Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Odłamek ciepła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odłamek ciepła - ebook

Podobnie jak w poprzednich tomikach, również w tej książce autorka nawiązuje do tematów, które na co dzień są bardzo niewygodne i omijane przez wielu z nas. Teksty są dość trudne w odbiorze, bowiem traktują o dylematach moralnych, które nie zawsze są przyjemne. Większość wierszy jest mroczna i obrazoburcza. Nie powstały one po to, aby sprawiać przyjemność Czytelnikowi, tylko przekonać go do zastanowienia się nad sobą i swoją egzystencją.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-369-0
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Droga w stronę istnienia

Czy to, co nieprzebyte, zawsze musi

odrodzić się w objęciach nienawiści?

Wiem, że strach —

tymczasowa, przypadkowa mrzonka —

nie jednoczy się z prawdą,

nie kojarzy ze świtem, który objawia się

zamiast ciernistej, płodnej nocy.

Odkąd nam wszystkim

ukazała się pokuta,

gwiazdy ruszyły własnymi ścieżkami,

niebo odkleiło się

od policzka wszechświata.

Pobrzmiewa w nas gruntowna epoka,

przeobraża się nieobecność,

dla jakiej powierzam się

bez skargi, bez najdrobniejszej puenty.

Nieważkie są myśli, słowa —

jeszcze trudniejsze.

Staję się jednością z zaprzeszłym snem,

powielam kłamstwo, dla jakiego mogę

spokojnie się obudzić.

Chciałabym przekonać się

o niewinności twoich dłoni,

ale czas staje w poprzek rzeki.

Odtrącona

przez zjednoczony światłocień,

powierzona odwiecznej ideologii,

kołyszę się w rytm twoich pragnień,

obiecuję prawdę wspomnieniom,

dzięki którym zginę pośród

miękkich chmur.

Marnotrawne marzenia

wciąż przypominają nam o strachu,

o obawie, że to, co najpiękniejsze,

zawsze musi pokonać najdłuższą drogę

w stronę istnienia.Odmęty porannych mgieł

Pogrążam się w pustce,

która niezmiennie przypomina mi

o twojej samotności, podzielonej

przez wątłą nieobecność.

Oddaję się czczej melancholii, która —

w imieniu światła — ginie

pośród odmętów porannych mgieł.

Odliczam dekady, których tak brakuje

znoszonym, przetartym złudzeniom;

śmiech jest tak łakomy, gdy słońce ukrywa

wstydliwie twarz za kotarą nieba.

Nadeszła pora na skromne

powitanie — bez obaw, że zmierzch odbierze

nam dziewictwo, że ciało skupi się

w sytą perłę, że lęk zamieni się

w ironiczną autobiografię.

Pobudzona do łez

twoim pochmurnym sercem,

zjednoczona w blasku lejącym się

zza powieki horyzontu — pozbawiam czas

własnego imienia, uwalniam ciszę

od przegadanego krzyku.

Chodź, przytul do swoich ciemnych myśli,

pozostałości po wczorajszej tęsknocie.

Wiem, przyśniła mi się noc,

dzięki której zrozumiałam,

jak wielu gwiazd potrzeba, aby powrócił

do nas wszechświat, nasycony ból.Zjednoczone z kłamstwem

To, co jednoczy się z kłamstwem,

nie do końca musi pozostać

wierne i oddane rzeczywistości.

To, co dziękuje gwiazdom za udany poranek,

nie sprzyja jedności, nie przypomina

bezkresu, dla jakiego opłaca się uronić

o jedną łzę za dużo.

Brnę pod prąd tej czarnej rzeki, usiłuję

wymacać okruch zatęchłego oddechu,

pozostałości po nikczemnej nadziei.

Moje myśli, pomnożone przez strach,

są opowieścią znudzonego wędrowcy,

podróżnika, dla jakiego nie kwitną już

pierworodne łzy,

nie powraca obojętność.

Zmiennocieplna noc objawia się

o poranku, ostatnia konstelacja ginie

w tunelu światła.

Nie, nie potrafię kochać, kiedy niebo jest

tak przejrzyste, tak niepokonane

przez nasze smutne czoła.

Kryształowe wyrzuty sumienia

są tu tylko po to, aby stanowić wspólnotę

z wiecznością.

Przyzwyczajona do zdradzieckiej puenty,

budzę się pośród ciemnych chmur,

na skroni horyzontu, gdzie ból

spotyka się z prawdą,

z niedoścignionym pragnieniem odległości.Nie szukaj bólu

Mroczna, wydumana ideologia przecieka

przez palce.

Osiwiały z bólu czas kojarzy się

z piętnem wieczoru.

Powróć, moja samotności, zanim

uczyni to za ciebie ktoś inny.

Nie przyzwyczajaj się naiwnie do snu,

nie pozwalaj, aby zmierzch

pielęgnował twoje pękate, zmartwiałe łzy.

Nie szukaj bólu pośród

naiwnych przeinaczeń,

nie wypatruj ciszy, aby sprzyjała

jej przestrzeń.

Powierzona bezinteresownie

najdłuższej nocy, przygotowuję się

do jeszcze jednej nawałnicy,

która zagnieździ się

w moim zrozpaczonym sumieniu.

Przygotujmy się do nawrotu raju,

zaczekajmy na powrót Boga,

który ostatnio był uznawany

za zaginionego.

Moja nadziejo, czarnooka jak zwykle,

przybądź wbrew nienawiści, objaw się

niby zalążek czasoprzestrzeni.

Moja miłości, nie sprzeciwiaj się życiu,

powierz świt tym, który łakną odrobiny

kojącego cienia.

Proszę, nie odwracaj ode mnie

swojego serca — pozwól, by zakorzeniło się

w mej krwi.

Podaruję ci grzech tak chciwy,

że przyjmiesz go z ochotą.Rychła sekunda

Przynieś mi w kolebce twoich słów

tę jedyną, niezakłamaną ciszę,

dla jakiej chciałabym narodzić się

od samego początku.

To, co nie przypomina światła,

nie za każdym razem musi być

tą jedyną ofiarą, nie musi kochać się

w nienawiści.

Cóż z tego, że cień wypełnia

najstarsze, lecz najwyborniejsze

spadające gwiazdy, skoro odblask

niczyjego sumienia przywodzi na myśl

zatracone w sobie predestynacje,

skoro łakomy świt nie wchłonie

ostatniej dzikiej nocy?

Próbuję ominąć tutejsze życie,

zagnieździć się w wiekuistości,

dla jakiej krwawię

najczystszymi spojrzeniami prosto w czas.

Chodź, przyjrzyj się

mojej stokrotnej pobłażliwości,

odszukaj pod językiem

kilka zatwardziałych słów.

Nie chcę, aby skruszona noc pełzła

pod granice lubieżności, w kierunku

jasności, która przeobrazi się w rychłą sekundę,

w przeinaczoną pierworodną nadzieję.Powstrzymać deszcz

Wszystko, co ci powierzam,

jest osobną historią

naszego wątłego, lecz jakże wiernego istnienia.

Wszystko, czego się wyrzekam,

przywodzi na myśl jutro,

które uwydatnia się pod postacią

chleba i wina.

Nie obiecuj światu, że nadzieja

rodzi się tylko w snach.

Nie przysięgaj jedności, że opatrzność

jak zwykle powraca nie w porę,

nie wtedy, kiedy kochamy się

w naszych cieniach.

Nostalgio, objaw się

moim wzgardzonym łzom,

powiedz o mnie miłości, żeby obejrzała się

ten jeden jedyny raz.

Nie, jeszcze nie pora na ubogie

testamenty, to nie czas,

aby uśmiechać się na złość

ciernistemu niebu.

Odszukaj w sobie potęgę,

która nauczy cię oddychać pomaleńku.

Smutek, iskrzący się

na twoich rzęsach, boleśnie pasuje

do teraźniejszości.

Samotność, pochylona nad zmęczoną planetą,

nie godzi się na rzęsisty czas,

na obietnicę, która powstrzyma deszcz.Niechciany pocałunek

Powracam wraz z pierwszym

wiosennym, niechcianym pocałunkiem.

Budzę się jak przerysowana stagnacja,

która nie potrzebuje światła,

aby zakwitnąć.

Samotność, jak zwykle, brnie

poprzez świetliste tunele nienawiści,

odosobnienie nie brzmi już jak

niedokończona ballada, pośpieszny sen.

W twojej zapomnianej przez świat

duszy kłębi się zwielokrotniona radość,

szczęście płynie wartko

cienkimi, plastikowymi żyłami.

Nie, nie zgadzam się

na powrót jutra, za bardzo boli

rana zadana przez sforsowane serce.

Chodź tutaj, blisko, jak najbliżej.

Nakarm z ręki mętne, spuchnięte łzy,

niech smutek odnajdzie drogę powrotną

do zafascynowanej przyszłości.

Nie przeciwstawiajmy się

czarnym pocałunkom,

nie przekonujmy innych, żeby zaufali

nam z okazji trzydziestej rocznicy

naszego dzieciństwa.

Pokrzywdzona nadziejo, moja religio,

czy nie ma tu kogoś, kto przygarnąłby cię

do skłębionego, wiernego oddechu?

Mój lęku, czy dostrzegasz

pośród tłumu zaginione myśli,

którym Bóg odebrał wolną wolę?Wyszczerbione niebo

Czy to, co jest tak okrutnie smutne,

musi być również niezwykle piękne?

Czy to, co dźwiga najgorsze ciężary,

kojarzy się z prawdą

wystawioną na sprzedaż?

Faluję posłusznie na wietrze, wznieconym

w twojej duszy, na skraju jutra,

które nigdy nie nadejdzie.

W myślach tkwi samozwańczy smutek,

dla jakiego potrafiłam wyrzec się

marzeń, wykradzionych zbyt pochopnie

słów.

Łza, wskrzeszona z cienia, jest również

naiwnym przeinaczeniem,

o którym śnię od pierwszego dnia

tej łatwowiernej wiosny.

Ukrywam się w smutnym spojrzeniu,

o przerysowanym światłocieniu.

Nie chcę przytulać się rzewnie

do wyszczerbionego nieba,

sycić moim sercem gwiazdy, konające

przed powrotem czasoprzestrzeni.

Moje sny, wywieszone na krzyżu,

pozostaną mrzonką — dla niej warto

przeistoczyć się w pustkę,

w bezcielesność, za jaką wciąż się uganiam,

wciąż rozpaczliwie potrzebując.Zaniedbana noc

Do bólu zaginione są te czarno-białe słowa,

którym brakuje zakończenia.

Łzy radości rozkwitają tylko wtedy,

gdy księżyc przymyka powiekę

i udaje, że to, co ma miejsce,

to tylko zwykła, smutna, zaniedbana noc.

Moja obojętność jest tak podobna

do niewoli, w której grzęznę, jaką się otulam

niby znoszonym szalem.

Przygwożdżona dobrymi chęciami

do czułego horyzontu, sponiewierana

przez jadalny czas, doszukuję się

bliskości w twoich myślach,

wypatruję słońca, które zapomniało

nagle o niebie.

Powróć, skarlała samotności,

objaw się moim zmysłom, którym tak brakuje

haustu zdrowej namiętności,

krztyny obupłciowej ciszy.

Wrze w nas ostatnia w tych stronach

tęsknota, nostalgia, którą drażni zawzięcie

moje niespełnione marzenie,

zbyt rzadka melancholia, moja jutrzenka.Na powitanie melancholii

Unikam łez, zwiastowanych

przez same czarne gwiazdy.

Uciekam przed lękiem,

którego nie sposób się wyrzec.

Twoim snom dokucza moja niewinność,

słowo wypowiedziane

na powitanie melancholii.

Nie patrz, jak pada czarny deszcz.

Znajdź bezpieczny azyl

dla mojego bólu, który wciąż pleni się

pod zbyt ciężkimi powiekami.

Moja błoga, lecz przeklęta samotności,

odnalazłaś w sobie dość piękna,

żeby zakwitnąć, żeby przygwoździć

do ściany moje rozpostarte skrzydła.

To niemożliwe, żeby miłość

powróciła przy okazji.

Pielęgnuję w sobie ostatnie w tych stronach

pragnienie, dbam o strach,

który przydarza się tylko skazanym

na smutne milczenie.

Moja bezsenna jutrzenko, podziel się

ze mną swoim żalem, podaruj mi

cierpliwość, dla jakiej można odszukać

zdradliwej wieczności.Pozbawiona puenty

Pustka, pozbawiona puenty

i szczęśliwego zakończenia,

towarzyszy nam niby odwieczny cień,

niby łyk światła, dla którego mogłabym

poczuć nieco więcej.

Ciemność, ogarnięta

przez skrupulatne marzenia,

nie kojarzy się z pięknem,

do którego przecież przynależy.

Uwolniona z ciasnych objęć strachu,

powierzam się buńczucznym zmysłom,

zwłaszcza dotykowi, który pozostawia

na mnie opuszczone przez wiatr

muśnięcia motylich skrzydeł.

Tak naprawdę mam tylko twój oddech,

to jedyne westchnienie,

co nie chce odejść,

o jakim tak trudno śnić.

Pośród mętnych złorzeczeń lśni

ostatnia łza, tak pochopnie popełniona,

tak okrutnie sprzedana losowi.

To, co wciąż powraca, to tylko kilka

znużonych uderzeń serca,

kilka haustów nieba.

Pląsa we mnie poranna mgła, malinowa

jak przywidzenia poczęte

w pierwszy dzień dzieciństwa.Dziecięcy głód

Czy to, co nie mieści się

w słowach,

na zawsze pozostanie samotną myślą?

Czy to, co lśni jak ostatni oddech

spadającej gwiazdy,

jest tylko głuchoniemą nocą?

Przychodzę, cała pogrążona

w nieznajomych pocałunkach,

domagam się kłamstwa,

które opuściło przypadkiem

twój strach.

Przeobrażony w nikczemny sens,

kołyszesz się

na tej wzdętej, czarnej fali,

która zagarnia twoje człowieczeństwo,

nieodkryty przypadkiem wiersz.

Przyjdź, zanim ostatni sen

zda sobie sprawę, że bliskość zmysłów

koliduje w moim sumieniem,

z poczuciem wstydu.

A kiedy obumrze ostatnia kropla krwi,

kiedy spokój zagłuszy wołanie

o pomoc — spotkaj się z moim snem,

podaruj kromkę słowa,

która nasyci mój dziecięcy głód.Dostrzec szept

Moje skruszone, potulne myśli

przepraszają, że ciepłolubny czas

jak zwykle objawił się

nie w porę.

Sumienie, zbyt prędko rozpoznane,

staje się naturalną łzą,

przemienia w zwierciadło,

w którym dostrzegasz szept duszy.

Piętno, zadane złudzeniom

przez zbyt łakomy poranek,

płynie wraz z prądem światła,

narusza piedestał,

na którym opierał się bezmiar

macierzystej wieczności.

Skrzypią łzy pod podeszwą serca,

pada deszcz,

tak ironicznie czarny, tak bojaźliwy

i bogobojny.

Nie, zbyt wyboiste są

te ścieżki, wiodące za granicę

stracenia, między skały — tam kona

ostatnie źdźbło trawy, tam trwa

zadośćuczynienie, skrzętnie powierzone

rozpostartym dłoniom Boga.

Jesteś dostatecznie niedaleko,

żeby wskrzesić odbicie w szybie,

żeby nasycić namiętność, zaginioną

pośród ckliwych wołań

o jeszcze.Obudzi się życie

Skradam się, brnę pod prąd

tej konającej galaktyki.

Chyba zabłądziłam pośród niewłaściwych,

zaprzepaszczonych tendencji,

dla których mogę urodzić się

poza granicami lekkości,

dla jakiej mogę obiecać, że świt

przepadnie w odmętach

niewłaściwej krwi.

Obłąkane jest twoje dzisiejsze serce,

jeszcze gorsza puenta,

zaprowadzona przez strach

na manowce.

Nie, nie nakarmisz smutnym uśmiechem

moich roześmianych gwiazd.

Nie uwolnię się z zamiarów

przeklętej nadziei, nie pogrążę

w ciszy i nadwrażliwości — prędzej obudzi się

we mnie życie,

prędzej wskrzeszę z pocałunku

twoje zakrzywione usta.

Chodź, zbliż się, moje pragnienia

są w rzeczywistości bardzo niepozorne.

Wznieś się na fundament

ze świeżo poczętych nawoływań

o więcej, wdrap się

na to krwawiące wzgórze,

pokryte zwałami nieposłusznych łez.

Wszystko, co rozkwita na dnie serca,

przyjmuje się na skroniach.Podróż po szczęście

Wciąż porównuję miłość

do przeklętej galaktyki,

w której rozpanoszyła się

niewłaściwa łza, gdzie zrodził się smutek,

niezmiennie zbrukany

krwią niewinnych.

Bezustannie skradam się

w stronę światła, aby poczuć

na napiętej, wilgotnej skórze

twój sprzedany uśmiech,

zaprzepaszczony wiatr.

Złamane w pół drzewo, konające

z braku wiosny, przypomina pomięte

sumienie, twój niedokończony strach,

za którym mogę udać się

za granicę światła i cienia,

bólu i pocałunków,

śmierci i westchnienia.

Wyświechtana, lecz prorocza miłość

jest jak zwykły poranek,

dla jakiego można odejść

w nieznane, zapoznać się ze światem,

który kołacze do otwartych drzwi.

Moja niespełniona samotności,

przyjrzyj się gwiazdom, pokonaj

w sobie pustkę,

którą napotkałaś przypadkiem

podczas podróży

po szczęście.Opuszczona ziemia

W moim ubogim sercu podryguje

niespełniona, opuszczona ziemia.

Pośród za ciasnych słów tkwią takie,

które boją się własnego istnienia.

Wszystkie naiwne odpowiedzi

wciąż szukają wyjścia

z tej urokliwej, lecz jakże znikomej matni.

Otwieram nieśpiesznie usta, moje myśli

chwieją się, jakby targał nimi

oddech, jakby czas kojarzył się

z naiwnym preludium.

Wciąż spodziewam się powrotu

złowróżbnych pragnień, nadal czekam

na tę noc, która obudzi mnie

w środku minionej epoki.

Delektuję się łzami — nikt tutejszy

ich nie rozumie, które wypada

taktownie ignorować.

Chowam najcieplejsze przeinaczenia

pod podartą płachtą języka,

ukrywam przed Bogiem mój osobisty lęk,

moją kanonadę wielokropków.

Wiem, odnajdę taką przyszłość,

która podzieli się ze mną niebem,

wręczy słońce, jakie zgubiłam

zeszłej jesieni.

Moja wieczności, moja nieskończoności —

poczujcie obojętność fantazji,

grzechów, którym nie sposób

prostodusznie wybaczyć.Martwe do bólu łzy

Zamykam za sobą drzwi do piękniejszych

wyobrażeń, chowam

na zapomnianym strychu głowy

te przestarzałe myśli,

z którymi najtrudniej się rozstać.

Zapamiętuję uroczyste rysy

twojej twarzy, jak zwykle schowanej

przed suchym uśmiechem.

Obudź się, wstań,

najwyższa pora, aby zacząć

dzieciństwo od nowa.

Pod kopułą serca kłębią się

zatracone urojenia, otulam się nimi

niby ciernistym śmiechem,

malinowym obłokiem, wykradzionym

śpiącemu niebu.

Na dnie budzi się poranek —

zapłacze, kiedy otrząśniesz serce

z porannej mgły.

Czekam, aż pozbawisz mnie bólu,

za jaki mogłabym podziękować

rozkojarzonym pagórkom,

nienamacalnym dolinom.

Już nie doskwiera mi

twoja ciężkostrawna prostoduszność,

zaślepienie, do którego powracam,

odnajduję drogę powrotną

na manowce.

Nie rozkazuj mojej pamięci,

aby wciąż śniła o przyszłości.

Chcę obudzić się z tego letargu, otulającego

moje koślawe monosylaby,

martwe do bólu łzy.Pięść róży

Co nie mieści się w granicach

człowieczeństwa, nie pasuje również

do krzywo przyszytego światłocienia.

Co nie doskwiera

twoim obolałym łzom, ukazuje się

również jako rana ust,

zaciśnięta pięść róży.

Przymierzasz co rusz

niewłaściwe uśmiechy, zjełczałe myśli,

z którymi tak trudno się oswoić,

nie sposób zwrócić się o pomoc.

Współczujące przeobrażenia nie są

tym, czym tak ciężko się nasycić,

czym tak trudno się zadowolić,

kiedy pada szkarłatny, kryształowy deszcz.

Nie, nie przyznawaj się

do swoich koszmarów — niech miłość

rozpłynie ci się w krwi.

Nie mogę pozostawić na pastwę

czasu moich wspomnień,

nie mogę wspiąć się ponad szczyty,

skąd mam idealny widok

na zmartwiały raj,

świeżo wyremontowane piekło.

Przebudzi się w nas kłamstwo, spisane

twoim oddechem, przekreślone

jałowym biciem czarno-białego serca.Iskierka istnienia

Co biegnie uporczywie w kierunku

światła, zwykle kojarzy się

ze smutnym pożegnaniem

na powitanie.

Co przypomina o kryzysie

życia, zazwyczaj jest podobne

do smutku, mieszczącego się

w dwóch łzach.

Szkarłatna iskierka istnienia

jątrzy się w twoim lewym oku,

przykrytym szczelnie

ciężką powieką.

To, co nie rozumie znaków

na niebie, schowanych w wełnie

obłoków, zwykle nie zasługuje

na ochłap miłości,

na zróżnicowaną prawdę,

wyzbytą naiwnych paradoksów.

Przypatrz się z bliska

moim zakrzywionym ustom,

odnajdź wśród snów osobliwą radość,

z którą tak ciekawie jest

się zapoznać, której opłaca się podarować

bez okazji życie,

znalezione w koszu na śmieci.

Obawiam się, że kocham

zbyt mocno twoją odległość.

Wymazana z pamięci obietnica

czai się w siódmym kącie

strychu, tam, gdzie ukryłam ostatnio

wspomnienia, niegrzecznie nagie,

zarysowane smutkiem.Skargi na przyszłość

Pokrzepiająco ograniczone są nasze

przedwczorajsze słowa.

Przepastne wołania o pomoc,

naznaczone skośną rysą

na szkle.

Każdy kęs kamienia, haust

świeżej namiętności — to wszystko

pozostało mi na pamiątkę

po twoich śladach

na moim czczym sumieniu,

po zwierciadle, w którym dostrzegam

tylko pustkę.

Powróć, moja łaskawa,

jak zwykle zadufana melancholio.

Przyjdź i obierz mnie

ze skóry niczym zakazany owoc.

Odnajdź wśród przeżyć tę jedyną łzę,

która wciąż nie chce

zamarznąć.

Odnajdę cię, moja wyśniona

oczywistości, odszukam

pośród pozieleniałych pagórków

źródło, które nasyci mętne spojrzenia,

oswoi rozpędzone serca,

przygarnie duszę, której nikt

tutaj nie chce.

Chwytam chciwie dotyk

twoich marzeń, odnajduję czas

powrotny, nadmierną chwilę,

od której nie sposób się opędzić.

Znikomy jest dzisiejszy deszcz,

jeszcze smutniejsza prawda,

do której wstyd się przyznać.

Pogrążona w nicości, szukam

twoich słów, skarg na przyszłość.Niewidomi

Nie jestem dziś dostatecznie samotna,

aby zasłużyć na życiodajny dom,

który zapewni nam przymierze

i przewartościowane, bezpłodne

odkupienie winy.

Nie ma we mnie dość świeżych łez,

aby czas nauczył się śnić

wbrew zburzonym morskim latarniom,

na przekór jasnym tunelom,

na końcu których czekają

prostoduszne lśnienia, wyjałowione

przed czasem pozory,

powroty prosto w sidła krwi.

Odkąd zrozumiałam,

że nieprzebyte, rzewne okoliczności

przypominają łkaniom o śmierci;

odkąd pojęłam,

że nie wystarczy nam powietrza —

świat stał się kroplą w mej dłoni,

prostolinijnym wyrzeczeniem,

dla jakiego można smutno zasnąć, ocknąć się

w czułych, jakże obcych objęciach.

Bezsenne krajobrazy,

poczęte w bólach,

pozostaną tylko kiepską widokówką,

jaką zaadresuję wszystkim, którzy —

choć niewidomi — wciąż boją się ciemności.Nad krawędzią serca

Mroczny Mesjaszu, szukasz wciąż światła,

rozsiewanego przez twój rozpostarty cień.

Poszukujesz wciąż łaski i snów,

by mogły ujarzmić zmysły obłąkanych,

uleczyć rany tych, którzy wątpią

w istnienie świata.

Mroczny Mesjaszu, życie odnalazło

drogę powrotną, ścieżkę do krynicy,

która da nam pokorny koszmar,

przekrzyczaną ciszę,

osieroconą miłość.

Jesteśmy tutaj, aby nieść prawdę tam,

gdzie miasta stoją w płomieniach,

gdzie trwa bezludna noc,

skąd nie ma wyjścia…

Pozwól mi poznać twój zatracony

w sobie rozdział, przypadkową autobiografię,

kolejny grafomański poemat.

Zgódź się, aby samotność wróciła

do nas na kolanach, żeby zapłaciła

swoim cieniem za ciężkostrawną pustkę.

Mroczny Mesjaszu, otul mnie szczelnie

ramionami, niech poczuję posmak

twojego najgorszego grzechu.

Wciąż brakuje mi twojej obecności,

która zastąpi mi ból, rozkojarzony,

pochylony nad krawędzią serca.O bezsennym poranku

Mroczny Mesjaszu, twoje słowa są lekkie

niby dziewicza mgła

o bezsennym poranku.

Twój dotyk jest tak pokorny,

że moja napięta skóra czeka zachłannie.

Tak, twoja dusza ma smak

zakazanego owocu, wykradzionego

zbyt pochopnie z pobliskiego sadu,

od dawna martwego,

od dawna pogrążonego w ruinie.

Chciałabym obudzić się

w zupełnie nowym śnie, ocknąć się

pośród chmur, które mają smak

cynamonu i pomarańczy, tak do bólu znany,

jeszcze boleśniej obcy.

Mroczny Mesjaszu, zanim dopadnie cię

chwila namiętności, zanim twój blask

przepadnie gdzieś

pośród wyśnionych miejsc — podaruj mi

tę jedną łzę, żeby płonęła w sercu,

żeby drżała na wietrze oddechu.

Mroczny Mesjaszu, znów bawimy się

w zaprzeszłą przyszłość,

zakamarki naszych porozrzucanych ciał

wciąż pozostają nieodgadnięte.

Moja samotność nie zna jutra,

które mogłoby wskrzesić w nas lęk,

zbawić strach.

Twoja obojętność kojarzy się

z pustelnią, gdzie jesteś duszą towarzystwa,

która nie zazna odkupienia.Naiwny znak

Nasze słowa mijają się w milczeniu.

Nasze zmysły, pokornie zdane

na łaskę pozostałych, stają się płomieniem,

który rozjaśni ten za ciasny,

zbyt ciernisty tunel, na końcu jakiego

miała zaczekać na nas nadzieja

z czasem w dłoni.

Zakochani we własnych oddechach,

oswojeni z przestrzenią, która syci

nasze skrzydła — podnieśmy ciała z popiołów,

odszukajmy pustkę, która zaprowadzi nas

na drugą stronę nieba,

pomiędzy pierwiastki myśli,

wśród których dogorywa zwichnięta sylaba,

naiwny znak zapytania.

Wciąż jątrzy się rana twoich ust,

iskrzy poranek, naniesiony na rzeczywistość

obcym sercem, wyświechtanym poczuciem winy.

Nie chcę śnić, kiedy bezmiar

jest tak zachwycający,

kiedy nie wystarcza mi oddechu.

Powrócę, kiedy zaśnie we mnie

wczorajsza przyszłość, niepodobna

do żadnej gwiazdy, obca urojeniom,

oddalona od galaktyk.

Kiedy poczuję na sercu pierwszą zmarszczkę,

minę się ze wspomnieniami — blaski i cienie

odlecą za ten margines, schowają się

w piekle, które chętnie poczęliśmy.Kiedy milczy muzyka

Jestem uzależniona od snów,

które przynosi mi twoja niecierpliwa dłoń.

Moim nałogiem jest strach,

którym dobrowolnie pozwoliłam się

wypełnić.

Tkwię na granicy światła i cienia,

moje ciało domaga się więcej rzeczywistości.

Powróć, odszukaj

wśród wszędobylskiego światła

okruch mojej pokory, krztynę

wyczerpanego zmierzchu,

który ocknął się pobożnie

z ostatniego podrygu wiosny.

Nie, nie chcę tańczyć, kiedy milczy muzyka.

Zanim pogodzisz się z bezsensem

tej wycieczki krajoznawczej,

zanim księżyc stanie ci samotnością

w gardle — powróć na złość

tym krokodylim łzom, odnajdź w sobie

resztkę współczucia, co oczyści rany,

oczyści sumienie, dla jakiego mogłabym

zanurzyć się we wszechświecie.

Pokonajmy ten lęk przed tym,

co najpiękniejsze i jednocześnie trudne.

Wstań, ocknij się z resztek marnych słów —

odnajdziemy subtelność

na tutejszym wysypisku,

wśród zaginionych pytań retorycznych,

między bliźniaczymi łzami.Łatwowierne zmysły

Twoje płonące spojrzenie ogrzewa

przemarznięte dłonie.

Bezczas, pogrążony od niechcenia

w odosobnieniu, kojarzy się z piętnem,

które zostawił na twoich ustach

pocałunek księżyca.

Twoje jakże cierpliwe istnienie

skrada się poza granicę

zaryglowanej powieki, burzy ściany,

jakie tak namiętnie i z pasją wznosiłam

przez wiele tysiącleci.

Kruszejące piedestały nie znoszą

ciężaru myśli i łez, zagnanych w kozi róg,

pozbawionych prawa

do własnego ogarka nieba.

Moja wyczerpana namiętności, objaw się

pod postacią zbędnych myśli,

w ramach samotności, której sobie

tak zazdroszczę.

Czas, to wszystko jest wina

czasu, który stale potrzebuje nadmiaru

wszechświata, pasyjnego jutra, z jakim

przyjdzie się nam pogodzić,

choć serce bije w przeciwną stronę,

ku łatwowiernym zmysłom.Na pastwę sensu

Odszukaj w moim wyschniętym sercu

choć jedną żyzną modlitwę.

Odnajdź pośród myśli tę historię,

pusty rozdział,

który — zamiast ciernistych słów —

przynosi tylko strach i leniwe wyrzuty.

Nasza samotność wciąż boryka się

z wiecznością, dla jakiej mogę dostać się

przez szybę na drugą stronę

tej samotnej góry, pozostawionej

na pastwę sensu.

Pobrzmiewają w nas te same zmysły,

identyczne westchnienia, toczące się

echem poprzez trotuary pragnień,

nadwyrężonych słów, którym ktoś

przetrącił monosylaby.

Zawodzące pragnienia, skończone

na samym początku, nie przypominają

w żaden sposób nienawiści,

której blizny pozostaną na zawsze

na poszarpanym płótnie.

Rzućmy się w objęcia

nienawistnych wspomnień, pomiędzy gwiazdy,

które na zawsze pozostaną

nieparzyste.Ta sama noc

Dorastają w nas obolałe przeciwieństwa

myśli, świadomych peregrynacji.

Dojrzewa w nas ta sama noc,

która kilka łez temu była jeszcze

zupełnie samotna.

Jestem twoim wspomnieniem, jawą,

jakiej nie chcesz zaakceptować,

bowiem niesie zbyt wiele światła.

Twój zbyteczny pocałunek tkwi

pod powierzchnią snu, przeobraża się

w wieczność, która nie pasuje

do żadnego świata.

Samotność, ta sama co przed dekadą,

przybliża się do naszych nadgarstków,

dopasowuje uśmiech

do zbyt natrętnych warg.

Poczuj całym ciałem ten wiosenny

deszcz, doświadcz istnienia,

które przepadło o tej samej porze.

Scałowuję blask z serca, z ciszy, niepasującej

do reszty zagadki.

Jutro, do bólu płomienne, połechtane mile

czczym szeptem, nie powróci

przed czasem, nie zrozumie istnienia

człowieczeństwa.

Czas, czasu potrzeba naszym spojrzeniom,

naszym zapędom, tak rozkosznie

rozpędzonym w kierunku sennej polany.Pierwsze słowo: cisza

Zapamiętaj pierwsze słowo: cisza.

Milczenie, które tutaj jest, to tylko

parę splecionych dotknięć,

parę zadawnionych spojrzeń

prosto w twarz.

Nie, nie warto szlochać, kiedy cały życiorys

jest przeciwko tobie.

Pewnego jutra przekonam twoje niebo,

twoje nadgorliwe wycieczki

poza kres smutku, że to, co lśniące,

nie zawsze musi przypominać

czerstwy, milczący cień.

Jestem blisko, abyś poczuł,

że tylko smutek maluje się

w twoich oczach, że jedynie niektóre słowa

pasują do naszej autobiografii.

Stale oswajasz złudzenia

z najpiękniejszą puentą, z pierwiastkiem

szczęścia, którego tak ciężko się wyrzec,

po prostu go opuścić.

Nie, nie mogę przyzwyczaić się

do twojego nieba, do prywatnego piekła.

Wciąż poszukuję na horyzoncie

twoich wzgórz, sennych witraży,

nieprzyzwyczajonych do świeżego powietrza,

opowieści o zabronionym

człowieku.

Nie, to tylko słowo — nic więcej.

Nic więcej niż to, co obiecał sens,

do czego przyznała się prawda.Szczęście skazane na dożywocie

Proszę, przysuń się do mojego serca,

zaśnij obok duszy.

Wiemy dziś, że poranek jest

oszustwem, na które każdy z nas

daje się nabrać.

Czarny świt, przyobleczony

w martwą ciszę i czcze spóźnienie,

owładnięty przez naiwne urojenia

o lepszym niebie — wróci do nas

na kulawe, grafomańskie zakończenie

tej wieczności,

da o sobie znać poemat,

skreślony czym prędzej

na kolanie.

Wydobądź z moich myśli

ten jeden sen, za jaki mogłabym

powierzyć mój sens.

Zanim nasze światło umrze,

zanim narodzi się przyszłość — przyzwyczajmy się

do ustawicznej prawdy,

do precedensu, w którym zaroiło się

od niczyich pragnień.

Moja rozebrana do naga miłości,

czy ockniesz się w moich snach,

kiedy nadejdzie próżna północ?

Czy świeżo malowane niebo odrodzi się

pod znoszonymi powiekami?

Moje dłonie, wyczerpane ustawiczną

wędrówką, przybliżają się do świata,

odradzają pośród ciemnych łąk,

na których rozgościło się moje szczęście,

nieuleczalnie chore,

skazane na dożywocie.Zakątek w sercu

Mroczny Mesjaszu, czy odblask

w twoim sercu zwiastuje

miłość bez skazy?

Czy to, co czai się w twoich objęciach,

przypomina ból, tyle że

ukradkiem pożyczony?

Zanim ominie nas słowo

bez skargi, obudzę się

w jutrzejszym śnie, na przekór złu,

na złość samotności.

Mroczny Mesjaszu, ten zakątek

w twoim sercu jest kompletnie

bezludny — czy poczniesz w sobie

dość cienia, aby okryło płaszczem

spadające gwiazdy?

Znów spodziewam się pytań

dla naszych odpowiedzi.

Znów przemierzam te niespokojne morza,

spowiadam się wiatrom,

które nie znają smaku twoich łez.

Rozpromieniona nocy, ugłaskaj

myśli mrocznym tchnieniem,

zaspokój moje rządze,

tak pospolite w tutejszych czasach.

Mroczny Mesjaszu, nanieś na moje ciało

służebny pocałunek, jątrzącą się

klątwę, zagubioną pewność siebie.

Odrodzę się w twoich fantazjach,

w równoległym świecie, za jakim warto

udać się za granicę światłocienia.

Twoje szkarłatne spojrzenie daje ciszę

i strach, który łapczywie spijam

z kielicha w twoich dłoniach.Kwitnące serca

Mroczny Mesjaszu, nienasycone są

moje tęsknoty za wspólną przeszłością.

Brakuje mi łez, które dałyby

uśmierzenie niespokojnej duszy,

porcelanowej pozytywce, która wciąż nuci

tę samą smutną melodię

o samotności i nienawiści,

siostrach syjamskich.

Wraz z kolejnym cieniem

przybywa nam godzin, jakie mogliśmy

zadedykować północnym wiatrom,

moglibyśmy przygarnąć

jak córki marnotrawne.

Ostateczna minuto, spełnij

nasze wypielęgnowane myśli, wypełnij

sobą blask, który mierzi nasze serca.

Odkryjmy wspólnymi siłami

ten utracony pejzaż, tę wypełnioną

pośpiesznie pokutę.

Mroczny Mesjaszu, odkąd zapomniałam

własne imię, czas stał się jakby

łaskawszy, jakby pełniejszy i przekonany

o swojej wartości.

Jest cicho, coraz ciszej;

milczenie łasi się do naszych nagich

nadgarstków, wspina do ust,

gdzie zalążek mają najcichsze smutki.

Pocieszam się wspomnieniami,

których nikt nie rozumie,

nikt się nie spodziewa.

Pocałuję na wstępie twoją melancholię,

wyhodowaną pilnie w pobliskim ogrodzie,

pośród kamieni i kwitnących serc.Mój ból, moja wędrówka

Mroczny Mesjaszu, twój kojący zmierzch

przymierza najlepszy wyjściowy

uśmiech.

Purpurowy odcień w oczach

przynosi łzy, przeistacza się

w lśniące myśli, zadane boleśnie

prosto w sedno nostalgii.

Nie próbuję śnić, odkąd wyprowadziłeś się

z moich marzeń; nie usiłuję czekać

na więcej, bowiem to, co pozostało,

przynosi najwięcej blasku,

najwięcej pokornego oddechu,

zadanego róży płuc.

Mój ból, moja wędrówka

za margines — wszystko znajduje się

na swoim miejscu, pośród przepastnych

słów, za jakimi można pogrążyć się

w nieznanym.

Poranki, dostatecznie chełpliwe

i zdane na łaskę pragnienia, nie znają

już pobliskich znaków zapytania,

dzikich róż, beznamiętnych pieszczot.

Zanim odszukasz w sobie tę moc,

co przepełnia obfite pocałunki,

gardzi łzą — porównaj nasze spojrzenia,

posmakuj uśmiechu słońca,

zapoznaj się z ciszą, na jaką należy

sobie zasłużyć, wyrzec się i obiecać,

że to ostatni taki zmierzch, ostatnia północ,

kiedy przybywa nam złości,

przybywa krnąbrnych lat.Smak ognia

Jaki smak ma ogień, co pochłania

nieuchronnie świat naszych serc?

Mroczny Mesjaszu, pozwól,

żebym rozpoznała twoje sny,

twoje przywidzenia, które nie pasują

do żadnej twarzy, do żadnego serca.

Wciąż jątrzą się we mnie

nienaganne pragnienia, pocałunki,

wykradzione ukradkiem

niewinnym rzekom, dziewiczym oceanom.

Wiem, że przez nasze dusze

suną okrzyki, przepełnione żądzą

nienawiści, skomponowane tak,

że nikt nie rozumie języka.

Promienie księżyca łechtają zachłannie

nasze śliskie ciała, sylwetki bez pokrycia

w rzeczywistości, na granicy bólu.

Ogarnia mnie świetlista pustka,

płomienie, które ślamazarnie

doprowadzają moje myśli

do szaleństwa.

Jesteś bezkrwistym zachodem słońca,

jesteś jutrzenką, która budzi się

do życia o zbyt późnej porze.

Milczące są nasze dzisiejsze okrzyki,

jeszcze głośniejsze obietnice,

dla jakich warto poświęcić pokutę.Powróć

Mroczny Mesjaszu, powróć, zanim czas

zatrzyma się na dłużej.

Przyjdź i udowodnij, że życie — nudne

preludium do czegoś jeszcze — przybędzie

całe w zakazanych myślach,

całe w miłości, której nikt nie chce

udowodnić.

Mroczny Mesjaszu, zanim objawię się

twojej osobistej rzeczywistości,

zanim słońce wzejdzie kolejny raz

na próbę — pogrążmy się

w obłudnej samotności, która tylko czeka,

żeby pozazdrościć nam

nienaruszonych łez.

Moja ostojo, moja zburzona morska latarnio —

czy to, co tak obce, pozostanie

moją nadzieją, ufnością tak posępną,

że nie śmie przepaść bez wieści?

Mroczny Mesjaszu, rodzę nam

bezsenny poranek,

ostatnią podrygującą gwiazdę,

pierwszy słoneczny uśmiech.

Obudźmy się w tym samym czasie.

Pogłaskajmy czule nieułożone myśli,

poczujmy na skórze leciwe, lecz wciąż

szczere pocałunki.

A kiedy już przeminie ostatni oddech,

ostatnie jęknięcie serca — odnajdziemy potęgę

pośród westchnień, wyczujemy smak

powietrza tam, gdzie rodzą się zmysły,

rozpoczynają urojenia.Nagie niebo

Odroczona przyszłość należy

tylko do ciebie, Mroczny Mesjaszu.

Naiwna namiętność, wskrzeszona

w cierpieniu i lęku,

przypomina jedynie te łzy,

które zostały poczęte znienacka,

wbrew niebu i zapomnianym, skamieniałym

ogrodzie.

Wiem, nadejdą takie tysiąclecia,

które uwolnią nasze myśli z kajdan

czasu; uzewnętrznią świat,

jaki schowałam pod poduszką.

Nie chcę, aby zło pleniło się

na jałowej glebie języka, aby strach —

porzucony zbyt pośpiesznie — brnął

pod prąd nieba, wbrew zrywom nadziei,

czarnookiej i zniewolonej

przez niczyje słowa.

Mroczny Mesjaszu, przygwożdżona

do nagiego nieba czekam, aż ocknie się

we mnie świt, jutrzenka, nowonarodzona

i przebudzona z naiwnego zakończenia

tej obrazoburczej bajki.

Podaję ci kroplę deszczu, tak podobną

do łzy uronionej na złość miłości,

wbrew niepoprawnej historii,

zamkniętym rozdziale autobiografii.Zgubiłeś swój cień

Mroczny Mesjaszu, pozwól opowiedzieć

ci historię mojej przyszłości.

Chciałabym opisać cały mój świat,

który pragnę podarować

twoim szlachetnym dłoniom.

Wiem, że dawno temu zgubiłeś swój cień,

uniknąłeś najpiękniejszego słowa, jakie daje

nie tylko światło, ale i smutek,

tak bardzo pasujący do tutejszego nieba,

przypominający o miłości,

która znalazła schronienie

pośród zaginionych urojeń.

Mroczny Mesjaszu, pomóż mi dźwigać

tę odrętwiałą duszę, ten krzyż,

który podarował mi mój najserdeczniejszy wróg.

Jest ciemno, coraz ciemniej,

światłocień nie pozwala swobodnie żyć,

pokornie oddychać, kochać się

w zbliżającym się wieczorze.

Otulam się twoim rozłożystym sercem,

wsłuchuję się w spokojne tchnienie.

Och, kiedy zrzucisz ze swoich pleców

te grube, ciężkie łańcuchy?

Kiedy pomożesz mi zetrzeć cień

z twojego wysokiego czoła?

Mroczny Mesjaszu, widzę cię

w moim lustrze, wiesz?

Dostrzegam twoje odbicie w zwierciadle

mojego serca.

Obiecuję, powrócę pewnego dnia,

aby przynieść ci odrobinę

światłocienia, wręczyć krztynę

rozpadającej się namiętności.

Proszę, wróć w moim śnie.

Zamień koszmar w jawę, która będzie budzić

mnie każdego zakochanego poranka.Odkąd stałam się łzą

Odejdź, duszo. Choć wielokrotność

chwil sprawiła, że mój urok nie pasuje

do twoich ust, że twoje ciało domaga się

poczęstunku — wrócę, zanurzona

w identycznych słowach, zaczajona

w bramie piekieł, pozbawiona zaufania

do tęsknoty.

Jesteś moim przywidzeniem, jesteś czasem,

który utracił zbyt wiele, zapomniał o szczęściu.

Twoja samotność od dawna należy

do mojego serca, twój lęk pastwi się

nad moją gwiazdą.

Nie podobają mi się twoje łzy — zagubione

na wstępie, szukają ukrycia pod powiekami.

Nie, nie idę dalej — życie zalęgło mi się w krwi.

Kość, sucha jak szept, przegryziona

w połowie, jest najwyżej brakującym

elementem tej zagadki, zaginionym oddechem,

wypełniającym więdnącą różę płuc.

Odkąd stałam się łzą, odkąd ból zatracił się

w sobie — rozbłysły zziębnięte gwiazdy,

nagie słowa, dla jakich nie warto

odchodzić w nieznane.

Schwytaj w swoje niewidome dłonie

ten bezkres, tę przydługą wieczność,

aby to, co pokrzepione, odnalazło drogę

do domu.Natarczywe tęsknoty

Szkarłatne błyskawice, ciężarne krople deszczu,

zapatrzony w siebie strach.

Cały szereg zmyślonych łez czeka

na twój rychły powrót w ramiona nieba.

To, co stanowi iskierkę pod powieką,

co staje się skargą na zbyt natarczywe

tęsknoty — jest wyłącznie niewidomym wiatrem,

cząstką przemijającego nieba,

powietrzem niepasującym do żadnych płuc.

Przybądź, moja czarna nostalgio —

wyjdź na spotkanie naiwnym spojrzeniom,

wydostań się z tej kryjówki,

która nie daje schronienia,

tylko dwie purpurowe gwiazdy.

Tak daleko jest nam do nienawiści,

a jeszcze dalej do miłości.

Od nadmiaru łez boli mnie myśl,

pośpiesznie hodowana na złość czasom,

kiedy to słońce należało do nas,

było nam blisko do wspólnego nieba.

Znów zadajesz ciosy obosiecznym

językiem, znów pławisz się w bogobojnej,

skromnej namiętności.

Spowija cię pasja, syci pogarda,

że to, co nadludzkie, zawiera w sobie dość żaru,

aby zamknąć za sobą drzwi,

odejść bez ani jednego westchnienia.Przestrzeń po marzeniach

Nie chcę kochać wbrew

zmęczonym, nawarstwionym krokom,

wiodącym ku ławicom gwiazd,

ku kryształowym łzom, do których nikt

tutejszy się nie przyznaje.

Odradza się we mnie piętno ludzkości,

wskrzesza kłamstwo, w które najłatwiej

uwierzyć, do którego wystarczy

się przyznać.

Wiem, jesteś tu, żeby niebo pochyliło

nad nami zbyt ciężką głowę,

żeby świt wtoczył się na horyzont

niby marzenie spełnione

wbrew woli słońca.

Zdradzone modlitwy płoną

w wyschniętych ustach,

tęsknoty kojarzą się z niebytem,

dla jakiego warto uciec za granicę

między samotnością a śmiercią.

Boli mnie ta szkaradna myśl,

którą twoje cierpliwe, pochmurne znamię

zasiało w mojej czaszce.

Nie chcę sprzeciwiać się woli gwiazd,

nie chcę błąkać się między wszechświatami —

wszystko to, co obce,

z pewnością kiedyś powróci.

Odszukajmy wątpiącą wierność

pośród niepowtarzalnych błędów,

pośród czarnych rzek, płynących

wbrew krwawym deszczom.

Bezludne sumienie wypełnia przestrzeń

po marzeniach, po złudzeniach,

dla jakich warto kontynuować końcowe

odliczanie.Kto nie zasłużył

Dziś wszystkie wydeptane ścieżki

prowadzą do rodzinnego domu, zaginionego

pośród westchnień i łkań,

gdzie tak trudno doszukać się

litości, zbawienia

i zbędnych słów.

Dziś każdy krok niesie mnie

w kierunku porzuconych na rozdrożu ciał,

w stronę piekła, które skrupulatnie

zaplanowaliśmy.

Puste są przywidzenia, jeszcze dojrzalsze

zmysły, za jakie płacisz pokutą.

Nie streszczaj autobiografii komuś,

kto nie zasłużył

na twoje szczęście.

Jesteś samotny, tłum omija cię

jak ukrzyżowanego straceńca, jak zdrajcę,

który dobrowolnie wybrał raj.

Budzę się pośród wytwornych gwiazd,

spijam z twoich warg kwaśny miąższ

zakazanego owocu.

Jak długo trzeba czekać,

aby za dobry uczynek zapłacić

światłem, uwięzionym w przelotnym sercu?

Czuję na ciele twoje kroki,

zmierzam się ze złudzeniem,

którego nie warto wspominać.

Jak wiele bólu, jak wiele oczekiwań kosztuje

odnalezienie łez w twoich oczach?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: