Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odnalezieni kochankowie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
28 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Odnalezieni kochankowie - ebook

Doktor Anna Raymond otrzymuje w spadku ogromne zamczysko na śródziemnomorskiej wyspie. Zwiedzając jego podziemia, ulega wypadkowi. W miejscowym szpitalu pomocy udziela jej doktor Leo Aretino. Anna zna go od dziesięciu lat. Razem studiowali, byli kochankami. Leo nawet poprosił ją o rękę, lecz po jakimś czasie oddał jej pierścionek i wyjechał. Teraz Anna postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego zerwał zaręczyny. Ma nadzieję, że ich historia jeszcze się nie skończyła...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-6713-7
Rozmiar pliku: 705 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Urazy głowy zawsze wyglądają gorzej, niż jest naprawdę. Jak mnie zaprowadzisz do umywalki, przestanę ci marnować czas.

Z ambulatorium dobiegał lekko drżący głos kobiety mówiącej w miejscowym dialekcie z angielskim akcentem.

Doktor Leo Aretino dobrze znał ten głos. Od kilku tygodni spodziewał się jej przybycia na wyspę, ale miał nadzieję, że uda mu się jej uniknąć.

Mówiła w jego ojczystym języku. Pierwszy raz usłyszał ją jakieś dziesięć lat temu. Stała nad mikroskopem, cierpliwie go regulując. Nawet zaczęła nucić, a potem coś pod nosem zaśpiewała. W języku wyspy Tovahna.

Była to piosenka, którą w dzieciństwie śpiewała mu matka.

Był pewien, że na tym prestiżowym angielskim uniwersytecie nikt nie słyszał o jego wyspie, a już na pewno nie znał jego języka.

- Gdzie się jej nauczyłaś?

- Od mamy – odparła.

- Twoja matka mieszka na Tovahnie?

- Mieszkała. Wyemigrowała z wyspy, zanim się urodziłam. – Wyprostowała się. – Zajmijmy się tym paskudztwem. Chcesz zobaczyć?

Pojął aluzję. Koniec tematu.

Tovahna to słabo zaludniona wysepka na Morzu Śródziemnym, przez wieki powód wielu konfliktów zbrojnych. Teraz cudzoziemcy rzadko tam zaglądali, a już nikt nie fatygował się przyswoić sobie tamtejszy język. Kobiety z Tovahny zazwyczaj miały oliwkową karnację i ciemne włosy. Ale Anna była piegowatą blondynką.

- Matka uczyła cię piosenek z Tovahny?

- Nauczyła mnie też języka. – Zrobiła miejsce koledze stojącemu za Leo.

- Myślę, że w ten sposób radziła sobie z tęsknotą. Przegapiłeś swoją kolejkę. – Płynnie przeszła na wyspiarski dialekt. – Chyba mi nie powiesz, że pochodzisz z...

- Z Tovahny. – Poczuł pieczenie pod powiekami.

Tovahna jest bardzo biedna, ponieważ wszystkie jej zasoby znalazły się w rękach jednej rodziny. Większość mieszkańców tkwiła w okowach biedy, ale Leo miał tak wybitne osiągnięcia w szkole, że cała społeczność uznała, że należy wysłać go na nauki do Anglii.

- Zrób dyplom lekarza i wróć do nas, żeby nam pomagać. – I z tym przykazaniem wysłali go za granicę. Miał wtedy piętnaście lat.

Był wzorowym studentem, perfekcyjnie władał angielskim, był lubiany przez kolegów. Nawet nie tęsknił za Tovahną. Nie było najmniejszego powodu, by wpatrywał się w piegowatą rudą koleżankę z grupy, która odezwała się w jego języku, i czuł, że... chciałby ją porwać w ramiona.

Nie zrobił tego. Nie wtedy. Pocałował ją całe dwa dni później. Nie tylko z powodu języka. Po prostu była wyjątkowa.

To już historia, pomyślał, wsłuchując się w głos dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia. To, co było między nimi, wydarzyło się dawno temu. Teraz musi się skupić na obowiązkach lekarza. Kobietę, którą poznał dziesięć lat temu, do izby przyjęć wniesiono na noszach.

Jest lekarzem i jego obowiązkiem jest udzielić pomocy każdemu. Musi wziąć się w garść i rozwiązać problem. Medyczny.

Uch, głowa jej pękała.

Ten upadek i uderzenie głową w skałę było do przewidzenia. Uparła się, że musi wszystko obejrzeć. Została właścicielką zamku, więc to chyba nic dziwnego? Pełnomocnik jej zmarłego kuzyna wręczył jej latarkę.

- Proszę uważać na głowę – ostrzegł ją, prowadząc do podziemi zamku.

Szła labiryntem blisko tysiącletnich korytarzy, tajnymi przejściami na mury używanymi podczas oblężeń, odosobnionymi komnatami, spichrzami pogrążonymi w ciemnościach i tak fascynującymi, że zapomniała o chronieniu głowy.

To było silne grzmotnięcie, a skutek natychmiastowy. Wszystko się zakołysało, a potem zniknęło. Ocknęła się z twarzą zalaną krwią. Victoir, ten pełnomocnik, na nic się nie przydał, rozdarty między chęcią pomocy a obawą, że zaplami garnitur krwią. W końcu oddarła kawałek swojej wiatrówki, zrobiła z niego tampon, po czym kazała wyprowadzić się na zewnątrz.

- Nie wzywaj ratowników – mówiła po drodze. – To wygląda gorzej, niż jest naprawdę. Będziesz miał kilka rozpłatanych głów zamiast jednej.

Na zewnątrz Victoir odzyskał pewność siebie.

- Wezwałem karetkę. Już wcześniej mówiłem, że te korytarze są niebezpieczne, że trzeba je zamknąć albo zasypać. Dzieci nie da się powstrzymać. Zauważyłem walące się ściany. A teraz to...

Zanim zdążyła zaprotestować, na brukowany dziedziniec zajechała rozklekotana karetka, w której ratownicy podłączyli ją do kroplówki.

Pewnie wyglądała jak postać z horroru. Kręciło się jej w głowie. Nieźle ją wytrzęsło, zanim w końcu wniesiono ją do pomieszczenia, które wyglądało jak prawdziwa izba przyjęć.

- Lekarz zaraz przyjdzie – poinformowała ją pielęgniarka w średnim wieku. – Na dyżurze jest nasz doktor Leo, a on jest najlepszy.

Ten jej popsuty dzień stał się jeszcze gorszy.

Doktor Leo? Nie, błagam!

Ale już zbliżał się do niej facet w białym fartuchu.

- Co tu mamy, Maria?

Spełnił się największy koszmar. Leo Aretino. Jej pierwsza miłość. Największa.

Czy w wieku dziewiętnastu lat jest się gotowym na prawdziwą miłość? To niemożliwe. To była szczenięca fascynacja. Złamał jej serce, ale po to są serca nastolatek. Powtarzała to sobie przez wszystkie te lata. Spotykała się z innymi mężczyznami, nawet wydawało się jej, że ich kocha, ale nigdy nie przestała myśleć o nim. Wysoki, smagły, skupiony, mówiący językiem jej matki. Potrafił ją rozbawić, razem się uczyli, sprawiał, że jej ciało śpiewało...

A potem odszedł...

Zacisnęła powieki. Miała wrażenie, że głowa jej pęknie, i to nie tylko z powodu wypadku.

Przypływając na wyspę, liczyła się z tym, że go spotka, ale nie w takich okolicznościach...

- Anna Reynolds – poinformowała go pielęgniarka, nie kryjąc ekscytacji. – Anna Castlavara, córka Katriny. Victoir oprowadzał ją po podziemiach zamku.

- Rozumiem – odparł obojętnym tonem, jakby to nazwisko nic dla niego nie znaczyło.

Wiedział, że jest na Tovahnie? Na pewno, pomyślała. To wielkie wydarzenie dla tej społeczności. Również dla niej. Śmierć kuzyna i niewyobrażalny spadek.

- Już się kiedyś spotkaliśmy – wyjaśnił Leo neutralnym tonem. Jakby była jedną z wielu pacjentek. To taka koleżanka ze studiów, z którą dziesięć lat wcześniej miał krótki romans. Koleżanka ze studiów, która odziedziczyła większą część jego kraju?

- Anna, słyszysz mnie? – zapytał po angielsku.

- Słyszę. – Nie potrafiła stłumić urazy sprzed lat. – Niestety słyszę.

- Możesz otworzyć oczy?

- Mogę, ale nie chcę.

- Bo razi cię światło?

- Bo nie chcę cię widzieć.

Bezczelnie się roześmiał.

- Nadal tak samo buntownicza, jak pamiętam? Okej, nie otwieraj oczu, zajmę się resztą.

Gdy ujął jej nadgarstek... Powinna cofnąć rękę, ale tego nie zrobiła.

Nadal nie dotykał tamponu na jej czole, za to sprawdził kroplówkę, zmierzył ciśnienie, przeczytał notatki ratowników. Świetny z niego lekarz. Przypomniała sobie ten komentarz wygłoszony w trakcie uroczystości wręczenia dyplomów. Leo przy tym nie było, bo po ostatnim egzaminie, przed powrotem na Tovahnę, od razu pojechał na szkolenie z chirurgii.

- Doktor Leo Aretino w trakcie studiów zdobywał najwyższe noty niemal ze wszystkich przedmiotów – mówił dziekan. – Zamierza wrócić do swojego kraju macierzystego. Możemy być dumni z takiego lekarza.

Zatem znalazła się w dobrych rękach.

- To tylko głowa? – zapytał, a ona na wspomnienie tego ciepłego tonu głosu mało się nie rozpłakała. – Anna, masz jeszcze inne urazy?

- T...tylko głowa – wyjąkała.

- Pamiętasz, jak to się stało?

- W jednej z piwnic stały stare gliniane dzbany. Pochyliłam się, żeby do nich zajrzeć, a potem nagle się wyprostowałam. Victoir mnie ostrzegał...

- Z tych notatek wynika, że straciłaś przytomność.

- Victoir powiedział, że na kilka sekund, ale pamiętam tylko, że w coś uderzyłam i zakręciło mi się w głowie.

Leo rozważa krwotok wewnętrzny, pomyślała. Mają tu odpowiedni sprzęt? W ciągu tych lat interesowała się Tovahną, dużo o niej czytała.

„Gospodarka niemal feudalna, ponieważ wszystkie dobra znajdują się w rękach jednej rodziny. Większość mieszkańców wyspy płaci haracz rodzinie Castlavara, ale tylko skromy ułamek tego przeznacza się na infrastrukturę, szkoły, szpitale czy służby publiczne.

Podróżnym doradza się dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne gwarantujące transport do sąsiedniego państwa. Usługi medyczne na poziomie podstawowym. Skomplikowane urazy często wymagają albo ewakuacji, albo leczenie nie zapewnia zadowalających efektów”.

Nie zapewniają zadowalających efektów. Oznacza to zgon?

- Jeżeli straciłam przytomność, to na kilka sekund – powtórzyła już pewniejszym głosem. – Wiesz przecież, że obfite krwawienie z rany głowy każe obserwatorom myśleć, że ranny lada moment wyzionie ducha.

- Owszem, to przerażający widok – przyznał z nutką rozbawienia w głosie. To właśnie jego śmiech podbił jej serce. – Na wszelki wypadek zrobimy prześwietlenie.

- Macie taki sprzęt? – zdziwiła się.

- Wyobraź sobie, że tak – odparł ze śmiechem, ale krył się pod tym cień smutku. Nie był jej obcy. Zapamięta go do końca swoich dni. „Twoja rodzina wyssała z naszego kraju wszystkie soki...”.

- Przepraszam, nie chciałam...

- Obejrzyjmy ranę. – Delikatnie uchylił opatrunek.

Ratownicy też pod niego zajrzeli, ale natychmiast przyłożyli go z powrotem Teraz, gdy krwawienie ustało, a tkanina przywarła do włosów, poczuła nieprzyjemne szarpnięcie. W końcu otworzyła oczy.

Pochylał się nad nią Leo. Trochę starszy, z siateczką zmarszczek wokół oczu, z nieco podkrążonymi oczami.

Ale to ten sam Leo. Te same ciemne oczy, mocno skręcone nieuczesane włosy, a do tego zmarszczki mimiczne wokół ust. Jakby gotowych do pocałunku...

Daj spokój...

Nie miała zamiaru go spotykać. Gdy otrząsnęła się z szoku z powodu spadku, postanowiła na krótko wrócić na wyspę, przekazać wszystkie uprawnienia pełnomocnikowi kuzyna i gdzieś się ukryć. Stryj, a po nim jego syn zgarniali wszystkie zyski, więc musiała się zastanowić, jak przekazać je na cele dobroczynne. A potem wrócić do domu.

Bo jej dom był w Anglii, gdzie w niewielkim miasteczku dwie godziny od Londynu pracowała jako lekarz rodzinny. Pokochała tę pracę i tę społeczność. Miała też dwa spaniele, głupawe ale słodkie. Niedawno zerwała z całkiem sympatycznym prawnikiem, ale pozostali przyjaciółmi. Cieszyła się życiem.

Ten spadek spadł na nią niczym grom z jasnego nieba. Teraz, spoglądając na Lea, doznała podobnego szoku.

Otóż miała przed sobą przyczynę, dla której niewiele wyniknęło ze znajomości z tym „całkiem sympatycznym prawnikiem”. Przez tyle lat tamte wspomnienia wtrącały się w jej życie...

Wspomnienia? Leo.

Ale on na nią nie patrzył. Delikatnie palcami, och, nigdy nie zapomniała tych palców, rozplątywał jej włosy, by zobaczyć, z czym ma do czynienia.

- Masz niezłego guza. Trzeba ci założyć szwy i dokładnie zbadać. Bardzo mi przykro, ale musimy ci zgolić sporo włosów.

- Da się zasłonić chustą – wysiliła się na żart. – Sama jestem temu winna.

- Ale zeszłaś do zamkowych podziemi...

- Tylko oglądałam.

- Oglądałaś swoje dziedzictwo.

- Owszem – wykrztusiła.

- Przykro mi z powodu śmierci twojego kuzyna.

- Naprawdę?

- Nikt się jej nie spodziewał – powiedział, ostrożnie badając grunt. – Chociaż to, jak się prowadził...

- Obżerał się i zgarniał kasę. Od mamy wiem, że jego ojciec, a jej brat, nie był lepszy.

- On też zmarł na zawał. W odstępie dwudziestu lat. Zgon nastąpił niemal natychmiast. Twój kuzyn miał zaledwie trzydzieści osiem lat, ale to, jak żył, i jego historia rodzinna... Byliśmy bezradni.

- Leo, nie mam do ciebie żalu. – Westchnęła. Ból głowy nie dawał jej spokoju. – Możesz poszukać kogoś, kto zamiast ciebie założy mi szwy? Szczerze mówiąc, to, że się mną zajmujesz, sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Nie przepadasz za mną ani za moją rodziną.

- Leczyłem twojego kuzyna. A raczej próbowałem. Nie chciał słyszeć o cholesterolu i otyłości, ale robiłem, co mogłem. Tobą też zajmę się jak należy.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo jestem ci wdzięczna za te słowa – powiedziała półgłosem. – Nie ma tu kogoś innego?

- Nie teraz. Nasza lekarka właśnie odbiera poród.

- Jest was tylko dwoje?

- To mała wyspa.

- Wiem, czytałam. Dwadzieścia tysięcy ludzi i dwóch lekarzy?

- Jak mi powiesz, skąd wziąć kasę, żeby ich wyszkolić, to od razu się tym zajmę. Udało się nam przyuczyć dwie pielęgniarki z uprawnieniami. Ale taka rana głowy wymaga Carli albo mnie.

Zdawała sobie sprawę, że Tovahna jest biedna. Ale tylko dwóch lekarzy? Ha, to nie czas na rozmyślania o tym.

- Zaczekam na Carlę – oznajmiła. Ten człowiek kiedyś ją zranił, więc ona nie chce, by się do niej zbliżał.

- Nie wydaje mi się, żebyś chciała tak długo czekać. – Odstąpił od stołu i zaczął się jej przyglądać, jakby zobaczył jakiś ciekawy okaz owada. Jakby jej nie znał. – Powiedz mi, co robiłaś w podziemiach bez kasku.

- Kask? – Zamyśliła się, bo oprócz bólu obecność Leo odbierała jej zdolność logicznego myślenia. – To nie byłoby głupie – przyznała w końcu. – Nikt mi go nie zaproponował, a ja bardzo chciałam tam wejść.

- Zaprowadził cię tam Victoir?

- To pełnomocnik mojego kuzyna. Zna te miejsca.

- Oraz wie o obowiązku noszenia kasku. Nie ostrzegł cię?

- Jasne, że ostrzegł. Powiedział, że to niebezpieczne. Teraz się z nim zgadzam. Testament zobowiązuje mnie do spożytkowania kapitału na remont zamku i jego utrzymanie. To spore ograniczenie. Victoir sugerował zamknięcie podziemi i podzielenie zamku na apartamenty. Twierdził, że na widoku na morze można zbić kokosy, co dałoby silnego kopa tutejszej gospodarce.

- Nie wątpię – zauważył kwaśno Leo. – I wzbogaciło portfel Victoira. A więc powiedział, że tam jest niebezpiecznie?

- Już ci mówiłam – westchnęła. – Leo, przejdźmy do rzeczy. Załóż szwy, policz za to, ile chcesz, i mnie wypuść.

- Przecież wiesz, że nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne – odparł oficjalnym tonem. – Straciłaś przytomność, konieczne są badania. Musisz zostać tu na noc. – Teraz zwrócił się w miejscowym dialekcie do pielęgniarki. – Maria, zanim ją opatrzymy, zróbmy prześwietlenie. Zajmiesz się tym? Najpierw podam jej coś przeciwbólowego. – Spojrzał na Annę. – Boli... od jednego do dziesięciu?

- Chyba sześć.

- Oj... – mruknął ze współczuciem. – Koniecznie trzeba cię prześwietlić, ale najpierw przyjemne ukłucie. Jesteś na coś uczulona?

- Na nic. Dziękuję. – Była zła na siebie, że wypadło to tak słabo.

Delikatnie dotknął jej ręki. Tak jak dotyka się pacjenta, żeby go pocieszyć. Pełny profesjonalizm, więc skąd te ciarki? Chyba zgłupiała. Takie uderzenie w głowę o kamień każdego by ogłupiło, pomyślała. Jemu nic nie można zarzucić.

- Okej, bierzmy się do roboty. Maria cię prześwietli, a ja wrócę do ciebie ze zdjęciami tak szybko, jak będę mógł.

- Dziękuję. Nie ma pośpiechu.

- Pośpiech jest zawsze. – Nagle coś w nim pękło. – Tak dzięki twojej rodzinie wygląda moje życie.

Twoja rodzina... Echo słów, które wypowiedział lata temu.

„Twoja rodzina okrada mój kraj, odebrali nam wszystko. Jak mógłbym zadawać się z kimś spokrewnionym z rodem Castlavarów? Przykro mi, Anno, między nami skończone”.

- Nadal oceniasz – wyszeptała czując, że zaraz się rozpłacze. To przez ten wstrząs, przekonywała się. Coś takiego zawsze udrażnia jej kanaliki łzowe.

- To nie ocena, ale gruntowna wiedza – odparł. – Teraz jesteś w rękach Marii. Wrócę, żeby cię pozszywać. Aha, wystawię ci rachunek.

- Daj jaką chcesz cenę – mruknęła. – I spraw, żebym jak najszybciej stąd wyszła. Marzę o powrocie do domu.

Może nawet bardziej niż ona pragnął, by zniknęła mu z oczu. Skóra mu cierpła na myśl o którymś z Castlavarów w jego ambulatorium.

Jednak to była Anna, a to, co do niej czuje...

Anna to dwie różne osoby, pomyślał. Anna Raymond, zwariowany rudzielec, koleżanka z roku, w której się zakochał. Z drugiej strony, to Anna Castlavara, córka Katriny Castlavary, kobiety pochodzącej z rodziny, która od pokoleń twardą ręką trzymała wszystkie zasoby tej niewielkiej wyspy.

- Nic mnie z nimi nie łączy.

Przypomniał sobie jej reakcję, gdy odkrył jej pochodzenie. Spotykał się z nią przez pół roku. Miał wtedy dziewiętnaście lat i był w niej zakochany. Wyobrażał sobie, że życie nie może być piękniejsze.

Kiedy poznał Annę, jej matka mieszkała w Stanach z kolejnym kochasiem.

- Widujemy się bardzo rzadko – powiedziała.

- Wiem tyle, że opuściła wyspę jako nastolatka. Mówiła, że jej matka umarła młodo, a ojciec jest okropny. Wyobrażam sobie, że mama nie była łatwym dzieckiem, więc może dlatego. Jak byłam mała, czasami śpiewała mi piosenki takie jak ta, którą słyszałeś, a między kolejnymi facetami uczyła mnie języka wyspiarzy. Podobało mi się to, bo była to nasza słodka tajemnica. Podejrzewam, że bardzo tęskniła za Tovahną, chociaż się do tego nie przyznawała. Powiedziała, że nigdy tam nie wróci, że większość młodych ludzi emigruje.

Tak samo jak dzisiaj, pomyślał ponuro. Gospodarka na wyspie sprowadzała się do hodowli oliwek, pomidorów i rybołówstwa oraz płacenia Castlavarom astronomicznych sum za dzierżawę. Na Tavahnie nigdy nie było króla, prezydenta czy nawet oficjalnego władcy. Wyspa po prostu była własnością Castlavarów, którzy rządzili twardą ręką. Na wyspie nie było nic, co mogłoby interesować najeźdźców. Jej ludność, ultrakonserwatywna, akceptowała status quo, bo tak było z dziada pradziada.

Aktualnie sytuacja się zmieniła. Yanni, ostatni dziedzic, nie zostawił potomstwa, więc cała scheda przeszła w ręce kobiety, która urodziła się za granicą i niewiele wiedziała o kraju swoich przodków.

Czy to nie pora, by mieszkańcy Tovahny podnieśli głowy, by powiedzieć „Dosyć tego”?

Nic takiego się nie dzieje. Ambitni młodzi myślą wyłącznie o emigracji, a reszta wyspiarzy apatycznie akceptuje nową sytuację. Informacja o spadkobierczyni została po prostu zaakceptowana.

Być może to on powinien poprowadzić tę rewolucję, ale był zbyt zajęty, by myśleć o polityce. Robota czeka na niego przez cały czas.

Na przykład uraz głowy Anny.

Oby to nie było pęknięcie, pomyślał. Bo powinien wypisać ją ze szpitala i zająć się własnym życiem.

Prześwietlenie nie wykazało żadnych niepokojących zmian, jednak mimo to chciał ją zatrzymać na noc, bo jest ryzyko wewnętrznego krwawienia.

Ale najpierw szwy.

Carla nadal była uwiązana przy skomplikowanym porodzie. Rozmawiał z nią, ale nie było dobrze.

- Niewykluczone, że konieczne będzie cesarskie cięcie – poinformowała go. Była po sześćdziesiątce i miała ogromne doświadczenie. – Robimy, co w naszej mocy. Mamy pierwsze sygnały, że dziecko jest zagrożone. Będziesz mi potrzebny. Leo, nigdzie się nie oddalaj.

- Pomyślałem, że mogłabyś założyć kilka szwów. Zamienimy się?

- Jestem z Gretą od samego początku – odrzekła Carla. – Głupio byłoby teraz ją zostawić. – Uśmiechnęła się. – Wiem od Marii, że ta kobieta nazywa się Castlavara, więc wiem, dlaczego chcesz się zamienić. Traktuj ją jak każdego innego pacjenta, ale skasuj na sto razy więcej. Z drugiej strony, pomyśl, że jeżeli będziesz dla niej miły, to może nam zafunduje nową karetkę. Doktorze Aretino, niech ją pan oczaruje. Niech pan pomyśli o naszej przyszłości.

Powiedzieć, że źle się czuła, to mało. Leżała w kabinie odcięta zasłonką od reszty świata. Środek przeciwbólowy zadziałał, ale też ją otumanił. Znalazła się w obcym kraju, w rękach człowieka, który dziesięć lat temu powiedział, że nie chce mieć z nią do czynienia.

Chciała znaleźć się w swoim przytulnym domku w przyjaznym miasteczku, wśród ludzi, którzy traktowali ją zarówno jak przyjaciela, jak i lekarza; razem z dwoma rozbrykanymi psiakami.

Było już po południu, więc Rhonda, sąsiadka, na pewno wyszła z nimi na spacer, by się wybiegały w pobliskim lesie. Kurczę, chciało jej się płakać, ale przecież jest niezależna, silna, ma pracę, więc mazanie się nie wchodzi w rachubę.

Należało poprosić kogoś, by jej towarzyszył w tej podróży. Byłego chłopaka? Martin jest prawnikiem. Ich romans nie należał do gorących, nawet zanim zakochał się po uszy w Jennifer, jej serdecznej przyjaciółce. Nie zerwali kontaktów. Kiedy okazało się, że została bogatą spadkobierczynią, i Martin, i Jennifer słuchali jej zafascynowani.

- Podsumujmy – odezwał się na koniec Martin. – Posiadłość jest tak obwarowana różnymi klauzulami, że nie możesz się jej pozbyć, a Tovahna jest w opłakanej sytuacji. Nie ze swojej winy przez ten fundusz spadkowy masz związane ręce. Chcesz mojej rady? Zostaw wszystkie formalności w rękach tego Victoira. Posiadłość generuje ogromne zyski, ale ich większa część ma iść na zamek. Jednak jako prawowita właścicielka masz prawo pokrywać z tego swoje koszty utrzymania, a one mogą być bardzo duże. Byłabyś ustawiona na całe życie. Podpisz te papiery i zapomnij o reszcie.

Podpisać i zapomnieć? To ją przerastało. Koledzy po fachu byli zaintrygowani, a Rhonda chętnie zaopiekowała się jej psami.

Wróciło wspomnienie sprzed lat o chłopaku imieniem Leo, ale Tovahna nie była aż tak mała, by mogła natknąć się na niego na ulicy. Więc walnęła głową w dwunastowieczny mur i w ten sposób wpadła w jego ręce.

Ból rozsadzał jej głowę. Wrócił Leo.

- Okej, zajmijmy się szwami. Prześwietlenie w porządku. Czaszka cała. Zatrzymamy cię na obserwację, ale nie będzie żadnych problemów. Maria już niesie wszystko, co będzie nam potrzebne.

Nie słyszała, jak nadchodził ani jak rozsuwał zasłonkę. Zjawił się... znikąd.

Czuła, że za chwilę ból rozsadzi jej głowę. Gdyby dostała kilkusekundowe ostrzeżenie, mogłaby się przygotować, a tak nie zdążyła. Rozpaczliwym gestem wyrwała z pudełka przy łóżku chusteczkę, żeby ukryć w niej twarz.

Bohaterki filmowych romansów potrafią pięknie płakać. Lśniące kropelki z wolna spływają im po profesjonalnie umalowanych policzkach, a wargi lekko drżą, gdy nasze dzielne bohaterki starają się ukryć smutek. Potem trzepoczą rzęsami, by strząsnąć ostatnie łzy, i wówczas zamglonym wzrokiem spoglądają na ukochanego. Ale... co najbardziej wkurzające, ani śladu opuchlizny. I całują się, a nasza bohaterka nawet nie pociągnie nosem.

Wygląda to tak tylko w kinie, nie na noszach w sterylnej izbie przyjęć. Musiała pociągnąć nosem. Co gorsza, musiała go wytrzeć, co wcale nie pomogło. Trzęsły się jej ramiona szarpane szlochem. Obłęd.

Może jednak mogłaby sobie odpuścić.

Praktycznie nie zmrużyła oka, odkąd w zeszłym tygodniu otrzymała tę informację. Podróż na Tovahnę była męcząca. Gdzie się podziały przyzwoite połączenia? Victoir zasypał ją tyloma informacjami, że trudno było jej to ogarnąć. Jeszcze ją to czeka. A potem mrok, uderzenie, szok i utrata krwi. Była przemęczona, otumaniona i cierpiała z bólu. Teraz stoi nad nią Leo i patrzy jak na to coś, co upolował kot.

Leo, którego kiedyś pokochała całym sercem.

Leżąc pod kilkoma warstwami chusteczek, sięgnęła po kolejną, ale nie trafiła. Nagle chusteczki zostały wciśnięte jej do ręki, a te mokre usunięte. Po raz kolejny wytarła nos, usiłując zatamować potok łez. Wszystko dygotało.

Głupie leki. Głupia głowa. Głupie, głupie, głupie...

Usłyszała głębokie westchnienie, po czym jej materac lekko się ugiął. Niespodziewanie poczuła, jak ją obejmują silne ramiona.

Brakowało tylko tego.

Ta rozsądna Anna powinna go odepchnąć, kazać mu spadać z jego ocenami i przesądami. Rozsądna Anna powinna... co zrobić? Wyjść stąd zakrwawiona i odurzona? A może Victoir by ją stąd zabrał?

Jednak teraz ta rozsądna Anna nie była w stanie wdać się w logiczną dyskusję, bo cała jej reszta się rozkleiła, a to wszystko podtrzymywały dobrze jej znane ramiona.

Ramiona, które kiedyś tak kochała.

Wcale ich nie kocha! Ale teraz tego potrzebuje. Pozwoliła sobie do niego przylgnąć, cieszyć się jego siłą i ciepłem. Miał na sobie lekarski kitel, trochę za bardzo wykrochmalony. Tym lepiej. Medycyna i Leo to gwarancja bezpieczeństwa i pewności. Dom...

Skąd to słowo przyszło jej do głowy? Jej dom to Anglia, psy, miasteczko, jej sąsiedzi.

Czuła miarowe bicie jego serca. Dygot ustawał. Cokolwiek to było, pomagało. Nie miała siły ani ochoty się odsunąć. Terapia bezlekowa... Przytulanie.

Skupiła się na tym, że Leo ją obejmuje.

Nie ponaglał jej, nie zwolnił uścisku, gdy przestała płakać. Cierpliwie czekał, aż dojdzie do siebie.

Bardzo tego potrzebowała. Nie chciała opuszczać tych ramion. To tylko iluzja, wspomnienie z przeszłości, ukojenie, które wcale nie powinno koić.

- Opatrunki. – Kobiecy głos... Maria? – Och, przepraszam, wrócę za chwilę.

- Nie szkodzi. – W końcu, ku rozżaleniu Anny, Leo wstał. – Anna, możemy już zakładać szwy?

- Tak, oczywiście. – Przestała płakać. Była zakrwawiona, miała podpuchnięte oczy, ale udało się jej choć trochę uratować zszarganą godność. – Szwy. Potem dwunastogodzinna obserwacja, a potem znikam.

- Obojgu nam na tym zależy. – Wróciły dawne resentymenty.

Ten człowiek jest jej lekarzem. Potrzebuje jego pomocy. Przytulił ją. Mimo to miała ochotę go spoliczkować.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: