- W empik go
Ocalić siebie - ebook
Ocalić siebie - ebook
Kiedy przemoc staje się codziennością.
Jak wiele jest na świecie rodzin, które wydają się być szczęśliwe, poukładane i pełne miłości, a tymczasem za ścianami ich wygodnych domów rozgrywa się prawdziwy dramat? Bohaterka „Ocalić siebie” opowiada historię jednej z takich rodzin, poruszającą tym bardziej że prawdziwą. Wychowana przez ojca-tyrana, wraz z matką i siostrą doświadczyła każdego możliwego rodzaju przemocy: fizycznej, psychicznej i ekonomicznej. Po latach próbuje zrzucić z siebie ciężar negatywnych emocji, szukając wsparcia w swojej własnej, nowej rodzinie.
Ta wstrząsająca opowieść to przestroga dla wszystkich tych, którzy tkwią w związku z osobowością aspołeczną, psychopatyczną, narcystyczną. To również ważny głos zachęcający do walki o własne szczęście, godność i wolność – bez względu na to, jak wiele trzeba będzie poświęcić.
Wbiegłam do ich mieszkania. Mama klęczała w kuchni na ziemi, opierając się łokciami o krzesło. Czepek kupiony dwa dni wcześniej, by osłonić łysą głowę, przesunął się na jedno ucho. Pielucha zsunęła się do kolan. Ojciec stał nad nią, szarpiąc za ramiona i wrzeszcząc:
– Wstawaj! Przecież mówię: wstawaj, ty histeryczko!
Nie, nie zaskoczył mnie zapach wódki, do którego od jakiegoś czasu byłyśmy już przyzwyczajone. Nie to było najgorsze. Najgorsze były jego oczy. Wybałuszone, małe, niebieskie oczy pozbawione emocji.
Trudno powściągnąć emocje przy tym przejmującym obrazie życia z psychopatą. Dramatyczne ludzkie losy ukazane na kartach tej książki wywołują ogrom emocji i niekończące się pokłady empatii. Ta historia uświadamia, jak często pozory potrafią przesłonić nam prawdziwy obraz rzeczywistości.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl
Ocalić siebie to bardzo wstrząsające wyznania Hanny Goworowskiej-Adamskiej. Niezwykle szczere i do bólu prawdziwe. Autorka zachęca do tego, aby znaleźć w sobie odwagę, głośno mówić o tym, co nas spotyka oraz odpowiednio reagować na krzywdę i zło.
Agnieszka Krizel, nietypowerecenzje.blogspot.com
Hanna Goworowska-Adamska (ur. 1959) – anglistka, egiptolożka, aktywistka społeczna oraz tłumaczka – tłumaczyła m.in. Świat po kapitalizmie prof. Davida C. Kortena (2003), a także Wędrując Henry’ego Davida Thoreau (2016).
Zadebiutowała w 2010 roku powieścią o starożytnym Egipcie pt. Nikt nie zna wszystkich jej imion. Opowieść o królowej Hatszepsut. Rok później ukazała się kolejna książka Tron Obu Krain, która zdobyła główną nagrodę podczas Targów Książki Kaszubskiej i Pomorskiej Costerina 2012.
Ocalić siebie jest rezultatem kilkuletnich studiów nad zaburzeniami osobowości oraz zagadnieniami związanymi z przemocą w rodzinie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-412-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marcowy wieczór 2010 roku. Za oknem ciemno, zimno i mokro. Zrobiłam sobie chwilę przerwy w sprawdzaniu kolejnych klasówek, żeby zjeść kolację, ciesząc oko opowieściami o zwierzętach na Animal Planet. Kolację zjadłam, program się skończył; z westchnieniem wstałam, by odnieść pusty talerz do kuchni. Dom, w którym mieszkam, jest stary. Przedwojenny dwurodzinny bliźniak. Kupił go mój dziadek w 1936 roku, a ja mieszkam w nim od urodzenia. Kilka lat temu przeprowadziliśmy z mężem potężny remont mieszkania, tak więc teraz wygląda dość nowocześnie, ale stropy nadal są stare, drewniane, więc nie ma w zasadzie żadnej izolacji, która zapewniałaby odcięcie od sąsiadów mieszkających na pierwszym piętrze. Ci sąsiedzi to moi rodzice. Emerytowani lekarze. Dwa dni wcześniej mama wróciła do domu po czwartej chemii, zaś w domu, jak zwykle, powitał ją bełkot pijanego ojca. Uparcie wracała do siebie, choć obie z siostrą proponowałyśmy jej, by zamieszkała u jednej z nas.
Weszłam do kuchni z pustym talerzem i kubkiem po herbacie i wtedy nad głową usłyszałam jakieś łomoty. Jakby ktoś rzucał krzesłami. Półtorej godziny wcześniej zostawiłam mamę w łóżku, umytą i nakarmioną, z czystą pieluchą.
Wrzuciłam brudne naczynia do zlewu i ruszyłam do drzwi, wołając po drodze do męża:
– Lecę na górę! Tam coś się dzieje!
Wbiegłam do ich mieszkania. Mama klęczała w kuchni na ziemi, opierając się łokciami o krzesło. Czepek kupiony dwa dni wcześniej, by osłonić łysą głowę, przesunął się na jedno ucho. Pielucha zsunęła się do kolan. Ojciec stał nad nią, szarpiąc za ramiona i wrzeszcząc:
– Wstawaj! Przecież mówię, wstawaj, ty histeryczko!
Nie, nie zaskoczył mnie zapach wódki, do którego od jakiegoś czasu byłyśmy już przyzwyczajone. Nie to było najgorsze. Najgorsze były jego oczy. Wybałuszone, małe, niebieskie oczy pozbawione emocji. Nie wiem, skąd wzięłam tyle sił, by odepchnąć go pod drugą ścianę. Ważę przecież czterdzieści pięć kilo, a on prawie sto. I skąd wzięłam odwagę, by nie hamując emocji, krzyknąć do niego:
– Co ty, kurwa, robisz?!
Spojrzał na mnie tymi zimnymi oczami i, jakby nic się nie stało, odparł:
– Czego się czepiasz? Pomagam jej wstać.
Nawet się nie odezwałam. Pochyliłam się nad mamą, zarzuciłam jej rękę na swoje ramię i podniosłam ją na tyle, by mogła usiąść na krześle. Pielucha zsunęła się na podłogę, obok niej leżał zielony czepek. Mama siedziała z opuszczoną głową i bezgłośnie płakała. Była zasmarkana, w jednym kapciu. Widziałam, jak na jej ramionach pojawiają się coraz większe siniaki. Powoli odwróciłam się w stronę ojca. Czułam wszechogarniającą wściekłość.
– Podniosłeś rękę na moją matkę – wysyczałam.
– Nieprawda! – Zrobił krok w moją stronę z zaciśniętymi pięściami.
Tym razem i ja zrobiłam krok w jego stronę, jakby czując, że ten dotychczas wręcz niewyobrażalny gest go zaskoczy. Wcześniej zdobyłam się na to tylko raz.
– Podniosłeś rękę na moją matkę – powtórzyłam, patrząc w te jego oczy bez wyrazu. – I zrobiłeś to ostatni raz. Ostatni!
Odwróciłam się do mamy. Nadal płakała. Jej dłoń mięła jakieś szmatki leżące na stole.
– Co to jest? – spytałam cicho.
Bez słowa zabrała rękę. Rozpoznałam te pocięte szmatki. Jeszcze półtorej godziny temu były one dwoma kolorowymi czepkami kupionymi poprzedniego dnia przez moją siostrę, by osłonić łysą łepetynę naszej matki.
– Co to jest?! – Podsunęłam ojcu pod nos pocięte resztki.
– Co? – Oczy bez wyrazu spoczęły na ścinkach.
– To! – krzyknęłam. – Coś ty z tym zrobił?!
Machnął ręką.
– Ty nic nie rozumiesz – powiedział głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
– Czego nie rozumiem? – Czułam pulsowanie w skroniach.
W miarę jak odpowiadał, jego głos był coraz bardziej podniesiony, a gesty teatralne:
– Ona sama tu przyszła zamiast leżeć w łóżku. To jej wina. I nie czepiaj się o jakieś szmaty, ani o to, że chciałem jej pomóc. Ja jestem stary, prawie ociemniały. Przecież ja przeżywam taką tragedię, bo moja żona umiera! – Tu zaszlochał i ruszył do swojego pokoju.
Odebrało mi głos. Podniósł rękę na mamę, pociął nożyczkami jej czepki – i wszystko dlatego, że to on przeżywa tragedię?
Bez słowa przyprowadziłam wózek, zawiozłam mamę do sypialni, założyłam jej nową pieluchę. Posiedziałam trochę przy niej, czekając, aż zaśnie. Wychodząc, zajrzałam do pokoju ojca. Pół siedział, pół leżał na fotelu, chrapiąc, a obok leżała niemal opróżniona butelka wódki. Tej nocy mama będzie miała już spokój.
Zeszłam na parter do naszego mieszkania i długo w nocy rozmawiałam z mężem. W wieku pięćdziesięciu dwóch lat zaczęłam powoli pojmować, że mój ojciec różni się od wszystkich znanych mi ludzi. Że to czyste Zło.
Mama odeszła kilka tygodni później.Drapieżnik wewnątrzgatunkowy
Wśród wielu gatunków zwierząt zdarzają się osobniki, które nazwać można drapieżnikami wewnątrzgatunkowymi. Osobniki te gotowe są rozszarpać, zabić, a wreszcie pożreć młode, samce czy samice swojego gatunku. Człowiek jest tylko nagą małpą, godnym następcą swoich przodków. To jego linia przetrwała dzięki stosowaniu zasady „przetrwa najsilniejszy”, a cel należy osiągnąć bez względu na potencjalne konsekwencje. Liczy się jedynie cel wyznaczony przez owego przedstawiciela gatunku homo sapiens, czymkolwiek by ów cel był. Straty emocjonalne, moralne, materialne czy choćby straty w ludziach nie stanowią żadnej przeszkody. Bo i dlaczego miałyby stanowić? Najistotniejszym motorem działania jest zaspokojenie własnego ego, własnych zachcianek, realizacja własnych pomysłów. Liczy się wyłącznie cel.
Otóż taki osobnik to właśnie wspomniany wyżej drapieżnik wewnątrzgatunkowy, inaczej zwany psychopatą.
Na co dzień uważamy, że psychopata to seryjny morderca w stylu Teda Bundy’ego, Gary’ego Ridgwaya czy Aileen Wuornos. Nic bardziej mylnego. To skrajne przypadki. Psychopaci są i żyją wśród nas i wcale nie muszą być seryjnymi mordercami z amerykańskich filmów. To może być szef naszej firmy, ten sam, który bezwzględnie usunie każdego, kto choćby pomyśli o zakwestionowaniu jego decyzji. To może być pani farmaceutka w aptece, która bez drgnienia powieki zaleci niewłaściwe leki zamienne i będzie obserwować, jak stan pacjenta jakoś dziwnie się nie polepsza. To może być sąsiadka gotowa zamurować wejście do piwnicy, w której właśnie okociła się młoda kotka, skazując tym samym absolutnie świadomie ją i jej dzieci na okrutną śmierć.
Tylko dlaczego oni wszyscy to robią? Jak to dlaczego? Bo mogą. Bo chcą. Bo nie czują emocji tak, jak inni ludzie.
Psychopata jest w towarzystwie tą osobą, bez której o dobrej zabawie mowy być nie może. Dusza towarzystwa. Najczęściej niezwykle dowcipny, czarujący, sypiący komplementami, otoczony wianuszkiem zasłuchanych w jego wydumane opowieści osób. Osobowość dominująca.
Dlaczego zatem tak miły osobnik miałby być psychopatą? Bo notorycznie kłamie, bo w jego opowieściach to on jest zazwyczaj głównym bohaterem, który w pojedynkę był w stanie zmienić losy historii, choć sama opowieść, powtarzana wielokrotnie, zaczyna robić się coraz mniej spójna. Na stwierdzenie, że coś się nie zgadza, reaguje agresją lub kolejnym kłamstwem, które po jakimś czasie tuszuje jeszcze następnym. Dla niego liczy się jedynie okazywany mu podziw, manipulowanie ludźmi uprawiane jako sztuka dla sztuki. Musi być w centrum uwagi, bo jest narcyzem – tylko on jest godny wszelkich zachwyconych spojrzeń, tylko on może wzbudzać uczucie zazdrości, czy nawet zawiści, tylko on wie przecież wszystko lepiej od pozostałych.
Dowcipy, które opowiada, bywają płytkie, seksistowskie, obraźliwe. Nauczył się ich, obserwując zachowania innych ludzi. A psychopaci są wspaniałymi obserwatorami. Ponieważ empatia nie jest cechą, którą mają naturalnie wykształconą, naśladują innych ludzi w konkretnych sytuacjach i uczą się, że na pogrzebie należy wykazać smutek (nie wypada opowiadać dowcipów, to zostawić trzeba na stypę przy wódce), gdy na jego słowa kobieta, którą akurat postanowił uczynić swoją własnością, zaczyna płakać, wie, że należy przynieść kwiaty na przeprosiny, ewentualnie kupić jakiegoś ciuszka. Nie, nie rozmawia z nią. Zazwyczaj jest już zdepersonalizowana, posłuszna, podległa, więc o głębokiej i szczerej rozmowie nie może być mowy. Kobieta jest tylko celem. Podobnie jak w przypadku kobiet psychopatek to mężczyzna jest celem – ofiarą drapieżniczki wewnątrzgatunkowej.
Osoba będąca w polu rażenia psychopaty bardzo szybko traci pewność siebie, traci umiejętność samodzielnego podejmowania decyzji, traci bliskich dotąd przyjaciół, często rodzinę. Sama się od nich odsuwa, bo ma stać się wyłączną własnością swojego psychopaty.
Szczęście mają te ofiary psychopatki czy psychopaty, które zaczynają sobie same zadawać pytanie: Co jest nie tak? Dlaczego mają wrażenie, że na ich szyi bardzo powoli zaciska się co prawda jedwabny, ale jednak sznur? Dlaczego życie, jeszcze niedawno kolorowe, stało się szare i ponure? Dlaczego każdy oddech wydaje się być wołaniem o pomoc?
Tak, mają szczęście, bo pytania to pierwszy krok do szukania odpowiedzi, a jedynie świadomość, że bliska osoba jest psychopatą, może uruchomić lawinę czynów prowadzących do wyzwolenia. Nie jest to łatwe. Ale też nie jest niemożliwe.Ojciec
Mój ojciec, Henryk, niewiele opowiadał o swoim dzieciństwie i młodości. Jeśli już się to zdarzało, zazwyczaj były to historie, które on uznawał za niezwykle zabawne i godne podzielenia się nimi przy świątecznym czy imieninowym stole.
Urodził się w latach dwudziestych XX wieku na Polesiu, gdzie jego ojciec posiadał niewielki majątek. Moja babcia zajmowała się głównie domem, dziadek zaś doglądał majątku i uwodził lokalne ukraińskie piękności. Dzieciom czasu poświęcał niewiele, a nad ich wychowaniem czuwała ukraińska niania. Ojciec był drugim z kolei dzieckiem, ale pierwszym synem. Urodził się jedenaście miesięcy po swej siostrze, Alinie, a sześć lat później na świecie pojawił jego młodszy brat, Karol. Wiele lat później, gdy upadało powstanie warszawskie, w tym właśnie mieście przyszedł na świat najmłodszy brat ojca, Jerzy.
Ukraińska niania śpiewała dzieciom wieczorami smutne dumki, których ponury i sentymentalny wydźwięk potęgowały ścielące się nad okolicznymi bagnami mgły, a często i wycie wilków. Nie szczędziła im też opowieści o strzygach czyhających w lasach na niesforne dzieci.
Z wyrywkowych opowieści ojca wynikało, że owym niesfornym dzieckiem był głównie on, gdyż to właśnie jemu do głowy wpadały pomysły na wybryki tak okrutne wobec jego ofiar, czyli głównie rodzeństwa, że można by je uznać za konfabulację. Dziś, z perspektywy lat i przeżytych doświadczeń, gotowa jestem całkowicie wierzyć w ich prawdziwość, choćby dlatego, że słyszałam te historie wielokrotnie i nie podlegały one żadnej modyfikacji.
Oto kilka z nich.
Ukraińska niania lubiła szydełkować, a szydełko było cennym przedmiotem, którego, mieszkając w głębi lasu na bagnistym Polesiu, nie mogła ot, tak sobie pójść i nabyć w pasmanterii. Im bardziej więc sięganie przez dzieci po szydełko było owocem zakazanym, tym cenniejszym mogło stać się ono trofeum. I pewnego dnia mój ojciec postanowił ukraść swej niani jej skarb. A że miał wówczas około siedmiu lat, nie najlepiej to zaplanował. Cieszył się swą zdobyczą zaledwie kilka minut i właśnie pokazywał ją swej siostrze, gdy usłyszał gniewny głos niani, która doskonale wiedziała, kto jest sprawcą, sądząc po jego wcześniejszych wybrykach. Mój ojciec, niewiele myśląc i chcąc ukryć skradzione szydełko, z całej siły wbił je w pupę Aliny. Jej straszny krzyk uświadomił mu, że chyba coś zrobił nie tak, jak należy, zatem jeszcze szybciej wyrwał je, powodując u siostry silne krwawienie i konieczność natychmiastowej interwencji medycznej, co w opisanych wyżej warunkach nie było proste. Alina długo dochodziła do siebie, a ojciec cieszył się, że dorośli, skupieni na jego siostrze, zapomnieli o nim. W końcu jednak dostał karę. Jaką, tego nie wiem, bo nigdy się nie przyznał. Po latach jedynym komentarzem na temat tej historii były słowa:
– Darła się jak opętana. – Tu śmiech. I za chwilę złość w głosie: – To przez nią zostałem ukarany.
W kolejnych opowieściach bohaterem był jego młodszy o sześć lat brat Karol. Dwie z nich wstrząsnęły mną do głębi już w dzieciństwie, gdy pierwszy raz je usłyszałam.
Gdy Karol miał jakieś osiem miesięcy, babcia przestała karmić go piersią. Mały dostawał butlę z mlekiem i wydawał się być zdrowym i silnym chłopcem. Jednakże w ciągu kilku dni został z niego niemal cień dziecka. Ten pogodny do tej pory niemowlak ciągle płakał, zrobił się blady i słaby. Wezwany lekarz nie bardzo wiedział, co małemu jest. I dopiero owa ukraińska niania odkryła przyczynę takiego stanu dziecka… Karol umierał z głodu. Mój ojciec od kilku dni ukrywał się w jego pokoju w porze karmienia i gdy dziecko dostawało butelkę z mlekiem, by samodzielnie ją wypić, ojciec zabierał mu ją i sam wypijał, a następnie pustą oddawał malcowi. Komentarz ojca po latach?
– Tak łatwo się z głodu nie umiera.
Innym razem namówił Alinę, by małego, dwuletniego Karola przywiązać do nogi od stołu, obłożyć przyniesionymi z podwórza gałązkami i podpalić. Tak jak to robili Indianie. Wrzaski przerażonego Karola zwróciły uwagę dorosłych i to uratowało go przed poważnymi oparzeniami.
– To była świetna zabawa. – Usłyszałam śmiech ojca. – A tyle potem było gadania! Przecież myśmy się tylko bawili, jak to dzieci. W końcu tylko stopy mu trochę poparzyło!
Jakoś niespecjalnie lubiłam słuchać tych historii. Było w nich coś mrocznego, co budziło we mnie coś więcej niż niepokój. A przyznam, że do nadmiernie odważnych w dzieciństwie nie należałam. Czasem, gdy którąś z opowieści słyszałam po raz pierwszy, bałam się sama spać. Na szczęście dzieliłam pokój z moją starszą o pięć lat siostrą, która nie raz, nie dwa udzielała mi schronienia pod swoją kołdrą. Wtedy mogłam czuć się bezpiecznie.
O młodości spędzonej przez ojca w Warszawie, dokąd całą rodziną uciekli przed ukraińskimi siepaczami po wyjściu dziadka z więzienia NKWD, wiem jeszcze mniej. Był to okres okupacji i ojciec, który mieszkał na Chmielnej, krótko przed powstaniem warszawskim zaangażował się w konspirację. Jednak 1 sierpnia nie dotarł do swego zgrupowania AK i przyłączył się do jakiegoś innego oddziału. Moja wiedza o udziale ojca w powstaniu ogranicza się do zasłyszanych odeń następujących stwierdzeń: „strzelałem do Niemców”, „oberwałem odłamkiem”. To tyle. Wiem również, że w trakcie tej zawieruchy wojennej stracił kontakt ze swoją rodziną, co w owych czasach było na porządku dziennym. Po upadku powstania ojciec żył z produkcji bimbru i handlu nim. Gdy przez przypadek spotkał swoją ciotkę, ze zdziwieniem dowiedział się, że jego rodzina przeżyła powstanie i mieszka w Krakowie. Zanim jednak zdecydował się na podróż do podwawelskiego grodu… Nie. Jednak oddam głos memu ojcu, który dzielił się ową opowieścią wielokrotnie, przy każdej możliwej okazji:
– Byłem młody i naiwny – zaczynał zwykle. – No i uwiodła mnie. Potem nawet w ciąży była. Ponoć ze mną. – Tu zazwyczaj następowała pauza, by opróżnić kolejny kieliszek. – Zresztą ta ciotka to dziwka była. Mój stryj, ten jej rogacz, to chyba nie był ojcem żadnego jej dziecka… No co się tak gapicie? Krew nie woda, majtki nie pokrzywy. Dawała to brałem. Przynajmniej się czegoś nauczyłem. Prawdziwy mężczyzna zawsze korzysta z okazji.
Spoglądał na mnie i moją siostrę i dodawał, zaśmiewając się:
– Macie brata.
Jakoś nas to nie śmieszyło.
Była jeszcze jedna wielokrotnie powtarzana historia z jego życia. Gdy po wojnie cała rodzina przyjechała do Gdańska, ojciec zdał maturę i podjął decyzję o studiach medycznych. Wówczas mój dziadek ponoć wyklął go, nazwał darmozjadem, którego nie będzie utrzymywał, a w końcu wyrzucił go z domu. Ojciec zamieszkał w wynajętym mieszkaniu, do którego nieco później wprowadziła się – już jako jego żona – moja matka, a wkrótce potem Karol, który zdecydował się iść w ślady starszego brata. Lata całe ten obraz wyrodnego ojca, który nie akceptował chęci najstarszego syna do kształcenia się, wbijany był mi w głowę. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że tu i ówdzie pewne szczegóły różniły się od rzeczywistych wydarzeń. Owszem, dziadek wyrzucił ojca z domu, ale jedynie dlatego, że jedna z pracownic nadleśnictwa, w którym był szefem, zaszła z ojcem w ciążę. Dziadek postawił ojcu ultimatum: żenisz się albo palnij sobie w łeb. Ojciec wybrał trzecie wyjście – zwiał. Jak później utrzymywał, ojcem owego dziecka mógł ponoć być każdy w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. A wynajęte mieszkanie? Otóż tak naprawdę udostępnione zostało ojcu za darmo przez… mojego dziadka. Stąd późniejsza obecność Karola w życiu młodych małżonków. Opowieść ojca była kłamstwem. Była manipulacją, która miała pokazać, jak ciężko musiał walczyć w życiu o prawo do kształcenia się. Nie musiał.
To wszystko, co wiem o młodości mego ojca. Niezbyt tego wiele.Matka
Mama była zwyczajnym dzieckiem swoich czasów. Gdy miała dziesięć lat, Niemcy rozstrzelali jej ojca, lekarza położnika, zaś babcia, do tej pory prowadząca wygodne życie „przy mężu”, musiała stawić w pojedynkę czoła okupacyjnej rzeczywistości. Bez wątpienia strata ojca była dla mojej mamy niezwykłą traumą. W końcu była jego ukochaną jedyną córeczką, rozpieszczaną na każdym kroku. Dziadek poświęcał jej każdą wolną chwilę. Dla niej i jej koleżanek przygotowywał przedstawienia, do których robił dekoracje, pisał teksty i komponował muzykę. Podczas spotkań towarzyskich znikał dorosłym z oczu i zawsze można go było znaleźć w pokoju dzieci, gdzie wymyślał dla nich zabawy, przygrywał im do tańca na fujarce, grał z nimi w gry planszowe.
Babcia opowiedziała mi kiedyś historię o tym, jak jeszcze przed wojną mego dziadka wezwano pod Lublin do porodu. Był środek zimy. Nad ranem dziadek wrócił zmarznięty na kość, bez kożucha, w którym wyruszył z domu.
– No co miałem zrobić? – tłumaczył się. – Tam taka bieda panowała, że im zostawiłem ten kożuch i kilka groszy.
Takim właśnie człowiekiem był ojciec mojej matki.
Jednak wojna odebrała mojej mamie nie tylko ojca, ale i matkę, która spędzała większość czasu poza domem, próbując wiązać koniec z końcem. A że babcia była osobą niezwykle bystrą – w końcu w latach dwudziestych niewiele kobiet mogło studiować matematykę na Uniwersytecie Warszawskim – poradziła sobie i obie cało wojnę przetrwały.
Był tylko jeden szkopuł. Mieszkały w Lublinie. Gdy w 1944 roku Rosjanie zbliżali się do miasta, babcia cały cenny dobytek wysłała do Warszawy, by w ten sposób uratować go przez rozszabrowaniem. Był to lipiec czterdziestego czwartego. Nie mogła przewidzieć, że 1 sierpnia wybuchnie w Warszawie powstanie i w ten sposób straci wszystko.
Zawsze jednak powtarzała, że jej ukochany Stach czuwał nad nią. Jeszcze przed wojną, podczas jednego z wakacyjnych pobytów w Gdyni, dziadek dał się namówić swojemu przyjacielowi, przedsiębiorcy z tego miasta, który w przyszłości miał odegrać niebanalną rolę w życiu całej mojej rodziny, do kupna połowy bliźniaka na nowopowstającym wówczas osiedlu. I w ten sposób babcia i mama miały zapewniony im przez mego dziadka dach nad głową. W 1945 roku przyjechały do Gdyni, gdzie zamieszkały na stałe. A ponieważ mama już przed wojną uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry urszulanki, tę drogę edukacji kontynuowała w Gdyni, zostając uczennicą tak zwanego Liceum Urszulanek. Babcia dostała pracę jako księgowa i spokojnie cieszyły się życiem. Po ukończeniu liceum nadeszła pora, by podjąć decyzję dotyczącą dalszej edukacji mamy. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że uczennica klasy humanistycznej zdecydowała się na studia medyczne na wydziale stomatologii.
Z opowieści mamy i babci wiem jednak, że mama była atrakcyjną młodą dziewczyną, za którą chłopcy się uganiali. Gdy oglądam zachowane z tamtych lat zdjęcia mamy, wcale się nie dziwię. I tak oto pewnego dnia moja mama poznała przystojnego studenta, przyszłego inżyniera, w którym zakochała się bez pamięci. On ze swojej strony pisał do niej płomienne listy miłosne, w których planował ich wspólną przyszłość. I nagle wszystko się skończyło. Ponoć jego rodzice, ludzie wielce zasobni i wyznający model patriarchalny, kategorycznie sprzeciwili się związkowi ich syna z córką księgowej. A on ugiął się pod presją rodziny. I gdy koleżanki z liceum i ze studiów wychodziły za mąż, moja mama powoli stawała się „starą panną” w wieku dwudziestu jeden lat. Czy poszukujący przygód student czwartego roku stomatologii, będący jednocześnie asystentem prowadzącym zajęcia z grupą puszczonej kantem i załamanej dziewczyny, przepuściłby taką okazję? Mowy nie ma. A że akurat zbliżał się Sylwester i przed młodą dziewczyną rysowała się wizja spędzenia go samotnie w domu – moja mama dała się zaprosić swemu przyszłemu mężowi, a memu ojcu, na zabawę studencką. I już na tej pierwszej randce, mocno podpity, oznajmił jej, że się z nią ożeni. Co prawda wyśmiała go, ale komplementy i zaloty robiły swoje. Bez wątpienia w towarzystwie mego ojca można się było świetnie bawić. Zawsze miał głowę pełną pomysłów, jak zrobić komuś kawał, jak ośmieszyć innych, sypał jak z rękawa dowcipami, a uśmiech nie schodził z jego twarzy. Dusza towarzystwa. A do tego tak doskonale radził sobie w życiu. Jeśli trzeba było coś załatwić, nie było problemu. Przecież wystarczyło wiedzieć, z kim trzeba się napić, i załatwione.
Mojej mamie wyraźnie to zaimponowało. Gdy jednak przyprowadziła do domu potencjalnego kandydata na męża, babcia odniosła się do niego nader powściągliwie, a po jego wyjściu próbowała przekonać córkę, że może popełnić błąd.
I tu pojawia się ponownie przyjaciel mego dziadka – gdyński przedsiębiorca, którego nazywaliśmy wujkiem. To on zaopiekował się babcią i mamą, gdy przyjechały na Wybrzeże, pomógł babci znaleźć pracę, a że nie miał własnych dzieci, ogromnie polubił moją mamę. I to do niego babcia zwróciła się z prośbą, by wybił mamie z głowy pomysły na ślub z moim przyszłym ojcem. Wujek jednak tylko westchnął i stwierdził:
– Jeśli tego chce, to w żaden sposób jej nie powstrzymasz.
Dziewięć miesięcy później rodzice pobrali się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Gdyni, a miało to miejsce trzynastego dnia miesiąca. Nie jestem przesądna, ale czasem zastanawiam się, czy ta data nie miała wpływu na dalsze losy ich małżeństwa.
Ze ślubu znam tylko jedną opowieść. Ponoć mój ojciec tak się upił, że mama wlokła go do domu i zastanawiała się, czy dobrze uczyniła, wychodząc za „takiego moczymordę”. Ślub kościelny zawarli w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Państwo młodzi zamieszkali w Gdańsku, w mieszkaniu udostępnionym ojcu przez mego dziadka. Ale o tym już pisałam…Narcyz
Życie z człowiekiem, którego dewizą życiową jest powiedzenie „mój rozkaz jest twoim życzeniem”, to codzienność wielu osób różnej płci. Stają się one bezwolną maszyną, która służy do wypełniania woli tego jedynego, nieomylnego. Gorzej nawet – maszyny, której wydaje się, że podejmowane decyzje należą do niej. Nic bardziej mylnego.
Jakże często spotkać można na drodze życiowej osoby aroganckie, pewne siebie, tak bardzo zakochane w sobie, że w opowieściach rozsnuwanych na swój temat chwilami tracą poczucie rzeczywistości. Ich wybitne umiejętności w każdej niemal dziedzinie czynią ich zdecydowanie lepszymi od innych, tych gorszych, głupszych, mniej przedsiębiorczych, słabszych. Oto ktoś niezwykły, wyjątkowy. Wszyscy, którzy znajdą się w jego orbicie, służyć mają mu w sposób absolutnie podległy; spełniać zachcianki, kaprysy, wygłaszać peany na jego cześć, a nade wszystko nie myśleć samodzielnie. Jeśli ktoś odważy się zakwestionować jego punkt widzenia, wypowiedź czy sposób postępowania, on będzie go tak długo przekonywać do swych racji, stosując absolutnie racjonalną argumentację, ukazując siebie w jak najlepszym świetle, aż interlokutor ulegnie. Jeśli zaś nadal będzie sprzeciwiać się jego woli – czy sposobowi myślenia poprzez stosowanie równie racjonalnej argumentacji – jedyne, z czym może się spotkać, to agresja.
Taka osoba to właśnie człowiek o osobowości narcystycznej, a każdy psychopata jest narcyzem. Bez wyjątku.
Jak zatem rozpoznać osobę narcystyczną?
Przekonany o własnej wyjątkowości osobnik ten oczekiwać będzie specjalnego traktowania, szczególnie przez tak zwane osoby bliskie, choć w rzeczywistości dla niego jedyną osoba bliską jest on sam. Dlatego też wśród jego znajomych znaleźć się mogą jedynie wybrańcy, ci, którzy podkreślać będą jego wyjątkowość, osoby mające według niego wyższy status społeczny, którego splendor spływa na zainteresowanego. W praktyce przejawia się to często tytułomanią lub podkreślaniem, że Iksiński, jego bliski przyjaciel, jest docentem, ba nawet prawie profesorem, a Igrekowski zna jednego takiego, który niemal został ministrem. No cóż, wokół tak wybitnej jednostki jak On obracać się mogą jedynie najlepsi z najlepszych. Równocześnie rozsnuwa opowieści o swych wybitnych uzdolnieniach, powodzeniu czy to towarzyskim, czy u płci przeciwnej, niezwykłych talentach w wielu dziedzinach, bo przecież tylko przez czysty przypadek studiował farmację, a nie prawo, choć w zasadzie jego wiedza w obu dziedzinach jest tak rozległa, że powinien od ręki dostać propozycję objęcia stanowiska co najmniej doradcy w nowo powstającym rządzie. Oczywiście na przeszkodzie stoi mu ta cholerna rodzina, ale gdyby tylko… No bo wszak jego osiągnięcia są spektakularne i wszyscy muszą to przyznać. A o które konkretnie chodzi? Przecież on sam nie będzie się przechwalał, wszyscy wiedzą, że gdyby nie on, to ten czy tamten nie miałby najmniejszych szans na zrobienie doktoratu, dzieci, gdyby nie były obdarzone jego talentami, nigdy nie zrobiłyby matury, poza tym wszyscy powinni być mu wdzięczni za to, co dla nich zrobił, jak bardzo poświęcił się dla bliskich, rodziny, przyjaciół.
Oczywiście wygłaszając te peany na swoją cześć, nie zauważy, jak bardzo jest arogancki i wyniosły wobec innych. A już sam fakt, że mógł urazić czyjeś uczucia, jest kompletnie nieważny, bo potrzeby i uczucia innych nie mają dla niego najmniejszego znaczenia. Nie będzie miało znaczenia, że – powiedzmy – żona będzie stać obok niego z przylepionym uśmiechem, udając, że właśnie opowiedział świetny żart, gdy rozbawiony mówi znajomym na przyjęciu, że po usunięciu macicy teraz jest z niej pół baby, ale posuwać ją dalej można o każdej porze dnia i nocy bez konsekwencji w postaci dzieci. Czy gdy stwierdzi, że była u fryzjera farbować włosy, bo już zrobiła się z niej stara siwa dupa. Przecież takie rubaszne żarty, podlewane często wódeczką czy whisky, tylko czynią spotkania towarzyskie ciekawszymi, a uwaga słuchaczy skupia się na nim właśnie. A człowiekowi o osobowości narcystycznej właśnie o to chodzi.
Jeśli zaś przyjdzie mu przebywać w towarzystwie osób o niższym statusie społecznym, czy to z zatrudnionymi do odświeżenia mieszkania malarzami, czy z hydraulikiem naprawiającym cieknący kran, będzie podkreślał swą wyższość, zwracając się do nich po imieniu, podczas gdy oni mają obowiązek tytułować go „panie inżynierze” czy „panie doktorze”, czy jakkolwiek jeszcze. Z uporem godnym lepszej sprawy będzie przy tym przeszkadzał im w pracy, pouczając, jak prawidłowo powinni ją wykonywać, bo on wie lepiej.
Inny status ma osoba, z którą dzieli życie. Nie jest ona niczym innym jak jego ofiarą, a jako taką z natury rzeczy nią gardzi. Nie będzie wobec niej lojalny, nie będzie miał skrupułów, żeby ją wykorzystać, oszukać. Uważa, że jest od niej lepszy, zdolniejszy. O przestrzeganiu ogólnie przyjętych zasad nie ma w przypadku osobowości narcystycznej mowy. Zasady stworzono po to, by jemu żyło się lepiej, łatwiej i przyjemniej.
Niestety, osobami najczęściej dotkniętymi tym zaburzeniem osobowości są ludzie o wyższym statusie społecznym, bowiem tam, gdzie ludzie walczą o zwykłe przetrwanie, zaspokojenie podstawowych potrzeb, gdzie dominuje walka z głodem i chorobami, tam trudniej spotkać psychopatów. Mówiąc krótko, im wyżej na drabinie społecznej, tym gorzej.
I chociaż na potrzeby tej książki piszę o psychopacie jako o mężczyźnie, doprawdy osób z tym zaburzeniem osobowości wśród kobiet nie brakuje. To może być twoja matka, córka, koleżanka z pracy, szefowa, a także – jakże często – kobieta piastująca wysokie stanowisko w korporacji czy w strukturach władzy.