Odurzeni wspomnieniami - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Odurzeni wspomnieniami - ebook
„Dołączył do Lucy Ann, przygarnął ją do siebie. Pragnienie pulsowało w nim, domagało się spełnienia. Przywarli do siebie, sycąc się bliskością, dotykając i poznając na nowo, rozkoszując chwilą i chcąc przedłużyć ją w nieskończoność. Zdyszane oddechy, pieszczota za pieszczotą, pocałunek za pocałunkiem...”.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2590-8 |
Rozmiar pliku: | 760 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Elliot Starc od dziecka żył w poczuciu zagrożenia. Ojciec miał ciężką rękę, a syna nie oszczędzał. Później, gdy został kierowcą Formuły 1 i podróżował po świecie, wiele ryzykował, zdobywając informacje dla Interpolu.
Jednak nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że może zostać uprowadzony.
Kiedy wreszcie się ocknął, był wściekły. Zwłaszcza gdy uzmysłowił sobie, że ma skrępowane ręce. Daremnie próbował je oswobodzić i jakoś się pozbierać.
Nie był w stanie zebrać myśli. Ostatnie, co pamiętał, to wieczór kawalerski w Atlancie w Georgii. Później była już absolutna pustka. Teraz ma ręce w kajdankach, zawiązane oczy. Co się dzieje, do cholery? Najprawdopodobniej znajduje się w samochodzie, luksusowym i wykończonym skórą, sądząc po zapachu. Po dźwiękach niewiele mógł wywnioskować, dobiegał go jedynie delikatny pomruk silnika. Po chwili usłyszał odgłos otwieranej puszki i bardzo niewyraźną muzykę, najpewniej ze słuchawek.
– Obudził się – dobiegł go stłumiony szept, zbyt cichy, by rozpoznać mówiącego.
– Niech to diabli! – syknął ktoś.
– Hej! – zawołał Elliot, lecz z jego gardła wydobył się tylko chrapliwy szept. Odchrząknął i ponowił próbę. – Nie wiem, o co chodzi, ale możemy pogadać o okupie…
Od razu rozpoznał ten przeciągły dźwięk: zamknięto wewnętrzną szybę oddzielającą kabinę od kierowcy. Zrobiło się cicho. Jest sam, nie ma do kogo się odezwać w tym…
Może to limuzyna? Ale kto bierze limuzynę, żeby kogoś uprowadzić?
Gdy się zatrzymają, będzie gotowy do akcji. Niech tylko odsłonią mu oczy. Da sobie radę nawet ze skrępowanymi rękami. Jest doskonale wyszkolony, zna siedem różnych sposobów samoobrony. Może posłużyć się stopami, ramionami i masą ciała.
Nie ma mowy, by poddał się bez walki.
Autostradę opuścili jakieś dwadzieścia minut temu, teraz jechali boczną drogą. Nie potrafił ocenić, czy jadą na północ, południe czy na zachód. Może być gdziekolwiek, poczynając od Florydy przez Missisipi do Karoliny Południowej. Wrogów ma wszędzie, na całym świecie. Przysporzył ich sobie co niemiara misjami dla Interpolu i zwycięstwami w wyścigach samochodowych.
Poza tym jeszcze ta cała rzesza wkurzonych byłych dziewczyn… Skrzywił się mimowolnie. Zbyt dużo tych reminiscencji. W zasadzie wszystkie mało przyjemne – z wyjątkiem jednej. Lucy Ann Joyner. Jednak nawet to schrzanił.
Dość tego. Czas wrócić do teraźniejszości. Pierwsze promienie słońca zaczynały przeświecać przez opaskę zasłaniającą oczy. Jedno jest pewne: samochód ma doskonałe amortyzatory. Inaczej szczękałby zębami na tej pełnej kolein drodze, choć ze złości zaciskał je z całej siły.
Nie mógł pojąć, jak dał się tak zaskoczyć. Wieczór kawalerski Rowana Boothe’a odbywał się w kasynie w Atlancie. Chciał tylko sięgnąć po butelkę whisky, lecz nim dotknął szkła, ktoś przywalił mu w głowę.
Dlaczego go porwano? Czy porywaczom chodzi o pieniądze? A może ktoś odkrył jego tajne powiązania z Interpolem? Jeśli tak, to czy zamierza je w jakiś sposób wykorzystać?
Żył pełną piersią, chciał nadrobić czas stracony w młodości. Żałował tylko jednego – przyjaźni z Lucy Ann. Znali się od dziecka, byli najbliższymi przyjaciółmi. I nagle ta przyjaźń się rozpadła, co było stokrotnie gorsze od fatalnego wypadku na torze, który w zeszłym roku przytrafił mu się podczas Australian Grand Prix…
Samochód ostro zahamował. Elliot musiał zaprzeć się stopami, by nie zlecieć na podłogę. Starał się wyglądać na rozluźnionego, aby zmylić porywaczy. Lepiej by myśleli, że nadal jest nieprzytomny.
Był przygotowany do walki. Niech tylko nadarzy się sposobność, a da im popalić. Jako współpracownik Interpolu musiał przejść wszechstronne szkolenie, a jazda na torze dodatkowo wyostrzyła mu refleks. Nie ma szans, by porywaczom poszło z nim łatwo.
Miał za sobą trudne dzieciństwo, potem cudem uniknął schroniska dla nieletnich i wylądował w szkole wojskowej. Przyjaźnie, które tam nawiązał, przetrwały lata. Znalazł ludzi podobnych do siebie, wyobcowanych i nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie, odrzucających obowiązujące normy i kierujących się własnymi zasadami. Potem każdy z nich poszedł inną drogą, lecz ich kontakty się nie urwały, zwłaszcza że wszyscy dorywczo współpracowali z Interpolem. Co okazało się mało przydatne, skoro zdołano porwać go z przyjęcia, na którym byli wszyscy kumple.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, ktoś pochylił się nad nim. Przemknęło mu przez myśl, że chyba zna tego człowieka, lecz nim zdążył się zastanowić, zdjęto mu z oczu przepaskę.
Zamrugał i się rozejrzał. Czarna limuzyna, tak jak sądził. Za to widok porywaczy był niesamowitym zaskoczeniem.
