- W empik go
Odrodzenie feniksa - ebook
Odrodzenie feniksa - ebook
Niektórym rzeczom trzeba pozwolić umrzeć, by inne mogły powstać na nowo.
Ava ponownie przewartościowała swoje życie. Odpowiedzialna nie tylko za swój los, musiała prędko stworzyć nową bezpieczną codzienność dla swojej rodziny. Wspólne z przyjaciółką otworzyła w Stanach galerię sztuki, a całą swoją uwagę poświęciła macierzyństwu. Złamanego serca nie da się jednak poskładać tak szybko. Zwłaszcza gdy widma przeszłości są uporczywe.
Kiedy Ava wybiera się na międzynarodowy konwent tatuażu, nie spodziewa się spotkać tam Feniksa. Czy będzie w stanie znów zaufać temu owładniętemu żądzą zemsty człowiekowi? I czy na pewno powinna nadal skrywać przed dawnym ukochanym swoją wielką tajemnicę? Co wspólnego z tym wszystkim ma pewien czarujący Włoch, który próbuje zdobyć serce Avy?
Zaufać ponownie, kiedy raz zostało się zranionym, jest niezmiernie trudno. Ale jeszcze trudniej jest samotnie dźwigać brzemię swoich sekretów. Czy Ava jest gotowa na kolejną transformację? Komu powinna zawierzyć, gdy powrócą dawni wrogowie? Czasem miłość trzeba w sobie zabić, a czasem dać jej szansę, by odrodziła się z popiołów…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67335-39-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Houston. Cztery lata po wydarzeniach w Sydney
Ava
Oparłam dłonie o chłodny blat biurka w mojej pracowni. Nadal nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach udało mi się spełnić marzenie o własnej galerii i wystawach, na które bilety rozchodziły się w ekspresowym tempie. Wdech i wydech. Zawsze w takich momentach wracałam myślami do tego, co wydarzyło się w Sydney i jak przez to wszystko zmieniło się nasze życie. Przymknęłam oczy, biorąc oddech drżącymi wargami. Miałam wrażenie, że znowu jestem na lotnisku w dniu zamachu. Czułam smród pożaru, słyszałam w głowie krzyki ludzi, wycie syren i przeraźliwy strach o najbliższych. Moment, w którym stojący przede mną policjant zdjął maskę i hełm, prześladował mnie do teraz. Błyszcząca w słońcu złota obrączka i zielone oczy przepełnione żalem. Facet, którego kochałam do szaleństwa, któremu urodziłam córkę, okazał się kłamliwym gnojem. Finn niestety nie był wcale lepszy, gdy w pogoni za zemstą rzucił się na osobę odpowiedzialną za całe to zamieszanie. Przeklęta Joanna, przeklęty McDucan, przeklęte Sydney! Pokręciłam głową, prychając pod nosem, i otrząsnęłam się ze złych wspomnień. Miałam po dziurki w nosie facetów z przeszłością i przygód.
Wstałam i wygładziłam materiał sukni. Wyprostowałam się i z podniesioną głową wyszłam do głównej sali, by za kilka minut powitać pierwszych gości.
Pierwsza wystawa, którą zorganizowałam dwa lata temu, okazała się spektakularnym sukcesem. Po wszystkich dramatycznych wydarzeniach i wyjeździe do Houston nie mogłam przestać malować i w niedługim czasie nasza posiadłość zaczęła niemal tonąć w obrazach. Sprzedawałam je na portalach aukcyjnych, ale na dłuższą metę nie o tym marzyłam. I tak, podążając za głosem serca, otworzyłam Ava J Gallery.
Pierwsi koneserzy przechadzali się między obrazami, komentując z uznaniem oglądane dzieła i sącząc schłodzonego szampana. Krążyłam dookoła nich, witając się i prowadząc krótkie niezobowiązujące rozmowy. Kątem oka zerknęłam na Katie, moją agentkę, która zbierała pierwsze zamówienia na obrazy. Uf… czyli dobrze czułam, że ta wystawa również znajdzie swoich odbiorców.
– Muszę przyznać, że to dość… nietypowa koncepcja i tematyka. – Usłyszałam za sobą głęboki głos, na którego dźwięk całe moje ciało pokryło się gęsią skórką.
Odwróciłam się gwałtownie, prawie zderzając z męskim torsem, który stał tuż za mną. Zadarłam głowę i na moment zamarłam, wpatrując się w niezwykłe bursztynowe oczy, otoczone gęstymi czarnymi rzęsami. Nie mogłam się oprzeć i zlustrowałam mężczyznę naruszającego moją przestrzeń osobistą i najwyraźniej wcale niemającego z tego powodu wyrzutów sumienia.
Był cholernie wysoki, bo nawet w wysokich szpilkach musiałam zadzierać głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Moją uwagę przykuły też czarne lśniące włosy, mocno wygolone po bokach i gładko zaczesane do tyłu. Niezwykłej barwy oczy, oliwkowa karnacja, silna szczęka pokryta idealnie przystrzyżonym, kilkudniowym zarostem, szeroka klatka piersiowa i zdecydowanie atletyczna budowa sprawiły natomiast, że przełknęłam ślinę. Cholera, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie popatrzę na faceta, który jednym spojrzeniem zburzy mój spokój, a ten tu zaburzał dużo więcej niż tylko spokój.
Przechylił lekko głowę, unosząc przy tym kącik ust, i nie pozostawał mi dłużny w otaksowywaniu ciała.
– Nietypowa koncepcja? – zapytałam głosem zachrypniętym z emocji.
– Zdaje się, że nie tylko to jest wyjątkowe na tej wystawie – odparł. – Salvatore Bastoni. – Wyciągnął rękę, przedstawiając się.
– Ava Jankee. – Podałam mu swoją dłoń, czując, jak delikatnie ją ściska.
– No proszę, a więc to twoje dzieła. – Uśmiechnął się, pokazując rząd idealnych białych zębów.
– Jakoś tak wyszło. – Zaśmiałam się. – Czy któryś obraz wpadł ci w oko?
– Ten przed nami. – Wskazał głową płótno. – Bije od niego mnóstwo emocji. – Upił łyk szampana.
– Tak – powiedziałam cicho i zapatrzyłam się na kompozycję, która kosztowała mnie ogromną ilość energii.
Ciemność i purpura przenikały się w tle, będąc idealnym odzwierciedleniem tego, co targało wówczas moją duszą. Dwa niezwykle realistyczne ranne i pokiereszowane feniksy były tu głównymi bohaterami. Jeden właśnie wzbijał się do lotu, patrząc prosto w kierunku światła przebijającego się przez kłębiące się na niebie burzowe chmury. Dookoła niego krążyły opadające, poszarpane pióra, a ze złocistych oczu płynęły błyszczące łzy. Drugi, pokryty żarem i popiołem, leżał na ziemi z połamanymi skrzydłami, z żalem patrząc za odlatującą partnerką. Dokładnie tak czułam się, gdy ostatni raz widziałam Finna McDucana. Pokiereszowana i z podciętymi skrzydłami uciekłam najdalej, jak się dało, nie oglądając się za siebie, mimo że moje serce rozpadło się na miliony kawałków.
– Przyznaję, że chętnie poznałbym historię, która zainspirowała cię do stworzenia takich emocji na płótnie. – Wbił we mnie poważne spojrzenie.
Zerknęłam na niego, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ten facet był mocno niepokojący.
– Salvatore. – Usłyszałam męski głos z wyraźnym akcentem. – Wszędzie cię szukałem. Och, witaj. – Skinął mi głową i tak jak jego przyjaciel otaksował mnie wzrokiem.
– Dobry wieczór.
– Chyba muszę was przedstawić. – Mój rozmówca, przewracając oczami, westchnął, co wyglądało komicznie, zważywszy na jego posturę. – Ava Jankee. – Wskazał mnie rękę. – Mój wspólnik i przyjaciel, Tristan Romano.
– Cześć. – Podałam mu rękę.
– Miło mi. – Ku mojemu zaskoczeniu uniósł ją, składając na grzbiecie delikatny pocałunek.
Zerknęłam na Salvatore i nie umknął mi błysk w jego oczach. Czyżby nie był zadowolony z przybycia przyjaciela?
– Jestem pewien, że miło wam się tu rozmawia, ale na nas już czas. – Kiwnął na gościa stojącego za moimi plecami. – Vincenzo dzwonił.
– Cholerny Morinello, jak zwykle bez wyczucia czasu – burknął. – Przykro mi, Avo, ale na nas już czas.
Popatrzyłam w jego kierunku i uśmiechnęłam delikatnie.
– Miło mi było was poznać. Kto wie, może jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną. – Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, aby zostawić ich samych.
Silna dłoń zacisnęła się na moim łokciu. Zerknęłam na nią i przeniosłam wzrok na Salvatore, który wpatrywał się we mnie intensywnie.
– Zaczekaj. – Sięgnął do kieszeni i podał mi wizytówkę. – Gdybyś… – Zawahał się. – Gdybyś miała ochotę wyjść na kawę albo potrzebowała pomocy, tu masz mój numer.
Zamrugałam kilka razy, zanim sięgnęłam po karnecik, kiwając głową. Ściskając go w ręku, ruszyłam, klucząc między innymi gośćmi. To było bardzo dziwne i niepokojące spotkanie. Obaj mężczyźni wzbudzili we mnie uczucia, o których od dawna próbowałam zapomnieć.
Podeszłam do Katie i podałam jej karnecik.
– Przechowaj go dla mnie, proszę.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – Kim byli ci przystojniacy?
– Nie jestem pewna, ale intuicja podpowiada mi, że należy trzymać się od nich z daleka.
Wieczór minął spokojnie, umilany kameralnym koncertem lokalnego muzyka jazzowego. Gdy zamknęłam galerię, uniosłam głowę i przez chwilę zapatrzyłam się na rozgwieżdżone niebo nade mną. Zrobiłam to! Kolejny sukces! Gdyby nie obowiązki czekające na mnie w domu, mogłabym śmiało ruszyć z wystawą poza Houston, ale jak na razie cieszyłam się tym, co udało mi się osiągnąć.
Wsiadłam do swojego forda zaparkowanego nieopodal wejścia i powoli ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się na oświetlonym podjeździe. Dochodziła pierwsza w nocy i wewnątrz panowała idealna cisza. Uśmiechnęłam się na widok zabawek, schludnie poukładanych w pudełkach i koszykach.
– Jak poszło? – Iris wyrosła w progu kuchni.
– Lepiej niż się spodziewałam. – Wyszczerzyłam się.
– Mówiłam, że ta kolekcja będzie sukcesem! – Chwyciła mnie za ramiona i mocno uściskała.
– A jak w domu?
– Matko, więcej wiary. Przecież wiesz, że nie ma takich sytuacji, które by mnie zaskoczyły.
– Oj, no wiem. Tak tylko pytam. – Pochyliłam się, aby zdjąć niewygodne szpilki.
– Przyszedł do ciebie list – wypaliła.
Przymknęłam oczy i zwilżyłam suche usta.
– Trzeba było go od razu wywalić.
– Ava – westchnęła – może w końcu przeczytasz…
– Nie chcę czytać tych popłuczyn, Iris! – Czułam, jak dawno pogrzebany gniew znowu płonie tuż pod moją skórą.
Wstawiłam buty do szafki i zacisnęłam palce na liście, czytając odręcznie wykaligrafowane pismo. _Ava Collins…_ Od dawna już nią nie byłam. Po powrocie do Stanów wróciłam do swojego panieńskiego nazwiska. Nie chciałam być już panią Collins. Alex złamał mi serce, a Finn podeptał to, co z niego zostało.
– Mam prośbę, jeśli przyjdzie kolejny, zacznij odmawiać doręczenia.
– Ale…
– Nie. – Pokręciłam głową. – Ava Collins tu nie mieszka. Ona już nie istnieje, rozumiesz?
– Jak chcesz. – Wyciągnęła rękę i pogładziła mnie po ramieniu. – Daj, wyrzucę to. – Zabrała list i ruszyła ciemnym korytarzem do swojego pokoju.
Wzięłam szybki prysznic i ubrana w luźną koszulkę wsunęłam się pod chłodną pościel, odganiając od siebie wspomnienia zielonych oczu i niezwykłych tatuaży.