Oczy małej dziewczynki - ebook
Oczy małej dziewczynki - ebook
Szukam twojej śmierci. Znajdę ją, bo jesteś bezbronna jak liść na wietrze. Jestem tym, który
daje i odbiera.
Wielka Sobota, 1905 rok. Dwunastoletnia Julia, córka zamordowanej przed laty Idy Witt, wychodzi
z domu. A ponieważ często przepadała na całe godziny, nie wywołuje to niczyjego niepokoju.
Jednak gdy nie wraca do niedzieli wieczorem, zaczynają się poszukiwania. Z zaginięciem Julii
zbiega się w czasie zwolnienie z aresztu Hansa Rutza, jej opiekuna. Dziewczynka nie mogła się
doczekać jego powrotu – dlaczego więc teraz zniknęła?
W poszukiwania angażuje się również Luiza Zagórska – teraz pani von Offenberg. Nie wszyscy
znajomi akceptują jej małżeństwo z pruskim oficerem. Mimo to Luiza nadal pomaga rodakom i
wciąż szuka swojego brata Artura.
Hans dokonuje makabrycznego odkrycia. Policjanci z toruńskiego komisariatu znów mają pełne
ręce roboty…
Kamila Cudnik – pisarka, autorka powieści Historie miłosne (2019), Zgadnij, kim jestem (2020), W
cieniu twierdzy (2021) i Rytuał (2022).
Oczy małej dziewczynki są ostatnią częścią trylogii toruńskiej (po W cieniu twierdzy i Rytuale).
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-920-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na manifest konstytucyjny proletariat Rosji i Królestwa odpowiedział strajkiem żądającym amnestii i ustanowienia demokratycznej republiki.
ROZDZIAŁ 1
Święto Męki Pańskiej właśnie dogorywało, zaczynała się Wielka Sobota. Dziewczynka popatrzyła w rozgwieżdżone niebo i rozgarnęła gałęzie kolejnego krzewu. Mogła pójść drogą i potem skręcić w aleję biegnącą pomiędzy wysokimi drzewami, ale wybrała inaczej. Szelest liści, które nie zdążyły się jeszcze rozłożyć od jesieni, był znacznie głośniejszy niż za dnia. Zapach wilgotnej ziemi też czuła o wiele mocniej. Gdzieś w głębi lasu pohukiwała sowa. Julia obejrzała się za siebie, choć na ogół tego nie robiła. Strach był silniejszy, gdy patrzyło się wstecz, zawsze lepiej iść przed siebie z głową zwróconą ku przyszłości. Tym razem poczuła, że może przeszłość patrzyła na nią.
Stanęła przy grobie matki i jak zawsze obwiodła palcem wyrytą na płycie złamaną różę, symbol śmierci w kwiecie wieku, jak powiedziała jej Małgorzata. Kolejna sowa dołączyła do chóru. Las żył. Szelest dopiero pojawiających się młodych listków, skrzypienie pni poruszanych lekkim wiatrem, gałązki, które pękały, jakby ktoś na nie właśnie nastąpił…
*
Czas zatrzymał się na chwilę. Szukam twojej śmierci. Znajdę ją, bo jesteś bezbronna jak liść kołyszący się na wietrze. Jestem tym, który daje i odbiera.
Każdy kiedyś umrze, w dzień ponury lub piękny, może jak ty, wiosną, gdy kwiaty zaledwie wychylają się z ziemi. Depczę je rozmyślnie niczym niefrasobliwie rozpoczęte życie. Jest szaro i cicho. Nadchodzi zmrok. Chmury snują się po niebie, a moje dłonie zaciskają się bezsilnie, bo umykasz mi na razie. Myśli krążą jak sępy. Dziś nadejdzie koniec.
*
Hans wciąż nie dowierzał, że w końcu go wypuścili. Wciągnął w nozdrza świeże wiosenne powietrze i skrzywił się lekko, bo rana jeszcze się odzywała, choć musiał przyznać, że przydzielona do opieki nad nim kobieta spisała się naprawdę dobrze. Był jej wdzięczny.
— Nie wiecie, co ze sobą zrobić? — Wachmistrz Kabel wyrósł przed nim niczym zjawa.
Popatrzył na policjanta tak zaskoczonym wzrokiem, że ten wybuchł nagłym śmiechem, który odbił się echem od ścian wysokiego ceglanego ogrodzenia otaczającego komisariat.
— Przesiedziałem w areszcie pół roku, muszę się na nowo przyzwyczaić do swobody — odparł.
— A myślałem, że się zastanawiacie, jak dotrzeć do Zlotterie. Po prawdzie to kawał drogi.
— Ano kawał. Pieszo pójdę. W Wielką Sobotę to nawet jakoś tak przyjemnie będzie nie myśleć za wiele, ino iść przed siebie.
— Możecie nie mieć okazji, bo zdaje się, że powóz czeka na was przed bramą.
— Niemożliwe — odburknął. Pożegnał się pospiesznie, myśląc sobie w duchu, żeby już nigdy nie oglądać ani żadnego policjanta, ani tym bardziej policyjnego budynku. Prawie splunął za siebie, ale w porę sobie przypomniał, że wachmistrz wciąż jeszcze stoi za nim i pewnie patrzy. Właściwie to zdążył go nawet polubić, bo chłop nie był szczególnie złośliwy, a do bicia nie brał się w ogóle.
Przed wejściem stał powóz państwa Branieckich, a na koźle siedział stary Jacenty.
— Kto by przypuszczał, że się pachołki będą wozić pańską karetą — mruknął, ale jakoś zbyt przyjaźnie, żeby Hans mógł się poczuć urażony.
— Mogę usiąść obok ciebie na koźle, jeśli nie w smak ci wozić takiego jak ja.
— Nie dość, że pachołek, to jeszcze durny. Mało ci dziur w piersi? Siadaj jak panisko, raz nie zawsze przecie.
— Co prawda, to prawda — odparł cicho i jęknął, bo faktycznie ból w piersi znów się odezwał. Nieraz się zastanawiał, czy w ogóle przestanie go kiedykolwiek odczuwać.
Kołysanie powozu wprawiło go w dziwnie spokojny nastrój, a wiosenne powietrze dokończyło dzieła, tak że obudził się dopiero wtedy, gdy konie stanęły przed domem Małgorzaty. A właściwie obudziło go jej zalęknione spojrzenie, gdy zajrzała do środka. Przyłożyła dłoń do ust, próbując zdusić cichy okrzyk, bo wydało jej się, że zemdlał.
— Myślałaś, że nie żyję? — zapytał raźnym głosem, bo sen najwyraźniej dodał mu sił. Czuł się o wiele lepiej niż w chwili, gdy opuszczał komisariat.
— Nie, wariacie. Znam się na umarlakach i ty na takiego nie wyglądasz.
— Dawno więc mnie nie widziałaś. Ostatnim razem byłem bardzo blisko śmierci. — Uśmiechnął się półgębkiem.
— Wysiadaj — zażądała zła na przedłużające się przekomarzanie. — Muszę cię dokładnie obejrzeć, bo, jak wiesz, nie ufam doktorom, zwłaszcza takim, co bywają w więzieniach.
Kiwnął jedynie głową i wszedł do środka. Małgorzata odprowadziła go wzrokiem i wyjęła z kieszeni niewielką butelkę.
— Nalewka dla was, Jacenty, w podziękowaniu.
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, po czym szybko schował podarunek.
— Lek na wszystko? — zapytał z przekorą.
— Żebyście wiedzieli, że na wszystko, a najbardziej na wiosenne osłabienie.
— Prawdę powiadają, że niewiele się przed wami ukryje, Małgorzato.
— Prawdę, nieprawdę. — Rozeźliła się nagle. — Kogoś łatwo przejrzeć, jedynie ze sobą ciężko człowiekowi do ładu dojść — powiedziała z goryczą.