– Cześć, Elliot – zagadnął Malcolm Douglas, kumpel ze szkolnej ławy. To on posłał go po butelkę doskonałego trunku. – Już nie śpisz?
Conrad Hughes – kolejny druh, który okazał się zdrajcą – poklepał go po policzku.
– Dla mnie wyglądasz na obudzonego.
Elliot zmełł pod nosem przekleństwo. Porwali go z imprezy w kasynie, a on uważał ich za przyjaciół.
– Może ktoś zechce mnie oświecić, co się dzieje?
Patrzył na nich badawczo. Jeszcze wczoraj świetnie się bawili, do późnej nocy. Teraz światło poranka padało na ich twarze, w tle jaśniały w słońcu potężne dęby. Powietrze było przesycone aromatem jaśminu. Po co go tutaj przywieźli?
– No więc? – zagadnął, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Do cholery, co wy knujecie? – zapytał, z trudem hamując złość. Najchętniej dałby im dobrego kopa. – Mam nadzieję, że przywieźliście mnie na to odludzie z naprawdę istotnego powodu.
Conrad klepnął go po plecach.
– Sam się zaraz przekonasz.
Wygramolił się z samochodu, stanął na pokrytej kurzem kamienistej drodze. Wokół ciągnął się las dębów i sosen. Zupełne odludzie.
– Mówcie, i to już, bo inaczej spuszczę wam łomot.
Malcolm oparł się o bok limuzyny.
– Zapomniałeś, że masz skrępowane ręce? Mów tak dalej, a długo poczekasz, aż cię rozkujemy.
– Bardzo zabawne. – Zacisnął zęby. – Wydawało mi się, że to pan młody jest narażony na psikusy.
Conrad uśmiechnął się szeroko.
– O to się nie martw. Rowan chyba właśnie się obudził i zobaczył swój nowy tatuaż.
Elliot wyciągnął przed siebie skute ręce.
– A to? Co to ma być? Ja się nie żenię.
I nie zamierza. Nigdy.
Malcolm cofnął się lekko i gestem głowy wskazał ścieżkę wiodącą w sosnową gęstwinę. Gdzieniegdzie pojedyncza magnolia pięła się ku słońcu.
– Zamiast bawić się w wyjaśnienia, przekonasz się na własne oczy. Chodź.
Jakby miał wybór. Kumple wymyślili jakiś dowcip i nie zamierzają rezygnować. Fakt, ostatnimi czasy był w podłym nastroju. Od zerwania z Gianną. A nawet jeszcze wcześniej. Odkąd Lucy Ann przestała być jego asystentką i na dobre zniknęła z jego życia.
Do diabła, naprawdę powinien rozładować złe emocje za kółkiem, puścić się pełnym gazem w siną dal…
Po kilku krokach ogarnęło go dziwne przeczucie. Chyba już tu kiedyś był. Drzewa się rozrosły, wszystko się trochę zmieniło, jednak tak, przecież zna tę okolicę. To tu się bawił, gdy był dzieckiem. Biednym dzieckiem chowanym przez ojca pijaka. Niewielkie rolnicze miasteczko w pobliżu Columbii, stolicy stanu. Miejsce uważane za rajski zakątek.
Dla niego to zawsze był przedsionek piekła.
Choć dziś to piekło lśniło w porannym słońcu. Ruszył w stronę polany, wszedł na pokryty kurzem znajomy podjazd. W cieniu ogromnego, co najmniej stuletniego dębu stał wiejski drewniany dom. Pod tym dębem bawił się w dzieciństwie i marzył, by tu zostać i nie wracać do swojego domu.
Przychodził tu z Lucy Ann, do domu jej cioci. Oboje uwielbiali to miejsce, tu czuli się bezpieczni. Dlaczego kumple go tutaj przywieźli, jaki mają w tym cel?
Gałęzie kołysały się na wietrze. Naraz jego uwagę przykuł jakiś dźwięk. To huśtawka zawieszona na grubym konarze, na niej odwrócona tyłem kobieta. Zastygł. Nagle wszystko stało się jasne: chodzi o konfrontację z Lucy Ann. Przyciągnęli go siłą, bo przez jedenaście miesięcy ani on, ani ona nie zdołali się przemóc, by zrobić pierwszy krok.
Wiedziała o ich zamiarach? Może w końcu się przełamała, uznała, że nie chce tracić z nim kontaktu? Może zmieniła zdanie? Ale jeśli tak, to czemu uciekać się do podchodów?
Ostatni rok zapadł mu w pamięć, nie da się łatwo go wymazać. Jednak na myśl, że znów porozmawiają, ściskało go w żołądku.
Jak urzeczony wpatrywał się w dziewczynę na huśtawce. Szczupła kobieca sylwetka, jasnobrązowe włosy opadające na ramiona. Do diabła, to już jedenaście miesięcy. Najlepsza przyjaciółka od lat. I wystarczyła jedna szalona noc, by zniszczyć tę ich przyjaźń.
Dał jej wolną rękę. I do tej pory się do niego nie odezwała. Ufał jej bezgranicznie, a ona w ciągu zaledwie jednego dnia skreśliła go ze swego życia. Z nikim nie był tak blisko, nawet z kumplami ze szkoły. Z Lucy Ann łączyło go tak wiele, całe dzieciństwo i młodość. To było coś więcej niż zwykła przyjaźń.
Tak przynajmniej sądził.
Jak zahipnotyzowany ruszył w jej stronę. Wciąż miał skute kajdankami ręce. Nie odrywał oczu od bujającej się dziewczyny. Linia jej szyi przywołała wspomnienie jaśminowego zapachu. Widok sukienki lekko opadającej na jedno ramię przypomniał mu dawne czasy, gdy Lucy Ann nosiła ubrania podarowane przez sąsiadów.
Odbijała się nogą od ziemi, bujając się w przód i w tył. Nagły poryw wiatru obrócił huśtawkę w jego stronę.
Zamarł. Tak, to Lucy Ann. Ale patrzy na niego wielkimi, pełnymi zdumienia oczami. Czyli ona też o niczym nie wie. Nie zdążył pożałować, że do tego spotkania nie doszło z jej inicjatywy, bo jego wzrok nagle się zatrzymał.
Lucy Ann tuliła w ramionach niemowlę okryte niebieskim kocykiem. I karmiła je piersią.
Przytuliła do siebie synka i zszokowanym wzrokiem patrzyła na Elliota, przyjaciela z dzieciństwa, byłego szefa. Byłego kochanka. Ojca jej dziecka.
Miliony razy obmyślała sobie scenę, gdy mówi mu o synu, lecz nie wyobrażała jej sobie w taki sposób. Elliot pojawił się znienacka. W kajdankach? Czyli nie zamierzał się z nią spotkać. Kusiła los, zwlekając tak długo z poinformowaniem go o dziecku, a potem Elliot się ulotnił i rozpłynął w powietrzu. Nie miała szans go odnaleźć.
Teraz nie ma wyjścia.
Korciło ją, by pobiec do niego w imię dawnej przyjaźni, lecz widok jego przyjaciół i kajdanków na rękach Elliota powiedział jej wszystko. Elliot nie przejrzał nagle na oczy i nie przyszedł przepraszać. Został zaciągnięty siłą.
A niech go szlag! Ona też ma swoją dumę.
Gdyby nie niemowlę, pobiegłaby do domu. Ostrożnie odsunęła dziecko od piersi, poprawiła ubranie, przełożyła synka na ramię i poklepała go po pleckach. Nie odrywała oczu od Elliota, starając się wyczuć jego nastrój.
Przyglądał się jej spod przymrużonych powiek. Było jasne, że dłużej nie może zwlekać z wyjaśnieniami. Powinna wcześniej powiedzieć mu o Elim. Na początku ciąży wiele razy się do tego zbierała, lecz w ostatniej chwili tchórzyła. Potem nie mogła mu darować, że ponownie zaręczył się z Gianną. Była na niego tak wściekła, że bez problemu trzymała się na dystans. Nie chciała, by przez nią zerwał zaręczyny. Postanowiła powiedzieć mu o dziecku, gdy już będzie po ślubie. W ten sposób do niczego go nie zobliguje. Choć na samą myśl, że poślubi seksbombę, robiło się jej niedobrze.
Teraz stał przed nią wysoki, muskularny, z krótko przyciętymi płowymi włosami. Czarna koszula, dżinsy. Policzki ocienione jednodniowym zarostem, przymrużone zielone oczy. Niegrzeczny chłopiec, który zawsze miał w sobie coś.
Znała go jak nikt. Łącznie z blizną na łokciu, którą jakoby zostawił upadek z roweru. Tylko ona wiedziała, że to ślad po klamrze od pasa, którym zbił go ojciec. Łączyło ich tyle wspólnych historii, a teraz jeszcze dziecko.
Zatrzymała się i przeniosła wzrok na jego kumpli. Wiecznie zadumany Conrad, czaruś Malcolm. Oczywiście, że go tu przyciągnęli siłą. Obaj pławią się w szczęściu małżeńskim i uważają, że każdy tylko o tym marzy. Z tą myślą przewieźli tu Elliota. To nimi kierowało.
Nie miała zamiaru się wiązać, a już na pewno nie z Elliotem, największym playboyem pod słońcem.
– Może go rozkujecie i zostawicie nas samych, żebyśmy mogli porozmawiać?
Conrad, właściciel kasyna, wyciągnął z kieszeni kluczyki.
– Da się zrobić. Liczę, że nie przyjdzie ci do głowy żaden głupi pomysł i nie rzucisz się na nas z pięściami za ten żarcik?
Żarcik? To jest jej życie, a oni z nim igrają. Zagotowało się w niej. Elliot uśmiechnął się z przymusem.
– Jasne, że nie. Zdejmij te kajdanki. Mam zbyt zdrętwiałe ręce, żeby wam przyłożyć.
Malcolm wziął od Conrada kluczyki i otworzył zamki. Elliot przez chwilę w milczeniu masował nadgarstki, wyciągnął ręce w górę.
Naprawdę musi robić się z roku na rok bardziej przystojny? Zwłaszcza gdy ona od wczoraj nie miała czasu, by wziąć prysznic, bo Eli tak marudził?
Zwilżyła usta, gorączkowo szukając sposobu na rozładowanie atmosfery.
– Malcolm, Conrad. – Popatrzyła na jego kumpli. – Rozumiem, że chcieliście dobrze, ale chyba pora, żebyście nas zostawili. Elliot i ja mamy z sobą do pogadania.
Eli beknął. Lucy Ann przewróciła oczami i ułożyła sobie synka na ramieniu. Spojrzenie Elliota jej ciążyło.
Malcolm klepnął Elliota po plecach.
– Później nam podziękujesz.
Conrad posłał Lucy Ann poważne spojrzenie.
– W razie czego daj znać. Mówię serio.
Odwrócili się i zniknęli w lesie. Po raz pierwszy od jedenastu miesięcy była z Elliotem sam na sam.
No, nie do końca. Przycisnęła do siebie synka, aż zaczął się wyrywać.
Elliot wsunął ręce w kieszenie, ale się nie ruszył.
– Od dawna mieszkasz u ciotki?
– Od wyjazdu z Monte Carlo. – Była tu przez cały czas. Gdyby chciał ją odnaleźć… Niby gdzie miała się podziać? Wprawdzie odłożyła trochę pieniędzy, jednak zamieszkanie tutaj było najrozsądniejsze.
– Z czego się utrzymujesz?
– To nie twoja sprawa. – Uniosła dumnie głowę. Gdyby chciał, mógł wszystkiego się dowiedzieć, mając takie wejścia w Interpolu.
Jak widać, nie chciał. Nawet nie próbował. I to najmocniej ją bolało. Przez te wszystkie miesiące liczyła, że może postara się ją znaleźć, że dowie się, że jest w ciąży. Że może przyjedzie.
– Nie moja sprawa? – Podszedł bliżej. Widziała, że z trudem tłumi gniew. – Naprawdę? Chyba oboje wiemy, że to jak najbardziej moja sprawa.
– Odłożyłam sporo pieniędzy, kiedy pracowałam dla ciebie. – Elliot hojnie jej płacił, gdy była jego asystentką. – Teraz też zarabiam, tworzę i prowadzę strony internetowe. Wystarcza mi. – Wkurzyło ją to gadanie o bzdetach i unikanie tematu dziecka śpiącego w jej ramionach. – Miałeś miesiące na zadawanie takich pytań, jednak wolałeś milczeć. Jeśli ktoś może być wściekły, to ja.
– Ty też milczałaś, choć miałaś ważniejszy powód, żeby się odezwać. – Wzrokiem wskazał chłopca. – To moje dziecko.
– Mówisz z wielkim przekonaniem.
– Znam cię. Czytam w twoich oczach.
Z takim stwierdzeniem nie mogła dyskutować.
– Ma na imię Eli. Tak, to twój syn. Ma dwa miesiące.
Elliot wyjął ręce z kieszeni.
– Chcę go potrzymać.
Zamarła. Tyle razy oczami wyobraźni widziała tę chwilę, ale teraz to dzieje się naprawdę. Nie sądziła, że tak mocno to przeżyje, że przepełni ją aż tyle emocji. Podała dziecko Elliotowi. Nie odrywała oczu od jego twarzy. Dziwne, lecz niczego nie potrafiła z niej wyczytać. A przecież zawsze byli z sobą zżyci, jedno kończyło myśl drugiego, porozumiewali się spojrzeniami.
Teraz był dla niej jak ktoś zupełnie obcy.
Z nieprzeniknioną twarzą wpatrywał się w dziecko, trzymając je w mocnych dłoniach. Eli był w niebieskich śpioszkach, promienie słońca przeświecające przez liście rozświetlały jego jasne włoski. Scena jak z bajki, lecz tak odległa od rzeczywistości, że serce jej pękało na myśl, jak powinno, jak mogłoby być.
Wreszcie Elliot oderwał oczy od słodkiej buzi niemowlęcia i popatrzył na Lucy Ann. W jego oczach widziała gniew i ból.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
Zżerało ją poczucie winy. Wprawdzie próbowała się z nim skontaktować, lecz bez przekonania. Mogła się bardziej przyłożyć. Duma… Niech to diabli. Wszystkie tłumaczenia były naciągane, nawet dla niej samej.
– Zaręczyłeś się. Nie chciałam niczego popsuć.
– Nie miałaś zamiaru mi powiedzieć? – zapytał pełnym niedowierzania głosem. Przeniósł wzrok na synka śpiącego na jego piersi. Tak smacznie, jakby to było jego stałe miejsce.
– Ale skąd. Oczywiście, że chciałam, ale dopiero po ślubie. – Otarła o sukienkę zwilgotniałe dłonie. – Nie chciałam, żebyś przeze mnie stracił wielką miłość.
Hm, mogła darować sobie tę zjadliwą uwagę, ale w sumie to mu się należało.
– Z Gianną już dawno zerwałem. Miesiące temu. Dlaczego się ze mną nie skontaktowałaś?
Nie bardzo mogła odpowiedzieć. Najchętniej by uciekła, lecz Elliot miał jej synka. W dodatku, choć przyznawała to z niechęcią, brakowało jej Elliota. Boleśnie odczuwała ich rozstanie.
– Trudno było cię znaleźć, a sekretarka nie umiała określić, gdzie się podziewasz. – Co ją złościło i niepokoiło jednocześnie, bo wiedziała o jego misjach dla Interpolu. I znała jego niepokorny charakter.
– Widać słabo się starałaś. Wystarczyło pogadać z którymś z moich kumpli. – Przymrużył oczy. – A może to zrobiłaś? Może dlatego mnie tu przywieźli?
Wiele razy rozważała tę możliwość, lecz w ostatniej sekundzie się wycofywała. Nie chciała posuwać się do manipulacji. Zamierzała powiedzieć mu sama, stanąć z nim twarzą w twarz. I to niebawem.
– Żałuję, że tak nie było. To któryś z nich wykazał się inicjatywą, chociaż ciebie to nie obchodziło.
Uff. Skąd ta zjadliwa uwaga?
– Chodzi o Elego. Nie o nas.
– Nie ma już żadnych „nas”. – Delikatnie dotknęła główki synka. Pragnęła znów poczuć go w ramionach. – To się skończyło, kiedy uciekłeś po tamtej upojnej nocy.
– Nigdzie nie uciekłem.
– Wybacz, jeśli twoje ego zostało urażone. – Skrzyżowała ramiona na piersi. Znów poczuła się jak wtedy, gdy byli w piątej klasie i spierali się, czy piłka wyleciała za boisko.
Elliot westchnął i popatrzył na polanę. Silnik limuzyny ożył, po chwili ucichł.
– To niczego nie załatwia – zauważył, odwracając się do Lucy Ann. – Musimy poważnie porozmawiać na temat przyszłości naszego dziecka.
– Zgadzam się. – Oczywiście, że muszą porozmawiać, ale teraz serce waliło w niej niespokojnie. Z trudem zbierała myśli. Wyjęła dziecko z ramion Elliota. – Pogadamy jutro, kiedy trochę ochłoniemy.
– Skąd mam wiedzieć, czy nie znikniesz z moim synem? – Z ociąganiem oddał jej dziecko.
Jego syn. Nawet w tonie głosu zabrzmiała zaborczość. Przytuliła synka do siebie, wciągając w nozdrza słodki zapach niemowlęcia. Czuła na szyi jego delikatny policzek. Poczuła się pewniej. Zapanuje nad uczuciami do Elliota, okiełzna emocje. Nikt i nic nie wpłynie na przyszłość dziecka.
– Elliot, ja byłam tu przez cały czas. Ty nawet się nie zainteresowałeś. – To gorzka pigułka do przełknięcia. Wskazała na zakurzoną drogę. – Teraz też nie pojawiłeś się tu z własnej woli. To kumple cię tutaj zaciągnęli.
Powoli okrążył huśtawkę i zatrzymał się tuż przed Lucy Ann. Zawsze poruszał się z wdziękiem. Zadziwiająca umiejętność jak na kogoś, kto żył na krawędzi.
Mimowolnie odżyły wspomnienia, wręcz czuła na skórze jego dotyk. Wiatr niósł lekki zapach wody po goleniu i piżma.
