pęk­nie i się wy­krwawi na sam wi­dok tego słowa.

Tak było od lat. W pierw­szej kla­sie Maddy brała lu­dzi na bok i kar­ciła ich za żarty „twoja mama” opo­wie­dziane w to­wa­rzy­stwie Red. Są­dziła, że Red ni­gdy się tego nie do­my­śla. To było za­ka­zane słowo, brudne słowo. Na­wet nie chciała roz­ma­wiać o pa­ra­dzie mum­mer­sów przy Red.

Ku­rio­zalne, do­prawdy.

Nie­stety Maddy miała ra­cję.

Red krwa­wiła na sam wi­dok tego słowa, na sam jego dźwięk, na samą myśl o nim, pa­mięć o nim, a po­czu­cie winy po­zo­sta­wiło po so­bie wy­rwę w jej klatce pier­sio­wej. Krew, czer­wona jak jej imię i czer­wona jak jej wstyd. Za­tem nie my­ślała o tym ani nie pa­mię­tała i nie chciała pa­trzeć w lewo, gdzie w swoim od­bi­ciu w szy­bie wi­działa twarz swo­jej mamy. Nie chciała. Te oczy były tylko jej.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: