Oddani istnieniu - ebook
„Tomasz Jastrun, od pierwszych wierszy poeta dojrzały i świadomy. Jakby urodził się w piśmie... Proste zdania, czyste obrazy, mocne puenty, to się u Jastruna nie zmienia. Zero werbalnej gry, mgławicowości, zacierania śladów. Dostajemy konkret, detal, szczegół, najsilniej działające na wyobraźnię. Krótkie utwory, minimum słów, a w nich cała prawda o ludzkiej egzystencji. Pełnia ludzkiego życia pod pustym niebem: od czułości dla dzieciństwa po zdumienie starością, od oczarowania erotyzmem po koniec miłości, której nawet wtedy należy się trochę ciepła. To chyba jedyny w polskiej współczesnej poezji autor, który tak konsekwentnie zbiera dowody na mijanie czasu. Dla Jastruna przemijanie jest żywiołem nie mniej niszczącym niż ogień czy woda. Paradoksalnie, podlegamy mu w zwolnionym tempie, w końcu jednak znikamy doszczętnie. Poeta mówi o ludzkim losie, starając się chronić czytelnika przed grozą; rzec można ‒ z wielką delikatnością używa słów mocnych, a obrazy zderza, pozostawiając nas w zdumieniu, że tak łatwo stało się tak wiele… W ten sposób tworzy, jakby mimochodem, przekaz tak silny, że aż boli”.
Anna Janko
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-07-03657-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moi rodzice byli poetami, ojciec Mieczysław Jastrun wybitnym, mama Mieczysława Buczkówna autorką bardzo dobrą. Czy więc zostałem skazany na poezję? Pierwszy wiersz wypowiedziałem w wieku zapewne trzech lat, pytając: Dlaczego jabłko ma tylko głowę? Lepszego już nie napiszę. Tak, poezja ze swoim zdziwieniem światem jest na pewno dzieciństwem ocalonym lub odnalezionym. Ale lubię słowa Tuwima: „Na poezji znam się tyle, co ptak na ornitologii”.
Debiutowałem w połowie lat 70., od tego czasu wiersze przychodzą do mnie nieustępliwie, lecz nieregularnymi falami. Ale przecież nawet gdy piszę prozę czy felietony, używam poetyckiego czucia.
Ten „wybór wierszy” ogłaszam w pośpiechu, ale nie w panice. Jeśli przekroczy się pewien próg, zawsze trzeba się śpieszyć z takimi publikacjami. Książka jest podsumowaniem całej mojej długiej poetyckiej drogi, stąd jak kamienie milowe widnieją tytuły moich kolejnych tomików, od debiutanckiego _Bez usprawiedliwienia_ (1978), wokół których gromadzą się utwory.
Ułożyłem wiersze chronologicznie; bywało, że kierowałem się nie tylko ich jakością, ale też tym, że są świadectwem prywatnego życia bądź wydarzeń historycznych. Niektóre wiersze, jak np. _Afganistan_, można zrozumieć tylko w kontekście historycznym. Podobnie wiersze pisane w stanie wojennym. Zawsze miałem temperament polityczny i słuch moralny wyczulony na społeczne dramaty. Stąd mój opozycyjny i konspiracyjny epizod. Wiersze polityczne pisane przeze mnie w stanie wojennym były w tamtym mrocznym czasie bardzo popularne, lecz nie ma ich tu wiele, za duże emocje są dla poezji niebezpieczne, co widać dopiero po czasie. Nie ma też wierszy z tomu _Biała łąka_, pisanych w więzieniu na Białołęce.
Przez mą twórczość nie tylko poetycką – piszę też powieści i felietony – przewija się czarna depresyjna nić, ale jest również wiele utworów o dziecku, na pewno żaden polski poeta nie napisał tylu wierszy rodzinnych. Jest nawet wiersz o porodzie, też chyba jestem tu prekursorem. Moja poezja jest autobiograficzna. Nie stronię od liryki, a ironią bronię się przed otchłanią wszechświata, w której kręci się wokół swej osi trzecia planeta od słońca.
Mam dojmujące poczucie, że, jak powiedział Miłosz, „kurczą się, kurczą nasze wyspy”. Kurczy się więc zasięg poezji i kurczy się życie mojej generacji. Taki wybór wierszy jest moją osobistą wysepką, coraz mniejszą, ale stoi na niej mój dom.Stary chłop
Usiadł na drewnianym progu
Westchnął – znowu dzień
Miał osiemdziesiąt lat
Sam wyciosał ten próg
Wyrąbał z lata dzień
Z dnia wydłubał ranek
Z ranka wysnuł westchnienie
Siedział – patrzył przez zepsute zęby płotu
W gardło światu
Potem wstał
Zaorał wszystkie pola
Te w pobliżu lasu te pod oczyma
I na wzniesieniu czoła
A kiedy były już nakarmione
Wszystkie na świecie świnie
I wydojone wszystkie krowy
Przyszedł czas zakopać swoją kobietę
Zużytą i starą
Został więc sam
Jak palec
Zgrubiały od pracy
Usiadł na drewnianym progu
Westchnął – znowu noc
W empik go