Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oddech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oddech - ebook

Spotkanie człowieka, którego się kochało, jest jak powrót na miejsce zbrodni

Eleganckie wnętrza i eleganccy goście, którzy zjawili się tu, żeby spijać słowa z ust Profesora, pisarza i celebryty. Ale jest jeszcze ona, Kaja, wsłuchana w jego odpowiedzi, ale inaczej, jakby posługiwał się szyfrem, który tylko ona potrafi odczytać. Co robi w gronie nastolatek i studentek zafascynowanych autorem, który jest ulubieńcem mediów i bywalcem telewizji śniadaniowych? Czego Kaja chce od Profesora? Oczarować go? Uwieść? Wciągnąć w pułapkę? Poniżyć?

Między Kają a Profesorem zaczyna się niebezpieczna gra, która trwać będzie całą noc. Jeszcze nie wiemy, kto jest myśliwym, a kto ofiarą, lecz polowanie już się rozpoczęło. A z każdym jego epizodem coraz bardziej dręczące staje się pytanie: co wydarzyło się wcześniej...

Nina Igielska w debiutanckiej powieści Oddech wirtuozersko gra literackimi motywami, kliszami i stereotypami, by wyprawić czytelnika w świat pełen mroku, duszny, przesiąknięty niebezpieczną erotyką i tajemnicą. W powieściowym gabinecie luster nikt niczego nie może być pewien, a autorka nie jeden raz wyprowadzi swoich czytelników w pole, ku ich głębokiej satysfakcji.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3776-0
Rozmiar pliku: 497 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

Spotkanie człowieka, którego się kochało,

to powrót na miejsce zbrodni

1.

Kaja rozejrzała się, próbując zapamiętać jak najwięcej.

Obok niej dziewczyna w pastelowej sukience zaśmiała się głośno. Dotknęła ramienia stojącego obok mężczyzny, powiedziała coś i zbliżyła się do niego jeszcze bardziej.

Kaja patrzyła, jak palce dziewczyny schodzą o kilka centymetrów niżej. Jej wzrok był rozmyty. Kącik ust uniesiony. Dłonie muzykalne. Całość ubrana tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że jest dobrze lub bardzo dobrze. Sukienka odmierzała jednostki dobrobytu. Dużo jednostek dobrobytu.

Przyglądała się, analizując szczegóły, by w odpowiednim czasie umieć je odtworzyć. Niemal niedostrzegalnie powtórzyła gest dziewczyny, jego ufność i oczywistość. Uczyła się tego jak obcego języka.

Pamiętała jeszcze, że kiedyś było inaczej, że po prostu była i reagowała na świat jak na dotyk. To było jednak dawno temu i powoli nawet ona zaczynała wierzyć, że urodziła się z jakąś wadą, która sprawiała, że nic w tej grze nie było intuicyjne.

Tymczasem uparcie ćwiczyła. Naśladowała spojrzenia, gesty, całe choreografie. Umiała się dostosować i potrafiła czekać. Gdyby ktoś ją zapytał o jej największy talent, powiedziałaby, że umiejętność czekania. Na szczęście takie pytanie nigdy nie padło.

To był pomysł Piotra, żeby benefis zrobić w miejscu, w którym Herman dawniej wykładał. Budynek Instytutu Filozofii nie przypominał już opisanej w jego książce krzyżówki brudnych szyb i labiryntu szarych korytarzy, ale Kaja dostrzegła, że miejscami spod śnieżnobiałej farby wypełzają ślady starych lamperii, jakby budynek miał dość tej maskarady. Ktoś wymienił okna, ale już nie parapety, pomalował ściany, lecz zostawił podłogę w znajome romby.

Bohater wieczoru patrzył z plakatu. Wzięła ulotkę z jego nazwiskiem i krzyczącym koszmarnym fontem hasłem: „Zakochaj się w Królewnie Śniegu”, zachęcającym do udziału w spotkaniu tych, którzy nie znali autora.

Jeśli oczywiście istniał ktoś, kto go nie zna. Tu w każdym razie znali go i lubili wszyscy.

Kaja rozglądała się po wnętrzach instytutu. Najwyższy prezenter z telewizji, blondynka od niewygodnych rozmów z politykami, jakaś modelka z tych nie najmłodszych i piękna żołnierka z serialu, która tak ładnie umiera, że aż rozłożyli to na dwa odcinki. I inni, których Kaja nie znała, ale miała wrażenie, że znać powinna. Stroje trochę za bardzo, jeszcze nie bal w operze, ale już nie kolacja z przyjaciółmi. I to szkło, wszędzie krążący kelnerzy i nieco zbyt młode kelnerki w białych koszulach, wszyscy równo niezauważalni, jak duchy, z tacami, które płyną między ludźmi jak statki. I książka.

– Tu jesteś – usłyszała znajomy głos. Kai pojawiło się w głowie słowo „wyrósł”. Pocałunek na policzku był nieoczekiwany, ale przyjemny. – Bardzo zmarzłaś?

– Bardzo – odpowiedziała.

– Dobrze ci w blondzie – powiedział, dotykając jej włosów. – I jak, podoba ci się?

Najeżyła się w środku na tę bliskość.

– Fantastycznie. Dzięki.

Piotr, podobnie jak ona, był po trzydziestce. Na tym podobieństwa się kończyły, przynajmniej te znane Kai. Chodzili do jednej szkoły, co pozwalało im mówić o starej przyjaźni, sporo na wyrost, skoro w ciągu ostatnich dziesięciu lat widzieli się może dwa razy. Zresztą gdyby miała być szczera, wtedy to on bardziej kojarzył ją niż ona jego, co mogło mieć związek z tym, że była rok wyżej. Dziś Piotra znali wszyscy, ale on znał wszystkich już wtedy.

– Nie sądziłem, że tyle osób przyjdzie w tym śniegu – powiedział.

Tydzień wcześniej, gdy zadzwoniła do niego, by upewnić się, że ją pamięta, i zapytać trochę z zaskoczenia, czy mógłby ją zaprosić na kończący spotkanie bankiet, opowiadał jej przez telefon, jak wybierał salę i pilnował wszystkiego, z jednej strony drżąc, czy ktokolwiek przyjdzie, a z drugiej pilnując, żeby dowieziono krzesła.

Teraz patrzyła, jak poprawia włosy gestem mężczyzny niepogodzonego z pierwszymi objawami łysienia, po czym na chwilę przyciska ręce do ud. Tak robił jeszcze w szkole, gdy próbował ograniczyć nadmiar gestów.

– Kto by się spodziewał po panu profesorze... Zobacz, ile kobiet.

Miała wrażenie, że słyszy w jego głosie zazdrość.

– Wiem. – Uśmiechnęła się.

Jej obecność była tego najlepszym dowodem.

– Długo jechałaś? – zapytał.

– Kilka godzin.

Piotr aż jęknął, na co Kaja roześmiała się.

– A ty nie chciałbyś poznać faceta, który napisał współczesną Lolitę?

– Nie przejechałbym dla niego kilku godzin.

Oczywiście, że nie, pomyślała.

To oni przyjeżdżali do Piotra. Wabił ich, kusił i zazwyczaj wykorzystywał. Był jak te rośliny, które wydzielają słodki zapach, by potem pożreć skuszonego nim owada razem ze skrzydłami i chitynowym pancerzykiem. Zresztą dookoła nich krążyło więcej takich osób. Kaja zdążyła jeszcze zobaczyć co najmniej dwie aktorki, z czego jedną z nazwiskiem, ale bez wieku, kieszonkowego sportowca od latania i chyba łuczniczkę łamane przez prezenterkę, o spotkaniach z którymi Piotr trąbił niedawno w swoich mediach społecznościowych. Dalej była cała reszta. Część, która chciała przynależeć, i część, której wystarczały obecność i własny zachwyt. Napompowani powagą dżentelmeni w jej wieku ubrani w marynarki, studenci w czarnych golfach pod rękę ze studentkami w kwiecistych sukienkach sugerujących lato, nauczycielki w garsonkach i wełnianych spodniach, kilku przyprowadzonych mężów i garść młodych dziewcząt, których naprawdę nie powinno tu być.

Spojrzała na zegarek, przecież jest już dwudziesta!, czy-wiesz-gdzie-jest-twoja-córka?

– Zobacz, ile ludzi – powtarzał zadowolony. Trochę do siebie, a trochę tak, żeby wszyscy słyszeli. – Przyznaj się, przyjechałaś dla mnie – rzucił z błyskiem w oku.

Kaja nie była pewna, czy Piotr flirtuje z nią, czy z całym światem. Udała, że się zastanawia.

– Nie, jednak nie.

– Jeszcze mi powiedz, że od dzieciństwa chciałaś go poznać. – Piotr obruszył się. – Słyszałem to dziś tuzin razy.

– Mówi się jeszcze „tuzin”? – zapytała.

– Znowu się mówi.

– Dobrze wiedzieć – odparła. – Od dzieciństwa. I to wczesnego. Na pewno przed trzydziestką.

– Nie mogę sobie tego wyobrazić. Naprawdę byłaś taka młoda? – Roześmiał się. – Właśnie sobie uświadomiłem, ile się znamy. A już serio. Nawet nie wiedziałem, że jest tak długo na rynku. Piętnaście lat?

– Szesnaście – doprecyzowała.

– Szesnaście – powtórzył. – Kogo ja wtedy... a, wiem. Kochałem tę kobietę. Potem szukałem podobnych. Porażka straszna. Ale sam proces, nie ukrywam, nader przyjemny.

– Widziałeś ją jeszcze?

– A w życiu. Spotkanie człowieka, którego się kochało, to powrót na miejsce zbrodni. – Zaśmiał się z własnego dowcipu, więc ona też się zaśmiała.

Pomyślała, że śmieją się jak para dobrych przyjaciół, którymi nie byli, ale mogli być. Mógłby być jej najlepszym kumplem. Jeśli chce, to może jej nawet opowiadać o kobietach, które kochał. Zwłaszcza tych, których nigdy nie poznał.

Rozróżnienie było istotne. Piotr żył z ludzi, których znał. Organizował spotkania z (jak sam mówił) osobowościami, koncerty bardziej i mniej znanych kapel, festiwale wszystkiego. Łączył artystów z mecenasami, grafomanów z muzami i alfonsów z kurwami, zawsze w pełni demokratycznie, nie rezygnując z żadnej grupy społecznej i żadnego zarobku.

Kaję też znał, ale ta znajomość nie nadawała się do wpisania do CV.

– Patrz, to on! – Jakaś nastolatka szturchnęła drugą. Zachichotały obie.

– Już jest – powiedział Piotr. Wskazał wejście i uśmiechnął się do Kai, jakby łączyła ich wspólna tajemnica.

Kaja odwróciła się. Rzeczywiście. Był.

Pomyślała, że sukinsyn wygląda tak dobrze jak na zdjęciach. Policzyła, że musi mieć teraz czterdzieści siedem lat. Na które zdecydowanie nie wygląda. Wydawał jej się... (szukała słowa) młody. Silny. I skoncentrowany, poprawiła się. Przyglądała mu się, jak miała nadzieję, dyskretnie, zastanawiając się, czy postarzał się przez ponad dekadę publicznej obecności. W końcu uznała, że nie jest tak przystojny, jak sugerowały zdjęcia w wywiadach prasowych, ale absolutnie nie miało to znaczenia. Obecnym na sali kobietom wystarczyło, że był.

Jej też wystarczało, że był.

– Co mu zrobisz, jak go złapiesz? – szepnął Piotr, przerywając jej rozważania.

No tak, Piotr, pomyślała.

– Wszystko. Chyba.

– Ponoć musisz się pospieszyć – powiedział Piotr konspiracyjnie, ale pilnując, żeby na pewno go słyszano. – Choć fakt, nie widać po nim. Dobrze się trzyma, skurwysyn. – Oczy mu się zaśmiały, jakby powiedział dobry dowcip. – Wszystko dym i lustra. Jak te jego książki, niby o przemijaniu, ale o seksie. Na okładce bajki dla dzieci i Andersen, a w środku konające zwierzę z małolatą na kolanach. – Nachylił się nad nią. – Podobno żona go przez nią rzuciła. W ogóle nie przyjmuje zaproszeń. Ale widać są wyjątki. – Oczy mu zabłysły. – Wiesz, że spotykał się z tą od...

– Piotruś.

– Co?

Pokręciła karcąco głową.

– Straszny z ciebie plotkarz.

– Wiem. – Uśmiechnął się szeroko, jakby usłyszał znakomity komplement.

– Przedstawisz mnie?

– Później.

– Ale przedstawisz?

– Kaja... Wiesz, że to nie tak działa. – Spoważniał.

Miała wrażenie, że zaraz zacznie opędzać się od niej jak od muchy. A przecież sam podszedł.

– Dobra – powiedział w końcu.

– Ale na pewno...

Piotr westchnął. Niecierpliwił się już. Najwyraźniej upewnianie się nie było w pakiecie. W ogóle żaden rodzaj pewności nie był.

– Może nawet weźmiesz go sobie do domu, jeśli uda ci się ominąć szwadron fanek w odświętnych majtkach – rzucił.

– Nie wiedziałam, że będziesz mnie stręczył. Już się cieszę.

– Nie wolisz mnie sobie zabrać? Ładniejszy jestem. – Spojrzał na nią z wyrzutem. – Chyba że chcesz po prostu popatrzeć, jak mieszka filozof.

– W beczce?

– Zaręczam, że nie. Mogę ci pokazać – zanęcił. – Dobra, muszę lecieć. Spróbuj wina, jest podłe, ale udaje dobre. I nie nastawiaj się za bardzo. On rzadko zostaje po...

Zajęła jedno z wolnych miejsc w piątym rzędzie, wystarczająco blisko, żeby niczego nie przeoczyć. Spojrzała na scenę, gdzie siedziała już wychudzona dziennikarka. Sukienka z materiału przywodzącego na myśl folię spożywczą opinała jej ciało starannie jak druga skóra. Policzki kobiety były tak zapadnięte, że Kaja pomyślała, że to tylko śmierć przebrana za dziennikarkę.

Doktor Michał Herman, piękny w świetle reflektorów, streszczał książkę dla tych, którzy do zachwytu potrzebują odpowiedniego wstępu. Siedział wygodnie, jakby to było miejsce należne mu od zawsze, wszystkie fotele i kanapy do zadawania ludziom pytań i pokazywania ich światu. Był wyprostowany, ale rozluźniony, idealna mieszanka zewnętrznej kontroli i wewnętrznego napięcia. Jego plecy opierały się lekko o oparcie fotela, nogi układały się w amerykańską czwórkę, ale sylwetka miała sprężystość gotowego do ataku zwierzęcia. Czasem uśmiechał się, zawsze tym samym, zachęcającym, ale jednocześnie współczującym uśmiechem, jak ktoś, kto wygrał już partię szachów, choć przeciwnik wykonał dopiero pierwsze dwa ruchy. Rosły, szczupły i silny, Profesor był jak jedna z tych osób, które niezależnie od tego, w co się ubiorą, zawsze wyglądają starannie i trochę niezwykle jednocześnie. Na nich biel jest bardziej biała, czerń bardziej czarna, a materiał fałduje się tylko w odpowiednich miejscach.

Wcale nie wyglądał na filozofa. Raczej na jednego z tych aktorów, których jasne spojrzenia śnią się potem po nocach, kusząc i budząc wątpliwości. Te z kolei mogą dotyczyć wszystkiego. Pojawiają się nie wiadomo skąd, cień perfum, których właściciel przeszedł przez nasze życie i dawno temu zniknął. Pod skórą pozostała tylko jakaś emocja, którą niby można wyciszyć, jeszcze ugłaskać. Ale która już jest. Czeka i zbiera się jak ropa dookoła drzazgi, by w odpowiednim czasie rozjątrzyć się i zająć całą należną jej uwagę.

– Profesorze... – Dziennikarka pochyliła się w jego stronę, jakby naprawdę chciała wiedzieć i zrozumieć.

– Michale – poprawił Profesor.

– Michale – zgodziła się dziennikarka. – Wypowiadasz się na temat demokracji i garderoby, dyplomacji i związków partnerskich, a ostatnio nawet poczucia humoru Curie-Skłodowskiej. Jesteś znany z tego, że masz zdanie na każdy temat. Niektórzy twierdzą, że to za dużo, że powinieneś pozostać przy kwestiach, na których się znasz. Co odpowiedziałbyś swoim krytykom?

Herman skierował się lekko w stronę swojej rozmówczyni, która odruchowo się uśmiechnęła.

– Nie widzę powodu, dla którego człowiek o sprecyzowanych poglądach miałby je ukrywać. Może poza tymi zapisanymi w przepisach prawa. W historii wielokrotnie mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której filozofowie mieli decydujący wpływ na społeczeństwo.

– Naprawdę wolałby pan żyć wieki temu?

– Myślę, że trudno byłoby mi zrezygnować z dobrodziejstw współczesnej medycyny i opieki dentystycznej. Może nie wierzę w rzeczy nadprzyrodzone, ale wierzę w antybiotyki.

Dziennikarka uśmiechnęła się, a publiczność zaraziła tym uśmiechem. Jak na tych wszystkich wykładach, które można obejrzeć w internecie, a w których Profesor stoi na środku auli i wypowiada się o sensie życia tak lekko, jakby opowiadał coś kilku przyjaciołom przy stole.

– Zostańmy chwilę przy tym. – Dziennikarka nie odpuszcza. – Jesteś w każdym talk-show, od telewizji śniadaniowych po nocne rozmowy o polityce. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce twoje nazwisko, żeby wyskoczyły tysiące wyników.

Herman kręci lekko głową, uśmiecha się.

Ten uśmiech, ten uśmiech, myśli Kaja, jak on to robi, że słysząc te pytania, dalej uśmiecha się szczerze i lekko, nie wzdrygnie się czasem, nie kąśnie.

– Możesz mi wierzyć, przyjmuję bardzo niewiele zaproszeń. Gdybym przyjmował wszystkie, nie mógłbym zajmować się pisaniem. Zwyczajnie nie miałbym na to czasu.

– No dobrze, ale nazywają cię kanapowym krytykiem, lajfstylowym filozofem... – dziennikarka spojrzała w notatki – ...komentatorem z ławki rezerwowych. Czy to cię nie obraża?

– To część tej pracy. Osoby publiczne zawsze są narażone na krytykę. Proszę, zwróć uwagę, że zadanie, które na siebie wziąłem, rola publicznego filozofa, nie ma w naszym kraju tradycji. Wystarczy spojrzeć na kraje, w których taka rola istnieje, choćby na Francję. Byłbym w stanie wymienić przynajmniej pięć nazwisk osób pełniących tę samą funkcję. Filozofowie zawsze odgrywali rolę komentatorów rzeczywistości. Stan dzisiejszy, kiedy ta odpowiedzialność została z nich zdjęta, nie jest stanem naturalnym. Tylko w Niemczech, gdzie filozofia po czterdziestym piątym była skompromitowana, tę rolę przejęli pisarze, inni eksperci...

– A ty, Michale, tak naprawdę w czym jesteś ekspertem? – Dziennikarka prawie wchodzi mu w słowo.

Na jego twarz wrócił pewny siebie uśmiech.

2.

– Moja przyjaciółka. Wspominałem ci o niej. – Piotr wskazał na Kaję.

Kaja uśmiechnęła się z zachwytem i przerażeniem.

– Karolina – przedstawiła się. – Kaja.

– Michał – powiedział Michał, który jeszcze przed chwilą był Profesorem.

Jak w książce, pomyślała.

Pomyślała jeszcze, że to się nie zdarza, że nie można być jednocześnie Michałem i Profesorem, ale nie miała czasu dokończyć tej myśli.

Tymczasem Piotr zniknął. Jego pytania zostały.

A Profesor był, po prostu. Najbardziej oczywista rzecz na świecie. Jakby można było sobie tak zwyczajnie być, bezczelnie stać przed tymi wszystkimi ludźmi, przed nią. Zagarniać przestrzeń jak własną jednym oczywistym „tu jestem”. Czemu ona nigdy tak nie stoi, nie zagarnia.

Upewniła się jeszcze. Dostrzegła w znajomej pantominie, że to do niej, że na pewno. Uśmiechem odpowiedziała na uśmiech. Teraz wszystko, pomyślała jeszcze, bo na więcej nie było czasu.

– Chyba powinnam przeprosić... – zaczęła. – Powiedziałam mu, jak bardzo cenię pana książkę i...

Profesor wyglądał na rozbawionego, uniósł kieliszek z białym winem.

– Nie musi pani. Choć rzeczywiście bardzo się postarał, żebyśmy byli tu sami.

– Sami z setką innych osób – sprecyzowała.

– Ponoć dwiema setkami – poprawił. – Ale będą bali się podejść.

– Nie byłabym taka pewna. – Spojrzała w stronę najbliższych jasnych sweterków. Zerkały w ich kierunku, niewątpliwie planując atak. Książki w gotowości, długopis na sztorc. – Już ostrzą na pana ołówki.

– Tutaj ludzie są uprzejmi. Robią mi zdjęcia tylko, gdy myślą, że nie widzę. Zresztą Piotr uprzedził, że jest pani moją największą fanką. I że rozmowa z panią to przyjemność. W ogóle mówił o pani dużo miłych rzeczy.

– Chyba za długo pracował w reklamie.

– Chce pani sprostować?

– Głównie rozmawialiśmy o pana książce.

– Podobała się pani?

– Piękna jest – odparła nieco zbyt szybko. – Ludzie kochają się i tracą, w końcu prawie udaje im się być razem i tracą się na zawsze. Sama chciałabym tak się zakochać.

– Życzę tego pani.

– Raz nawet tak się zakochałam. Na zabój i na zawsze. Jakby się nic innego w życiu nie miało przydarzyć. Ale to było jeszcze przed pana książką.

– Co się stało?

– To, co zwykle z pierwszymi miłościami. Nic. – Uśmiechnęła się jakby przepraszająco. – Ale wróćmy do dzisiejszego wieczora. Przepraszam, trochę nie znam scenariusza. Jakie pytanie zadaje się w takiej sytuacji? – zapytała, widząc, że jednak nikt nie podchodzi.

Jakby naprawdę zostali sami. Prawie. W myślach mnożyła liczbę rzędów przez liczbę krzeseł, dzieliła przez późną porę. Matematyka ją uspokajała.

– W wypadku spotkań z młodymi fankami?

– Albo z pisarzami. Starszymi... – Zawstydziła się, ale szybko uśmiechnęła, widząc jego rozbawienie. – To miło uchodzić wciąż za młodą fankę.

– Kwestia punktu odniesienia.

Biega tu mnóstwo szesnastoletnich punktów odniesienia, pomyślała, uśmiechając się czarująco. Cieszyła ją jego uwaga, nie musiała tego ukrywać. Jest dorosła, mówiła sobie. Jest śmieszna, mówił jej rozsądek. Kretynka, mówiło spojrzenie Piotra. Ale ładna kretynka, miała nadzieję Kaja.

Uśmiechnęła się do własnej głupoty.

Może musi tu częściej przyjeżdżać. Do miasta, z którego uciekła wiele lat temu, z powodów, których już nikt poza nią nie pamięta, a które wiązały się wyłącznie z jej znudzonym życiem ojcem, starym i smutnym mężczyzną, niewidzianym przez nią od dobrej dekady. I pomyśleć, że tak uparcie starała się omijać to miejsce, a samo miasto wyobrażała sobie jak pokryty pajęczyną i kurzem domek dla lalek. Taki widziała w jakimś filmie z gatunku tych niezobowiązujących intelektualnie, zresztą na randce z gatunku podobnie mało zobowiązujących.

– Jak się zaczyna rozmowę z fanką? – zapytała, starając się błysnąć.

Profesor udał, że się zastanawia.

Kaja patrzyła na jego ręce, zadbane, ale wciąż męskie, przypominające jej któryś z dawno zapomnianych wieczorów. Z kim, nie pamiętała.

– Na początek należy wyczuć, jak chce być traktowana. Dziewczynka czy dorosła kobieta, poważna czy zabawna, chce słuchać czy być słuchana. Potem trzeba się nią zainteresować. Czym się zajmuje, czego pragnie. A później zadać jakieś poważne pytanie, najlepiej takie, na które nie zna odpowiedzi.

– Widzę, że zna się pan na rzeczy. Powinien pan napisać o tym książkę.

– Napisałem. Wiele lat temu. Na szczęście odrzuciły ją wszystkie wydawnictwa.

– Może dziś zostałaby przyjęta. Mało to byle czego się wydaje? – zapytała i znowu się zawstydziła.

Profesor się zaśmiał. Podobał jej się ten śmiech. Od razu poczuła się pewniej. Stanęła na tyle blisko, żeby móc go dotknąć.

– W takim razie czym się pani zajmuje?

– Nauczaniem. Tak w dużym skrócie.

– Akademickim?

– O nie, zdecydowanie nie. Chciałam pisać doktorat, ale potem przyszedł ktoś i zaproponował mi wiaderko ze złotem. Dodał wprawdzie, że będę na nie pracowała dwanaście godzin dziennie przez następne pięć lat. Paradoksalnie nagle poczułam wolność. Jestem chyba przykładem osoby, którą praca uczyniła wolną.

– Rzeczywiście, paradoks – zgodził się.

Mówił dalej, ale nie słuchała go zbytnio, tylko patrzyła na jego usta, ciesząc się z tej dziwnej bliskości.

Nie sądziła, że kiedyś będą jej się podobać tacy mężczyźni. Że będzie jej się podobać Profesor. W myślach liczyła różnicę wieku. Wyszła taka sama jak między nią a uczennicami w jasnych sweterkach. Co za zawód, pomyślała i wróciła do Profesora. Sądziła, że na żywo przegra ze swoim telewizyjnym awatarem, który zawsze będzie wydawał się bardziej. Bardziej witalny, silny, gotowy, obecny. I trochę była zawiedziona, że nie zawiódł tych oczekiwań. Może to by załatwiło całą sprawę.

Potarła oko i szkło kontaktowe przesunęło się nieznacznie. Litery na okładce trzymanej w ręku książki spłynęły, zatrzymując się na samym brzegu. Wolałaby, żeby spłynęły dalej i wsiąkły w podłogę, mogłaby je wtedy zostawić i na moment o wszystkim zapomnieć, a w domu zapisałaby puste kartki jakąś nową opowieścią. Królewna śniegu, przeczytała z okładki. „Piękno, namiętność, samotność”. Jakby to był film na platformie streamingowej.

– Wiem, fatalne. Ale ponoć się podoba.

– O, tak. Właściwie nie trzeba już nic więcej pisać. Albo czytać. Jak zawsze okazuje się, że cała reszta jest zbędna. Pozwoli pan, profesorze. Po starej znajomości.

Podała mu książkę i wyciągnięte z torebki pióro.

– Znamy się? – Profesor zakrył zaskoczenie profesjonalnym uśmiechem.

– Tylko z książek. Poproszę coś o odchodzeniu. To mój ulubiony rozdział.

– Niech będzie. Możemy zacząć od pożegnania.

Oddał jej książkę, dłuższą o zdanie bądź dwa.

Kaja oparła się pokusie zajrzenia do niej natychmiast pod jego wyczekującym spojrzeniem.

– Obawiam się, że już mnie wzywają – stwierdził i jego spojrzenie, cała uwaga, gdzieś jej umknęły.

A już myślała, że wszystko działa, obcisła sukienka, mocne usta, makijaż, cały ten strój myśliwski, który miał zmusić drugą stronę do uwagi na tyle długiej, żeby ona miała szansę zarzucić sieci, cholera jasna, nawet tego matka nie nauczyła jej porządnie. Klęła w myślach, patrząc, jak z oddalonej o kilka metrów grupki machał do nich niski jegomość o wyglądzie zadowolonego z siebie chomika. Białe, kręcone włosy nadawały mu urok brytyjskiego sędziego, apaszka mówiła coś o artystowskich zapędach. Pod za ciasnymi spodniami widać było zalążek smutnego penisa.

Kaja wzdrygnęła się, ale widząc, że mężczyźni się uśmiechają, odruchowo uniosła kąciki ust.

– Może później... – zaczęła, ale człowiek chomik zbliżał się do nich, już ujmował ramię Profesora, już go zabierał do tego ich życia, gdzie mądre męskie rozmowy i nie mieszamy się z plebsem, a ona stała w tej sukience i z książką jak biletem na pociąg, który odjechał.

A było tak blisko.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: