-
promocja
Odbicie przeszłości. Cienie prawdy, tom 1 - ebook
Odbicie przeszłości. Cienie prawdy, tom 1 - ebook
Czy można zrekompensować lub usprawiedliwić zdradę albo inną winę bez konfrontacji z nią samą? Czy życie opiera się na przeznaczeniu, w którym nie ma miejsca na przypadki?
Daniel świętuje sukces zawodowy w agencji towarzyskiej. Zdradza żonę, a podpatrzone tam lusterko przywraca u niego miłe wspomnienia i wywołuje fascynację dziewczyną, z którą spędza noc. Dodatkowo zgubiony w agencji pendrive każe mu sądzić, że kolejne spotkanie z Martą jest mu przeznaczone. Opowiada jej o chorej córce. Dziewczyna w relacji z Danielem dostrzega szansę na odkupienie swojej winy – wyrzuca sobie, że kiedyś nie zapobiegła śmierci brata. Składa mężczyźnie trudną do odrzucenia propozycję, która może uratować życie jego dziecka, ale zagrozić jego małżeństwu.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68560-12-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pyk – jasna ścieżka pomknęła od koronki do połowy łydki.
– Cholera! – Agata klapnęła na łóżko, zrolowała pończochę i cisnęła ją na dywan.
Obtarła nos wierzchem dłoni i sięgnęła po kolejne opakowanie, ale od razu je odłożyła. Przemierzyła pokój, biorąc kilka głębokich wdechów. Na wysokości otwartych drzwi łazienki mignęło jej odbicie w lustrze – z daleka świecił czerwony nos. Z podpuchniętymi oczami i włosami w nieładzie wyglądała jak lumpiara spod nocnego, a nie wypiękniona na bal księżniczka. Księżniczka. Kuźwa! Tylko księcia brak. Trąciła nogą drzwi i zapuchnięta zmora zniknęła. Agata wzięła kilka głębokich wdechów. Musiała się opanować, bo inaczej pójdzie na imprezę z gołymi nogami, ewentualnie w zimowych barchanowych rajstopach.
Poprawiła wpijające się w żebra fiszbiny stanika, upchnęła nieznośnie wypiętrzony biust. Nie bacząc na to, że przechodnie ujrzą przez firankę postać w negliżu, przysiadła na parapecie. Obrzuciła smętnym spojrzeniem sukienkę. Uszyta z lejącego materiału w nasyconym wrzosowym kolorze, z cieniutkimi ramiączkami odkrywającymi plecy, kopertowym dekoltem i rozcięciem niemal po biodro, zachwycała nawet na wieszaku.
Oderwała się od okna i musnęła materiał. Odwiedzała kreację kilka razy w sklepie, przymierzała, oglądała, ale przepaść między ceną a portfelem świeżo upieczonej pielęgniarki niezmiennie przypominała Rów Mariański. Tydzień temu, kiedy zdecydowała ostatecznie, że założy którąś ze starych kiecek, kurier dostarczył suknię opakowaną w szary papier opatrzony malutkim, narysowanym odręcznie serduszkiem. Metki już nie było. Cały Daniel – wydał na nią instruktorską wypłatę ze sporym okładem. Potem upierał się, że nic nie wie na temat przesyłki.
Agata przełknęła gulę w gardle i zerknęła na zegarek. Było po szesnastej – najwyższy czas, żeby wziąć się w garść, przypudrować rozgoryczenie i przywołać na twarz uśmiech. Przyda się, przynajmniej na początku, gdy koleżanki przyklejone do partnerów będą wypytywać, dlaczego przyszła sama. Potem już jakoś pójdzie; coś zje, wypije parę drinków, trochę potańczy, a później wymknie się do domu.
Rozerwała nową paczkę pończoch i ostrożnie wciągnęła je na nogi. Założyła ciemnoszare, sprezentowane przez tatę na tę okazję szpilki i zdjęła z wieszaka sukienkę. Po chwili walki z zamkiem przejrzała się w lustrze i słabo uśmiechnęła. Leżała jak uszyta specjalnie dla niej. Fiolet fantastycznie grał ze śniadą, muśniętą czerwcowym słońcem skórą. Daniel świetnie wyglądałby przy niej w popielatym garniturze i białej koszuli…
Ustawiła się bokiem do lustra, wysunęła nogę z rozcięcia. Odsłonięte szczupłe łopatki i zgrabne udo balansowały na granicy elegancji i seksu. Tak właśnie miało być.
– Tylko głowa jakby dokręcona od innej lalki – mruknęła Agata, po czym ostrożnie, by nie przydepnąć rąbka sukni, usiadła przy biurku.
Przysunęła bliżej lusterko i koszyczek z kosmetykami. Spryskała twarz mgiełką, wklepała pod oczy krem, potem nałożyła rozświetlającą bazę, kryjący podkład i korektor, dużo korektora, na koniec transparentny puder. Zastygła z pędzlem w dłoni. Spoglądała na nią emanująca satynowym blaskiem twarz.
Agata uśmiechnęła się do niej i raptem uświadomiła sobie, że czegoś jej brakuje – od rana siedziała w całkowitej ciszy, nie grało nawet radio u rodziców na dole. Znalazła w torebce telefon i zastanowiła się, jaka muzyka poprawiłaby jej nastrój. Nagle ikonę YouTube’a przykryło okienko wiadomości od Przemka.
Bawcie się dziś dobrze, uczcij należycie wejście na drogę pielęgniarskiej kariery.
– Bawcie się! – prychnęła Agata i odpisała szybko:
Dzięki, Przemo, ale liczba mnoga jest tu nie na miejscu. Daniel pognał dziś rano do Radziejowic. Podobno mama stoi nad grobem. Jeśli dobrze liczę, trzeci raz w tym miesiącu. Aktualnie mam ochotę wepchnąć ją do tego grobu.
Nacisnęła wyślij, nie dając sobie czasu na przemyślenia. Jeszcze by zmiękła i złagodziła ton. Ulżyło jej. Trochę. Przypomniała sobie o niedokończonym makijażu. Wybrała na ekranie koncert i pokojem zawładnął głęboki mezzosopran Adele. Podkreśliła kredką i bez tego wyraziste brwi, spryskała twarz utrwalaczem, nałożyła na powieki opalizujący grafitowo cień i pociągnęła rzęsy maskarą.
Gdy zamierzała ocenić efekt końcowy, przez dźwięki muzyki przebiło się piknięcie. Spojrzała na komórkę – odpowiedź od Przemka:
Ech, cały Krótki. Przykro mi, że tak wyszło. Ale nie daj sobie zepsuć imprezy. Pamiętaj, że to Twój wieczór.
Agata podziękowała zdawkowo, odłożyła telefon i okręciła się przed dużym lustrem. Take it all, które akurat buchnęło energetycznym rytmem, obudziło mrowienie w brzuchu. Odsunęła firankę i w pokoju zatańczyły słoneczne refleksy. Jej też zachciało się tańczyć. Może nie tak to sobie wyobrażała, może nie będzie u jej boku Daniela, ale czy to wyklucza dobrą zabawę? Zakołysała przed lustrem biodrami, a w nogach zagrały sprężystość i precyzja; resztki pamięci mięśniowej wypracowanej przez lata tanecznych treningów. Z dreszczem ekscytacji pomyślała o chwili, gdy muzyka wsiąka w ciało, a ono poddaje się rytmowi. I o krótkich chwilach odpoczynku od tańca, które spędzi wśród rozbawionych przyjaciół. Opowiedzą setny raz, która ile razy zemdlała przy wkłuciach, powspominają emocje towarzyszące pierwszym kontaktom z prawdziwymi pacjentami, pośmieją się ze zdziwaczałego wykładowcy od farmakologii.
Wyobrażenie posiadówki przy elegancko zastawionych stołach obudziło ssanie w żołądku. Pochłonięta od rana lamentowaniem z powodu nagłego wyjazdu Daniela zjadła tylko jedną z kanapek, które podsunęła jej pod nos mama.
Spojrzała znów w lustro i potarła nos, bo w głowie zakiełkowała jej przekorna myśl. Właściwie dlaczego miałaby iść sama? Czekała na tę imprezę od tak dawna, więc dlaczego ból brzucha potencjalnej teściowej miałby jej popsuć plany?
Zerknęła na zegarek i przeprowadziła szybki research, przewinęła w głowie listę potencjalnych kandydatów. Odrzuciła od razu tych, którym brakowało fantazji, by zebrać się w ciągu dwóch godzin na imprezę, oraz tych, którzy by to zrobili, licząc na ciąg dalszy. Oraz tych, o których Daniel mógłby być zazdrosny; nie chciała zrobić mu przykrości. Postukała aparatem o nasadę dłoni i wybrała numer.Rozdział 1
Marta sięgnęła do torby i wyjęła paczkę cieniasów. Rzadko paliła, ale teraz naszła ją nieodparta ochota, by odbębnioną wreszcie rutynową wizytę u lekarza nagrodzić smakiem Vogue’a. Przez listowie przedarł się promień słońca i pudełko zabłysło obiecująco perłową zielenią. Sięgała po zapalniczkę, gdy coś twardego pacnęło ją w ramię. Papieros przepadł w czeluściach torby. Fuknęła i się rozejrzała. W trawie leżała zszargana piłka tenisowa. Kilka sekund później obok piłki pojawiły się dziecięce stopy i posiniaczone kolana.
– Przepraszam. – Na oko czteroletni rudzielec przestępował z nogi na nogę. Palce zakończone paznokciami z żałobą zwijały róg szortów w rulonik, druga ręka wskazywała piłkę. Szmaragdowe punkciki oczu spoglądały na Martę z przesadzoną skruchą; mały opanował procedurę przeprosin do perfekcji.
– Nie ma sprawy, zmiataj. – Machnęła ręką.
Odprowadziła go rozbawionym spojrzeniem. Dołączył do siedzącej na ocienionej ławce kobiety. Towarzyszyła jej niemal doskonała kopia rudzielca. Kobieta pogładziła drugiego syna po chudych łopatkach i – pewnie w nagrodę za odwagę cywilną – wręczyła mu banana. Chłopcy siedzieli teraz ramię w ramię, majtali nogami i zajadali, poszturchując się i gestykulując.
Marta obserwowała ich przez dłuższą chwilę; wyławiała zaczepne spojrzenia, odgadywała potyczki słowne. Wyczuwała więź, która sprawiała, że brat w jednej sekundzie przeistacza się z przyjaciela w śmiertelnego wroga i na odwrót. Próbowała oderwać od nich wzrok, zawrócić z drogi, która tyle razy zagnała ją w groźne zaułki wspomnień. Wbrew instynktowi zachowawczemu przywołała smak przynależności; bezpiecznej i oczywistej jak oddychanie. Pozwoliła sobie na to, choć wiedziała, że na końcu tej drogi, niczym na uciekającego bohatera filmu, czeka na nią mur nie do przeskoczenia.
Z zamyślenia wyrwało ją piknięcie smartfona. Odczytała wiadomość od Renaty:
Mamy małą zmianę. Bądź gotowa na 12.30.
Straciła ochotę na palenie. Zamknęła oczy i zwróciła twarz ku koronie drzewa, by nasycić się gościnnym chłodem, zanim wyjdzie na rozpaloną ulicę.
Związała włosy w gruby supeł na czubku głowy, uzbroiła się w okulary przeciwsłoneczne, wyszła z Lasku Brzozowego i ruszyła Lanciego w stronę Płaskowickiej.
Niespełna godzinę później, ubrana w szafirową sukienkę bez ramiączek i szpilki, wsiadła do czekającego przed bramą osiedla audi.
– Cześć, a ty przypadkiem nie miałeś dziś kuć do egzaminu z makroekonomii? – Wsunęła się na miejsce obok kierowcy. Pomyślała, że w ciemnych okularach rodem z Top Gun, z lekką opalenizną łagodzącą blizny po trądziku i modnie wymodelowaną fryzurą Igor prezentował się niczego sobie. Co nie zmieniało faktu, że nie był w jej typie.
– W świetle nadchodzących wakacyjnych wydatków bardziej interesuje mnie mikroekonomia mojego własnego portfela – odparł i ruszył. – Poza tym muszę załatwić coś przy placu Zawiszy, więc wspaniałomyślnie zaoferowałem Renacie, że cię podrzucę.
– Dzięki, łaskawco. Znasz procedurę – raczej stwierdziła niż zapytała. Nie słuchała odpowiedzi; wiedziała, że Igor zadba o nią lepiej niż którykolwiek z chłopaków podsyłanych przez Oskara. Zapatrzyła się w okno. Jak zwykle potrzebowała chwili na wczucie się w rolę.
Wchodząc w dyskretnej asyście Igora do Radissona, przylepiła do twarzy uśmiech.
*
Daniel dostrzegł Agatę w progu restauracji; szukała ich wzrokiem. Uniósł rękę, ale uprzedziła go Natka.
– Mama! – Objęła ramionami jej uda i wtuliła buzię w plisy spódnicy. – Pachnies spitalem. – Wyciągnęła w górę ręce.
Agata posadziła ją na biodrze i nadstawiła policzek do całusów. Spod uśmiechu przebijało znużenie.
– Co to za okazja, że gnałam tu prosto z pracy? – Uwolniła się od Natki i usadowiła na kanapie naprzeciw Daniela i Julki. – Padam z nóg. – Westchnęła. – Mieliśmy robotnika przywalonego przez rusztowanie i adepta parkuru po upadku z dachu, w dodatku Iwona musiała pójść na zastępstwo na chirurgię… – Urwała i spojrzała badawczo na Daniela. Słuchał jej sprawozdania z ledwo wstrzymywanym uśmiechem.
– No dobra, mówcie, co się dzieje. Tylko, błagam, zamówmy coś najpierw, bo mam żołądek jak zasuszona śliwka. – Dała znak kelnerowi.
– Buon giorno! – Śniady nastolatek obdarzył ją klasycznym południowym uśmiechem. – Miło mi znów państwa widzieć.
– Buon giorno, Marcello! Dla mnie na początek bruschetta, a potem średnia prosciutto, dla dziewczynek średnia na spółkę. Połówka Julki z kurczakiem i symbolicznie sera, trzeba jej ograniczać tłuszcze. Natka może dostać szynkę i więcej sera.
– Dla mnie jak zwykle duża diabolo. Poproś tatę, żeby nie żałował peperoncino – dorzucił Daniel. – Poprosimy też o butelkę białego, dobrze schłodzonego wina, może być z bąbelkami.
– No, no… – Agata uniosła brwi.
– Bo tata dostał zlecenie na osiedle! – Julka przykryła dłonią usta i łypnęła na Daniela.
– No tak! Przez ten kociokwik na oddziale kompletnie zapomniałam! Naprawdę macie to zlecenie? – Nie czekając na odpowiedź, podeszła do Daniela i musnęła ustami jego policzek.
Przytrzymał ją lekko za rękę i zrobił miejsce obok siebie. Zawahała się, ale skorzystała. Owionął go swojski, niepowtarzalny miks perfum Versace Bright Crystal i środków dezynfekujących.
Julka przesiadła się na miejsce mamy. Podparta na łokciach, z rozjaśnioną buzią, obserwowała, jak tata otacza ją ramieniem.
– Tak, po tysiącu poprawek nasza wizja ostatecznie przypadła prezesowi do gustu. Podpiszemy za parę dni umowę i zapłacą nam za projekt koncepcyjny. Wygląda na to, że zamkniemy dwa tysiące dziewiętnasty rok na sporym plusie. – Daniel emanował aurą zdobywcy.
– Prosecco dla państwa, tata poleca, sam testował. – Marcello zaprezentował operloną butelkę. Na znak Daniela nalał wina do kieliszków. Zniknął w kuchni i po kilku sekundach wrócił na salę obładowany talerzami.
– Pizza idzie! – Natka porzuciła segregowanie kamyczków w donicy z beniaminkiem.
Na widok bruschetty Agacie zaburczało w brzuchu tak głośno, że kelner z trudem zachował powagę. Rodzina nie okazała ani krzty taktu.
Daniel uniósł kieliszek, ale Agata go powstrzymała.
– Za twój sukces. – Spojrzała mężowi w oczy. – Jesteśmy… Jestem z ciebie bardzo dumna.
– Tak, tata, jesteś najlepsiejszym architektem na świecie! – Julka spełniła toast wodą mineralną.
– Raczej handlowcem, ale bardzo dziękuję. – Skłonił nisko głowę i upił łyk. Bąbelki przyjemnie łaskotały podniebienie. – Tylko musicie wiedzieć, że zlecenie nie oznacza końca pracy, a dopiero jej początek – zastrzegł, zwracając się do dziewczynek. – Ktoś kupił nasz pomysł, zaufał nam, ale zapłaci dopiero wtedy, gdy przygotujemy projekt i uzyskamy pozwolenie na budowę. To długa droga. Mnie i wujka Przemka czeka baaardzo dużo roboty.
– Ale pójdziesz z nami jutro do zoo? Obiecałeś. – Julkę frapowały raczej plany krótkoterminowe.
– Obiecałem, więc pójdę, tylko może w piątek. Jutro rano jadę do biura, a wieczorem świętuję z pracownikami. – Zerknął z ukosa na Agatę. Zeskrobywała z bluzki Natki kropki sosu pomidorowego.
Daniel przyciągnął żonę do siebie, a ona wtuliła się w jego ramię. Stuknęli się kieliszkami.
– A jak już tata zarobi te pieniądze, to przeprowadzimy się do Radziejowic. Zbuduje nam domek na drzewie. Z drabinką linową. I postawimy basen – rzuciła Julka znad talerza. – O, taki głęboki. – Zademonstrowała poziom wody na własnej szyi.
Kieliszek w dłoni Daniela znieruchomiał.
– Słucham? – Agata puściła jego ramię.
– Tata mówił, że dom po babci Hani jest teraz nasz – wyjaśniła Julka, wydłubując z pizzy skrawki rukoli.
– Szkoda, że tata nie porozmawiał o tym najpierw ze mną. – Agata wwierciła wzrok w Daniela. Jej kości policzkowe drżały, ślad po ospie na płatku nosa podrygiwał rytmicznie. Mechanicznym ruchem uwolniła z wysokiego krzesełka Natalkę. Zmięła leżącą obok talerza serwetkę.
Julka spoglądała spłoszona to na mamę, to na tatę.
Daniel w milczeniu studiował etykietę na flakoniku z oliwą.
– Czy ty naprawdę musisz myśleć tylko o sobie? – Agata nie wytrzymała. – Nie przyszło ci do głowy, że powinieneś ustalić to ze mną, zanim namieszasz dzieciom w głowach?
– Przecież porozmawiałbym z tobą, to oczywiste – odparł znużonym tonem. Wiedział już, że to koniec sielanki. – Ale przyznaj chociaż, że to niezły pomysł. Mógłbym pracować z domu, dziewczynki miałyby miejsce do zabawy na powietrzu, a…
– Widzę, że już wszystko obmyśliłeś! – Serwetka w palcach Agaty zamieniła się w twardą kulkę. – A co z moją pracą? – Zignorowała ciekawskie spojrzenia pary przy sąsiednim stoliku. – Może nie mam ochoty tkwić na zadupiu tylko dlatego, że masz do niego sentyment!
– Radziejowice to nie żadne zadupie. Odkąd otworzyli ekspresówkę, dojazd do Warszawy zajmuje niewiele ponad pół godziny. Wiedziałabyś o tym, gdybyś częściej tam bywała – odgryzł się. – I nie chodzi tu wcale o mój sentyment, tylko…
Urwał, gdy Agata sięgnęła po torbę. Przywołała Natalię i ponagliła Julkę, która grzebała smętnie w jedzeniu. Wreszcie pochyliła się ku Danielowi.
– Jesteś pieprzonym egoistą. – Zniżyła głos. – I nie wycieraj sobie ust dobrem Julki. Najlepszą opiekę będzie miała w Warszawie, mając obok swojego lekarza. Jestem pielęgniarką i potrafię zadbać o własną córkę – dorzuciła. – Nie zamieszkam w domu, w którym na każdym kroku straszy duch Hanki. Myślałam, że po jej śmierci pęknie ta wasza cholerna stalowa pępowina. Mój błąd. – Pociągnęła Natalkę, ignorując jej głośne protesty.
Julka przylgnęła przelotnie do Daniela, zajrzała mu przepraszająco w oczy i dołączyła do Agaty. Z progu posłała tacie smutny uśmiech.
Osamotniony, popatrzył ponuro po talerzach i potarł w zamyśleniu płatek ucha. Rozumiał, że Agatę zmęczył dyżur, ale zdecydowanie przesadziła. Przede wszystkim jednak był wściekły na siebie. Nie tak miało wyglądać to popołudnie. Po wyjściu z BDC zarezerwował stolik, odwołał panią Olę i odebrał dziewczynki kolejno z przedszkola i szkoły. Gawędził z Julką i Natką w drodze do Fabrizia. Opowiedział im o sukcesie Archeonu i niesiony entuzjazmem wspomniał o Radziejowicach. Chciał tylko, żeby dzieliły z nim nastrój, a trudno, żeby ekscytowała je umowa z deweloperem. A może wcale nie? Może podświadomie próbował zaskarbić sobie ich przychylność, mieć po swojej stronie, gdy przedstawi pomysł Agacie? Powinien zgadnąć, że podzielą się bajeczną wizją z mamą. Fuck!
Najbardziej szkoda mu było Julki; zapewne obwiniała się o zepsuty wieczór. Z takim rozanieleniem patrzyła na niego i Agatę, gdy przez tę krótką chwilę siedzieli objęci niczym zgodna para… Naprawdę myślał głównie o niej, gdy rozważał przeprowadzkę. Ta niesprawiedliwość ze strony Agaty bolała najbardziej.
Nadgryzł od niechcenia kawałek zimnej pizzy i popił ciepławym prosecco.
Ciekawe, czy w ogóle zauważy piwonie, które dla niej kupił? Może ich widok jeszcze bardziej ją rozjuszy? I bardzo dobrze, niech je nawet wywali. Nie będzie płaszczył się przed! I mogłaby wreszcie przestać czepiać się mamy. Chociaż po jej śmierci.
Przywołał w końcu Marcella, zapłacił rachunek i wyszedł na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Od chodnika bił żar, ale powietrze rozrzedzały słabe powiewy.
Zawahał się i ruszył do domu okrężną drogą. Kluczył w zamyśleniu ulicami, studiował wystawy sklepów. Park, dwie godziny temu niemal wymarły, rozkwitł gwarem rozmów i śmiechu. Po alejkach śmigały nastolatki na hulajnogach i brzdące na rowerkach biegowych; miasto łapało oddech. U wylotu skweru zatrzymała go wibracja w kieszeni.
Piwonie cudnie pachną. Dziękuję.
Wypuścił głośno powietrze. Podarował uśmiech staruszce doglądającej rozłożonego przy przystanku autobusowym kramiku z bukietami. Uszedł kilka kroków i zawrócił. Kupił dwa pęczki spiętych gumką recepturką stokrotek.Rozdział 2
Niebo nad Wilanowem przechodziło z granatu w blady róż, uśpione uliczki rozbrzmiewały jedynie świergotem ptaków. Daniel przystanął na rogu Nałęczowskiej i Sobieskiego. Przez moment rozważał, czy nie zamówić Ubera. Powąchał rękaw koszulki; owocowa woń zmieszana z nutą nikotyny przyprawiła go o dreszcz. Opanował się i zastanowił. Nie mógł wrócić tak wcześnie do domu. Ostatecznie powlókł się Sobieskiego w kierunku centrum. Szedł długo przed siebie, mijając bloki, prostokąty zieleni, szpalery krzaków, pawilony handlowe i pierwszych przechodniów. Przytłaczało go wrażenie, że świat uległ przeobrażeniu, choć materia, z której był zbudowany, pozostała pozornie taka sama – asfalt był asfaltem, a trawa trawą. Jednak nic nie będzie już takie jak wczoraj. Przeskoczył granicę, do której nigdy nie śmiał nawet podejść. Wzbierało w nim gorzkawe oszołomienie, ale bardziej przerażało go odkrycie, że poczucie winy ustępuje pola czemuś w rodzaju tęsknoty. Śledził uciekające spod stóp kwadraty chodnika. Próbował rozwikłać tę plątaninę doznań, analizując krok po kroku, jak do tego doszło: euforia podkręcona szklanką Jacka Daniel’sa przywiodła go do willi na Wilanowie. Nie pamiętał, który z nich, Łukasz czy Tomek, wpadł na pomysł pójścia do klubu, jak to nazwali. Dlaczego bezrefleksyjnie mu przyklasnął? Może chciał się poczuć jednym z nich; równym kumplem kończących studia chłopaków? Poczuć wiatr w żaglach, jak wtedy, gdy schodził z deski, a rozwiana grzywa, opalenizna i chłopięcy urok wystarczały, by poderwać dziewczynę w barze przy plaży? A może to wspomnienie awantury z Agatą skłoniło go, by udowodnić sobie, że jeszcze nie zdziadział? Chciał popatrzeć na zgrabne dziewczyny, dać się podrywać, poczuć się znów atrakcyjnym facetem.
Adres znaleźli w internecie. Miało być z klasą. Elegancko i szykownie. Nie będą świętować początku oszałamiającej kariery na zatęchłej domówce z dziewczynami obwieszonymi biżuterią z Rossmanna.
– Czyli do Charlene? – upewnił się taksówkarz z silnym wschodnim akcentem.
– Do Charlene. – Tomek przybrał niedbały ton światowca.
– To panom portfele schudną – skwitował kierowca. – Wynajęcie domu w Wilanowie kosztuje ze dwadzieścia tysi za miesiąc, to i ceny muszą być wysokie. Ale podobno warto, zdarzają mi się tam kursy, to wiem, co mówię. – Puścił oko do wstecznego lusterka.
– Proszę pana. – Daniel poczuł się w obowiązku przemówić w imieniu podwładnych. – Jesteśmy najlepszymi architektami w stolicy i niedługo będzie nas stać, żeby sobie w tym… Charlene wykupić abonament. Dobrze mówię? – Obejrzał się z przedniego siedzenia na chłopaków.
Gdy kluczyli wąskimi alejkami, Danielowi mignęła ambasada jakiegoś egzotycznego kraju. Wreszcie stanęli przed kutą furtką z wideofonem. Wzdłuż płotu prężył się szpaler cisów. Ukryty za krzewami dwukondygnacyjny dom z kremową elewacją wyglądał jak ubogi krewny między wymuskanymi posiadłościami. Danielowi zaświtało w głowie, że legalny klub go-go powinien mieć jakiś szyld. W tym wypadku ktoś wyraźnie zadbał o to, by budynek nie przyciągał uwagi – zewnętrzne rolety szczelnie zasunięto, przez co willa sprawiała wrażenie niezamieszkanej. Odgadł, że stoi u progu regularnej agencji towarzyskiej. Zawahał się, ale Tomek zdążył nacisnąć przycisk domofonu i męski głos zaprosił ich do środka. Taksówkarz bez słowa podążył za nimi.
Za ciężkimi drewnianymi drzwiami sączyła się muzyka; jazzowa przeróbka jakiegoś kinowego hitu z lat dziewięćdziesiątych. Gdy weszli, wchłonął ich półmrok przełamany fioletową poświatą. Na prawo od wejścia, za plecami chłopaka w białej koszuli, królowała witryna zastawiona alkoholami we wszystkich barwach tęczy. Daniel przypomniał sobie, że drinki w takich miejscach kosztują czasem więcej niż seks. Faktycznie na półkach próżno było szukać etykiet z cenami. Zakręciło mu się w głowie. Nagle poczuł się tu obco, jakby ktoś wepchnął go na plan filmowy, a on nie wiedział, jaką rolę odgrywa. Ogarnęła go ochota, żeby uciec, ale głupio mu było ciągnąć teraz chłopaków za rękaw.
Przy końcu lustrzanego blatu dostrzegł dwóch barczystych mężczyzn w garniturach. Hokery wydawały się przy ich posturze dziecięcymi krzesełkami, które lada moment pękną pod zbyt dużym ciężarem. Popijali wodę z cytryną niby zajęci pogawędką, a jednak co rusz omiatali wzrokiem zakamarki salonu i wejście. Daniel napotkał spojrzenie jednego z nich i choć ten skinął w jego stronę przyjaźnie, nie wątpił, że w razie potrzeby połamałby mu ręce. Poczuł na karku dreszcz niepokoju, ale teraz dołączyła do niego ekscytacja nowym, które raptem zdało się pociągające.
Bliżej środka baru siedziały dwie dziewczyny. Wysoka blondynka w połyskującej sukience odgarniała co chwila włosy, których końcówki muskały głęboki dekolt. Towarzyszyła jej niższa, krępa brunetka w wężowych szortach i koronkowym topie.
Zachęceni gestem i uśmiechami przysiedli się do nich i zamówili po drinku. Poszło szybko; parę żartów i łyk procentów skróciły dystans. Dziewczyny zaproponowały przeniesienie się w wygodniejsze miejsce. Dopiero wtedy zauważył, że trzy kręgi fioletowej poświaty kryją loże. Półokrągłe sofy z wysokimi oparciami tworzyły intymne zakątki. Pośrodku każdego lśnił czarny prosty stolik, do tego wisząca lampa z minimalistycznym czarno-złotym abażurem. Całość emanowała subtelnym przepychem. Elementy wystroju z pewnością nie pochodziły z meblowej sieciówki. Sopocki klub go-go, w którym Daniel bawił się lata temu na wieczorze kawalerskim kumpla, nie dorastał temu lokalowi do pięt.
Zerknął na rozpartych w sofach mężczyzn. Pogratulował sobie w duchu, że założył na wieczorne wyjście jedyną koszulkę Ralpha Laurena, przynajmniej nie wygląda jak ubogi krewny wśród bossów i armanich.
Rozsiedli się na jednej z sof. Gawędzili chwilę o wszystkim i o niczym. Daniel odgadł, że dziewczyny do towarzystwa, podobnie jak meble, zostały poddane starannej selekcji. Ich żarty pulsowały zachętą, ale dobór słów dowodził, że nie tylko figura decydowała o zatrudnieniu. Pociągnął łyk chivasa z wodą; torfowy posmak wyścielił gardło ciepłem. Zerknął na Łukasza, który błądził palcami po udzie brunetki, Kariny. Dziewczyna o jasnych włosach gładziła kark Tomka i bawiła rozmową Daniela, ale wciąż zerkała w głąb salonu. Nagle jej bordowe usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Przywołała gestem koleżankę, która schodziła na dół. Dopiero teraz wypatrzył schody ukryte między skrajem baru a narożną sofą.
Nowo przybyła skręciła w stronę ich loży. Wyprostowana, z uniesioną głową lawirowała między stolikami. Odprowadzały ją taksujące spojrzenia mężczyzn. Daniel obserwował ją znad szklanki. Była bardzo szczupła, wręcz chuda. Jej wzrost nie pasował do postury, więc skierował wzrok na dół. Nie pomylił się – nosiła ryzykownie wysokie czarne lakierowane szpilki. Stąpała w nich pewnie, jakby stanowiły przedłużenie zgrabnych nóg w czarnych pończochach. Tylko zgadywał, że ma pod spodem pończochy, ale cóż mogłaby mieć innego? Blond włosy zaczesane gładko na jedną stronę kończyło symetryczne cięcie na wysokości odsłoniętego obojczyka.
Zupełnie nie w moim typie, uznał, zawiesiwszy spojrzenie na dekolcie ze wstawką z czarnej siateczki. Pomyślał, że jakoś taktownie wybrnie i rozejrzy się za innym towarzystwem, ale już była przy nim. Siedzisko niemal nie drgnęło, gdy zajęła miejsce.
– Mam na imię Sabina – powiedziała; nie półgłosem, nie lepkim szeptem, tylko tonem, którym mogłaby przedstawić się komukolwiek.
– Daniel – wypalił i urwał, bo przebłysk rozsądku podpowiedział mu, że powinien zmyślić imię.
Obejrzał się na Łukasza, jakby chciał poszukać u niego rady, ale miejsce, które ten wcześniej zajmował z Kariną, było puste. Tomek konwersował z drugą z dziewczyn, a ich splecione dłonie wskazywały na to, że także dobili targu.
– No cóż, klasowe seksbomby zajęte, a tobie przypadła w udziale chuda myszowata z ostatniej ławki. – Sabina się roześmiała, jej śmiech zabrzmiał jak toczące się po szkle monety.
– Seksbomby bywają przereklamowane. – Nie przyszło mu do głowy nic bardziej błyskotliwego. Sięgnął do ucha, ale cofnął rękę.
Zareagowała śmiechem, a on nabrał odwagi. Właściwie parę minut rozmowy nie zawadzi. Potem pod byle pretekstem podziękuje za towarzystwo i wróci do domu. Rozluźniony postanowieniem usiadł wygodniej na fioletowym pluszu.
Odpowiadał na pytania – bezpośrednie, a jednak wciąż mieszczące się w definicji small talku. Nie wytrzymał i pochwalił się zamówieniem na projekt osiedla. Sabina wzniosła toast za pomyślność jego firmy. Brzęknęły szklanki, a on wreszcie poczuł się doceniony. Ktoś dostrzegł w nim człowieka sukcesu. Kontrakt z BDC to przecież głównie jego zasługa. Roztoczył przed Sabiną i sobą samym wizję rozwoju Archeonu.
Słuchała z zainteresowaniem, w jej szaroniebieskich oczach błyszczał szczery podziw. Zadała nawet jakieś pytanie całkiem do rzeczy, a Daniel odpowiedział z wizjonerskim rozmachem. Z każdym zdaniem rosło w nim przekonanie, że teraz pójdzie jak burza, że za chwilę cały świat legnie u jego stóp, że jest zajebisty.
Wtedy Sabina sięgnęła po jego dłoń i pociągnęła ku sobie.
– Chodź, królu architektów. Zasłużyłeś na nagrodę – rzuciła lekko tuż przy jego uchu.
Zagłuszył wewnętrzny alarm i przyznał jej rację. Dlaczego nie miałby sprawić sobie prezentu i podążyć za tą piękną, filigranową kobietą? Jej ciepły oddech i zmysłowy zapach sprawiły, że spodnie zrobiły się w kroku nieco ciaśniejsze.
Poprowadziła Daniela na piętro, uchyliła jedne z trojga drzwi i pociągnęła go do środka. Muzyka z dołu przycichła. Ujrzał w miękkim świetle powleczone satyną łóżko. Zerknął na stolik obok. Stała na nim nowoczesna lampka i szklana kula wypełniona błyszczącymi saszetkami. Otaczały ją buteleczki z logo Dureksa.
Fuck. Oblepiło go niezdrowe ciepło, ekscytacja zmieszała się z przerażeniem, ciekawość z paniką. Przez moment chciał przeprosić i uciec. Koniec zabawy.
– Zabawa właśnie się zaczyna. – Gładki policzek Sabiny musnął jego zarost.
Ciepło warg na szyi i dotyk dłoni błądzącej wzdłuż pleców przegoniły niepewność. Rozpięła mu spodnie i sięgnęła do niego ustami.
Wsunął palce w blond włosy i poddał się pieszczocie. Zaskoczyło go, z jaką łatwością jego ciało odpowiedziało na bliskość tej kobiety. Pulsujące podniecenie przejęło wreszcie władzę; bez słów ściągnął z dziewczyny sukienkę i popchnął w stronę łóżka. Coraz śmielej odkrywał zakamarki smukłego ciała, ona ulegała z zapraszającym półuśmiechem i przymkniętymi powiekami. Zachłannie ugniatał drobne, jędrne piersi, omiatał językiem opięte koronką sutki. Odpowiadał na gorące szepty ochrypłymi słowami, które wiele razy wybrzmiewały w jego wyobraźni, a teraz nareszcie znajdowały ujście. Sabina o krok wyprzedzała jego fantazje i sprawiała, że kompletnie się zatracał. Sięgnęła po lubrykant.
Jego palce penetrowały teraz natarczywie wszystkie zakątki jej ciała. Wreszcie stanął na urwisku pożądania, zapragnął wypełnić to szczupłe ciało, zapanować nad nim bez reszty.
– Może chcesz poppersa? – wyszeptała, wsuwając mu do ręki saszetkę z prezerwatywą.
Doskonale wyczuła moment; nie chciał czekać ani sekundy dłużej. I nie musiał. Mógł ją wziąć tak po prostu, podążając tylko za naglącym zewem ciała. Nie miał pojęcia, co to poppers, więc odmówił. Obrócił ją na brzuch, a po chwili orgazm wydarł z jego gardła jęk.
Leżeli obok siebie milczący i zmęczeni; on zmęczeniem prawdziwym, z walącym sercem i drżącymi nogami, ona odprężona, ze zbyt szybko wyrównanym oddechem i spokojnym ciałem.
Potem wstała i się ubrała; spojrzeniem dała sygnał, że powinien zrobić to samo.
– Pora się pożegnać, Danielu, królu architektów.
Z ociąganiem sięgnął po rozrzucone na podłodze części garderoby. Zapinając spodnie, zerknął na pokój. W wykuszu pod oknem zamajaczyła nowoczesna sofa, obok owalny stolik, na nim kilka przedmiotów. Coś jeszcze na stoliku przykuło na sekundę jego uwagę. Przeszyło go odrealnione odczucie, jakby nagle wykonał skok w inny wymiar – nowy, a mimo to znajomy.
– Czterysta złotych. Rachunek za alkohol uregulujesz w barze. Karta czy gotówka? – Otworzyła szufladę i wyjęła przenośny terminal.
– Gotówka. – Dopiął guzik dżinsów i sięgnął do tylnej kieszeni. – Czy oczekujesz… – Zastygł nad otwartym portfelem.
– Napiwku? Nie, zwłaszcza że nazywamy tak choroby weneryczne – skwitowała z uśmiechem i schowała banknoty do szuflady. – Żegnaj, Danielu, cieszę się, że cię poznałam. – Uchyliła przed nim drzwi.
Przystanął w progu. Korciło go, żeby jeszcze raz spojrzeć na stolik, sprawdzić, co wywołało myślowy zamęt, lecz nie wiedział, jak miałby to wytłumaczyć. W głowie dźwięczała mu pustka. Jak zawsze po seksie, tyle że większa, bo nigdy nie musiał natychmiast po wychodzić. Rzucił pożegnanie opatrzone niezręcznym „dziękuję” i zszedł na parter.
Ciąg dalszy w wersji pełnej