– Elliot, naprawdę uważam, że powinieneś…
– Lucy Ann – wszedł jej w słowo. – Może ci to umknęło, ale moi przyjaciele zostawili mnie samego. Bez samochodu. – Pochylił się lekko, nadal przytrzymując dłonią linę, na której wisiała huśtawka. Był tak blisko, że niemal czuła szorstki dotyk jego zarostu. – Czyli niezależnie od tego, czy sobie pogadamy, czy nie, jesteś na mnie skazana.
Elliot Starc od dziecka żył w poczuciu zagrożenia. Ojciec miał ciężką rękę, a syna nie oszczędzał. Później, gdy został kierowcą Formuły 1 i podróżował po świecie, wiele ryzykował, zdobywając informacje dla Interpolu.
Jednak nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że może zostać uprowadzony.
Kiedy wreszcie się ocknął, był wściekły. Zwłaszcza gdy uzmysłowił sobie, że ma skrępowane ręce. Daremnie próbował je oswobodzić i jakoś się pozbierać.
Nie był w stanie zebrać myśli. Ostatnie, co pamiętał, to wieczór kawalerski w Atlancie w Georgii. Później była już absolutna pustka. Teraz ma ręce w kajdankach, zawiązane oczy. Co się dzieje, do cholery? Najprawdopodobniej znajduje się w samochodzie, luksusowym i wykończonym skórą, sądząc po zapachu. Po dźwiękach niewiele mógł wywnioskować, dobiegał go jedynie delikatny pomruk silnika. Po chwili usłyszał odgłos otwieranej puszki i bardzo niewyraźną muzykę, najpewniej ze słuchawek.
– Obudził się – dobiegł go stłumiony szept, zbyt cichy, by rozpoznać mówiącego.
– Niech to diabli! – syknął ktoś.
– Hej! – zawołał Elliot, lecz z jego gardła wydobył się tylko chrapliwy szept. Odchrząknął i ponowił próbę. – Nie wiem, o co chodzi, ale możemy pogadać o okupie…
Od razu rozpoznał ten przeciągły dźwięk: zamknięto wewnętrzną szybę oddzielającą kabinę od kierowcy. Zrobiło się cicho. Jest sam, nie ma do kogo się odezwać w tym…
Może to limuzyna? Ale kto bierze limuzynę, żeby kogoś uprowadzić?
Gdy się zatrzymają, będzie gotowy do akcji. Niech tylko odsłonią mu oczy. Da sobie radę nawet ze skrępowanymi rękami. Jest doskonale wyszkolony, zna siedem różnych sposobów samoobrony. Może posłużyć się stopami, ramionami i masą ciała.
Nie ma mowy, by poddał się bez walki.
Autostradę opuścili jakieś dwadzieścia minut temu, teraz jechali boczną drogą. Nie potrafił ocenić, czy jadą na północ, południe czy na zachód. Może być gdziekolwiek, poczynając od Florydy przez Missisipi do Karoliny Południowej. Wrogów ma wszędzie, na całym świecie. Przysporzył ich sobie co niemiara misjami dla Interpolu i zwycięstwami w wyścigach samochodowych.
Poza tym jeszcze ta cała rzesza wkurzonych byłych dziewczyn… Skrzywił się mimowolnie. Zbyt dużo tych reminiscencji. W zasadzie wszystkie mało przyjemne – z wyjątkiem jednej. Lucy Ann Joyner. Jednak nawet to schrzanił.
Dość tego. Czas wrócić do teraźniejszości. Pierwsze promienie słońca zaczynały przeświecać przez opaskę zasłaniającą oczy. Jedno jest pewne: samochód ma doskonałe amortyzatory. Inaczej szczękałby zębami na tej pełnej kolein drodze, choć ze złości zaciskał je z całej siły.
Nie mógł pojąć, jak dał się tak zaskoczyć. Wieczór kawalerski Rowana Boothe’a odbywał się w kasynie w Atlancie. Chciał tylko sięgnąć po butelkę whisky, lecz nim dotknął szkła, ktoś przywalił mu w głowę.
Dlaczego go porwano? Czy porywaczom chodzi o pieniądze? A może ktoś odkrył jego tajne powiązania z Interpolem? Jeśli tak, to czy zamierza je w jakiś sposób wykorzystać?
Żył pełną piersią, chciał nadrobić czas stracony w młodości. Żałował tylko jednego – przyjaźni z Lucy Ann. Znali się od dziecka, byli najbliższymi przyjaciółmi. I nagle ta przyjaźń się rozpadła, co było stokrotnie gorsze od fatalnego wypadku na torze, który w zeszłym roku przytrafił mu się podczas Australian Grand Prix…
Samochód ostro zahamował. Elliot musiał zaprzeć się stopami, by nie zlecieć na podłogę. Starał się wyglądać na rozluźnionego, aby zmylić porywaczy. Lepiej by myśleli, że nadal jest nieprzytomny.
Był przygotowany do walki. Niech tylko nadarzy się sposobność, a da im popalić. Jako współpracownik Interpolu musiał przejść wszechstronne szkolenie, a jazda na torze dodatkowo wyostrzyła mu refleks. Nie ma szans, by porywaczom poszło z nim łatwo.
Miał za sobą trudne dzieciństwo, potem cudem uniknął schroniska dla nieletnich i wylądował w szkole wojskowej. Przyjaźnie, które tam nawiązał, przetrwały lata. Znalazł ludzi podobnych do siebie, wyobcowanych i nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie, odrzucających obowiązujące normy i kierujących się własnymi zasadami. Potem każdy z nich poszedł inną drogą, lecz ich kontakty się nie urwały, zwłaszcza że wszyscy dorywczo współpracowali z Interpolem. Co okazało się mało przydatne, skoro zdołano porwać go z przyjęcia, na którym byli wszyscy kumple.
Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, ktoś pochylił się nad nim. Przemknęło mu przez myśl, że chyba zna tego człowieka, lecz nim zdążył się zastanowić, zdjęto mu z oczu przepaskę.
Zamrugał i się rozejrzał. Czarna limuzyna, tak jak sądził. Za to widok porywaczy był niesamowitym zaskoczeniem.
– Cześć, Elliot – zagadnął Malcolm Douglas, kumpel ze szkolnej ławy. To on posłał go po butelkę doskonałego trunku. – Już nie śpisz?
Conrad Hughes – kolejny druh, który okazał się zdrajcą – poklepał go po policzku.
– Dla mnie wyglądasz na obudzonego.
Elliot zmełł pod nosem przekleństwo. Porwali go z imprezy w kasynie, a on uważał ich za przyjaciół.
– Może ktoś zechce mnie oświecić, co się dzieje?
Patrzył na nich badawczo. Jeszcze wczoraj świetnie się bawili, do późnej nocy. Teraz światło poranka padało na ich twarze, w tle jaśniały w słońcu potężne dęby. Powietrze było przesycone aromatem jaśminu. Po co go tutaj przywieźli?
– No więc? – zagadnął, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Do cholery, co wy knujecie? – zapytał, z trudem hamując złość. Najchętniej dałby im dobrego kopa. – Mam nadzieję, że przywieźliście mnie na to odludzie z naprawdę istotnego powodu.
Conrad klepnął go po plecach.
– Sam się zaraz przekonasz.
Wygramolił się z samochodu, stanął na pokrytej kurzem kamienistej drodze. Wokół ciągnął się las dębów i sosen. Zupełne odludzie.
– Mówcie, i to już, bo inaczej spuszczę wam łomot.
Malcolm oparł się o bok limuzyny.
– Zapomniałeś, że masz skrępowane ręce? Mów tak dalej, a długo poczekasz, aż cię rozkujemy.
– Bardzo zabawne. – Zacisnął zęby. – Wydawało mi się, że to pan młody jest narażony na psikusy.
Conrad uśmiechnął się szeroko.
– O to się nie martw. Rowan chyba właśnie się obudził i zobaczył swój nowy tatuaż.
Elliot wyciągnął przed siebie skute ręce.
– A to? Co to ma być? Ja się nie żenię.
I nie zamierza. Nigdy.
Malcolm cofnął się lekko i gestem głowy wskazał ścieżkę wiodącą w sosnową gęstwinę. Gdzieniegdzie pojedyncza magnolia pięła się ku słońcu.
– Zamiast bawić się w wyjaśnienia, przekonasz się na własne oczy. Chodź.
Jakby miał wybór. Kumple wymyślili jakiś dowcip i nie zamierzają rezygnować. Fakt, ostatnimi czasy był w podłym nastroju. Od zerwania z Gianną. A nawet jeszcze wcześniej. Odkąd Lucy Ann przestała być jego asystentką i na dobre zniknęła z jego życia.
Do diabła, naprawdę powinien rozładować złe emocje za kółkiem, puścić się pełnym gazem w siną dal…
Po kilku krokach ogarnęło go dziwne przeczucie. Chyba już tu kiedyś był. Drzewa się rozrosły, wszystko się trochę zmieniło, jednak tak, przecież zna tę okolicę. To tu się bawił, gdy był dzieckiem. Biednym dzieckiem chowanym przez ojca pijaka. Niewielkie rolnicze miasteczko w pobliżu Columbii, stolicy stanu. Miejsce uważane za rajski zakątek.
Dla niego to zawsze był przedsionek piekła.
Choć dziś to piekło lśniło w porannym słońcu. Ruszył w stronę polany, wszedł na pokryty kurzem znajomy podjazd. W cieniu ogromnego, co najmniej stuletniego dębu stał wiejski drewniany dom. Pod tym dębem bawił się w dzieciństwie i marzył, by tu zostać i nie wracać do swojego domu.
Przychodził tu z Lucy Ann, do domu jej cioci. Oboje uwielbiali to miejsce, tu czuli się bezpieczni. Dlaczego kumple go tutaj przywieźli, jaki mają w tym cel?
Gałęzie kołysały się na wietrze. Naraz jego uwagę przykuł jakiś dźwięk. To huśtawka zawieszona na grubym konarze, na niej odwrócona tyłem kobieta. Zastygł. Nagle wszystko stało się jasne: chodzi o konfrontację z Lucy Ann. Przyciągnęli go siłą, bo przez jedenaście miesięcy ani on, ani ona nie zdołali się przemóc, by zrobić pierwszy krok.
Wiedziała o ich zamiarach? Może w końcu się przełamała, uznała, że nie chce tracić z nim kontaktu? Może zmieniła zdanie? Ale jeśli tak, to czemu uciekać się do podchodów?
Ostatni rok zapadł mu w pamięć, nie da się łatwo go wymazać. Jednak na myśl, że znów porozmawiają, ściskało go w żołądku.
Jak urzeczony wpatrywał się w dziewczynę na huśtawce. Szczupła kobieca sylwetka, jasnobrązowe włosy opadające na ramiona. Do diabła, to już jedenaście miesięcy. Najlepsza przyjaciółka od lat. I wystarczyła jedna szalona noc, by zniszczyć tę ich przyjaźń.
Dał jej wolną rękę. I do tej pory się do niego nie odezwała. Ufał jej bezgranicznie, a ona w ciągu zaledwie jednego dnia skreśliła go ze swego życia. Z nikim nie był tak blisko, nawet z kumplami ze szkoły. Z Lucy Ann łączyło go tak wiele, całe dzieciństwo i młodość. To było coś więcej niż zwykła przyjaźń.
Tak przynajmniej sądził.
Jak zahipnotyzowany ruszył w jej stronę. Wciąż miał skute kajdankami ręce. Nie odrywał oczu od bujającej się dziewczyny. Linia jej szyi przywołała wspomnienie jaśminowego zapachu. Widok sukienki lekko opadającej na jedno ramię przypomniał mu dawne czasy, gdy Lucy Ann nosiła ubrania podarowane przez sąsiadów.
Odbijała się nogą od ziemi, bujając się w przód i w tył. Nagły poryw wiatru obrócił huśtawkę w jego stronę.
Zamarł. Tak, to Lucy Ann. Ale patrzy na niego wielkimi, pełnymi zdumienia oczami. Czyli ona też o niczym nie wie. Nie zdążył pożałować, że do tego spotkania nie doszło z jej inicjatywy, bo jego wzrok nagle się zatrzymał.
Lucy Ann tuliła w ramionach niemowlę okryte niebieskim kocykiem. I karmiła je piersią.
Przytuliła do siebie synka i zszokowanym wzrokiem patrzyła na Elliota, przyjaciela z dzieciństwa, byłego szefa. Byłego kochanka. Ojca jej dziecka.
Miliony razy obmyślała sobie scenę, gdy mówi mu o synu, lecz nie wyobrażała jej sobie w taki sposób. Elliot pojawił się znienacka. W kajdankach? Czyli nie zamierzał się z nią spotkać. Kusiła los, zwlekając tak długo z poinformowaniem go o dziecku, a potem Elliot się ulotnił i rozpłynął w powietrzu. Nie miała szans go odnaleźć.
Teraz nie ma wyjścia.
Korciło ją, by pobiec do niego w imię dawnej przyjaźni, lecz widok jego przyjaciół i kajdanków na rękach Elliota powiedział jej wszystko. Elliot nie przejrzał nagle na oczy i nie przyszedł przepraszać. Został zaciągnięty siłą.
A niech go szlag! Ona też ma swoją dumę.
Gdyby nie niemowlę, pobiegłaby do domu. Ostrożnie odsunęła dziecko od piersi, poprawiła ubranie, przełożyła synka na ramię i poklepała go po pleckach. Nie odrywała oczu od Elliota, starając się wyczuć jego nastrój.
Przyglądał się jej spod przymrużonych powiek. Było jasne, że dłużej nie może zwlekać z wyjaśnieniami. Powinna wcześniej powiedzieć mu o Elim. Na początku ciąży wiele razy się do tego zbierała, lecz w ostatniej chwili tchórzyła. Potem nie mogła mu darować, że ponownie zaręczył się z Gianną. Była na niego tak wściekła, że bez problemu trzymała się na dystans. Nie chciała, by przez nią zerwał zaręczyny. Postanowiła powiedzieć mu o dziecku, gdy już będzie po ślubie. W ten sposób do niczego go nie zobliguje. Choć na samą myśl, że poślubi seksbombę, robiło się jej niedobrze.
Teraz stał przed nią wysoki, muskularny, z krótko przyciętymi płowymi włosami. Czarna koszula, dżinsy. Policzki ocienione jednodniowym zarostem, przymrużone zielone oczy. Niegrzeczny chłopiec, który zawsze miał w sobie coś.
Znała go jak nikt. Łącznie z blizną na łokciu, którą jakoby zostawił upadek z roweru. Tylko ona wiedziała, że to ślad po klamrze od pasa, którym zbił go ojciec. Łączyło ich tyle wspólnych historii, a teraz jeszcze dziecko.
Zatrzymała się i przeniosła wzrok na jego kumpli. Wiecznie zadumany Conrad, czaruś Malcolm. Oczywiście, że go tu przyciągnęli siłą. Obaj pławią się w szczęściu małżeńskim i uważają, że każdy tylko o tym marzy. Z tą myślą przewieźli tu Elliota. To nimi kierowało.
Nie miała zamiaru się wiązać, a już na pewno nie z Elliotem, największym playboyem pod słońcem.
– Może go rozkujecie i zostawicie nas samych, żebyśmy mogli porozmawiać?
Conrad, właściciel kasyna, wyciągnął z kieszeni kluczyki.
– Da się zrobić. Liczę, że nie przyjdzie ci do głowy żaden głupi pomysł i nie rzucisz się na nas z pięściami za ten żarcik?
Żarcik? To jest jej życie, a oni z nim igrają. Zagotowało się w niej. Elliot uśmiechnął się z przymusem.
– Jasne, że nie. Zdejmij te kajdanki. Mam zbyt zdrętwiałe ręce, żeby wam przyłożyć.
Malcolm wziął od Conrada kluczyki i otworzył zamki. Elliot przez chwilę w milczeniu masował nadgarstki, wyciągnął ręce w górę.
Naprawdę musi robić się z roku na rok bardziej przystojny? Zwłaszcza gdy ona od wczoraj nie miała czasu, by wziąć prysznic, bo Eli tak marudził?
Zwilżyła usta, gorączkowo szukając sposobu na rozładowanie atmosfery.
– Malcolm, Conrad. – Popatrzyła na jego kumpli. – Rozumiem, że chcieliście dobrze, ale chyba pora, żebyście nas zostawili. Elliot i ja mamy z sobą do pogadania.
Eli beknął. Lucy Ann przewróciła oczami i ułożyła sobie synka na ramieniu. Spojrzenie Elliota jej ciążyło.
Malcolm klepnął Elliota po plecach.
– Później nam podziękujesz.
Conrad posłał Lucy Ann poważne spojrzenie.
– W razie czego daj znać. Mówię serio.
Odwrócili się i zniknęli w lesie. Po raz pierwszy od jedenastu miesięcy była z Elliotem sam na sam.
No, nie do końca. Przycisnęła do siebie synka, aż zaczął się wyrywać.
Elliot wsunął ręce w kieszenie, ale się nie ruszył.
– Od dawna mieszkasz u ciotki?
– Od wyjazdu z Monte Carlo. – Była tu przez cały czas. Gdyby chciał ją odnaleźć… Niby gdzie miała się podziać? Wprawdzie odłożyła trochę pieniędzy, jednak zamieszkanie tutaj było najrozsądniejsze.
– Z czego się utrzymujesz?
– To nie twoja sprawa. – Uniosła dumnie głowę. Gdyby chciał, mógł wszystkiego się dowiedzieć, mając takie wejścia w Interpolu.
Jak widać, nie chciał. Nawet nie próbował. I to najmocniej ją bolało. Przez te wszystkie miesiące liczyła, że może postara się ją znaleźć, że dowie się, że jest w ciąży. Że może przyjedzie.
– Nie moja sprawa? – Podszedł bliżej. Widziała, że z trudem tłumi gniew. – Naprawdę? Chyba oboje wiemy, że to jak najbardziej moja sprawa.
– Odłożyłam sporo pieniędzy, kiedy pracowałam dla ciebie. – Elliot hojnie jej płacił, gdy była jego asystentką. – Teraz też zarabiam, tworzę i prowadzę strony internetowe. Wystarcza mi. – Wkurzyło ją to gadanie o bzdetach i unikanie tematu dziecka śpiącego w jej ramionach. – Miałeś miesiące na zadawanie takich pytań, jednak wolałeś milczeć. Jeśli ktoś może być wściekły, to ja.
– Ty też milczałaś, choć miałaś ważniejszy powód, żeby się odezwać. – Wzrokiem wskazał chłopca. – To moje dziecko.
– Mówisz z wielkim przekonaniem.
– Znam cię. Czytam w twoich oczach.
Z takim stwierdzeniem nie mogła dyskutować.
– Ma na imię Eli. Tak, to twój syn. Ma dwa miesiące.
Elliot wyjął ręce z kieszeni.
– Chcę go potrzymać.
Zamarła. Tyle razy oczami wyobraźni widziała tę chwilę, ale teraz to dzieje się naprawdę. Nie sądziła, że tak mocno to przeżyje, że przepełni ją aż tyle emocji. Podała dziecko Elliotowi. Nie odrywała oczu od jego twarzy. Dziwne, lecz niczego nie potrafiła z niej wyczytać. A przecież zawsze byli z sobą zżyci, jedno kończyło myśl drugiego, porozumiewali się spojrzeniami.
Teraz był dla niej jak ktoś zupełnie obcy.
Z nieprzeniknioną twarzą wpatrywał się w dziecko, trzymając je w mocnych dłoniach. Eli był w niebieskich śpioszkach, promienie słońca przeświecające przez liście rozświetlały jego jasne włoski. Scena jak z bajki, lecz tak odległa od rzeczywistości, że serce jej pękało na myśl, jak powinno, jak mogłoby być.
Wreszcie Elliot oderwał oczy od słodkiej buzi niemowlęcia i popatrzył na Lucy Ann. W jego oczach widziała gniew i ból.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
Zżerało ją poczucie winy. Wprawdzie próbowała się z nim skontaktować, lecz bez przekonania. Mogła się bardziej przyłożyć. Duma… Niech to diabli. Wszystkie tłumaczenia były naciągane, nawet dla niej samej.
– Zaręczyłeś się. Nie chciałam niczego popsuć.
– Nie miałaś zamiaru mi powiedzieć? – zapytał pełnym niedowierzania głosem. Przeniósł wzrok na synka śpiącego na jego piersi. Tak smacznie, jakby to było jego stałe miejsce.
– Ale skąd. Oczywiście, że chciałam, ale dopiero po ślubie. – Otarła o sukienkę zwilgotniałe dłonie. – Nie chciałam, żebyś przeze mnie stracił wielką miłość.
Hm, mogła darować sobie tę zjadliwą uwagę, ale w sumie to mu się należało.
– Z Gianną już dawno zerwałem. Miesiące temu. Dlaczego się ze mną nie skontaktowałaś?
Nie bardzo mogła odpowiedzieć. Najchętniej by uciekła, lecz Elliot miał jej synka. W dodatku, choć przyznawała to z niechęcią, brakowało jej Elliota. Boleśnie odczuwała ich rozstanie.
– Trudno było cię znaleźć, a sekretarka nie umiała określić, gdzie się podziewasz. – Co ją złościło i niepokoiło jednocześnie, bo wiedziała o jego misjach dla Interpolu. I znała jego niepokorny charakter.
– Widać słabo się starałaś. Wystarczyło pogadać z którymś z moich kumpli. – Przymrużył oczy. – A może to zrobiłaś? Może dlatego mnie tu przywieźli?
Wiele razy rozważała tę możliwość, lecz w ostatniej sekundzie się wycofywała. Nie chciała posuwać się do manipulacji. Zamierzała powiedzieć mu sama, stanąć z nim twarzą w twarz. I to niebawem.
– Żałuję, że tak nie było. To któryś z nich wykazał się inicjatywą, chociaż ciebie to nie obchodziło.
Uff. Skąd ta zjadliwa uwaga?
– Chodzi o Elego. Nie o nas.
– Nie ma już żadnych „nas”. – Delikatnie dotknęła główki synka. Pragnęła znów poczuć go w ramionach. – To się skończyło, kiedy uciekłeś po tamtej upojnej nocy.
– Nigdzie nie uciekłem.
– Wybacz, jeśli twoje ego zostało urażone. – Skrzyżowała ramiona na piersi. Znów poczuła się jak wtedy, gdy byli w piątej klasie i spierali się, czy piłka wyleciała za boisko.
Elliot westchnął i popatrzył na polanę. Silnik limuzyny ożył, po chwili ucichł.
– To niczego nie załatwia – zauważył, odwracając się do Lucy Ann. – Musimy poważnie porozmawiać na temat przyszłości naszego dziecka.
– Zgadzam się. – Oczywiście, że muszą porozmawiać, ale teraz serce waliło w niej niespokojnie. Z trudem zbierała myśli. Wyjęła dziecko z ramion Elliota. – Pogadamy jutro, kiedy trochę ochłoniemy.
– Skąd mam wiedzieć, czy nie znikniesz z moim synem? – Z ociąganiem oddał jej dziecko.
Jego syn. Nawet w tonie głosu zabrzmiała zaborczość. Przytuliła synka do siebie, wciągając w nozdrza słodki zapach niemowlęcia. Czuła na szyi jego delikatny policzek. Poczuła się pewniej. Zapanuje nad uczuciami do Elliota, okiełzna emocje. Nikt i nic nie wpłynie na przyszłość dziecka.
– Elliot, ja byłam tu przez cały czas. Ty nawet się nie zainteresowałeś. – To gorzka pigułka do przełknięcia. Wskazała na zakurzoną drogę. – Teraz też nie pojawiłeś się tu z własnej woli. To kumple cię tutaj zaciągnęli.
Powoli okrążył huśtawkę i zatrzymał się tuż przed Lucy Ann. Zawsze poruszał się z wdziękiem. Zadziwiająca umiejętność jak na kogoś, kto żył na krawędzi.
Mimowolnie odżyły wspomnienia, wręcz czuła na skórze jego dotyk. Wiatr niósł lekki zapach wody po goleniu i piżma.
– Elliot, naprawdę uważam, że powinieneś…
– Lucy Ann – wszedł jej w słowo. – Może ci to umknęło, ale moi przyjaciele zostawili mnie samego. Bez samochodu. – Pochylił się lekko, nadal przytrzymując dłonią linę, na której wisiała huśtawka. Był tak blisko, że niemal czuła szorstki dotyk jego zarostu. – Czyli niezależnie od tego, czy sobie pogadamy, czy nie, jesteś na mnie skazana.
więcej..