Odrobina nieba - ebook
Odrobina nieba - ebook
Kiedy Priss napotykała spojrzenie Jonathana, miała wrażenie, że unosi się nad ziemią. Oddała mu serce, ale to był chyba największy błąd w jej życiu. Przez pięć lat próbowała zapomnieć, jak bardzo ją upokorzył, jednak blizny po takich ranach pozostają w duszy na zawsze. Gdy spotykają się ponownie, traktują się wrogo. Iskrzy między nimi tak, że każda uwaga staje się pretekstem do kłótni. Reagują na siebie żywiołowo, ale czy takie zachowanie to zawsze oznaka niechęci?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8821-7 |
Rozmiar pliku: | 607 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy Priscilla Johnson wysiadła z samolotu w Brisbane, na lotnisku panował nieznośny tłok. Nie zaskoczyło jej to. Wiedziała, czego się spodziewać, choć wyjechała z Australii jeszcze jako świeżo upieczona studentka.
Teraz musiała na nowo przyzwyczaić się do życia poza murami uczelni. Po uzyskaniu dyplomu pożegnała się z koleżankami z uniwersytetu w Honolulu i wyprowadziła się z domu ciotki Margaret, w którym spędziła ostatnie pięć lat. Czekała ją kariera nauczycielki w Providence, małym miasteczku na północny zachód od Brisbane, po drugiej stronie lasów deszczowych, porastających Wielkie Góry Wododziałowe w Queenslandzie.
Podekscytowana, Priss niecierpliwie wypatrywała w tłumie matki i ojca. Nie posiadali się z radości, kiedy usłyszeli, że planuje uczyć tutaj, w Australii. Jeśli chodzi o nią, do samego końca nie była pewna, czy podejmuje właściwą decyzję. Gdyby Ronald George też nie chciał tu zamieszkać, gdyby jej nie namówił…
Przestąpiła z nogi na nogę, stukając granatowymi pantoflami. Spojrzenie jej dużych, zielonych oczu było pewne i zdecydowane, a zarazem odrobinę łobuzerskie. Poruszała się ze swobodną, niewymuszoną gracją, wypracowaną na zajęciach z etykiety, na które zapisała ją ciocia Margaret. W białej lnianej garsonce, błękitnej koszuli i granatowych pantoflach na obcasie zupełnie nie przypominała nastolatki, która przed pięcioma laty tak niechętnie opuściła Australię.
Priss zadrżała. Wylatując z Hawajów nie pomyślała, że tutaj we wrześniu będzie dopiero wczesna wiosna. Australijskie pory roku wydawały jej się kompletnie postawione na głowie. Nic dziwnego, spędziła w Queenslandzie tylko dwa lata, zanim poszła na studia. Jej rodzina przeprowadziła się tu z rodzinnej Alabamy po tym, jak jej ojciec, Adam Johnson, zdobył posadę nauczyciela w jedynej szkole w Providence. Podobała mu się perspektywa pracy w małej, wiejskiej placówce, do której chodziły głównie dzieci hodowców bydła. Matka Priscilli, Renée, również uznała to za świetną przygodę. Żadne z nich nie miało w Stanach bliskich krewnych. Dlatego spakowali się i przeprowadzili do Australii. I żadne z nich tego nie żałowało – poza, być może, Priscillą.
Zastanawiała się, jak to będzie, znowu go zobaczyć. Prędzej czy później to musiało nastąpić; Providence i otaczające je wioski miały co najwyżej kilkuset mieszkańców, którzy regularnie trafiali na siebie w kościele, podczas zakupów czy też spotkań towarzyskich. Priscilla z niepokojem zmarszczyła brwi. Nie będzie chyba tak źle? Minęło przecież pięć lat, a ona stała się zupełnie inną osobą. Poza tym Ronald za niedługo do niej dołączy, a ona będzie mogła się skupić na kimś innym niż Jonathan Sterling.
John. Tego człowieka nie dało się zapomnieć. Na samą myśl o nim Priss spochmurniała. Może i minęło pięć lat, ale jej wspomnienia ani trochę nie zbladły. Tak samo jak jej ból.
