Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oczy Łucji - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
23 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,00

Oczy Łucji - ebook

Oczy Łucji” - wybór opowiadań współczesnego klasyka prozy słoweńskiej przygotowany przez  autora. To już dziewiąta książka Draga Jančara, którą może poznać polski czytelnik. Jego powieści, wybory krótkiej prozy i esejów pojawiają się na polskim rynku wydawniczym od 1988 roku. I jak w całej swojej twórczości, tak i tu pisarza fascynuje Wielka Historia, nie tylko ta odległa, ale i dwudziestowieczna, która zawsze jest jedynie tłem i pretekstem do przedstawienia losów zwykłych ludzi, ich dramatów i traum. To wszystko, jak zwykle u Jančara, zaprawione jest szczyptą dobrodusznej ironii, błyskotliwego humoru i dowcipnej satyry. Gorąco polecamy zarówno miłośnikom słoweńskiego Mistrza, jak i tym, którzy dopiero rozpoczną przygodę z jego pisarstwem.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7963-140-7
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Oczy Łu­cji

Ra­dio po­daje in­for­ma­cję, że na ob­wod­nicy Lu­blany żółty sa­mo­chód oso­bowy je­dzie pod prąd, wszy­scy kie­rowcy pro­szeni są o za­cho­wa­nie szcze­gól­nej ostroż­no­ści, pa­trole po­li­cji pró­bują za­trzy­mać auto.

W tra­wie nad rzeką leży ko­bieta. Prze­kręca gałkę tran­zy­stora, chce, żeby sły­szał wy­cią­gnięty obok męż­czy­zna.

– Sły­sza­łeś? – pyta.

– Aha – przy­ta­kuje, jesz­cze nie zdą­żył za­paść w po­po­łu­dniową drzemkę – znów ja­kiś sza­le­niec.

Nie­spo­dzie­wa­nie z tran­zy­stora roz­lega się gło­śna mu­zyka, jego ręka ze złotą bran­so­letką bły­ska­wicz­nie chwyta po­krę­tło, męż­czy­zna naj­pierw ści­sza mu­zykę, po­tem wy­łą­cza od­bior­nik, za­myka oczy, za­czyna mia­rowo od­dy­chać, za­sy­pia. Ona też za­myka oczy. Tu, nad wodą, znowu jest ci­cho, ale tam, da­leko, w upalne po­po­łu­dnie su­nie sznur sa­mo­cho­dów, a jej we­wnętrzne oczy wi­dzą sze­roką rzekę aut ści­ska­jącą jak ob­ręcz mia­sto, ktoś po­pły­nął pod prąd, ktoś po­my­lił wjazd na au­to­stradę, ru­szył na­prze­ciw oka­la­ją­cemu Lu­blanę nur­towi pę­dzą­cych, ha­ła­śli­wych po­jaz­dów. Tu pły­nie tylko rzeka, po­woli, le­ni­wie to­czy swoje zie­lone wody, roz­ża­rzone oko na nie­bie po­dąża ku wie­czor­nej po­ło­wie dnia, nad­brzeżna zie­leń blak­nie w ja­snych pro­mie­niach słońca. Leżą w tra­wie, na brzegu, który ła­god­nie opada ku rzece, leżą w wy­god­nym za­głę­bie­niu wśród buj­nej trawy, wy­żej, przy bia­łej dro­dze, zo­sta­wili jego auto, wiel­kie przy­cza­jone czarne zwie­rzę, tkwiące nie­ru­chomo w przy­droż­nym pyle. Nie do­ty­kają się, on leży na ple­cach, młody męż­czy­zna ze złotą bran­so­letką śpi w let­niej tra­wie, nagi do pasa, o du­żych, bo­sych sto­pach, z rę­koma pod głową, mia­rowo od­dy­cha przez otwarte usta, ona leży na boku, od­wró­cona do niego ty­łem, jakby był nie­zna­jo­mym, któ­rego co prawda zna, z któ­rym żyje, lecz mimo to jest jej nie­znany, jak nie­znane i nie­zro­zu­miałe wy­daje się jej ży­cie ko­biety, o któ­rej my­śli. Mię­dzy nimi jest pu­ste miej­sce, mię­dzy nią a tym śpią­cym męż­czy­zną, mię­dzy nią a ko­bietą, o któ­rej my­śli. Znowu ma oczy otwarte, jej nie­obecne spoj­rze­nie wę­druje mię­dzy ła­god­nie fa­lu­ją­cymi źdźbłami trawy ku mia­stu, może błą­dzi po let­nich pra­wie pu­stych uli­cach. Pod­cią­gnięta wy­soko lekka su­kienka w kwiaty od­sła­nia uda, a trój­kąt bia­łych fig przy­ciąga spoj­rze­nie prze­cho­dzą­cego obok czło­wieka. Mija ich sa­motny męż­czy­zna, młoda ko­bieta otrząsa się jak zwie­rzę, które prze­czuwa obec­ność in­nego zwie­rzę­cia, samca błą­ka­ją­cego się nad rzeką. Unosi głowę, wi­dzi jego wą­skie, przy­cza­jone źre­nice, wsty­dli­wie, a za­ra­zem ze zło­ścią ob­ciąga su­kienkę, na­suwa aż na ko­lana ma­te­riał w kwiaty, spo­gląda na ze­ga­rek, po­tem opiera się na łok­ciu i znowu za­czyna wpa­try­wać się w pustkę ulic. Jej we­wnętrzne oczy coś wi­dzą.

Wi­dzą miesz­ka­nie, pu­ste miesz­ka­nie, po któ­rym dziś po po­łu­dniu prze­cha­dzała się tam i z po­wro­tem, tam i z po­wro­tem, od drzwi z ha­ła­su­jącą na klatce windą do okna z za­sło­niętą fi­ranką, którą od­su­wała i wy­glą­dała na ulicę. Jesz­cze te­raz, nad rzeką, czuje na sercu ten cię­żar sprzed kilku go­dzin, jesz­cze te­raz czuje to przy­gnę­bie­nie, o wiele gor­sze niż nie­przy­jemne uczu­cie, które na chwilę ją ogar­nęło, kiedy szyb­kim ru­chem za­kryła od­sło­nięte nogi przed wzro­kiem prze­cho­dzą­cego męż­czy­zny, przy­gnę­bie­nie w ob­li­czu cze­goś, co nad­ciąga z nie­ubła­ganą pew­no­ścią. Wi­dzi tylko sie­bie, czuje swoje ciało, z cię­ża­rem na sercu stoi przy oknie w pu­stym miesz­ka­niu i wy­gląda na ulicę, a to serce za­czyna bić szyb­ciej na wi­dok każ­dego za­trzy­mu­ją­cego się na dole sa­mo­chodu. Na gó­rze jest ci­cho, z lo­kalu po dru­giej stro­nie ulicy do­ciera ja­kaś mo­no­tonna me­lo­dia, kel­ner w bia­łej ko­szuli stoi w drzwiach i ziewa roz­dzie­ra­jąco, nie ma zbyt wielu go­ści. Przy je­dy­nym za­ję­tym na ze­wnątrz sto­liku sie­dzi pa­ter fa­mi­lias i ostrym no­żem kroi dużą pizzę, ka­wa­łek dla dziew­czynki, ka­wa­łek dla ma­musi, a to, co zo­sta­nie, zje sam. Lek­kimi za­ko­sami je­dzie ulicą ro­we­rzy­sta, kro­ple potu błysz­czą mu na czole, wy­trzesz­czone oczy wy­pa­trują drogi, przez chwilę wy­daje się, że wpad­nie na chod­nik, po­mię­dzy sto­liki, ale akro­ba­tycz­nym skrę­tem wy­pro­wa­dza ro­wer z nie­bez­piecz­nej sy­tu­acji i znika za ro­giem.

W pu­stym miesz­ka­niu ko­bieta przy­kleja czoło do chłod­nej szyby, jak mała dziew­czynka, która zo­stała sama w domu, chu­cha na gładką po­wierzch­nię szkła, ulica wy­gląda jak za mgłą, prze­klęty sza­le­niec, szep­cze i jesz­cze raz po­wta­rza, prze­klęty sza­le­niec.

Prze­klę­tego sza­leńca po­znała pew­nego mo­krego zi­mo­wego wie­czoru pra­wie trzy lata temu. Ko­le­żanka, z którą wy­mie­niały się no­tat­kami z wy­kła­dów i tam­tej zimy wku­wały do ostat­nich eg­za­mi­nów, za­pro­siła ją na wy­stawę zna­jo­mego ma­la­rza, praw­dzi­wego ar­ty­sty. Praw­dzi­wego, a więc czło­wieka, który nie tylko wy­gląda jak ar­ty­sta – ta­kich znała wielu – który nie tylko żyje jak ar­ty­sta, czyli sy­pia w dzień, a two­rzy w nocy, lecz jest na­prawdę ar­ty­stą. Ta­kiego nie znała. Na wer­ni­sażu też jesz­cze ni­gdy nie była. Wy­obra­żała so­bie ja­sną salę z ja­rzą­cymi się na ścia­nach wiel­kimi płót­nami, w któ­rej go­ście, gdy skoń­czą się już oko­licz­no­ściowe prze­mowy, trą­cają się kie­lisz­kami szam­pana. Dla­tego wy­stawa tro­chę ją roz­cza­ro­wała. Spóź­niły się na roz­po­czę­cie, a kiedy przy­szły, w auli i na słabo oświe­tlo­nych ko­ry­ta­rzach szkoły ga­stro­no­micz­nej krą­żyło kilku na­uczy­cieli i zna­jo­mych ma­la­rza. Ale roz­cza­ro­wa­niem nie oka­zały się ob­razy. Ko­bieta nie za bar­dzo znała się na sztuce, ob­razy ją jed­nak za­chwy­ciły. Na ścia­nach na­prawdę ja­rzyły się duże płótna, roz­pa­lone płasz­czy­zny w in­ten­syw­nie żół­tych i czer­wo­nych bar­wach, jakby to było w głębi Istrii, czer­wona zie­mia, słońce, wszę­dzie wo­koło roz­ża­rzony kra­jo­braz, jak wtedy, gdy je­chała z ro­dzi­cami na wa­ka­cje. I nie roz­cza­ro­wał jej ar­ty­sta. Stał oparty ra­mie­niem o ścianę, jakby go wcale nie do­ty­czyło to wy­da­rze­nie i bez skrę­po­wa­nia ob­ser­wo­wał nie­licz­nych go­ści, któ­rzy przy­sta­wali przed ob­ra­zami, non­sza­lanc­kim ru­chem za­pa­lał ko­lejne pa­pie­rosy, choć w tej szkole pa­le­nie na pewno było za­bro­nione. Ocza­ro­wały ją ob­razy i od pierw­szej chwili ocza­ro­wał ją ich twórca. Na­zy­wał się Mi­lan Rak, stał obok pla­katu ze swoim na­zwi­skiem, miał czarne opa­da­jące na czoło włosy, czer­wone usta, zu­peł­nie ta­kie jak czer­wień na ob­ra­zach, i mroczne spoj­rze­nie. Kiedy ob­rzu­cił ją tym spoj­rze­niem, po­czuła dreszcz na ca­łym ciele.

Jesz­cze tro­chę po­spa­ce­ro­wała wśród ob­ra­zów, choć już ich nie wi­działa, po­zo­stał tylko czer­wony i żółty żar, na­pię­cie w prze­strzeni. Kiedy zna­la­zła się przy drzwiach, spo­strze­gła, że na nią pa­trzy, więc szybko wy­szła na ko­ry­tarz, a póź­niej w zi­mową noc. Przy­sta­nęła przed wej­ściem do szkoły, żeby sku­pić my­śli roz­pro­szone pod wpły­wem tego mrocz­nego spoj­rze­nia i roz­ża­rzo­nych ob­ra­zów, dzieł czło­wieka o mrocz­nym spoj­rze­niu. W świe­tle pło­myczka pa­pie­rosa zo­ba­czyła na­gle twarz pięk­nej ko­biety, która, sie­dząc w sa­mo­cho­dzie, pła­kała. Mi­nęła auto i znik­nęła w mo­krej zi­mo­wej nocy lu­blań­skich ulic, nie wie­działa, do­kąd niosą ją nogi, aż w końcu zna­la­zła się we wła­snym miesz­ka­niu. Miała buty prze­mo­czone od roz­mo­kłego śniegu i pło­nącą twarz, jesz­cze ni­gdy nie przy­tra­fiło jej się nic po­dob­nego. Źle spała całą noc, spoj­rze­nie z auli szkoły ga­stro­no­micz­nej wy­wo­łało go­rączkę, obej­mo­wały ją pło­mie­nie z wi­szą­cych tam ob­ra­zów, czer­wień i żółć pło­nęły w kra­jo­bra­zie Istrii, który w ogni­stym pół­śnie prze­su­wał się przed jej oczami.

Za­le­d­wie dwa dni póź­niej – pło­mie­nie prze­stały już bu­chać, ale wciąż tlił się żar – zo­ba­czyła go znowu. Póź­nym po­po­łu­dniem sie­dział przy oknie w lo­kalu, gdzie pra­co­wała tej zimy. Nie był sam, lecz w to­wa­rzy­stwie pięk­nej ko­biety w jego wieku, która no­siła zbyt lek­kie jak na tę porę roku buty, na ustach miała ciemną szminkę, we wło­sach ja­sne pa­semka i ob­ry­so­wane czar­nym ołów­kiem oczy, to wszystko za­uwa­żyła od razu, ob­rzu­ca­jąc ją jed­nym spoj­rze­niem. Kiedy ko­bieta drżą­cymi dłońmi za­pa­liła pa­pie­rosa, prze­le­ciało jej przez myśl, że już gdzieś wi­działa ten ruch: to ona sie­działa w au­cie i pła­kała. A gdy prze­cho­dziła z tacą obok ich sto­lika, usły­szała, że się kłócą. Do­tarły do niej gło­śno wy­po­wie­dziane, pełne pa­sji słowa męż­czy­zny: „To idź, kto ci broni”, kiedy więc nie­chcący usły­szała to zda­nie, serce za­częło jej moc­niej bić, pra­wie tak jak na wy­sta­wie. „Niech idzie – po­my­ślała – prze­cież nikt jej nie broni”. Ale ko­bieta po­zo­stała jesz­cze ja­kiś czas, choć nikt jej nie za­trzy­my­wał. Za każ­dym ra­zem, gdy pod­cho­dziła do baru, wi­działa, że ar­ty­sta i ko­bieta, która ma za­miar odejść, co­raz bar­dziej od­da­lają się od sie­bie, że po­więk­sza się szcze­lina mię­dzy nimi, jed­nak nie przez kłót­nię, tylko przez mil­cze­nie. Sie­dzieli bez słowa, on znu­dzony pa­lił i roz­glą­dał się po lo­kalu jak wtedy na wy­sta­wie, a ona ner­wowo ba­wiła się klu­czy­kami od sa­mo­chodu, jakby prze­su­wała pa­ciorki ró­żańca. Kiedy w pew­nej chwili szła po nowe za­mó­wie­nie, za­uwa­żyła, że krze­sło stoi pu­ste, piękna ko­bieta ubrana w zbyt lek­kie buty ode­szła w zi­mowy wie­czór, nikt jej nie za­trzy­my­wał. Ma­larz nie wy­glą­dał na zroz­pa­czo­nego, wy­cią­gnął z kie­szeni ka­wa­łek pa­pieru i za­czął coś gry­zmo­lić. W lo­kalu ga­sły już świa­tła, kiw­nął na nią, żeby po­de­szła. Po­wie­działa, że ona tego sto­lika nie ob­słu­guje, to nie ma zna­cze­nia, od­parł, wi­dział ją na wy­sta­wie. Jego po­nure spoj­rze­nie prze­ni­kało ją do głębi i roz­pa­lało coś, co pra­wie już zga­sło. Jak jej się po­do­bały ob­razy?

– Bar­dzo.

– To za mało – rzu­cił.

Do­dała, że przy­po­mi­nały jej Istrię.

– Już le­piej – stwier­dził.

Po­dał jej ry­su­nek, na­szki­co­waną nie­spo­koj­nymi ru­chami po­stać ko­biety, która stoi przed pu­stym kwa­dra­tem ob­razu na ścia­nie, z tacą pełną bu­te­lek i kie­lisz­ków.

– To ty – po­wie­dział. – Sto­isz przed moim ob­ra­zem i go po­dzi­wiasz.

Wrę­czył jej inny ka­wa­łek pa­pieru, była na nim ko­bieta, tak samo przed pu­stą ścianą, ale bez tacy.

– To też ty. Taca upa­dła na zie­mię, kie­liszki się roz­biły.

Na dole ob­razka na­prawdę były ja­kieś ba­zgroły. Nie­trudno so­bie wy­obra­zić, co się stało.

– Wy­pu­ści­łaś tacę, z po­dziwu.

Mu­siała się ro­ze­śmiać. Pa­trzyła na jego czer­wone usta, też roz­cią­gnięte w uśmie­chu, po­my­ślała, że może po­przed­niej nocy ca­ło­wał ko­bietę, która wła­śnie ode­szła, na pewno do­brze się stało, że to zro­biła. Tej nocy Lu­cija spała u niego pierw­szy raz.

Wcale nie była Lu­ciją. Pierw­szej nocy, którą prze­spała u niego – o ile to okre­śle­nie pa­suje do ta­kiej nocy – nadał jej imię, ja­kie w ich kraju nosi święta Łu­cja. Za­po­mnij, kim by­łaś, po­wie­dział. A kiedy w ciemny zi­mowy po­ra­nek za­snęli wśród zmię­tych prze­ście­ra­deł, oto­czeni jego ob­ra­zami, które stały oparte o wszyst­kie ściany nie­wiel­kiego miesz­ka­nia, i kiedy obu­dzili się w po­nure zi­mowe przed­po­łu­dnie, po­czuła wy­raź­nie, że jest na­prawdę kimś in­nym, kimś, kto przez cały czas cho­dził po świe­cie jak śle­piec, a te­raz nie­spo­dzie­wa­nie przej­rzał na oczy. Masz na imię Lu­cija, po­wie­dział, bo wi­dzisz. Wi­dzisz, czego inni nie wi­dzą. Nikt jesz­cze tak nie pa­trzył na moje ob­razy, ża­den kry­tyk, ża­den pro­fe­sor. Była wstrzą­śnięta, jak to moż­liwe, że ona, stu­dentka tech­no­lo­gii żyw­no­ści, dziew­czyna z nie­wiel­kiego mia­sta, gdzie nie ma żad­nej ga­le­rii, na­gle mówi w ten spo­sób o wy­jąt­kowo za­wi­łej spra­wie, jaką jest ma­lar­stwo. Jesz­cze ni­gdy nikt nie po­wie­dział Mi­la­nowi Ra­kowi, że jego ob­razy płoną jak pej­zaż Istrii la­tem, czer­wona zie­mia i roz­pa­lona kula na nie­bie. Mó­wiono o eks­hi­bi­cjo­ni­stycz­nej es­te­tyce, która wy­do­bywa głę­bo­kie barwne ele­menty i od­waż­nie uwal­nia je z ca­ło­ścio­wego kon­tek­stu, sam też tak opi­sy­wał wła­sne ob­razy. Nic, co w jego ma­lar­stwie zo­ba­czyła ta ko­bieta, nic tak pro­stego i moc­nego ni­gdy nie przy­szło mu do głowy. Była pierw­szą wiel­bi­cielką jego sztuki, która po­wie­działa, że po obej­rze­niu wy­stawy ob­razy całą noc pło­nęły jej przed oczami. I choć była je­dyną taką osobą, Mi­lan Rak jej uwie­rzył, po­nie­waż wie­rzył w swój zu­chwały ta­lent, wie­dział, że od­krył coś, czego przed nim nie od­krył jesz­cze nikt. Do tej pory my­ślał, że to, co two­rzy, jest „uwal­nia­niem ele­men­tów z ca­ło­ścio­wego kon­tek­stu”, te­raz jed­nak zro­zu­miał, że w jego dzie­łach ist­nieje tajna więź mię­dzy nim i na­turą, mię­dzy bar­wami na­tury i jego ta­len­tem, mię­dzy nim i ko­smiczną ta­jem­nicą ar­ty­sty. Tak był ocza­ro­wany tym, co po­wie­działa, że dał jej na imię Lu­cija. A cho­ciaż wie­dział, że źró­dłem jego za­chwytu jest przede wszyst­kim on sam, moc jego sztuki, która ro­dzi ta­kie słowa, rano, gdy pili kawę, za­pro­po­no­wał, żeby prze­pro­wa­dziła się do niego, bo chciałby to sły­szeć wiele razy, co­dzien­nie. Lu­cija też była za­uro­czona, rzecz ja­sna, prze­cież tej nocy stała się in­nym czło­wie­kiem. Jej za­chwyt przy­gasł tylko na mo­ment, gdy na ta­le­rzu przy­niósł dwa usma­żone jajka.

– To są oczy – po­wie­dział – oczy świę­tej Łu­cji.

Nie zro­zu­miała.

– Tak ją ma­lują – wy­ja­śnił – tę świętą, z dwoj­giem oczu na ta­le­rzu.

– Na ta­le­rzu?

– Na tacy. Za­wsze my­ślę – do­dał – że ktoś jej wy­łu­pił oczy, bo wi­działa zbyt dużo.

– A to do­piero – od­parła Lu­cija, która była stu­dentką tech­no­lo­gii żyw­no­ści i wie­działa, że jajka na ta­le­rzu to tylko jajka. W żad­nym ra­zie nie mo­gła i nie chciała wi­dzieć w nich wy­łu­pio­nych oczu świę­tej Łu­cji. A mimo to była za­chwy­cona: nim, sobą, no­wym imie­niem i ca­łym tym ar­ty­stycz­nym świa­tem, w któ­rym zna­la­zła się tak nie­ocze­ki­wa­nie. Po­wie­działa, że jesz­cze dzi­siaj wy­po­wie po­kój, a pod ko­niec mie­siąca prze­pro­wa­dzi się do ma­la­rza.

– Na­tych­miast – po­le­cił – zro­bisz to jesz­cze dzi­siaj.

I tak się stało.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: