- promocja
Od dziś za miesiąc - ebook
Od dziś za miesiąc - ebook
Niemoralna propozycja
Przystojny biznesmen, który proponuje milion euro za krótki romans? Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. A już na pewno nie mogą się przydarzyć Stacy Reeves. Tymczasem Franco Constantine, przyjaciel pana młodego, składa jej taką propozycję. Stacy początkowo odmawia, ale fakt, że te pieniądze mogą całkiem odmienić jej życie, sprawia, że decyduje się przyjąć ofertę. Następne dni w Monte Carlo przypominają kolorowy sen. Stacy czuje się jak Julia Roberts w filmie „Pretty Woman”. Jednak wkrótce okazuje się, że ta historia potoczy się zupełnie inaczej niż w filmie…
Słodkie wakacje
Madeline jest zmęczona gorączką przygotowań do ślubu przyjaciółki. Postanawia uciec choć na chwilę od ślubnego zamętu i obejrzeć malowniczą okolicę. Przypadkiem poznaje Damona Rossiego, który chce jej pokazać Monte Carlo. W jego towarzystwie odkrywa najpiękniejsze zakątki. Nie zauważa podążających w ślad za nimi fotoreporterów ani dyskretnej obecności ochroniarzy. Madeline, która nigdy nie czyta tabloidów, nie wie, kim naprawdę jest jej przewodnik...
Jeszcze raz
Amelia zakończyła związek ze słynnym kierowcą rajdowym, Tobym Haynesem, który okazał się niepoprawnym playboyem. Prawie rok później ich drogi splatają się w Monaco. Oboje będą drużbami na ślubie. Toby, widząc Amelię, znowu próbuje ją uwodzić. Tym razem ona postanawia zagrać w jego grę, ale według własnych reguł. To ma być tylko wakacyjny romans wśród pięknych, nadmorskich krajobrazów i w otoczeniu luksusowych jachtów. Gdy Amelii już się wydaje, że wszystko dzieje się tak, jak sobie zaplanowała, ponownie okazuje się, że to jednak ona stała się pionkiem w grze Toby’ego i jego przyjaciół...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1384-4 |
Rozmiar pliku: | 832 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Czy musisz się żenić z każdą kobietą, z którą sypiasz? – zapytał Franco Constantine swego ojca. Z wściekłością chodził po salonie rodzinnego zamku w okolicy Awinionu. – Ta jest młodsza ode mnie.
Ojciec wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
– Jestem zakochany.
– Nie, tato, jesteś napalony. Nie możemy sobie pozwolić na twoje kolejne kosztowne odszkodowania rozwodowe. Nasze rezerwy finansowe są w tej chwili wykorzystywane na rozbudowę Midas Chocolates. Na miłość boską, jeżeli nie chcesz spisywać umowy przedmałżeńskiej, to przepisz wszystko na mnie, zanim się ożenisz z pomyłką numer pięć i narazisz naszą firmę i majątek rodzinny.
Armand pokręcił głową.
– Angelina nie jest pomyłką. Jest błogosławieństwem.
Franco poznał ją przy obiedzie i wcale nie przypominała aniołka. Wiedział jednak, że nie przemówi ojcu do rozsądku, gdy ten jest zauroczony kobietą.
– Nie zgadzam się z tym.
Armand położył mu rękę na ramieniu.
– Przykro mi, że jesteś taki zgorzkniały, Franco. Chociaż trudno ci się dziwić, bo twoja była żona to był kawał zołzy. Ale nie wszystkie są takie.
– Mylisz się. Kobiety są fałszywe i wyrachowane. Nie istnieje nic, czego nie mógłbym od kobiety kupić.
– Gdybyś przestał się spotykać z bogatymi i zepsutymi i znalazł kogoś, kto wyznaje tradycyjne wartości, jak Angelina, znalazłbyś kobietę, która cię pokocha dla ciebie samego, a nie dla twoich pieniędzy.
– Nieprawda. Ale jeżeli twoja ukochana kocha ciebie, a nie twój majątek, to pozostanie przy tobie, chociaż się go pozbędziesz, a ja nie będę musiał znów zwalniać pracowników, zamykać sklepów i pożyczać, obciążając hipotekę, kiedy miłość ci przejdzie, a zaczną się kręcić jej adwokaci.
– Jeżeli tak koniecznie chcesz kontrolować pakiet naszych akcji, to sam się ożeń.
– Nie będę narażał rodzinnego majątku, żeniąc się powtórnie.
– A co ze spadkobiercą? Kto odziedziczy to wszystko, kiedy i mnie, i ciebie zabraknie? – Armand zatoczył ręką koło, wskazując na zamek, który należał do rodziny od kilkuset lat.
Franco się zaniepokoił.
– Czy Angelina jest w ciąży?
– Nie, ale masz trzydzieści osiem lat, synu. Powinienem już dawno niańczyć wnuki. Jeżeli ty nie masz zamiaru zapewnić nam spadkobierców, to może ja powinienem? Angelina ma dopiero trzydzieści lat. Zdążyłbym z nią mieć jeszcze kilkoro dzieci, zanim umrę.
– Chyba nie mówisz poważnie. Masz siedemdziesiąt pięć lat.
– Jeżeli się ożenisz przed moim ślubem we wrześniu, przepiszę wszystko na ciebie.
Franco mógł bez trudu znaleźć chętną do małżeństwa, ale ono nie wchodziło w grę. Ożenił się młodo z wielkiej miłości i zaślepienia, nie zwracając uwagi na wady i zdrady Lisette. Nigdy już nie pozwoli kobiecie tak się oszukać.
– Jeżeli znajdę wzór wszelkich cnót i udowodnię, że jednak jest tak samo przekupna jak cała reszta przedstawicielek jej płci, przepiszesz na mnie majątek bez konieczności wymuszonego ślubu, zgoda?
– A jak chcesz to udowodnić?
– Zaoferuję jej milion euro za możliwość korzystania z jej ciała przez miesiąc, bez udawania miłości czy mamienia perspektywą małżeństwa. Ta suma to zaledwie ułamek tego, ile kosztowały nas twoje kolejne rozwody.
– Przyjmuję te warunki, ale nie próbuj się wymigać, szukając jakiejś księżniczki z bajki. Wystarczy, żeby była atrakcyjna i chętna do łóżka, i taka, którą będziesz skłonny poślubić, jeżeli się jej nie da kupić.
Kobieta, której się nie da kupić. Takie nie istnieją.
Pewien zwycięstwa, Franco wyciągnął rękę, żeby przypieczętować zakład. Zwycięstwo będzie nie tylko słodkie, ale i łatwe, a aktualna flama ojca nie będzie miała okazji rzucić się z pazurami i rozdrapać rodzinne dziedzictwo.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Le chocolat qui vaut son poids en or. – Stacy Reeves głośno przeczytała złocony napis nad sklepem.
– Co to znaczy? – spytała swoją przyjaciółkę Candace, nie odwracając się od wystawy, na której pyszniły się apetyczne czekoladki na półmiskach ze złoconymi brzegami.
– Czekolada warta tyle złota, ile waży – odpowiedział jej męski głos, z lekkim obcym akcentem. Zdecydowanie nie Candace.
Zdumiona Stacy się obróciła. Co tam czekoladki. Ten ciemnowłosy i niebieskooki mężczyzna stojący przed nią jeszcze bardziej nadawał się do schrupania.
– Miałaby pani ochotę na kawałek, mademoiselle? – Zaprosił ją gestem do sklepu.
Spod mankietów wysuwał mu się cieniutki zegarek w srebrnym kolorze, najpewniej platynowy, stwierdziła, sądząc po doskonale skrojonym na miarę garniturze. Nic gotowego z centrum handlowego nie leżałoby tak idealnie na jego szerokich ramionach, wąskich biodrach i długich nogach.
Dziurka w brodzie, z której chciałoby się zlizać czekoladę, pewnie będzie jej się śniła, ale Stacy przekonała się już w życiu, że jeśli coś się wydaje zbyt piękne, aby było prawdziwe, to na ogół tak jest. Uwodzicielski seksowny nieznajomy, który oferuje jej kosztowne czekoladki, to z pewnością jakaś zasadzka, bo tacy mężczyźni nie interesują się księgowymi. A jej wrzosowa sukienka plażowa i wygodne sandałki to nie strój, który działa na takich mężczyzn.
Rozejrzała się po Boulevard des Moulins, jednej z głównych ulic ze sklepami w Monaco, w poszukiwaniu przyjaciółki. Candace żartowała, że w ciągu czterech tygodni, jakie pozostały do jej ślubu, znajdzie męża dla każdej z trzech druhen, ale Stacy uważała to za dobry dowcip. Aż do teraz.
Przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się słodko do nieznajomego.
– Czy ten tekst zwykle działa na amerykańskie turystki?
Kąciki jego ponętnych ust uniosły się odrobinę, a oczy zaiskrzyły humorem. Przycisnął lewą dłoń, bez obrączki, do piersi.
– Rani mnie pani, mademoiselle.
– Bardzo wątpię.
Rozglądała się w poszukiwaniu przyjaciółki, która nagle gdzieś się zawieruszyła. Nie chciała się wygłupić, pragnąc czegoś, czego mieć nie może.
– Szuka pani kogoś? Może ukochanego?
– Przyjaciółki.
Była tu obok jeszcze kilka sekund temu. Candace musiała wstąpić do sąsiedniego sklepu z artykułami weselnymi albo przyglądała się z jakiegoś ukrycia, co też wynikło z jej pomysłu, żeby się zatrzymać przed sklepem z czekoladkami.
– Czy mogę pani pomóc w poszukiwaniach?
Miał zdumiewający głos, głęboki i aksamitny. Czy jego akcent był francuski, czy miejscowy, monakijski? Mogłaby go słuchać godzinami. Nie, nie mogłaby. Przyjechała tu z Candace, przyszłą panną młodą, i dwiema innymi druhnami, żeby pomóc w przygotowaniach do ślubu w pierwszy weekend lipca, a nie w poszukiwaniu wakacyjnego romansu.
– Dziękuję, ale nie. – Nim Stacy odeszła, ze sklepu obok wypadła Candace, wymachując kawałkiem koronki.
– Stacy, znalazłam taką cudownie haftowaną… – przerwała, spostrzegając uroczego adonisa obok przyjaciółki – …chusteczkę.
Może to nie była pułapka. Stacy obróciła się, splotła ręce i czekała na nieuchronne. Naturalne, jasnoblond włosy Candace, i duże niebieskie oczy nadawały jej niewinny wygląd Alicji w krainie czarów. Wszyscy mężczyźni łapali się na to natychmiast. Stacy nie miała z tym problemu. Jej niepisane było „na wieki” i nigdy nie ufała mężczyznom.
– Mademoiselle. – Skłonił się lekko. – Usiłuję przekonać pani przyjaciółkę, żeby pozwoliła ofiarować sobie czekoladkę, ale ona nie wierzy w moje dobre intencje. Może jeśli zaproszę obie panie na obiad, przekona się, że jestem niegroźny.
Niegroźny? Ha, ha. Roztaczał wdzięk, jak tylko Europejczycy potrafią. Candace zmrużyła oczy i spojrzała przenikliwie na Stacy.
– Przepraszam, panie… Nie usłyszałam nazwiska?
Wyciągnął rękę.
– Constantine. Franco Constantine.
Candace skinęła głową.
– Od dawna chciałam pana poznać. Mój narzeczony,
Vincent Reynard, dużo mi o panu mówił. Jestem Candace Meyers, a to jedna z moich druhen, Stacy Reeves.
Pan Cudowny dalej roztaczał swój czar. Wiedziała, że nie wypada nie uścisnąć jego ręki, bo w tym małym kraju ludzie byli bardzo wrażliwi na maniery.
Franco objął palcami dłoń Stacy. Były ciepłe. Mocne.
– Enchanté, mademoiselle.
Wyrwała dłoń i poczuła przebiegającą iskrę. W jego oczach błysnęło coś drapieżnego, aż ciarki przeszły jej po plecach. Niebezpieczny. Znów zwrócił się do Candace.
– Czy mogę złożyć gratulacje z okazji zbliżających się zaślubin, mademoiselle Meyers? Szczęściarz z tego Vincenta.
– Bardzo dziękuję, monsieur. Chętnie skorzystałabym z pana zaproszenia na obiad, ale muszę odmówić. Za godzinę mam spotkanie z firmą cateringową. Ale Stacy jest wolna na resztę popołudnia.
Stacy z wrażenia rozdziawiła buzię, zaraz ją jednak zamknęła. Zaczerwieniła się z zażenowania.
– Nie jestem. Przyjechałam, żeby ci pomóc organizować wesele, nie pamiętasz?