Była zmęczona. Miała za sobą długi lot i choć nie musiała dźwigać bagażu, który został wcześniej wysłany kurierem, wciąż liczyła, że jej rodzice jednak się zjawią. Że zawiozą ją do ich domku na skraju Sterling Run.
Rozejrzała się po zatłoczonym terminalu i niespodziewanie ujrzała barczystego mężczyznę, wyższego o dobrą głowę od otaczających go podróżnych. Drgnęła gwałtownie, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Może to jednak nie był on? Niestety… Miał na sobie starą tweedową marynarkę, szare spodnie i kowbojskie buty, ale nawet w tym stroju ściągał na siebie spojrzenia wszystkich kobiet.
Skanował tłum bladoniebieskimi oczami, marszcząc brwi. Jego podbródek był wojowniczo zadarty, a usta zaciśnięte. Na jego twarzy pojawiły się nowe zmarszczki.
Nie rozpoznał jej, rzecz jasna. Wyjechała stąd jako nastolatka, teraz była dorosłą kobietą, elegancką i pewną siebie. Nie, pomyślała gorzko. Nie rozpoznałby jej.
Podniosła torbę i podeszła do niego ze swobodną gracją. Zerknął na nią z przelotną aprobatą, po czym wrócił do przeszukiwania wzrokiem tłumu. Dopiero kiedy przed nim stanęła, spojrzał na nią jeszcze raz. Po chwili otworzył szeroko oczy, wyraźnie wstrząśnięty.
– Priss… ? – zapytał niepewnie.
– Tak, to ja – odparła, uśmiechając się chłodno.– Co u ciebie, John?
Nie odpowiedział. Spochmurniał tylko jeszcze bardziej.
– Czekam na rodziców – dodała Priss. – Widziałeś ich może?
– Przyjechałem po ciebie na ich prośbę – odparł. Wyjął papierosa z kieszeni i zapalił. – Musieli pojechać na jakieś spotkanie w Providence – dodał, widząc jej uniesione brwi.
– Och.
– Nie musisz mówić tego na głos. – John zaśmiał się chłodno. – Zapewniam, że twoje towarzystwo nie podoba mi się tak samo, jak tobie moje. Ale skoro mnie poproszono, nie mogłem odmówić.
– Mogę jechać w bagażniku, jeśli wolisz – odparła Priscilla, uśmiechając się lodowato.
John nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć. Podniósł jej torbę, obrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Priscilla musiała prawie biec, żeby za nim nadążyć, co jeszcze bardziej ją rozsierdziło.
– Widzę, że wciąż jesteś panem sytuacji! – wydyszała za jego plecami. – Nic się nie zmieniłeś!
John nie obrócił się ani nie zwolnił. Wyraz jego twarzy stał się tylko jeszcze bardziej zacięty.
– Ty za to się zmieniłaś – odparował, obrzucając ją zirytowanym spojrzeniem. – Nie rozpoznałem cię.
Kiedyś Priscilla byłaby zrozpaczona, słysząc coś takiego z jego ust. Jednak nauczyła się nad sobą panować. Dlatego w odpowiedzi uśmiechnęła się beztrosko.
– Wiesz, minęło pięć lat, John – odparła.
– Ta garsonka musiała swoje kosztować – skomentował.
– Owszem. Chyba nie spodziewałeś obszarpanej łobuzicy? – zadrwiła, po czym znacząco spuściła wzrok na jego ubranie. – Dziwne, za to ja pamiętam, że lepiej się ubierałeś.
– Nie wiem, czy pamiętasz, ale pracuję fizycznie.
– Tak, pamiętam. Owce, bydło i kurz.
– Kiedyś ci to nie przeszkadzało – przypomniał jej.
Tak, pomyślała Priss. Był taki czas. Przymknęła oczy, walcząc z falą wstydu, bólu i żalu. Musiała być silna.
– Co u twojego studenciaka? – zapytał John, otwierając przed nią drzwi samochodu.
– Masz na myśli Ronalda George’a?
– Tak, Ronalda George’a. – W jego ustach to zabrzmiało jak obelga.
– Przyjedzie w poniedziałek – odparła.
John zmrużył oczy.
– Co takiego?
– Będzie uczył ze mną i tatą w Providence. Chciał zobaczyć, jak wygląda życie w małym miasteczku.
– Ale dlaczego tutaj?
– A dlaczego nie? Mnie i Ronalda łączy wyjątkowa relacja.
John zmierzył ją wzrokiem, po czym skupił się na drodze, by odnaleźć wyjazd z parkingu. Zaśmiał się.
– No cóż, nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony – burknął. – Kiedy wyjeżdżałaś z Australii, było wiadomo, że nie wytrzymasz długo bez faceta.
Priscilla zaczerwieniła się i odwróciła głowę do okna. Nie lubiła sobie przypominać o tym, dlaczego tak myślał.
– Jak się czuje twoja matka? – zapytała.
– Dobrze, dziękuję – odparł po minucie. Zgasił papierosa i zapalił kolejnego. – Mówi, że podoba jej się w Kalifornii.
– W Kalifornii? Nie mieszka już z tobą? Wiem, że ma siostrę w Kalifornii, ale…
– Teraz mieszka z siostrą.
John w oczywisty sposób nie był skory do rozmowy, więc Priscilla skupiła się na mijanym krajobrazie. Brisbane wydawało się jej tak obce, jak w dniu, kiedy przyleciała tu z rodzicami z Alabamy. Westchnęła, uśmiechając się na widok wysokich palm. Brisbane było pełne ogrodów, parków, muzeów i galerii. Na dodatek leżało niedaleko Złotego Wybrzeża i Wielkiej Rafy Koralowej. Nic dziwnego, że przyciągało całe hordy turystów i Priss często żałowała, że nie miała okazji dokładnie go zwiedzić.
Na pewno zobaczyłaby Early Lane, rekonstrukcję miasteczka z czasów pierwszych osadników, w którym można było obejrzeć tradycyjne aborygeńskie domostwo, zwane _gunyah_. John Sterling miał dwóch aborygeńskich poganiaczy, ojca i syna, na których wołano Duży Ben i Mały Ben. Priss uśmiechnęła się z sentymentem, przypominając sobie, jak Duży Ben wiele razy bezskutecznie próbował nauczyć ją rzucać bumerangiem.
Innym miejscem, które zawsze chciała zobaczyć, było New Farm Park nad rzeką Brisbane, na wschód od miasta. Ponad dwanaście tysięcy krzewów różanych kwitło tam od września do listopada.
Kiedy wyjechali z Brisbane, Priss rozsiadła się wygodnie i obserwowała zmieniający się krajobraz. Poza miastem zaczynały się lasy tropikalne Wielkich Gór Wododziałowych, w których rosły przepiękne duże orchidee, a stada papużek i innych tropikalnych ptaków przelatywały z drzewa na drzewo. Priss wiedziała, że wśród tego piękna kryją się pytony, a także kilka gatunków jadowitych węży. Zadrżała, wyobrażając sobie pionierów, którzy musieli wyciąć ten busz. To była praca dla twardych ludzi. Ludzi takich jak ojciec Johna, który założył Sterling Run.
Poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, gdy samochód dojechał do przełęczy i zaczęli zjeżdżać na niziny. U stóp gór rozciągały się nieskończone pastwiska. Na południowy wschód od Brisbane ciągnęły się natomiast najbardziej żyzne tereny rolnicze w Queenslandzie.
Priss miała ochotę zapytać, dlaczego właściwie John jeździ fordem. Kiedy wyjeżdżała z Australii, do miasta zabierał mercedesa, a na farmie używał land rovera. Zastanawiał ją też jego strój. Dawniej, kiedy John jechał do miasta, wkładał garnitur. W duchu zaśmiała się gorzko. Pewnie uznał, że nie warto tracić czasu na strojenie się dla niej. Gdyby odbierał z lotniska Janie Weeks, pewnie ubrałby się inaczej. Ciekawe, jak właściwie potoczyły się losy uwodzicielskiej Janie, i dlaczego John ostatecznie się z nią nie ożenił.
– Możesz włączyć radio, jeśli chcesz – odezwał się John.
