Odnajdę Cię - ebook
Odnajdę Cię - ebook
Miłość odnajdzie Cię tam, gdzie się jej najmniej spodziewasz
Emilia i Nikias codziennie za sobą tęsknią. Chociaż związek na odległość nie jest usłany różami, oboje wracają myślami do wspólnie spędzonych chwil i nie mogą się doczekać ponownego spotkania.
Po wielu miesiącach rozłąki z ukochanym Emilia wreszcie postanawia odwiedzić Grecję. Nieoczekiwanie los po raz kolejny jako towarzysza wycieczki podsuwa jej Mateusza. Ich drogi jednak szybko się rozejdą…
Tymczasem w Polsce między Dankę i Janisa wkrada się ponura przeszłość. Upomina się o mężczyznę i zaczyna realnie zagrażać z trudem odzyskanemu szczęściu zakochanych. A oni raz na zawsze chcieliby uciec od wydarzeń, które tak mocno wpłynęły na ich życie.
Czy matka i córka wreszcie odnajdą upragnione szczęście?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6466-3 |
Rozmiar pliku: | 936 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Janis zatrzymał samochód przed wejściem do kwiaciarni. Otworzył bagażnik i zaczął wyjmować z niego skrzynki z sadzonkami tulipanów. Namówił Dankę, by kupić gotowe, już kiełkujące sadzonki, wyhodowane w szklarni, które zakwitną jeszcze przed nadejściem wiosny. Otworzył drzwi kwiaciarni i zaświecił światło. Było jeszcze wcześnie, nikogo się więc nie spodziewał. Pogwizdując coś pod nosem, przeniósł skrzynki z sadzonkami do środka.
Wtem usłyszał chrząknięcie przy wejściu. Wyprostował się.
– Dzień dobry, Janku – powiedział gość.
– Marek! Witaj brachu! – przywitał się Janis. – Dawno cię nie widziałem. Co u ciebie?
– Dobrze, dziękuję. Marysia wysłała mnie o świcie po bułki. – Podniósł przezroczystą reklamówkę z pieczywem. – Nie w smak mi było wychodzenie na taki mróz o świcie, ale wiesz… czego się nie robi dla swojej kobiety. – Zaśmiał się.
– To prawda. Kobiety rządzą naszym życiem.
Nastała niezręczna cisza. Janis i Marek znali się od szkolnych lat. Kiedyś się nawet przyjaźnili, ale potem, gdy poszli do różnych szkół średnich, ich drogi się rozeszły. Widywali się co prawda na jakichś imprezach, jednak nie łączyła ich już taka przyjaźń jak w podstawówce.
– Słuchaj… – Marek spuścił wzrok, jakby się nad czymś zastanawiał. – Może byśmy się tak spotkali któregoś wieczoru? Jakieś piwko? Czy coś? Jak myślisz?
– W sumie… Czemu nie? Moglibyśmy powspominać stare dobre czasy. – Janisowi spodobała się ta propozycja. Od powrotu do Polski nie widział się z żadnym kolegą.
– Świetnie! – ożywił się Marek. – To co? Może dzisiaj? Znasz Bar u Adika?
– No, jasna sprawa! Około osiemnastej?
– Świetnie! Do zobaczenia! Lecę z tymi bułkami, bo Marysia zmyje mi głowę, że mnie tak długo nie ma.
Mężczyzna uniósł rękę na pożegnanie i wyszedł.
*
Kilkanaście godzin później tuż przed osiemnastą Janis wszedł do baru u Adika. Marek już na niego czekał. Nie był sam. Przy stoliku siedział jeszcze Adam, którego akurat Janis nigdy nie darzył sympatią. Gość lubił się awanturować, knuć intrygi, cwaniakować. Często wagarował, nigdy się nie krył z papierosami, nawet przed wychowawczynią.
– Adam, ty tutaj? – nie krył zdumienia Janis, witając się.
– A gdzie miałbym być? – Zarechotał dawny kolega, ukazując rząd pożółkłych zębów.
Fakt. Czerwone oczy, zniszczona skóra świadczyły o tym, że bar to drugi dom Adama.
Janis zamówił piwo i pociągnął łyk zimnego napoju.
– No! To opowiadaj! – zagadnął Marek. – Gdzie się podziewałeś tyle lat, chłopie?
– Tu i tam – rzucił wymijająco Janis.
Na początek jego kompanom tyle wystarczyło. Ale dwie godziny później, kiedy kończyli pić trzecie czy czwarte piwo, Janisowi rozwiązał się język.
Marek i Adam z początku wysłuchali historii w milczeniu, trochę nie dowierzali, że ich znajomy ze szkolnej ławki spędził dwadzieścia lat w więzieniu. Po kolejnym piwie Janis poczuł się w obowiązku upewnić zwłaszcza Marka, że nie kłamie. Że jego życie było koszmarem zamkniętym za kratami więzienia. Opowiedział o Dusi, o tęsknocie i o tym, jak w Grecji pewna młoda dziewczyna pomogła mu uwierzyć, że nigdy nie jest za późno zawalczyć o miłość sprzed lat.
Mężczyźni słuchali w zadziwieniu. Przytakiwali, gratulowali odwagi i szczęścia w miłości, poklepywali po ramieniu. Zerkali przy tym raz po raz po sobie, stukając się kuflami.
Tego wieczoru znowu byli kolegami ze szkolnej ławki. Takimi, jakim można było wyjawić nawet najgłębiej skrywany sekret.ROZDZIAŁ 1
Deszcz stukał miarowo w szybę. Emilia siedziała na parapecie z kubkiem gorącej herbaty z imbirem. Kiedy była uczennicą podstawówki, często tak spędzała czas. Z tą różnicą, że wtedy zamiast herbaty trzymała w ręce podręcznik historii i uczyła się na pamięć okresów panowania królów Polski. Widok rozciągający się na ogród koił ją i sprawiał, że szybciej zapamiętywała daty koronacji. Wtedy z okna dostrzegała kilka drzew owocowych, które najpiękniej wyglądały w maju, a za nimi kilkanaście metrów czegoś w rodzaju łąki, na której rosła bujna trawa. Mama Emilii z braku czasu rzadko ją kosiła, co nie przeszkadzało dziewczynce rozkładać koca, zapadać się w wysokiej trawie i znikać przed światem.
Teraz nie było już śladu po tamtej niby-łące. W jej miejscu stanęła szklarnia tulipanowa, nieopodal rosło kilka rzędów iglaków. Spowite styczniowym szronem tuje wyglądały przez mgłę jak przycupnięte ludzkie postacie, które machają do niej radośnie rękami. Uśmiechnęła się na to skojarzenie.
Z zamyślenia wyrwało dziewczynę ciche pukanie do drzwi. Po chwili ukazała się w nich głowa Janisa.
– Kolacja gotowa – powiedział.
Wraz z mężczyzną do pokoju wdarł się aromat oregano, czosnku i topionego sera. Pizza. Popisowe danie i właściwie jedyna potrawa poza jajecznicą na boczku, która wychodziła Janisowi za każdym razem wyśmienicie.
– Już idę. – Emilia zeskoczyła z parapetu i ruszyła za mężczyzną. – Pachnie wyśmienicie! – zawołała, kiedy weszła do jadalni. – A gdzie mama?
– W łazience. Zaraz przyjdzie. Częstuj się. – Janis zaprosił Emilię do stołu i zdjął fartuszek w łowickie wzory.
– Janis, trzeba ci sprawić jakiś męski fartuch, skoro tak dobrze idzie ci pitraszenie w kuchni.
Janis mieszkał z Danką i Emilią czwarty miesiąc. Mimo upływu czasu i tego, że dogadywał się z córką swojej kobiety świetnie, Emilia wciąż nie potrafiła go nazwać ojcem. Zresztą sam zaproponował, że może nadal się do niego zwracać po imieniu. I ta możliwość była dla niej komfortowa. Poznała go jako Janisa i tak pozostało.
– Nie potrzebuję. – Pokręcił głową. – Czy to takie ważne, w czym gotuję?
– W sumie nie.
Emilia pomyślała, że już wie, co mu przywiezie z Grecji. Kiedyś widziała tam ciekawe komplety kuchenne. Postanowiła, że koniecznie jakiś wybierze.
– O czym rozmawiacie? – wtrąciła się mama, wchodząc i poprawiając kolczyki.
– Emi nabija się z twojego fartucha – odpowiedział bez namysłu Janis.
– A to niby dlaczego? Piękny jest.
– Piękny. Dla kobiety. Ale Janis w tych kolorowych kwiatuszkach prezentuje się… hmmm… dość dziewczęco. – Zachichotała dziewczyna, ale po chwili spoważniała. – Mamo, ładnie wyglądasz.
Danka założyła kosmyk włosów za ucho i wzruszyła ramionami. Uśmiechała się lekko. Odkąd w jej życiu na nowo pojawił się Janis, odżyła. Choć z początku bała się zaufać mężczyźnie, to jednak pozwoliła, by czas dał szansę rozkwitnąć ich związkowi. Oboje uznali, że skoro planują wspólny biznes, to bez sensu jest dalsze wynajmowanie mieszkania. Zwłaszcza że i tak większość czasu spędzali razem, a za pieniądze zaoszczędzone na utrzymywaniu drugiego mieszkania mogli kupić więcej sadzonek.
Janis zweryfikował swoje plany biznesowe i dostosował je do możliwości obojga. Działka Danki była spora, jednak kobieta nie zgodziła się, by zajęła ją w większości szkółka iglaków. Oprócz pracy potrzebowała też kawałka własnego nieba i ogrodu tylko dla siebie. Janis w końcu się zgodził; uznał, że szkółka wymagałaby nie tylko większego terenu, ale i większej liczby sprzętu, co znacznie zwiększałoby koszty. A tych mieli i tak aż nadto. W ten sposób na jesieni, tuż po kursie florystycznym, Danka zawiesiła biały szyld nad niewielkim, ogrzewanym zimą barakiem i tak oto Kwiatowe Kreacje stały się rzeczywistością. Tuż za barakiem wznosiła się szklarnia, a obok w donicach oferowali na sprzedaż okazałe tuje i cyprysy. Tego pełnego energii gospodarowania nie zakłócały nawet nieufne spojrzenia mieszkańców, którzy zaciekawieni nagłym powrotem Janka do miasteczka, obserwowali ukradkiem jego i Dankę.
Emilia z radością przyglądała się, jak Janis z miłością patrzy na jej mamę, gdy ta przy kolacji beztrosko wybuchała śmiechem.
– Czy kiedyś wam to minie? – dziewczyna udała zniecierpliwienie. – Prawie rok mieszkacie razem, a zachowujecie się, jakbyście się dopiero co poznali.
– Cóż… Właściwie to tak jest – powiedziała mama. – I chyba nigdy tak naprawdę się nie poznamy.
– Jak to?
– Normalnie – wtrącił się Janis. – Kiedy kogoś kochasz, obserwujesz go i każdego dnia odkrywasz w nim coś, czego nie dostrzegałaś poprzedniego dnia.
– Ciekawe… – zamyśliła się Emilia.
Nie całkiem się z tym zgadzała. Uważała, że Nikiasa zna bardziej od siebie. A przecież kochali się na odległość. Od wakacji spotkali się tylko dwa razy. To Nikias przyjechał do Polski. Emilia, co prawda, planowała spędzić w Atenach Boże Narodzenie, ale był to pierwszy rok na studiach, nie chciała go zawalić, a poza tym mama z Janisem założyli działalność. Nie chciała ich zostawiać ze wszystkim samych. W każdej wolnej chwili pomagała w szklarni.
– Nie zgadzasz się z tym? – Janis wyrwał Emilię z zamyślenia.
– Sama nie wiem.
– Z tobą i Nikiasem jest nieco inaczej. Widujecie się rzadko…
– To nie znaczy, że mniej się kochamy. Jest Skype, Messenger, WhatsApp.
– Ech. – Mama machnęła ręką. – To taka nowoczesna miłość. Dla mnie nie do pojęcia. Kontakt przez ekran komputera nie może być prawdziwy.
– Może! – Emilia aż się uniosła z przejęcia. – To znaczy… brakuje mi jego obecności. Ale cóż zrobić… Oboje studiujemy. Jeśli przetrwamy tych kilka lat, przetrwamy wszystko.
– I tu się z tobą zgodzę – odezwał się Janis. – To trochę tak jak my. – Spojrzał na Dankę. – Nie widzieliśmy się dwadzieścia lat, nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu, a teraz popatrz… jesteśmy razem. Czyż to nie piękne? Im większe schody są do pokonania na początku drogi, tym piękniejsze są potem widoki.
Emilia uśmiechnęła się. Czy i ją to czeka? Piękny widok?
– Kupiłam bilet do Aten – powiedziała nagle.
Janis i Danka popatrzyli po sobie, a potem oboje jak na komendę unieśli brwi.
– Kiedy? – zapytała mama.
– Szesnastego stycznia. – Emilia nie patrzyła na rodziców. Wiedziała, że nie będą jej mieli tego za złe, lecz coś jej kazało wbić wzrok w swoje splecione pod stołem dłonie.
– Przecież… – Danuta zmrużyła oczy. – To już niedługo… A studia?
– Wtedy już będzie po zaliczeniach. – Emilia wreszcie podniosła wzrok na matkę. – Nie masz mi tego za złe, prawda? Oboje nie macie? Tęsknię za nim…
Janis oparł brodę na łokciach i puścił oko do córki.
– No cóż… – Danka zaczerpnęła głęboko powietrza. – Zaskoczyłaś mnie. To znaczy… wiem, jak bardzo chcesz jechać i planowałaś to od dawna. Ja tylko… martwię się. Po prostu.
Emilia nigdy nie rozmawiała z mamą o tym, co się wydarzyło w Grecji latem, ale czuła, że mama zna jej historię. Za każdym razem kiedy wspominała swój staż w greckim hotelu, usta Danki zaciskały się mocniej i pojawiały się wokół nich drobne zmarszczki. Teraz też się zaznaczyły.
– Jesteś zła?
– Zła? Nie! Nie jestem. – Wysiliła się na uśmiech. – Jedź, pewnie. Kiedy wrócisz?
Danka przełknęła gulę, która utknęła jej w gardle, i głębiej odetchnęła. Jej jedyna córeczka wyfruwa z gniazda. Ostatnio miała takie uczucie, kiedy Emilia wyjeżdżała na staż w zeszłoroczne wakacje. Teraz miała znowu wyjechać.ROZDZIAŁ 2
Jeśli Emilia liczyła na to, że teraz wystarczy się tylko spakować i czekać na szesnastego stycznia, to się przeliczyła. Przekonała się o tym aż nadto dobitnie już następnego dnia na zajęciach z organizacji turystyki.
– Mam dla was chyba niezbyt dobrą wiadomość – zaczął wykładowca i powiódł beznamiętnym wzrokiem po zebranych studentach. – Tuż przed feriami zimowymi, zaraz po egzaminach, odbędą się na naszej uczelni warsztaty z organizacji wyjazdu turystycznego. Będzie je prowadzić pewien przedstawiciel biura podróży Travelland, a przy tym znany podróżnik, którego nazwisko niech na razie pozostanie tajemnicą.
Po sali rozszedł się szmer zachwytu.
– Nie cieszcie się. Powiedziałem, że mam dla was niezbyt dobrą wiadomość. Chodzi o to, że chciałbym, żebyście w trakcie ferii, po odbytych warsztatach, przygotowali pracę zaliczeniową. Będzie polegać na zaplanowaniu w pełni zorganizowanego wyjazdu do jednego z miast Europy albo tanimi liniami lotniczymi, albo koleją. W związku z tym, że ten podróżnik ma bardzo napięty grafik zajęć, może nas odwiedzić dopiero wtedy, po egzaminach. Rektor naszej uczelni wyraził na to zgodę, po czym doszliśmy wspólnie do wniosku, że dla tak wartościowego wykładu możemy zrobić odstępstwo od normalnego trybu zaliczenia semestru, czyli standardowego testu sprawdzającego na podstawie podręcznika. Będziecie też mieli więcej czasu na prezentację, bo przygotujecie ją w czasie ferii.
Tym razem w sali rozległ się zbiorowy jęk. Emilia wstrzymała oddech. Warsztaty? Praca zaliczeniowa? Przecież ona wtedy będzie w Atenach. Z Nikiasem.
– Co cię tak zamurowało? – Mateusz szturchnął ją łokciem.
Dziewczyna odsunęła się nieco. Nie miała ochoty tłumaczyć mu, o co chodzi. Zerknęła tylko na niego przelotnie i krzywiąc się, głośno westchnęła. Chłopak poprawił włosy i uśmiechnął się lekko.
– Nie łam się. To nie będzie aż takie złe. Możesz opisać swój pobyt w hotelu Sokrates, w którym byliśmy na stażu.
Sokrates? Emilia ściągnęła brwi. Nie chciała wracać myślami do tego hotelu. Wraz ze wspomnieniem nieziemskich widoków z balkonu na wyspę Evię zawsze od razu wracało widmo Niemca, który próbował ją zgwałcić, a potem mina właściciela hotelu, kiedy zwalniał ją z pracy, i śmiech dziewczyny, z którą Mateusz spacerował. Wspomnienie klubu nocnego Afrodite i czułe chwile z Mateuszem Emilia skutecznie wyrzuciła z myśli energicznym potrząśnięciem głowy.
– Panie profesorze – dobiegł ją głos Mateusza. – Czy tę pracę musimy robić indywidualnie, czy można w parach?
Wykładowca pomyślał chwilę.
– Panie profesorze, bo my z Emilią mamy nawet już pomysł na tę prezentację.
– Doprawdy? – zdziwił się mężczyzna. – No dobrze, w sumie możecie w parach to przygotować.
Mateusz usiadł zadowolony, oczy mu błyszczały.
– Zgłupiałeś?! – warknęła Emilia.
– No co? Pomyśl, razem uwiniemy się z tym raz-dwa. Ty zajmiesz się stroną logistyczną, a ja zadbam o atrakcje rekreacyjne. Albo na odwrót – dodał niepewnie, widząc groźne spojrzenie dziewczyny.
Emilia nic już nie powiedziała. Mateusz jak zawsze ją irytował. Przypomniała sobie pierwszy dzień studiów. Kiedy go zobaczyła na liście w swojej grupie, nie dowierzała. Dopiero kiedy się przysiadł do niej i z rozbrajającym uśmiechem powiedział: „Fajnie, że znowu się będziemy spotykać” – dotarło do niej, że znajomość rozpoczęta kiedyś w czasie lotu do Aten nie skończyła się w Grecji. „Nie będę się z tobą spotykać”– odburknęła mu wtedy.
On się jednak nie zrażał. Emilia przyzwyczaiła się już, że Mateusz zawsze był gdzieś blisko niej. Nie osaczał jej, nie był natarczywy, nie próbował podrywać, ale tak się jakoś składało, że zawsze był obok. Czasami miała nawet wrażenie, że chłopak ją po prostu lubi. Z czasem wspomnienie tamtego stażu nieco się zatarło. Aż do tej chwili kiedy Mateusz oznajmił, że razem stworzą projekt turystyczny, korzystając z doświadczeń wyniesionych z hotelu Sokrates. Wspomnienia wróciły jak bumerang.
Zajęcia dobiegły końca. Studenci w pośpiechu opuszczali salę. Emilia bez słowa wzięła torbę i skierowała się w stronę biurka wykładowcy. Nie zwróciła uwagi na Mateusza, który szedł za nią, ale kiedy zatrzymała się przy biurku, on również zatrzymał się zdumiony kilka kroków za nią.
– Panie profesorze – odezwała się dziewczyna, przekładając torbę na drugie ramię.
– Tak? – Mężczyzna podniósł na nią wzrok i przerwał zwijanie kabla do laptopa.
– Ja w sprawie tych warsztatów.
– Tak?
– Kiedy one się odbędą? I czy obecność na nich jest obowiązkowa?
Profesor wyprostował się.
– Jeszcze nie ma konkretnej daty. Osiemnastego bądź dziewiętnastego stycznia. Na pewno nie wcześniej. A o co chodzi?
– No bo… mam zaplanowany wyjazd w tym czasie i nie będę mogła na nich być.
– Jeśli nie będzie pani na warsztatach, to jak pani zrobi prezentację? – Zmarszczył czoło.
– Ten wyjazd jest dla mnie bardzo ważny. Lecę do Grecji i naprawdę… Bardzo, ale to bardzo mi zależy. Może by się dało to jakoś inaczej rozwiązać? Nie wiem…? Może mogłabym dostać jakieś materiały z tych warsztatów? Przygotowałabym wtedy na ich podstawie pracę zaliczeniową.
– A nie może pani po prostu przełożyć tego wyjazdu?
– Nie bardzo. Zmiana terminu wiązałaby się z wysokimi kosztami. – Emilia nie wspomniała, że czekała na ten wyjazd kilka długich miesięcy. Ani o tym, że bardzo tęskni za Nikiasem i że chce się w końcu do niego przytulić. Realnie, a nie tylko przez ekran komputera.
– Rozumiem. – Wykładowca zaczął pakować sprzęt do torby, wyglądał na pogrążonego w myślach.
Emilia nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Czy ta rozmowa właśnie dobiegła końca? Tym krótkim, tajemniczym „rozumiem”? Kątem oka spostrzegła Mateusza, który stał nieopodal. Już chciała odejść, gdy wykładowca naraz wyprostował się i popatrzył na nią i na Mateusza uważnie.
– No dobra. Właściwie mam dla was obojga propozycję.
– Naprawdę? – ucieszyła się Emilia.
Wykładowca obszedł biurko i usiadł na jego krawędzi. Sala już opustoszała. Byli tylko on, Emilia i Mateusz.
– Widzę, że bardzo pani zależy na tym wyjeździe. W przeciwnym razie chyba nie ryzykowałaby pani braku zaliczenia na pierwszym roku studiów. To by nie rokowało zbyt dobrze dla pani dalszej nauki na naszej uczelni.
– Bardzo mi zależy na studiach – zapewniła energicznie. – Jednak ten wyjazd…
– Dokąd konkretnie się pani wybiera?
– Do Aten.
– Do Aten! – Wykładowca uniósł brew. – Ateny to popularny kierunek, ale wiosną lub jesienią, kiedy jest ciepło, jednak nie gorąco i nie ma tak wielu turystów. Kto wyjeżdża do stolicy Grecji zimą?
– Ja. – Wzruszyła ramionami. – Słyszałam, że to miasto warto zobaczyć właśnie teraz, kiedy nie ma takiego natłoku turystów jak wiosną i latem. I pogoda jest przyjemniejsza.
Mateusz przysłuchiwał się rozmowie w osłupieniu. Nie miał pojęcia o planach Emilii.
Wykładowca milczał. Spoglądał badawczo to na Mateusza, to na Emilię.
– Podoba mi się pani determinacja – rzekł w końcu. – I pragnienie poznawania świata niekoniecznie od strony turystycznej. Myślę, że ten wyjazd da wam więcej korzyści niż warsztaty. – Po czym spuścił wzrok w zastanowieniu. – Lubię takich ludzi. Dlatego mam dla was pewną propozycję. Nie musicie być na warsztatach. Polecicie do tych Aten razem i tam na miejscu zrobicie przegląd hoteli dla niezamożnego portfela. Przygotujecie gotową, realną, możliwą do realizacji ofertę turystyczną. Z przejazdami autobusami i metrem. Wyszukacie na miejscu ciekawostki i niebanalne miejsca, o których nie piszą przewodniki.
– Ale… – zaczęła Emilia.
Zrobiło jej się słabo. Czemu wykładowca sądził, że wybiera się do Aten z Mateuszem?!
– Żadnych „ale”. Jeszcze nie skończyłem. Będzie to dla was trudniejsze zadanie, a dużo was nauczy i przyniesie sporo dobrego; wasza praca będzie miała szansę być najlepszą ze wszystkich na roku. Uczelnia dysponuje środkami finansowymi na tak zwane specjalne projekty. I to właśnie będzie taki specjalny projekt. Coś w rodzaju stypendium dla najlepiej rokujących studentów. Co prawda, tego typu wyjazdy proponujemy studentom na co najmniej drugim roku, a najczęściej na trzecim lub czwartym, jednak mam dziwne przeczucie, że to będzie dobra inwestycja w przyszłych specjalistów do spraw turystyki. Zwłaszcza że w tym roku dwie osoby zrezygnowały z powodów osobistych. Wskoczycie po prostu na ich miejsce. Pojedziecie tam razem, a uczelnia zwróci wam koszty hotelu i biletów lotniczych. – Mężczyzna wstał. – Krótko mówiąc, macie tygodniowe wakacje za darmo. No co? Chyba warto?
Mateusz zbladł jak ściana, dopiero po chwili był w stanie normalnie oddychać. Zaczerpnął powietrza raz i drugi i ciężko usiadł w ławce. Emilia zerknęła na niego. Przypominał ducha.
– Panie profesorze, planowałam jechać sama. W prywatnym celu.
– Ale chyba zależy pani na zaliczeniu semestru?
Przytaknęła.
– No. To połączy pani przyjemne z pożytecznym. A skoro i tak chcieliście razem przygotować ten projekt, ułatwiam wam zadanie. Polecicie razem. Co pan na to, panie kolego? – Wykładowca spojrzał znad okularów na Mateusza.
– Zaskoczył mnie pan.
– Rozumiem. – Pokiwał głową mężczyzna. – Zgadza się pan, jak sądzę?
– Ja? – Mateusz spojrzał na bezradną minę Emilii. – Tak. Oczywiście!
– No! Widzi pani? I wszystko załatwione. – Uśmiechnął się z zadowoleniem wykładowca. – Swoją drogą zazdroszczę wam tej podróży. Myślę, że wyciągniecie z niej wiele dobrego. Wszystkich formalności dopełnicie w dziekanacie. Zlecę przygotowanie dokumentów. – Skinął głową, zabrał torbę z laptopem i wyszedł z sali.
Emilia stała jak słup soli. Nawet nie odpowiedziała na „do widzenia” wykładowcy rzucone przez ramię w drzwiach. Dobiegł ją głośny oddech Mateusza.
– O kurde… – wymamrotał cicho.
Nadal siedział w ławce. Emilia odwróciła się do niego. Była wściekła.
– Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażasz?! – Cisnęła na ziemię swoją torbę i rękami oparła się o stolik, przy którym Mateusz spoglądał na nią szeroko otwartymi oczami. – To przez ciebie! – warknęła.
– Emi, uspokój się.
– Jakie uspokój się?! Gdybyś wspaniałomyślnie nie wpadł na pomysł pracy w parach, nie miałabym teraz kłopotu!
– Kłopotu?… – Mateusz wstał. Czuł się zdecydowanie niekomfortowo, kiedy Emilia, fukając niczym kotka, wbijała w niego rozwścieczony wzrok. – Nie mówiłaś, że się gdzieś wybierasz.
– Bo nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać – odparła już spokojniej dziewczyna.
– Emi… nie wściekaj się na mnie. Przecież to nie był mój pomysł. – Chłopak wyczuł, że Emilii powoli przechodzi już złość. Podszedł do niej bliżej. – Nie zrozum mnie źle, ale ja się cieszę. Co na to poradzę? Miałem spędzić ferie w domu i ślęczeć nad prezentacją zaliczeniową. Zamiast tego pojadę do Aten! A uczelnia mi jeszcze za to zapłaci. No po prostu ekstra! – zawołał, po czym natychmiast się zmitygował pod wpływem ściągniętych brwi i surowego spojrzenia Emilii.
– Co ty bredzisz?! – wycedziła. – Nie mam zamiaru ani z tobą jechać, ani przygotowywać żadnej pracy! Zapomnij! – Wzięła torbę i energicznym krokiem ruszyła ku drzwiom.
– Dokąd idziesz? – Mateusz zdezorientowany zastygł w bezruchu.
– Do profesora! Odwołam ten bzdurny pomysł.
– Zaczekaj! – Mateusz podbiegł do dziewczyny, nim ta zdążyła wyjść. Złapał ją za rękę, lecz wyrwała ją mocnym szarpnięciem. – Emi, proszę. Wiem, że nie chcesz ze mną jechać. Wiem też, że z pewnością miałaś inne plany tam… w Grecji. – Domyślał się, że wyjazd wiąże się z Nikiasem, bratem Kassandry, z którą pracował w hotelu.
– Skoro to wszystko wiesz…
– …wiem – przerwał jej. – Ale pomyśl tylko. Uczelnia gwarantuje nam bilety lotnicze, hotel, a może i wyżywienie. Z pracą uporamy się maksymalnie w dwa dni, a potem każde z nas będzie robić, co chce. Nie będę ci wchodził w drogę.
Emilia nie potrzebowała hotelu. Zamierzała nocować w domu Nikiasa. Aczkolwiek nie chciała nadużywać gościnności jego rodziny. Poza tym pokój hotelowy dałby jej i Nikiasowi więcej prywatności. A skoro zamierzają zwiedzać Ateny, to lepiej, żeby nocowali gdzieś w centrum.
– No dobra – powiedziała w końcu. – Niech będzie. Ale nie licz na zbyt wiele z mojej strony.
– Nie liczę. To, co było kiedyś między nami… – Zawahał się. – To już minęło. Już bym nawet nie chciał, żebyśmy byli parą. Tamto… tamto to było tylko zauroczenie. Obojga z nas. Ale przecież możemy się chyba przyjaźnić? Albo chociaż kolegować? Przestań mnie wreszcie traktować jak natręta. – Przygryzł wargę.
Szturchnęła go łokciem. Już nie była zła. Jej twarz złagodniała, a kąciki ust uniosły się nieznacznie w górę. Ma jechać do Nikiasa… z Mateuszem? Hmm… To będzie bardzo pokręcony wyjazd.ROZDZIAŁ 3
Emilia przebiegła wzrokiem po swoim bilecie lotniczym. Rząd siódmy, przy oknie. Super. Zdecydowanie wolała latać w przedniej części samolotu. W razie złej pogody turbulencje były mniej odczuwalne, a lądowanie łagodniejsze. Takie miejsce było nieco droższe niż wybrane losowo przez system, ale wolała zapłacić te paręnaście złotych więcej i mieć komfort psychiczny. W zasadzie pozorny, bo rozum jej ciągle podpowiadał, że gdyby doszło do katastrofy samolotu, to ci, którzy siedzieli z tyłu, teoretycznie mieliby większe szanse na przeżycie. A przynajmniej tak jej się wydawało. Odsuwała jednak od siebie myśli o wypadkach lotniczych, przecież samoloty to najbezpieczniejsza forma podróży. Poza tym całą uwagę skupiła na Nikiasie, którego wkrótce wyściska. Nareszcie! Uczelnia opłaciła bilety lotnicze i pięciodniowy pobyt w hotelu, jednak oboje z Mateuszem uznali, że na swój koszt przedłużą pobyt o dodatkowych pięć, sześć dni.
Dziewczyna pojawiła się na lotnisku mocno podekscytowana.
Pociągnęła za sobą średniej wielkości walizkę i ruszyła w kierunku stanowiska odprawy.
Nagle usłyszała swoje imię. Mateusz. Odwróciła się i pomachała do niego. Postanowiła, że skoro i tak razem jadą, niech to będzie miło spędzony czas, bez uprzedzeń i pretensji sprzed kilku miesięcy.
Mateusz również do niej pomachał i ustawił się na końcu kolejki. Była połowa stycznia. Mogłoby się zdawać, że pasażerów będzie mniej. I faktycznie, na lotnisku było o wiele spokojniej niż latem, tu i ówdzie przemykał personel lotniczy i tylko w głośnikach wciąż jeszcze rozbrzmiewały świąteczne piosenki. Jednakże kolejka do odprawy na lot do Aten zdawała się nie mieć końca. Odprawa trwała na tyle długo, że Emilię zdążyły zirytować już świąteczne melodie w głośnikach.
– Wnerwia mnie ta muzyka! – warknęła do Mateusza dużo później, kiedy w poczekalni jadła drugie śniadanie.
– Masz coś do świąt? – Mateusz zajęty swoją kanapką podniósł znad niej wzrok na Emilię.
– Jesteśmy w Polsce. Na międzynarodowym lotnisku. Nie możemy posłuchać polskich kolęd?
– Jak sama zauważyłaś, jesteśmy na lotnisku międzynarodowym. Obcokrajowcy pewnie nie mają nic przeciwko _Jingle Bells_ i _Last Christmas_.
– Obcokrajowcy przylatują do nas w jakimś celu. Chcą poznać Polskę, naszą kulturę, język… A po wyjściu z samolotu słyszą tylko oklepane anglojęzyczne piosneczki.
– _Cicha noc_ byłaby lepsza?
– Lepsza.
Wkrótce przez śpiew Mariah Carey, która z radością oznajmiała, że „wszystko, czego pragnę w te święta, to ty”, przebił się z głośników komunikat, że pasażerowie lotu do Aten proszeni są do wyjścia numer dwadzieścia jeden i samolot już na nich czeka.
Emilia wstała i ruszyła we wskazanym kierunku.
– Jakie masz miejsce? – zapytał chłopak.
– Najlepsze – uśmiechnęła się.
– Nie powiesz?
– Nie.
– A to czemu? – zdumiał się. – Ja ci powiem.
– Ale ja nie pytam. Nie powiem ci, i już – droczyła się.
– Dlaczego?
– Samolot jest duży i istnieje marna szansa, byśmy siedzieli obok siebie. Zwłaszcza że kupowaliśmy bilety osobno. Jeśli ci zdradzę numer miejsca, jeszcze wpadniesz na durny pomysł, by zacząć nagabywać ludzi i próbować się przesiąść.
– I tak to mogę zrobić. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Odnajdę cię.
– Ty naprawdę lubisz mnie wkurzać, mam rację?
– Nooo, może trochę. – Mateusz puścił do niej oczko.
– Wariat.
Emilia zajęła swoje miejsce przy oknie, po czym wyjąwszy z torebki telefon, wsunęła ją pod fotel. Lubiła filmować moment startu, a potem robić zdjęcia chmurom i oddalającemu się lądowi. Kiedy przebiegała palcami ekran, szukając funkcji nagrywania, ktoś właśnie zajmował miejsce obok niej.
– Cześć – powiedział z rozbrajającym uśmiechem Mateusz. Widząc zdumioną minę dziewczyny, dodał: – Mówiłem, że cię odnajdę.
– Nie wierzę! Serio? – Sięgnęła po kartę pokładową chłopaka i sprawdziła jego miejsce.
– Serio, serio! – Mateusz oparł się z zadowoleniem.
– Jak to zrobiłeś?
– Cóż… to się nazywa przeznaczenie. I mówię to całkiem poważnie. Nie wykupywałem tego miejsca. System przydzielił mi je losowo.
– Nie wierzę – powtórzyła.
– Co? Nie cieszysz się? Zobacz… Jest prawie tak samo jak wtedy. Też siedzieliśmy obok siebie.
– I tak jak wtedy wrócimy osobno.
– Cóż… czasami można oszukać przeznaczenie. Wtedy wracałaś wcześniej, niż planowałaś. Kto wie? Może i tym razem wrócisz wcześniejszym samolotem? Mówię ci, z przeznaczeniem nie ma żartów. Trzeba mu się poddać.
– Może to twoje przeznaczenie. Bo na pewno nie moje. Nie zamierzam wracać wcześniej – odparła i odwróciła się w stronę okna.
Silniki zahuczały, wnętrze maszyny zadrżało i samolot zaczął powoli kierować się na pas startowy. Emilia włączyła nagrywanie. Prędkość wzrosła tak, że siła pędu zaczęła wkrótce wciskać ją w siedzenie, a obraz za oknem rozmazywać się. Kiedy oderwali się od ziemi, poczuła, że żołądek podskoczył jej do gardła. Uwielbiała ten moment. Czuła się wtedy małą, bezbronną istotą, a jednocześnie wzbierała w niej moc, zdawało jej się, że może dokonać wszystkiego, o czym zamarzy.
– Piękny widok – usłyszała tuż przy uchu głos Mateusza.
Kątem oka zerknęła na niego. Nachylał się z lekko otwartymi ustami i usiłował dojrzeć jak najwięcej z oddalającego się lądu. Nie odpowiedziała. Nie chciała wdawać się w dyskusje. Włożyła słuchawki do uszu i zamknęła oczy. Miała nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję i nie będzie jej zagadywał.
Zrozumiał.
Emilia się rozluźniła. Po ostatniej wymianie zdań na uczelni, kiedy Mateusz wyznał, że nic do niej nie czuje i chce się z nią jedynie przyjaźnić, zaczęła go inaczej postrzegać. Nie napinała się już tak często jak dawniej. Starała się też kontrolować bardziej swoje przewracanie oczami i zniecierpliwienie. Ale nadal potrzebowała przestrzeni tylko dla siebie. To, że zgodziła się na ten wspólny wyjazd i przyjaźń, nie oznaczało przecież, że musieli spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Teraz w jej uszach rozbrzmiał jeden z utworów Sakisa Rouvasa, na którego koncercie bawiła się pół roku wcześniej w Atenach. Wyobraźnia natychmiast podsunęła obraz Nikiasa. Jeszcze tylko dwie godziny z hakiem i wreszcie będzie mogła przestać marzyć, jak go przytula. Będzie to mogła zrobić naprawdę.
Po niedługim czasie dziewczyna zasnęła. A przynajmniej tak jej się zdawało, bo kiedy się ocknęła, w samolocie słychać było płacz dziecka i niewyraźny głos pilota. W tym samym momencie maszyną zatrzęsło. Emilia wyprostowała się.
– Co jest?
– Spokojnie, to tylko turbulencje – uspokoił ją Mateusz. – Masz zapięty pas?
– Nigdy go nie odpinam podczas lotu. – Emilia pokazała klamrę zapiętą na brzuchu.
Po chwili drgania ustąpiły, ale rozdzierający płacz dziecka stał się jeszcze donośniejszy. Mimo że matka próbowała uspokoić malucha, wywoływało to odwrotny efekt.
Nagle Emilia poczuła się jak astronauta w stanie nieważkości. To był zaledwie krótki moment, nawet nie wiedziała, co się dzieje. Z jej gardła wydobył się krótki okrzyk, jednocześnie rękami szukała oparcia. Turbulencje. Odetchnęła z ulgą, kiedy samolot znowu wyprostował skrzydła. Przestała zwracać uwagę na dzieciaka rozdzierającego sobie gardło i jego matkę cierpliwie uspokajającą go.
– Boisz się? – zapytał Mateusz.
Siedział prosto, oparty o fotel. Ręce trzymał na podłokietnikach. Przyglądał się dziewczynie, która usiadła teraz bokiem na siedzeniu i rozglądała się nerwowo po pasażerach.
– Nie. Czemu tak sądzisz? – wysiliła się na lekki ton.
– Wyglądasz, jakbyś chciała już wysiąść – zadrwił.
Siedząca obok niego starsza kobieta uśmiechnęła się serdecznie.
– Spokojnie – zwróciła się do Emilii. – Ja też najbezpieczniej się czuję na lądzie.
– Ale ja się nie boję – obruszyła się dziewczyna i ostentacyjnie oparła głowę na zagłówku.
– Taa. Jasne – mruknął pod nosem Mateusz i łypnął na nią okiem.
Emilia już mu chciała coś odpalić, by zgasić ten jego uśmieszek, który cały czas widziała kątem oka, ale w tym samym momencie w samolocie znowu coś trzasnęło i zafurczało jakby. Przez chwilę furczało tak jednostajnie i bez ustanku. Emilia wytężyła słuch. Spojrzała na Mateusza. Już się nie uśmiechał.
– Co jest? – zapytała.
– Nie wiem.
Po pokładzie nerwowym krokiem przedefilowała stewardesa. Wyraz jej twarzy był napięty. Odwróciła się w stronę tyłu samolotu i coś pokazała gestem stojącej tam drugiej stewardesie. Potem kiwnęła głową i zniknęła w kabinie pilota.
Tymczasem maszyną ponownie wstrząsnęły drgania, po czym gdzieś pod spodem Emilia usłyszała jakiś metaliczny chrzęst, jakby dwie części jakiegoś mechanizmu ocierały się o siebie. Po chwili samolotem znów szarpnęło, a Emilia ponownie krzyknęła.
– Boisz się – rzekł Mateusz, patrząc na nią.
Potrząsnęła głową przecząco.
W tym momencie chłopak przeniósł wzrok na swoją nogę, na której spoczywała zaciśnięta ręka Emilii. Przykrył ją swoją dłonią. Dziewczyna dopiero teraz się zorientowała, czego się przytrzymała, i w popłochu zabrała rękę.
– Nie boję się – powtórzyła ostentacyjnie i spojrzała za okno. Lecieli we mgle.
– Oczywiście. W razie czego służę swoim kolanem czy za co tam teraz będziesz chciała mnie złapać.
Starsza kobieta siedząca po prawej stronie chłopaka zachichotała cicho i przysłoniła dłonią usta.
– Przepraszam – powiedziała. – Samo mi się usłyszało.
– Za nic nie będę cię łapać! – uniosła się Emilia.
– Dobrze, już dobrze. – Mateusz odwrócił się w stronę starszej kobiety i puścił do niej oko. – Nie będę cię do niczego zmuszał. Zaczekam, aż sama tego zapragniesz. – Powiedział to na tyle głośno, że usłyszała go nie tylko sąsiadka po prawej stronie, ale też pasażerowie z przodu.
Wszyscy zaśmiali się głośno i jak na komendę zerknęli do tyłu, by obejrzeć sobie oporną dziewczynę. Emilia spłonęła rumieńcem i desperacko utkwiła oczy w mgle za oknem.
Samolotem ponownie zatrzęsło, a wszyscy pasażerowie nagle zamilkli, nawet dzieciak, którego matka nie mogła dotąd uciszyć. Żeby się uspokoić, Emilia zaczęła głęboko oddychać. Bała się. Kątem oka spostrzegła zbielałe kłykcie Mateusza zaciśnięte na podłokietniku. Nagle rozległ się wyraźny szum, który stopniowo przemienił się w donośny pisk.
Tymczasem z kabiny pilota wyszła blada jak ściana stewardesa i pokazała coś na migi załodze na końcu maszyny, po czym usiadła tuż przy wyjściu i przypięła się pasami. W samolocie zapanowało milczenie, zupełnie jakby ktoś wyłączył pilotem dźwięk. Samolot znowu leciał cicho, jednak wszyscy mieli nieodparte wrażenie, że ta cisza jest ciszą przed burzą. W głośnikach zachrobotało i rozległ się niewyraźny głos pilota.
– Szanowni państwo, będziemy awaryjnie lądować na lotnisku w Sofii. Mamy pewien kłopot z silnikiem, ale proszę się nie obawiać. Usterka zostanie szybko usunięta i wkrótce będziemy mogli kontynuować lot. Za chwilę będziemy podchodzić do lądowania, prosimy zapiąć pasy i zachować spokój.
Pilot mówił spokojnie i rzeczowo. W jego głosie nie było słychać paniki ani strachu. Kiedy się rozłączył, cisza na pokładzie zdawała się jeszcze głębsza. Emilia miała wrażenie, że słyszy bicie własnego serca.
Po chwili samolot zaczął mocno zniżać lot, dziewczyna nie nadążała przełykać śliny, by odblokować zatkane uszy. Naraz zrobiło jej się niedobrze. Sięgnęła po wodę i upiła kilka łyków.
Samolotem znowu szarpnęło, coś zgrzytnęło, po czym maszyna zaczęła jeszcze szybciej zbliżać się do ziemi. Niektórym pasażerom wyrwały się z gardeł niekontrolowane okrzyki. Emilia oparła czoło o oparcie fotela przed sobą i zamknęła oczy. Przy następnym szarpnięciu ponownie nieświadomie zacisnęła rękę na nodze Mateusza. Tym razem jednak nikomu nie było do śmiechu. Chłopak ścisnął palcami jej dłoń. Nikt się nie odezwał.
– Jeśli przeżyjemy – wycedził przez zaciśnięte zęby – to kupię jacht i nazwę go twoim imieniem. A potem się z tobą ożenię.
Emilia się nie odezwała, nie otworzyła oczu. Nie widziała, że chłopak mówił to, patrząc na ich splecione dłonie.
Wreszcie poczuli charakterystyczne dotknięcie kołami pasa startowego. Choć nadal pędzili z zawrotną prędkością, co niektórzy odważyli się wreszcie otworzyć oczy. Ktoś nieśmiało klasnął. Kiedy samolot zwalniał, do oklasków drżącymi dłońmi zaczęli dołączać inni.
Emilia i Mateusz nadal siedzieli w bezruchu. Dziewczyna wciąż zaciskała rękę na udzie chłopaka. Czuła też jego palce wbijające się w jej dłoń. Żadne z nich nie zrobiło żadnego ruchu. Rozległ się dźwięk rozpinanych pasów i pierwszych rozmów oszołomionych pasażerów. Pospiesznie sięgali po swoje bagaże i kierowali się do wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić pokład. Tylko Mateusz i Emilia pozostali na swoich miejscach.
– Zapraszam państwa do wyjścia. – Stewardesa zdawała się nieco zniecierpliwiona ich opieszałością.
– Oczywiście – odparł Mateusz, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że są już na ziemi. – Chodź, Emi. – Nie puszczając jej ręki, pociągnął ją delikatnie za sobą. Podał jej torebkę i sięgnął po swój plecak. – Idziemy.
Emilia posłusznie ruszyła za chłopakiem. Nogi jej drżały. Musiała bardzo ostrożnie stawiać kroki. Gdy zeszli po schodkach, Mateusz poprowadził ją w kierunku wskazywanym przez służby lotniskowe.
Wkrótce znaleźli się w wielkiej hali poczekalni, w której stały ustawione rzędami metalowe, połączone ze sobą krzesła. Jedna ze ścian była przeszklona. Mogli stąd obserwować lądujące i startujące samoloty. W tej chwili patrzyli na samolot, którym właśnie przylecieli. Zgromadziła się nieopodal niego ekipa mechaników ustalających zapewne przyczyny usterki i harmonogram pracy.
Podniósł się gwar. W wysokiej hali niósł się echem każdy odgłos. Emilia rozejrzała się. Ludzie porozsiadali się na krzesłach, rozmawiając ze sobą i śmiejąc się, jakby ta chwilowa przerwa w locie była dla nich dodatkową rozrywką, swoistą darmową atrakcją. Ona sama nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Szła posłusznie trzymana za rękę jak mała dziewczynka. Nagle Mateusz stanął w miejscu.
– Wszystko okej? – zapytał z troską.
Kiwnęła głową.
Chłopak powiódł wzrokiem po hali. Pasażerowie zdążyli już zająć większość miejsc. Obok nich piętrzyły się bagaże. Na szczęście na samym końcu stała jeszcze pusta ławka. Bez słowa poprowadził tam dziewczynę.
– Usiądź – poprosił.
Znowu kiwnęła głową. Usiadła i podciągnęła kolana pod brodę.
– Na pewno wszystko w porządku? – Kucnął przed nią i pogładził ją po ramieniu.
Nie odpowiedziała. Usiadł obok i przytulił ją.
– Drżysz – zauważył. Zdawało mu się, że wzruszyła ramionami, jednak równie dobrze mógł to być dreszcz. Nie miał pewności. – Zimno ci?
– Trochę – rzekła w końcu.
Zdjął swoją kurtkę i okrył nią dziewczynę. Po chwili w głośnikach rozległ się dziwny chrobot, a zaraz potem popłynął kobiecy głos:
– Szanowni państwo, wkrótce usterka samolotu zostanie usunięta i wznowimy dalszy lot. Do tego czasu dla wszystkich pasażerów za chwilę będzie dostępna gorąca herbata i w razie potrzeby koce.
Głośnik znowu zachrobotał, po czym rozległy się dźwięki świątecznej piosenki. Usłyszeli, jak Mariah Carey, tak jak na polskim lotnisku, śpiewa, że jedyne, czego pragnie na święta, to on.
Emilia podniosła głowę, jakby przez chwilę straciła rozeznanie, gdzie jest. Mateusz pochwycił jej wzrok i roześmiał się.
– Widzisz? Właśnie dlatego na lotniskach grają anglojęzyczne kolędy. Żeby się poczuć jak u siebie w domu, nawet jeśli jesteś gdzieś na końcu świata.
Ramiona dziewczyny zadrżały. Tym razem Mateusz był pewien, że to ze wzruszenia.
– W moim domu jest cieplej – odezwała się, pocierając ramiona.
– Zaraz przyniosę jakiś koc. – Chłopak wstał energicznie i ruszył do miejsca w końcu hali, gdzie zaczęli się kłębić podróżni.
– Mogę się tutaj przysiąść? – Emilia usłyszała czyjś głos i odwróciła się w jego stronę.
Obok niej stała kobieta Około sześćdziesiątki, trzymając w ręku kurczowo torebkę. Dziewczyna rozpoznała w niej radosną współpasażerkę, która siedziała obok Mateusza w samolocie. Teraz jej uśmiech zniknął, a zewnętrzne kąciki oczu zdawały się opadać. To nadało jej twarzy smutny wyraz.
– Pewnie. – Dziewczyna przesunęła się nieco, robiąc miejsce dla nieznajomej, jednocześnie zostawiając część ławki dla Mateusza.
– Masz na imię Emilia, prawda? – zapytała kobieta. – Jak moja wnusia – dodała z lekkim uśmiechem. Jej oczy na chwilę pojaśniały.
– Tak, przepraszam, nie przedstawiłam się.
– Nic nie szkodzi, dziecko. Ja mam na imię Jadwiga. – Kobieta wyciągnęła dłoń.
– Bardzo mi miło, pani Jadziu. – Emilia uścisnęła wyciągniętą rękę. Była miękka i ciepła.
– Jadziu! – ożywiła się kobieta. – Już cię dziecko lubię. Najbardziej nie znoszę, kiedy ktoś się zwraca do mnie Jadwiszka albo Wisia. Od razu wtedy widzę woźnicę krzyczącego do swojego konia: „Wiśta, wio!”. – Potrząsnęła głową.
Emilia roześmiała się.
– Dobrze wiedzieć. Nigdy się tak zatem do pani nie zwrócę.
Dziewczyna nagle poczuła, że całe napięcie, stres, który przeżyła w samolocie, powoli z niej spływają. Stopniowo czuła, że odzyskuje kontrolę nad sobą i swoimi emocjami. Ogarniał ją spokój.
Wkrótce wrócił Mateusz z trzema szorstkimi kocami. Jeden z nich podał kobiecie siedzącej obok Emilii.
– Przyniosłem też dla pani, pomyślałem, że może się przyda.
– Chyba nie co dzień mają tu awaryjne lądowania – zauważyła kobieta, wąchając podany koc.
Emilia zdjęła kurtkę, którą wcześniej okrył ją Mateusz, i otuliła się grubym, nieprzyjemnym w dotyku materiałem.
– Czemu tutaj tak zimno, do cholery? – zaklęła Jadwiga i owinęła się kocem, odsuwając go od twarzy.
– Kiedy ja się czegoś boję albo mocno przeżywam – odezwała się Emilia – potrafię się trząść z zimna, nawet gdy jest gorąco.
– Całkiem możliwe, że to tylko emocje. – Kobieta poprawiła się na ławce i tak ułożyła koc, by prócz tułowia otulał też jej nogi. Nagle rysy jej twarzy wyostrzyły się, a dobry humor gdzieś zniknął. – Pewnie byśmy już lądowali w Atenach.
Emilia skoczyła jak oparzona.
– Muszę zadzwonić do Nikiasa! – zawołała. – Przecież on tam na mnie czeka! – Wyjęła telefon i wybrała numer chłopaka. Po chwili jednak posłała Mateuszowi bezradne spojrzenie. – Nie mam zasięgu.
– Mnie bardzo skacze – wtrąciła Jadwiga. – Udało mi się tylko wysłać esemesa do córki. Nie odpisała, więc nawet nie wiem, czy moja wiadomość do niej dotarła. W tym ruskim kraju to ani porządnego zasięgu nie ma, ani dobrego nawet koca. – Kobieta potrząsnęła głową.
– Przecież nie jesteśmy w Rosji – zauważył Mateusz.
– Ale prawie
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.