- W empik go
Oddaj to morzu - ebook
Oddaj to morzu - ebook
Zazdrość, zemsta, zdrada. I rodzinna tajemnica w tle. Czy siostrzane relacje mogą być jeszcze bardziej skomplikowane?
Nadwątlone więzy rozluźniają się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że 40-letnia Anka wzięła niespodziewany cichy ślub. Dopiero po fakcie pragnie przedstawić bliskim wybranka i z tej okazji organizuje spotkanie w rodzinnym domu nad morzem. Młodsza siostra, Ewa, niechętnie przyjmuje zaproszenie. Dawne urazy, gdy Anka odbiła jej chłopaka, wciąż żywo ranią. Kiedy więc w umyśle Ewy pojawia się myśl, by w ramach zemsty na siostrze uwieść jej męża, sprawy zaczynają się komplikować. Czy ten przystojny, dojrzały mężczyzna zdoła oprzeć się urokowi zbuntowanej Ewy? Jakie sekrety wyjdą na jaw, gdy Ewa zacznie kruszyć stabilny związek siostry? Czego potrzeba, by po latach ukrywania bolesnych prawd, odnaleźć wreszcie spokój?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66473-17-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Andrzej
− Gratuluję. Jest pani w ciąży. – Uśmiechnął się do pacjentki, podał jej rękę i pomógł wstać z fotela.
To podawanie ręki było czymś, co na stałe weszło w repertuar jego zachowań lekarskich i co jego pacjentki komentowały w internecie. Może rzeczywiście oswajał w ten sposób mało przyjemne ułożenie kobiety na fotelu ginekologicznym, choć przede wszystkim chodziło mu o bezpieczeństwo pacjentek. Niektórym robiło się słabo, jeszcze innym – w zaawansowanej już ciąży – po prostu było trudniej zejść.
– Proszę się powoli ubrać, a potem omówimy wszystko na spokojnie. – Andrzej usiadł za biurkiem i zaczął wpisywać dane do komputera, wzrok cały czas jednak ześlizgiwał mu się na fotografię, która była ustawiona na biurku w taki sposób, aby nikt inny, z wyjątkiem jego samego, nie mógł jej zobaczyć. Pomimo że od momentu jej zrobienia minęło już jakieś dwadzieścia lat, bolało nadal. Może powinien był ją włożyć do szuflady, do albumu, umieścić gdziekolwiek, żeby tylko zbyt często nie wchodziła mu w oczy i w serce. Nie potrafił jednak tego zrobić. Nie potrafił w ten sposób zdradzić Gosi. Pokazać jej, że nie jest już tak ważna, skoro jej nie ma.
Dobrze, że pacjentka ogarnęła się szybko z ubieraniem i zasiadła przed biurkiem. Andrzej przywołał na twarz ciepły półuśmiech. Ubrał się w niego jak w lekarski kitel i zaczął ustalać z ciężarną zalecenia i konieczne badania. Poszło gładko, bo dziewczyna była wyjątkowo ogarnięta i konkretna. Zadaniowa. Taka, która mądrze podejdzie do samej ciąży i potem do wychowania dziecka. Zadba o jego potrzeby, ale nie będzie nad nim ciumkać, ochać i achać. Często przytuli, ale też równo ustawi do pionu. Po latach pracy, z niewielką dozą błędu, od samego początku ciąży był w stanie określić, jaką matką będzie kobieta. Zdarzyło mu się spotykać swoje pacjentki z dziećmi i chwila wystarczała na sensowną ocenę. Czasem też kobiety zwierzały mu się w gabinecie, żartobliwie mówiąc, że w jakimś procencie ich dziecko jest jego dziełem, a przynajmniej zostało solidnie wykolebkowane przez jego dłonie i głowicę USG, której nie pozwolił przeoczyć najmniejszego niepokojącego szczegółu.
− No to widzimy się za miesiąc. Proszę ustalić termin w rejestracji i wykonać te badania. – Podał pacjentce kartę ciąży i wydruk z zaleceniami. – Są płatne, ale bardzo ważne dla zdrowia przyszłego dziedzica.
− Oczywiście, panie profesorze. – Nie dyskutowała z nim na temat zasadności i nie próbowała udowadniać, że są jej niepotrzebne, gdyż nie ma kota.
Andrzej wstał i wyszedł zza biurka.
– Wszystkiego dobrego, pani Iwono. – Zamknął jej dłoń w swoich i serdecznie uścisnął. Poczekał, aż pacjentka zamknie za sobą drzwi gabinetu, przesyłając mu ostatni, szczęśliwy uśmiech, i wrócił za biurko. – Doprawdy. Los nie mógł wybrać mi lepszego scenariusza zawodowego. – Wykrzywił się w cynicznym grymasie. Zapisał zmiany w karcie pacjentki, a potem zapatrzył się w monitor, który dość szybko zamigotał wygaszaczem. Zmrok powoli wkradał się przez okna gabinetu, a Andrzejowi nie chciało się ruszyć. Nie miał motywacji, żeby wyjść z pracy, pomimo że w mieszkaniu na pewno czekała na niego partnerka.
− Profesorze? – Drzwi uchyliły się lekko po delikatnym pukaniu. Sabina zajrzała do gabinetu. – Nie idzie profesor do domu? Na dzisiaj nie mamy już zapisanej żadnej pacjentki.
− Muszę jeszcze popracować – powiedział, choć nawet nie próbował markować, że pochyla się w stronę komputera czy przegląda branżowe czasopismo.
Recepcjonistka cicho przymknęła za sobą drzwi. Andrzej słyszał, jak krząta się w poczekalni. Coś porządkowała, przesuwała krzesła. Potem zajrzała do gabinetu jeszcze raz. Była już ubrana i przygotowana do wyjścia. Zupełnie inaczej wyglądała, gdy pozbywała się białego kitla. Kawa, którą niosła, wyglądała na tle jej ciemnego ubrania dziwnie. Na zawodowym uniformie była czymś oczywistym. Sabina postawiła kubek na biurku.
− Dobranoc, profesorze.
− Dobranoc.
− Aha! – Przypomniała sobie. − Wizyty z jutra przełożone.
Podziękował jej skinieniem głowy. Po tylu latach wspólnej pracy rozumieli się niemal bez słów i pomimo że się sobie nigdy nie zwierzali, i tak wiedzieli o sobie nawzajem bardzo dużo. Kawa też nie była przypadkowa, choć wcale o nią nie prosił. Przypadkowe nie było też to, że Sabina zamknęła drzwi wejściowe na wszystkie zamki.
Andrzej przysunął do siebie kubek i pociągnął łyk. Gorzki smak był najlepszy w akompaniamencie wysokiej temperatury. Kawa parzyła usta, ale pozwalała poczuć w ciele swoje ciepło, właściwie gorąco. Pustkę dawało się ogrzać i oszukać na chwilę tylko w taki sposób.
Lampa od Tiffany’ego rzucała na gabinet kolorowe punkciki. Także i na zdjęcie, które dziwnie wyglądało w tych tęczach. A może właśnie adekwatnie? Ale czy Gosia pobiegła przez tęczowy most, czy też dostęp do niego miały tylko zwierzaki? Jakkolwiek nie było, o śmierci Andrzej wolał i próbował myśleć właśnie w taki sposób. Zgasił lampę i posiłkując się tylko oświetleniem, które wpadało przez okna, wyszedł z gabinetu. Z szuflady w przedpokoju wyciągnął koc i poduszkę i rzucił je na wygodną sofę. Zanim położył się na łóżku, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.
− Przepraszam cię. Muszę jeszcze popracować, a nie chcę wracać po nocy. Bądź gotowa rano. Tak, jak się umawialiśmy. Dobranoc.
Sofa tylko przez chwilę była zimna i nieprzyjazna. Szybko dopasowała się do ciała Andrzeja, dając mu więcej komfortu niż przestronne łóżko w jego mieszkaniu.Morze tego dnia było huczące i groźne. Takie na czerwoną flagę. Niebo, zaciągnięte chmurami, siwe w odcieniu. Do kompletu wiatr, ale Ewa ograła go pomarańczową bandanką i poprawiła kapturem. Zastanawiała się, czy iść na spacer i witać się z falami, czy po prostu usiąść i odpocząć po podróży. Wybrała trzecią opcję i umościła się w piasku, mrużąc oczy. Objęła się ramionami, a bose stopy podkuliła pod siebie, bo Bałtyk szarżował wichrem tak, jakby to był przynajmniej listopad, a nie koniec maja.
− Może i dobrze – mruknęła. – Przynajmniej nie będzie żal, że tym razem jestem tu na tak krótko. – Wpatrywała się w fale, które uderzały o brzeg plaży, rozpływały się po niej płasko, a potem z powrotem uciekały w morze.
Ewa w zasadzie lubiła takie oblicze Bałtyku, choć gdy miała do dyspozycji dwa czy trzy dni w Kuźnicy, w dodatku letnią czy prawie letnią porą, wolała bardziej zachęcające temperatury, lżejszy strój i długi spacer po plaży. Morze jednak było kapryśne. Potrafiło rozpieścić upałami i płaską taflą wody w czerwcu, a potem zafundować zimny lipiec i niewiele lepszy sierpień. Wszystko to do przyjęcia, gdy mieszkało się tu na co dzień i można było układać plany pod dyktaturę Bałtyku. W drugą stronę to nie działało. Trzeba było brać nadmorski klimat z całym inwentarzem i bez oczekiwań, żeby całkowicie się nie rozczarować.
Morze obdarowywało też ląd bardziej materialnie. Szczodrze pstrzyło brzeg muszlami, skąpiąc bursztynów. Często wyrzucało też gałęzie, deski i drewniane kloce, z których Ewa jako dziecko układała przeróżne instalacje. Trafiały się części garderoby, fragmenty zużytych sprzętów i tak niecodzienne zabawki, jak na przykład model radzieckiego samolotu, który na pewno miał już swoje lata, a do tej pory stał na półce w pokoju Ewy. Czasem zdarzył się oklapły balon helowy, czasem szkielet lampionów, których dziesiątki wznosiły się latem codziennie w powietrze. Tak, Bałtyk lubił dzielić się przeróżnymi dziwadełkami. Turyści dorzucali do tego bogactwa swoje trzy grosze. Monety łatwo zagłębiały się w piasek, a biżuteria zsuwała z nakremowanych dłoni i palców nie wiadomo kiedy. Takie zguby najczęściej trafiały potem do właścicieli wykrywaczy metali. Ewa do tej pory pamiętała, jak zaczepiła jednego z nich i z sympatią zapytała, co udało mu się znaleźć na plaży. Mężczyzna włożył wtedy rękę do kieszeni, tak nieuważnie, jakby sięgał po chusteczkę, i wyjął z niej garść monet z bransoletkami i kolczykami uplątanymi wokoło nich.
Maj nie sprzyjał jeszcze „połowom” na plaży, ale morze niosło swoje cudeńka przez cały rok. Ano właśnie. W zasięgu wzroku Ewy pojawiło się coś, czym Bałtyk zamierzał obdarować plażę.
Ciekawe, co przypłynie tym razem. – Ewa zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, co kołysało się na fali dość daleko od brzegu.
Niestety, wzrok bez problemów pracował tylko na bliższych odległościach. Co do tych dalszych – rozmywał je w plamy i lekko tylko zaznaczone kształty. Zamrugała kilka razy, a potem szeroko otworzyła oczy. Niestety, i tak nie widziała nic więcej niż huśtający się na falach czerwony kształt i coś jakby czarne płetwy regularnie tnące wodę. Rozejrzała się po plaży, próbując zobaczyć, czy może któryś spacerowicz także dostrzegł coś niepokojącego. Ale nie. Ludzie, zakutani po czubki głów w kaptury, czapki i szale, koncentrowali się chyba nie na widokach, ale na tym, żeby jak najmniej zmarznąć i maksymalnie wykorzystać weekend nad polskim morzem. Tak. Bałtyk miał ten ciekawy imperatyw, który wyganiał ludzi na plażę, choćby było maksymalnie zimno. Jod i świeże powietrze były ważniejsze od niskich temperatur i wiatru, który wpychał się nawet do gardła.
Ewa zastanowiła się, czy kogoś nie zaczepić i nie wskazać tego dziwnego kształtu, który poruszał się na falach dość dynamicznie Ale wskazywać komuś plamki na morzu... Nie, to byłoby głupie. Uznała, że widocznie jakiś kawałek materiału albo folii zaplątał się wokół boi i stworzył tak dynamiczne wrażenie. Ewa wstała, otrzepała się z piasku i zrobiła parę kroków wzdłuż plaży, oddychając przy tym głęboko. Tak, aby nałykać się morza na zapas. Do następnego razu, bo choć przyjechała na weekend, nie była pewna, czy wytrzyma w domu dłużej niż dobę.
Bałtyk żegnał się wietrzną pogodą. Jeszcze nie był to sztorm, ale fale pędzone do brzegu szumiały i spiętrzały się coraz groźniej. Żywiołu otwartego morza nie dało się z niczym porównać. Niebo zlewało się barwą z wodą, lazury, ciszę i ciepłą wodę pozostawiając Zatoce Puckiej.
Zerknęła na zegarek, konstatując, że już jest chyba trochę spóźniona. Sapnęła ze złością i choć miała ochotę dojść przynajmniej do wyjścia numer trzydzieści jeden, nie zrobiła tego. Postała tylko chwilę w swoim ulubionym miejscu i zawróciła w stronę trzydziestki dwójki, z której najbliżej było do jej rodzinnego domu. Stopy Ewy zanurzały się w wilgotnym piasku, a ona co chwila oglądała się za siebie, patrząc, jak pamięć po nich zabiera woda. Na plaży była już niemal sama! W ogóle na nadmiar turystów i infrastruktury z nimi związanej w Kuźnicy nie można było narzekać nawet w pełni sezonu, co czyniło nadmorską miejscowość wyjątkowo atrakcyjną i dawało poczucie, że Bałtyk miało się niemal na wyłączność.
Ewa doszła do swojego wyjścia z plaży. Potarła stopę o stopę, ale ciągle czuła szorstkość mokrego piasku na skórze. Zimno nie sprzyjało szybkiemu obsychaniu złotych drobinek, a mokrego pilingu w skarpetach nie zamierzała sobie fundować. Przysiadła więc znowu na plaży, obiecując sobie jeszcze pięć minut dla siebie i morza. Cóż, kiedy nie mogła się skupić na widokach, bo jej uwagę co chwila odwracało furkoczące na falach... coś.
– Może aparat złapie – mruknęła, wyjmując z plecaczka komórkę i ściągnęła zoomem interesujący ją obiekt. Na powiększeniu dostrzegła pamelkę, twarz wychylającą się co chwilę z wody, usta nabierające oddechu i kraulujące ramiona. – Jakiś samobójca chyba! – Oceniła odległość pływaka od brzegu na jakieś sto metrów. Zrozumiałaby, gdyby płynął równolegle do brzegu, ale prucie w głąb Bałtyku przy takiej pogodzie i falach... Ogarnęła wzrokiem plażę, zastanawiając się, czy ktoś jest z tym szaleńcem i go pilnuje. W najbliższym otoczeniu, już na granicy plaży i wydmy, dostrzegła jednak tylko kupkę ubrań i mały plecak. – Idiota! Jak nic – idiota!
Idiota jednak najwyraźniej nic sobie nie robił z przemyśleń spacerowiczki, o której nawet nie miał pojęcia, i nie wyglądał też, jakby miał kłopoty. Ewa patrzyła jednak na fale, które dość ostro wlewały się na brzeg i szybko cofały. W zeszłym roku przy takiej samej pogodzie woda odepchnęła od brzegu dwóch kilkunastolatków, którzy nie byli w stanie o własnych siłach wyjść na plażę. Zimno przebiegło Ewie po plecach, gdy przypomniała sobie ich rozpaczliwe nawoływanie. Plażowicze myśleli, że chłopcy robią sobie jaja, bo jak mogło być inaczej, skoro stali w wodzie zaledwie po pas! Dopiero gdy Bałtyk zaczął wciągać nastolatków głębiej, na ratunek ruszyła ich ciotka, i cała trójka, bezpiecznie i skosami, dotarła do brzegu.
Cholera! Przecież ratownicy tak przestrzegają przed cofką, a ciągle tyle tych bezsensownych utonięć!
Z wściekłości uderzyła pięścią w piach! Zastanawiała się, czy powinna zadzwonić po WOPR, czy mimo wszystko przesadza. Ściągnęła ponownie aparatem pływaka, który nic sobie nie robił z ostrzeżeń ratowników i z warunków pogodowych. Płynął przed siebie, jakby zaliczał długości basenu, a fale były wytwarzane przez urządzenie, które w pewnym momencie wystarczy odłączyć.
Ewa zaklęła bardzo niecenzuralnie, przypominając sobie, jak przez swoją nadgorliwość znalazła się nieraz w nieprzyjemnej sytuacji. Wystarczyło wspomnieć chociażby jej własną osiemnastkę, na której najlepsza przyjaciółka tak się załatwiła, że wylądowała w pokoju ze świeżo poznanym chłopakiem. Ewa, zastanowiwszy się chwilę, wyliczyła, że Magda jest w samym środku dni płodnych, a więc na najlepszej drodze do zajścia w niechcianą ciążę, i wtedy wkroczyła do akcji. Gdy na pukanie nie zareagował nikt, owinęła pięść w kurtkę i po prostu wybiła szybę. Kochaś na szczęście zdążył tylko opuścić spodnie, ale jej przyjaciółka leżała z szeroko rozrzuconymi nogami, podkasaną sukienką i głupio się uśmiechała. Ewa zwlokła Magdę z paneli i regipsowych płyt (bo akurat wtedy remontowała swój pokój) i wepchnęła do łazienki, o co przyjaciółka miała ogromne pretensje. Nabuzowany spermą Jurek także, i omal z tego powodu nie oberwała. Dobrze, że Magda na drugi dzień i na ogromnym kacu zrozumiała grozę sytuacji i stwierdziła, że nie pamięta niczego. Nawet imienia niedoszłego kochanka.
– Cholera, dzwonię! – Ewa zaczynała już googlać numer, gdy zauważyła, że pamelkę było jakby mniej widać. Znów posłużyła się aparatem i stwierdziła, że bojka była teraz za pacanem, więc wyglądało na to, że mężczyzna zawrócił w stronę brzegu. Zagryzając nerwowo usta i patrząc na zegarek, który groził wskazówkami, czekała, aż pływak szczęśliwie dobije do plaży. Zbliżał się! Powoli, ale jednak. Ewa widziała go coraz lepiej i ze zdziwieniem zauważyła, że nawet nie wyglądał na zmęczonego. Jego ramiona równo cięły wodę, a głowa rytmicznie wynurzała się z fal. Gdy w końcu stanął na nogach, bez namysłu pobiegła przez plażę. Z rozpędu władowała się do morza, mocząc nogawki.
– Pan tak zawsze?! – Zaatakowała mężczyznę, pełna ulgi, a raczej przeradzającej się w złość ulgi.
Andrzej patrzył na nią z niechętnym zdziwieniem, odpinając suwak pianki.
– A o co pani konkretnie chodzi?
Pomyślał, że to jakaś wariatka, i nawet tak wyglądała z tymi rumieńcami i wymykającymi się spod bandanki włosami, które wchodziły jej na policzki i do oczu. Wyminął ją i ruszył do brzegu, opuszczając górną część stroju pływackiego do pasa.
Ewa, zaskoczona arogancją mężczyzny, wyszła za nim na brzeg.
– Po prostu się martwiłam. Ratownicy przestrzegają przed cofką, a pan wypłynął tak daleko!
– Zaledwie kilkaset metrów. – Był szczerze niezainteresowany konwersacją.
Popatrzyła na niego spode łba, słusznie czytając kpinę w jego słowach.
– Przy takiej pogodzie i takich falach?! Przecież mógł pan nie wrócić! – Denerwowała się coraz bardziej, bo mężczyzna patrzył na nią jak na idiotkę. – Zastanawiałam się nawet, czy nie wezwać WOPR-u.
– A wyglądało, jakbym miał kłopoty? – Uniósł brwi. – Poza tym miałem to. – Machnął jej przed nosem pamelką.
Zirytowała się jeszcze bardziej, bo patrzył na nią z wysoka, a w dodatku jak na przygłupie dziecko.
– A gdyby porwał pana prąd, co by ten plastik pomógł?
Miał jej już dość. Gdyby przynajmniej była ładna albo efektowna w jakikolwiek sposób! Po stylu ubioru ocenił, że pewnie jest nauczycielką, i ledwo powstrzymał się przed wywróceniem oczu. Te polarki, grzeczne dżinsy, co z tego, że rurki, i fryzura, a raczej jej brak.
– Niech pani posłucha. – Sięgnął po ręcznik i zaczął się wycierać, zdjąwszy wcześniej piankę z nóg. – Jeśli pojawia się cofka, należy płynąć równolegle do brzegu, i tyle w tym temacie. Jestem byłym triathlonistą i co nieco znam się na pływaniu. – Przetarł krótkie włosy, w których dominowała siwizna. – Także dziękuję za troskę, ale była ona niepotrzebna. Nie spieszy się pani czasem? – Zaczął upychać do plecaka ręcznik i cały rynsztunek, w ogóle już nie patrząc na Ewę.
Dupek! – Zmierzyła go niesympatycznym spojrzeniem i po jego minie stwierdziła, że obdarzył ją w myślach równie serdecznym komplementem. Odechciało się jej pomagać i być te trzy kroki przed drugim człowiekiem. Ten tutaj mógł po prostu podziękować, a nie być tak niemiły.
– Owszem. Spieszę się – powiedziała oschle. Dość złośliwe słowa na temat jego dawno skończonej „osiemnastki” cisnęły się jej na usta, ale uznała, że nie warto. Nie oglądając się już za siebie, poszła w stronę wyjścia, myśląc, że przez takiego nadętego buca kilka razy zastanowi się, zanim zdecyduje się komuś pomóc, i że jej stopy znowu będą schły opornie i dwa razy dłużej niż przy ładnej pogodzie.
Andrzej spoglądał na jej malejącą, bynajmniej nie drobną, sylwetkę, a potem dopiął plecak, ze złością stwierdziwszy, że zareagował przesadnie. Przez chwilę pomyślał, że powinien pobiec i przeprosić tę kobietę, która przez kilkadziesiąt minut pilnowała go niczym Baywatch, ale potem przypomniał sobie, jaka była niemiła i obcesowa, i złość na tę wtrącalską pindę wróciła z podwójną siłą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------