*
Luiza ściągnęła wodze i zsiadła z konia. W Wygoddzie trwały przygotowania do Wielkanocy, ale ona wolała, żeby zajęli się nimi inni, więc uciekła nacieszyć się swobodą. W ciąży była ospała i notorycznie zmęczona, choć brzuch nadal pozostawał niemal płaski.
— Nie powinnaś jeździć wierzchem, a już na pewno samotnie. — Małgorzata stanęła na progu swojego domu i pokręciła głową z dezaprobatą.
— Dobrze, następnym razem przyjadę na welocypedzie. — Przewróciła oczami. — Pieszo nie doszłabym nawet w kilka godzin, bo pewnie co chwila bym odpoczywała. To dziecko wysysa ze mnie wszelkie siły.
— Proponuję używać powozu i zabierać ze sobą służącą — odparła Małgorzata z powagą godną lepszej sprawy, jak się Luizie wydawało. — Cierpisz na bezsenność? — Zrobiła ruch ręką, jakby chciała ją objąć i wciągnąć do domu przez otwarte wcześniej drzwi, ale ostatecznie powstrzymała się przed nadmierną czułością. Luiza Zagórska była przecież teraz panią von Offenberg i właścicielką majątku w Wygoddzie.
— Skądże. Sypiam po dziesięć godzin, po czym wstaję równie zmęczona jak w chwili, gdy się kładłam. Dzień dobry, Hans — przywitała się, wchodząc do środka. — Wypuścili cię w końcu.
— Ano tak. Nawet stary Jacenty pofatygował się, żebym miał czym wrócić.
— Jeszcze długo będziesz dochodził po tej ranie do siebie, nie mógłbyś wrócić pieszo — powiedziała. Miała wobec niego ogromny dług wdzięczności za to, co zrobił. Gdyby nie wdarł się na teren majątku w Bielawach, znacznie dłużej czekałaby na okazję, żeby uciec, a może nigdy by jej się nie udało.
— Mógłbym — odparł twardo — ale mimo wszystko dziękuję. Również za to, że przyjechał powóz pani Klaudii, a nie ten z Wygoddy.
— Tak, wiem — przerwała mu, marszcząc czoło. Po ślubie okoliczni mieszkańcy zachowywali się wobec niej dość powściągliwie, żeby nie powiedzieć, że czuła wrogość. Jakby nagle stała się kimś zupełnie innym tylko dlatego, że złożyła przysięgę małżeńską przed pastorem. Musiała przyznać, że wsparcie otrzymała przede wszystkim od księdza Santowskiego, który chyba nie miał jej za złe takiego wyboru. „Ślub przed Bogiem jest zawsze wart tyle samo, nieważne, czy to ślub katolicki, czy protestancki”, powiedział do niej pewnego dnia, gdy spotkał ją nad rzeką. Widocznie zauważył, że bywała zmartwiona swoją sytuacją. — Wy wszyscy chcielibyście wymazać istnienie von Offenberga, przegnać go stąd, ale ja go kocham. I to ja podjęłam decyzję, że weźmiemy ślub w obrządku protestanckim. Walter pozostawił mi możliwość wyboru.
— Artur nie byłby zadowolony — usłyszała. Tymczasem Małgorzata położyła swoją dłoń na jej dłoni, jakby chciała ją uspokoić.
— Niedługo zrobicie z niego świętego — syknęła Luiza i wyrwała rękę. Nie chciała niczyjej litości. — Dobrze wiesz, że on akurat nie stronił od kobiet. Kochałeś Julię, tymczasem on sprzątnął ci ją sprzed nosa, a krótko po jej śmierci sam umierał w nieprawdopodobnych męczarniach z kolejną kobietą u boku. Bardzo bym chciała wiedzieć, kim ona była. Podejrzewam, że zatrudniła się u Edwarda — ciągnęła niezrażona — nie bez powodu i pewnie dlatego zginęła. Artur bywał cynikiem i szafował nie tylko swoim bezpieczeństwem. Te jego ucieczki spod łap władzy, wielokrotne przekraczanie granicy, udział w walkach ulicznych podczas demonstracji, organizowanie bojówek. Może nie powinnam mówić tego głośno, ale już za późno. On nie żyje. I powiem ci, Hansie, a ty może powtórzysz innym, że mój brat nigdy by mnie nie potępił tylko za to, że kogoś pokochałam.
Pokiwał głową. Nie miał ochoty jej odpowiadać. Był oddany Arturowi, którego podziwiał. To dlatego po nią poszedł. Obiecał mu, że jeśli kiedykolwiek Luiza wpadnie w kłopoty, pomoże jej, gdy jego samego zabraknie. Znał plan ucieczki Artura z aresztu, zgodnie z którym miał czekać na niego w Silnie, ale ten się nie pojawił. Hrabia wmawiał wszystkim, że Kulwicki przeszedł granicę, lecz Hans wiedział swoje. Artur by go powiadomił, gdyby zmienił plany. Co mogło go powstrzymać? Aresztowanie? Nie, bo wiadomości z aresztu również się wydostawały i trafiały do adresata. Zesłanie? Jedynie śmierć. Ślad urywał się na Bielawach. Hans chciał dotrzeć do Yvonne, która mogła wiedzieć coś więcej. Przecież właśnie po to zatrudniła się jako pokojówka w majątku Jaxy. Widział ją kręcącą się niekiedy w ogrodzie, czasami mignęła w oknie. Nie dotarł jednak do niej, bo wcześniej został ranny.
Małgorzata zaczęła się krzątać po kuchni, przesypując do płóciennego woreczka ususzone rośliny.
— Dam ci zioła — powiedziała, patrząc na Luizę. — Pomogą trochę na zmęczenie, choć na pewno nie spowodują, że zaczniesz tryskać energią. Musisz jak najwięcej odpoczywać. Jeśli jesteś senna, to po prostu się połóż. Ostatnio dużo przeszłaś i być może potrzebujesz czasu, żeby wrócić do równowagi. — Wydawało się, jakby była całkowicie zajęta, jej myśli krążyły jednak zupełnie gdzie indziej, ale zarówno Luiza, jak i Hans za dobrze ją znali, żeby się nabrać.
— Julii ciągle nie ma. Mówiłaś, że nie może się mnie doczekać — powiedział. — Myślałem, że podczas mojej nieobecności była u ciebie.
— Przeważnie tak było, ale nieraz to i kilka dni się nie pokazywała. Wolała mieszkać w waszym domu.
— Przecież to daleko od ludzkich siedzib, samotna chata pod samym lasem.
— Jest jeszcze dzieckiem, to i ma swoje fanaberie.
— A ty jej zawsze na nie pozwalasz.
— Inaczej nie wyrosłaby na mądrą kobietę — odcięła się Małgorzata. — Musi mieć wybór i swobodę decydowania o sobie. A tobie chyba coś dzisiaj na nos usiadło. Idź się połóż. Wyprawię naszą młodą dziedziczkę, to sobie obejrzę te twoje rany.
— Nie trzeba — odburknął.
Nie miał dobrego nastroju, to było widać na pierwszy rzut oka. Po wyjściu Luizy zajrzała do niego, ponieważ posłuchał jej i poszedł do pokoju, który zawsze miała przygotowany dla niespodziewanego gościa. Taki już był los pani Jabłonowskiej, że niejednego przygarnęła na noc albo i dłużej.
Otworzyła cicho drzwi. Spał na wznak z rękami na brzuchu, jakby nie było więcej miejsca na solidnej, szerokiej leżance. Podeszła bliżej i zaczęła się przyglądać napiętym rysom twarzy. Niewiele brakowało, a położyłaby mu rękę na złączonych dłoniach, tak bardzo czuła bijącą od niego potrzebę ukojenia. W rzeczywistości jedyne, co mogła zrobić, to przygotować odpowiednią mieszankę, a i czekać, aż czas wykona dalszą robotę. Czas, zawsze czas — westchnęła. Hans poruszył się niespokojnie. Nie chciała, żeby się obudził, było na to zbyt wcześnie, powinien spać przez wiele godzin, a potem dać się nakarmić.
Wymknęła się cicho z pokoju.
*
— Gdzie ty, u diabła, byłaś?!
— Nie wrzeszcz, mój kochany. — Zeskoczyła zgrabnie z końskiego grzbietu, zostawiła Walterowi konia i pomaszerowała w stronę schodów.
— Stój! Tak łatwo się nie wywiniesz. — Spuścił z tonu i pokręcił głową, gdy tymczasem na jego usta wypłynął cień uśmiechu, kiedy zapatrzył się na rozkołysane biodra swojej żony.
— Ależ tak. — Obróciła się ku niemu ze śmiechem. — Chyba nie chcesz, żebym zajęła się oporządzaniem klaczy? — Uniosła brew.
Walter oddał wierzchowca stajennemu, który właśnie podbiegł, i podążył za żoną zupełnie już rozbrojony. Czasami fantazjował, co też jej zrobi, gdy Luiza po raz kolejny zachowa się nieroztropnie. Niestety czyny pozostawały w wyobraźni, ponieważ jego serce miękło za każdym razem, gdy pojawiała się w zasięgu wzroku. Uśmiechała się do niego, jakby chciała pokazać całemu światu, że jest szczęśliwa, tymczasem on doskonale wiedział, że towarzystwo okolicznych ziemian nie zaakceptowało jej decyzji, więcej, nawet wieśniacy się od niej odwrócili. Odchodzili, spuszczając wzrok, gdy próbowała ich zagadywać. Jedynie nieliczni zachowywali się jak dawniej.
— Zakochany głupiec — mruknął do siebie i pociągnął Luizę za rękę w taki sposób, że wpadła prosto w jego objęcia. Uwielbiał jej ciepłe, jędrne ciało. Wciąż jeszcze skrywało tajemnicę, która lada dzień miała stać się widoczna. Jaki los czekał ich dziecko? Pocałował Luizę, starając się odsunąć chmurne myśli.
— Znowu się zamartwiasz — powiedziała, kładąc dłoń na jego szyi.
— Wydaje ci się. — Zatonął w jej ustach, zapachu, miękkości. Miał w nosie, że patrzą na nich wszyscy pracownicy. — Przyszedł list od matki.
— Czy tym razem pani baronowa postanowiła na przykład wywołać rewolucję? A może zechce dołączyć do tej, która właśnie przetacza się przez Rosję? Zawsze trochę pracy by zaoszczędziła na inicjowaniu nowej, a obecna rewolucja robotnicza miałaby dużą szansę powodzenia.
— Nie nazywaj jej baronową, nie znosi tego. — Roześmiał się. Wiedział, że jego matka przytłacza Luizę swoją żywiołowością i nadmiarem energii, przez co ta bywała złośliwa. — Poza tym jesteś chyba odrobinę niesprawiedliwa. Ona i rewolucja? Może mogłaby zostać sufrażystką, ale barykady? — Rozłożył ręce.
— Ależ dlaczego? Ona naprawdę ma w sobie ogromny potencjał i wierzę, że jest w stanie osiągnąć każdy cel, który sobie obierze.
— Dlaczego rewolucja? Mogłaś pomyśleć o czymś innym.
— Dobrze wiesz, że ja już nie potrafię prawie myśleć o niczym innym. Czego zatem naprawdę chciała pani von Offenberg?
— Powiem ci, gdy już znajdziemy się w gabinecie. — Ucałował żonę w nos i ponaglił, żeby weszła do środka.
Rozsiadła się wygodnie. Bardzo lubił tę jej swobodę i rozmach we wszystkim, co robiła. Przypuszczał nawet, że w krótkim czasie stanie się niezwykle podobna do swojej teściowej i zauważy, że świat daje jej to, czego zapragnie, ponieważ nigdy nie wahała się sięgać po coś, co jej się należało. Podał Luzie list. Przebiegła go wzrokiem, oddała mu i popatrzyła pytająco.
— Może ona ma rację — powiedziała zamyślona. — Powinniśmy dać tej dziewczynce szansę. Całe dotychczasowe życie spędziła na wsi wśród prostych ludzi, ale tak naprawdę zasługuje na coś więcej. Edward nigdy się do niej nie przyzna, co nie znaczy, że ona się nie domyśla prawdy.
— Julia jest jeszcze bardzo młoda.
— Uwierz mi, że to dziecko jest o wiele za mądre jak na swój wiek.
— Wysłanie jej tak daleko… — Zawahał się. — Nie jestem pewien.
— Twoja matka cały czas powtarza, że to zbyt ryzykowne pozwalać, żeby dziewczynka została w okolicy, zbyt niebezpieczne. Nie wiem, skąd w niej taka determinacja i dlaczego jest przekonana, że Julii coś grozi. Mnie się wydaje, że jedyne niebezpieczeństwo polega na powieleniu typowo wiejskiego życia. Dorośnie, a w tym czasie Małgorzata nauczy ją wszystkiego, co umie. Potem zacznie pomagać ciotce, aż w końcu stanie się samodzielną, mądrą kobietą, która będzie leczyć okolicznych mieszkańców lub doradzać, żeby jednak poszukali bardziej skutecznej opieki lekarskiej.
— Tak byłoby chyba najlepiej. Po co pchać ją w świat.
— Bardzo polubiła małą. Mam wrażenie, że Julia również chętnie by stąd wyjechała. Często powtarza, że chce się uczyć i zostać w przyszłości lekarką, a nie ma przecież lepszego sposobu, niż posłać ją do dobrej szkoły.
— Do Szwajcarii. — Popatrzył na Luizę ze zgrozą. — Będzie tam zupełnie sama. Jest przecież tylko kobietą.
Popatrzyła na niego z politowaniem. Kto jak kto, ale ona doskonale wiedziała, że można sobie poradzić samemu obojętnie gdzie. Nie żałowała przecież ani chwili spędzonej w Paryżu, wręcz przeciwnie, ten czas był naprawdę cudowny. Czuła się wtedy wolna, mogła robić, co chciała, studiować, spotykać się z konspiratorami, romansować. Julia była co prawda znacznie młodsza niż ona podczas studiów we Francji, ale i tak uważała, że da sobie radę.
— Najpierw pojedzie do Seehesten1 — powiedziała. — Będzie tam do końca lata nadrabiać edukację pod okiem prywatnego nauczyciela, a potem Gabriela zawiezie ją do szkoły z internatem i zostanie przez jakiś czas w pobliżu. Doprawdy nie wiem, dlaczego się wahasz.
— Nie posłałbym dwunastoletniej córki tak daleko — upierał się.
Popatrzyła na niego zniecierpliwiona, ponieważ znów ogarniało ją znużenie. Wolałaby się już położyć, niż toczyć jałową dyskusję.
— A gdyby tego właśnie chciała?
— Też nie.
— Tyran. Ciemięzca kobiecych umysłów. — Wstała i wskazującym palcem postukała go w pierś, wybijając dosadny rytm swoich słów, po czym otrzepała spódnice i wyszła z dumnie podniesioną głową. On tymczasem usiadł za biurkiem i żeby odsunąć od siebie uporczywie nieprzyjemne myśli, zatopił się w dokumentach, które czekały na przejrzenie.
*
Huk był niesamowity, a po nim rumor i cisza. Dopiero po chwili dało się słyszeć głośne przekleństwa wypowiadane z pasją przez kobiecy głos.
Pierwszy wyjrzał Paul, a za nim inni mieszkańcy Wygoddy.
— Co się stało? — zapytał kapitan von Offenberg, który pojawił się zaraz po swoim ordynansie.
— Zuzanna spadła ze schodów — usłyszał.
— Znów się napiła? Mówiłem, żeby pochować alkohol.
— Co to da? — zapytał filozoficznie Paul. — Ona topi smutki. Inaczej by sobie nie poradziła.
Dziewczyna tymczasem siedziała na dole obok schodów ze swobodnie rozrzuconymi nogami, mamrotała coś do siebie i co chwila się zaśmiewała.
ROZDZIAŁ 2
Wyjeżdżam.
Ada spojrzała z troską na Michała, który odłożył na stół egzemplarz przysłanej niedawno z Warszawy powieści Władysława Reymonta2. Zerknęła na tytuł. Chłopi. Zapamiętała, żeby po nią sięgnąć, gdy brat skończy lekturę. Ufała jego wyborom, był inteligentny i wrażliwy. Od dłuższego czasu widziała, że czuł się nieswój, nie mógł znaleźć sobie miejsca.
— Dokąd? — zapytała, upijając łyk naparu z mięty i pysznogłówki.
— Myślę, że w przyszłym roku rozpocznę studia — odparł, odchylając się na krześle.
— Ojciec się ucieszy, zwłaszcza jeśli będzie to medycyna. — Uśmiechnęła się smutno. Bracia nie garnęli się szczególnie do nauki, ale to mogło się przecież zmienić. Młodość bywała burzliwa, jednak z czasem prawie każdy mądrzał i nabierał ogłady. Choćby ona. Nie tak dawno nie chciała nawet patrzeć na kandydatów przyprowadzanych przez matkę i różnych swatów, a ostatnio zaczęła myśleć, że może lepiej byłoby wyjść za mąż. Przestałaby być ciężarem dla rodziców, miała przecież już swoje lata i raczej żadnych perspektyw na pracę jako lekarz. Myślała sobie, może zanadto cynicznie, że gdyby znalazł się taki, co miałby i pieniądze, i żywy intelekt, to może zdecydowałaby się zostać jego żoną. Nie musiałby być nawet przystojny. Nie marzyła także o mężczyźnie pełnym melancholijnego wdzięku, o jakim nieraz śniły w młodości jej koleżanki. One jednak już dawno prowadziły swoje gospodarstwa i bawiły dzieci, ona zaś oszukiwała się, że ma większe ambicje.
Odgłosy dziecięcej zabawy dobiegające zza otwartego okna wyrwały ją z zamyślenia. Wydawało się, że Michał jest bez reszty pochłonięty lekturą, ale to było jedynie złudzenie. Znała go jak zły szeląg i właśnie sobie tę prawdę uświadomiła.
— Kłamiesz — powiedziała spokojnie.
— Co masz na myśli? — Podniósł oczy znad książki. Byli sami, mogli rozmawiać swobodnie.
— Chcesz jechać do Warszawy. Wiem, że Aleksander3 zaczął w lutym organizować bojówkę. Zamierzasz się do niego przyłączyć i jednocześnie masz nadzieję, że znajdziesz Artura.
— Nie sądzę. Dama Karo mówiła, że on nie żyje — odparł spokojnie.
— Wierzysz jej?
Wzruszył ramionami i wyciągnął papierosa.
— Przede wszystkim widzę, że koniecznie chcesz rozmawiać. Denerwujesz się swoją sprawą?
— Oczywiście, że tak. Postąpiłeś bezmyślnie, trzymając tutaj ulotki. Policja interesuje się nami od dłuższego czasu, a ty beztrosko znosiłeś do mieszkania materiały konspiracyjne. Mogłeś je zostawić u kogoś, kto był poza podejrzeniem, mniej zaangażowany. Znałeś nasze plany, były znacznie bardziej zaawansowane niż zwykłe kolportowanie ulotek.
— Masz rację.
— Swoją drogą ciekawi mnie, że panna Zagórska znalazła się w Paryżu akurat w czasie, gdy nasi pojechali się tam szkolić.
— Mówisz o Harasimowiczu i Dąbkowskim?
— A o kim? Pojechali w zeszłym roku do Paryża, żeby się uczyć konspiracji pod okiem japońskich oficerów. Niezwykły zbieg okoliczności, nie sądzisz? Zwłaszcza że pewnie już wtedy jej ojciec był na granicy bankructwa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki