- W empik go
Odłamek ciepła - ebook
Odłamek ciepła - ebook
Podobnie jak w poprzednich tomikach, również w tej książce autorka nawiązuje do tematów, które na co dzień są bardzo niewygodne i omijane przez wielu z nas. Teksty są dość trudne w odbiorze, bowiem traktują o dylematach moralnych, które nie zawsze są przyjemne. Większość wierszy jest mroczna i obrazoburcza. Nie powstały one po to, aby sprawiać przyjemność Czytelnikowi, tylko przekonać go do zastanowienia się nad sobą i swoją egzystencją.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-369-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy to, co nieprzebyte, zawsze musi
odrodzić się w objęciach nienawiści?
Wiem, że strach —
tymczasowa, przypadkowa mrzonka —
nie jednoczy się z prawdą,
nie kojarzy ze świtem, który objawia się
zamiast ciernistej, płodnej nocy.
Odkąd nam wszystkim
ukazała się pokuta,
gwiazdy ruszyły własnymi ścieżkami,
niebo odkleiło się
od policzka wszechświata.
Pobrzmiewa w nas gruntowna epoka,
przeobraża się nieobecność,
dla jakiej powierzam się
bez skargi, bez najdrobniejszej puenty.
Nieważkie są myśli, słowa —
jeszcze trudniejsze.
Staję się jednością z zaprzeszłym snem,
powielam kłamstwo, dla jakiego mogę
spokojnie się obudzić.
Chciałabym przekonać się
o niewinności twoich dłoni,
ale czas staje w poprzek rzeki.
Odtrącona
przez zjednoczony światłocień,
powierzona odwiecznej ideologii,
kołyszę się w rytm twoich pragnień,
obiecuję prawdę wspomnieniom,
dzięki którym zginę pośród
miękkich chmur.
Marnotrawne marzenia
wciąż przypominają nam o strachu,
o obawie, że to, co najpiękniejsze,
zawsze musi pokonać najdłuższą drogę
w stronę istnienia.Odmęty porannych mgieł
Pogrążam się w pustce,
która niezmiennie przypomina mi
o twojej samotności, podzielonej
przez wątłą nieobecność.
Oddaję się czczej melancholii, która —
w imieniu światła — ginie
pośród odmętów porannych mgieł.
Odliczam dekady, których tak brakuje
znoszonym, przetartym złudzeniom;
śmiech jest tak łakomy, gdy słońce ukrywa
wstydliwie twarz za kotarą nieba.
Nadeszła pora na skromne
powitanie — bez obaw, że zmierzch odbierze
nam dziewictwo, że ciało skupi się
w sytą perłę, że lęk zamieni się
w ironiczną autobiografię.
Pobudzona do łez
twoim pochmurnym sercem,
zjednoczona w blasku lejącym się
zza powieki horyzontu — pozbawiam czas
własnego imienia, uwalniam ciszę
od przegadanego krzyku.
Chodź, przytul do swoich ciemnych myśli,
pozostałości po wczorajszej tęsknocie.
Wiem, przyśniła mi się noc,
dzięki której zrozumiałam,
jak wielu gwiazd potrzeba, aby powrócił
do nas wszechświat, nasycony ból.Zjednoczone z kłamstwem
To, co jednoczy się z kłamstwem,
nie do końca musi pozostać
wierne i oddane rzeczywistości.
To, co dziękuje gwiazdom za udany poranek,
nie sprzyja jedności, nie przypomina
bezkresu, dla jakiego opłaca się uronić
o jedną łzę za dużo.
Brnę pod prąd tej czarnej rzeki, usiłuję
wymacać okruch zatęchłego oddechu,
pozostałości po nikczemnej nadziei.
Moje myśli, pomnożone przez strach,
są opowieścią znudzonego wędrowcy,
podróżnika, dla jakiego nie kwitną już
pierworodne łzy,
nie powraca obojętność.
Zmiennocieplna noc objawia się
o poranku, ostatnia konstelacja ginie
w tunelu światła.
Nie, nie potrafię kochać, kiedy niebo jest
tak przejrzyste, tak niepokonane
przez nasze smutne czoła.
Kryształowe wyrzuty sumienia
są tu tylko po to, aby stanowić wspólnotę
z wiecznością.
Przyzwyczajona do zdradzieckiej puenty,
budzę się pośród ciemnych chmur,
na skroni horyzontu, gdzie ból
spotyka się z prawdą,
z niedoścignionym pragnieniem odległości.Nie szukaj bólu
Mroczna, wydumana ideologia przecieka
przez palce.
Osiwiały z bólu czas kojarzy się
z piętnem wieczoru.
Powróć, moja samotności, zanim
uczyni to za ciebie ktoś inny.
Nie przyzwyczajaj się naiwnie do snu,
nie pozwalaj, aby zmierzch
pielęgnował twoje pękate, zmartwiałe łzy.
Nie szukaj bólu pośród
naiwnych przeinaczeń,
nie wypatruj ciszy, aby sprzyjała
jej przestrzeń.
Powierzona bezinteresownie
najdłuższej nocy, przygotowuję się
do jeszcze jednej nawałnicy,
która zagnieździ się
w moim zrozpaczonym sumieniu.
Przygotujmy się do nawrotu raju,
zaczekajmy na powrót Boga,
który ostatnio był uznawany
za zaginionego.
Moja nadziejo, czarnooka jak zwykle,
przybądź wbrew nienawiści, objaw się
niby zalążek czasoprzestrzeni.
Moja miłości, nie sprzeciwiaj się życiu,
powierz świt tym, który łakną odrobiny
kojącego cienia.
Proszę, nie odwracaj ode mnie
swojego serca — pozwól, by zakorzeniło się
w mej krwi.
Podaruję ci grzech tak chciwy,
że przyjmiesz go z ochotą.Rychła sekunda
Przynieś mi w kolebce twoich słów
tę jedyną, niezakłamaną ciszę,
dla jakiej chciałabym narodzić się
od samego początku.
To, co nie przypomina światła,
nie za każdym razem musi być
tą jedyną ofiarą, nie musi kochać się
w nienawiści.
Cóż z tego, że cień wypełnia
najstarsze, lecz najwyborniejsze
spadające gwiazdy, skoro odblask
niczyjego sumienia przywodzi na myśl
zatracone w sobie predestynacje,
skoro łakomy świt nie wchłonie
ostatniej dzikiej nocy?
Próbuję ominąć tutejsze życie,
zagnieździć się w wiekuistości,
dla jakiej krwawię
najczystszymi spojrzeniami prosto w czas.
Chodź, przyjrzyj się
mojej stokrotnej pobłażliwości,
odszukaj pod językiem
kilka zatwardziałych słów.
Nie chcę, aby skruszona noc pełzła
pod granice lubieżności, w kierunku
jasności, która przeobrazi się w rychłą sekundę,
w przeinaczoną pierworodną nadzieję.Powstrzymać deszcz
Wszystko, co ci powierzam,
jest osobną historią
naszego wątłego, lecz jakże wiernego istnienia.
Wszystko, czego się wyrzekam,
przywodzi na myśl jutro,
które uwydatnia się pod postacią
chleba i wina.
Nie obiecuj światu, że nadzieja
rodzi się tylko w snach.
Nie przysięgaj jedności, że opatrzność
jak zwykle powraca nie w porę,
nie wtedy, kiedy kochamy się
w naszych cieniach.
Nostalgio, objaw się
moim wzgardzonym łzom,
powiedz o mnie miłości, żeby obejrzała się
ten jeden jedyny raz.
Nie, jeszcze nie pora na ubogie
testamenty, to nie czas,
aby uśmiechać się na złość
ciernistemu niebu.
Odszukaj w sobie potęgę,
która nauczy cię oddychać pomaleńku.
Smutek, iskrzący się
na twoich rzęsach, boleśnie pasuje
do teraźniejszości.
Samotność, pochylona nad zmęczoną planetą,
nie godzi się na rzęsisty czas,
na obietnicę, która powstrzyma deszcz.Niechciany pocałunek
Powracam wraz z pierwszym
wiosennym, niechcianym pocałunkiem.
Budzę się jak przerysowana stagnacja,
która nie potrzebuje światła,
aby zakwitnąć.
Samotność, jak zwykle, brnie
poprzez świetliste tunele nienawiści,
odosobnienie nie brzmi już jak
niedokończona ballada, pośpieszny sen.
W twojej zapomnianej przez świat
duszy kłębi się zwielokrotniona radość,
szczęście płynie wartko
cienkimi, plastikowymi żyłami.
Nie, nie zgadzam się
na powrót jutra, za bardzo boli
rana zadana przez sforsowane serce.
Chodź tutaj, blisko, jak najbliżej.
Nakarm z ręki mętne, spuchnięte łzy,
niech smutek odnajdzie drogę powrotną
do zafascynowanej przyszłości.
Nie przeciwstawiajmy się
czarnym pocałunkom,
nie przekonujmy innych, żeby zaufali
nam z okazji trzydziestej rocznicy
naszego dzieciństwa.
Pokrzywdzona nadziejo, moja religio,
czy nie ma tu kogoś, kto przygarnąłby cię
do skłębionego, wiernego oddechu?
Mój lęku, czy dostrzegasz
pośród tłumu zaginione myśli,
którym Bóg odebrał wolną wolę?Wyszczerbione niebo
Czy to, co jest tak okrutnie smutne,
musi być również niezwykle piękne?
Czy to, co dźwiga najgorsze ciężary,
kojarzy się z prawdą
wystawioną na sprzedaż?
Faluję posłusznie na wietrze, wznieconym
w twojej duszy, na skraju jutra,
które nigdy nie nadejdzie.
W myślach tkwi samozwańczy smutek,
dla jakiego potrafiłam wyrzec się
marzeń, wykradzionych zbyt pochopnie
słów.
Łza, wskrzeszona z cienia, jest również
naiwnym przeinaczeniem,
o którym śnię od pierwszego dnia
tej łatwowiernej wiosny.
Ukrywam się w smutnym spojrzeniu,
o przerysowanym światłocieniu.
Nie chcę przytulać się rzewnie
do wyszczerbionego nieba,
sycić moim sercem gwiazdy, konające
przed powrotem czasoprzestrzeni.
Moje sny, wywieszone na krzyżu,
pozostaną mrzonką — dla niej warto
przeistoczyć się w pustkę,
w bezcielesność, za jaką wciąż się uganiam,
wciąż rozpaczliwie potrzebując.Zaniedbana noc
Do bólu zaginione są te czarno-białe słowa,
którym brakuje zakończenia.
Łzy radości rozkwitają tylko wtedy,
gdy księżyc przymyka powiekę
i udaje, że to, co ma miejsce,
to tylko zwykła, smutna, zaniedbana noc.
Moja obojętność jest tak podobna
do niewoli, w której grzęznę, jaką się otulam
niby znoszonym szalem.
Przygwożdżona dobrymi chęciami
do czułego horyzontu, sponiewierana
przez jadalny czas, doszukuję się
bliskości w twoich myślach,
wypatruję słońca, które zapomniało
nagle o niebie.
Powróć, skarlała samotności,
objaw się moim zmysłom, którym tak brakuje
haustu zdrowej namiętności,
krztyny obupłciowej ciszy.
Wrze w nas ostatnia w tych stronach
tęsknota, nostalgia, którą drażni zawzięcie
moje niespełnione marzenie,
zbyt rzadka melancholia, moja jutrzenka.Na powitanie melancholii
Unikam łez, zwiastowanych
przez same czarne gwiazdy.
Uciekam przed lękiem,
którego nie sposób się wyrzec.
Twoim snom dokucza moja niewinność,
słowo wypowiedziane
na powitanie melancholii.
Nie patrz, jak pada czarny deszcz.
Znajdź bezpieczny azyl
dla mojego bólu, który wciąż pleni się
pod zbyt ciężkimi powiekami.
Moja błoga, lecz przeklęta samotności,
odnalazłaś w sobie dość piękna,
żeby zakwitnąć, żeby przygwoździć
do ściany moje rozpostarte skrzydła.
To niemożliwe, żeby miłość
powróciła przy okazji.
Pielęgnuję w sobie ostatnie w tych stronach
pragnienie, dbam o strach,
który przydarza się tylko skazanym
na smutne milczenie.
Moja bezsenna jutrzenko, podziel się
ze mną swoim żalem, podaruj mi
cierpliwość, dla jakiej można odszukać
zdradliwej wieczności.Pozbawiona puenty
Pustka, pozbawiona puenty
i szczęśliwego zakończenia,
towarzyszy nam niby odwieczny cień,
niby łyk światła, dla którego mogłabym
poczuć nieco więcej.
Ciemność, ogarnięta
przez skrupulatne marzenia,
nie kojarzy się z pięknem,
do którego przecież przynależy.
Uwolniona z ciasnych objęć strachu,
powierzam się buńczucznym zmysłom,
zwłaszcza dotykowi, który pozostawia
na mnie opuszczone przez wiatr
muśnięcia motylich skrzydeł.
Tak naprawdę mam tylko twój oddech,
to jedyne westchnienie,
co nie chce odejść,
o jakim tak trudno śnić.
Pośród mętnych złorzeczeń lśni
ostatnia łza, tak pochopnie popełniona,
tak okrutnie sprzedana losowi.
To, co wciąż powraca, to tylko kilka
znużonych uderzeń serca,
kilka haustów nieba.
Pląsa we mnie poranna mgła, malinowa
jak przywidzenia poczęte
w pierwszy dzień dzieciństwa.Dziecięcy głód
Czy to, co nie mieści się
w słowach,
na zawsze pozostanie samotną myślą?
Czy to, co lśni jak ostatni oddech
spadającej gwiazdy,
jest tylko głuchoniemą nocą?
Przychodzę, cała pogrążona
w nieznajomych pocałunkach,
domagam się kłamstwa,
które opuściło przypadkiem
twój strach.
Przeobrażony w nikczemny sens,
kołyszesz się
na tej wzdętej, czarnej fali,
która zagarnia twoje człowieczeństwo,
nieodkryty przypadkiem wiersz.
Przyjdź, zanim ostatni sen
zda sobie sprawę, że bliskość zmysłów
koliduje w moim sumieniem,
z poczuciem wstydu.
A kiedy obumrze ostatnia kropla krwi,
kiedy spokój zagłuszy wołanie
o pomoc — spotkaj się z moim snem,
podaruj kromkę słowa,
która nasyci mój dziecięcy głód.Dostrzec szept
Moje skruszone, potulne myśli
przepraszają, że ciepłolubny czas
jak zwykle objawił się
nie w porę.
Sumienie, zbyt prędko rozpoznane,
staje się naturalną łzą,
przemienia w zwierciadło,
w którym dostrzegasz szept duszy.
Piętno, zadane złudzeniom
przez zbyt łakomy poranek,
płynie wraz z prądem światła,
narusza piedestał,
na którym opierał się bezmiar
macierzystej wieczności.
Skrzypią łzy pod podeszwą serca,
pada deszcz,
tak ironicznie czarny, tak bojaźliwy
i bogobojny.
Nie, zbyt wyboiste są
te ścieżki, wiodące za granicę
stracenia, między skały — tam kona
ostatnie źdźbło trawy, tam trwa
zadośćuczynienie, skrzętnie powierzone
rozpostartym dłoniom Boga.
Jesteś dostatecznie niedaleko,
żeby wskrzesić odbicie w szybie,
żeby nasycić namiętność, zaginioną
pośród ckliwych wołań
o jeszcze.Obudzi się życie
Skradam się, brnę pod prąd
tej konającej galaktyki.
Chyba zabłądziłam pośród niewłaściwych,
zaprzepaszczonych tendencji,
dla których mogę urodzić się
poza granicami lekkości,
dla jakiej mogę obiecać, że świt
przepadnie w odmętach
niewłaściwej krwi.
Obłąkane jest twoje dzisiejsze serce,
jeszcze gorsza puenta,
zaprowadzona przez strach
na manowce.
Nie, nie nakarmisz smutnym uśmiechem
moich roześmianych gwiazd.
Nie uwolnię się z zamiarów
przeklętej nadziei, nie pogrążę
w ciszy i nadwrażliwości — prędzej obudzi się
we mnie życie,
prędzej wskrzeszę z pocałunku
twoje zakrzywione usta.
Chodź, zbliż się, moje pragnienia
są w rzeczywistości bardzo niepozorne.
Wznieś się na fundament
ze świeżo poczętych nawoływań
o więcej, wdrap się
na to krwawiące wzgórze,
pokryte zwałami nieposłusznych łez.
Wszystko, co rozkwita na dnie serca,
przyjmuje się na skroniach.Podróż po szczęście
Wciąż porównuję miłość
do przeklętej galaktyki,
w której rozpanoszyła się
niewłaściwa łza, gdzie zrodził się smutek,
niezmiennie zbrukany
krwią niewinnych.
Bezustannie skradam się
w stronę światła, aby poczuć
na napiętej, wilgotnej skórze
twój sprzedany uśmiech,
zaprzepaszczony wiatr.
Złamane w pół drzewo, konające
z braku wiosny, przypomina pomięte
sumienie, twój niedokończony strach,
za którym mogę udać się
za granicę światła i cienia,
bólu i pocałunków,
śmierci i westchnienia.
Wyświechtana, lecz prorocza miłość
jest jak zwykły poranek,
dla jakiego można odejść
w nieznane, zapoznać się ze światem,
który kołacze do otwartych drzwi.
Moja niespełniona samotności,
przyjrzyj się gwiazdom, pokonaj
w sobie pustkę,
którą napotkałaś przypadkiem
podczas podróży
po szczęście.Opuszczona ziemia
W moim ubogim sercu podryguje
niespełniona, opuszczona ziemia.
Pośród za ciasnych słów tkwią takie,
które boją się własnego istnienia.
Wszystkie naiwne odpowiedzi
wciąż szukają wyjścia
z tej urokliwej, lecz jakże znikomej matni.
Otwieram nieśpiesznie usta, moje myśli
chwieją się, jakby targał nimi
oddech, jakby czas kojarzył się
z naiwnym preludium.
Wciąż spodziewam się powrotu
złowróżbnych pragnień, nadal czekam
na tę noc, która obudzi mnie
w środku minionej epoki.
Delektuję się łzami — nikt tutejszy
ich nie rozumie, które wypada
taktownie ignorować.
Chowam najcieplejsze przeinaczenia
pod podartą płachtą języka,
ukrywam przed Bogiem mój osobisty lęk,
moją kanonadę wielokropków.
Wiem, odnajdę taką przyszłość,
która podzieli się ze mną niebem,
wręczy słońce, jakie zgubiłam
zeszłej jesieni.
Moja wieczności, moja nieskończoności —
poczujcie obojętność fantazji,
grzechów, którym nie sposób
prostodusznie wybaczyć.Martwe do bólu łzy
Zamykam za sobą drzwi do piękniejszych
wyobrażeń, chowam
na zapomnianym strychu głowy
te przestarzałe myśli,
z którymi najtrudniej się rozstać.
Zapamiętuję uroczyste rysy
twojej twarzy, jak zwykle schowanej
przed suchym uśmiechem.
Obudź się, wstań,
najwyższa pora, aby zacząć
dzieciństwo od nowa.
Pod kopułą serca kłębią się
zatracone urojenia, otulam się nimi
niby ciernistym śmiechem,
malinowym obłokiem, wykradzionym
śpiącemu niebu.
Na dnie budzi się poranek —
zapłacze, kiedy otrząśniesz serce
z porannej mgły.
Czekam, aż pozbawisz mnie bólu,
za jaki mogłabym podziękować
rozkojarzonym pagórkom,
nienamacalnym dolinom.
Już nie doskwiera mi
twoja ciężkostrawna prostoduszność,
zaślepienie, do którego powracam,
odnajduję drogę powrotną
na manowce.
Nie rozkazuj mojej pamięci,
aby wciąż śniła o przyszłości.
Chcę obudzić się z tego letargu, otulającego
moje koślawe monosylaby,
martwe do bólu łzy.Pięść róży
Co nie mieści się w granicach
człowieczeństwa, nie pasuje również
do krzywo przyszytego światłocienia.
Co nie doskwiera
twoim obolałym łzom, ukazuje się
również jako rana ust,
zaciśnięta pięść róży.
Przymierzasz co rusz
niewłaściwe uśmiechy, zjełczałe myśli,
z którymi tak trudno się oswoić,
nie sposób zwrócić się o pomoc.
Współczujące przeobrażenia nie są
tym, czym tak ciężko się nasycić,
czym tak trudno się zadowolić,
kiedy pada szkarłatny, kryształowy deszcz.
Nie, nie przyznawaj się
do swoich koszmarów — niech miłość
rozpłynie ci się w krwi.
Nie mogę pozostawić na pastwę
czasu moich wspomnień,
nie mogę wspiąć się ponad szczyty,
skąd mam idealny widok
na zmartwiały raj,
świeżo wyremontowane piekło.
Przebudzi się w nas kłamstwo, spisane
twoim oddechem, przekreślone
jałowym biciem czarno-białego serca.Iskierka istnienia
Co biegnie uporczywie w kierunku
światła, zwykle kojarzy się
ze smutnym pożegnaniem
na powitanie.
Co przypomina o kryzysie
życia, zazwyczaj jest podobne
do smutku, mieszczącego się
w dwóch łzach.
Szkarłatna iskierka istnienia
jątrzy się w twoim lewym oku,
przykrytym szczelnie
ciężką powieką.
To, co nie rozumie znaków
na niebie, schowanych w wełnie
obłoków, zwykle nie zasługuje
na ochłap miłości,
na zróżnicowaną prawdę,
wyzbytą naiwnych paradoksów.
Przypatrz się z bliska
moim zakrzywionym ustom,
odnajdź wśród snów osobliwą radość,
z którą tak ciekawie jest
się zapoznać, której opłaca się podarować
bez okazji życie,
znalezione w koszu na śmieci.
Obawiam się, że kocham
zbyt mocno twoją odległość.
Wymazana z pamięci obietnica
czai się w siódmym kącie
strychu, tam, gdzie ukryłam ostatnio
wspomnienia, niegrzecznie nagie,
zarysowane smutkiem.Skargi na przyszłość
Pokrzepiająco ograniczone są nasze
przedwczorajsze słowa.
Przepastne wołania o pomoc,
naznaczone skośną rysą
na szkle.
Każdy kęs kamienia, haust
świeżej namiętności — to wszystko
pozostało mi na pamiątkę
po twoich śladach
na moim czczym sumieniu,
po zwierciadle, w którym dostrzegam
tylko pustkę.
Powróć, moja łaskawa,
jak zwykle zadufana melancholio.
Przyjdź i obierz mnie
ze skóry niczym zakazany owoc.
Odnajdź wśród przeżyć tę jedyną łzę,
która wciąż nie chce
zamarznąć.
Odnajdę cię, moja wyśniona
oczywistości, odszukam
pośród pozieleniałych pagórków
źródło, które nasyci mętne spojrzenia,
oswoi rozpędzone serca,
przygarnie duszę, której nikt
tutaj nie chce.
Chwytam chciwie dotyk
twoich marzeń, odnajduję czas
powrotny, nadmierną chwilę,
od której nie sposób się opędzić.
Znikomy jest dzisiejszy deszcz,
jeszcze smutniejsza prawda,
do której wstyd się przyznać.
Pogrążona w nicości, szukam
twoich słów, skarg na przyszłość.Niewidomi
Nie jestem dziś dostatecznie samotna,
aby zasłużyć na życiodajny dom,
który zapewni nam przymierze
i przewartościowane, bezpłodne
odkupienie winy.
Nie ma we mnie dość świeżych łez,
aby czas nauczył się śnić
wbrew zburzonym morskim latarniom,
na przekór jasnym tunelom,
na końcu których czekają
prostoduszne lśnienia, wyjałowione
przed czasem pozory,
powroty prosto w sidła krwi.
Odkąd zrozumiałam,
że nieprzebyte, rzewne okoliczności
przypominają łkaniom o śmierci;
odkąd pojęłam,
że nie wystarczy nam powietrza —
świat stał się kroplą w mej dłoni,
prostolinijnym wyrzeczeniem,
dla jakiego można smutno zasnąć, ocknąć się
w czułych, jakże obcych objęciach.
Bezsenne krajobrazy,
poczęte w bólach,
pozostaną tylko kiepską widokówką,
jaką zaadresuję wszystkim, którzy —
choć niewidomi — wciąż boją się ciemności.Nad krawędzią serca
Mroczny Mesjaszu, szukasz wciąż światła,
rozsiewanego przez twój rozpostarty cień.
Poszukujesz wciąż łaski i snów,
by mogły ujarzmić zmysły obłąkanych,
uleczyć rany tych, którzy wątpią
w istnienie świata.
Mroczny Mesjaszu, życie odnalazło
drogę powrotną, ścieżkę do krynicy,
która da nam pokorny koszmar,
przekrzyczaną ciszę,
osieroconą miłość.
Jesteśmy tutaj, aby nieść prawdę tam,
gdzie miasta stoją w płomieniach,
gdzie trwa bezludna noc,
skąd nie ma wyjścia…
Pozwól mi poznać twój zatracony
w sobie rozdział, przypadkową autobiografię,
kolejny grafomański poemat.
Zgódź się, aby samotność wróciła
do nas na kolanach, żeby zapłaciła
swoim cieniem za ciężkostrawną pustkę.
Mroczny Mesjaszu, otul mnie szczelnie
ramionami, niech poczuję posmak
twojego najgorszego grzechu.
Wciąż brakuje mi twojej obecności,
która zastąpi mi ból, rozkojarzony,
pochylony nad krawędzią serca.O bezsennym poranku
Mroczny Mesjaszu, twoje słowa są lekkie
niby dziewicza mgła
o bezsennym poranku.
Twój dotyk jest tak pokorny,
że moja napięta skóra czeka zachłannie.
Tak, twoja dusza ma smak
zakazanego owocu, wykradzionego
zbyt pochopnie z pobliskiego sadu,
od dawna martwego,
od dawna pogrążonego w ruinie.
Chciałabym obudzić się
w zupełnie nowym śnie, ocknąć się
pośród chmur, które mają smak
cynamonu i pomarańczy, tak do bólu znany,
jeszcze boleśniej obcy.
Mroczny Mesjaszu, zanim dopadnie cię
chwila namiętności, zanim twój blask
przepadnie gdzieś
pośród wyśnionych miejsc — podaruj mi
tę jedną łzę, żeby płonęła w sercu,
żeby drżała na wietrze oddechu.
Mroczny Mesjaszu, znów bawimy się
w zaprzeszłą przyszłość,
zakamarki naszych porozrzucanych ciał
wciąż pozostają nieodgadnięte.
Moja samotność nie zna jutra,
które mogłoby wskrzesić w nas lęk,
zbawić strach.
Twoja obojętność kojarzy się
z pustelnią, gdzie jesteś duszą towarzystwa,
która nie zazna odkupienia.Naiwny znak
Nasze słowa mijają się w milczeniu.
Nasze zmysły, pokornie zdane
na łaskę pozostałych, stają się płomieniem,
który rozjaśni ten za ciasny,
zbyt ciernisty tunel, na końcu jakiego
miała zaczekać na nas nadzieja
z czasem w dłoni.
Zakochani we własnych oddechach,
oswojeni z przestrzenią, która syci
nasze skrzydła — podnieśmy ciała z popiołów,
odszukajmy pustkę, która zaprowadzi nas
na drugą stronę nieba,
pomiędzy pierwiastki myśli,
wśród których dogorywa zwichnięta sylaba,
naiwny znak zapytania.
Wciąż jątrzy się rana twoich ust,
iskrzy poranek, naniesiony na rzeczywistość
obcym sercem, wyświechtanym poczuciem winy.
Nie chcę śnić, kiedy bezmiar
jest tak zachwycający,
kiedy nie wystarcza mi oddechu.
Powrócę, kiedy zaśnie we mnie
wczorajsza przyszłość, niepodobna
do żadnej gwiazdy, obca urojeniom,
oddalona od galaktyk.
Kiedy poczuję na sercu pierwszą zmarszczkę,
minę się ze wspomnieniami — blaski i cienie
odlecą za ten margines, schowają się
w piekle, które chętnie poczęliśmy.Kiedy milczy muzyka
Jestem uzależniona od snów,
które przynosi mi twoja niecierpliwa dłoń.
Moim nałogiem jest strach,
którym dobrowolnie pozwoliłam się
wypełnić.
Tkwię na granicy światła i cienia,
moje ciało domaga się więcej rzeczywistości.
Powróć, odszukaj
wśród wszędobylskiego światła
okruch mojej pokory, krztynę
wyczerpanego zmierzchu,
który ocknął się pobożnie
z ostatniego podrygu wiosny.
Nie, nie chcę tańczyć, kiedy milczy muzyka.
Zanim pogodzisz się z bezsensem
tej wycieczki krajoznawczej,
zanim księżyc stanie ci samotnością
w gardle — powróć na złość
tym krokodylim łzom, odnajdź w sobie
resztkę współczucia, co oczyści rany,
oczyści sumienie, dla jakiego mogłabym
zanurzyć się we wszechświecie.
Pokonajmy ten lęk przed tym,
co najpiękniejsze i jednocześnie trudne.
Wstań, ocknij się z resztek marnych słów —
odnajdziemy subtelność
na tutejszym wysypisku,
wśród zaginionych pytań retorycznych,
między bliźniaczymi łzami.Łatwowierne zmysły
Twoje płonące spojrzenie ogrzewa
przemarznięte dłonie.
Bezczas, pogrążony od niechcenia
w odosobnieniu, kojarzy się z piętnem,
które zostawił na twoich ustach
pocałunek księżyca.
Twoje jakże cierpliwe istnienie
skrada się poza granicę
zaryglowanej powieki, burzy ściany,
jakie tak namiętnie i z pasją wznosiłam
przez wiele tysiącleci.
Kruszejące piedestały nie znoszą
ciężaru myśli i łez, zagnanych w kozi róg,
pozbawionych prawa
do własnego ogarka nieba.
Moja wyczerpana namiętności, objaw się
pod postacią zbędnych myśli,
w ramach samotności, której sobie
tak zazdroszczę.
Czas, to wszystko jest wina
czasu, który stale potrzebuje nadmiaru
wszechświata, pasyjnego jutra, z jakim
przyjdzie się nam pogodzić,
choć serce bije w przeciwną stronę,
ku łatwowiernym zmysłom.Na pastwę sensu
Odszukaj w moim wyschniętym sercu
choć jedną żyzną modlitwę.
Odnajdź pośród myśli tę historię,
pusty rozdział,
który — zamiast ciernistych słów —
przynosi tylko strach i leniwe wyrzuty.
Nasza samotność wciąż boryka się
z wiecznością, dla jakiej mogę dostać się
przez szybę na drugą stronę
tej samotnej góry, pozostawionej
na pastwę sensu.
Pobrzmiewają w nas te same zmysły,
identyczne westchnienia, toczące się
echem poprzez trotuary pragnień,
nadwyrężonych słów, którym ktoś
przetrącił monosylaby.
Zawodzące pragnienia, skończone
na samym początku, nie przypominają
w żaden sposób nienawiści,
której blizny pozostaną na zawsze
na poszarpanym płótnie.
Rzućmy się w objęcia
nienawistnych wspomnień, pomiędzy gwiazdy,
które na zawsze pozostaną
nieparzyste.Ta sama noc
Dorastają w nas obolałe przeciwieństwa
myśli, świadomych peregrynacji.
Dojrzewa w nas ta sama noc,
która kilka łez temu była jeszcze
zupełnie samotna.
Jestem twoim wspomnieniem, jawą,
jakiej nie chcesz zaakceptować,
bowiem niesie zbyt wiele światła.
Twój zbyteczny pocałunek tkwi
pod powierzchnią snu, przeobraża się
w wieczność, która nie pasuje
do żadnego świata.
Samotność, ta sama co przed dekadą,
przybliża się do naszych nadgarstków,
dopasowuje uśmiech
do zbyt natrętnych warg.
Poczuj całym ciałem ten wiosenny
deszcz, doświadcz istnienia,
które przepadło o tej samej porze.
Scałowuję blask z serca, z ciszy, niepasującej
do reszty zagadki.
Jutro, do bólu płomienne, połechtane mile
czczym szeptem, nie powróci
przed czasem, nie zrozumie istnienia
człowieczeństwa.
Czas, czasu potrzeba naszym spojrzeniom,
naszym zapędom, tak rozkosznie
rozpędzonym w kierunku sennej polany.Pierwsze słowo: cisza
Zapamiętaj pierwsze słowo: cisza.
Milczenie, które tutaj jest, to tylko
parę splecionych dotknięć,
parę zadawnionych spojrzeń
prosto w twarz.
Nie, nie warto szlochać, kiedy cały życiorys
jest przeciwko tobie.
Pewnego jutra przekonam twoje niebo,
twoje nadgorliwe wycieczki
poza kres smutku, że to, co lśniące,
nie zawsze musi przypominać
czerstwy, milczący cień.
Jestem blisko, abyś poczuł,
że tylko smutek maluje się
w twoich oczach, że jedynie niektóre słowa
pasują do naszej autobiografii.
Stale oswajasz złudzenia
z najpiękniejszą puentą, z pierwiastkiem
szczęścia, którego tak ciężko się wyrzec,
po prostu go opuścić.
Nie, nie mogę przyzwyczaić się
do twojego nieba, do prywatnego piekła.
Wciąż poszukuję na horyzoncie
twoich wzgórz, sennych witraży,
nieprzyzwyczajonych do świeżego powietrza,
opowieści o zabronionym
człowieku.
Nie, to tylko słowo — nic więcej.
Nic więcej niż to, co obiecał sens,
do czego przyznała się prawda.Szczęście skazane na dożywocie
Proszę, przysuń się do mojego serca,
zaśnij obok duszy.
Wiemy dziś, że poranek jest
oszustwem, na które każdy z nas
daje się nabrać.
Czarny świt, przyobleczony
w martwą ciszę i czcze spóźnienie,
owładnięty przez naiwne urojenia
o lepszym niebie — wróci do nas
na kulawe, grafomańskie zakończenie
tej wieczności,
da o sobie znać poemat,
skreślony czym prędzej
na kolanie.
Wydobądź z moich myśli
ten jeden sen, za jaki mogłabym
powierzyć mój sens.
Zanim nasze światło umrze,
zanim narodzi się przyszłość — przyzwyczajmy się
do ustawicznej prawdy,
do precedensu, w którym zaroiło się
od niczyich pragnień.
Moja rozebrana do naga miłości,
czy ockniesz się w moich snach,
kiedy nadejdzie próżna północ?
Czy świeżo malowane niebo odrodzi się
pod znoszonymi powiekami?
Moje dłonie, wyczerpane ustawiczną
wędrówką, przybliżają się do świata,
odradzają pośród ciemnych łąk,
na których rozgościło się moje szczęście,
nieuleczalnie chore,
skazane na dożywocie.Zakątek w sercu
Mroczny Mesjaszu, czy odblask
w twoim sercu zwiastuje
miłość bez skazy?
Czy to, co czai się w twoich objęciach,
przypomina ból, tyle że
ukradkiem pożyczony?
Zanim ominie nas słowo
bez skargi, obudzę się
w jutrzejszym śnie, na przekór złu,
na złość samotności.
Mroczny Mesjaszu, ten zakątek
w twoim sercu jest kompletnie
bezludny — czy poczniesz w sobie
dość cienia, aby okryło płaszczem
spadające gwiazdy?
Znów spodziewam się pytań
dla naszych odpowiedzi.
Znów przemierzam te niespokojne morza,
spowiadam się wiatrom,
które nie znają smaku twoich łez.
Rozpromieniona nocy, ugłaskaj
myśli mrocznym tchnieniem,
zaspokój moje rządze,
tak pospolite w tutejszych czasach.
Mroczny Mesjaszu, nanieś na moje ciało
służebny pocałunek, jątrzącą się
klątwę, zagubioną pewność siebie.
Odrodzę się w twoich fantazjach,
w równoległym świecie, za jakim warto
udać się za granicę światłocienia.
Twoje szkarłatne spojrzenie daje ciszę
i strach, który łapczywie spijam
z kielicha w twoich dłoniach.Kwitnące serca
Mroczny Mesjaszu, nienasycone są
moje tęsknoty za wspólną przeszłością.
Brakuje mi łez, które dałyby
uśmierzenie niespokojnej duszy,
porcelanowej pozytywce, która wciąż nuci
tę samą smutną melodię
o samotności i nienawiści,
siostrach syjamskich.
Wraz z kolejnym cieniem
przybywa nam godzin, jakie mogliśmy
zadedykować północnym wiatrom,
moglibyśmy przygarnąć
jak córki marnotrawne.
Ostateczna minuto, spełnij
nasze wypielęgnowane myśli, wypełnij
sobą blask, który mierzi nasze serca.
Odkryjmy wspólnymi siłami
ten utracony pejzaż, tę wypełnioną
pośpiesznie pokutę.
Mroczny Mesjaszu, odkąd zapomniałam
własne imię, czas stał się jakby
łaskawszy, jakby pełniejszy i przekonany
o swojej wartości.
Jest cicho, coraz ciszej;
milczenie łasi się do naszych nagich
nadgarstków, wspina do ust,
gdzie zalążek mają najcichsze smutki.
Pocieszam się wspomnieniami,
których nikt nie rozumie,
nikt się nie spodziewa.
Pocałuję na wstępie twoją melancholię,
wyhodowaną pilnie w pobliskim ogrodzie,
pośród kamieni i kwitnących serc.Mój ból, moja wędrówka
Mroczny Mesjaszu, twój kojący zmierzch
przymierza najlepszy wyjściowy
uśmiech.
Purpurowy odcień w oczach
przynosi łzy, przeistacza się
w lśniące myśli, zadane boleśnie
prosto w sedno nostalgii.
Nie próbuję śnić, odkąd wyprowadziłeś się
z moich marzeń; nie usiłuję czekać
na więcej, bowiem to, co pozostało,
przynosi najwięcej blasku,
najwięcej pokornego oddechu,
zadanego róży płuc.
Mój ból, moja wędrówka
za margines — wszystko znajduje się
na swoim miejscu, pośród przepastnych
słów, za jakimi można pogrążyć się
w nieznanym.
Poranki, dostatecznie chełpliwe
i zdane na łaskę pragnienia, nie znają
już pobliskich znaków zapytania,
dzikich róż, beznamiętnych pieszczot.
Zanim odszukasz w sobie tę moc,
co przepełnia obfite pocałunki,
gardzi łzą — porównaj nasze spojrzenia,
posmakuj uśmiechu słońca,
zapoznaj się z ciszą, na jaką należy
sobie zasłużyć, wyrzec się i obiecać,
że to ostatni taki zmierzch, ostatnia północ,
kiedy przybywa nam złości,
przybywa krnąbrnych lat.Smak ognia
Jaki smak ma ogień, co pochłania
nieuchronnie świat naszych serc?
Mroczny Mesjaszu, pozwól,
żebym rozpoznała twoje sny,
twoje przywidzenia, które nie pasują
do żadnej twarzy, do żadnego serca.
Wciąż jątrzą się we mnie
nienaganne pragnienia, pocałunki,
wykradzione ukradkiem
niewinnym rzekom, dziewiczym oceanom.
Wiem, że przez nasze dusze
suną okrzyki, przepełnione żądzą
nienawiści, skomponowane tak,
że nikt nie rozumie języka.
Promienie księżyca łechtają zachłannie
nasze śliskie ciała, sylwetki bez pokrycia
w rzeczywistości, na granicy bólu.
Ogarnia mnie świetlista pustka,
płomienie, które ślamazarnie
doprowadzają moje myśli
do szaleństwa.
Jesteś bezkrwistym zachodem słońca,
jesteś jutrzenką, która budzi się
do życia o zbyt późnej porze.
Milczące są nasze dzisiejsze okrzyki,
jeszcze głośniejsze obietnice,
dla jakich warto poświęcić pokutę.Powróć
Mroczny Mesjaszu, powróć, zanim czas
zatrzyma się na dłużej.
Przyjdź i udowodnij, że życie — nudne
preludium do czegoś jeszcze — przybędzie
całe w zakazanych myślach,
całe w miłości, której nikt nie chce
udowodnić.
Mroczny Mesjaszu, zanim objawię się
twojej osobistej rzeczywistości,
zanim słońce wzejdzie kolejny raz
na próbę — pogrążmy się
w obłudnej samotności, która tylko czeka,
żeby pozazdrościć nam
nienaruszonych łez.
Moja ostojo, moja zburzona morska latarnio —
czy to, co tak obce, pozostanie
moją nadzieją, ufnością tak posępną,
że nie śmie przepaść bez wieści?
Mroczny Mesjaszu, rodzę nam
bezsenny poranek,
ostatnią podrygującą gwiazdę,
pierwszy słoneczny uśmiech.
Obudźmy się w tym samym czasie.
Pogłaskajmy czule nieułożone myśli,
poczujmy na skórze leciwe, lecz wciąż
szczere pocałunki.
A kiedy już przeminie ostatni oddech,
ostatnie jęknięcie serca — odnajdziemy potęgę
pośród westchnień, wyczujemy smak
powietrza tam, gdzie rodzą się zmysły,
rozpoczynają urojenia.Nagie niebo
Odroczona przyszłość należy
tylko do ciebie, Mroczny Mesjaszu.
Naiwna namiętność, wskrzeszona
w cierpieniu i lęku,
przypomina jedynie te łzy,
które zostały poczęte znienacka,
wbrew niebu i zapomnianym, skamieniałym
ogrodzie.
Wiem, nadejdą takie tysiąclecia,
które uwolnią nasze myśli z kajdan
czasu; uzewnętrznią świat,
jaki schowałam pod poduszką.
Nie chcę, aby zło pleniło się
na jałowej glebie języka, aby strach —
porzucony zbyt pośpiesznie — brnął
pod prąd nieba, wbrew zrywom nadziei,
czarnookiej i zniewolonej
przez niczyje słowa.
Mroczny Mesjaszu, przygwożdżona
do nagiego nieba czekam, aż ocknie się
we mnie świt, jutrzenka, nowonarodzona
i przebudzona z naiwnego zakończenia
tej obrazoburczej bajki.
Podaję ci kroplę deszczu, tak podobną
do łzy uronionej na złość miłości,
wbrew niepoprawnej historii,
zamkniętym rozdziale autobiografii.Zgubiłeś swój cień
Mroczny Mesjaszu, pozwól opowiedzieć
ci historię mojej przyszłości.
Chciałabym opisać cały mój świat,
który pragnę podarować
twoim szlachetnym dłoniom.
Wiem, że dawno temu zgubiłeś swój cień,
uniknąłeś najpiękniejszego słowa, jakie daje
nie tylko światło, ale i smutek,
tak bardzo pasujący do tutejszego nieba,
przypominający o miłości,
która znalazła schronienie
pośród zaginionych urojeń.
Mroczny Mesjaszu, pomóż mi dźwigać
tę odrętwiałą duszę, ten krzyż,
który podarował mi mój najserdeczniejszy wróg.
Jest ciemno, coraz ciemniej,
światłocień nie pozwala swobodnie żyć,
pokornie oddychać, kochać się
w zbliżającym się wieczorze.
Otulam się twoim rozłożystym sercem,
wsłuchuję się w spokojne tchnienie.
Och, kiedy zrzucisz ze swoich pleców
te grube, ciężkie łańcuchy?
Kiedy pomożesz mi zetrzeć cień
z twojego wysokiego czoła?
Mroczny Mesjaszu, widzę cię
w moim lustrze, wiesz?
Dostrzegam twoje odbicie w zwierciadle
mojego serca.
Obiecuję, powrócę pewnego dnia,
aby przynieść ci odrobinę
światłocienia, wręczyć krztynę
rozpadającej się namiętności.
Proszę, wróć w moim śnie.
Zamień koszmar w jawę, która będzie budzić
mnie każdego zakochanego poranka.Odkąd stałam się łzą
Odejdź, duszo. Choć wielokrotność
chwil sprawiła, że mój urok nie pasuje
do twoich ust, że twoje ciało domaga się
poczęstunku — wrócę, zanurzona
w identycznych słowach, zaczajona
w bramie piekieł, pozbawiona zaufania
do tęsknoty.
Jesteś moim przywidzeniem, jesteś czasem,
który utracił zbyt wiele, zapomniał o szczęściu.
Twoja samotność od dawna należy
do mojego serca, twój lęk pastwi się
nad moją gwiazdą.
Nie podobają mi się twoje łzy — zagubione
na wstępie, szukają ukrycia pod powiekami.
Nie, nie idę dalej — życie zalęgło mi się w krwi.
Kość, sucha jak szept, przegryziona
w połowie, jest najwyżej brakującym
elementem tej zagadki, zaginionym oddechem,
wypełniającym więdnącą różę płuc.
Odkąd stałam się łzą, odkąd ból zatracił się
w sobie — rozbłysły zziębnięte gwiazdy,
nagie słowa, dla jakich nie warto
odchodzić w nieznane.
Schwytaj w swoje niewidome dłonie
ten bezkres, tę przydługą wieczność,
aby to, co pokrzepione, odnalazło drogę
do domu.Natarczywe tęsknoty
Szkarłatne błyskawice, ciężarne krople deszczu,
zapatrzony w siebie strach.
Cały szereg zmyślonych łez czeka
na twój rychły powrót w ramiona nieba.
To, co stanowi iskierkę pod powieką,
co staje się skargą na zbyt natarczywe
tęsknoty — jest wyłącznie niewidomym wiatrem,
cząstką przemijającego nieba,
powietrzem niepasującym do żadnych płuc.
Przybądź, moja czarna nostalgio —
wyjdź na spotkanie naiwnym spojrzeniom,
wydostań się z tej kryjówki,
która nie daje schronienia,
tylko dwie purpurowe gwiazdy.
Tak daleko jest nam do nienawiści,
a jeszcze dalej do miłości.
Od nadmiaru łez boli mnie myśl,
pośpiesznie hodowana na złość czasom,
kiedy to słońce należało do nas,
było nam blisko do wspólnego nieba.
Znów zadajesz ciosy obosiecznym
językiem, znów pławisz się w bogobojnej,
skromnej namiętności.
Spowija cię pasja, syci pogarda,
że to, co nadludzkie, zawiera w sobie dość żaru,
aby zamknąć za sobą drzwi,
odejść bez ani jednego westchnienia.Przestrzeń po marzeniach
Nie chcę kochać wbrew
zmęczonym, nawarstwionym krokom,
wiodącym ku ławicom gwiazd,
ku kryształowym łzom, do których nikt
tutejszy się nie przyznaje.
Odradza się we mnie piętno ludzkości,
wskrzesza kłamstwo, w które najłatwiej
uwierzyć, do którego wystarczy
się przyznać.
Wiem, jesteś tu, żeby niebo pochyliło
nad nami zbyt ciężką głowę,
żeby świt wtoczył się na horyzont
niby marzenie spełnione
wbrew woli słońca.
Zdradzone modlitwy płoną
w wyschniętych ustach,
tęsknoty kojarzą się z niebytem,
dla jakiego warto uciec za granicę
między samotnością a śmiercią.
Boli mnie ta szkaradna myśl,
którą twoje cierpliwe, pochmurne znamię
zasiało w mojej czaszce.
Nie chcę sprzeciwiać się woli gwiazd,
nie chcę błąkać się między wszechświatami —
wszystko to, co obce,
z pewnością kiedyś powróci.
Odszukajmy wątpiącą wierność
pośród niepowtarzalnych błędów,
pośród czarnych rzek, płynących
wbrew krwawym deszczom.
Bezludne sumienie wypełnia przestrzeń
po marzeniach, po złudzeniach,
dla jakich warto kontynuować końcowe
odliczanie.Kto nie zasłużył
Dziś wszystkie wydeptane ścieżki
prowadzą do rodzinnego domu, zaginionego
pośród westchnień i łkań,
gdzie tak trudno doszukać się
litości, zbawienia
i zbędnych słów.
Dziś każdy krok niesie mnie
w kierunku porzuconych na rozdrożu ciał,
w stronę piekła, które skrupulatnie
zaplanowaliśmy.
Puste są przywidzenia, jeszcze dojrzalsze
zmysły, za jakie płacisz pokutą.
Nie streszczaj autobiografii komuś,
kto nie zasłużył
na twoje szczęście.
Jesteś samotny, tłum omija cię
jak ukrzyżowanego straceńca, jak zdrajcę,
który dobrowolnie wybrał raj.
Budzę się pośród wytwornych gwiazd,
spijam z twoich warg kwaśny miąższ
zakazanego owocu.
Jak długo trzeba czekać,
aby za dobry uczynek zapłacić
światłem, uwięzionym w przelotnym sercu?
Czuję na ciele twoje kroki,
zmierzam się ze złudzeniem,
którego nie warto wspominać.
Jak wiele bólu, jak wiele oczekiwań kosztuje
odnalezienie łez w twoich oczach?