Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Oczarowanie - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
25 sierpnia 2025
3222 pkt
punktów Virtualo

Oczarowanie - ebook

Eliza i Max powracają z zagranicznych wojaży. Tuż przed Parchowem ich samochód omal nie zostaje staranowany przez czerwoną alfę romeo. Jej właścicielem jest niejaki Teje, notowany na Zachodzie uczestnik mafijnych porwań kobiet i dzieci. Przeczucie podpowiada Maxowi, że może to zwiastować kłopoty. Niebawem wokół siedliska zrobi się gorąco.

Anna z Ryszardem poznają na zamku w Krokowej niezwykłą historię pruskiej familii von Krockow; Parchowo odwiedzają goście z Ameryki. W uroczego Bruna zapatrzy się siostra Elizy, Jagoda. Nastolatkowie, szukając wyzwań w przerwach między kąpielami i rejsami po jeziorze Mausz, zmierzą się w teście… z greki.

Max przeistacza się w detektywa ochroniarza. Gdy zagęszcza się atmosfera zagrożeń ze strony grupy Tejego, zwraca się o pomoc do podinspektora policji Tomasza Zawady.

Co jeszcze wydarzy się w Kolonii Sołacz i co z karierą naukową Elizy?

Jak zakończy się zaplanowana przez Zawadę akcja przeciw Tejemu?

Czy serce Jagódki zdoła wybrać między Paolem a Brunem?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8310-858-2
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POWROTY

Tuż przed Sulę­czy­nem, na łuku szosy bie­gną­cej obok jeziora Węgo­rzyno, Max przy­ha­mo­wał i mocno zwol­nił.

– Ależ u nas jest pięk­nie! Podzi­wiaj­cie! – Jego rado­sny głos wypeł­nił samo­chód.

Max omiótł spoj­rze­niem kame­ralną plażę przy­zy­wa­jącą zło­tym pia­skiem, jachty pchane kolo­ro­wymi żaglami po sfa­lo­wa­nej toni jeziora oraz wio­słowe łodzie i kajaki z pió­ro­pu­szami kro­pel wody przy bur­tach.

– Jak to mawiał Paw­lak: „Żyć nie umie­rać”! – zaba­so­wał. – Zdą­ży­li­śmy, Jagódko? – spy­tał, zer­ka­jąc w lusterko.

– Jesteś, Mak­siu, praw­dzi­wym mistrzem kie­row­nicy – pochwa­liła go. – Fel­cia pyta, co chce­cie zaja­dać do kiszki – dodała, odczy­tu­jąc ese­mes od Pau­liny.

– Mnie wystar­czy dużo skwa­rek, ale wcze­śniej napiję się piwa, które Maciej potrafi schło­dzić jak nikt inny… – I spoj­rzaw­szy na Elizę, obli­zał się.

– Zachciało ci się jesz­cze piwa?! Prze­cież wle­wasz w sie­bie hek­to­li­trami wodę – zdzi­wiła się Eliza, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Nie jesteś w sta­nie tego pojąć… i wcale ci się nie dzi­wię, kobieto – zapa­ja­co­wał.

Po poko­na­niu dwóch kolej­nych zakrę­tów jesz­cze bar­dziej zwol­nił. Nagle tuż przed skrzy­żo­wa­niem bez ostrze­że­nia gwał­tow­nie przy­ha­mo­wał, aż wszy­scy pole­cieli do przodu.

– Widzie­li­ście bęcwała?! – zadud­nił swoim basem.

– Na pewno poczu­li­śmy, Mak­siu. Zapo­mnia­łeś, że tu jest ogra­ni­cze­nie pręd­ko­ści?

Poiry­to­wana Eliza, popra­wia­jąc na sobie pasy bez­pie­czeń­stwa, pokrę­ciła głową.

– Jecha­łem zgod­nie z prze­pi­sami, ale ten idiota koniecz­nie chciał zezło­mo­wać sobie auto, a nam pokie­re­szo­wać przód. – Wska­zał pal­cem na samo­chód, który przed momen­tem prze­mknął w poprzek szosy tuż przed maską ich auta, a teraz na peł­nym gazie wdra­py­wał się pod górę do Sulę­czyna. – Powi­nie­nem temu debi­lowi popra­wić, i to mocno, maki­jaż! – wark­nął.

– To był, tato, ten wło­ski samo­chód spod ośrodka kul­tury! – zawo­łał Jaś.

– Ten?! – Wzrok Maxa spró­bo­wał na moment dogo­nić umy­ka­jący pojazd, ale spoza drzew już nic nie był w sta­nie doj­rzeć. – A po czym, synku, pozna­łeś?

– Bo był czer­wony, a marka wia­domo: Alfa Romeo i miał w nume­rze reje­stra­cyj­nym cyfry zero zero sie­dem, jak jakiś Bond – zachi­cho­tał Jaś.

– Coś takiego?! Że ja tego sam nie wypa­trzy­łem!

– A ja od razu.

– Ja też zapa­mię­ta­łam cyfry zero zero sie­dem – ode­zwała się, nie odry­wa­jąc wzroku od ekranu tabletu, Mał­go­sia.

Spoj­rze­nia Maxa i Elizy spo­tkały się na krótko. Dez­apro­bata w jej spoj­rze­niu za rap­towne hamo­wa­nie sprzed kilku sekund wciąż prze­wa­żała, ale na twa­rzy poja­wiło się dziwne zamy­śle­nie. Już miał o to spy­tać, kiedy Eliza dys­kret­nym ruchem głowy naka­zała mu mil­cze­nie; potwier­dził mru­gnię­ciem. O kur­czę! To naprawdę mógł być Teje! A jeśli to był on, to może znowu cze­kają nas… Bły­ska­wicz­nie prze­wi­nął mu się film z ubie­głego lata 2017 roku, tak pamięt­nego dla Kaszu­bów za sprawą tra­gicz­nych znisz­czeń lasów przez nawał­nicę. Im też dała się ona we znaki, ale rów­nież nie­szczę­sny Teje, który zasa­dzał się na ich nową przy­ja­ciółkę z Nakli, Gabi, piękną Włoszkę, jak ją cza­sem nazy­wali. Uciął myśli i zer­k­nął na żonę, która dalej trwała w zadu­mie.

– Pau­lina mówi, że będą cze­kały przy bra­mie – rzu­ciła w tym momen­cie Jagódka, prze­czy­taw­szy kolejny ese­mes od przy­ja­ciółki, prze­ry­wa­jąc Maxowi i Eli­zie ich spe­ku­la­cje o Tejem.

– Ależ będzie zabaw i opo­wia­dań! – Eliza ode­rwała się od posęp­nych wspo­mnień i zawo­łała rado­snym tonem, zer­k­nąw­szy na młod­szą sio­strę.

– Niech dziew­czyny cze­kają jed­nak przy wozowni, a nie przy bra­mie, bo jesz­cze któ­raś, sza­le­jąc, prze­wróci się na pły­tach jomb i trzeba będzie cero­wać kolano! – dołą­czył do niej Max, po czym gło­śno zarżał.

– Mak­siu… – jęk­nęła Jagódka.

Smyki bez zwy­cza­jo­wego przy­po­mi­na­nia rodzi­ców powy­łą­czały tablety i zgod­nie podały je mamie, Jagódka zaś wci­snęła komórkę do ple­caka. Wszy­scy wpa­try­wali się teraz w asfalt szosy albo w błę­kitno-szma­rag­dowe wody jeziora Mausz, poły­sku­jące spo­mię­dzy nie­licz­nych pozo­sta­łych nad jego brze­giem drzew, które oparły się ubie­gło­rocz­nej nawał­nicy. Wkrótce Maxowy outlan­der, lekko się koły­sząc, poko­nał zakręty szosy w Par­chow­skim Mły­nie, a po kil­ku­set metrach jazdy przez las na pobo­czu drogi poja­wiła się zie­lona tablica z nazwą „Par­chowo”.

– Nic się tutaj nie zmie­niło – oce­niła Gosia, gdy po chwili zna­leźli się mię­dzy szkołą a budyn­kiem straży pożar­nej.

– Już nie­długo, gdy tylko wysią­dzie­cie z samo­chodu, zacznie się zmie­niać, i to mocno – rzu­ciła wesoło Eliza, odwra­ca­jąc na chwilę głowę do tyłu, skąd uśmie­chały się do niej buzie smy­ków i Jagódki.

Kiedy po kilku minu­tach zatrzy­mali się przed bramą sie­dli­ska, a na słup­kach z obu jej stron zaświe­ciły się miga­jące lampy, po czym meta­lowa brama zaczęła powoli wsu­wać się w ogro­dze­nie, palec młod­szej sio­stry wska­zał na górkę, gdzie stał dom Felci.

– Musz­kie­terki już tam są i się cie­szą – zachi­cho­tała. – Ale faj­nie!

Dwie jej przy­ja­ciółki sto­jące na szczy­cie wzgó­rza machały ener­gicz­nie rękoma. Kiedy samo­chód mijał chatę Felci, z werandy wychy­liła się uśmiech­nięta Kasia, a po chwili otwo­rzył się sze­roki widok na wozow­nię i roz­ra­do­wane Asię i Pau­linę. Trzy nasto­latki przy powi­ta­niu naro­biły ogrom­nego rabanu. Popi­sku­jąc, skie­ro­wały się z baga­żami Jagódki do jej pokoju nad Fel­ciną werandą. Eliza, Max i smyki zajęli się prze­no­sze­niem wali­zek z auta do domu. Wszyst­kie okna w wozowni zostały od razu otwarte na oścież, aby po trzech tygo­dniach ich nie­obec­no­ści wpu­ścić do pomiesz­czeń świeże powie­trze. Gosia i Jaś zadźwi­gali na górę swoje torby i ple­caki, a Eliza z Maxem zajęli się segre­go­wa­niem rze­czy wycią­ga­nych z nese­se­rów.

Kiedy wnę­trze miesz­ka­nia zostało wstęp­nie upo­rząd­ko­wane, ruszyli na Fel­ciną werandę, by przy­wi­tać się ze star­szy­zną sie­dli­ska. Mał­go­sia i Jaś po wyści­ska­niu i wyca­ło­wa­niu pra­dziad­ków i dziad­ków przy­kuc­nęli obok lego­wisk Azy i Nera. Pie­ski z rado­snym piskiem prze­wró­ciły się na plecy i maj­ta­jąc w powie­trzu łapami, pozwa­lały dzie­cia­kom dra­pać się po brzu­chach. Eliza i Max jesz­cze nie zdą­żyli po przy­wi­ta­niu wygod­nie usiąść przy stole, kiedy przez werandę prze­bie­gły z peł­nymi buziami i zano­sząc się śmie­chem, trzy musz­kie­terki. Jedna po dru­giej zeska­ki­wały ze scho­dów i nabie­ra­jąc tempa na zakrę­cie obok gazonu, popę­dziły do zie­lo­nej altanki, sto­ją­cej naj­bli­żej domu Felci. Kasia, odpro­wa­dza­jąc je wzro­kiem, zeszła dwa stop­nie i nagle pac­nęła się w czoło.

– W ponie­dzia­łek przy­jeż­dżają Madzia i Antek! – zawo­łała rado­śnie.

– Jak w ponie­dzia­łek?! – Eliza machi­nal­nie skie­ro­wała spoj­rze­nie w stronę wej­ścia na werandę, jakby nagle zoba­czyła ich sto­ją­cych obok matki.

– Nor­mal­nie… w ponie­dzia­łek! – Kasia wspo­mo­gła się gestem.

– Prze­cież wcze­śniej mówi­łaś, że przy­jadą około dzie­sią­tego, pięt­na­stego sierp­nia… – przy­po­mniała Eliza.

– Posta­no­wili przy­spie­szyć przy­jazd, tak w życiu bywa. – Kasia uśmiech­nęła się sze­roko. – A jed­no­cze­śnie wydłużą pobyt aż do ponad mie­siąca! – dodała, pod­no­sząc palec. – Madzia, jak pamię­tasz, nie była w kraju od lat.

Eliza nie zdą­żyła jej odpo­wie­dzieć, bo w drzwiach sieni, fuka­jąc pod nosem, sta­nęła Fel­cia.

– Musia­łam dzie­wu­chom już podać kiszkę, bo nie chciały cze­kać, aż wy zacznie­cie jeść – rzu­ciła, obej­mu­jąc spoj­rze­niem Annę, Ryszarda i pozo­sta­łych, macha­jąc jed­no­cze­śnie ręką przed twa­rzą. – Gorąco w tej kuchni jak dia­bli.

Potem uśmiech­nęła się sze­roko do przy­jezd­nych i roz­po­starła ramiona. Stę­sk­nione smyki tylko na to cze­kały. Pod­bie­gły do niej i objęły ją z całych sił. Otak­so­wała oboje bystrym spoj­rze­niem.

– Widzę, że za bar­dzo nie schu­dli­ście.

– Kar­mili nas raczej dobrze! – rzu­cił dow­cip­nie Jaś, zer­ka­jąc z uśmie­chem na rodzi­ców, któ­rzy tym­cza­sem też już pode­szli do Felci. Eliza wtu­liła się w nią, a Max swo­imi dłu­gimi ramio­nami objął je obie jed­no­cze­śnie.

– Nie tak mocno, Mak­siu, bo nas udu­sisz. Cała prze­szłam kiszką! – Fel­cia zama­chała rękoma, wyswo­bo­dziw­szy się z jego ogrom­nych łap.

– Uwiel­biam, Felu­niu, i cie­bie, i kiszkę! – zadud­nił basem Max.

– Tro­chę ci się buzia wycią­gnęła, ale ja cię pod­kar­mię. – Fel­cia pokle­pała go po tor­sie, po czym usa­do­wiła się w fotelu u szczytu stołu.

Kiedy Eliza z Maxem wró­cili na swoje miej­sca, Anna spoj­rzała na Kasię i unio­sła palec.

– Madzia wyje­chała z Ant­kiem do Ame­ryki, gdy on w zastęp­stwie Władka poja­wił się u nas latem dwa tysiące dru­giego roku – posta­no­wiła uzu­peł­nić wcze­śniej­sze słowa córki. – Aku­rat wtedy roz­strzy­gały się sprawy wła­sno­ści ziemi. Nie­dawno od jej wyjazdu minęło szes­na­ście lat – dodała.

– Aż tyle…?! – Oczy Kasi zro­biły się wiel­kie jak tale­rze.

– Zga­dza się – potwier­dziła Anna, a Ryszard, żeby wzmoc­nić jej prze­kaz, kil­ka­kroć poki­wał w mil­cze­niu głową.

– To ja już jestem taka stara?! – wydarła się Kaśka.

– Stara… stara… a co ja mam powie­dzieć?! – Fel­cia roz­ło­żyła teatral­nie ręce. – To chce­cie wresz­cie tę kiszkę czy nie?! – Poto­czyła wokół znie­cier­pli­wio­nym spoj­rze­niem. – Bo jak nie chce­cie… – wzru­szyła ramio­nami – tyle że patel­nia czeka na ogniu. To co, grzać już wam?

– Ja mamę wyrę­czę. – Maciej pode­rwał się i szyb­kim kro­kiem ruszył do sieni.

– Tylko jej nie przy­pal! – krzyk­nęła za nim gospo­dyni.

– Spró­buję, mamo!

– Czyli przy­jeż­dżają… – Eliza wró­ciła do tematu Magdy i Antka i teraz ona bacz­nie wpa­trzyła się w matkę.

– Tak, oczy­wi­ście, będą już za nie­całe dwa tygo­dnie… ale naj­pierw opo­wiedz­cie nam choć tro­chę, co sły­chać u was – zachę­ciła Kasia przy­jezd­nych.

– No więc… byli­śmy w Buko­wi­nie… – Eliza zaczęła wyli­cza­nie.

– …a potem w Szom­ba­thely u Ateny… – weszła jej w słowo Mał­go­sia. – Następ­nie zatrzy­ma­li­śmy się w Mari­bo­rze, w miej­sce wcze­śniej pla­no­wa­nej Lublany, a póź­nym wie­czo­rem…

– …dotar­li­śmy do Kran­skiej Gory, zresztą w cza­sie ogrom­nej burzy – dokoń­czył za nią Jaś.

– Spa­li­śmy tak jak poprzed­nim razem pod samym Tri­gla­vem. Ależ on jest piękny – zachwy­ciła się Gosia. – Wie­cie, że to nasza ogromna sło­wiań­ska góra, która pil­nuje gra­nic połu­dnio­wej Sło­wiańsz­czy­zny? – pod­kre­śliła z zadę­ciem, spo­glą­da­jąc kolejno na ojca i mamę; oboje zgod­nie potwier­dzili.

– I następ­nego dnia byli­śmy już we Wło­szech, a tam nie żało­wa­łem sobie robie­nia zdjęć. – Jaś roz­su­nął ekler foto­gra­ficz­nej torby i prze­chy­lił ją, by wszy­scy mogli w niej doj­rzeć sta­ran­nie poukła­dane filmy.

– Kiedy się je wywoła, będzie co oglą­dać – oce­nił Ryszard z podzi­wem.

– Te, które ja robi­łam, można oglą­dać od razu. – Mał­go­sia wska­zała na apa­rat po babci Kasi, który tym­cza­sem poło­żyła na stole.

– Zro­bi­cie nam na pewno piękny pokaz, będziemy zadzi­wieni, ale dzi­siaj wylicz­cie cho­ciaż naj­waż­niej­sze miej­sca, mia­sta, które odwie­dzi­li­ście we Wło­szech – popro­siła pra­bab­cia Anna.

– W takim razie: Padwa, Werona… – roz­po­częła wyli­cza­nie Gosia.

– …następ­nie Flo­ren­cja i Rzym… – wszedł jej w słowo Jaś.

– …i wresz­cie Neapol! Ależ tam było cudow­nie, cho­ciaż Wezu­wiu­sza tro­chę się bałam, bo wciąż się z niego kop­ciło – powie­działa Mał­go­sia prze­ję­tym tonem.

– Mie­li­śmy to szczę­ście, że aku­rat trwała erup­cja – wyja­śnił Jaś, zastę­pu­jąc wcze­śniej­szy uśmiech nieco poważ­niej­szą miną.

– Ty nazy­wasz to szczę­ściem?! – Gosia po ostat­nich sło­wach brata zasło­niła oczy piąst­kami.

– Nie było aż tak źle. – Jaś lek­ce­wa­żąco mach­nął ręką. – Tata i mama nakrę­cali filmy z Wezu­wiu­szem, a my tylko robi­li­śmy mu zdję­cia – wyja­śnił. – Ale zachód słońca w Zatoce Neapo­li­tań­skiej czy w Morzu Tyr­reń­skim, bo i tak, i tak jest popraw­nie, z tarasu cioci Matyldy i wujka Gen­nara uchwy­ci­łem taki cudowny, że będzie­cie podzi­wiać i zazdro­ścić. – Uniósł nos.

– Trzeba przy­znać, że udał mu się wyjąt­kowo – pochwa­liła Eliza.

– Zwie­dza­li­śmy wszę­dzie, co tylko się dało, kąpa­li­śmy się nawet w morzu na plaży w Posi­lippo, to dziel­nica Neapolu, a w powrot­nej dro­dze stam­tąd poje­cha­li­śmy na pista­cjowe lody do Por­to­fino! Mniam! – Gosia prze­wró­ciła oczami i smacz­nie się obli­zała.

– Obie­ca­łam Vanes­sie, że jeśli trafi się nam oka­zja, to tam wła­śnie zaje­dziemy. – Eliza uzu­peł­niła rela­cję córki. – Zro­bi­li­śmy wów­czas z jej ulu­bio­nej kafejki krótką trans­mi­sję skype’ową, a przed zacho­dem słońca byli­śmy już w Laveno-Mom­bello.

– I tam spę­dzi­li­śmy dwa piękne dni, i hasa­li­śmy nawet do nocy pod­czas ludo­wej zabawy… – pocią­gnęła Gosia. – Potem był prze­jazd do Mon­treux, skąd po jed­nym noc­legu prze­nie­śli­śmy się do Fran­cji, do pięk­nej win­nicy w Pro­wan­sji.

– Czyli nie tylko Wło­chy, lecz także Fran­cja – posta­no­wiła uzu­peł­nić Eliza. – Zde­cy­do­wa­li­śmy się na ten krótki nie­pla­no­wany wyskok, bo skoro Nicole przy­znała się, że jest w ciąży, nie mogli­śmy jej nie odwie­dzić. To był wła­śnie główny powód prze­dłu­że­nia naszej wycieczki… i jesz­cze jeden dzień w Wero­nie. Dla Jagódki i Paola!

Eliza uśmiech­nęła się melan­cho­lij­nie, a jej spoj­rze­nie pobie­gło w kie­runku zie­lo­nej altanki, skąd nie­ustan­nie docho­dziły wybu­chy śmie­chu musz­kie­te­rek.

Kaśka zmarsz­czyła czoło, popa­trzyła na córkę i już chciała o coś spy­tać, ale roz­my­śliła się i tylko wzru­szyła ramio­nami.

– Aha! U Baśki, nad Lago Mag­giore, cze­kali na nas Nicole z Joh­nem, ale Maxowi wcze­śniej tego nie zdra­dzi­łam, czym był bar­dzo zasko­czony.

– Udało jej się, bez dwóch zdań! – Max objął żonę i dał jej soczy­stego buziaka.

– A pierw­szego wie­czoru w win­nicy cio­cia Nicole zro­biła nam piękny kon­cert for­te­pia­nowy z towa­rzy­sze­niem cykad! Sły­chać je na fil­mie, który tata nakrę­cił – przy­po­mniała sobie Mał­go­sia. – Naj­bar­dziej podo­bała mi się… – jej czółko zmarsz­czyło się w namy­śle – baga­tela _Dla Elizy._ – Zanu­ciła frag­ment melo­dii, którą bab­cia Anna natych­miast pod­chwy­ciła. – I wie­cie?! Przez cały wie­czór chcia­łam zostać podob­nie jak ona pia­nistką! – Zachi­cho­tała, zakry­wa­jąc buzię dłońmi.

– Tylko przez jeden wie­czór? Dla­czego tak krótko? – zacie­ka­wiła się Kasia.

– A nie wiesz o tym, bab­ciu, że wów­czas już na nic wię­cej nie mia­ła­bym czasu?! Cią­gle tylko próby i próby. To chyba jed­nak zbyt wiele jak dla mnie. – Gosia pokrę­ciła głową.

– Gdy­byś jed­nak się zde­cy­do­wała, mogę dawać ci lek­cje gry na for­te­pia­nie – zapro­po­no­wała Anna.

– Pra! Sama wiesz: wło­ski, angiel­ski, muzyka, foto­gra­fia, mode­ling… – mała wyli­czała na pal­cach – to chyba tro­chę za dużo! Prze­cież ja nie mam jesz­cze dzie­wię­ciu lat!

– Daj­cie jej już dzi­siaj spo­kój. Ze wszyst­kim zdąży – zawy­ro­ko­wała Fel­cia.

– No wła­śnie. – Gosia pod­bie­gła do gospo­dyni i mocno się do niej przy­tu­liła.

– Córka Nicole będzie nosiła moje imię! – poin­for­mo­wała Eliza i z rado­ści pra­wie pod­sko­czyła na krze­śle. – A ona sama jest cudowną dziew­czyną, dosko­nale dobrali się z Joh­nem. Dwa dni w ich win­nicy minęły jak z bicza strze­lił. Pięk­nie u nich jak na fil­mie _Spa­cer w chmu­rach_… – Roz­ma­rzyła się.

– Byli­śmy też na cudow­nej wycieczce po oko­licy, choćby w Rousil­lon. Mamy piękne zdję­cia z pobli­skich ochro­wych kamie­nio­ło­mów, lep­sze niż tata zro­bił na wio­snę! – prze­rwała jej Gosia i spoj­rzała na brata, który przy­tak­nął.

– Będzie co oglą­dać – pod­su­mo­wał Max. – Daj­cie teraz mamusi szansę na wrę­cze­nie upo­min­ków. – Wska­zał na kolo­rową torbę spo­czy­wa­jącą na kola­nach Elizy.

Ta nie dała się pro­sić. Przed każ­dym z doro­słych kła­dła kolejno foliowe tore­beczki z upo­min­kami.

– To jest dla Maćka – ostat­nią podała mamie – a tu jesz­cze mam dla cie­bie, Fel­ciu, na twoje spe­cjalne życze­nie, czer­wone korale i chu­stę góral­ską ze stra­ganu na Kru­pów­kach. Wybra­ły­śmy razem z Mał­go­sią i Jagódką.

Wszy­scy obda­ro­wani kolejno wyda­wali z sie­bie ochy i achy, oglą­da­jąc upo­minki, a zado­wo­lona z ich reak­cji Eliza mru­żyła tylko oczy jak kotka.

Tym­cza­sem na werandę, postę­ku­jąc z wysiłku, wkro­czył z ogromną tacą Maciej. Przy­niósł na niej duży pół­mi­sek z paru­ją­cymi pla­strami kaszub­skiej kiszki, tale­rze i sztućce.

– Nie mogłeś nas zawo­łać? Zupeł­nie zapo­mnia­łam. – Eliza pode­rwała się i popę­dziła do kuchni po szkla­neczki i coś do picia.

– Ja ci pomogę! – Kasia ruszyła za córką.

– Na stole posta­wi­łem wodę z sokiem mali­no­wym i piwo! – wykrzyk­nął za nimi Maciej.

– Piwo? – zdzi­wiła się Anna.

– Nie­dawno orze­kli­śmy z Ryszar­dem, że latem jak naj­bar­dziej pasuje do kiszki, bo zna­ko­mi­cie roz­pusz­cza skwarki – powie­dział, obli­zu­jąc się, Maciej.

– Potwier­dzam – rzekł krótko przy­wo­łany.

– Widzisz? – Max spoj­rzał na Elizę, poma­ga­jąc sobie gestem, i już wkrótce pocią­gał wiel­kimi łykami zło­ci­sty tru­nek z oszro­nio­nej szklanki, zosta­wia­jąc wokół ust wia­nu­szek piany.

– O piwie marzył już w dro­dze, kiedy mija­li­śmy Sulę­czyno – zachi­cho­tała Eliza.

– Pau­lina przy­bie­gła do mnie, mówiąc, że ma ważną wia­do­mość, więc od razu wycią­gną­łem ze spi­żarni kilka bute­lek, żeby nie były zbyt zimne – wyja­śnił osta­tecz­nie Maciej, przy­bi­ja­jąc z Maxem piątkę.

– Skoro już tak ład­nie się zsyn­chro­ni­zo­wa­li­śmy… – Max uniósł szkla­neczkę, stuk­nęli się z Macie­jem, Ryszar­dem i Janem – to przy­po­mi­nam, że w pla­nach na lato mamy jesz­cze budowę kró­li­karni i koziarni.

– Mak­siu! Jak ja się cie­szę. – Fel­cia roz­ło­żyła ramiona; Max odgadł jej myśli i ruszył, by się z nią wyści­skać. – Naj­pierw pie­ski, potem kurki, teraz kró­liczki i kozy. Skąd wie­dzia­łeś, że nie tylko chcia­łam, lecz wręcz marzy­łam o tym od dawna?

Max nie dał rady odpo­wie­dzieć, bo przy stole zro­bił się nie­by­wały har­mi­der. Każdy nagle miał coś do powie­dze­nia na temat wymie­nio­nych przez niego zwie­rząt domo­wych. Jan pod­niósł dwa palce i spo­koj­nie cze­kał.

– No dobrze, a teraz cisza – pomógł mu dono­śnym gło­sem Max. – Nasz wie­lebny ma coś waż­nego do zako­mu­ni­ko­wa­nia – wyszcze­rzył się.

– Gdy­bym cię nie znał, to może… – Jan deli­kat­nie mu pogro­ził. – Kró­liki… tak, to była moja miłość…

– Kró­liki, a nie ja?! – weszła mu w słowo Fel­cia, spo­glą­da­jąc nań groź­nie.

– Feluchna, ty byłaś dopiero jakiś czas potem… i oczy­wi­ście wciąż jesteś! Jed­nak naj­pierw naprawdę były kró­liki. Zresztą gdyby nie one… Ech tam, to było dawno – mach­nął ręką – ale dzięki nim mia­łem pod­czas wojny cią­głe zaję­cie. Dziad­ko­wie je bar­dzo lubili, a poza tym z nich jest nad­zwy­czaj zdrowe mięso i dla star­szych, i dla dzieci.

– To one nie będą wyłącz­nie do zabawy, ale rów­nież do jedze­nia? – Mał­go­sia posmut­niała. – Bo Marta z klasy ma kró­lika, takiego minia­tu­ro­wego! – Poka­zała rącz­kami.

– Do zabawy też znaj­dziemy wam jakieś odpo­wied­nie kró­liczki, na przy­kład białe angory… – uspo­koił ją Jan. – Wła­śnie takimi bawi­łem się, kiedy byłem chło­pa­kiem w waszym wieku i ciut star­szym, albo wynaj­dziemy inne, które są dzi­siaj naj­lep­sze. Co ja mówię, wy sami je wyszu­ka­cie. – Jan pogła­skał po główce Gosię, która już po sło­wie „angory” zna­la­zła się obok niego.

– A te kró­liki… te do jedze­nia, to jakie będą? – zacie­ka­wił się z kolei Jaś.

– Mięso z kró­li­ków jest bar­dzo smaczne i pożywne, ale pozwól­cie, że te gatunki wyse­lek­cjo­nu­jemy sami z waszym dziad­kiem, a potem kupimy. – Jan spoj­rzał na Macieja, który ocho­czo ski­nął głową. – Was z tego zwol­nimy.

– A kozy? – zacie­ka­wiła się Gosia.

– Może wasz tata ma już jakieś typy – Jan spoj­rzał na Maxa, ale ten pokrę­cił głową – a jeśli nie ma, to też razem z Macie­jem doko­namy odpo­wied­niego wyboru.

– Ja mogę co naj­wy­żej wypro­wa­dzać kozy codzien­nie w inne miej­sce na traw­niku, uwią­zy­wać je do pali­ków, jak to widać przy tra­sie na mau­szow­skie kąpie­li­sko.

– Tak, tam zawsze pasą się dwie kozy! Jedna biała, a druga czarna! – przy­po­mniała sobie Mał­go­sia.

– Ich widok mnie wła­śnie zdo­pin­go­wał, by poczy­tać o nich, i stąd wiem, że pro­dukty z koziego mleka są bar­dzo zdrowe.

– Pokażę wam, jak się kozy doi, jak się wyra­bia sery – roz­ma­rzyła się Fel­cia. – Mama zawsze pod­kre­ślała, że mleko i ser kozi są zdrow­sze i lepiej przy­swa­jalne niż kro­wie.

Pod­czas roz­mowy wszy­scy zaja­dali kaszub­ski spe­cjał, aż uszy się trzę­sły. Kiedy na pół­mi­sku zro­biło się pusto, Maciej ponow­nie ruszył do kuchni, by pod­sma­żyć kolejne por­cje kiszki. Roz­mowy o pla­no­wa­nym roz­woju gospo­dar­stwa według Maxo­wego pomy­słu trwały jesz­cze długo, z rzadka prze­ry­wały je wspo­minki z zagra­nicz­nych wojaży. Z zie­lo­nej altanki raz po raz docho­dziły na werandę gło­śne wybu­chy śmie­chu trzech musz­kie­te­rek.

* * *

Póź­nym wie­czo­rem Eliza zajęła się opra­co­wy­wa­niem recen­zji prac dyplo­mo­wych swo­ich stu­den­tek, Max zaś posta­no­wił przyj­rzeć się nagra­niu przez pokła­dowy wide­ore­je­stra­tor zda­rze­nia na skrzy­żo­wa­niu w Sulę­czy­nie. Może by i o nim zapo­mniał, ale w trak­cie zwy­cza­jo­wego obchodu zabu­do­wań przed nocą odtwo­rzył mu się nie­ocze­ki­wa­nie w pamięci Jasiowy okrzyk, że to był czer­wony samo­chód, który widy­wali kie­dyś w Par­cho­wie. Cof­nął się więc do domu po klu­czyki do auta i przy­niósł z niego sprzęt. Po pod­łą­cze­niu go kablem z kom­pu­te­rem i odszu­ka­niu wła­ści­wego frag­mentu nagra­nia to przy­bli­żał oczy do ekranu lap­topa, to je odda­lał, wresz­cie podra­pał się po jeżyku.

– Czy uwie­rzysz, kocha­nie, że ten samo­chód w Sulę­czy­nie, któ­rego o mało co nie zamie­ni­łem w kupę złomu, to naprawdę jest ta alfa romeo Tejego? – rzu­cił nie­spo­dzie­wa­nie i spoj­rzał na Elizę.

– No coś ty! – Jej ręka z dłu­go­pi­sem zawi­sła w powie­trzu.

– Ten gno­jek jest tu dalej! – rzekł złym gło­sem; przez chwilę wpa­try­wali się w mil­cze­niu w swoje twa­rze.

– Ale z dru­giej strony… – Eliza się zawa­hała – …on ma tutaj dom, a prze­ciwko niemu nie toczyło się prze­cież żadne postę­po­wa­nie, prawda?

– Masz rację, for­mal­nie się nie toczyło, bo niby o co? Jeź­dził tylko jak ten napa­le­niec za Gabi i myśmy go wyłącz­nie za to porząd­nie prze­stra­szyli. Potem był już spo­kój.

Mię­dzy brwiami Elizy poja­wiły się dwie cha­rak­te­ry­styczne bruzdy świad­czące, że nad czymś mocno myśli.

– Powie­dzia­łeś mi rok temu, tuż po wymia­nie mailo­wej z Danie­lem, że ponoć Teje spo­ty­kał się w Niem­czech czy nawet we Wło­szech z kimś… kto para się wstręt­nymi rze­czami. Te słowa Daniela były, rzecz jasna, eufe­mi­zmem, ale my dokład­nie wyja­śni­li­śmy sobie, że porwa­nia dziew­czy­nek czy matek z dziećmi i sprze­daż ich wło­skim lub muzuł­mań­skim gan­gom, głów­nie z prze­zna­cze­niem na nie­rząd, to coś nie­wy­obra­żal­nie okrop­nego. Sam wspo­mnia­łeś także o akcjach odbi­ja­nia dzieci i matek, w któ­rych bra­łeś udział pod­czas wojny na Bli­skim Wscho­dzie. – Max ski­nął głową. – Usły­sza­łam też od was, że upro­wa­dzone dzieci prze­zna­czane są na masoń­skie rytu­ały i inne zbo­cze­nia, a także, jak opo­wie­dział Ryszard na pod­sta­wie prze­czy­ta­nego przez sie­bie arty­kułu, któ­rego nie udało wam się wtedy zna­leźć, na pozy­ski­wa­nie adre­no­chromu wytwa­rza­nego z szy­szynki tor­tu­ro­wa­nych dzieci. Co prawda arty­kuł był ponoć opa­trzony komen­ta­rzem, że wielu ludzi okre­śla tego typu infor­ma­cje jako teo­rię spi­skową, ale tak czy siak, na samą myśl o tym bolą mnie… cebulki wło­sów. – Dotknęła swo­jej głowy.

– Powtó­rzy­łaś dokład­nie jego słowa, które ci wtedy prze­ka­za­łem, stre­ści­łaś też pra­wie całą naszą ówcze­sną roz­mowę. Jesteś coraz bar­dziej… pamię­tliwa, za co cię jesz­cze moc­niej niż kie­dyś podzi­wiam. – Poka­zał kciuk. – A co do cebu­lek wło­sów, które cię bolą… nie wyobra­żam sobie, jak to jest, ale mnie, kiedy o tych wszyst­kich beze­ceń­stwach myślę, ści­ska w dołku aż do bólu. – Poło­żył dłoń na brzu­chu i zro­bił bole­sną minę, po czym prze­siadł się na sofę obok Elizy. Przy­tu­lił ją do sie­bie i poca­ło­wał w powieki. – Może prze­rwiesz już na dzi­siaj pracę, malutka? – Spoj­rzał na doku­menty leżące na sto­liku.

– To, co zaczę­łam, chcę skoń­czyć, bo Maciej jutro po śnia­da­niu jedzie na uczel­nię i dobrze, gdyby zabrał przy­naj­mniej jedną pracę z wpi­saną recen­zją. – Poło­żyła dłoń na albu­mie w zie­lo­nej okładce. – Inni recen­zenci cze­kają w kolejce, żeby dopi­sać swoje opi­nie. Jesz­cze tylko doszli­fuję tekst i wpi­szę go. Mie­li­ście się wów­czas z Danie­lem spo­tkać. Pamię­tasz jesz­cze? – wró­ciła do sprawy Tejego.

– Tak, ale się jed­nak nie spo­tka­li­śmy. – Max wzru­szył ramio­nami. – Cał­kiem omo­tała mnie potem sprawa Krzy­ża­ków i innych zako­nów rycer­skich, więc na ten pro­blem nie star­czyło mi już ani czasu, ani ochoty.

– A pod­czas pobytu u Johna?

– Byłem prze­cież u Johna, nie u Daniela, to po pierw­sze. – Max mru­gnął. – W win­nicy bra­ko­wało mi czasu na inne sprawy niż roz­mowy o Krzy­ża­kach i krzy­żow­cach, to po dru­gie. Tylko raz poja­wiła się w mojej gło­wie jak bły­ska­wica myśl, żeby pod­su­nąć Joh­nowi zapro­sze­nie przy­ja­ciela do win­nicy na któ­ryś z week­en­dów. John nie­stety mnie ubiegł, mówiąc, że Daniel ma obec­nie podwójną robotę, więc sprawę sobie odpu­ści­łem. Prze­cież dał urlop naj­waż­niej­szemu współ­pra­cow­ni­kowi, a wkrótce John w ogóle zre­zy­gno­wał z pracy. Temat Tejego miał szansę poja­wić się w roz­mo­wach z Joh­nem tylko raz. To było wie­czo­rem przed naszym ata­kiem na Montségur, ale kiedy prze­sze­dłem na bar­dziej oso­bi­ste tematy, dał mi po pro­stu… kosza. – Max zachi­cho­tał.

– Co to zna­czy… dał kosza?

– Leże­li­śmy w łóż­kach w skrom­nym poko­iku pen­sjo­natu w Fougax-et-Bar­ri­neuf, cze­ka­jąc już na sen, za oknem było ciemno, wpa­try­wa­li­śmy się w led­wie widoczne oko­liczne szczyty. Fajny kli­mat do męskiej roz­mowy. Spy­ta­łem go, co będzie robił po odej­ściu z Inter­polu. Zaczął opo­wia­dać, że chce być nie­ustan­nie z Nicole, od rana aż do póź­nej nocy, podob­nie jak ja z tobą. Wspo­mniał o pomy­słach zain­we­sto­wa­nia zaro­bio­nych na woj­nie z Al-Kaidą i pod­czas służby w Inter­polu pie­nię­dzy w powięk­sze­nie win­nicz­nej piw­niczki, o pla­nach wpro­wa­dza­nia nowych szcze­pów do upraw wino­ro­śli, wspo­mniał rów­nież, że marzy, aby teść był jesz­cze bar­dziej przy­chylny niż dotąd jego pomy­słom zwią­za­nym z win­nicą, choć pod­kre­ślił, że w ostat­nim cza­sie i tak znacz­nie się popra­wiło. Powie­dział wresz­cie, że musi jesz­cze bar­dziej się posta­rać w innych kwe­stiach. – Max wymow­nie spoj­rzał w twarz żony, która po tych sło­wach deli­kat­nie poki­wała głową.

– Obiek­tyw­nie mówiąc, miał ciężko. Nie potra­fił do tam­tego czasu prze­nik­nąć duszy pięk­nej Nicole, odczy­tać wszyst­kich jej skry­tych myśli, kochał ją całym ser­cem, cho­ciaż w pew­nym sen­sie nie­szczę­śli­wie, a ona choć nie odda­lała się od niego, to także nie­zbyt się zbli­żała. Rodzice i dzia­dek mocno na niego liczyli, mimo że nie pod­su­nęli myśli, w czym może być rzecz. Zda­rzył się jed­nak cud, że poja­wił się tam pewien zna­jomy mi rycerz w sre­brzy­stej zbroi i swoim przy­kła­dem oraz zdję­ciami naj­bliż­szych tra­fił do jej duszy.

Eliza przy­warła do ust Maxa.

– To był czy­sty przy­pa­dek, niczego w tym wzglę­dzie nie pla­no­wa­łem.

– Ważne, Mak­siu, że się dobrze skoń­czyło. W brzuszku Nicole rośnie teraz mała ślicz­ność o sar­nich, może zie­lo­nych jak u mamy oczach… – Eliza na moment zro­biła słodką minkę, ale szybko spo­waż­niała. – Więc co teraz myślisz o Tejem?

Max jesz­cze ana­li­zo­wał poprzed­nią myśl żony. Zdą­żył pomy­śleć, jak cudow­nie ją przed­sta­wiła, a teraz znów zasko­czyło go kolejne istotne pyta­nie. Zmarsz­czył czoło.

– Co myślę o tym głupku? Że tra­fi­li­śmy na niego dzi­siaj rze­czy­wi­ście przy­pad­kiem, ale… nie radzę mu cze­go­kol­wiek znowu knuć. – Max zaci­snął pięść. – Ani wobec Gabi i jej dzieci, ani wobec innych osób. – Zro­bił groźną minę. – Skoro przed­tem Sła­wek go oszczę­dził, to ja takiego błędu, jakby co, na pewno nie popeł­nię i zała­twię go nie na żarty. – Wal­nął z całej siły pię­ścią w swoją drugą otwartą dłoń. Eliza się wzdry­gnęła. – A gdyby i to go nie otrzeź­wiło… po pro­stu wypruję mu flaki – powie­dział chra­pli­wym gło­sem i zaci­snął zęby, aż gło­śno zazgrzy­tały.

– Nie, kocha­nie, wyrzuć takie myśli z głowy, bo to musiał być przy­pa­dek, że poja­wił się aku­rat na naszej dro­dze.

– Nie pozo­staje mi nic innego, jak tylko tak wła­śnie myśleć. – Wyraz jego twa­rzy nieco zła­god­niał, objął Elizę i wysu­szył ustami jej nagle zwil­got­niałe oczy. – Pójdę się wyką­pać i pocze­kam na cie­bie… na sta­no­wi­sku! – Wyszcze­rzył się.

– Ja ci dam na sta­no­wi­sku! – Pac­nęła go w ramię. – Ale już wolę takie słowa niż tamte. Posta­ram się uwi­nąć z pozo­stałą robotą jak naj­szyb­ciej. – Musnęła go ustami w poli­czek i pchnęła lekko ręką, by już sobie poszedł.

Pod prysz­ni­cem Max ana­li­zo­wał roz­mowę z Elizą o Tejem. Ten gno­jek bez dwóch zdań poja­wił się obok poczty przy­pad­kiem. Przez cały rok nikt go tu nie wspo­mi­nał, nie tra­fił na niego ani razu, cho­ciaż w Sulę­czy­nie bywał dosyć czę­sto. Na wszelki wypa­dek musimy jed­nak zacho­wać wielką czuj­ność. Trzeba kupić kilka kom­ple­tów wide­ore­je­stra­to­rów i zamon­to­wać w samo­cho­dach: Elizy, Macieja, Igora, Ryszarda, Kasi, Jadzi… – wyli­czał. – Może nawet w warsz­ta­to­wym aucie Sta­cha Janika? Tro­chę ich będzie, ale zawsze można je wyko­rzy­stać do czego innego. Choćby do moni­to­ringu zabu­do­wań sie­dli­ska, w tym jego gospo­dar­stwa. Będę pod­glą­dał ze swo­jego ope­ra­cyj­nego sta­no­wi­ska, jak się niosą kury albo jak się kogut z nimi kocha? – Uśmiech­nął się do wła­snych myśli. Zachi­cho­tał, zaty­ka­jąc usta pię­ścią z mydli­nami. – Ale przy kur­niku warto je zain­sta­lo­wać, i to z wido­kiem na dwie strony, bo Stach już wio­sną wspo­mi­nał, że lisy odwie­dzają par­chow­skie gospo­dar­stwa! Warto mieć na te rude prze­chery bacze­nie. Kur­czę! Jakie ja znam fajne słowa! – Usta­wił silny letni prysz­nic i skie­ro­wał go na twarz, a po chwili znacz­nie schło­dził. – W aucie swoim oraz Elizy i może jesz­cze czy­imś muszę zain­sta­lo­wać po dwie kamery: z przodu i z tyłu albo z boku. Tak. Dokład­nie tak wła­śnie zro­bię. Tyle że nie wolno nam nikomu wspo­mi­nać o spra­wie. Ale z dru­giej strony… nie pani­kuj, bra­cie, bo prze­cież nic takiego się nie dzieje! To było naprawdę przy­pad­kowe spo­tka­nie z głup­kiem Teje! – Uśmiech­nął się do wła­snych myśli.

Wkrótce, tak jak zapo­wie­dział Eli­zie, cze­kał już na sta­no­wi­sku. Mak­sy­mal­nie przy­ciem­nił lampkę przy łóżku. Sły­szał, że wcho­dzi na górę po scho­dach i kie­ruje się do łazienki… ale po chwili odpły­nął w sen.

– To jest to zapo­wia­dane cze­ka­nie na sta­no­wi­sku?! Zasną­łeś, a prze­cież… – Usły­szał słowa i poczuł jej dłoń skra­da­jącą się po jego ciele.

Led­wie się powstrzy­mał od gło­śnego śmie­chu. Zer­k­nął, czy nie zapo­mniała przy­pad­kiem zamknąć drzwi do sypialni, i wpraw­nym ruchem wyłą­czył lampkę, przy­tu­lił Elizę do sie­bie, a ona natych­miast oplo­tła go nogami.

– Dokoń­czy­łam recen­zję… – wyszep­tała – …choć przez Tejego nie mogłam się w ogóle skon­cen­tro­wać.

– To, że o mało co nie wpa­dli­śmy na sie­bie, to był na pewno przy­pa­dek, malutka – wyszep­tał, sta­ra­jąc się, by jego słowa zabrzmiały poważ­nie i prze­ko­nu­jąco.

– Wiem, że jakby co, dasz radę nas obro­nić, ale teraz… kochaj mnie. Mak­siu.

Wkrótce sypial­nia wypeł­niła się przy­spie­szo­nymi odde­chami i cichymi miło­snymi szep­tami.DYPLOM

Po spa­ła­szo­wa­niu lodów i poże­gna­niu się ze zna­jo­mym ojca Wiki ruszyli do samo­chodu. Gdy pan Olek mościł się na sie­dze­niu, Eliza zauwa­żyła w jego prze­zro­czy­stej pla­sti­ko­wej torebce tek­tu­rowy arkusz z napi­sem: „Dyplom”.

– Kupił pan go tutaj w Kro­ko­wej czy w Gnie­wi­nie? I po co panu… tylko jeden? – spy­tała, uno­sząc brew.

Mać­ko­wiak głę­boko wes­tchnął.

– Czy ty, dziecko, musisz wszystko dostrzec, zupeł­nie jak Wika?

– Dziecko?! – Eliza zachi­cho­tała. – Nie muszę, ale widzę. – Mru­gnęła. – Za co pan go dostał… bo chyba dostał, i to w Gnie­wi­nie, tak?

I nagle w mig sko­ja­rzyła sobie widzianą we wsi tablicę infor­mu­jącą o kon­kur­sie lite­rac­kim ze sło­wami, które usły­szała od Wiki przed ponad rokiem, że ojciec ostat­nio dużo pisze. Wów­czas z jakie­goś powodu przy­ja­ciółka tematu nie pocią­gnęła, a po jej wyjeź­dzie do Ply­mo­uth nie było oka­zji, żeby go kon­ty­nu­ować.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Opi­nie publi­ko­wane w roz­dziale wyra­żają wyłącz­nie poglądy boha­te­rów i nie muszą odzwier­cie­dlać sta­no­wi­ska autora i wydaw­nic­twa.

2. Pałac Dzia­łyń­skich – zabyt­kowy gmach z XVIII wieku w Pozna­niu na Sta­rym Rynku. Obec­nie znaj­dują się w nim insty­tuty naukowe PAN oraz eks­po­zy­tura Biblio­teki Kór­nic­kiej.

3. Muzeum Instru­men­tów Muzycz­nych – oddział Muzeum Naro­do­wego w Pozna­niu, jedyne tego rodzaju i tej wiel­ko­ści w Pol­sce, trze­cie co do wiel­ko­ści w Euro­pie. Mie­ści się na Sta­rym Rynku w trzech zabyt­ko­wych kamie­ni­cach (w tym w Kamie­nicy Gro­dzic­kich), https://pl.wiki­pe­dia.org/wiki/Muzeum_ Instru­men­tów_Muzycznych_w_Poznaniu .

4. Norda – wiatr z pół­nocy.

5. Norda – kaszub­skie okre­śle­nie „Pół­nocy”, rów­no­cze­śnie jeden z pię­ciu regio­nów Kaszub, histo­rycz­nie obej­mu­jący współ­cze­sne powiaty: pucki, wej­he­row­ski i frag­menty lębor­skiego, https://pl.wiki­pe­dia.org/wiki/Norda .
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij