Oczarowanie - ebook
Eliza i Max powracają z zagranicznych wojaży. Tuż przed Parchowem ich samochód omal nie zostaje staranowany przez czerwoną alfę romeo. Jej właścicielem jest niejaki Teje, notowany na Zachodzie uczestnik mafijnych porwań kobiet i dzieci. Przeczucie podpowiada Maxowi, że może to zwiastować kłopoty. Niebawem wokół siedliska zrobi się gorąco.
Anna z Ryszardem poznają na zamku w Krokowej niezwykłą historię pruskiej familii von Krockow; Parchowo odwiedzają goście z Ameryki. W uroczego Bruna zapatrzy się siostra Elizy, Jagoda. Nastolatkowie, szukając wyzwań w przerwach między kąpielami i rejsami po jeziorze Mausz, zmierzą się w teście… z greki.
Max przeistacza się w detektywa ochroniarza. Gdy zagęszcza się atmosfera zagrożeń ze strony grupy Tejego, zwraca się o pomoc do podinspektora policji Tomasza Zawady.
Co jeszcze wydarzy się w Kolonii Sołacz i co z karierą naukową Elizy?
Jak zakończy się zaplanowana przez Zawadę akcja przeciw Tejemu?
Czy serce Jagódki zdoła wybrać między Paolem a Brunem?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: | brak |
| ISBN: | 978-83-8310-858-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tuż przed Sulęczynem, na łuku szosy biegnącej obok jeziora Węgorzyno, Max przyhamował i mocno zwolnił.
– Ależ u nas jest pięknie! Podziwiajcie! – Jego radosny głos wypełnił samochód.
Max omiótł spojrzeniem kameralną plażę przyzywającą złotym piaskiem, jachty pchane kolorowymi żaglami po sfalowanej toni jeziora oraz wiosłowe łodzie i kajaki z pióropuszami kropel wody przy burtach.
– Jak to mawiał Pawlak: „Żyć nie umierać”! – zabasował. – Zdążyliśmy, Jagódko? – spytał, zerkając w lusterko.
– Jesteś, Maksiu, prawdziwym mistrzem kierownicy – pochwaliła go. – Felcia pyta, co chcecie zajadać do kiszki – dodała, odczytując esemes od Pauliny.
– Mnie wystarczy dużo skwarek, ale wcześniej napiję się piwa, które Maciej potrafi schłodzić jak nikt inny… – I spojrzawszy na Elizę, oblizał się.
– Zachciało ci się jeszcze piwa?! Przecież wlewasz w siebie hektolitrami wodę – zdziwiła się Eliza, wzruszając ramionami.
– Nie jesteś w stanie tego pojąć… i wcale ci się nie dziwię, kobieto – zapajacował.
Po pokonaniu dwóch kolejnych zakrętów jeszcze bardziej zwolnił. Nagle tuż przed skrzyżowaniem bez ostrzeżenia gwałtownie przyhamował, aż wszyscy polecieli do przodu.
– Widzieliście bęcwała?! – zadudnił swoim basem.
– Na pewno poczuliśmy, Maksiu. Zapomniałeś, że tu jest ograniczenie prędkości?
Poirytowana Eliza, poprawiając na sobie pasy bezpieczeństwa, pokręciła głową.
– Jechałem zgodnie z przepisami, ale ten idiota koniecznie chciał zezłomować sobie auto, a nam pokiereszować przód. – Wskazał palcem na samochód, który przed momentem przemknął w poprzek szosy tuż przed maską ich auta, a teraz na pełnym gazie wdrapywał się pod górę do Sulęczyna. – Powinienem temu debilowi poprawić, i to mocno, makijaż! – warknął.
– To był, tato, ten włoski samochód spod ośrodka kultury! – zawołał Jaś.
– Ten?! – Wzrok Maxa spróbował na moment dogonić umykający pojazd, ale spoza drzew już nic nie był w stanie dojrzeć. – A po czym, synku, poznałeś?
– Bo był czerwony, a marka wiadomo: Alfa Romeo i miał w numerze rejestracyjnym cyfry zero zero siedem, jak jakiś Bond – zachichotał Jaś.
– Coś takiego?! Że ja tego sam nie wypatrzyłem!
– A ja od razu.
– Ja też zapamiętałam cyfry zero zero siedem – odezwała się, nie odrywając wzroku od ekranu tabletu, Małgosia.
Spojrzenia Maxa i Elizy spotkały się na krótko. Dezaprobata w jej spojrzeniu za raptowne hamowanie sprzed kilku sekund wciąż przeważała, ale na twarzy pojawiło się dziwne zamyślenie. Już miał o to spytać, kiedy Eliza dyskretnym ruchem głowy nakazała mu milczenie; potwierdził mrugnięciem. O kurczę! To naprawdę mógł być Teje! A jeśli to był on, to może znowu czekają nas… Błyskawicznie przewinął mu się film z ubiegłego lata 2017 roku, tak pamiętnego dla Kaszubów za sprawą tragicznych zniszczeń lasów przez nawałnicę. Im też dała się ona we znaki, ale również nieszczęsny Teje, który zasadzał się na ich nową przyjaciółkę z Nakli, Gabi, piękną Włoszkę, jak ją czasem nazywali. Uciął myśli i zerknął na żonę, która dalej trwała w zadumie.
