Od nowa - ebook
Jak daleko można uciekać, zanim przeszłość nas dopadnie? I co się stanie, gdy spojrzymy jej prosto w oczy?
Marta uciekła z kraju, zostawiając za sobą wszystko, co trudne. Dziś ma piękne życie,
włoskiego partnera, niezależność – i przeszłość, którą, jak sądzi, dawno zostawiła za sobą. Gdy umiera jej matka, Marta musi wrócić do rodzinnego domu, o którym chciała zapomnieć. Do siostry, z którą łączy ją więcej żalu niż miłości. I do syna, który wciąż czuje się porzucony. To nie jest historia łatwego odkupienia. To historia kobiety, która boi się być matką. I chłopca, który nie wie, czy umie wybaczyć.
„Od nowa” to prawdziwa i głęboko poruszająca opowieść o stracie, dojrzewaniu i o tym, że miłość czasem przychodzi dopiero wtedy, gdy przestajemy jej szukać.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368037869 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dominika? Czego ona może ode mnie chcieć? – zapytałam samą siebie na widok przychodzącego połączenia, które pojawiło się na wyświetlaczu mojego telefonu.
Od lat nie miałyśmy z siostrą zbyt bliskiej relacji. Jeśli to w ogóle jeszcze można było nazwać jakąkolwiek relacją. Tak naprawdę, odkąd wyjechałam do Włoch, widywałyśmy się tylko w święta, a od jakiegoś czasu już nawet w grudniu nie chciało mi się wracać do domu.
Dom. Ciekawe słowo. Zabawne, że wciąż nazywałam nim tamte strony… Mimo że nie czułam już przynależności ani do mojej rodziny, ani tym bardziej do tej zapyziałej wioski pod Krakowem.
Po kilkunastu sekundach telefon przestał dzwonić. Odetchnęłam z ulgą, ponownie skupiając się na trasie wskazywanej przez nawigację. Jechałam właśnie do jednego z klientów firmy, dla której pracowałam.
Moje myśli poszybowały jednak odruchowo w kierunku Polski. Poczułam ogromną dumę. Przez ostatnie lata osiągnęłam więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. Gdy zaraz po liceum postanowiłam wyjechać do Włoch, wszyscy mnie krytykowali. Jedynie mama mówiła, że to dobra decyzja, że dzięki temu będę miała lepsze perspektywy.
Na samo wspomnienie rewolucji, jaka wydarzyła się w moim życiu, gdy miałam piętnaście lat, poczułam ucisk w żołądku. Minęło tyle lat, a ja wciąż reagowałam w ten sam sposób. Miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie, uwalniając znajome poczucie zagubienia, odrzucenia, bólu, złości na los, rozczarowania samą sobą.
– Było, minęło – mruknęłam pod nosem, próbując odgonić czarne myśli.
I wtedy na moim telefonie znów pojawiło się zdjęcie Dominiki.
– Poważnie?! – Od niechcenia nacisnęłam zieloną słuchawkę.
– No wreszcie! Dodzwonić się do ciebie to jakiś koszmar!
– Tak się składa, że jestem dość zajęta. Wiesz, praca, te sprawy… Za to też powinnam przepraszać? Sorry, ale widocznie nie każdy może sobie pozwolić na to, żeby całymi dniami siedzieć w domu, tak jak ty.
– Wiesz co, Marta? Jeśli myślisz, że dzwonię do ciebie, bo zebrało mi się na pogaduszki, to się mylisz. Nie masz pojęcia o niczym, a o moim życiu to już na pewno. Dorośnij wreszcie. Tak czy inaczej, nie obchodzi mnie ani to, co teraz robisz, ani to, co o mnie sądzisz.
– Więc po co dzwonisz? Może mnie oświecisz, bo trochę mi się spieszy.
– Mama nie żyje – rzuciła tak po prostu.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Miałam wrażenie, jakby ktoś z całej siły kopnął mnie w brzuch, tak mocno, że na moment zabrakło mi tchu.
Mama nie żyje? Ale jak to?!
– Kiedy to się stało? – wydukałam, zjeżdżając na pobocze.
– Wczoraj. Od dawna chorowała, ale nie chciała się leczyć. Była zbyt zajęta wychowywaniem twojego syna. A właśnie, pamiętasz jeszcze, że masz syna?
– Pamiętam – wycedziłam przez zaciśniętą szczękę.
– Sporo z nim kłopotów było ostatnio. Prosiłam mamę, żeby odezwała się do ciebie, ale wiesz, jak to ona, nie chciała cię tym obarczać. Do końca wierzyła, że da sobie z nim radę, ale cóż… Zdrowie zaczęło o sobie przypominać.
– Co z nim? Co z Tomkiem? – zapytałam, czując drżenie całego ciała.
– Na razie wezmę go do siebie, ale, wybacz, nie na stałe. Jesteś już dorosła, masz pracę, „wspaniałe życie…” – powiedziała cynicznym tonem. – Chyba stać cię już na to, żeby wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje gówniarskie decyzje.
– Oczywiście – odparłam sucho.
– Pogrzeb jest za trzy dni. Będzie miło, jeśli wpadniesz. A jeżeli nie, to za parę dni skontaktuję się z tobą w sprawie przekazania Tomka.
– Przekazania… – powtórzyłam. – Mówisz o nim, jakby był jakąś paczką…
– A nie jest? No sama powiedz? Kim dla ciebie był przez te wszystkie lata?! Marta, na litość boską, on ma już piętnaście lat!
– Wiem, ile ma lat!
– Tak?! Ach, rzeczywiście! Zapomniałam o tym, że twoje macierzyństwo ogranicza się do wysyłania mu kartek na urodziny. No brawo! Matka roku!
– Nie muszę tego słuchać. Dziękuję ci za informację i za to, że wzięłaś Tomka do siebie. Odezwę się do ciebie, a teraz wybacz, muszę kończyć. Mam robotę… – to powiedziawszy, nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
*
Łzy napłynęły do moich oczu. Dobrze, że dopiero teraz i że nie rozkleiłam się w trakcie rozmowy. Lata spędzone we Włoszech nauczyły mnie skutecznego ukrywania emocji. Od zawsze musiałam radzić sobie sama. Nigdy nie mogłam na nikogo liczyć. I choć byłam z siebie dumna, bo wszystko, co miałam, zawdzięczałam sobie, to jednak w środku wciąż byłam tą małą dziewczynką, która tak bardzo potrzebowała akceptacji, bliskości, wsparcia i zwyczajnej miłości.
Miłości… To właśnie przez tę durną miłość moje życie się posypało!
Poznałam go, gdy miałam trzynaście lat. Byłam w nim taka zakochana!
Jego rodzice kupili dom w naszej miejscowości. Zmęczeni miastem, postanowili przenieść się na wieś. To była najlepsza chata w całej okolicy.
Byłam w szoku, że Oskar w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Do dziś pamiętam, jak latem siedziałyśmy z moją przyjaciółką na ławce, zajadając się lodami na patyku. To było dwa dni po zakończeniu roku szkolnego. Oskar podjechał pod sklep na swoim wypasionym rowerze, którego wszyscy mu zazdrościli. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Od razu oblałam się rumieńcem i poprosiłam Ankę, byśmy stamtąd poszły. Ona jednak się uparła, żeby zostać. Po chwili Oskar wyszedł ze sklepu z plastikową bransoletką.
– Nic piękniejszego tu nie mają, ale gdyby mieli, to wykupiłbym wszystko, co trzeba, żebyś się zgodziła pójść dziś ze mną na spacer – powiedział i mi ją podał.
Zamurowało mnie.
Taki chłopak?! Z takiego domu?! Ze mną?!
Anka odpowiedziała za mnie, że oczywiście się zgadzam. Umówiła nas na osiemnastą na przystanku autobusowym. A ja przez cały ten czas nie odezwałam się ani słowem.
Co to były za emocje! Do dziś uważam, że to była najlepsza randka w moim życiu. Mimo że teraz żyję w pięknym miejscu, mam świetną pracę, cudownego partnera, to jednak tamten zachód czerwcowego słońca miał wyjątkowy smak.
Smak budzącej się kobiecości.
Smak pierwszej miłości.
Smak nadziei, że może właśnie kiełkuje coś, co będzie tym osławionym „na zawsze”.
*
– Marta, ma dove cazzo sei?!1 – usłyszałam w słuchawce poirytowany głos Bruno. – Klient wydzwania, że nie ma z tobą kontaktu. Co jest?!
– Bruno… Wybacz… Już do niego jadę. – Słowa mojego faceta w jednej chwili sprowadziły mnie na ziemię.
– Gdzie jesteś?! – powtórzył.
– Niedaleko. Za piętnaście minut powinnam u niego być. Przeproś go ode mnie.
– Ja?! Ja mam go przepraszać?! Chyba żartujesz! Sama to zrobisz! Co się z tobą dzieje?
– Nic… Nic takiego… – wydukałam.
– Dziwnie brzmisz. Wszystko okej? – W końcu się uspokoił.
– Tak. To znaczy… nie…
– Nic nie rozumiem. Dobrze się czujesz?
– Bruno, moja matka nie żyje – wypowiadając na głos te słowa, ponownie poczułam znajomy ból w okolicach brzucha. – Cholera, nie wierzę w to, co właśnie powiedziałam. Moja matka nie żyje… – powtórzyłam, czując wyjątkowo gorzki smak tych słów, i ponownie się rozkleiłam.
Bruno odwołał moje dzisiejsze spotkanie i kazał mi wracać do domu. Tak też zrobiłam.
*
Przez całe popołudnie brzęczały mi w uszach słowa mojej siostry. „Jesteś już dorosła, masz pracę, wspaniałe życie… Chyba stać cię już na to, żeby wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje”. A przecież tak naprawdę to od dawna byłam dorosła. Ba! Stało się to dużo szybciej niż w jej przypadku!
Chyba to właśnie ta słynna „dorosłość”, która spadła na mnie tak niespodziewanie, wywołała tę najprostszą i najbardziej pierwotną reakcję. Ucieczkę. Tak, w tym byłam naprawdę dobra.
Miałam wrażenie, że przez całe moje życie przed czymś uciekałam. Najpierw przed problemami, jakie były w rodzinnym domu… Wtedy nie miałam zbyt wielu opcji, więc znikałam w magicznym świecie książek. Może to właśnie one tak mnie „ukształtowały”. To one pozwoliły mi uwierzyć, że kiedyś pojawi się ten słynny książę na białym koniu, który mnie uratuje.
Nie pojawił się. Za to ja nadal uciekałam. Wciąż czekając na to, aż zjawi się ktoś, kto sprawi, że moje życie z dnia na dzień stanie się lepsze.
Pochodziłam z patologicznej rodziny, a to na zawsze zostawia w człowieku pewną rysę. Skazę, którą wydaje ci się, że widzi każdy, kto tylko na ciebie spojrzy. Coś, co sprawia, że przez całe życie czujesz się tak, jakbyś miała napisane na czole „jestem gorsza”. Bo ojciec był pijakiem, bił matkę, aż w końcu zachlał się na śmierć…
Pamiętam dokładnie ten moment. I to uczucie ulgi. To było chwilę po tym, gdy pojawił się Tomek. Ojciec nie wychodził z ciągu przez całą moją ciążę, aż w pewnym momencie jego organizm nie wytrzymał. Ponoć wypił jakiś niesprawdzony bimber. Miałam to gdzieś. Cieszyłam się. To było chore, ale ja naprawdę się ucieszyłam na wieść o jego śmierci. Przynajmniej jeden problem się rozwiązał. I choć innych wciąż było sporo, to jednak wierzyłam, że jakoś sobie z mamą poradzimy. Ale tak się nie stało.
Młody dawał w kość, a ja byłam totalnie rozwalona psychicznie po porodzie… Do tego moja matka… Przez całe życie płakała przez ojca, a gdy ten umarł, zaczęła z niego robić świętego. Czasem miałam wrażenie, jakby brakowało jej piątej klepki.
Teraz wiem, że to było współuzależnienie. Coś, z czego sama do dziś się leczę. Ale w tamtych czasach nikt nie używał takich sformułowań, a tym bardziej nie proponował, by je przepracować. Ba! Mój ojciec nawet nie pozwalał nazywać siebie alkoholikiem. Bo przecież „on to kontrolował”.
Wspomnienia z mojego dzieciństwa przetaczały się przez moją głowę niczym tornado. Siedziałam na piekielnie drogiej kanapie w moim ekskluzywnym włoskim apartamencie i znów czułam się jak ta zagubiona dziewczynka z małej wsi. Nalałam sobie wina do kieliszka i spróbowałam ukoić nerwy. Niestety, ani ten kieliszek, ani żaden z kolejnych nie pomagały w zagłuszeniu tego wszystko, co powróciło niczym najgorszy koszmar.
Od tak wielu lat nie cofałam się już myślami do tych bolesnych doświadczeń, że teraz poczułam się tak, jakby nagle puściła we mnie jakaś tama. Tama, którą budowałam przez tyle czasu, a która okazała się tak niezwykle krucha… Zburzyło ją tylko jedno zdanie…
Moja mama nie żyje.
To zmieniało wszystko. I byłam tym kompletnie przerażona.
------------------------------------------------------------------------
1.
1 Marta, gdzie ty, do cholery, jesteś?! (wł.)2
Po rozmowie z Anką, moją przyjaciółką z dzieciństwa, jedyną osobą z Polski, z którą wciąż utrzymywałam kontakt, poczułam się odrobinę lepiej. Musiałam się wypłakać, wykrzyczeć, a ona jak nikt inny potrafiła ukoić moje nerwy.
Znałyśmy się jak łyse konie. Tylko ona wiedziała o mnie wszystko. Tylko przy niej nie musiałam niczego udawać. Tylko ona zawsze starała się mnie zrozumieć, nie oceniając tego, co robię. Zawsze była przy mnie, na dobre i złe, pokazując, że to, co z pozoru „złe”, czasem może okazać się tym, czego najbardziej potrzebujemy. I tak też starała się przedstawić mi tę sytuację.
Dla mnie było jednak za wcześnie na takie analizy. Śmierć mamy bolała. Bolały mnie wszystkie niewypowiedziane przez lata słowa. Bolało mnie to, że nie zdążyłam się z nią pożegnać, podziękować… Że nigdy nie usłyszałam od niej, iż jest ze mnie dumna. I że już nigdy nie będę miała okazji spojrzeć w jej smutne oczy.
Tak, zawsze miała smutne oczy. Nawet gdy się uśmiechała.
Nasza więź była specyficzna. Moja siostra od ósmego roku życia wychowywała się w Warszawie. Mama „oddała ją” swojej bezdzietnej siostrze, bo Dominika była oczkiem w jej głowie. Zawsze taka grzeczna i mądra… W mieście miała mieć perspektywy na lepszą przyszłość. Zabawne, że to właśnie ona skończyła jako kura domowa.
Ja byłam wpadką. Matka nie chciała mieć więcej dzieci. Ojciec był pijakiem, nie było pieniędzy… Ale, niestety, w tamtych czasach kobiety nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Któregoś wieczoru ojciec „przyszedł po swoje”. Dzisiaj nazwalibyśmy to gwałtem. Wtedy to był „obowiązek małżeński”. Do dziś pamiętam odgłosy tych „obowiązków” dobiegające z sypialni rodziców, gdy byłam mała. Pamiętam, jak za każdym razem mama później płakała cichutko w kuchni…
To wtedy powiedziałam sobie, że nigdy nie podzielę jej losu. Nigdy się nie zakocham. Nigdy nie zwiążę z żadnym facetem. Nienawidziłam ojca. A mimo to podświadomie chciałam zwrócić na siebie jego uwagę. Z naiwnością dziecka wierzyłam, że jak będę miała dobre stopnie, wygram konkurs recytatorski czy będę najlepsza w biegu na czterysta metrów, to on może się zmieni. Doceni to, co ma. Może nawet mnie pokocha… Boże, jaka ja byłam naiwna.
I choć z jednej strony nienawidziłam mężczyzn, to z drugiej rozpaczliwie pragnęłam, by pojawił się „ten, który mnie uratuje”. I wtedy w moim życiu pojawił się Oskar. Był dla mnie jak dar od niebios. Przystojny (jeśli można tak powiedzieć o nastolatku), kulturalny, bogaty, z dobrego domu. Tak bardzo różnił się od wszystkich moich kolegów ze szkoły. Nie mogłam uwierzyć, że zwrócił na mnie uwagę, na taką zwyczajną dziewczynę, z patologicznej rodziny…
*
– No nic, czas spojrzeć prawdzie w oczy. Muszę mu wreszcie powiedzieć o wszystkim… – westchnęłam do siebie.
Tak, mój partner, a równocześnie szef, wciąż niewiele wiedział o mojej przeszłości. Gdy mnie poznał, byłam już zadbaną businesswoman ze specyficznym akcentem. Lubiłam siebie w tej roli. Piękne ubrania, ładne mieszkanie w Rzymie, egzotyczne wakacje… Ciekawe, co ojciec by powiedział, gdyby mógł zobaczyć, jak daleko zaszłam.
Czasem się zastanawiałam, czy robię to wszystko dla siebie, czy może po to, by coś udowodnić mojej rodzinie albo ludziom ze wsi, którzy przez tyle czasu wytykali mnie palcami. To jednak nie był moment, żeby się nad tym zastanawiać. Tego wieczoru czekała mnie ciężka rozmowa i nie wiedziałam, jak mam się za nią zabrać.
*
– Ciao, amore! Come stai?2 – Bruno z czułością pocałował mnie w czoło i usiadł obok mnie.
– Bywało lepiej – odparłam zgodnie z prawdą.
– Tak mi przykro. Liczyłem, że w końcu poznam twoją mamę… Mogę ci jakoś pomóc?
– Potrzebuję wolnego. Chyba nieco dłuższego niż zwykle.
– Jasne. Nie ma nawet o czym mówić. Pytałem jako twój partner, nie jako szef.
– Bruno… My… Musimy porozmawiać. – Podciągnęłam kolana pod brodę i otuliłam je ramionami.
– Chcesz wyjechać do Polski na jakiś czas? Jasne, rozumiem. Nie ma najmniejszego problemu. Postaram się do ciebie szybko dołączyć, ale sama wiesz, jaki mamy teraz bałagan w firmie. – Podrapał się nerwowo po głowie. – Kiedy jest pogrzeb?
– Za trzy dni. Ale spokojnie, nie musisz na niego przyjeżdżać. Chyba nawet wolałabym być tam sama. Moja rodzina jest dość… specyficzna. Poza tym nie widziałam się z nimi tyle lat…
– Rozumiem – odpowiedział lekko rozczarowany.
– Bruno, to nie tak.
– A jak? Wstydzisz się mnie? Jesteśmy razem od trzech lat. Przez ten czas ani razu nie byłaś w Polsce, nie znam twojej rodziny, przyjaciół… Myślałem, że traktujesz nasz związek poważnie, ale skoro nie chcesz mnie mieć przy swoim boku nawet w takiej chwili… Nie wiem, czasem mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz. Kto wie, może nawet masz w Polsce męża…
– O czym ty mówisz?!
– Nie wiem! Marta, ja nic nie wiem! Nic nie wiem o tobie! Wiem tylko tyle, że jesteś świetna w marketingu i że mieszkasz we Włoszech od kilkunastu lat. Że zaczynałaś na zmywaku i zrobiłaś zawrotną karierę. Jesteś niezależna, zaradna, pewna siebie i niesamowicie silna. Tyle wiem. Nie uważasz, że to jednak trochę za mało?
– Przesadzasz. Mieszkamy razem nie od dziś. Znasz mnie lepiej niż…
– Niż kto? Bo wiem, z jakim sosem lubisz jeść makaron? Wiem, jaki jest twój ulubiony serial? Marta, ja naprawdę się staram. Od dawna próbuję jakoś przebić się przez tę twoją zbroję, ale ty…
– Nie dopuszczam cię do prawdziwej mnie – wyrecytowałam to, co powtarzał mi nie od dziś.
– Chociaż tyle, że sama to przyznajesz.
– Masz rację. I chyba właśnie o tym chciałam dziś z tobą porozmawiać. Bo widzisz… Jest coś, o czym nie wiesz. Bruno… Ja… Ja mam syna.
*
Pokrótce opowiedziałam mu o mojej pierwszej miłości. O tym, jaka byłam zakochana i jak pewnego dnia zauważyłam, że okres mi się spóźnia. Miałam piętnaście lat i byłam przerażona. Bałam się o siebie, o moją przyszłość, a przede wszystkim o to, jak zareagują rodzice. Byłam wściekła na siebie i na Oskara. Wiedziałam, że dla mojej mamy to będzie ogromny cios. Ona tak bardzo we mnie wierzyła. Tak bardzo pragnęła, żebym miała lepsze życie niż ona. Po cichu liczyła na to, że Dominika mi pomoże i któregoś dnia zabierze do Warszawy… A tu bach! W sekundzie moja przyszłość rozpadła się jak domek z kart. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
To był koszmar. Przez jakiś czas ukrywałam to przed wszystkimi, aż do pamiętnej lekcji WF-u, podczas której zasłabłam. I wtedy się zaczęło. Ojciec mnie pobił, matka płakała przez tydzień, w szkole i na wsi wytykali mnie palcami, a Oskar… No cóż… Przestał się odzywać.
Po jakimś czasie dowiedziałam się od sprzedawczyni z naszego sklepu, że rodzice wysłali go do szkoły z internatem. W Gdańsku. Bo przecież dalej się nie dało…
Jego rodzice, a potem on, zawsze na czas płacili alimenty. Oczywiście musiałam poddać się badaniom, bo „przecież taka dziewucha jak ja mogła zaciążyć z każdym”. Dokładnie pamiętam ten moment, gdy te słowa padły z ust jego matki.
Przez wiele lat miałam nadzieję, że może Oskar się ze mną skontaktuje, ale nigdy tego nie zrobił. Nigdy. Taka to była ta wielka miłość… Cóż, „było miło, ale się skończyło” – jak to mawiała moja babcia.
Była cudowną kobietą. I chyba jedyną osobą, która w tamtym czasie stanęła po mojej stronie. Wiedziała, jakie jest życie, i powtarzała, że to nie koniec świata i że ode mnie zależy, co będzie dalej. Zawsze mówiła, że poddać się jest najłatwiej, ale prawdziwe życie jest wtedy, kiedy decydujemy się podnieść rękawicę. Że to właśnie wtedy możemy poczuć esencję naszego istnienia. Że to ta walka, ta chęć życia, którą mamy w sobie, jest siłą, która może odmienić nasz los.
Babcia z ogromnym bólem patrzyła na moją mamę. Widziała, że ona już dawno się poddała. Nie walczyła ani o siebie, ani o mnie. Podporządkowała się temu, co przyniosło jej życie, bo tak było łatwiej. Walka wiązała się z ryzykiem, ze strachem, z niewiadomą. A ona sama chyba nigdy nie uwierzyła w to, że mogłoby ją czekać coś dobrego. Dziś nazwalibyśmy to „syndromem ofiary”, wtedy… taki żywot wybierała większość kobiet. Jak dobrze, że te czasy mamy już za sobą.
*
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – Bruno spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Bo to wszystko, cała ta moja historia… Bruno, ty jesteś eleganckim facetem, z dobrego domu, kulturalnym… Jak byś zareagował, gdybym na pierwszym spotkaniu powiedziała ci, że mój ojciec był alkoholikiem?
– A co to ma do rzeczy? Przecież to, że on był alkoholikiem, to jego problem, jego słabość. To nie świadczy o tobie, tylko o nim.
– Tak ci się tylko wydaje. Ja do dziś… Zresztą szkoda gadać. Tak czy inaczej, patologiczna rodzina, dziecko w wieku kilkunastu lat, brak wykształcenia…
– Dobrze wiesz, że w dzisiejszych czasach bardziej liczą się umiejętności, doświadczenie i siła przebicia, a tego nigdy ci nie brakowało.
– Tak, wiem, ale uwierz mi, nie było mi łatwo. Wiele mnie kosztowało, by stać się tą osobą, którą jestem dzisiaj, ale w środku… – Nagle załamał mi się głos.
– W środku dalej jesteś „tamtą dziewczyną”?
– Czasem. Choć staram się do tego nie wracać.
– W każdym razie, kurde, Marta, dziecko… – Przesunął nerwowo dłonią po swojej twarzy.
– No właśnie. Widzisz, na początku myślałam, że trochę zarobię we Włoszech, a potem wrócę do domu. Ale spodobało mi się tu. Ten wasz zupełnie inny styl życia, sam fakt, że mogłam zacząć od zera, mogłam być inną osobą, bez żadnych „łatek” i bycia ocenianą… Wreszcie poczułam, że wszystko jest w moich rękach, i patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, myślę, że wykorzystałam ten czas najlepiej, jak potrafiłam.
– Widujesz się z nim?
– Z Tomkiem?
– Z twoim synem… tak.
– Nie. Od kilku lat go nie widziałam. Mama zajęła się jego wychowaniem. Całkiem nieźle im się żyło. Ojciec Tomka płaci alimenty, ja też przesyłam im pieniądze. Na początku starałam się go odwiedzać, ale… Co tu dużo mówić, nie mam pojęcia o dzieciach. Nie ma między nami żadnej więzi. Tak naprawdę ja nic o nim nie wiem, poza tym, że ma piętnaście lat i lubi piłkę nożną. Szczerze mówiąc, jestem totalnie przerażona tym, co teraz będzie. Ja… Ja nie nadaję się na matkę. Nawet samo to słowo ciężko przechodzi mi przez gardło. Widzisz, ja zupełnie nie czuję się matką. Nigdy się nią nie czułam i chyba nigdy nią nie byłam.
– Zaskoczyłaś mnie… – powiedział po chwili. Wstał, wziął szklankę i nalał sobie odrobinę whiskey.
– Wiem. I wiem też, że nie lubisz dzieci. Zresztą tak jak ja… Tomek, co prawda, jest już nastolatkiem, ale to chyba jeszcze gorzej… Nie wiem, co robić. Nie chcę przenosić się do Polski. Z drugiej strony trudno mi sobie wyobrazić, żeby on miał się przeprowadzić tutaj. Nie zna przecież języka, tam ma przyjaciół i całe swoje życie…
– Spokojnie, spokojnie… Nie wybiegajmy tak bardzo w przyszłość. Jesteśmy w tym razem. Znajdziemy jakieś rozwiązanie, które będzie dobre dla obu stron – mówiąc to, objął mnie ramieniem. – Zobaczysz, wszystko się jakoś poukłada.
– Poważnie? – Łzy napłynęły mi do oczu.
– No a co? Myślałaś, że cię zostawię z tym wszystkim samą? Za kogo ty mnie masz? Marta, kocham cię, a to, co mi powiedziałaś, niczego nie zmienia. Cieszę się, że paradoksalnie ta sytuacja sprawiła, iż udało mi się przebić nieco przez tę twoją skorupę.
– Jesteś niesamowitym facetem, wiesz?
– Wiem. A ty bardzo silną kobietą. I ogromnie cię za to podziwiam. – Uniósł dłonią mój podbródek i delikatnie mnie pocałował.
*
– Dobra, trzeba ci poszukać jakichś biletów do Polski. Na pewno nie chcesz, żebym przyjechał na pogrzeb?
– Nie. Przepraszam cię, ale… Moja siostra jest na mnie wściekła. Reszta rodziny raczej też nie czeka na mnie z otwartymi ramionami. Muszę to jakoś poukładać. Tyle lat zwlekałam, żeby się z tym zmierzyć… Wolałabym, żebyś się pojawił, jak już odrobinę to wszystko ogarnę.
– Jak sobie życzysz, księżniczko. Ale pamiętaj, jedno twoje słowo i jestem w samolocie.
– Wiem. Dziękuję ci. Kocham cię.
– A ja ciebie!
------------------------------------------------------------------------
1.
2 Witaj, kochanie! Jak się masz? (wł.)