– Madeline, Amelia i ja panujemy nad wszystkim. Przyjemnego obiadu. Spotkamy się wieczorem przed wyjściem do kasyna. Aha, monsieur, przyszło już do hotelu pana potwierdzenie przybycia na ślub i kolację. Merci. Au revoir. – Pomachała i odeszła.
Stacy chciała ją zamordować, ale przypomniała sobie, że podobno w Monaco mają bardzo skuteczną policję.
Nie uszło jej uwagi, że Franco Constantine należy do bliskich znajomych Reynardów, skoro został zaproszony na kolację w małym gronie kilkunastu osób. Czyli musi się zachowywać grzecznie w stosunku do niego.
Franco ujął jej nagi łokieć, jakby zgadywał, że ucieczka znajduje się na pierwszym miejscu na jej liście spraw do wykonania.
– Czy zechciałaby pani poczekać na mnie chwileczkę? Muszę zamienić słowo ze sprzedawczynią i zaraz będę do pani dyspozycji.
Wprowadził Stacy do sklepu. Rozkoszny zapach łamał jej siłę woli. Franco przywitał się z ekspedientką i rozpoczął rozmowę w błyskawicznym tempie po francusku albo w języku, który brzmiał jak francuski.
Stacy próbowała podsłuchiwać, ale rozumiała zaledwie co dziesiąte słowo. Mimo gwarancji na pudełku z płytami „Francuski w 30 dni”, które słuchała przez miesiąc przed wyjazdem z Charlotte w Karolinie Północnej, nie była przygotowana na język miejscowych, mówiących w tempie wyścigu o Grand Prix.
Poczuła zapach cytrusowej wody toaletowej i nie oglądając się, wiedziała, że Franco stał tuż za nią. Obróciła się.
– Mademoiselle?
Trzymał tuż przed nią kuszący kąsek. Nie pozostawało nic innego, jak spróbować. Zęby wbiły się w ciemną czekoladę i cierpką wiśnię. Przymknęła oczy, rozkoszując się smakiem. Sok z wiśni pociekł jej po brodzie, ale nim zdążyła go zetrzeć, przytrzymał go kciukiem, który przytknął do jej warg. Stacy wiedziała, że nie powinna, ale przełknęła i wysunęła język. Smak tak seksownego mężczyzny w połączeniu z najbardziej wyrafinowaną czekoladką, jaką kiedykolwiek jadła, spowodował u niej podniecenie, jakiego nigdy nie doświadczyła.
Pożądanie w oczach Franca otaczało ją gorącą falą.
– Idziemy na obiad? – Podał jej ramię wytwornym gestem.
Nie ma mowy, żeby mogła z nim pójść na obiad. Franco Constantine był zbyt atrakcyjny i zbyt pewny siebie. Sądząc po wyglądzie, był również zbyt bogaty jak na nią. Nie może sobie pozwolić na zainteresowanie takim mężczyzną. Powtórzyłaby błąd swojej matki i musiała później za to płacić całe życie.
Cofnęła się do wyjścia.
– Przepraszam. Właśnie sobie przypomniałam… że mam przymiarkę.
Otworzyła szklane drzwi i uciekła.
Stacy wpadła do luksusowego apartamentu z czterema sypialniami, w pięciogwiazdkowym hotelu Reynard, w którym zatrzymały się wraz z Candace, Amelią i Madeline.
Wszystkie trzy spojrzały na nią.
– Co tak wcześnie? – spytała Candace.
– Dlaczego mnie wystawiłaś temu facetowi?
Candace załamała ręce.
– Stacy, co ja mam z tobą zrobić? Franco jest dla ciebie idealny, a iskrzyło między wami tak, że się bałam, że w sklepie wybuchnie pożar. Trzeba było zjeść z nim obiad. Wiesz, kim on jest? Jego rodzina to właściciele Midas Chocolates.
– Sklepu?
– Słynnej na cały świat firmy. Najważniejszy konkurent Godivy. Mamy w Charlotte jeden ich sklep firmowy. Franco jest dyrektorem naczelnym tego całego interesu i jednym z najlepszych przyjaciół Vincenta. I jest absolutnie słodki.
Z tym trudno się było nie zgodzić.
– Nie szukam wakacyjnej przygody.
Madeline, pielęgniarka lekko po trzydziestce, odgarnęła z twarzy ciemne loki.
– To ja go wezmę. Z tego, co mówiła Candace przed twoim przyjściem, wynika, że jest niesamowicie seksowny. Krótki, intensywny romansik bez kłopotliwego zakończenia bardzo by mi odpowiadał. I nie musiałabym się martwić, że mnie zostawi, bo i tak wyjeżdżamy zaraz po weselu.
Wakacyjny romans. Stacy nie mogła sobie wyobrazić, jak można do tak intymnych spraw podchodzić tak nonszalancko. Ona czuła się bezbronna wobec bliskości drugiej osoby, dlatego w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach unikała takich sytuacji. W swoim wędrownym życiu nigdy nie zawarła przyjaźni na dłużej niż na kilka miesięcy, aż do czasu, gdy trzy lata temu zeszły się z Candace. Firma Stacy przeprowadzała audyt dla policji skarbowej w szpitalu, gdzie Candace pracowała. Posiadanie przyjaciółki było zupełnie nowym doświadczeniem dla Stacy i bardzo jej to odpowiadało, chociaż czasami czuła się outsiderką wobec trzech przyjaciółek pracujących w tym samym szpitalu. Madeline i Amelia były przyjaciółkami Candace, ale Stacy miała nadzieję, że po wspólnym miesięcznym pobycie w Monaco, staną się i jej przyjaciółkami. W przeciwnym wypadku, gdy Candace po ślubie tu zostanie, znów nie będzie miała nikogo.
Jednak pomysł Madeline co do Franca nie bardzo jej się spodobał, co było idiotyczne, bo spędziła w jego towarzystwie zaledwie dziesięć minut i nie rościła sobie do niego żadnych praw. Czy mogła mieć wakacyjny romans? Nie, absolutnie nie. To się nie mieściło w jej granicach ostrożności.
– No więc, czy jest sexy? – spytała Amelia, największa romantyczka z całej czwórki.
Wszystkie oczekiwały od niej jakiejś odpowiedzi. Ale jakiej? Nie miała doświadczenia w takich babskich pogaduszkach.
– Tak, ale w niebezpieczny sposób.
– Niebezpieczny? – powtórzyły wszystkie trzy.
Candace spytała:
– Jak to możliwe? Franco wydał mi się dobrze wychowany i szalenie uprzejmy.
Żadna z nich nie miała pojęcia, jak wyglądało dzieciństwo Stacy, a ona nie miała zamiaru dzielić się wstydliwymi szczegółami. Ani teraz, ani nigdy. Od chwili gdy skończyła osiem lat, wiedziała, że obie z matką muszą się wciąż pakować i przenosić do innego miasta. Kiedy Stacy się zorientowała dlaczego, było za późno. Jej ojciec był bogaty, więc kiedy maltretował żonę, władze przymykały oko, a gdy uciekała, wykorzystywał swoje możliwości, aby ją wyśledzić. Bogaci, ustosunkowani mężczyźni naginali reguły do swoich potrzeb i uważali, że stoją ponad prawem. Dlatego Stacy chciała takich unikać. Franco Constantine zdecydowanie należał do kategorii „unikać”.
Franco przyglądał się Stacy Reeves z przeciwnego końca sali kasyna. Nadawała się idealnie do realizacji jego celu. Należała do takiego typu kobiet, o jakim mówił ojciec. I będzie ją miał, niezależnie od ceny. Zawsze są jakieś koszty, pytanie tylko, czy ona jest ich warta? Bez wątpienia.
Przez trzydzieści osiem lat swego życia nigdy tak natychmiastowo i instynktownie nie zareagował na kobietę. Nawet na byłą żonę. Od chwili, gdy przed południem zobaczył odbicie oczu Stacy w szybie okna wystawowego, pragnął, żeby spojrzała na niego tak, jak na czekoladki – żarłocznie. Dotyk jej języka na swoim palcu odczuł jak porażenie prądem.
Szybki telefon do Vincenta upewnił go, że panna Reeves nadaje się do wymyślonej przez niego roli. Tak, zagranie w ukartowaną z ojcem grę będzie prawdziwą przyjemnością.
Franco zamówił dwa kieliszki szampana i ruszył w jej kierunku. Stała z dala od stołu z ruletką, obserwując swoje przyjaciółki, ale nie uczestnicząc w hazardzie. Od wejścia do kasyna pół godziny temu, nie postawiła ani raz na nic.
Dzisiejszego wieczoru kasztanowe włosy miała upięte na karku, co podkreślało jej smukłą szyję i delikatne uszy, które miał ochotę skubnąć zębami. Długa suknia bez rękawów w kolorze kości słoniowej delikatnie podkreślała jej figurę, ale niestety zasłaniała rewelacyjne nogi. Widać było tylko złote sandałki na wysokim obcasie.
Elegancka. Subtelna. Ponętna.
Razem będą wspaniali. Poczuł, jak krew zaczyna mu szybciej krążyć, gdy do niej podchodził. Przystanął, żeby zapamiętać jej zapach. Gardenia. Zmysłowy, ale słodki.
– Wygląda pani pięknie dziś wieczorem, mademoiselle.
Drgnęła i obróciła się.
– Monsieur Constantine.
– Franco.
Podał jej kieliszek, nie zważając na jej nieprzychylność. Jej oczy były teraz bardziej lazurowe niż w ciągu dnia. Ciekawe, jaki przybiorą odcień, gdy będą się kochali? Miał zamiar to sprawdzić.
Po chwili wahania wzięła od niego kieliszek.
– Merci, mon…
Dotknął jej palców obejmujących kryształową nóżkę kieliszka. Koniecznie chciał usłyszeć swoje imię z jej ust.
– Franco – powtórzył.
Przesunęła koniuszkiem języka po swych zachęcających czerwonych wargach. Nie może jej spłoszyć, jeżeli chce skutecznie zawrzeć układ.
– Franco. – Postarała się wypowiedzieć to z francuską wymową, a nie tak, jak wymawiali jego imię Amerykanie.
Dotknął brzegu jej kieliszka swoim.
– Á nous.
Zmarszczyła brwi.
– Słucham?
– Za nas, Stacy.
Nie zaproponowała mu, żeby mówił jej po imieniu i była to pierwsza, ale nie ostatnia poufałość, na jaką sobie pozwolił wobec tej pociągającej Amerykanki.
Zaczerwieniła się.
– Nie sądzę…
– Monsieur Constantine – przerwał jej damski głos.
Niechętnie puścił rękę Stacy i zmuszając się do uprzejmego uśmiechu, zwrócił się do trzech pań.
– Dobry wieczór paniom.
Candace dokonała prezentacji i Franco przywitał się z każdą z osobna, chociaż całym sobą pragnął się zajmować wyłącznie tą jedną, która wkrótce miała zostać jego kochanką.
Zamówił napoje dla pozostałych pań i wpatrywał się w Stacy, gdy unosiła kieliszek do ust. Marzył, że dotyka jej warg, a nie chłodnego szkła.
Czarnowłosa Madeline przysunęła się bliżej niego, patrząc mu w oczy, żeby nie miał wątpliwości, że się nim interesuje, natomiast szatynka Amelia zarumieniła się, udając, że nie widzi jej zachowania. Obie były atrakcyjne, ale on widział tylko Stacy. W końcu wszystkie trzy wróciły do ruletki, a on mógł się spokojnie zająć swoją ofiarą. Na tyle, na ile można mieć spokój w zatłoczonym kasynie.
– Obstawiałaś coś? – spytał, chociaż wiedział, że nie.
– Nie.
Sięgnął do kieszeni i wyjął garść żetonów.
– Chcesz spróbować szczęścia?
Otworzyła usta, zamknęła i znów otworzyła.
– To jest dziesięć tysięcy dol… euro!
– Oui.
Cofnęła się.
– Nie, nie. Dziękuję.
– Chcesz grać o wyższe stawki? Możemy iść do Salonu Touzeta, jeśli chcesz.
– To prywatny pokój.
– Oui.
Spojrzała na przyjaciółki, jakby miała nadzieję, że ją uratują, ale ich uwagę zajmowało całkowicie koło ruletki.
– Nie uprawiam hazardu.
Im bardziej odmawiała, tym bardziej jej pragnął. Czy udawała taką nieprzekupną, czy chciała podbić cenę? Może jedno i drugie, ale on wygra. Od czasu odejścia żony, zawsze wygrywa.
– Jesteś mi winna swoje towarzystwo przy jakimś posiłku.
– Dlaczego ja, a nie ktoś bardziej zainteresowany i chętny? – Delikatnie wskazała głową na swoją towarzyszkę Madeline.
Wzruszył ramionami.
– Kto to zrozumie, dlaczego się pragnie tej, a nie innej? – Koronkowy szal opadł jej z ramion. Franco przeciągnął palcem po nagim ramieniu. – Zjedz ze mną kolację, Stacy.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
– Chodź ze mną na kolację – powtórzył. – Jeżeli potem zdecydujesz, że nie chcesz się już ze mną spotkać, uszanuję to.
Uniosła głowę.
– A jeśli odmówię?
Uśmiechnął się. Podobała mu się ta gra w kotka i myszkę. Z trudem łapała oddech. W porządku, zainteresowanie jest obustronne.
– Wtedy ty i twoje przyjaciółki będziecie mnie widywały bardzo często.
Przygryzła wargę odrobinę nierównymi zębami. Jak mogła się oprzeć amerykańskiej obsesji idealnego uśmiechu?
– Jedna kolacja? To wszystko?
– Oui, mademoiselle. Nie przyjmuję odmowy.
– Ale ja nie chcę.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Twoje usta mówią jedno, a twoje piękne oczy co innego. Chcesz iść ze mną na kolację.
– W porządku. Jedna kolacja i zostawisz mnie w spokoju.
Odniesiony sukces podniósł mu poziom adrenaliny. Stuknął ponownie swoim kieliszkiem o jej. Zwycięstwo było w zasięgu ręki.
– Á nous, Stacy. Nous serons magnifiques ensemble.ROZDZIAŁ DRUGI
Nous serons magnifiques ensemble.
„Razem będziemy wspaniali”. Stacy jęknęła i rzuciła słownik na stolik. Jej zaróżowiona skóra i zniecierpliwienie nie miały nic wspólnego z porannym słońcem prześwitującym przez firanki. Można je było tłumaczyć jedynie pożądaniem, jakie zobaczyła w oczach Franca poprzedniego wieczoru. Śniły jej się jego oczy i dziurka w brodzie. Franco Constantine ją prześladował, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Ten kraj pełen był pięknych, bardziej wyrafinowanych i osiągalnych kobiet, a on z jakichś niewytłumaczalnych względów uparł się na nią. I chociaż było to na pewno naiwne z jej strony, ona również czuła, że coś ją do niego ciągnie. Instynkt mówił jej, żeby go odsunąć, ale ze względu na jego bliską znajomość z Vincentem było to trudne. Nie chciała ryzykować swojej przyjaźni z Candace.
Stacy kręciła się niecierpliwie na kanapie. Może mogłaby się zgodzić na kolację z nim, bez dalszych konsekwencji? W końcu bywała zapraszana przez różnych klientów, którzy niedwuznacznie dawali jej do zrozumienia, że chcieliby, aby się zajmowała nie tylko ich księgami rachunkowymi, a jej się udawało wycofać.
Otworzyły się drzwi od jednej z sypialni i do wspólnego saloniku weszła Madeline. Zauważyła filiżankę i dzbanek z kawą, którą Stacy zamówiła.
– Boże, jak dawno już nie śpisz?
– Kilka godzin. Mój zegar biologiczny nie może się przestawić.
– Więc będzie z was para z Frankiem?
– Pójdziemy tylko na kolację, a potem jest twój.
Poczuła, jak cierpnie jej skóra. Dlaczego tak się tym przejmuje? Franco był jak na nią zbyt bogaty i ustosunkowany, ale dlaczego inna nie może skorzystać?
– Nie, dziękuję. Wczoraj wieczorem, gdy już poszłaś, poznałam kogoś. Jest taki napalony… – Madeline nalała sobie filiżankę kawy.
Był to rodzaj babskich pogaduszek, których Stacy zupełnie nie znała. Gdzie leżały granice? O co należało zapytać? Jakich tematów unikać? Skończyło się na niezobowiązującym „Och?”.
– Och, tak – uśmiechnęła się Madeline. – Będzie moim przewodnikiem podczas zwiedzania, kiedy już skończymy łamanie naszej diety próbowaniem tortów weselnych, którymi nas dziś uraczy szef hotelowej kuchni.
Do pokoju wsunęła się po cichu Amelia.
– Czy dobrze usłyszałam? Wychodzisz gdzieś dzisiaj? Ja też, chociażby po to, żeby uniknąć Toby’ego Haynesa.
– Kogo? – spytała Stacy. Nazwisko wydało jej się znane.
Amelia się skrzywiła.
– Toby Haynes to kierowca rajdowy drużyny sponsorowanej przez hotel Reynard. To w jego samochodzie wybuchł pożar, który poparzył Vincenta.
– Á propos Vincenta. Pewnie obie poznałyście pana młodego, kiedy był pacjentem w waszym szpitalu? – Stacy nie pracowała w szpitalu i to był kolejny powód, dla którego czuła się trochę wyobcowana. Jak zwykle w życiu.
– Tak, a ten jego kierowca, Casanova dla ubogich, jest tu w Monaco i nie daje mi spokoju – jęknęła Amelia.
– Może mogłybyśmy zwiedzać we dwie? – zaproponowała z wahaniem Stacy. Te dziewczyny prawie jej nie znały i może wolałyby spędzić czas z kimś innym.
– Świetnie. Idę się ubrać.
Zadźwięczał dzwonek do drzwi apartamentu. Amelia, która była najbliżej, otworzyła. Gdy się do nich obróciła, trzymała bukiet pięknych gardenii.
– To dla ciebie, Stacy.
Serce zabiło jej mocniej. Nikt nigdy nie przysłał jej kwiatów. Wzięła pachnącą wiązankę i wyjęła bilecik. Pochyłym pismem napisano: „Dziś wieczorem, 20.00. Franco”.
– Od kogo są? – spytała Amelia.
Stacy nie mogła wydobyć z siebie głosu. Czy gardenie były przypadkowe, czy wyczuł zapach jej perfum? Madeline przeczytała bilecik przez jej ramię.
– Od jej pysznego czekoladziarza. Przyjeżdża po nią o ósmej wieczorem. Bon chance.
Stacy uśmiechnęła się niepewnie. Potrzebowała czegoś więcej niż szczęścia, żeby się oprzeć temu Francuzowi.
Madeline wstała, przeciągnęła się i ziewnęła.
– Amelio, dopilnuj, żeby Stacy włożyła coś seksownego. I włóż do torebki parę prezerwatyw. Bądź przygotowana.
Przygotowana na Franca Constantine’a? Niemożliwe.
Dzięki przyjaciółkom Stacy przygotowała się najlepiej, jak mogła, na wieczór z pokusą w osobie Franca Constantine’a, nie uwzględniając jedynie prezerwatyw, których z pewnością nie będzie potrzebowała.
Po degustacji weselnych tortów, kiedy poziom cukru w ich organizmach przekraczał wszystkie dopuszczalne normy, wraz z Candace i Amelią postanowiły spalić nieco kalorii, zwiedzając La Condamine, jedną z najstarszych części Monaco, a następnie, wczesnym popołudniem, pochodzić po wspaniałych sklepach na rue Grimaldi. Następnie wróciły do hotelu i oddelegowały Stacy do gabinetu kosmetycznego.
Teraz Stacy stała przed lustrem i wygładzała sukienkę od europejskiego projektanta, którą kupiła jej Candace, twierdząc, że będzie idealna na próbne wesele. Szafirowy materiał podkreślał jej sylwetkę, nie przylegając, a gorsecik na ramiączkach był tak skrojony, że nie musiała wkładać biustonosza. Czuła się w tym o niebo bardziej wytworna niż w czymkolwiek, co dotychczas posiadała.
Zadzwonił telefon i Stacy o mało nie wyskoczyła ze swych złotych sandałków. Jej współlokatorek nie było. Podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Bonsoir, Stacy – dotarł do niej głęboki głos Franca. – Jestem w holu. Mam wejść na górę?
Franco w jej apartamencie? Absolutnie nie.
– Nie, ja zjadę.
Odłożyła słuchawkę i przyłożyła dłoń do bijącego serca. Jedna kolacja. Tyle dasz radę. Zarzuciła na ramiona koronkowy szal, chwyciła złotą wieczorową torebkę i wyszła. Gdy drzwi windy się otworzyły, zobaczyła wysokiego mężczyznę, któremu trudno będzie się oprzeć. Ale się oprze. Franco, oparty o marmurowy filar, wyglądał równie apetycznie i grzesznie jak czekoladki, którymi ją karmił. Stacy odetchnęła głęboko i ruszyła na uginających się nogach.
Natychmiast ją zauważył i wyprostował się. Ciemnogranatowy garnitur i o ton jaśniejsza koszula podkreślały barwę jego oczu. Mierzył ją uważnym spojrzeniem, od upiętych włosów, po świeżo polakierowane paznokcie u stóp, żeby natychmiast wrócić znów do twarzy. Każda komórka jej ciała drgała pod wpływem tej wzrokowej pieszczoty.
Ujął jej rękę, nachylił się i dotknął ustami wierzchu jej dłoni tak leciutko, że może tylko to sobie wyobraziła.
– Vous enlevez mon souffle, Stacy.
Za żadne skarby nie była w stanie przetłumaczyć najprostszego zdania, kiedy tak na nią patrzył albo jej tak dotykał.
– Słucham?
– Dech mi zapierasz.
– Och.
„Och!”. Tylko tyle potrafisz wymyślić? Dopiero po chwili wypuścił jej rękę.
– Dziękuję. I dziękuję za kwiaty, ale nie powinieneś był.
– Nie mogłem się oprzeć. Ich zapach przypomniał mi ciebie. – Podał jej ramię i Stacy nie bardzo wiedziała, jak odmówić. Wsunęła więc rękę i dała się wyprowadzić z chłodnego wnętrza hotelu na ciepłe wieczorne powietrze. W zmierzchu otaczały ich światła Monaco. – Restauracja jest kilka przecznic stąd. Pójdziemy pieszo czy wolisz jechać taksówką?
– Nie przyjechałeś samochodem? – Wyobrażała go sobie jako zagorzałego kierowcę samochodów sportowych, który bierze zakręty z prędkością godną kierowców Grand Prix.
– Przyjechałem. Moja willa znajduje się na wzgórzach wychodzących na Larvotto. Za daleko, żeby iść pieszo. Ale koło restauracji nie ma parkingu.
Wczoraj, nim go poznała, pojechały z Candace autobusem na plażę Larvotto. W takim maleńkim kraju trudno go będzie unikać aż do ślubu.
– Chodźmy.
Lekki wiaterek rozwiewał jej włosy i Franco założył jej kosmyk za ucho. Pogładził ją przy okazji kciukiem po policzku.
– Chciałbym ci pokazać widok z mojego tarasu na Larvotto. Jest niezwykły.
Choćby był nie wiem jak niezwykły, nie miała zamiaru go oglądać. Musi nadać temu spotkaniu jak najmniej osobisty charakter.
– Skąd właściwie znasz Vincenta?
Po jego ustach przemknął uśmiech, jakby wiedział, że ona woli stąpać po pewniejszym gruncie.
– Wynajmowaliśmy wspólnie mieszkanie podczas studiów.
Spojrzała zdziwiona.
– Czy Vincent nie studiował na MIT?
– Tak.
– Mieszkałeś w Stanach? Nic dziwnego, że twój angielski jest taki dobry.
Skręcili za róg i doszła ją smakowita woń greckiego jedzenia. Zaburczało jej w brzuchu i uświadomiła sobie, że oprócz nadmiernej ilości słodyczy od rana nic nie jadła.
– Midas Chocolates sprzedaje swoje wyroby na sześciu kontynentach. Warto znać biegle kilka języków. Nie zawsze można znaleźć tłumacza i nie zawsze są wiarygodni. – Wszedł w wąskie przejście, którego by nie zauważyła, i zatrzymał się przed budynkiem w łososiowym kolorze z czerwonymi dachówkami. Nad zwykłymi drewnianymi drzwiami wisiała tylko mosiężna plakietka z adresem. – Jesteśmy na miejscu.
– To jest restauracja? Wygląda jak prywatne mieszkanie.
Miała nadzieję na coś mniej intymnego. Wysunęła rękę spod jego ramienia pod pretekstem poprawienia szala i natychmiast pożałowała. Źle jej było bez jego ciepła, mimo letniego wieczoru.
– Wiedzą o niej tylko miejscowi. Dobre jedzenie. Dobra muzyka. Wyśmienite towarzystwo.
Wściekła była na swoje rumieńce. Ten facet zbyt łatwo szafował komplementami, a ona już kiedyś uwierzyła w nieszczere pochlebstwa. Nie chciałaby jeszcze raz przeżywać takiego rozczarowania.
Otworzył drzwi jedną ręką, drugą obejmując ją w pasie. Weszła do środka i przystanęła zaraz w przedpokoju, który wyraźnie wskazywał na to, że było tu kiedyś prywatne mieszkanie. Szef stał we wnęce pod kręconymi schodami, a po lewej i prawej stronie widać było jadalnie, z kilkoma stolikami każda. Było intymnie, ale nie przesadnie. Tyle Stacy mogła znieść.
Kiedy jednak gospodyni zaprowadziła ich na górę, do pokoju, w którym znajdował się tylko jeden stolik, odezwały się jej wewnętrzne dzwonki alarmowe. Muzyka, którą słyszała na dole, sączyła się na górę przez otwarte drzwi balkonowe. Łagodny wietrzyk, pachnący kwiatami, poruszał cienkimi firankami i sprawiał, że płomienie świec wyglądały, jakby tańczyły.
Gdy siadała, Franco ściągnął z niej szal i udrapował go na krześle, dotykając przy okazji jej nagich ramion. Usiadł przy niej z boku, a jego kolana stykały się pod stołem z jej kolanami.
Wszedł jakiś starszy pan, odbył z Frankiem szybką rozmowę, po czym wyszedł. Stacy nic nie zrozumiała.
– Czy to był francuski? – spytała.
– Nie, monakijski, dialekt lokalny. Mieszanka włoskiego i francuskiego.
– I tego używałeś w swoim sklepie, kiedy się poznaliśmy?
– Tak, ale w Monaco najczęściej mówi się po francusku. A ty mówisz po francusku?
– Trochę. Miałam obowiązkowe dwa semestry na studiach, a potem uczyłam się z płyt przed przyjazdem tutaj.
– Możesz ćwiczyć ze mną – zaproponował, przykrywając jej dłoń swoją.
Błysk w jego oczach sugerował wyraźnie, żeby nie ograniczała ćwiczeń tylko do języka francuskiego. Stacy wysunęła rękę.
Obsługujący wrócił z tacą pełną małych faszerowanych pomidorków i pieczarek, nalał wino i wyszedł, mimo że jeszcze niczego nie zamówili.
– Nie ma tu karty?
– Nie, ale zaufaj mi. Nie pożałujesz.
Zaufaj. Nie miał pojęcia, jak trudno jej było ufać komukolwiek oprócz siebie. Sączyła wino, spróbowała pomidora nadziewanego krabami i zastanawiała się, jaki temat poruszyć, by zmienić romantyczny nastrój.
– Zdziwiłam się, że w Monaco prawo oparte jest na prawie francuskim, nawet ceremonia ślubna, i że z przysięgi małżeńskiej usunięto „wierność”. Dlaczego? Czy Francuzi nie potrafią być wierni?
Franco oparł się na krześle i spoważniał.
– Ja byłem wierny mojej żonie.
– Jesteś żonaty?
– Rozwiedziony. – Powiedział to zgorzkniałym tonem. – A ty?
– Nigdy nie byłam zamężna. – Nigdy nie była nawet w dłuższym związku. Miała jedną nieudaną przygodę w liceum i przelotny romans z kolegą z pracy. Odsunęła od siebie złe wspomnienia. – Jak długo byłeś żonaty?
– Pięć lat.
– I co się stało? – Nie był to wprawdzie jej interes, ale nigdy nie spotkała rozwiedzionej osoby, która nie miałaby ochoty rozmawiać o tym nieprzyjemnym doświadczeniu. Nawet słuchanie o cudzych brudach było lepsze niż poddawanie się urokowi Franca.
– Każde z nas chciało czego innego. – Wzruszył ramionami, jakoś sztywno.
– Masz dzieci?
– Nie.
Czy jej się wydawało, czy się zawahał?
– Utrzymujecie kontakty?
– Nie widziałem Lisette od czasu rozwodu.
– I to ci odpowiada?
– Absolutnie.
Wpatrywała się w niego, próbując oszacować jego szczerość. Patrzył wprost na nią, bez cienia wątpliwości. Jej ojciec tak łatwo nie odpuścił. Czy dlatego, że tak bardzo kochał jej matkę, czy też dlatego, że traktował ją jak swoją własność, jak twierdzili psychoterapeuci? Stacy wróciła do rozmowy.
– Czy zawsze mieszkałeś w Monaco?
– Nie, dzieciństwo spędziłem we Francji, pod Awinionem. Tam wciąż jest mój dom rodzinny. Przeprowadziłem się tutaj i przeniosłem siedzibę Midas Chocolates osiem lat temu, po rozwodzie. – Nagle spojrzał na nią uważnie. – Bardzo się starasz, żeby się nie bawić tego wieczoru. Dlaczego, Stacy?
Łatwo ją przejrzał.
– Mylisz się.
– Udowodnisz to, jak ze mną zatańczysz.
Jak mogła odmówić?
– Nie jestem zbyt dobrą tancerką.
Wstał, podał jej rękę i odsunął krzesło.
– Pas un problème. Poprowadzę cię. Rozluźnij się. Nie mam zamiaru cię połknąć przed deserem.
A co po deserze? Chciała go spytać, ale zbyt była przejęta jego bliskością, żeby sformułować jakieś zdanie. Splótł palce z jej palcami i ułożył ich dłonie na swojej piersi. Czuła bicie jego serca. Drugą ręką objął ją w pasie i przytulił brodę do jej skroni. Udami muskał jej uda. Był zbyt blisko. Próbowała się odsunąć, ale jego silne mięśnie nie pozwalały na to. Czuła suchość w ustach i gorąco na skórze. Miała ochotę poddać się pożądaniu, które w niej wzbierało.
– Skąd dochodzi ta muzyka? – spytała.
– Na tarasie gra kwartet smyczkowy.
Tańcząc, przesunęli się do otwartych drzwi tarasu, gdzie uniósł rękę, żeby obrócić Stacy w tańcu, ale zamiast jej pozwolić wykonać pełen obrót, przycisnął ją plecami do swej piersi, aby mogła z balkonu zobaczyć pełen kwiatów ogródek, w którym na parkiecie kręciło się w tańcu kilka par.
Przed nią roztaczał się skalisty krajobraz Monaco. W kraju przyrośniętym do górskich zboczy, gdziekolwiek się spojrzy, natrafia się na widok jak z pocztówek. Błyskające światełka wyglądały jak konstelacje gwiazd na pogodnym niebie.
– Jest pięknie.
Jego oddech musnął jej skroń sekundę przed tym, jak usta dotknęły jej skóry.
– Ty też jesteś piękna.
Schwycił ją za ramiona i obrócił do siebie, po czym oparł dłonie na barierce balkonu. Została uwięziona. Złożył leciutki jak piórko pocałunek w jednym kąciku jej ust, a po chwili w drugim. Przelotne, podniecające i niewystarczające pocałunki.
Pragnęła więcej. Chciała, żeby ją całował, tak naprawdę. To chyba rozmowa z Madeline o wakacyjnym romansie sprawiła, że Stacy pożądała tego, czego mieć nie mogła.
– Chodź ze mną dziś wieczorem do domu, Stacy. Je veux faire l’amour avec toi.
„Chcę się z tobą kochać”. Krew napłynęła jej do głowy, a następnie odpłynęła z oszałamiającą prędkością i osiadła nisko w podbrzuszu. Zamknęła oczy, przygryzła usta i pokręciła głową.
– Nie mogę.
Ale chciała. Naprawdę bardzo chciała. Seks nigdy nie był dla niej tak fascynujący, jak wszyscy opowiadali. Miała jednak wrażenie, że z Frankiem z pewnością byłby. Ale on był dokładnie takim typem mężczyzny, którego przysięgła unikać.
– Nie? Twoje usta tak mówią, ale to – nachylił się i pocałował pulsujące miejsce na szyi – mówi „tak”.
Była rozdarta między pożądaniem a rozsądkiem. Oparła dłonie o jego pierś i modliła się, żeby miała siłę odmawiać. Zauważyła jakiś ruch ponad jego ramieniem. Podziękowała w duchu za wybawienie.
– Kelner wrócił.
Franco wyprostował się powoli, ale w jego oczach widziała obietnicę: „Później”. Dobrze, że to ich ostatnia randka, bo miała wątpliwości, jak długo byłaby w stanie powtarzać „nie”.
A powiedzenie „tak” byłoby zbyt niebezpieczne.
– Czego ty chcesz, Stacy?
Cokolwiek by chciała, pragnął jej to dać. Oczywiście, w rozsądnych granicach. I odebrałby rewanż za swoją hojność. Przystanęła w ogrodzie hotelu Reynard.
– Co masz na myśli?
Dlaczego ona? Dlaczego ta kobieta tak go podnieca? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie od chwili, gdy ją wczoraj zobaczył przed sklepem Midas. Dotyk jej delikatnej pachnącej skóry zaostrzył jego apetyt.
– Jakie masz życzenie, gdy patrzysz w gwiazdy?
– Dlaczego uważasz, że mam jakieś życzenie?
– Oczy cię zdradzają.
Zawahała się.
– Zabezpieczenie finansowe.
– Pieniądze?
Omal nie wypluł tego słowa. Zawsze wszystko sprowadza się do pieniędzy, ale przypuszczał, że Stacy będzie chociaż próbowała ukryć swoją pazerność. Rozczarowała go. Naprawdę wierzył, że różni się od byłych żon jego ojca czy jego własnej. Ale nie. Wszystkie kobiety są takie same. Chociaż zachłanność Stacy była mu na rękę.
– Kiedy byłam dzieckiem, moja matka walczyła, by związać koniec z końcem. Czasem musiała wybierać między jedzeniem a czynszem. Dopóki nie znalazłam pracy jako księgowa, nie było mi łatwiej, a teraz… – Odwróciła się nagle i zanurzyła palce w fontannie. – Nie chcę już nigdy więcej być w takiej sytuacji.
– A twój ojciec?
Zesztywniała na moment.
– Nie było go przy nas.
Te zwierzenia sprawiły, że zmiękł, a nie mógł sobie pozwolić na sentymenty. Czas zawrzeć umowę.
– A gdybym mógł ci zapewnić bezpieczeństwo finansowe?
– Co masz na myśli? – Odwróciła głowę. – Czy oferujesz mi pracę?
– Oferuję ci milion euro za to, żebyś była moją kochanką do końca swojego pobytu w Monaco. Miesiąc, prawda?
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Żartujesz.
– Nie. Rozumiem, że masz zobowiązania wobec Candace i Vincenta, ale reszta twojego czasu będzie należała do mnie. Żadnych deklaracji miłości, żadnych fałszywych obietnic. Tylko namiętność, a dla ciebie zysk. Tu comprends?
Pokręciła głową.
– Nie, nie rozumiem. Proponujesz, że będziesz mi płacił za to, że będę z tobą spała? Jak prostytutka?
– We Francji utrzymanka to szanowana pozycja.
– Nie jestem Francuzką. A seks za pieniądze to seks za pieniądze. Nie jestem na sprzedaż, monsieur Constantine. Nie na godzinę, nie na tydzień ani nie na miesiąc. – Owinęła się ciaśniej szalem i cofnęła.
Przybliżał się z każdym krokiem, a ona się cofała. Nic cennego nie zdobywa się łatwo. Szanował ją za to, że nie przyjęła od razu jego oferty, jednak jej chciwość go rozzłościła. Pragnęła jego i pragnęła pieniędzy. Jej drżący puls, przyspieszony oddech i to wyraziste spojrzenie zdradzały ją. Więc po co temu zaprzeczać? Odmawiać sobie jednego i drugiego?
– Dlaczego nie mamy mieć korzyści z tej chemii, jaka jest między nami, Stacy? Będziesz podwójnie nagrodzona. Ja potrafię dać ci rozkosz, a ty będziesz miała zabezpieczenie finansowe, o którym tak marzysz.
Doszła do końca ścieżki, dosłownie i w przenośni. Niski murek uniemożliwiał jej ucieczkę. Franco opanowywał się cały wieczór, ale dłużej już nie potrafił. Uniósł rękę i przeciągnął dłonią po jej policzku.
– Obiecuję ci rozkosz, Stacy.
Westchnęła, ale nie odsunęła się. Wsunął palce w jej jedwabiste włosy i przytrzymał odchyloną głowę. Nareszcie mógł skosztować tych ust, o których marzył cały wieczór. Ona jednak stała sztywno, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Franco nie mógł zaakceptować porażki. Przyciągnął ją bliżej do siebie i wsunął dłoń pod jej sukienkę na plecach. Przesuwał rękę coraz niżej, wzdłuż kręgosłupa. Czuł, że Stacy drży, aż w końcu przylgnęła do niego, dotykając jego żeber swoimi miękkimi piersiami, a jej język dotknął jego języka. Nagle zesztywniała i wyrwała się z jego objęć.
– Nie. Ja… Ty… Nie mogę.
Widział jednak w jej oczach niezdecydowanie. Czy przyznawała się do tego, czy nie, jego propozycja ją kusiła.
– Dam ci dwadzieścia cztery godziny na przemyślenie mojej propozycji. Au revoir. Śpij dobrze, moja gardenio.
On nie będzie.