– Paulina mówi, że będą czekały przy bramie – rzuciła w tym momencie Jagódka, przeczytawszy kolejny esemes od przyjaciółki, przerywając Maxowi i Elizie ich spekulacje o Tejem.
– Ależ będzie zabaw i opowiadań! – Eliza oderwała się od posępnych wspomnień i zawołała radosnym tonem, zerknąwszy na młodszą siostrę.
– Niech dziewczyny czekają jednak przy wozowni, a nie przy bramie, bo jeszcze któraś, szalejąc, przewróci się na płytach jomb i trzeba będzie cerować kolano! – dołączył do niej Max, po czym głośno zarżał.
– Maksiu… – jęknęła Jagódka.
Smyki bez zwyczajowego przypominania rodziców powyłączały tablety i zgodnie podały je mamie, Jagódka zaś wcisnęła komórkę do plecaka. Wszyscy wpatrywali się teraz w asfalt szosy albo w błękitno-szmaragdowe wody jeziora Mausz, połyskujące spomiędzy nielicznych pozostałych nad jego brzegiem drzew, które oparły się ubiegłorocznej nawałnicy. Wkrótce Maxowy outlander, lekko się kołysząc, pokonał zakręty szosy w Parchowskim Młynie, a po kilkuset metrach jazdy przez las na poboczu drogi pojawiła się zielona tablica z nazwą „Parchowo”.
– Nic się tutaj nie zmieniło – oceniła Gosia, gdy po chwili znaleźli się między szkołą a budynkiem straży pożarnej.
– Już niedługo, gdy tylko wysiądziecie z samochodu, zacznie się zmieniać, i to mocno – rzuciła wesoło Eliza, odwracając na chwilę głowę do tyłu, skąd uśmiechały się do niej buzie smyków i Jagódki.
Kiedy po kilku minutach zatrzymali się przed bramą siedliska, a na słupkach z obu jej stron zaświeciły się migające lampy, po czym metalowa brama zaczęła powoli wsuwać się w ogrodzenie, palec młodszej siostry wskazał na górkę, gdzie stał dom Felci.
– Muszkieterki już tam są i się cieszą – zachichotała. – Ale fajnie!
Dwie jej przyjaciółki stojące na szczycie wzgórza machały energicznie rękoma. Kiedy samochód mijał chatę Felci, z werandy wychyliła się uśmiechnięta Kasia, a po chwili otworzył się szeroki widok na wozownię i rozradowane Asię i Paulinę. Trzy nastolatki przy powitaniu narobiły ogromnego rabanu. Popiskując, skierowały się z bagażami Jagódki do jej pokoju nad Felciną werandą. Eliza, Max i smyki zajęli się przenoszeniem walizek z auta do domu. Wszystkie okna w wozowni zostały od razu otwarte na oścież, aby po trzech tygodniach ich nieobecności wpuścić do pomieszczeń świeże powietrze. Gosia i Jaś zadźwigali na górę swoje torby i plecaki, a Eliza z Maxem zajęli się segregowaniem rzeczy wyciąganych z neseserów.
Kiedy wnętrze mieszkania zostało wstępnie uporządkowane, ruszyli na Felciną werandę, by przywitać się ze starszyzną siedliska. Małgosia i Jaś po wyściskaniu i wycałowaniu pradziadków i dziadków przykucnęli obok legowisk Azy i Nera. Pieski z radosnym piskiem przewróciły się na plecy i majtając w powietrzu łapami, pozwalały dzieciakom drapać się po brzuchach. Eliza i Max jeszcze nie zdążyli po przywitaniu wygodnie usiąść przy stole, kiedy przez werandę przebiegły z pełnymi buziami i zanosząc się śmiechem, trzy muszkieterki. Jedna po drugiej zeskakiwały ze schodów i nabierając tempa na zakręcie obok gazonu, popędziły do zielonej altanki, stojącej najbliżej domu Felci. Kasia, odprowadzając je wzrokiem, zeszła dwa stopnie i nagle pacnęła się w czoło.
– W poniedziałek przyjeżdżają Madzia i Antek! – zawołała radośnie.
– Jak w poniedziałek?! – Eliza machinalnie skierowała spojrzenie w stronę wejścia na werandę, jakby nagle zobaczyła ich stojących obok matki.
– Normalnie… w poniedziałek! – Kasia wspomogła się gestem.
– Przecież wcześniej mówiłaś, że przyjadą około dziesiątego, piętnastego sierpnia… – przypomniała Eliza.
– Postanowili przyspieszyć przyjazd, tak w życiu bywa. – Kasia uśmiechnęła się szeroko. – A jednocześnie wydłużą pobyt aż do ponad miesiąca! – dodała, podnosząc palec. – Madzia, jak pamiętasz, nie była w kraju od lat.
Eliza nie zdążyła jej odpowiedzieć, bo w drzwiach sieni, fukając pod nosem, stanęła Felcia.
– Musiałam dziewuchom już podać kiszkę, bo nie chciały czekać, aż wy zaczniecie jeść – rzuciła, obejmując spojrzeniem Annę, Ryszarda i pozostałych, machając jednocześnie ręką przed twarzą. – Gorąco w tej kuchni jak diabli.
Potem uśmiechnęła się szeroko do przyjezdnych i rozpostarła ramiona. Stęsknione smyki tylko na to czekały. Podbiegły do niej i objęły ją z całych sił. Otaksowała oboje bystrym spojrzeniem.
– Widzę, że za bardzo nie schudliście.
– Karmili nas raczej dobrze! – rzucił dowcipnie Jaś, zerkając z uśmiechem na rodziców, którzy tymczasem też już podeszli do Felci. Eliza wtuliła się w nią, a Max swoimi długimi ramionami objął je obie jednocześnie.
– Nie tak mocno, Maksiu, bo nas udusisz. Cała przeszłam kiszką! – Felcia zamachała rękoma, wyswobodziwszy się z jego ogromnych łap.
– Uwielbiam, Feluniu, i ciebie, i kiszkę! – zadudnił basem Max.
– Trochę ci się buzia wyciągnęła, ale ja cię podkarmię. – Felcia poklepała go po torsie, po czym usadowiła się w fotelu u szczytu stołu.
Kiedy Eliza z Maxem wrócili na swoje miejsca, Anna spojrzała na Kasię i uniosła palec.
– Madzia wyjechała z Antkiem do Ameryki, gdy on w zastępstwie Władka pojawił się u nas latem dwa tysiące drugiego roku – postanowiła uzupełnić wcześniejsze słowa córki. – Akurat wtedy rozstrzygały się sprawy własności ziemi. Niedawno od jej wyjazdu minęło szesnaście lat – dodała.
– Aż tyle…?! – Oczy Kasi zrobiły się wielkie jak talerze.
– Zgadza się – potwierdziła Anna, a Ryszard, żeby wzmocnić jej przekaz, kilkakroć pokiwał w milczeniu głową.
– To ja już jestem taka stara?! – wydarła się Kaśka.
– Stara… stara… a co ja mam powiedzieć?! – Felcia rozłożyła teatralnie ręce. – To chcecie wreszcie tę kiszkę czy nie?! – Potoczyła wokół zniecierpliwionym spojrzeniem. – Bo jak nie chcecie… – wzruszyła ramionami – tyle że patelnia czeka na ogniu. To co, grzać już wam?
– Ja mamę wyręczę. – Maciej poderwał się i szybkim krokiem ruszył do sieni.
– Tylko jej nie przypal! – krzyknęła za nim gospodyni.
– Spróbuję, mamo!
– Czyli przyjeżdżają… – Eliza wróciła do tematu Magdy i Antka i teraz ona bacznie wpatrzyła się w matkę.
– Tak, oczywiście, będą już za niecałe dwa tygodnie… ale najpierw opowiedzcie nam choć trochę, co słychać u was – zachęciła Kasia przyjezdnych.
– No więc… byliśmy w Bukowinie… – Eliza zaczęła wyliczanie.
– …a potem w Szombathely u Ateny… – weszła jej w słowo Małgosia. – Następnie zatrzymaliśmy się w Mariborze, w miejsce wcześniej planowanej Lublany, a późnym wieczorem…
– …dotarliśmy do Kranskiej Gory, zresztą w czasie ogromnej burzy – dokończył za nią Jaś.
– Spaliśmy tak jak poprzednim razem pod samym Triglavem. Ależ on jest piękny – zachwyciła się Gosia. – Wiecie, że to nasza ogromna słowiańska góra, która pilnuje granic południowej Słowiańszczyzny? – podkreśliła z zadęciem, spoglądając kolejno na ojca i mamę; oboje zgodnie potwierdzili.
– I następnego dnia byliśmy już we Włoszech, a tam nie żałowałem sobie robienia zdjęć. – Jaś rozsunął ekler fotograficznej torby i przechylił ją, by wszyscy mogli w niej dojrzeć starannie poukładane filmy.
– Kiedy się je wywoła, będzie co oglądać – ocenił Ryszard z podziwem.
– Te, które ja robiłam, można oglądać od razu. – Małgosia wskazała na aparat po babci Kasi, który tymczasem położyła na stole.
– Zrobicie nam na pewno piękny pokaz, będziemy zadziwieni, ale dzisiaj wyliczcie chociaż najważniejsze miejsca, miasta, które odwiedziliście we Włoszech – poprosiła prababcia Anna.
– W takim razie: Padwa, Werona… – rozpoczęła wyliczanie Gosia.
– …następnie Florencja i Rzym… – wszedł jej w słowo Jaś.
– …i wreszcie Neapol! Ależ tam było cudownie, chociaż Wezuwiusza trochę się bałam, bo wciąż się z niego kopciło – powiedziała Małgosia przejętym tonem.
– Mieliśmy to szczęście, że akurat trwała erupcja – wyjaśnił Jaś, zastępując wcześniejszy uśmiech nieco poważniejszą miną.
– Ty nazywasz to szczęściem?! – Gosia po ostatnich słowach brata zasłoniła oczy piąstkami.
– Nie było aż tak źle. – Jaś lekceważąco machnął ręką. – Tata i mama nakręcali filmy z Wezuwiuszem, a my tylko robiliśmy mu zdjęcia – wyjaśnił. – Ale zachód słońca w Zatoce Neapolitańskiej czy w Morzu Tyrreńskim, bo i tak, i tak jest poprawnie, z tarasu cioci Matyldy i wujka Gennara uchwyciłem taki cudowny, że będziecie podziwiać i zazdrościć. – Uniósł nos.
– Trzeba przyznać, że udał mu się wyjątkowo – pochwaliła Eliza.
– Zwiedzaliśmy wszędzie, co tylko się dało, kąpaliśmy się nawet w morzu na plaży w Posilippo, to dzielnica Neapolu, a w powrotnej drodze stamtąd pojechaliśmy na pistacjowe lody do Portofino! Mniam! – Gosia przewróciła oczami i smacznie się oblizała.
– Obiecałam Vanessie, że jeśli trafi się nam okazja, to tam właśnie zajedziemy. – Eliza uzupełniła relację córki. – Zrobiliśmy wówczas z jej ulubionej kafejki krótką transmisję skype’ową, a przed zachodem słońca byliśmy już w Laveno-Mombello.
– I tam spędziliśmy dwa piękne dni, i hasaliśmy nawet do nocy podczas ludowej zabawy… – pociągnęła Gosia. – Potem był przejazd do Montreux, skąd po jednym noclegu przenieśliśmy się do Francji, do pięknej winnicy w Prowansji.
– Czyli nie tylko Włochy, lecz także Francja – postanowiła uzupełnić Eliza. – Zdecydowaliśmy się na ten krótki nieplanowany wyskok, bo skoro Nicole przyznała się, że jest w ciąży, nie mogliśmy jej nie odwiedzić. To był właśnie główny powód przedłużenia naszej wycieczki… i jeszcze jeden dzień w Weronie. Dla Jagódki i Paola!
Eliza uśmiechnęła się melancholijnie, a jej spojrzenie pobiegło w kierunku zielonej altanki, skąd nieustannie dochodziły wybuchy śmiechu muszkieterek.
Kaśka zmarszczyła czoło, popatrzyła na córkę i już chciała o coś spytać, ale rozmyśliła się i tylko wzruszyła ramionami.
– Aha! U Baśki, nad Lago Maggiore, czekali na nas Nicole z Johnem, ale Maxowi wcześniej tego nie zdradziłam, czym był bardzo zaskoczony.
– Udało jej się, bez dwóch zdań! – Max objął żonę i dał jej soczystego buziaka.
– A pierwszego wieczoru w winnicy ciocia Nicole zrobiła nam piękny koncert fortepianowy z towarzyszeniem cykad! Słychać je na filmie, który tata nakręcił – przypomniała sobie Małgosia. – Najbardziej podobała mi się… – jej czółko zmarszczyło się w namyśle – bagatela _Dla Elizy._ – Zanuciła fragment melodii, którą babcia Anna natychmiast podchwyciła. – I wiecie?! Przez cały wieczór chciałam zostać podobnie jak ona pianistką! – Zachichotała, zakrywając buzię dłońmi.
– Tylko przez jeden wieczór? Dlaczego tak krótko? – zaciekawiła się Kasia.
– A nie wiesz o tym, babciu, że wówczas już na nic więcej nie miałabym czasu?! Ciągle tylko próby i próby. To chyba jednak zbyt wiele jak dla mnie. – Gosia pokręciła głową.
– Gdybyś jednak się zdecydowała, mogę dawać ci lekcje gry na fortepianie – zaproponowała Anna.
– Pra! Sama wiesz: włoski, angielski, muzyka, fotografia, modeling… – mała wyliczała na palcach – to chyba trochę za dużo! Przecież ja nie mam jeszcze dziewięciu lat!
– Dajcie jej już dzisiaj spokój. Ze wszystkim zdąży – zawyrokowała Felcia.
– No właśnie. – Gosia podbiegła do gospodyni i mocno się do niej przytuliła.
– Córka Nicole będzie nosiła moje imię! – poinformowała Eliza i z radości prawie podskoczyła na krześle. – A ona sama jest cudowną dziewczyną, doskonale dobrali się z Johnem. Dwa dni w ich winnicy minęły jak z bicza strzelił. Pięknie u nich jak na filmie _Spacer w chmurach_… – Rozmarzyła się.
– Byliśmy też na cudownej wycieczce po okolicy, choćby w Rousillon. Mamy piękne zdjęcia z pobliskich ochrowych kamieniołomów, lepsze niż tata zrobił na wiosnę! – przerwała jej Gosia i spojrzała na brata, który przytaknął.
– Będzie co oglądać – podsumował Max. – Dajcie teraz mamusi szansę na wręczenie upominków. – Wskazał na kolorową torbę spoczywającą na kolanach Elizy.
Ta nie dała się prosić. Przed każdym z dorosłych kładła kolejno foliowe torebeczki z upominkami.
– To jest dla Maćka – ostatnią podała mamie – a tu jeszcze mam dla ciebie, Felciu, na twoje specjalne życzenie, czerwone korale i chustę góralską ze straganu na Krupówkach. Wybrałyśmy razem z Małgosią i Jagódką.
