Odroczone szczęście - ebook
Odroczone szczęście - ebook
Wyczekiwana kontynuacja cyklu o szczęściu.
Hania i Mikołaj zostali rodzicami. Są sobie bliscy jak nigdy, a ich wspólny dom tętni życiem i radością.
Czy nic nie zakłóci ich spokoju?
Dominika mierzy się z prozaiczną codziennością i czuje się zaniedbywana przez Przemka oddanego pracy.
Co się wydarzy, gdy na jej drodze stanie dawna miłość?
Flora spojrzy śmierci w oczy i postanowi wyznać skrywaną przez lata tajemnicę.
Czy Hania i Dominika będą miały odwagę zmierzyć się z przeszłością?
Odroczone szczęście to pełna nadziei opowieść o ludzkich relacjach, o znaczeniu prawdy w życiu każdego z nas i o tym, że tylko przyjaźń i miłość pomagają przetrwać najstraszniejsze zawieruchy.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-204-5 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uśmiech nie schodził jej z ust. Bo słońce, bo wspomnienie głosu pani Irenki, bo cisza w samochodzie. Bo… Otworzyła oczy. W górnym lusterku zobaczyła błękit oczu Mikołaja. Nie widziała twarzy męża. Widziała tylko oczy. Były uśmiechnięte. Szczęśliwe. Uśmiechał się do siebie. Do życia. Do okoliczności, które były poniekąd historyczne. Czuła doniosłość chwili, na pozór powszedniej. Ale ta chwila nie była powszednia. Była wyjątkowa.
Straciła na moment rozkochane spojrzenie Mikołaja. Dojeżdżali do domu. Nie było jej w nim tylko kilka dni, a czuła, jakby minęła cała wieczność. To szpitalna rzeczywistość wpłynęła odrealniająco na postrzeganie czasu i przestrzeni. Teraz miała odnaleźć się na nowo. W czasie, w przestrzeni, w życiu. Nowym życiu.
W samochodowym foteliku obok niej spał maleńki chłopczyk, przykryty błękitnym kocykiem. Kocyk był prezentem od cioci Dominiki, która bardzo chciała, żeby jej siostrzeniec miał na imię Leon. Jak Leon Zawodowiec. Dlatego w ostatnim trymestrze ciąży zagadywała do jej nieustannie pęczniejącego brzucha per „Leon”. Na szczęście wybór imienia dziecka należał do rodziców – nie do ciotki.
– Śpi? – zapytał cicho Mikołaj.
– Tak – odpowiedziała równie cicho.
Ich synek spał słodko. Miał na imię Adaś, a ona wciąż wspominała rozmowę z siostrą.
– No i po co takie gadanie, że Leon kojarzy się z zawodowcem? A mnie na przykład imię Adam kojarzy się z grzechem.
– A mnie z rajem. Będzie Adaś i koniec. – Była nieugięta.
– Ale Leony to fajne chłopaki. – Dominika swoim zwyczajem nie chciała się poddać.
– Będzie Adaś. Już jest Adaś. Tato tak do niego mówi. Mikołaj wybrał to imię. Poza tym mamy umowę, że jak urodzi się kiedyś córeczka, to ja wymyślę imię.
– Nuda! Ale widzę, że na układy nie ma rady. – Dominika poddała się bez większej walki, jednak nie zmilczała swej myśli, otwierającej nową perspektywę. – No dobrze, ale jak urodzi się drugi chłopiec, to obiecaj, że będzie miał na imię Leon. Czy może wtedy też nie będziesz miała nic do gadania?
– Obiecuję – zgodziła się szybko, czując, że jej pierwszy poród w życiu jest tuż, tuż.
Szczęśliwie poród miała już za sobą. Łatwo nie było. Wprost przeciwnie. Przez dziesięć godzin było bardzo trudno, dlatego doktor Bożenka postanowiła, że cesarskie cięcie to najbezpieczniejsze rozwiązanie.
Natura podczas porodu nie stanęła po jej stronie. To dlatego choć Adaś miał już całe sześć dni, ona wciąż nie mogła dojść do siebie. Nie miała naturze tego za złe, bo dzięki cięciu po dwudziestu minutach, bez bólu, przy swym policzku usłyszała ciche kwilenie i zobaczyła twarzyczkę swojego synka. „Cały dziadek”, pomyślała wtedy. Teraz też tak myślała. Patrzyła na Adasia i widziała w synku ogromne podobieństwo do swojego taty. Kolejny raz utwierdzała się w przekonaniu, że geny to potęga.
– Jeszcze tylko chwila i będziemy w domu. Cieszysz się? – zapytał Mikołaj radosnym półgłosem.
– Bardzo. Miałam już dosyć tego szpitala. I tego, że wszystkie kobiety z niego wychodzą, a my wciąż niegotowi. To znaczy ja niegotowa – sprostowała i spojrzała na synka.
Patrzyła na Adasia i wciąż nie mogła uwierzyć, że już był z nimi. Mogła go przytulać, dotykać, odczuwać co chwilę radość i to uczucie, którego nie dało się porównać z żadnym innym. Macierzyństwo było dla niej świętością. Stanem, który poruszał w niej nieznane dotychczas struny. Nigdy wcześniej taka radość nie grała w jej duszy. Czuła w sobie tę melodię od chwili, gdy przy jednym swym policzku pierwszy raz poczuła ciepło synka, a przy drugim usłyszała „dziękuję” z ust Mikołaja, które było najszczerszym wyznaniem miłości.
– Jesteśmy – powiedział Mikołaj.
Widziała, jak otwiera się brama prowadząca do jej rodzinnego domu. Mikołaj zatrzymał samochód na podjeździe. Nagła cisza w samochodzie sprawiła, że Adaś otworzył oczka, ale po chwili znów je zamknął.
Drzwi domu już się otwierały. Spojrzała na synka. Kolejny raz wróciła wzrokiem do otwartych drzwi. Zobaczyła w nich rodziców Mikołaja i nieoczekiwanie odżyło w niej bolesne poczucie straty. Szybko nad nim zapanowała. Umiała sobie z nim radzić, bo czuła, że otaczali ją najbliżsi. Już byli przy samochodzie. Januszek otworzył drzwi od jej strony.
– Witamy naszą bohaterkę. – Uśmiechnął się do niej serdecznie.
– Dzień dobry, tato. – Odwzajemniła uśmiech z największą przyjemnością. – Nie przesadzałabym z tą bohaterką.
– Bohaterka i koniec. Urodziłaś mi wnuka, to jakże mogłoby być inaczej.
Januszek znów świetnie się czuł i wyglądał bardzo dobrze. Zresztą podobnie jak jego żona, która teraz obdarzała Adasia rozkochanym spojrzeniem.
– Boże, jaki on jest śliczny. Normalnie jakbym widziała malutkiego Mikołaja. Cały tatuś. No popatrz, Janusz, co to za cud?
– Jasne, że cud! I to nasz! Rodzinny cud! – Januszek oczu od Adasia nie mógł oderwać.
Nie mogła przestać się uśmiechać. Była dumna z synka. Już widziała spojrzenie Mikołaja, z którym podzieliła się swym pierwszym spostrzeżeniem po urodzinach Adasia, że synek bardzo przypomina jej tatę.
– Widzisz, mówiłem, że tak będzie. – Mikołaj pocałował ją w policzek. – Każdy widzi w Adasiu tego, kogo chce zobaczyć. Fajnie, nie? – zapytał, mrugając do niej zalotnie.
– Najfajniej. – Uśmiechnęła się.
Czuła się dużo lepiej niż wczoraj, więc wierzyła, że wystarczy kilka dni w domu i całkowicie wróci do formy. W szpitalu uratowało ją to, że Adaś był bardzo grzecznym dzieckiem. Jadł, to znaczy dużo i długo jadł, i cały czas spał. Gdy był głodny albo miał mokro, delikatnie pokwękiwał. O darciu się nie było mowy, podczas gdy niektóre inne dzieci wrzeszczały wniebogłosy tak, że uszy więdły. Gdyby Adaś tak się wydzierał, na pewno nie dałaby sobie rady. Szczęśliwym trafem synek doskonale z nią współpracował. Nie lubił jedynie momentów, gdy zabierała mu pierś. Zatem mu jej nie zabierała, tylko cierpliwie czekała, kiedy mały zmęczony ssaniem sam z niej zrezygnuje. W szpitalu mogła na to czekać. Przecież nie miała niczego innego do roboty. Była mamą na pełen etat.
– Służę ramieniem. – Mikołaj wpatrywał się w nią z czułością.
– Nie wygłupiaj się, proszę – skarciła go delikatnie. – Lepiej wyjmij fotelik, bo dziadek chyba sobie nie radzi.
Mikołaj szybko okrążył samochód i widziała, z jaką dumą już po chwili wnosił do domu fotelik, w którym spał synek. Szła powoli. Czuła na sobie troskliwe spojrzenie teściów, czekali na nią.
– Wciąż jesteś blada – usłyszała z ust teściowej, gdy mijała ją, wchodząc do domu.
– Najważniejsze, że jesteśmy już z powrotem. Jak tu pięknie. Śpiewają ptaki. Bardzo mi tego brakowało w szpitalu.
Januszek pomógł jej zdjąć płaszcz.
– Mam nadzieję, że jesteście głodni. – Mama Mikołaja była już w kuchni. – Ugotowałam rosół. Haniu, taki nietłusty, pod ciebie. Na drugie danie będą pulpeciki z indyka, w sosie. Też bardzo delikatne, żeby nic Adasiowi, nie daj Boże, nie zaszkodziło.
– Jesteś kochana. Bardzo dziękuję. Pójdę umyć ręce.
Zamknęła się w łazience. Musiała chwilkę odpocząć. Była słaba, ale bardzo szczęśliwa. Jej dom tętnił życiem. Znów miała rodzinę. Miała wokół siebie ludzi, którzy sprawiali, że czuła się ważna i kochana. Mikołaj świata poza nią nie widział, a na punkcie Adasia po prostu oszalał.
Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Widziała oczy wypełniające się łzami. Nie chciała płakać. Przecież miała w sobie mnóstwo szczęścia i wiele powodów do radości. Jednak łzy płynące już po jej policzkach przypominały o tym, że nie mogła dzielić tej chwili z mamą i tatą. Było jej bardzo żal, że nie doczekali tak szczęśliwego momentu. Że nie mogli wziąć w nim udziału. Usłyszała delikatne pukanie do drzwi. To dobrze. Musiała natychmiast wrócić do tu i teraz. Tamtego życia już nie było.
– Wszystko w porządku? – Usłyszała zaniepokojony głos męża.
Mikołaj znał ją tak dobrze, że nie miała wątpliwości, że dokładnie wiedział, o czym teraz myślała. Wytarła łzy.
– Tak. Tak. Wszystko dobrze. Potrzebuję jeszcze dosłownie kilku sekund.
Dla niepoznaki spuściła wodę w toalecie. Szum pozwolił jej na wzięcie kilku głębokich oddechów. Powietrze pachnące domem było lekiem na żal, którego miejsce powoli zajmował spokój. Czuła aromat domowego obiadu i głód, który po cesarce towarzyszył jej przez trzy długie dni. Wtedy, gdy nie mogła jeść, marzyła o jedzeniu. Teraz marzyła o tym, by się położyć. Ale to musiało poczekać. Zerknęła do lusterka, po łzach nie było już śladu, mogła wyjść do bliskich. Do synka. Może to dziwne, ale przez tych kilka chwil zdążyła za nim zatęsknić. Tęskniła też za mężem. Za jego spojrzeniem, za dotykiem. Szczęśliwie wszystko, za czym tęskniła, miała tak blisko, że jej tęsknota przestawała być czymkolwiek uzasadniona.Dom opustoszał. W końcu. Tego potrzebował najbardziej. Hania karmiła Adasia w sypialni na górze. Rodzice, pewnie spokojnym spacerem, zmierzali do domu. A on, starając się zachować ciszę, by nie przeszkadzać żonie i synkowi, sprzątał po rodzinnym obiedzie, który z charakterystyczną pieczołowitością przygotowała mama. Popołudniowe słońce rozgrzewało i oświetlało przestrzeń i tak jasnego salonu. Mama zawsze gotowała jak dla armii, więc jedzenie, którego nie zdołali zjeść, chował do pojemników. Nie pozwolił mamie nawet dotknąć się do poobiedniego sprzątania. Wolałby być teraz na górze obok swych ukochanych, ale musiał okiełznać kuchenny rozgardiasz. Włączała się w nim pewna zachłanność. Marzył, by mieć Hanię i Adasia tylko dla siebie. Niestety, jak na złość, wszyscy chcieli być dzisiaj z nimi. Rodzice co prawda już wyszli, ale na wieczór zapowiedziała się Dominika, uprzedzając, że pojawi się z całą drużyną, czyli z Przemkiem i Tomaszkiem. Spojrzał na zegarek. Miał wrażenie, że czas topniał tak szybko jak śnieg w promieniach słońca. Spieszył się. I czas, i on. Jedzenie było już w pojemnikach. Gdy zaczął wkładać brudne naczynia do zmywarki, przypomniała mu się pani Irenka, której nie pozwolił posprzątać po swym weselnym przyjęciu.
– Widzisz, Mikołaj, to taki dom, w którym nawet zmywarki nie ma – wspominał głos kobiety, którą jego żona nieprzypadkowo nazywała nadmorskim aniołem.
– Najważniejsze, pani Irenko, że jest serdeczność – odpowiedział wtedy. – Teraz jest dużo domów, w których są nowoczesne zmywarki i stoją nieużywane, bo w tych domach nie ma ani serdeczności, ani wspólnych posiłków, które jej sprzyjają.
Gdy to mówił, był szczęśliwy. Teraz czuł się identycznie. Do tego stopnia, że sprzątając, wciąż się uśmiechał. Podobnie jak wówczas pod czujnym okiem pani Irenki. Wciąż słyszał jej ciepły głos.
– Mój świętej pamięci Karol lubił się przyglądać, jak pracowałam w kuchni. A ja to, wiesz, Mikołaj, przyznać się muszę szczerze, że nie przepadam, jak ktoś mi w ręce patrzy. Dlatego wyganiałam go zwykle albo jakieś prace mu wymyślałam, żeby nie śledził moich ruchów. Ale z drugiej strony to podobało mi się, jak tak ze mną siedział, w tym moim babskim świecie. Jak z tym swoim uśmiechniętym przekąsem mówił, że nie ma na świecie przyjemniejszego widoku niż widok kobiety przy pracy.
– A co, pani Irenko, powie pani na temat widoku mężczyzny przy pracy? – Zapytał wtedy.
– No powiem ci, mój kochany, całkiem to widok przyjemny. A jeszcze jak ten mężczyzna uśmiecha się, tak nie byle jak, tylko za przeproszeniem pełną gębą, to nic tylko patrzeć, patrzeć i patrzeć. To nawet jest chyba lepsze niż leżenie na zielonej trawce i wgapianie się w chmury na niebie.
Gdyby teraz pani Irenka była tu, gdzieś blisko, to też miałaby na co patrzeć. Chciał się spieszyć, ale nie mógł hałasować. Sprzątał i niezmiennie uśmiechał się do pobrzmiewającego mu w uszach głosu kobiety, której dużo w swym życiu zawdzięczał. Bardzo dużo. Pani Irenka powiedziała mu wtedy jeszcze jedną bardzo ważną prawdę. Stało się to po tym, gdy przyznał jej się, że nigdy w życiu nie czuł się tak bardzo szczęśliwy. Właśnie tamtego dnia Hania odważnym głosem wyznawała mu miłość, przyrzekała wierność i uczciwość małżeńską, zupełnie tak, jakby robiła to po raz pierwszy w życiu. Całkowicie bez lęku.
– No i nie ma się co dziwić, żeś szczęśliwy. Bo takie właśnie szczęście zdarza się, kiedy ludziom spełniają się marzenia. A zwłaszcza te najskrytsze. Najważniejsze jednak, żeby zapamiętać sobie na długo ten stan. Bo taka pamięć może nam na zawsze zagwarantować wiarę w to, że życie człowieka potrafi i zaskoczyć, i udowodnić mu, że nic nie jest niemożliwe, a marzenia się spełniają.
Teraz, odnosząc się do tych słów, widział przed oczami morze, plażę i dziewczynę siedzącą, a raczej zatopioną bezradnie w pomarańczowym leżaku. Był pewien, że tego szerokiego kadru nigdy nie zapomni. To od tamtego spojrzenia zaczęła się lepsza część jego życia. Dziewczyna z plaży, ta, w której zakochał się, nawet dobrze jej nie widząc, została jego żoną. Zupełnie tak, jak przewidział to jego przyjaciel, Przemek. Od blisko tygodnia byli z Hanią rodzicami. Adaś był ucieleśnieniem ich miłości. Nadawał jeszcze większy sens życiu, scalał ich rodzinę. Dziadkowie oszaleli na jego punkcie i nie było w tym nic dziwnego.
– Haniu, następnym razem jak do was przyjdziemy, przyniosę album ze zdjęciami Mikołaja, kiedy był mały. Taki tuż po urodzeniu. Zobaczysz, że Adaś to cały Mikołaj. Naprawdę, aż trudno w to uwierzyć. – Wspominał dzisiejsze słowa mamy i znów uśmiechał się sam do siebie. Zachwyt babci nad wnukiem był całkowicie uzasadniony, a wzruszenie dziadka nieskorego do wzruszeń łatwo zauważalne. Jednak gdy spoglądał na swego syna, za każdym razem widział w nim Hanię. Adaś miał jej rysy twarzy. A przede wszystkim miał w sobie jej spokój. Nie był krzykaczem, jak niektóre dzieci w szpitalu. Swoje niezadowolenie sygnalizował delikatnie. Owa delikatność była dowodem na doskonały kontakt, jaki miał z mamą. Ta dwójka, już teraz było to widoczne jak na dłoni, rozumiała się bez słów. Patrzył na nich i przepełniała go duma. Hania i Adaś byli sensem jego życia, realizacją marzeń i przyszłością.
Krytycznym wzrokiem omiótł kuchnię i stół w jadalni. Wszystko wyglądało wzorowo. Zmywarka szemrała. Mógł zatem udać się, jak zwykła ujmować to Dominika, „do Hanki na pięterko”. Wiedział, że to, na co miał zwykle największą ochotę na tym pięterku, musiało jeszcze poczekać, a i tak uśmiech nie schodził mu z ust. Żona nauczyła go czekania. Cicho wchodził po schodach. Wspólnie z ukochaną, przygotowując się na powitanie synka, doszli do wniosku, że najwygodniej będzie, gdy łóżeczko Adasia stanie w ich sypialni. To do niej skierował swe kroki. Wielkie przesuwne drzwi były całkiem rozsunięte. Już widział zarys ciała ukochanej pod jasnym kocem. Hania leżała na boku. Pewnie jeszcze karmiła. Podszedł bliżej i zobaczył, że Adaś wciąż delektował się trochę mlekiem, a trochę bliskością mamy. Hania miała zamknięte oczy. Przysypiała. Pragnął jej bliskości. Po cichu położył się tuż za żoną. Położył dłoń w zagłębieniu jej talii. Przytulił się i w tym momencie eksplodowała w nim tęsknota. Czuł zapach ciała Hani, jego ciepło. Słyszał oddech żony. Był regularny, dlatego był pewien, że zasnęła przy karmieniu. Pachniała Adasiem. Pewnie pachnieli sobą nawzajem. Musiał być przy nich bardzo blisko, aby przejąć ten zapach, tę aurę. Odszukał ustami szyję ukochanej i zaczął ją delikatnie całować. Czuł, że te pieszczoty doprowadzają go do…
– Hej… Tatusiu… Co ty wyrabiasz? Uspokój się. Nie przy dziecku… – usłyszał rozleniwiony, rozespany, ale i trochę rozanielony szept ukochanej.
– Przecież dziecko śpi – odpowiedział z rutyną w głosie, zupełnie tak, jakby Adaś miał kilka lat, a nie dopiero kilka dni.
– Właśnie o to chodzi, że śpi, dopóki ma pierś w ustach, a kiedy chcę mu ją zabrać, to od razu otwiera oczka.
– Czujny po ojcu – szepnął z dumą. – Nie pozwala zabrać sobie tego, co uwielbia.
– Żebym tylko przez to uwielbienie nie nabawiła się odleżyn – zażartowała Hania.
Uwielbiał, gdy była radosna i wyluzowana. W dodatku bardzo doceniał, że teraz taka jest, bo okres ciąży nie był dla niej łatwy. Pierwszy trymestr przebiegał prawie książkowo, rządziły nim bowiem nie tylko poranne, ale i całodniowe mdłości. To dlatego oboje z utęsknieniem czekali na zakończenie tego czasu. Potem było już lepiej, ale mdłości towarzyszyły Hani przez całą ciążę. Na szczęście z mniejszym natężeniem. Od czasu świąt Bożego Narodzenia, przeżytych w dużym gronie rodziny i przyjaciół, pilnował ukochanej, żeby zgodnie z lekarskim zaleceniem chuchała na siebie i dmuchała. Różnie mu to pilnowanie wychodziło, ale gdy teraz patrzył na Adasia, wiedział, że jego momentami ośli upór i wprowadzanie rozmaitych zakazów miały sens, choć bywały powodem scysji.
– Nie obawiaj się. Odleżyny ci nie grożą. Będę ci dogadzał, będę masował, całował, będę robił wszystko, o co poprosisz.
– A jeśli nie będę prosiła, tylko oczekiwała, że sam domyślisz się, czego pragnę?
Szept żony przemawiał mu do wyobraźni i nie pozostawiał przestrzeni na domysły. Z rozkoszą się w niego wsłuchiwał, ponieważ wiedział, że Hania, mówiąc o swoich oczekiwaniach, między wierszami dzieliła się z nim swą tęsknotą za bliskością.
– Będę zawsze domyślał się, czego pragniesz – zgrywał pewniaka.
– Jesteś pewien? – Hania nie dowierzała mu tak kokieteryjnie, że w tym momencie jej pragnienia schodziły na plan dalszy, zaś jego były coraz bardziej określone, wręcz namacalne.
– Jeśli nie przestaniesz mnie kokietować, to zaraz niczego już nie będę pewien, tylko tego, że…
– Że… – żona nie miała zamiaru skończyć z uwodzeniem, zachowywała się dokładnie tak, jak tego oczekiwał, to dlatego boleśnie jej pragnął.
– Że Adaś powinien być już w łóżeczku, a ja w tobie – palnął, totalnie nie panując już ani nad słowami, ani nad rękami, ani nad swoimi reakcjami.
Hania parsknęła śmiechem. Musiał przyznać, że takiej reakcji się nie spodziewał.
– Można wiedzieć, co cię tak śmieszy? – Obruszył się.
– To, że gdybym teraz zamieniła się w Dominikę, to usłyszałbyś coś w rodzaju: „Z byka spadłeś?!” – chciała jeszcze coś dodać, ale wszedł jej w słowo.
– Błagam cię. Wszystko. Tylko mi się teraz, ani nigdy w życiu, nie zamieniaj w Dominikę.
– A to dlaczego? Przecież ją lubisz?
– To prawda. Nawet bardzo. Ale jako szwagierkę. Dominika nie nadaje się na moją żonę.
– A to dlaczego? – Hania powtórzyła pytanie, nie zmieniając ani doboru słów, ani tonu.
– Bo mnie nie podnieca – odparował po męsku.
– Możesz przestać? Dziecko słucha.
– Nie słucha, tylko je – zaoponował od razu. – Poza tym Adaś jeszcze nie rozumie, na co tatuś usiłuje namówić mamusię.
– Adaś wszystko rozumie. Prawda, kochanie? – Hania pocałowała synka w czółko.
Gdy usłyszał to „prawda, kochanie?”, zdał sobie sprawę, że wraz z narodzinami Adasia skończyła się pewna epoka. Już nie był jedynym mężczyzną w życiu Hani. Nie był jej największym kochaniem.
– Chcesz, żebym był zazdrosny?
– O co?
– O to „prawda, kochanie?” – zacytował jej słowa.
– Najwidoczniej chcesz, żebym zamieniła się w Dominikę.
– A to dlaczego?
– Żeby cię zaraz zwymyślać za wygadywanie głupot.
– Nie rozumiem… – naprawdę się zgubił.
– Za chwilę, wzorem mojej nieprzewidywalnej siostry, używając słów nieparlamentarnych, wyprowadzę cię z błędu i już nigdy nie powiesz, że Adaś czegoś nie rozumie. Muszę ci chyba polecić przeczytanie dzieł Janusza Korczaka, żebyś uświadomił sobie, że każde dziecko to mały dorosły i należy mu się szacunek.
– Dobrze, już dobrze… – poddawał się szeptem. – Jeśli nie zamienisz się w Dominikę, to obiecuję, że przeczytam wszystkie dzieła Janusza Korczaka z przyjemnością i w dodatku ze zrozumieniem. Może nawet dwukrotnie.
– Widzisz. Nie można tak było od razu? Wystarczy, że przeczytasz kilka przeze mnie wskazanych, ze zrozumieniem. I nie musisz być zazdrosny o Adasia.
– Uff… ulżyło mi – szepnął, dmuchnąwszy w szyję ukochanej.
– A teraz bądź przez chwilę cicho, bo nasz synek rozespał się na dobre i w końcu będę mogła mu się wywinąć.
Zgodnie z sugestią ukochanej ucichł i zamarł w bezruchu.
– Mamy to – usłyszał po chwili zadowolony szept żony.
– Czyli wygląda na to, że mogę odłożyć naszego najukochańszego ssaka do łóżeczka – stwierdził, używając sformułowania Dominiki, która ssakiem zwykła nazywać swego synka Tomaszka.
– Możesz – zgodziła się Hania.
– Z największą przyjemnością. – Uśmiechnął się.
Cicho wstał z łóżka, obszedł je i wziął synka na ręce. „Słodki ciężar”, pomyślał. Adaś był zawinięty w błękitny rożek, który był jednym z wielu prezentów od babci Basi i dziadka Janusza.
– Nasz kochany drobiażdżek – szepnął, układając Adasia w łóżeczku stojącym tuż obok.
Nad główką synka wisiała karuzelka. Na kolorowych sznurkach różnej długości bujały się małe pluszowe rybki i plastikowe muszelki, łudząco podobne do prawdziwych. Kupił tę zabawkę na pamiątkę faktu, że to na plaży po raz pierwszy zobaczył ukochaną.
– Śpi? – zapytała Hania.
– Tak – potwierdził spokojnym szeptem.
– To wracaj do mnie szybko.
– Szybko? – Przeniósł zdziwiony wzrok na żonę. – Jesteś pewna? – Droczył się.
– Bardzo pewna – Hania nie pozostawała mu dłużna.
– I co będziemy robić?
– Spać. – Uśmiech ukochanej mówił wszystko.
– Chyba żartujesz? – Już był przy niej.
– Kochany, ja naprawdę muszę spać. Która jest godzina?
Zerknął na zegarek.
– Dochodzi siedemnasta.
– Po dziewiętnastej będą Dominika z Przemkiem i z Tomaszkiem. Myślę, że Adaś pośpi trzy godziny. Mikołaj, muszę się przespać. Zrozum. Jestem strasznie zmęczona. Mogę po prostu zasnąć?
Widział, jak oczy Hani same się zamykają. Położył się obok niej, na miejscu wciąż pachnącym Adasiem. Hania też nim pachniała.
– Pod jednym warunkiem.
– A może być bez warunków? – ostatnie słowo żony zniekształciło przeciągłe ziewnięcie.
– Może. Pod warunkiem, że się przytulisz.
– Możesz to za mnie zrobić?
– Co? – zgubił się.
– Przytulić…
– Mogę – odnalazł się natychmiast. W rozmowie i w życiu.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Hania już spała. Była blada i zmęczona. I jak zwykle miała rację: potrzebowała snu i odpoczynku. Patrzył na nią i czuł się za nią bardzo odpowiedzialny, odpowiedzialny jak nigdy dotąd. Byli rodziną, a babcia Malwina zawsze powtarzała, że prawdziwy mężczyzna musi być odpowiedzialny za rodzinę. On nie musiał, on chciał. Całym sercem, całym sobą.– No, obiektywnie rzecz ujmując, przyznaję, jest piękny. – Dominika wpatrywała się w Adasia. – Chociaż muszę też przyznać, że jak pierwszy raz spojrzałam na Tomaszka, to pomyślałam, że już nigdy nie zobaczę tak pięknego dziecka. A tu proszę! No cud! Siostra, muszę ci powiedzieć, że cud! Adaśko cudaśko! A skoro to taki cud, to się siostra nie obijaj, tylko zaciągaj czym prędzej Mikołaja na pięterko i dorabiajcie takich cudów ile wlezie, żeby przybywało ich w naszej rodzinie i ojczyźnie.
Chciała coś powiedzieć, przynajmniej podziękować siostrze za komplementy i wyśmiać to jej odwieczne „pięterko”, ale słowotok Dominiki był jak zwykle nieprzerywalny. Właśnie zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniła. Za nim i za Dominiką.
– Boże, a te usta to normalnie jak namalowane. Cera piękna. Widać, że cesarz! Nie musiał przepychać się przez matczyne zakręty. Bajkowo przyszedł na świat!
– Bajkowo? – Czym prędzej wtrąciła pytanie uszyte tylko i wyłącznie z powątpiewania, ponieważ ból podbrzusza towarzyszył jej nieprzerwanie od chwili cesarskiego cięcia. – Ja dziękuję za taką bajkę.
– Nie znasz się! No pewnie, że bajkowo. Jak w _Czerwonym Kapturku_. Rozcięli wielkie brzuszysko i wyjęli z niego ten cud. – Dominika nachyliła się nad kołyską, która przed laty kołysała najpierw Mikołaja, a potem jego brata Mateusza.
Rodzinna kołyska zajęła honorowe miejsce w salonie, tuż obok kanapy. Teraz spał w niej Adaś. Pachnący, wykąpany, nakarmiony i choć nie było to konieczne, bujany przez ciotkę Dominikę, która oczu od niego nie odrywała.
– Rzeczywiście bardzo bajkowo, zwłaszcza dla posiadaczki wielkiego brzuszyska – z lekkim przekąsem zacytowała słowa siostry.
Nie mogła się obruszać, ponieważ w oczach Dominiki jak na dłoni widoczny był nie tylko zachwyt nad nowym członkiem rodziny, ale również miłość. Bardzo dużo miłości.
– Ale z tego, co tu widzę… – Dominika na moment oderwała wzrok od siostrzeńca i utkwiła swe spojrzenie w miejscu, w którym Adaś przebywał przez dziewięć miesięcy – …to powiem ci, forma już jest. Nawet jest to nieco wkurzające, bo ja nie miałam takiej od razu po porodzie.
– Forma wynika z tego, że po cesarce byłam głodzona, a mój synuś jadł za dwoje. – Patrząc siostrze w oczy, wróciła do nieprzyjemnych głodowych wspomnień z porodówki.
– A jak się miewa twój uśmiech? – zapytała Dominika, znów wgapiając się w Adasia.
– Uśmiech? – Nie zrozumiała.
– No uśmiech! Ten, przez który mój siostrzeniec wydostał się na świat.
– A, ten… – Pojęła nieoczywiste porównanie siostry. – Coraz lepiej. Na szczęście mam rozpuszczalne szwy, więc nie będę już męczona jakimś ściąganiem, a przede wszystkim wyprawami do szpitala, którego mam po dziurki w nosie.
– A ty wiesz, Lerska, to znaczy Starska, że przez tę cesarkę to resztę dzieci też chyba będą ci wyjmować przez uśmiech? Po cesarce chyba już nie pozwalają rodzić normalnie, a cesarki można mieć tylko trzy. Nie więcej.
– Dominika, uspokój się! – zażądała zdecydowanym tonem.
Rozważania siostry wprawiały ją w konsternację. Naprawdę nie mogła zrozumieć siostrzanych ciągot w kierunku jej szeroko pojętego wielorództwa.
– Ale ja jestem spokojna. Normalnie spokojna, jak nigdy. Boże! Jakie to jest niesamowite. Patrzę na Adasia, Leoś też byłoby pięknie, i chłonę. Normalnie całą powierzchnią ciała chłonę spokój, który on ma w sobie. Czujesz to? Czujesz, jaki on jest spokojny? – Dominika jak zwykle zadawała pytanie, na które nie dało się odpowiedzieć, bo nie przerywała swego wywodu. – Kiedy urodził się Tomaszek, miałam w kółko wrażenie, że jest niezadowolony z tego świata do tego stopnia, że tak chce mi życie uprzykrzyć, żebym go znów z powrotem włożyła do brzucha. A ten tutaj to anioł. Patrzcie! Po prostu anioł.
– I co się tak dziwisz? Może po prostu, identycznie jak Tomaszek, wrodził się w matkę – zażartowała.
– Ale ci się dowcip przez to macierzyństwo wyostrzył! – fuknęła od razu Dominika i wlepiła w nią swe wielkie ciemnobrązowe oczy. – Ciesz się, póki grzecznie leży, bo jak zacznie chodzić, to dopiero zobaczysz wszystkie odcienie tego powołania. Na przykład dziś Tomaszek, normalnie nie wiadomo kiedy, założył na siebie, niestety przez głowę, większość moich stringów. Na moment nie można go spuścić z oczu. Dobrze, że się nimi nie udusił. Chociaż jak go zobaczyłam, sama miałam ochotę go udusić.
– A dlaczego nie przyszliście razem? – Odstawiła pustą filiżankę po herbacie na niski stolik.
– Bo Tomaszek cały dzień był strasznie marudny. Jak nigdy. Już sama nie wiem, czy to zęby, czy co? Gdybym mu pozwoliła, to przewisiałby na mnie cały dzień.
Dominika używała sformułowania „wisi na mnie”, mówiąc o karmieniu piersią.
– Żebyś ty, Hanka, wiedziała, jak ja mam już dosyć tego cyckowania. Normalnie boję się, że będę musiała go karmić do czasu, aż pójdzie do szkoły.
– Nie przesadzaj – szepnęła, bo siostra też mówiła półgłosem.
