- W empik go
Ocalenie. Rozmowa z o. Augustynem Pelanowskim - ebook
Ocalenie. Rozmowa z o. Augustynem Pelanowskim - ebook
Z ojcem Augustynem Pelanowskim rozmawiają Klara i Tomasz Olszewscy
Rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim o Jego rodzinie, zakonie, Kościele.
Jest to rozmowa do szpiku kości prawdziwa, nie jest możliwe aby o niej zapomnieć, aby ją pominąć, by nie zobowiązać siebie osobiście do zajęcia stanowiska wobec tego, o czym mówi ojciec Augustyn.
Czym się stała ta rozmowa, w co się przerodziła, przeczytasz… Czy powinna ujrzeć światło dzienne? Wszak treści, jakie zawiera, nie należą do najłatwiejszych, jak z resztą większość publikacji Ojca Augustyna. To wymagająca lektura dla szaleńców, którzy są bardzo zdeterminowani by poznać Boga i samych siebie. Ale ta książka którą masz w ręku jest, nazwijmy rzecz po imieniu, arcytrudna… Nie ze względu na język, bynajmniej…
Ta rozmowa zmusza do decyzji – albo – albo. Dla każdego to „albo” będzie czymś innym, ale będzie na pewno, to obiecuję
fragment ze wstępu Klary Olszewskiej
Książka jest ważnym, profetycznym głosem w dyskusji o sytuacji w Kościele.
Kończą się lata obfitości, nadchodzi epoka głodu słowa Bożego. Bóg dopuszcza taki stan rzeczy, by na jaw wyszły pragnienia, jakie każdy katolik nosi w sercu – pragnienia rzeczywiste, a nie urojone. Nie wiesz, kto z nas jest ogniotrwały w wierze, dopóki nie zapłonie pożar herezji!
fragment książki
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66464-03-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego w ogóle zdecydowałem się podjąć próbę odnalezienia „zaginionego zakonnika”, którego słucha prawie połowa katolików w Polsce? Dlaczego wraz z moją żoną spakowaliśmy pewnego dnia do naszego auta dyktafon oraz stos kartek z pytaniami i pojechaliśmy zobaczyć na własne oczy Ojca, co do którego losów snuje przypuszczenia i tajemnicze historie spora część wiernych Kościoła?
Dlatego właśnie, że pytań jest mnóstwo, a tych, którzy chcieliby na nie odpowiedzieć – prawie nikogo. Pewien teolog powiedział mi kiedyś, że wierni – świeccy, nie muszą znać Katechizmu Kościoła Katolickiego, nie muszą znać dogmatów, mają W WIERZE się poruszać, żyć, wychowywać swe potomstwo, a w razie wątpliwości MAJĄ PASTERZY – księży, kapłanów, którzy ich poprowadzą. Nie na darmo Jezus porównywał nas do owiec. Owce są głupawe, nawet gdy są chore czy wymagają strzyżenia, pasterz musi je przytrzymać na siłę, choć wierzgają, bo one nie rozumieją, że to dla ich dobra. No ale czy ktoś nas na siłę przytrzyma i nas przystrzyże, wyleczy? Mamy w Kościele czas „róbta, co chceta, tylko nie zaśmiecajta planety”... Nadto owce reagują tylko na głos swego pana. Bezdyskusyjnie. Więc czyżby głosu Pana nie było słychać w ustach pasterzy, jeśli owce rozpraszają się i nie wiedzą, dokąd iść? Czyżby pasterze nie potrafili tak przemawiać w imieniu Pana, że owce szukają głosu Pana w Internecie, wynajdują nagrania sprzed 10 lat jakiegoś zakonnika, który teraz nie wiadomo, gdzie się podziewa, bo w Jego głoszeniu jeszcze słychać Głos Pana?
Jakich to czasów doczekaliśmy, że sami musimy wertować Katechizm Kościoła Katolickiego, żeby sprawdzać czy nie powariowaliśmy, słuchając biskupów zza Odry? I dlaczego nasi biskupi w żaden sposób nie zajmują stanowiska, gdy łódź Kościoła chybocze się i woda wlewa się za burtę? Co to za czas, że jedni organizują nabożeństwa ekumeniczne pełne happeningów, oklasków i tańców, a inni zaciągają na siebie dawne kroje ornatów i wracają do sprawowania Eucharystii tyłem do wiernych. Co z nami? Zwykłymi parafianami, którzy martwią się o przyszłość swoich dzieci, i nie mówię tu o mieszkaniach dla nich albo studiach za granicą. Martwię się, jak oni w Kościele mają zachować czystą wiarę? Czy w ogóle takie pojęcie ma jeszcze rację bytu? Potrzeba nam, Boże, autorytetu. Jakże tęsknię za Janem Pawłem II, który będąc tam daleko, w Rzymie, swą modlitwą, swymi wówczas oczywistymi, krótkimi sentencjami, podtrzymywał Polaków na duchu. Jak bardzo chcę, by Polska miała kolejnego księdza Popiełuszkę, nie w sensie losu, który Go spotkał, lecz odwagi. Albo kardynała Wyszyńskiego? Patrzę na Asię Bibi, na Mary Wagner i nie jestem pewien, czy miałbym odwagę być jak one. Benedykt XVI nie bez powodu w swym ostatnim liście podkreślał rolę męczeństwa. Chciałbym mieć tę odwagę, ale wiem, że do tego potrzeba nam łaski od Boga ale również ojców duchowych, którzy pokażą nam głupim owcom, świadectwo swego męstwa w wierze, że Chrystus jest dla nich większą wartością niż poklepywanie po plecach wpływowych parafian albo nie wiem kogo jeszcze.
Tomasz Olszewski
14 sierpnia 2019KORZENIE
Ojcze Augustynie, niełatwo Cię znaleźć, ale szczęśliwie udało się... Spotykamy się z Tobą przynosząc pytania, które nurtują wielu, lecz chcielibyśmy wrócić do początków, bowiem znany jest Twój głos, nauczanie, rekolekcje, ale o Tobie samym prawie nic nie wiadomo. Skąd pochodzisz, skąd pochodzi Twoja rodzina?
Oczywiście drzewo można poznać po owocach, ale i owoce świadczą o korzeniach. Moi przodkowie ze strony ojca pochodzili z Włoch – łatwo rozpoznać pochodzenie mojej rodziny po mojej twarzy; twarz ma „wyraz”, nawet gdy jest to twarz niemego. Nie wiem wszystkiego o mojej rodzinie, gdyż jak w każdej rodzinie są fakty przekazywane z dumą i sekrety ukrywane ze wstydem. Są portrety Doriana Graya na pełnym pajęczyn strychu i lorda Byrona namalowanego w stroju albańskim eksponowane w holu reprezentacyjnym.
Tak było i w rodowodzie Jezusa: są tam przecież trzej niezapisani z imienia królowie i jedynie pięć kobiet wśród wymienionych aż czterdziestu dwóch pokoleń.
W drugiej połowie XVIII wieku król Stanisław August Poniatowski sprowadził antenatów mojego ojca w okolice Miedzianej Góry w województwie świętokrzyskim, gdzie była kopalnia miedzi. Poniatowskiego otaczało wielu Włochów, tak znamienitych jak Canaletto albo Bacciarelli, ale i nieznanych lub zapomnianych. Modne było wówczas bycie mecenasem, czyli człowiekiem, który wspiera artystów, popiera rozwój głównych gałęzi gospodarki kraju, umożliwia literatom rozwój. Zatem dba o rozwój wszelkiej działalności w kraju począwszy od artystycznej, a skończywszy na przemysłowej. Być może ostatni król Polski był mecenasem, by jakoś rekompensować na innych polach to, co miał na sumieniu? Nie tylko wspierał artystów czy poetów, ale także interesował się alchemią, chemią, literaturą, historią i geologią, geografią, a chcąc podnieść Rzeczpospolitą z zapaści finansowej, uruchomił dwie narodowe mennice już w 1765 roku, w Krakowie i Warszawie. Już wtedy, w Rzeczpospolitej znajdowały się w obiegu fałszywe monety, wprowadzane przez kraje ościenne, których wywiady dobrze wiedziały, jak ten „zdewaluowany” w Europie kraj zasypać fałszywą monetą.
Działo się tak właściwie od początku XVIII wieku. Zamiast kupować srebro, złoto czy nawet miedź u sąsiadów i bić z nich monety, Poniatowski zarządził powołanie krajowych mennic, które ufundował, a do tego były potrzebne własne, narodowe kopalnie. Już w 1764 roku Stanisław August zainicjował wydobywanie srebra w Olkuszu, a cztery lata później, w 1768 roku, jeszcze przed konfederacją barską, do Miedzianej Góry właśnie został sprowadzony Giovanni Pella, człowiek o zdolnościach artystycznych, medalier z północnych Włoch. Zawodowo miał zająć się produkcją monet o pięknym artystycznym kształcie. Był więc „wyklepywaczem monet”, jak to pisał Jeremiasz, co stało się tematem pewnej mojej medytacji .
I tak rodzina o włoskich korzeniach i wyraźnie plastycznych zdolnościach, sprowadzona zapewne bezpośrednio przez Komisję Kruszcową, która organizowała poszukiwania i eksploatację złóż górniczych w Rzeczypospolitej, znalazła się pod samym Świętym Krzyżem, a ja jestem zapisanym, w siódmym pokoleniu, potomkiem tamtego artysty-medaliera albo pracownika mennicy. Kiedy myślę, wcale nie bez odpowiedzialności katolickiej i kapłańskiej: pracownik mennicy, który miał za zadanie podnieść wartość kruszcu i zaradzić fałszywym monetom, jakie zalewały kraj. Hm, hm, hm, stwierdzam, że to zobowiązujący korzeń genealogiczny! Prawda? W czasie swego niedługiego istnienia Komisja Kruszcowa (1782-1787) zajmowała się szczególnie kopalniami miedzi w Miedzianej Górze i Niewachlowie pod Kielcami, a to moje strony rodzinne. Jej prezesem był między innymi Hiacynt Małachowski – nota bene również Małachowscy są skoligaceni z przodkami rodziny mojej prababci.
Ostrowiec Świętokrzyski, z którego bezpośrednio pochodzę, to miasto o bardzo starożytnej tradycji metalurgicznej, sięgającej swymi początkami neolitu. Minerały, między innymi miedź, ale też rudy żelaza były w tym regionie wydobywane od dawna i dlatego w moim mieście istniała huta, działająca od drugiej dekady XIX wieku. Otoczenie pełne pieców hutniczych, wielkich temperatur daje powody do duchowych przemyśleń o przemianie tego, co jest brudne, co zostało wydobyte z głębi i co zostało zmieszane, w coś, co jest lśniące i nie jest fałszywe.
Z tej części rodziny Pellów, która pozostała we Włoszech, pochodzi kilku bardzo ciekawych ludzi, choć oczywiście tych nieciekawych zawsze było więcej. Pod koniec XIX wieku urodził się Giuseppe Pella, który w rządzie prezydenta Alcide Amedeo De Gasperiego (nota bene kandydata na ołtarze), był aktywnym, chrześcijańskim politykiem. W rządzie De Gasperiego, Giuseppe Pella zajmował się sprawami zagranicznymi i budżetem – dbał o to, by pieniądze miały właściwą wartość, a kraj nie był zalewany fałszywkami. Zbieg okoliczności? Nie uległ też presji rządów Tito, który groził zajęciem Triestu po wojnie i był gotowy wysłać wojsko, by komuniści nie zgarnęli okręgu Triestu.
W tej rodzinie byli zarówno bohaterowie jak i tchórze, ludzie wierzący jak i więcej niż niemoralni. Tak jak to bywa w każdej rodzinie. Jedni ratowali ludzi, inni ich ścigali. Łatwo się przyznać do tego, że mój ojciec czy jego brat byli w podziemiu antykomunistycznym, trudniej do tego, że ich stryjowie w tym samym czasie byli urzędnikami UB.
Rodzina ojca matki, czyli dziadka Piotra Andryka, pochodziła z okolic Ostroga na Ukrainie, gdzie miała swoje gniazdo rodzinne już w XVIII wieku. Nazwisko to ma pochodzenie jak najbardziej ukraińskie i etymologicznie ma związek z jakimś protoplastą o imieniu Andriej – zdrobniale i po ukraińsku: Andriejko. Rodzina czuła i uważała się za Polaków, więc w czasie zawieruch wojennych na Kresach w XIX wieku utraciła swoje majątki. W 1863 roku jeden z moich przodków jako powstaniec, za przewożenie broni do oddziałów powstańczych został żywcem wkopany w mrowisko przez carskich kozaków. Inny z krewnych, ksiądz Piotr Paweł Andryka, w kwietniu 1939 roku, mianowany został kapelanem rezerwy Wojska Polskiego, a zginął w Gułagu, bo chciał... dalej walczyć, a nie poddać się. Ta rodzina była bardzo pobożna, katolicka. Na przykład matka mojego dziadka Piotra Andryka – oczywiście nie tego samego co wyżej wspomniany – Franciszka, która zmarła w 1943 roku, codziennie odmawiała brewiarz tercjarski na własnym klęczniku w kościele oraz cały różaniec. Podobnie zresztą jak inni członkowie tej rodziny. Brat dziadka, Paweł Andryka walczył pod Falaise, Chambois, a wcześniej zahaczył o Archangielsk w przymusowej wywózce po 1939 roku. Potem był oczywiście Anders, Bliski Wschód, D-Day i powrót do Ludowej Polski oraz „nagroda” w postaci rocznej odsiadki w więzieniu za to, że walczył o Polskę w dywizji generała Maczka, a nie pod „gienerałem” Świerczewskim...
Ojciec, Włodzimierz Pelanowski