Wszyscy obdarowani kolejno wydawali z siebie ochy i achy, oglądając upominki, a zadowolona z ich reakcji Eliza mrużyła tylko oczy jak kotka.
Tymczasem na werandę, postękując z wysiłku, wkroczył z ogromną tacą Maciej. Przyniósł na niej duży półmisek z parującymi plastrami kaszubskiej kiszki, talerze i sztućce.
– Nie mogłeś nas zawołać? Zupełnie zapomniałam. – Eliza poderwała się i popędziła do kuchni po szklaneczki i coś do picia.
– Ja ci pomogę! – Kasia ruszyła za córką.
– Na stole postawiłem wodę z sokiem malinowym i piwo! – wykrzyknął za nimi Maciej.
– Piwo? – zdziwiła się Anna.
– Niedawno orzekliśmy z Ryszardem, że latem jak najbardziej pasuje do kiszki, bo znakomicie rozpuszcza skwarki – powiedział, oblizując się, Maciej.
– Potwierdzam – rzekł krótko przywołany.
– Widzisz? – Max spojrzał na Elizę, pomagając sobie gestem, i już wkrótce pociągał wielkimi łykami złocisty trunek z oszronionej szklanki, zostawiając wokół ust wianuszek piany.
– O piwie marzył już w drodze, kiedy mijaliśmy Sulęczyno – zachichotała Eliza.
– Paulina przybiegła do mnie, mówiąc, że ma ważną wiadomość, więc od razu wyciągnąłem ze spiżarni kilka butelek, żeby nie były zbyt zimne – wyjaśnił ostatecznie Maciej, przybijając z Maxem piątkę.
– Skoro już tak ładnie się zsynchronizowaliśmy… – Max uniósł szklaneczkę, stuknęli się z Maciejem, Ryszardem i Janem – to przypominam, że w planach na lato mamy jeszcze budowę królikarni i koziarni.
– Maksiu! Jak ja się cieszę. – Felcia rozłożyła ramiona; Max odgadł jej myśli i ruszył, by się z nią wyściskać. – Najpierw pieski, potem kurki, teraz króliczki i kozy. Skąd wiedziałeś, że nie tylko chciałam, lecz wręcz marzyłam o tym od dawna?
Max nie dał rady odpowiedzieć, bo przy stole zrobił się niebywały harmider. Każdy nagle miał coś do powiedzenia na temat wymienionych przez niego zwierząt domowych. Jan podniósł dwa palce i spokojnie czekał.
– No dobrze, a teraz cisza – pomógł mu donośnym głosem Max. – Nasz wielebny ma coś ważnego do zakomunikowania – wyszczerzył się.
– Gdybym cię nie znał, to może… – Jan delikatnie mu pogroził. – Króliki… tak, to była moja miłość…
– Króliki, a nie ja?! – weszła mu w słowo Felcia, spoglądając nań groźnie.
– Feluchna, ty byłaś dopiero jakiś czas potem… i oczywiście wciąż jesteś! Jednak najpierw naprawdę były króliki. Zresztą gdyby nie one… Ech tam, to było dawno – machnął ręką – ale dzięki nim miałem podczas wojny ciągłe zajęcie. Dziadkowie je bardzo lubili, a poza tym z nich jest nadzwyczaj zdrowe mięso i dla starszych, i dla dzieci.
– To one nie będą wyłącznie do zabawy, ale również do jedzenia? – Małgosia posmutniała. – Bo Marta z klasy ma królika, takiego miniaturowego! – Pokazała rączkami.
– Do zabawy też znajdziemy wam jakieś odpowiednie króliczki, na przykład białe angory… – uspokoił ją Jan. – Właśnie takimi bawiłem się, kiedy byłem chłopakiem w waszym wieku i ciut starszym, albo wynajdziemy inne, które są dzisiaj najlepsze. Co ja mówię, wy sami je wyszukacie. – Jan pogłaskał po główce Gosię, która już po słowie „angory” znalazła się obok niego.
– A te króliki… te do jedzenia, to jakie będą? – zaciekawił się z kolei Jaś.
– Mięso z królików jest bardzo smaczne i pożywne, ale pozwólcie, że te gatunki wyselekcjonujemy sami z waszym dziadkiem, a potem kupimy. – Jan spojrzał na Macieja, który ochoczo skinął głową. – Was z tego zwolnimy.
– A kozy? – zaciekawiła się Gosia.
– Może wasz tata ma już jakieś typy – Jan spojrzał na Maxa, ale ten pokręcił głową – a jeśli nie ma, to też razem z Maciejem dokonamy odpowiedniego wyboru.
– Ja mogę co najwyżej wyprowadzać kozy codziennie w inne miejsce na trawniku, uwiązywać je do palików, jak to widać przy trasie na mauszowskie kąpielisko.
– Tak, tam zawsze pasą się dwie kozy! Jedna biała, a druga czarna! – przypomniała sobie Małgosia.
– Ich widok mnie właśnie zdopingował, by poczytać o nich, i stąd wiem, że produkty z koziego mleka są bardzo zdrowe.
– Pokażę wam, jak się kozy doi, jak się wyrabia sery – rozmarzyła się Felcia. – Mama zawsze podkreślała, że mleko i ser kozi są zdrowsze i lepiej przyswajalne niż krowie.
Podczas rozmowy wszyscy zajadali kaszubski specjał, aż uszy się trzęsły. Kiedy na półmisku zrobiło się pusto, Maciej ponownie ruszył do kuchni, by podsmażyć kolejne porcje kiszki. Rozmowy o planowanym rozwoju gospodarstwa według Maxowego pomysłu trwały jeszcze długo, z rzadka przerywały je wspominki z zagranicznych wojaży. Z zielonej altanki raz po raz dochodziły na werandę głośne wybuchy śmiechu trzech muszkieterek.
* * *
Późnym wieczorem Eliza zajęła się opracowywaniem recenzji prac dyplomowych swoich studentek, Max zaś postanowił przyjrzeć się nagraniu przez pokładowy wideorejestrator zdarzenia na skrzyżowaniu w Sulęczynie. Może by i o nim zapomniał, ale w trakcie zwyczajowego obchodu zabudowań przed nocą odtworzył mu się nieoczekiwanie w pamięci Jasiowy okrzyk, że to był czerwony samochód, który widywali kiedyś w Parchowie. Cofnął się więc do domu po kluczyki do auta i przyniósł z niego sprzęt. Po podłączeniu go kablem z komputerem i odszukaniu właściwego fragmentu nagrania to przybliżał oczy do ekranu laptopa, to je oddalał, wreszcie podrapał się po jeżyku.
– Czy uwierzysz, kochanie, że ten samochód w Sulęczynie, którego o mało co nie zamieniłem w kupę złomu, to naprawdę jest ta alfa romeo Tejego? – rzucił niespodziewanie i spojrzał na Elizę.
– No coś ty! – Jej ręka z długopisem zawisła w powietrzu.
– Ten gnojek jest tu dalej! – rzekł złym głosem; przez chwilę wpatrywali się w milczeniu w swoje twarze.
– Ale z drugiej strony… – Eliza się zawahała – …on ma tutaj dom, a przeciwko niemu nie toczyło się przecież żadne postępowanie, prawda?
– Masz rację, formalnie się nie toczyło, bo niby o co? Jeździł tylko jak ten napaleniec za Gabi i myśmy go wyłącznie za to porządnie przestraszyli. Potem był już spokój.
Między brwiami Elizy pojawiły się dwie charakterystyczne bruzdy świadczące, że nad czymś mocno myśli.
– Powiedziałeś mi rok temu, tuż po wymianie mailowej z Danielem, że ponoć Teje spotykał się w Niemczech czy nawet we Włoszech z kimś… kto para się wstrętnymi rzeczami. Te słowa Daniela były, rzecz jasna, eufemizmem, ale my dokładnie wyjaśniliśmy sobie, że porwania dziewczynek czy matek z dziećmi i sprzedaż ich włoskim lub muzułmańskim gangom, głównie z przeznaczeniem na nierząd, to coś niewyobrażalnie okropnego. Sam wspomniałeś także o akcjach odbijania dzieci i matek, w których brałeś udział podczas wojny na Bliskim Wschodzie. – Max skinął głową. – Usłyszałam też od was, że uprowadzone dzieci przeznaczane są na masońskie rytuały i inne zboczenia, a także, jak opowiedział Ryszard na podstawie przeczytanego przez siebie artykułu, którego nie udało wam się wtedy znaleźć, na pozyskiwanie adrenochromu wytwarzanego z szyszynki torturowanych dzieci. Co prawda artykuł był ponoć opatrzony komentarzem, że wielu ludzi określa tego typu informacje jako teorię spiskową, ale tak czy siak, na samą myśl o tym bolą mnie… cebulki włosów. – Dotknęła swojej głowy.
– Powtórzyłaś dokładnie jego słowa, które ci wtedy przekazałem, streściłaś też prawie całą naszą ówczesną rozmowę. Jesteś coraz bardziej… pamiętliwa, za co cię jeszcze mocniej niż kiedyś podziwiam. – Pokazał kciuk. – A co do cebulek włosów, które cię bolą… nie wyobrażam sobie, jak to jest, ale mnie, kiedy o tych wszystkich bezeceństwach myślę, ściska w dołku aż do bólu. – Położył dłoń na brzuchu i zrobił bolesną minę, po czym przesiadł się na sofę obok Elizy. Przytulił ją do siebie i pocałował w powieki. – Może przerwiesz już na dzisiaj pracę, malutka? – Spojrzał na dokumenty leżące na stoliku.
– To, co zaczęłam, chcę skończyć, bo Maciej jutro po śniadaniu jedzie na uczelnię i dobrze, gdyby zabrał przynajmniej jedną pracę z wpisaną recenzją. – Położyła dłoń na albumie w zielonej okładce. – Inni recenzenci czekają w kolejce, żeby dopisać swoje opinie. Jeszcze tylko doszlifuję tekst i wpiszę go. Mieliście się wówczas z Danielem spotkać. Pamiętasz jeszcze? – wróciła do sprawy Tejego.
– Tak, ale się jednak nie spotkaliśmy. – Max wzruszył ramionami. – Całkiem omotała mnie potem sprawa Krzyżaków i innych zakonów rycerskich, więc na ten problem nie starczyło mi już ani czasu, ani ochoty.
– A podczas pobytu u Johna?
– Byłem przecież u Johna, nie u Daniela, to po pierwsze. – Max mrugnął. – W winnicy brakowało mi czasu na inne sprawy niż rozmowy o Krzyżakach i krzyżowcach, to po drugie. Tylko raz pojawiła się w mojej głowie jak błyskawica myśl, żeby podsunąć Johnowi zaproszenie przyjaciela do winnicy na któryś z weekendów. John niestety mnie ubiegł, mówiąc, że Daniel ma obecnie podwójną robotę, więc sprawę sobie odpuściłem. Przecież dał urlop najważniejszemu współpracownikowi, a wkrótce John w ogóle zrezygnował z pracy. Temat Tejego miał szansę pojawić się w rozmowach z Johnem tylko raz. To było wieczorem przed naszym atakiem na Montségur, ale kiedy przeszedłem na bardziej osobiste tematy, dał mi po prostu… kosza. – Max zachichotał.
– Co to znaczy… dał kosza?
– Leżeliśmy w łóżkach w skromnym pokoiku pensjonatu w Fougax-et-Barrineuf, czekając już na sen, za oknem było ciemno, wpatrywaliśmy się w ledwie widoczne okoliczne szczyty. Fajny klimat do męskiej rozmowy. Spytałem go, co będzie robił po odejściu z Interpolu. Zaczął opowiadać, że chce być nieustannie z Nicole, od rana aż do późnej nocy, podobnie jak ja z tobą. Wspomniał o pomysłach zainwestowania zarobionych na wojnie z Al-Kaidą i podczas służby w Interpolu pieniędzy w powiększenie winnicznej piwniczki, o planach wprowadzania nowych szczepów do upraw winorośli, wspomniał również, że marzy, aby teść był jeszcze bardziej przychylny niż dotąd jego pomysłom związanym z winnicą, choć podkreślił, że w ostatnim czasie i tak znacznie się poprawiło. Powiedział wreszcie, że musi jeszcze bardziej się postarać w innych kwestiach. – Max wymownie spojrzał w twarz żony, która po tych słowach delikatnie pokiwała głową.
– Obiektywnie mówiąc, miał ciężko. Nie potrafił do tamtego czasu przeniknąć duszy pięknej Nicole, odczytać wszystkich jej skrytych myśli, kochał ją całym sercem, chociaż w pewnym sensie nieszczęśliwie, a ona choć nie oddalała się od niego, to także niezbyt się zbliżała. Rodzice i dziadek mocno na niego liczyli, mimo że nie podsunęli myśli, w czym może być rzecz. Zdarzył się jednak cud, że pojawił się tam pewien znajomy mi rycerz w srebrzystej zbroi i swoim przykładem oraz zdjęciami najbliższych trafił do jej duszy.
Eliza przywarła do ust Maxa.
– To był czysty przypadek, niczego w tym względzie nie planowałem.
– Ważne, Maksiu, że się dobrze skończyło. W brzuszku Nicole rośnie teraz mała śliczność o sarnich, może zielonych jak u mamy oczach… – Eliza na moment zrobiła słodką minkę, ale szybko spoważniała. – Więc co teraz myślisz o Tejem?
Max jeszcze analizował poprzednią myśl żony. Zdążył pomyśleć, jak cudownie ją przedstawiła, a teraz znów zaskoczyło go kolejne istotne pytanie. Zmarszczył czoło.
– Co myślę o tym głupku? Że trafiliśmy na niego dzisiaj rzeczywiście przypadkiem, ale… nie radzę mu czegokolwiek znowu knuć. – Max zacisnął pięść. – Ani wobec Gabi i jej dzieci, ani wobec innych osób. – Zrobił groźną minę. – Skoro przedtem Sławek go oszczędził, to ja takiego błędu, jakby co, na pewno nie popełnię i załatwię go nie na żarty. – Walnął z całej siły pięścią w swoją drugą otwartą dłoń. Eliza się wzdrygnęła. – A gdyby i to go nie otrzeźwiło… po prostu wypruję mu flaki – powiedział chrapliwym głosem i zacisnął zęby, aż głośno zazgrzytały.
– Nie, kochanie, wyrzuć takie myśli z głowy, bo to musiał być przypadek, że pojawił się akurat na naszej drodze.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko tak właśnie myśleć. – Wyraz jego twarzy nieco złagodniał, objął Elizę i wysuszył ustami jej nagle zwilgotniałe oczy. – Pójdę się wykąpać i poczekam na ciebie… na stanowisku! – Wyszczerzył się.
– Ja ci dam na stanowisku! – Pacnęła go w ramię. – Ale już wolę takie słowa niż tamte. Postaram się uwinąć z pozostałą robotą jak najszybciej. – Musnęła go ustami w policzek i pchnęła lekko ręką, by już sobie poszedł.
Pod prysznicem Max analizował rozmowę z Elizą o Tejem. Ten gnojek bez dwóch zdań pojawił się obok poczty przypadkiem. Przez cały rok nikt go tu nie wspominał, nie trafił na niego ani razu, chociaż w Sulęczynie bywał dosyć często. Na wszelki wypadek musimy jednak zachować wielką czujność. Trzeba kupić kilka kompletów wideorejestratorów i zamontować w samochodach: Elizy, Macieja, Igora, Ryszarda, Kasi, Jadzi… – wyliczał. – Może nawet w warsztatowym aucie Stacha Janika? Trochę ich będzie, ale zawsze można je wykorzystać do czego innego. Choćby do monitoringu zabudowań siedliska, w tym jego gospodarstwa. Będę podglądał ze swojego operacyjnego stanowiska, jak się niosą kury albo jak się kogut z nimi kocha? – Uśmiechnął się do własnych myśli. Zachichotał, zatykając usta pięścią z mydlinami. – Ale przy kurniku warto je zainstalować, i to z widokiem na dwie strony, bo Stach już wiosną wspominał, że lisy odwiedzają parchowskie gospodarstwa! Warto mieć na te rude przechery baczenie. Kurczę! Jakie ja znam fajne słowa! – Ustawił silny letni prysznic i skierował go na twarz, a po chwili znacznie schłodził. – W aucie swoim oraz Elizy i może jeszcze czyimś muszę zainstalować po dwie kamery: z przodu i z tyłu albo z boku. Tak. Dokładnie tak właśnie zrobię. Tyle że nie wolno nam nikomu wspominać o sprawie. Ale z drugiej strony… nie panikuj, bracie, bo przecież nic takiego się nie dzieje! To było naprawdę przypadkowe spotkanie z głupkiem Teje! – Uśmiechnął się do własnych myśli.
Wkrótce, tak jak zapowiedział Elizie, czekał już na stanowisku. Maksymalnie przyciemnił lampkę przy łóżku. Słyszał, że wchodzi na górę po schodach i kieruje się do łazienki… ale po chwili odpłynął w sen.
– To jest to zapowiadane czekanie na stanowisku?! Zasnąłeś, a przecież… – Usłyszał słowa i poczuł jej dłoń skradającą się po jego ciele.
Ledwie się powstrzymał od głośnego śmiechu. Zerknął, czy nie zapomniała przypadkiem zamknąć drzwi do sypialni, i wprawnym ruchem wyłączył lampkę, przytulił Elizę do siebie, a ona natychmiast oplotła go nogami.
– Dokończyłam recenzję… – wyszeptała – …choć przez Tejego nie mogłam się w ogóle skoncentrować.
– To, że o mało co nie wpadliśmy na siebie, to był na pewno przypadek, malutka – wyszeptał, starając się, by jego słowa zabrzmiały poważnie i przekonująco.
– Wiem, że jakby co, dasz radę nas obronić, ale teraz… kochaj mnie. Maksiu.
Wkrótce sypialnia wypełniła się przyspieszonymi oddechami i cichymi miłosnymi szeptami.DYPLOM
Po spałaszowaniu lodów i pożegnaniu się ze znajomym ojca Wiki ruszyli do samochodu. Gdy pan Olek mościł się na siedzeniu, Eliza zauważyła w jego przezroczystej plastikowej torebce tekturowy arkusz z napisem: „Dyplom”.
– Kupił pan go tutaj w Krokowej czy w Gniewinie? I po co panu… tylko jeden? – spytała, unosząc brew.
Maćkowiak głęboko westchnął.
– Czy ty, dziecko, musisz wszystko dostrzec, zupełnie jak Wika?
– Dziecko?! – Eliza zachichotała. – Nie muszę, ale widzę. – Mrugnęła. – Za co pan go dostał… bo chyba dostał, i to w Gniewinie, tak?
I nagle w mig skojarzyła sobie widzianą we wsi tablicę informującą o konkursie literackim ze słowami, które usłyszała od Wiki przed ponad rokiem, że ojciec ostatnio dużo pisze. Wówczas z jakiegoś powodu przyjaciółka tematu nie pociągnęła, a po jej wyjeździe do Plymouth nie było okazji, żeby go kontynuować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Opinie publikowane w rozdziale wyrażają wyłącznie poglądy bohaterów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska autora i wydawnictwa.
2. Pałac Działyńskich – zabytkowy gmach z XVIII wieku w Poznaniu na Starym Rynku. Obecnie znajdują się w nim instytuty naukowe PAN oraz ekspozytura Biblioteki Kórnickiej.
3. Muzeum Instrumentów Muzycznych – oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu, jedyne tego rodzaju i tej wielkości w Polsce, trzecie co do wielkości w Europie. Mieści się na Starym Rynku w trzech zabytkowych kamienicach (w tym w Kamienicy Grodzickich), https://pl.wikipedia.org/wiki/Muzeum_ Instrumentów_Muzycznych_w_Poznaniu .
4. Norda – wiatr z północy.
5. Norda – kaszubskie określenie „Północy”, równocześnie jeden z pięciu regionów Kaszub, historycznie obejmujący współczesne powiaty: pucki, wejherowski i fragmenty lęborskiego, https://pl.wikipedia.org/wiki/Norda .