– Tak w sumie to nie powinnyśmy szeptać – Dominika podniosła głos. – Powinnyśmy mówić normalnie. Dziecko musi przyzwyczaić się do tego, że nie jest pępkiem świata, a życie wokół niego rządzi się swoimi prawami. Czyli w nocy jest cicho, w dzień głośno. A wracając do cyckowego tematu: jak byliśmy ostatnio na obiedzie u teściów, to przyznałam się, jakoś tak między wierszami, że chcę Tomaszka odstawić od piersi. Boże, jak się moja teściowa naszczurzyła. Żałuj, że tego nie widziałaś. Musiałam wysłuchać kazania o tym, że Przemka to ona ponad trzy lata karmiła. Że dzieci karmione długo piersią są odporniejsze i bardziej inteligentne. Że póki nie wracam do pracy, to powinnam karmić i nad niczym się nie zastanawiać. Dobrze, że mnie Przemek wzrokiem ubłagał, żebym puściła mimo uszu ten mleczny bulszit, bo gdyby nie jego spojrzenie, to powiedziałabym jego matce wprost, że to całe karmienie i moje zmasakrowane nim cycki to nie jest jej sprawa.
– Proszę cię, nie przesadzaj – powiedziała.
– Ja nigdy nie przesadzam, a ona zawsze! Przecież gdybym jej posłuchała i karmiła Tomaszka do trzeciego roku życia, to nie doszłabym do ładu nie tylko z cyckami, ale też ze sobą. Już teraz jestem tak zdojona, że bez stanika ani rusz. Jak się rozbiorę, to wyglądam, jakbym… normalnie szkoda gadać…
– Jak zwykle przesadzasz. Na pewno nie jest tak źle, przecież używasz najlepszych biustonoszy do karmienia i bardzo dziękuję ci za polecajkę. Są naprawdę wyjątkowe.
– One mnie też wkurzają. Paskudne namioty. Hanka, żebyś ty wiedziała, jak bardzo chciałabym znowu wskoczyć w jakąś seksowną bieliznę. O chodzeniu w ogóle bez stanika przecież mogę zapomnieć. I to do końca życia. Kiedyś to były czasy. „Wolność, wolność i swoboda” – Dominika, choć miała nastrój ewidentnie marudzący, wyśpiewała bardzo melodyjnie swe ostatnie zdanie.
– Nie poznaję cię, naprawdę. – Patrzyła na siostrę. – Jestem ciekawa, kto porwał moją wesołą przyjaciółkę, a zostawił malkontentkę.
– Proza życia mnie porwała, wiesz. Proza życia – powtórzyła Dominika. – Za jakiś czas sama się przekonasz, jaka to bezlitosna sucz. Ale mam ją gdzieś. Piętnastego października Tomaszek skończy dwa lata i koniec z mlecznym wodopojem. I z obmacywaniem też. Ono jest masakryczne. W kółko ręka w dekolcie. Normalnie zero intymności. Muszę się za niego wziąć i w końcu wyekspediować go z naszej sypialni. Jak długo można robić to przy dziecku? Jak tak dalej pójdzie, to oszaleję.
– To? – zapytała z niedowierzaniem.
– Dokładnie to! – Dominika potwierdziła jej przypuszczenia. – Niedługo na własnej skórze się przekonasz, że akcje z jęczeniem i głośnym dochodzeniem należą do historii. Jeśli seks, to tylko w ciszy, a najlepiej by było, żeby w ogóle w bezruchu.
Słuchając siostry, nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
– Śmiej się, Starska, śmiej, a zobaczysz, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
– To nie śmiech – odpowiedziała z przekorą.
– A za przeproszeniem co?
– To reakcja obronna, bo zamiast roztaczać przede mną wizję tego, że wchodzę właśnie w najpiękniejszy czas w moim życiu, to mnie straszysz.
– A od kiedy to ty mnie tak bezrefleksyjnie słuchasz?
– Od zawsze.
– Tere-fere kuku! Szczela baba z łuku! – Dominika włączyła swą ulubioną opcję wymawiania wyrazów z błędami.
– Naprawdę cię słucham. Może nie bezrefleksyjnie, ale słucham. W końcu jesteś starsza. A twoje uwagi dotyczące macierzyństwa będą dla mnie zawsze bardzo ważne i istotne.
– No widzisz! Od czasu do czasu nawet ty, Lerska, powiesz coś mądrego.
– Nie wiem, czy mądrego, ale na pewno po twojej myśli.
– Moje myśli teraz krążą wokół jednego.
– Wokół jedzenia? – Starała się zgadnąć.
– A masz coś dobrego?
– Mam. Mama Mikołaja – nie lubiła używać sformułowania „teściowa” – ugotowała dziś pyszny obiad, więc jeśli jesteś głodna, to…
– Basia umie gotować, ale akurat dziś nie taki głód daje mi się we znaki.
– A jaki? – zapytała, uśmiechając się, bo rym, który pojawił się w siostrzanym dialogu, sprawił, że zobaczyła przed sobą bladoniebieskie oczy Aldonki, za którą bardzo się stęskniła i z którą chciała się czym prędzej spotkać.
– Sama do końca nie wiem. – Dominika się zamyśliła.
– Coś się stało? – Zaniepokoiła się od razu.
– Właśnie nic. Ostatnio mam wrażenie, że w moim życiu nic się nie dzieje. I dotarło to do mnie, jak urodził się Adaś. Obudziłam się z jakiegoś letargu. W końcu coś się wydarzyło, coś fajnego. Coś, co nie jest karmieniem, zmienianiem pieluch, gotowaniem, robieniem zakupów, praniem, spacerowaniem, seksem bez specjalnych uniesień.
Patrzyła na siostrę i było jej szkoda Dominiki. Rzeczywiście proza życia sprawiała, że przyjaciółce się po prostu ulewało. Nie wiedziała, co powiedzieć, choć miała jeszcze trochę czasu na zastanowienie, bo ta nieprzerwanie wyrzucała z siebie gorycz i nadmiar negatywnych uczuć.
– Przemek jak zwykle zapracowany, ale już nie mam siły o tym gadać, bo wiem, co mi powiesz. Powinnam dziękować i Boga po tyłku tudzież stopach całować, że mi się taki chłop trafił. Nie dość, że piękny, inteligentny, to jeszcze pracowity i odpowiedzialny za rodzinę. Normalnie wzór cnót wszelakich. Szkoda tylko, że w moim życiu wieje nudą i rutyną.
– Przesadzasz… – udało jej się wtrącić słówko.
– Akurat wyobraź sobie, że to nie ja przesadzam. Ani trochę! Hanka, ja się duszę. Rozumiesz? Jak byłaś w ciąży, to nie chciałam ci gitary zawracać, żebyś się nie denerwowała ani nie martwiła, ale teraz powiem ci… Boże, ile ja bym dała, żeby moje życie było takie jak kiedyś.
– Czyli jakie? – zapytała, chcąc lepiej zrozumieć problemy siostry.
– No inne niż teraz. Wesołe, podniecające, zaskakujące. Normalnie boję się, że przez tę męczącą codzienność zwariuję. Że coś mi się stanie z głową.
Na wzmiankę o głowie z miejsca zrobiła się czujna. „A jeśli Dominika jest podobna do swej matki?”, zapytała się w myślach. To pytanie śmiertelnie ją przeraziło.
– A nie możesz spojrzeć na swoje życie przez pryzmat etapu? – zapytała z prośbą w głosie.
– Etapu? Hanka! Jakiego etapu? – Dominika jej nie rozumiała.
Musiała być bardziej dosłowna i konkretna.
– Kiedy byłyśmy młodsze i nie miałyśmy dzieci, miałyśmy inne życie. Teraz, kiedy mamy małe dzieci, jesteśmy na takim etapie życia, w którym trzeba się trochę zatrzymać. I dostosować do wymagań.
– Ja się czuję raczej urąbana, a nie zatrzymana. – Dominika uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
– Może źle się wyraziłam… – szukała w myślach odpowiedniejszych słów.
– Na pewno źle się wyraziłaś?
– Rzecz jasna – zakpiła, ale z serdecznym uśmiechem.
– Ty, Hanka, jeszcze tego nie czujesz, ale minie miesiąc, potem drugi, potem czwarty, szósty i zrozumiesz, że nie masz się dla kogo stroić, malować i w ogóle, bo wciąż karmisz, kąpiesz, pierzesz. W kółko robisz to samo.
– Zawsze myślałam, że kobiety stroją się i malują dla siebie. – Na razie jeszcze nie zgadzała się z Dominiką, choć nie była pewna, czy za jakiś czas nie będzie musiała przyznać jej racji.
– Wiem, wiem… naczytałaś się w ciąży idiotycznych poradników, co to je piszą mentorki od siedmiu boleści?
– Dominika, ja cię nie poznaję. Co się stało z moją dawną siostrą?
– Dawną, to znaczy jaką?
– Miłą, sympatyczną, radosną, uśmiechniętą, zabawną, optymistyczną – mogła tak długo.
– Weź się uspokój! Od tego twojego gadania chce mi się kupić bilet do Rygi. Albo lepiej pojadę tam na gapę.
– Jeśli do Rygi, to jestem gotowa zamilknąć na wieczność – zażartowała, chociaż wiedziała już, że komizm słowny nie służy tej rozmowie.
– Tego akurat nie musisz robić.
– To co mam dla ciebie zrobić? Nie pytam, co mogę, pytam, co mam dla ciebie zrobić – podkreśliła.
– Powiedz, że mnie rozumiesz. Nie sil się na mądrości, bo już jedną mądralińską mam w rodzinie. I ona mi w zupełności wystarczy.
– Czyżby teściowa?
– No chyba nie teść! Ten przy mądralińskiej nauczył się, że najlepiej się nie odzywać.
– Przypominam ci, że to, że niektórzy milczą, nie oznacza, że nie mają nic do powiedzenia.
– Boże, Hanka, ty naprawdę nigdy się nie zmienisz! Czy ty zawsze w przyziemną, zwykłą rozmowę musisz wtrącić jakiś farmazon? Weź się czasem zastanów, co ty do mnie mówisz! I po co! Ja nie potrzebuję mentorki. Potrzebuję kogoś, kto mi powie: „Weź ją olej! Miej to wszystko, co mówi, gdzieś!”.
– Weź ją olej – czym prędzej zastosowała się do sugestii.
– Sama widzisz. – Dominika, zamiast ją pochwalić, patrzyła z politowaniem.
– Co widzę?
– Ten „olej” w twoich ustach brzmi jak rzepakowy, a nie jak „wąski sik”.
– Wybacz, jestem do bani – poddała się, bo była już bardzo zmęczona tą rozmową.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak wybaczyć i poczekać, aż Flora będzie miała dla mnie czas.
– Nie wróciła jeszcze z Paryża? – zdziwiła się, bo wydawało jej się, że Danusia z Tomkiem od kilku dni powinni być już w Polsce, ale mogła się mylić, ponieważ pobyt w szpitalu całkowicie wyciął ją z rzeczywistości.
– Wróciła, ale teraz lata w kółko do sądu. Wydaje oświadczenia w sprawie jakichś gangusów. Nie wiem, o co chodzi. Wiesz, jaka ona jest. Nic nie powie.
– Na tym chyba polega jej praca. To się nazywa tajemnica zawodowa. Mówi ci to coś?
Zobaczyła ruch w kołysce, dlatego od razu się uśmiechnęła. Adaś przeciągnął się tylko i spał dalej. Ucieszyła się, że momentami podniesiony głos ciotki zupełnie mu nie przeszkadzał.
– Sraty-pierdaty! Przecież jakby mi coś powiedziała, tobym nikomu słówka nie pisnęła.
– A gdyby ktoś cię porwał i torturował, żeby wyciągnąć z ciebie prawdę? – Chyba zbyt mocno oderwała się od rzeczywistości.
– Gdyby to był jakiś seksowny przystojniak, to ja chętnie! Coś by się w końcu wydarzyło w moim nudnym i przewidywalnym życiu. Coś ekscytującego.
Otworzyła usta, żeby sprowadzić siostrę na ziemię. Nie zdążyła.
– Nic nie mów! Naprawdę. Ani słowa, proszę cię. A tak na marginesie, to zastanawiam się, jak wygląda twoja dostępność seksualna, skoro miałaś cesarkę. – Dominika standardowo była mistrzynią zmiany tematu.
Aż się zapowietrzyła, usłyszawszy pytanie siostry. Niestety, a może szczęśliwie mogła milczeć, bo Dominika jak zwykle pytała, a potem nie dopuszczała jej do głosu.
– Jak znam życie, nie dosyć, że miałaś cesarski poród, to szybciej będziesz mogła się bzykać.
– Przyznam ci się, że na razie nie mam na to ochoty, ale możesz być spokojna. Los jest sprawiedliwy. Powrót do formy zajmie mi jakieś sześć, osiem tygodni. Zadowolona?
– Sama nie wiem.
– A to dziwne, bo ty zwykle wszystko wiesz.
– Nie bądź wredna, bo ci się jeszcze mleko zwarzy.
– Nie jestem wredna, tylko spostrzegawcza.
– Identycznie jak moja teściowa! Ta to zawsze zauważy, że Tomaszek jest nieodpowiednio ubrany. I to jej: „Dominisiu, a czy Tomaszkowi to nie będzie za chłodno w takiej cienkiej kurteczce?”.
– Chyba powinnam się obrazić za takie porównanie – zagroziła.
– Oczywiście! Obraź się! Wszyscy się na mnie obraźcie, wtedy spakuję się i wyjadę na moją prywatną wyspę.
– Jakaś nowość. Masz swoją prywatną wyspę? Nie wiedziałam.
– Tak, mam! Dominikana! Mówi ci to coś?
– Mówi. Powiem ci, na bogato!
– A co się będę ograniczać? Na przypale albo wcale! – Dominika w końcu się roześmiała.
– To kiedy jedziemy? – Z przyjemnością dołączyła do wesołości siostry.
– Ty to się, Lerska, potrafisz podłączyć!
– Raczej Starska – poprawiła siostrę.
– No właśnie… A Starski, jak rozumiem, przeszczęśliwy, wzorowy, zakochany i pomocny.
– Stara się – podsumowała krótko. – Jak to Starski.
– I oby tak zostało. – Dominika zrobiła dziwną minę.
– Chcesz powiedzieć, że Przemek się nie stara?
– Stara, ale wiesz, to już jest trochę stare staranie. Nie takie jak na początku.
Patrzyła na siostrę i zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.
– No powiedz coś… – Dominika ewidentnie oczekiwała jakiegoś błyskotliwego podsumowania swojej ostatniej wypowiedzi.
– Co ja mogę powiedzieć?
– Najlepiej coś mądrego, jak to ty. Celnie i w punkt.
– Jak mówię coś mądrego, to mnie porównujesz do swojej teściowej. – Wzruszyła ramionami.
– Uczył cię tato, że nie można wzruszać ramionami? Nie pamiętasz? To jest niegrzeczne!
– Po porodzie nie panuję nad mową ciała – usprawiedliwiła się.
– Nie wciskaj mi tu kitów, tylko mów! – Dominika była nieustępliwa.
– Ale to może ci się nie spodobać – ubezpieczała się.
– Wal śmiało! – Siostra była gotowa na wszystko, jak zwykle.
– Początek, jak sama nazwa wskazuje, jest tylko na początku. Potem wszystko się zmienia. Chociaż może nie wszystko… sama już nie wiem… Wiesz, po porodzie jestem jakaś oderwana od rzeczywistości. Pewnie za jakiś czas zrozumiem cię lepiej…
– Jest szansa.
– Może gdzieś wyjedźcie. Na jakąś rodzinną wycieczkę, żebyś zmieniła otoczenie, oderwała się od codzienności. Ale Dominikana to na pewno za daleko. Przemkowi też to dobrze zrobi. Obie wiemy, że nasi mężowie dużo pracują.
– Oni przynajmniej zarabiają, bo ja wciąż w tak zwanej pracy niewidzialnej. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, wolontariat.
– W pracy niewidzialnej? – powtórzyła, nie rozumiejąc.
– Dokładnie! Kładę się do łóżka padnięta. Wstaję zmęczona. Wciąż jakieś aktywności, a ich efektów wcale nie widać. Ostatnio często zastanawiam się, czy ja w ogóle nadaję się do takiego życia.
– Dominika, przypomnij sobie, jak kiedyś po kolejnej wtopie z kolejnym facetem opowiadałaś mi o swoich marzeniach. Wtedy pragnęłaś dokładnie takiego życia, jakie masz teraz. Mąż, dziecko, dom, normalność – wypunktowała.
– Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić. – Dominika uśmiechnęła się gorzko.
– Ciesz się z tego, co masz, doceniaj to. Nie obejrzymy się, a Tomaszek będzie miał dwa latka. Czas tak szybko leci.
– Nooo… Tomaszek dwa latka, czyli czas na drugie dziecko i wtedy się zajadę. Na amen.
– Przemek chce mieć drugie dziecko? – zapytała.
– Nie! Teściowa chce mieć wnuczkę. Tym razem jest zamówienie na dziewczynkę. Sama miała jedno dziecko, a…
– Dominika! Przestań już! Daj jej spokój! – Patrzyła w oczy siostry, mając na myśli jej teściową. – Niech sobie żyje, niech ma oczekiwania. Ty przecież nic nie musisz. To, jak wygląda twoje życie, zależy przede wszystkim od ciebie. Tyle razy mi to powtarzałaś. Żyj po swojemu. Przecież zawsze tak żyłaś. Nie zmieniaj tego. A teściowa niech sobie gada, co chce i ile chce. Nie musisz się przejmować jej oczekiwaniami. Ważne jest to, czego ty chcesz i czego chce Przemek.
– Ale o to właśnie chodzi, że ona niestety robi Przemkowi pranie mózgu!
– Akurat w to nie uwierzę – zaoponowała.
– Dlaczego?
– Bo Przemek ma ogromny dystans do tego, co mówi jego mama, i powinnaś brać z niego przykład. Przypomnij sobie, jak on z nią rozmawia. „Tak, mamo”, „oczywiście, mamo”, „masz rację, mamo” – wymieniała ulubione sformułowania szwagra. – Po prostu mistrz.
– Żeby on tak ze mną rozmawiał – wypaliła Dominika.
– Uważaj, o czym marzysz – przypomniała siostrze jej słowa sprzed chwili. – Zaręczam ci, nie chcesz, żeby tak z tobą rozmawiał.
– Ale czy on zawsze musi stawiać na swoim?
– Nie! Nie zawsze. Tylko wtedy, gdy tobie się to nie udaje. – Była szczera do bólu. – A nie zdarza się to chyba często.
– Nie najeżdżaj na mnie!
– Nie najeżdżam. Po prostu dobrze cię znam.
– Skoro tak jest, to powiedz, czego ja tak naprawdę chcę?
– Wiecznych fajerwerków – stwierdziła szczerze.
– Wcale nie!
– Właśnie, że tak! – odgryzła się, narażając na atak.
– A nawet gdyby, to co? Nie mogę?!
– Możesz! Tylko życie to nie karnawał. Dominika, ten jest raz w roku. Na fajerwerki trzeba czekać.
– Życie jest porąbane.
– Tak, to prawda – nareszcie mogła się zgodzić. – Porąbane. Na różne kawałki. Wesołe i smutne. I ciesz się, że nie na dramatyczne. Jesteśmy zdrowe, mamy piękne dzieci, dobrych mężów, mamy gdzie mieszkać, mamy co jeść, możemy zaplanować jakiś wspólny weekend, gdzieś wyjechać.
– No już widzę, z jaką radością pakujesz ten bobasowy majdan i wyjeżdżasz na weekend.
– Nie doceniasz mnie. Dla ciebie wszystko. – Mówiąc to, wstała, aby poprawić kocyk okrywający Adasia, który kręcił się coraz częściej.
– Chyba chce do mleczarni – zgadywała Dominika. – Jak znam życie, Tomaszek też już tęskni.
– Musisz już iść?
– Nie muszę, ale powinnam.
Adaś, zupełnie jakby podsłuchiwał ich rozmowę, zaczął kwękać na brzmienie słowa „mleczarnia”.
– To bierz go do cycka, a ja lecę. Kiedy przychodzi do was Flora?
– Nie wiem jeszcze. Napiszę do niej dziś wieczorem. Zaproszę ją.
– To daj znać, może się uda i spikniemy się wszystkie razem. Byłoby super.
– Pewnie, że dam. Umówimy się.
Nachyliła się nad kołyską. Adaś patrzył na nią granatowymi oczkami, uśmiechnęła się do niego. Trzasnęły drzwi za Dominiką. Uśmiechnęła się też do niej. I do siebie. Choć jej siostra strasznie się dziś rozmarudziła, miała nadzieję, że to jedynie chwilowa chandra. Przecież obie miały dobre życie i wiele powodów do radości. Najprawdziwszej i najszczerszej.