- promocja
Odkryj mnie. Tom 2 - ebook
Odkryj mnie. Tom 2 - ebook
Drugi tom bestsellerowej serii „Dotknij Mnie”! Zanurz się w świecie intryg i poczuj siłę miłości!
Juliette uciekła do Punktu Omega. To miejsce dla osób takich jak ona – ze specjalnymi umiejętnościami. To również siedziba ruchu oporu. Dziewczyna nareszcie uwolniła się z macek Przywrócenia i ich planów wykorzystania jej jako niebezpiecznej broni. Jest wolna tak jak jej miłość do Adama. Juliette nigdy jednak nie ucieknie od swojego śmiercionośnego daru. Ani od Warnera, który pragnie dziewczyny bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Nawiedzana przez swoją przeszłość i przerażona tym, co nadchodzi, Juliette wie, że tu i teraz będzie musiała podjąć szereg ważnych decyzji, żeby przetrwać. Dokonać wyborów, które przeważą o czystości serca i zadecydują o życiu jej ukochanego…
Książka zawiera dodatkową nowelkę pt. „Przełam mnie”.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67461-82-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiem tylko tyle, że ostatnie słowa Warnera utknęły mi w piersi i nie mogę wykasłać tego zimna i tej prawdy drażniącej mi gardło.
Adam nie ma pojęcia, że Warner może mnie dotykać.
Nikt nie ma.
Warner powinien być martwy. Warner powinien być martwy, ponieważ ja powinnam była go zastrzelić, ale nie wiedziałam, jak się obchodzić z bronią, więc teraz Warner przybył, żeby mnie odnaleźć.
Przybył, żeby walczyć.
O mnie.JEDEN
Świat może być dzisiaj słoneczny.
Wielka kula żółci rozlewa się między chmurami, płynna i żółtkowa, miesza się z przebłękitnym niebem, bije od niej chłodna nadzieja, fałszywe obietnice miłych wspomnień, prawdziwych rodzin, sycących śniadań, sterty naleśników polanych syropem klonowym w świecie, który już nie istnieje.
A może nie.
Może jest dzisiaj ciemno i mokro, może wiatr jest tak ostry, że zdziera skórę z knykci dorosłych ludzi. Może pada śnieg, może pada deszcz, nie wiem, może jest mróz jest grad może wiatr zakręcił się w huragan a ziemia się trzęsie i rozpada robiąc miejsce na nasze błędy.
Nie mam bladego pojęcia.
Nie mam już okna. Nie mam widoku na świat. Moja krew ma milion stopni poniżej zera i jestem ukryta 15 metrów pod ziemią w sali treningowej, która ostatnio stała się moim drugim domem. Każdego dnia gapię się na te 4 ściany i powtarzam sobie nie jestem uwięziona nie jestem uwięziona nie jestem uwięziona, lecz czasami stare lęki wychodzą na wierzch i nie potrafię uwolnić się od klaustrofobii ściskającej moje gardło.
Kiedy tutaj przyjechałam, złożyłam wiele obietnic.
Teraz nie jestem już taka pewna. Teraz się martwię. Teraz mój umysł to zdrajca, ponieważ każdego ranka moje myśli wyczołgują się z łóżka z rozbieganym wzrokiem, spoconymi dłońmi i nerwowym chichotem, który ciąży mi w piersi, zbiera się w piersi, grozi gwałtowną ucieczką z piersi, a presja jest coraz większa i większa, i większa.
Życie tutaj nie jest takie, jakiego się spodziewałam.
Mój nowy świat jest wyryty w brązie armatnim, zasklepiony srebrem, wypełniony po brzegi zapachem kamienia i stali. Powietrze jest lodowate, maty na podłodze pomarańczowe; światła i przełączniki piszczą i migoczą, elektroniczne i elektryczne, neonowe. Jest tutaj tłoczno, tłoczno od ludzi, tłoczno od szeptów i krzyków, dudnienia kroków i ostrożnego stąpania. Jeśli nadstawię uszu, docierają do mnie odgłosy pracujących mózgów, zmarszczonych czół, palców stukających w brodę, ściągniętych ust i brwi. Pomysły nosi się w kieszeniach, myśli znajdują się na koniuszku każdego języka; oczy są zmrużone w koncentracji, w drobiazgowym planowaniu, które powinnam chcieć poznać.
Lecz nic nie działa i wszystko we mnie jest zepsute.
Castle powiedział, że powinnam okiełznać swoją energię. Nasze dary są różnymi formami energii. Materia nigdy nie ulega zniszczeniu, wyjaśnił, a kiedy nasz świat się zmienił, zmieniła się też zawarta w nim energia. Nasze zdolności zostały wzięte z wszechświata, z innej materii, z innych energii. Nie jesteśmy anomaliami. Jesteśmy nieodzownym skutkiem perwersyjnych zmian, jakie zaszły na Ziemi. Nasza energia ma swoje źródło, powiedział. A to źródło znajduje się gdzieś w otaczającym nas zewsząd chaosie.
To ma sens. Pamiętam, jak wyglądał świat, kiedy go zostawiłam.
Pamiętam wkurzone niebo i zachody słońca upadające pod księżycem. Pamiętam popękaną ziemię, suche krzaki i zieleń, która teraz wydaje się raczej brązem. Myślę o nienadającej się do picia wodzie, o nielatających ptakach i ludzkiej cywilizacji zredukowanej do stert kontenerów ciągnących się po resztkach wyjałowionej ziemi.
Ta planeta jest jak kość, która źle się zrosła po złamaniu, jak zlepiony klejem tysiąc okruchów kryształu. Zostaliśmy roztrzaskani i zrekonstruowani, kazano nam każdego dnia udawać, że wciąż funkcjonujemy tak, jak powinniśmy. Tylko że to kłamstwo, to wszystko kłamstwo.
Nie funkcjonuję tak, jak powinnam.
Jestem jedynie konsekwencją katastrofy, niczym więcej.
2 tygodnie padły na poboczu drogi, porzucone, już zapomniane. Jestem tutaj od 2 tygodni i przez te 2 tygodnie chodziłam na paluszkach, zastanawiając się, kiedy coś pęknie, czy pęknie przeze mnie, czy wszystko się rozpadnie. Po 2 tygodniach powinnam być szczęśliwsza, zdrowsza, bardziej wyspana. Powinnam lepiej sobie radzić w bezpiecznej przestrzeni. Zamiast tego zamartwiam się, co będzie, gdy jeśli nie uda mi się tego opanować, jeśli nie zdołam rozgryźć tego, jak ćwiczyć swoje umiejętności, jeśli kogoś celowo przypadkiem skrzywdzę.
Szykujemy się na krwawą wojnę.
Właśnie dlatego się szkolę. Wszyscy próbujemy się przygotować na starcie z Warnerem i jego ludźmi. Żeby wygrać tę wojnę bitwa po bitwie. Żeby pokazać obywatelom naszego świata, że jeszcze jest nadzieja – że nie muszą godzić się na żądania Przywrócenia i być niewolnikami reżimu, który pragnie jedynie ich wyzyskiwać w celu zdobycia władzy. I zgodziłam się walczyć. Zostać wojownikiem. Wykorzystać swoją moc, chociaż wszystko mi mówi, żeby tego nie robić. Myśl o tym, by kogoś dotknąć, przynosi ze sobą świat wspomnień, uczuć, przypływ mocy, jakiego doświadczam tylko przy kontakcie ze skórą podatną na działanie mojej. Nabieram wtedy przekonania o własnej niezniszczalności; wpadam w swego rodzaju udręczoną euforię; całe moje ciało obmywa fala intensywnych doznań. Nie wiem, co się ze mną stanie. Nie wiem, czy mogę zaufać sobie w chwili, gdy czerpię przyjemność z czyjegoś bólu.
Wiem tylko tyle, że ostatnie słowa Warnera utknęły mi w piersi i nie mogę wykasłać tego zimna i tej prawdy drażniącej mi gardło.
Adam nie ma pojęcia, że Warner może mnie dotykać.
Nikt nie ma.
Warner powinien być martwy. Warner powinien być martwy, ponieważ ja powinnam była go zastrzelić, ale nie wiedziałam, jak się obchodzić z bronią, więc teraz Warner przybędzie, żeby mnie odnaleźć.
Przybędzie, żeby walczyć.
O mnie.DWA
Słychać głośne pukanie i drzwi się nagle otwierają.
– Ach, Juliette. Nie wiem, co zamierzasz osiągnąć, siedząc w kącie. – Swobodny uśmiech Castle’a wchodzi tanecznym krokiem do pokoju, jeszcze zanim on sam się pojawi.
Biorę ostry wdech i próbuję podnieść na niego wzrok, lecz nie mogę. Zamiast tego szeptem przepraszam i słucham tego, jak żałośnie brzmią moje słowa w tym dużym pomieszczeniu. Czuję, jak moje drżące palce zaciskają się na jednej z grubych, miękkich mat wyściełających podłogę, i myślę o tym, że przez cały swój pobyt tutaj niczego nie osiągnęłam. To upokarzające, tak bardzo upokarzające rozczarować jednego z niewielu ludzi, którzy okazali mi dobroć.
Castle stoi bezpośrednio przede mną i czeka, aż wreszcie na niego spojrzę.
– Nie musisz przepraszać – mówi. Jego przenikliwe, błyszczące brązowe oczy i przyjacielski uśmiech sprawiają, że łatwo zapomnieć, z kim ma się do czynienia. Castle jest przywódcą Omega Point, podziemnego ruchu mającego na celu walkę z Przywróceniem. Jego głos jest zbyt łagodny, zbyt miły, to niemal gorzej. Czasami wolałabym, żeby po prostu na mnie nakrzyczał. – Ale naprawdę musisz się nauczyć panować nad swoją energią, Juliette.
Pauza.
Podchodzi do sterty cegieł, którą miałam zniszczyć, i kładzie na niej ręce. Udaje, że nie zauważa czerwonych obwódek moich oczu ani metalowych rur, które rzuciłam na drugą stronę pomieszczenia. Jego wzrok starannie omija krwawe ślady na drewnianych deskach, które leżą z boku; nie pyta mnie, dlaczego tak mocno zaciskam dłonie ani czy zrobiłam sobie znowu krzywdę. Zadziera głowę w moją stronę, ale patrzy w miejsce bezpośrednio za moimi plecami, i mówi cicho:
– Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale musisz się uczyć. Musisz. Od tego będzie zależeć twoje życie.
Potakuję i opieram się o ścianę, z przyjemnością otwierając się na chłód i na ból cegieł wpijających mi się w kręgosłup. Podciągam kolana do piersi i czuję, jak stopy wciskają się w maty ochronne na podłodze. Jestem tak bliska łez, że boję się, czy nie zacznę krzyczeć.
– Po prostu nie wiem, jak to zrobić – mówię w końcu. – Nie wiem, co w ogóle robić. Nic nie wiem. – Wbijam wzrok w sufit i mrugam mrugam mrugam. Moje oczy wydają się błyszczące, wilgotne. – Nie wiem, jak sprawić, żeby cokolwiek się wydarzyło.
– W takim razie musisz się zastanowić – odpowiada niespeszony Castle. Podnosi porzuconą metalową rurkę. Waży ją w dłoni. – Musisz ustalić, co łączy tamte przypadki. Kiedy przebiłaś się przez beton w sali tortur Warnera, kiedy zrobiłaś dziurę w stalowych drzwiach, żeby uratować Adama… co się wtedy wydarzyło? Dlaczego w tych dwóch momentach byłaś w stanie zareagować w tak nadzwyczajny sposób? – Przysiada się do mnie. Popycha rurkę w moją stronę. – Musisz przeanalizować swoje zdolności, Juliette. Musisz się skupić.
Skupić.
Jedno słowo, ale wystarcza, żeby wywołać u mnie mdłości. Wygląda na to, że wszyscy chcą, żebym się skupiła. Najpierw Warner chciał, żebym się skupiła, a teraz Castle chce, żebym się skupiła.
Jakoś nigdy mi się to nie udawało.
Głębokie i smutne westchnienie Castle’a przywraca mnie do rzeczywistości. Wstaje. Wygładza chyba jedyny granatowy blezer, jaki ma, a mi w oko wpada srebrny symbol Omegi wyhaftowany na plecach. Jego dłoń bezwiednie wędruje do końcówki kucyka; zawsze wiąże dredy tuż nad karkiem.
– Opierasz się samej sobie – mówi, chociaż łagodnym tonem. – Może powinnaś dla odmiany popracować z kimś. Może partner pomoże ci to rozpracować, odkryć powiązanie między tymi dwoma wydarzeniami.
Z zaskoczenia sztywnieję w ramionach.
– A nie mówiłeś, że mam pracować sama?
Mruży oczy, patrząc gdzieś za mnie. Drapie się pod uchem, drugą rękę chowa w kieszeni.
– Właściwie to nie chciałem, żebyś pracowała sama. Ale nikt nie zgłosił się na ochotnika.
Nie wiem, dlaczego wciągam gwałtownie powietrze, dlaczego jestem taka zdumiona. Nie powinno mnie to dziwić. Nie każdy jest Adamem.
Nie każdy jest odporny na mnie tak jak on. Nie ma drugiej osoby, której mój dotyk sprawiłby przyjemność. Oprócz Warnera. Jednak mimo swoich szczerych chęci nie może ze mną trenować. Jest zajęty innymi rzeczami.
Rzeczami, o których nikt nie chce mi powiedzieć.
Jednak Castle patrzy na mnie pełnymi nadziei oczami, szczodrymi oczami, spojrzeniem niemającym pojęcia o tym, że te nowe słowa wydobywające się z jego ust są gorsze. Gorsze, bo chociaż znam prawdę, i tak czuję ból, gdy tego słucham. Czuję ból, gdy przypominam sobie, że chociaż żyję w ciepłej bańce z Adamem, reszta świata w dalszym ciągu uważa mnie za zagrożenie. Potwora. Abominację.
Warner miał rację. Dokądkolwiek bym się udała, przed tym nie ucieknę.
– Co się zmieniło? – pytam. – Kto jest gotów ze mną trenować? – Pauza. – Ty?
Castle się uśmiecha.
Na jego twarzy pojawia się taki uśmiech, że na szyję wypływa mi wstydliwy rumieniec, a duma dostaje cios w sam kręgosłup. Muszę się powstrzymać, by nie wyskoczyć przez drzwi.
Proszę proszę proszę nie lituj się nade mną, chciałabym powiedzieć.
– Żałuję, ale nie mam czasu – odpowiada Castle. – Jednak Kenji jest wreszcie wolny, udało nam się przeorganizować jego harmonogram. Powiedział, że z przyjemnością z tobą popracuje. – Chwila zawahania. – Oczywiście pod warunkiem, że wyrazisz zgodę.
Kenji.
Mam ochotę zaśmiać się w głos. Tylko Kenji mógłby zaryzykować trenowanie ze mną. Już raz go zraniłam. Przypadkiem. Jednak nie spędziliśmy ze sobą zbyt wiele czasu, odkąd przyprowadził nas do Omega Point. To było zupełnie tak, jakby wykonywał zadanie, wypełniał misję; gdy już osiągnął wyznaczony cel, wrócił do swojego życia. Okazuje się, że jest tutaj kimś ważnym. Ma milion rzeczy do zrobienia. Rzeczy do ogarnięcia. Ludzie wydają się za nim przepadać, nawet go szanować.
Ciekawe, czy kiedykolwiek poznali go jako tego bezczelnego, przeklinającego Kenjiego, którego ja zobaczyłam na samym początku.
– Pewnie – odpowiadam Castle’owi, próbując przyjąć przyjemny wyraz twarzy, pierwszy raz odkąd tu przyszedł. – Brzmi super.
Castle wstaje. Jego oczy są błyszczące, podekscytowane, łatwo da się je zadowolić.
– Idealnie. Spotka się z tobą przy jutrzejszym śniadaniu. Możecie zacząć od wspólnego posiłku.
– Och, ale ja zazwyczaj…
– Wiem – przerywa mi Castle. Jego uśmiech jest teraz zaciśnięty w cienką kreskę, na czole pojawiły się zmarszczki zmartwienia. – Lubisz jadać z Adamem. Wiem o tym. Ale prawie w ogóle nie spędzasz czasu z innymi, Juliette, a jeśli zamierzasz tutaj zostać, musisz zacząć nam ufać. Ludzie z Omega Point czują się związani z Kenjim. Może się za tobą wstawić. Jeśli wszyscy zobaczą, że przebywacie w swoim towarzystwie, poczują się swobodniej w twojej obecności. To ci pomoże się dostosować.
Ciepło wypływa na moją twarz niczym rozgrzany olej. Wzdrygam się, palce mi drżą, próbuję znaleźć miejsce, w które mogłabym skierować wzrok; udawać, że nie czuję tego bólu, który osiadł mi w piersi.
– Oni… oni się mnie boją – szepczę do niego, urywam. – Ja nie… Nie chciałam nikomu się narzucać. Nie chciałam nikomu przeszkadzać…
Castle wzdycha, długo i głośno. Obrzuca mnie spojrzeniem, drapie się po miękkiej skórze pod brodą.
– Boją się tylko dlatego, że cię nie znają – odzywa się w końcu. – Gdybyś tylko bardziej się postarała, gdybyś zdobyła się na choć odrobinę wysiłku, żeby kogoś poznać… – Urywa. Marszczy brwi. – Juliette, spędziłaś tutaj dwa tygodnie i prawie w ogóle nie rozmawiasz ze swoimi współlokatorkami.
– Ale to nie… Uważam, że są super…
– A mimo to je ignorujesz? Nie spędzasz z nimi czasu? Dlaczego?
Bo nigdy wcześniej nie miałam koleżanek. Bo boję się, że zrobię coś nie tak, powiem coś nie tak, a one mnie znienawidzą jak wszystkie inne dziewczyny, które znałam. Za bardzo je lubię, przez to tym gorzej byłoby mi znieść nieuniknione odrzucenie.
Nic nie mówię.
Castle kręci głową.
– Tak dobrze ci poszło pierwszego dnia. Wydawałaś się taka przyjacielska wobec Brendana. Nie wiem, co się stało – ciągnie Castle. – Myślałem, że będzie ci tutaj dobrze.
Brendan. Chudy chłopak z platynowymi włosami i prądem płynącym w żyłach. Był dla mnie miły.
– Lubię Brendana – odpowiadam Castle’owi, zdumiona. – Jest na mnie zły?
– Zły? – Castle potrząsa głową i śmieje się w głos. Nie odpowiada na moje pytanie. – Nie rozumiem, Juliette. Starałem się być wobec ciebie cierpliwy, starałem się dać ci czas, ale przyznaję, że jestem skołowany. W dniu przyjazdu wydawałaś się zupełnie inna, wręcz podekscytowana obecnością tutaj! Ale wystarczył niecały tydzień, żebyś się całkowicie wycofała. Nawet na nikogo nie patrzysz, gdy idziesz korytarzem. A gdzie rozmowa? Gdzie przyjaźń?
Tak.
Potrzebowałam 1 dnia, żeby się zadomowić. 1 dnia, żeby się rozejrzeć. 1 dnia, żeby podekscytować się na myśl o innym życiu, i 1 dnia, żeby wszyscy dowiedzieli się, kim jestem i co zrobiłam.
Castle nie mówi nic o matkach, które widząc mnie na korytarzu, gwałtownie odciągają swoje dzieci. Nie wspomina o groźnych spojrzeniach i niemiłych słowach, które musiałam znosić od przyjazdu. Nie wspomina o dzieciach, które kazano mi omijać szerokim łukiem, ani o garstce starszych ludzi, którzy bacznie mnie obserwują. Mogę się tylko domyślać, co usłyszeli na mój temat, skąd wzięli swoje opowieści.
Juliette.
Dziewczyna ze śmiercionośnym dotykiem, która pozbawia ludzi siły i energii, aż staną się odrętwiałymi, sparaliżowanymi trupami rzężącymi na podłodze. Dziewczyna, która większość życia spędziła w szpitalach i poprawczakach, odrzucona przez własnych rodziców, uznana za niezrównoważoną psychicznie i skazana na izolację w zakładzie dla obłąkanych, gdzie nawet szczury boją się żyć.
Dziewczyna.
Tak spragniona cudzej energii, że zabiła małe dziecko. Torturowała kilkuletniego chłopca. Sprawiła, że dorosły mężczyzna padł przed nią na kolana, walcząc o oddech. I nawet nie ma dość przyzwoitości, żeby się zabić.
Żadne z powyższych nie jest kłamstwem.
Dlatego patrzę na Castle’a z rumieńcami na policzkach, niewypowiedzianymi literami na ustach i oczami uparcie skrywającymi sekrety.
On wzdycha.
Nieomal mi coś mówi. Już, już zaczyna, lecz przygląda się mojej twarzy i zmienia zdanie. Kiwa tylko szybko głową, bierze głęboki wdech, stuka w zegarek i rzuca:
– Trzy godziny do zgaszenia świateł.
Odwraca się i odchodzi, ale przystaje w progu.
– Juliette – odzywa się nagle, cicho, nie oglądając się na mnie. – Postanowiłaś z nami zostać, walczyć u naszego boku, dołączyć do Omega Point. – Pauza. – Będziemy potrzebować twojej pomocy. I obawiam się, że kończy nam się czas.
Patrzę, jak znika za drzwiami.
Nasłuchuję jego oddalających się kroków i opadam plecami na ścianę. Kieruję wzrok na sufit i zamykam oczy. Słyszę w uszach jego głos, poważny i spokojny.
Kończy nam się czas, powiedział.
Jakby czas był czymś, czego może zabraknąć, co można odmierzyć miskami, które dano nam w dniu narodzin i jeśli zjemy go zbyt wiele, zbyt szybko albo tuż przed wskoczeniem do wody, nasz czas zostanie zmarnowany, wydany, przepadnie.
Jednak czas wykracza poza granice naszego pojmowania. Jest nieskończony, istnieje poza nami; nie może nam go zabraknąć, nie zgubimy go ani nie znajdziemy sposobu, żeby go zachować. Czas mija, nawet kiedy my już przeminiemy.
Castle powinien był powiedzieć, że mamy mnóstwo czasu. Powinien był mi powiedzieć, że mamy cały czas świata. Jednak nie zrobił tego, bo chodziło mu o to tik tak że nasz czas tik tak się zmienia. Rzuca się do przodu w zupełnie nowym kierunku, zderzając się czołowo z czymś innym, i
tik
tik
tik
tik
tik
już prawie
czas na wojnę.TRZY
Mogłabym go dotknąć z tego miejsca.
Jego oczy, ciemnoniebieskie. Jego włosy, ciemnobrązowe. Jego koszulka, zbyt opięta we wszystkich właściwych miejscach, i jego usta, jego usta unoszą się i uruchamiają przełącznik, który rozpala ogień w moim sercu, i nie mam czasu, żeby zamrugać i wypuścić powietrze, bo ląduję w jego ramionach.
Adam.
– Hej – szepcze tuż przy mojej szyi.
Zagryzam usta, by zdusić drżenie, gdy krew napływa mi do policzków, i przez chwilę, zaledwie chwilę, puszczam swoje kości i to on mnie teraz trzyma.
– Hej. – Uśmiecham się, wciągając jego zapach.
To luksus, właśnie tak.
Rzadko widujemy się tylko we dwoje. Adam razem z młodszym bratem, Jamesem, nocuje w pokoju z Kenjim, a ja z uzdrowicielkami. Mamy zapewne jakieś 20 minut, zanim dziewczyny wrócą, więc zamierzam wykorzystać tę szansę do cna.
Zamykam oczy.
Adam obejmuje mnie w pasie, przyciąga bliżej, a przyjemność jest tak wielka, że ledwo powstrzymuję dreszcze. Jest zupełnie tak, jakby moja skóra i kości od wielu lat pragnęły kontaktu, ciepłej czułości, interakcji z człowiekiem, więc nie potrafię nad sobą zapanować. Jestem umierającym z głodu dzieckiem, które próbuje wypchać sobie żołądek. Zalewam zmysły dekadencją tych momentów, jakbym w każdej chwili miała się obudzić rano i zorientować, że wciąż zamiatam popiół dla mojej macochy.
Potem jednak Adam przykłada usta do mojej głowy i wszystkie moje zmartwienia wkładają na chwilę elegancką sukienkę, udając, że są czymś innym.
– Jak się czujesz? – pytam i to żenujące, ponieważ głos już mi drży, chociaż Adam ledwo co mnie objął, jednak nie potrafię się powstrzymać.
Wstrząsa nim śmiech, cichy, bogaty i pobłażliwy. Lecz Adam nie odpowiada na moje pytanie i wiem, że tego nie zrobi.
Tak wiele razy próbowaliśmy wymknąć się we dwoje, jednak zawsze ktoś nas przyłapywał i udzielał reprymendy za niestosowanie się do zasad. Nie można wychodzić poza pokoje po zgaszeniu świateł. Kiedy dobiegł końca czas wyrozumiałości – udzielono nam go ze względu na nagłe przybycie – musieliśmy zacząć przestrzegać przepisów tak samo jak inni. A tych przepisów jest bardzo dużo.
Wszystkie środki bezpieczeństwa – umieszczone wszędzie kamery, w każdym kącie, w każdym korytarzu – zostały przedsięwzięte, żeby przygotować nas na atak. Strażnicy prowadzą nocne patrole, nadstawiając uszu na każdy podejrzany dźwięk, wypatrując każdego podejrzanego ruchu czy znaku naruszenia bezpieczeństwa. Castle i jego ludzie bardzo czujnie pilnują Omega Point i nie chcą podejmować nawet najmniejszego ryzyka; jeśli intruz podejdzie zbyt blisko kryjówki, trzeba zrobić wszystko, co niezbędne, żeby go nie wpuścić.
Castle twierdzi, że to właśnie ta czujność pozwoliła im tak długo pozostać w ukryciu, i jeśli mam być zupełnie szczera, rozumiem, dlaczego ma tak restrykcyjne podejście. Jednak te same restrykcje nie pozwalają mi zbliżyć się do Adama. Widujemy się wyłącznie w trakcie posiłków, zawsze w otoczeniu innych ludzi, a każdą wolną chwilę spędzam zamknięta w sali treningowej, gdzie mam „okiełznać swoją energię”. Adam jest z tego powodu tak samo nieszczęśliwy jak ja.
Dotykam jego policzka.
Adam wciąga gwałtownie powietrze i na mnie patrzy. Jego oczy mówią zbyt wiele; tak wiele, że muszę odwrócić wzrok pod wpływem przytłaczających emocji. Moja skóra jest nadwrażliwa, wreszcie wreszcie wreszcie się obudziła i tętni życiem, tętni wrażeniami tak intensywnymi, że niemal nieprzyzwoitymi.
Nawet nie umiem tego ukryć.
Adam widzi, jak na mnie działa, co się ze mną dzieje, kiedy jego palce muskają moją skórę, kiedy jego usta są zbyt blisko mojej twarzy, kiedy ciepło jego ciała tuż obok sprawia, że zamykam oczy i drżę, uginają się pode mną kolana. Ja też widzę, co się z nim dzieje pod wpływem świadomości, jak na mnie działa. Czasami się nade mną znęca i z uśmiechem odracza moment bliskości, rozkoszując się dudnieniem mojego serca w piersi, ostrymi oddechami, nad którymi tak usilnie staram się zapanować; rozkoszując się tym, jak tuż przed pocałunkiem przełykam sto razy ślinę. Nie potrafię nawet na niego spojrzeć, nie wspominając każdej naszej wspólnej chwili, każdego zetknięcia się naszych ust, jego dotyku, jego zapachu, jego skóry. To dla mnie zbyt wiele, za bardzo, tak dużo tak silnych tak nowych wspaniałych doznań, których wcześniej nie znałam, nie doświadczyłam, do których nigdy nie miałam dostępu.
Czasami boję się, że mnie to zabije.
Uwalniam się z jego objęć; jestem rozgrzana i zimna, i skołowana, obym tylko nad sobą zapanowała, oby tylko zapomniał, jak strasznie na mnie działa, i wiem, że potrzebuję chwili, żeby się pozbierać. Zataczam się do tyłu; zakrywam twarz dłońmi i próbuję się zastanowić, co powiedzieć, ale wszystko drży i widzę, jak on na mnie patrzy, jakby mógł pochłonąć mnie jednym oddechem.
Wydaje mi się, że szepcze do mnie: Nie.
Potem znam już tylko jego ramiona, rozpaczliwą nutę w głosie, gdy wymawia moje imię, i już rozplątuję się w jego objęciach, jestem zniszczona i się rozpadam, nie próbuję nawet powstrzymywać wstrząsów w kościach, a on jest taki gorący jego skóra jest taka gorąca i nie wiem już nawet gdzie jestem.
Jego prawa dłoń przesuwa się w górę mojego kręgosłupa i ciągnie za suwak kombinezonu aż do połowy pleców, a ja się tym nie przejmuję. Mam do nadrobienia 17 lat i chcę poczuć wszystko. Nie zamierzam czekać i ryzykować żadnych „może” i żadnych „a co gdyby”, i wielkiego żalu. Chcę poczuć wszystko do cna, ponieważ co, jeśli obudzę się jutro i to już minie, co, jeśli dzisiaj jest ostatni dzień, jeśli to moja ostatnia szansa. Co, jeśli już nigdy więcej nie poczuję ciepła tych dłoni.
Nie mogę.
Nie zamierzam.
Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że na niego napieram, dopóki nie poczuję całego konturu jego ciała pod cienką warstwą bawełny jego ubrań. Moje dłonie wślizgują się pod jego koszulę i słyszę, jak z jego ust wydobywa się ciężki oddech; podnoszę wzrok i widzę, że ma zaciśnięte powieki, a jego twarz zastygła w wyrazie jakiegoś bólu, i nagle jego dłonie są w moich włosach, spragnione. Nachyla się i jego usta są blisko, grawitacja schodzi nam z drogi i moje stopy podnoszą się z podłogi, latam, frunę, nie obciąża mnie nic prócz huraganu w płucach i serca du-du-dudniącego o wiele za szybko.
Nasze usta
się dotykają
i wiem, że zaraz się rozejdę w szwach. Adam całuje mnie tak, jakby mnie utracił i odnalazł, jakbym wymykała mu się z rąk, a on nie zamierzał mnie nigdy puścić. Chcę krzyczeć, czasami, chcę upaść, czasami, chcę umrzeć ze świadomością, że wiem, jak to było żyć z tym pocałunkiem, tym sercem, tą cichą cichą eksplozją, która sprawia, że czuję się, jakbym wypiła łyk słońca, jakbym zjadła niebieskie migdały.
To.
To sprawia, że wszędzie odczuwam bolesne pragnienie.
Adam się odsuwa, oddycha z trudem, jego dłonie wślizgują się pod miękki materiał mojego kombinezonu, jest taki gorący jego skóra jest taka gorąca i wydaje mi się że już to powiedziałam ale nie pamiętam i jestem taka rozproszona że kiedy on coś mówi nie do końca rozumiem.
Ale to coś.
Słowa, głębokie i chrapliwe w moim uchu, lecz dociera do mnie trochę więcej niż niezrozumiały bełkot, spółgłoski i samogłoski, i urwane sylaby mieszają się ze sobą. Uderzenia serca wydostają się z jego piersi i wpadają na moje. Jego palce śledzą sekretne wiadomości na moim ciele. Dłonie zsuwają się po gładkim, satynowym materiale kombinezonu na wewnętrzną stronę moich ud, na tył kolan, a potem wyżej i wyżej i wyżej aż się zaczynam zastanawiać czy da się zemdleć i nadal być przytomną jednocześnie i założę się że właśnie tak wygląda hiperwentylacja kiedy Adam ciągnie nas do tyłu. Uderza plecami o ścianę. Chwyta mnie mocno za biodra. Przyciska do swojego ciała.
Wydaję zduszony okrzyk.
Jego usta są na mojej szyi. Jego rzęsy łaskoczą mi skórę pod podbródkiem i mówi coś do mnie, coś brzmiącego jak moje imię, po czym całuje moje obojczyki, całuje łuk mojego ramienia, a jego usta, jego usta i jego dłonie i jego usta szukają krągłości i zboczy mojego ciała i jego pierś gwałtownie się unosi i opada kiedy Adam przeklina przestaje i mówi Boże uwielbiam cię dotykać
a moje serce poleciało na księżyc beze mnie.
Uwielbiam tego słuchać. Uwielbiam, kiedy mówi mi, że lubi mnie dotykać, ponieważ to przeciwieństwo wszystkiego, co słyszałam całe swoje życie. Chciałabym schować sobie jego słowa do kieszeni, by móc poczuć ich kształt i od czasu do czasu przypominać sobie o ich istnieniu.
– Juliette.
Oddycham z trudem.
Z trudem podnoszę wzrok i patrzę prosto przed siebie i widzę jak absolutnie idealna jest ta chwila ale to nie ma najmniejszego znaczenia bo on się uśmiecha. Uśmiecha się tak, jakby ktoś zawiesił gwiazdy na jego ustach, i patrzy na mnie, patrzy na mnie tak, jakbym była wszystkim, a mnie się chce płakać.
– Zamknij oczy – szepcze.
Ufam mu.
Więc je zamykam.
Moje powieki się opuszczają, a Adam całuje najpierw jedną, a potem drugą. Potem podbródek, nos, czoło. Policzki. Obie skronie.
Każdy
centymetr
mojej szyi
i
odsuwa się tak szybko, że uderza głową o twardą ścianę. Kilka brzydkich słów wyrywa mu się z ust. Zamieram, nagle zdumiona i wystraszona.
– Co się stało? – szepczę, chociaż nie wiem dlaczego. – Wszystko w porządku?
Adam stara się nie krzywić, ale oddycha z trudem, rozgląda się dokoła i mówi:
– P-przepraszam – duka, ściskając się za potylicę. – To było… Znaczy myślałem… – Odwraca wzrok. Chrząka. – Wy-wydawało mi się, że coś usłyszałem. Myślałem, że ktoś zaraz wejdzie do środka.
Oczywiście.
Adam nie może tutaj przebywać.
W Omega Point chłopcy i dziewczęta przebywają w innych skrzydłach. Castle twierdzi, że chodzi głównie o zapewnienie dziewczynom bezpieczeństwa i komfortu w ich kwaterach – szczególnie ze względu na to, że mamy wspólne toalety – więc ogólnie rzecz biorąc, nie mam z tym problemu. Miło jest móc brać prysznic bez towarzystwa starych mężczyzn. Jednak przez ten podział trudno nam znaleźć chwilę dla siebie – a w czasie, który udaje nam się wygospodarować, zawsze jesteśmy bardzo świadomi tego, że w każdym momencie możemy zostać przyłapani.
Adam opiera się o ścianę i krzywi. Unoszę rękę, żeby dotknąć jego głowy.
On się wzdryga.
Zamieram.
– Wszystko w porządku?
– Tak. – Wzdycha. – Tylko że… to znaczy… – Potrząsa głową. – Sam nie wiem. – Zniża głos. Zniża wzrok. – Nie wiem, co się ze mną dzieje, do cholery.
– Hej. – Muskam opuszkami palców jego brzuch. Bawełniany materiał jego koszulki jest wciąż ciepły od ciała i mam wielką ochotę schować w nim swoją twarz. – Nic się nie stało. Po prostu chciałeś zachować ostrożność.
Rozciąga wargi w dziwnym, jakby smutnym uśmiechu.
– Nie mówię o swojej głowie.
Patrzę na niego.
Adam otwiera usta. Zamyka. Znowu otwiera.
– Chodzi o to… znaczy między nami. – Wskazuje nas gestem.
Nie kończy. Nie patrzy na mnie.
– Nie rozumiem…
– Tracę rozum – odpowiada, ale szepcze w taki sposób, jakby nie był nawet pewien, czy mówi to na głos.
Wpatruję się w niego. Patrzę i mrugam, i potykam się o słowa, których nie rozumiem, nie mogę znaleźć, nie mogę wypowiedzieć.
Adam potrząsa głową.
Chwyta się za potylicę, mocno, i sprawia wrażenie zażenowanego, a ja nie wiem dlaczego. To nie w jego stylu. Adam nigdy nie czuje się zażenowany.
Kiedy wreszcie się odzywa, mówi przez ściśnięte gardło.
– Tak długo czekałem, żeby być z tobą. Chciałem tego… Chciałem ciebie tak długo, a teraz, po tym wszystkim…
– Adam, co chcesz mi…
– Nie mogę spać. Nie mogę spać, bo ciągle o tobie myślę… Nie mogę przestać myśleć i… – Urywa. Przyciska nadgarstki do czoła. Zaciska mocno powieki. Odwraca się do ściany, żebym nie widziała jego twarzy. – Powinnaś wiedzieć… Musisz wiedzieć – ciągnie, a te słowa wydają się wysysać z niego całą energię – że niczego tak nie pragnąłem jak ciebie. Niczego. Bo to… to… Chodzi mi o to, Boże, pragnę cię, Juliette… Pragnę… Pragnę…
Głos mu się łamie i Adam patrzy na mnie zbyt błyszczącymi oczami, emocje wypłynęły na jego twarz rumieńcem. Przeciąga wzrokiem po moim ciele, dość długo, żeby niczym zapałka podpalić łatwopalny płyn w moich żyłach.
Staję w ogniu.
Chcę coś powiedzieć, coś odpowiedniego, coś kojącego. Chcę mu powiedzieć, że rozumiem, że pragnę tego samego, pragnę jego, jednak ta chwila wydaje się przepełniona napięciem, żarem; jestem niemal przekonana, że śnię. Jest zupełnie tak, jakby zostało mi już tylko kilka ostatnich liter i mam tylko Q i Z. Ledwo co sobie przypominam, że ktoś wynalazł słownik, kiedy Adam wreszcie odrywa ode mnie wzrok.
Przełyka głośno ślinę, spogląda w dół. Znowu na mnie nie patrzy. Jedną dłoń włożył we włosy, drugą zacisnął w pięść i przystawił do ściany.
– Nie masz pojęcia – mówi chrapliwym głosem – jak na mnie działasz. Jak się przy tobie czuję. Kiedy mnie dotykasz… – Przeciąga drżącą dłonią po twarzy. Niemal wybucha śmiechem, lecz jego oddech jest ciężki i nierówny; oczy cały czas mnie unikają. Adam się odsuwa, klnie pod nosem. Przyciska pięść do czoła. – Chryste. Co ja w ogóle wygaduję. Cholera. Cholera. Przepraszam… Zapomnij, że… Zapomnij, że w ogóle coś mówiłem… Powinienem już iść…
Próbuję go zatrzymać, próbuję dobyć głos, próbuję powiedzieć, że nic się nie stało, że wszystko jest okej, ale się zestresowałam, jestem zestresowana i zmieszana, bo to nie ma najmniejszego sensu. Nie rozumiem, co się dzieje ani dlaczego Adam wydaje się taki niepewny mnie, niepewny nas, niepewny siebie i mnie i siebie i mnie i wszystkich tych zaimków razem. Nie odrzucam go. Nigdy go nie odrzuciłam. Moje uczucia do niego zawsze były oczywiste – Adam nie ma powodu, żeby czuć się niepewnie w stosunku do mnie albo przy mnie, i nie wiem, dlaczego patrzy tak, jakby coś było nie w porządku…
– Tak strasznie przepraszam – mówi. – Jestem… Nie powinienem był nic mówić. Tylko że… tylko że ja… Cholera. Niepotrzebnie przyszedłem. Muszę już iść… Muszę iść…
– Co się stało, Adam? O co tu chodzi?
– To był kiepski pomysł. Jestem kretynem… Nie powinno mnie tu być…
– Wcale nie jesteś kretynem. Nic się nie stało… Wszystko jest okej…
Śmieje się, głośno i pusto. Kiedy milknie, na jego twarzy pozostaje echo nieprzyjemnego uśmiechu. Adam patrzy na coś bezpośrednio za moją głową. Przez dłuższą chwilę się nie odzywa, po czym rzuca, siląc się na radosny ton:
– Cóż, Castle ma inne zdanie na ten temat.
– Słucham? – Wciągam gwałtownie powietrze, zbita z tropu. Wiem, że już nie rozmawiamy o naszym związku.
– No. – Chowa ręce do kieszeni.
– Nie.
Adam kiwa głową. Wzrusza ramionami. Patrzy na mnie i odwraca wzrok.
– Nie wiem. Tak mi się wydaje.
– Ale te badania… To znaczy… – Kręcę głową i nie umiem przestać. – Coś znalazł?
Adam nie chce na mnie spojrzeć.
– O mój Boże – szepczę, bo wydaje mi się, że jak to wyszepczę, to będzie łatwiej. – Czyli to prawda? Castle ma rację?
Mój głos staje się coraz wyższy, moje mięśnie zaczynają się zaciskać i nie wiem, dlaczego mam wrażenie, jakby to strach wspinał mi się po plecach. Nie powinnam się bać tego, że Adam też ma dar, tak samo jak ja; powinnam była wiedzieć, że to nie mogło być tak łatwe, tak proste. Od początku taką właśnie teorię miał Castle – że Adam może mnie dotykać, ponieważ on też ma jakiś rodzaj energii, która na to pozwala. Castle nigdy nie był zdania, że odporność Adama na działanie mojego daru to szczęśliwy zbieg okoliczności. Uznał, że musi chodzić o coś więcej, że da się to wytłumaczyć bardziej naukowo, bardziej konkretnie. Ja zawsze chciałam wierzyć, że po prostu mi się poszczęściło.
A Adam chciał wiedzieć. Właściwie czuł ekscytację na myśl, że się dowie.
Jednak kiedy rozpoczął badania z Castle’em, przestał o tym mówić. Podawał mi tylko najbardziej podstawowe informacje na temat postępów. Ekscytacja szybko minęła.
Coś jest nie tak.
Coś jest nie tak.
Oczywiście.
– Nie wiemy nic na pewno – odpowiada Adam, ale widzę, że coś przede mną ukrywa. – Muszę zrobić jeszcze kilka sesji, a Castle twierdzi, że jest jeszcze kilka rzeczy, które należy… zbadać.
Nie uchodzi mojej uwagi mechaniczny sposób, w jaki Adam przekazuje mi tę informację. Coś jest nie w porządku i nie mogę uwierzyć, że aż do teraz niczego nie widziałam. Może nie chciałam widzieć. Nie chciałam przyznać przed sobą, że Adam wydaje się bardziej zmęczony, bardziej napięty niż kiedykolwiek. Niepokój na stałe zagościł na jego barkach.
– Adam…
– Nie martw się o mnie. – Nie mówi tego ostrym tonem, lecz czuć w tym jakąś niecierpliwość, której nie mogę zignorować. Przyciąga mnie w objęcia, zanim zdążę się odezwać. Jego palce próbują zasunąć mój kombinezon. – Nic mi nie jest. Serio. Chcę tylko wiedzieć, czy ty się dobrze czujesz. Jeśli ty się tutaj dobrze czujesz, to ja też. Wszystko jest okej. – Wciąga gwałtownie powietrze. – Okej? Wszystko będzie dobrze. – Drżący uśmiech na jego twarzy sprawia, że mój puls zapomina, jakie ma zadanie do wykonania.
– Okej. – Dopiero po chwili udaje mi się dobyć głos. – Okej, jasne, ale…
Otwierają się drzwi i Sonya z Sarą docierają do połowy pokoju, po czym zamierają, wpatrując się w nasze splecione ciała.
– Och! – rzuca Sara.
– Eee… – wypala Sonya, spuszczając wzrok.
Adam klnie pod nosem.
– Możemy wrócić później… – mówią bliźniaczki jednocześnie.
Już ruszają do wyjścia, ale je powstrzymuję. Nie mogę ich wykopać, to ich pokój.
Proszę, żeby nie wychodziły.
One pytają, czy jestem pewna.
Wystarczy jedno spojrzenie na twarz Adama i wiem, że pożałuję każdej minuty naszego skróconego spotkania, ale wiem też, że nie mogę wykorzystywać swoich współlokatorek. To jest ich przestrzeń osobista, a poza tym już za chwilę gaszenie świateł. Nie mogą się kręcić po korytarzu.
Adam już na mnie nie patrzy, ale też mnie nie puszcza. Nachylam się i cmokam go w serce. Wreszcie spogląda mi w oczy. Posyła mi słaby, zbolały uśmiech.
– Kocham cię – mówię do niego cicho, żeby tylko on usłyszał.
Adam robi krótki, nierówny wydech.
– Nawet nie masz pojęcia – szepcze i się odsuwa. Obraca się na pięcie. Maszeruje do drzwi.
Serce podjeżdża mi do gardła.
Dziewczyny patrzą na mnie z troską.
Sonya już ma coś powiedzieć, kiedy
pstryk
klik
mrugnięcie
i światła gasną.
Ciąg dalszy w wersji pełnej