– Nie, dziękuję – odparła. – Cisza mi nie przeszkadza. Po poniedziałku pewnie zapomnę, co to jest.
– Dlaczego właściwie przyjechałaś przed latem? Nowy semestr zacznie się dopiero jesienią.
– Jedna z nauczycielek musiała przejść operację. Będę ją zastępować do wakacji – wyjaśniła. – Ronald też będzie pracował z doskoku, póki w przyszłym roku oboje nie dostaniemy pełnego etatu.
John nie odpowiedział; jego twarz przybrała niedostępny wyraz. Priss dziwiła zmiana, jaka w nim zaszła. John Sterling, którego znała, był wesołym lekkoduchem o błyszczących oczach, w których zawsze czaił się uśmiech.
– Tata wspominał, że Randy i Latrice są na ranczu – odezwała się znowu Priss, mając na myśli brata Johna i jego żonę. – Czy bliźniacy przyjechali z nimi?
– Tak, Gerry i Bobby. Będziesz ich nauczycielką.
– Fajnie.
– Poczekaj, aż ich poznasz.
– A co się stało z farmą Randy’ego w Nowej Południowej Walii?
– To jego sprawa.
Priss zaczerwieniła się.
– Przepraszam – powiedziała chłodno.
– Dlaczego wróciłaś?
– A dlaczego nie zajmiesz się własnymi sprawami, jak mi właśnie poradziłeś? – odgryzła się Priss.
– Nigdy nie będziesz tu pasować – powiedział, patrząc na nią pogardliwie. – Stałaś się zbyt… światowa.
– To twoje zdanie – odparła Priss wesoło, choć wcale nie było jej do śmiechu. – I wiesz co, John? Twoje zdanie ostatnimi czasy nie obchodzi mnie nawet na jotę.
– I nawzajem.
Czyli wojna, pomyślała Priss. I dobrze. Tym razem ona też była przygotowana.
– Myślisz, że ten rok będzie suchy? – zapytała, zmieniając temat.
– Nie. Ostatnie dwa lata były dla nas łaskawe.
– To dobrze.
– Tak, w przeszłości trafiały się chudsze… uwaga! – John gwałtownie wcisnął hamulec, kiedy na drogę wyskoczył kangur. Płowe zwierzę stanęło jak wryte przed maską samochodu i patrzyło na nich. Z jego torby wyglądał mały kangurek. John zahamował kilka centymetrów przed nim, przeklinając, a kangur po prostu zamrugał i oddalił się na drugą stronę autostrady.
– Kangury! Zupełnie o nich zapomniałam! – zaśmiała się Priss, ciesząc się w duchu, że pamiętała o zapięciu pasa. – Nie uważają na drodze.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście.
John z powrotem włączył silnik, a Priss przeciągnęła się leniwie. Nie zauważyła, że John obserwuje jej ruchy z dziwnym wyrazem twarzy.
Po kilku godzinach wjechali do Providence, które wyglądało prawie tak samo, jak kiedyś – mała oaza budynków wśród łagodnie pofałdowanych pastwisk, z mglistymi turniami Wielkich Gór Wododziałowych w oddali. John zjechał z głównej drogi bitumicznej na żwirową dróżkę, która mijała Sterling Run i prowadziła do domu państwa Johnsonów. Priss starała się nie patrzeć, kiedy przejeżdżali koło domu Johna, ale nie dało się oprzeć urokowi starej, kolonialnej rezydencji. Wzdłuż podjazdu posadzono oleandry, wianowłostki i eukaliptusy, które miejscowi nazywali drzewami gumowymi. Posiadłość przecinały koryta strumieni, o tej porze roku w większości wyschnięte. Priss wiedziała, że kiedy nadejdzie pora deszczowa, zamienią się w rwące rzeki. Gdy ulewy zalewały równiny, dom był odcięty od świata niekiedy na całe dni. Raz nawet ona i jej rodzice musieli na jakiś czas zamieszkać u Sterlingów, kiedy powódź prawie doszczętnie zniszczyła ich domek.
– Twój dom wygląda, jakby dopiero co został odmalowany – zauważyła.
– Bo został – odparł lakonicznie.
Priss uwielbiała ten dom, jego długimi werandami, na których kiedyś siadywała z matką Johna.
Za domem i eukaliptusowym zagajnikiem rozciągały się otoczone płotem pastwiska, na których pasły się duże merynosy. Priss pomyślała, że pewnie dopiero co zostały przepędzone, bo trawa na pastwiskach wyglądała na nietkniętą. Zauważyła też, że płot wygląda inaczej niż kiedyś.
– Ten płot nie wygląda na solidny – stwierdziła, marszcząc brwi.
– Elektryczny pastuch – wyjaśnił. – To jedna z rzeczy, które zmieniliśmy w ramach modernizacji. Jest tańszy niż drut kolczasty i drewniane ogrodzenia.
– A co, jeśli zabraknie prądu?
– Mam awaryjne generatory. – John zerknął na nią. – I ludzi z karabinami…
Wkrótce dotarli do domu jej rodziców – pustego, jak się okazało, ponieważ Adam i Renée jeszcze nie wrócili z miasta.
– Mówili, że będą tu przed zmrokiem – powiedział John.
Priscilla skinęła głową, patrząc ze wzruszeniem na mały, urokliwy bungalow o dwuspadowym dachu, długiej werandzie i zielonych okiennicach. Biały płot otaczał zielony trawnik, który ocieniały drzewa eukaliptusowe. Za nimi rozciągała się łąka, a potem kolejny eukaliptusowy zagajnik, w którym szemrał ukryty strumień. Priscilla wiedziała, że jest tam magiczna polana, na której niegdyś lubiła przesiadywać, obserwując koale, papugi i inne egzotyczne ptaki.
– Nic się tu nie zmieniło – stwierdziła.
John wysiadł i wyjął jej torbę z bagażnika, po czym ruszył w stronę domu. Priscilla poszła jego śladem, ale gdy zobaczyła, jak wchodzi na werandę, przystanęła na moment. Przed oczami stanął je ostatni raz, kiedy byli tu sami…
John zauważył jej spojrzenie.
– To było dawno temu – powiedział cicho.
– Owszem – zgodziła się, pochmurniejąc. – Ale nie zapomniałam. Nigdy nie zapomnę. Ani ci nie wybaczę – dodała chłodno.
– Nie – powiedział ochryple po chwili milczenia. – Trudno, żebym tego oczekiwał, prawda? Dobrze, że zerwaliśmy. Nawet wtedy należeliśmy do dwóch różnych światów.
– Dziękuję, że zawiozłeś mnie do domu – powiedziała bezbarwnie.
– Nie nazwałbym tego przyjemnością – odparł. – Jeśli o mnie chodzi, wolałbym, żebyś nigdy nie wróciła.
To powiedziawszy, odwrócił się i odszedł. Priscilla odprowadziła go gniewnym wzrokiem, czując, jak serce tłucze jej się w piersi. Miała ochotę czymś w niego rzucić! Ale zamiast tego po prostu patrzyła na niego wściekle i nie potrafiła nawet wymyślić odpowiednio ciętej riposty. Stała na werandzie, póki John nie wsiadł do samochodu i nie odjechał w chmurze kurzu. Potem odwróciła się, przeczytała powitalną wiadomość od rodziców, przekręciła gałkę i weszła.
Mimo upływu czasu natychmiast poczuła się jak w domu. Wydawało jej się nawet, że z kuchni dolatuje zapach świeżo upieczonej szarlotki. Jej sypialnia też wyglądała dokładnie tak samo, jak ją zostawiła, i Priss mimo woli zawiesiła wzrok na łóżku. Gdyby tylko mogła zapomnieć!
Przebrała się w dżinsy i żółty sweter, który ciocia Margaret sprezentowała jej z okazji ukończenia studiów. Zdeterminowana stawić czoła demonom przeszłości, wyszła za dom i podeszła do drewnianego płotu, który oddzielał ziemię jej ojca od rancza Johna.
Z westchnieniem oparła się o stare, poszarzałe drewno. Oczyma duszy widziała młodszą wersję siebie. Jak beztroska wtedy była! Pełna miłości, nadziei na szczęśliwe zakończenia, które jednak zdarzały się jedynie w bajkach.