- promocja
- W empik go
Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r. - ebook
Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r. - ebook
Światowy Bestseller.
W 1943 roku niemiecka armia, spadkobierca tradycji opierającej się na bezwzględnych, doprowadzonych do perfekcji operacjach ofensywnych, uległa własnemu wyczerpaniu oraz wymogom XX-wiecznej, uprzemysłowionej wojny. W swojej nowej książce wielokrotnie nagradzany autor Robert Citino opisuje dzieje konającego i desperacko broniącego się, lecz wciąż niezwykle groźnego i zabójczego Wehrmachtu.
Opierając się na doskonałej znajomości niemieckojęzycznych źródeł, Citino przedstawia świeży, żywy i szczegółowy opis kampanii owego sądnego roku: alianckiego desantu w Afryce Północnej, wielkiego kontruderzenia generała von Mansteina pod Charkowem, niemieckiego ataku na przełęczy Kasserine, tytanicznego starcia czołgów i ludzi na Łuku Kurskim, radzieckich kontrofensyw pod Orłem i Biełgorodem oraz alianckich lądowań na Sycylii i we Włoszech. Poprzez te wydarzenia ukazuje w jaki sposób siły zbrojne historycznie przystosowane do gwałtownych, agresywnych działań reagowały, gdy role się odwróciły; jak, po brutalnych walkach z Rosjanami i Brytyjczykami, niemieccy dowódcy postrzegali swojego najnowszego wroga, U.S. Army; i dlaczego, pomimo przewagi materiałowej i liczebnej, Alianci nie byli w stanie sprawić, aby rok 1943 o wiele bardziej przybliżył ich do ostatecznego rozstrzygnięcia.
Dzięki przenikliwej analizie operacyjnej, którą tak wysoko ceni, Citino stwierdza, że dosłownie każda chybiona niemiecka decyzja – obrona Tunisu, atak pod Kurskiem, a następnie odwołanie ofensywy, porzucenie Sycylii, obrona w wysokich partiach włoskiego „buta”, a następnie niżej, znacznie bliżej jego czubka – miała grono zdecydowanych obrońców w korpusie oficerskim armii. Autor spogląda na te wszystkie starcia z perspektywy każdego narodu biorącego w nich udział i ponad wszelką wątpliwość udowadnia, że poszczególne fronty wzajemnie na siebie oddziaływały.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7889-654-8 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkie książki są owocami współpracy, formą synergii pomiędzy autorem a tymi, którzy dali mu inspirację i wsparcie. Podobnie jak w przypadku wszystkich moich książek, rozpoczynam od podziękowań dla moich mentorów z czasów, gdy byłem studentem ostatniego roku na Indiana University: Barbary i Charlesa Jelavich. Jeszcze dziś nie mogę uwierzyć jak wiele miałem szczęścia i jak byli wspaniali wobec młodego człowieka, który nie był jeszcze pewien, co chce robić w przyszłości. Od tego czasu moi współpracownicy z Lake Erie College oraz Eastern Michigan University – Kim McQuaid, Mark Higbee i Ronald Deplh, by wymienić jedynie kilku – byli dla mnie niezawodnym źródłem pomysłów i rad. Na mojej obecnej uczelni, University of North Texas, a zwłaszcza w jej znakomitym Military History Center, nikt nie mógłby pracować bez pasji. Moi współpracownicy Geoff Wawro oraz Mike Leggiero wydają się nigdy nie przerywać badań i wciąż pisać oraz nieustannie sprawiają, że pragnę dotrzymywać im kroku.
Niniejsza praca stała się lepsza dzięki bystrym spostrzeżeniom moich przyjaciół: Dennisa Schowaltera, Evana Mawdsleya i zwłaszcza Gerharda Weinberga. Wszyscy oni – oraz inni, których jest zbyt wielu, aby o nich wspomnieć – uchronili mnie przed zawstydzającymi błędami, lecz co ważniejsze pomogli mi wyostrzyć moją argumentację. To samo mogę powiedzieć o mojej obecnej grupie studentów ostatniego roku z UNT: Adamie Rinkleffie, Luke’u Truxalu, Charlotte Decoster, Simone De Santiago Ramos i Jesse’em Pylesie, a także o moich dwóch oficerach U.S. Army wykładających obecnie w West Point, Williamie Nance i Davidzie Musicku. Dziękuję im wszystkim i każdemu z osobna.
Jak zwykle ślę specjalne słowa podziękowania wszystkim dobrym ludziom w United States Army Heritage and Education Center (USAHEC) w Carlisle w Pensylwanii. Placówka o światowej klasie; nadzwyczajne zasoby dotyczące historii wojskowości oraz pracownicy tak pomocni, jak tylko to możliwe: w USAHEC można to wszystko znaleźć. Chciałbym podziękować zwłaszcza Louise Arnold-Friend za dostarczanie mi dokumentów i pracę w archiwum zdecydowanie wykraczającą poza jej obowiązki.
Fotografie znajdujące się w książce pochodzą z dwóch źródeł. Paul Sadler służył na wojnie i przywiózł z niej album zdjęć z europejskiego teatru działań. Stanowi on fenomenalne źródło wizualne z epoki, obfitujące w zdjęcia wysokiej jakości. Jego syn, Bruce, był łaskaw pozwolić mi na reprodukcję części owych fotografii. Inne pochodzą od Christiana Ankjersterne, mojego „starego kumpla” z Danii, którego prawdę mówiąc nigdy w rzeczywistości nie spotkałem. Cuda Internetu!
Wreszcie, pod adresem mojej wspaniałej rodziny – mojej żony Roberty oraz trzech błyskotliwych córek, Allison, Laury i Emily – kieruję proste słowo dziękuję: za pomoc, za miłość i za pozwolenie bym żył w teraźniejszości i przeszłości równocześnie.WSTĘP
WPROWADZENIE: NIEMIECKI SPOSÓB PROWADZENIA WOJNY
Wyobraźmy sobie scenę z dobrze znanego epizodu niemieckiej historii wojskowości. Jest listopad 1942 roku. Szaleje wielka wojna, a wszystkie wskaźniki zaczęły nagle przedstawiać ujemne wartości:
***
Generał usiadł przy swoim biurku i szykował się do pisania. To był zły dzień i szczerze mówiąc miał problemy z koncentracją. W ostatnim okresie żył w wielkim napięciu i czuł, że zaczyna się to na nim odbijać. Na jego twarzy pojawił się nawet tik nerwowy, który z całej siły usiłował ukryć, a jego sztabowcy starali się nie zauważać.
„Ciężki dzień”, pomyślał. Nie był pewien czy słowo „ciężki” nie było zbyt delikatne. Ponownie, z frontu napływały złe wieści: ostatecznie załamała się Operacja Hubertus; ostatnie uderzenie w północnym sektorze miasta, a zarazem jego ostatnie słowo – trzeba przyznać, że nie miał silnych argumentów. Cały tydzień przed rozpoczęciem, i klęską, ataku spędził na ciułaniu gdzie tylko się da piechoty, aby w ogóle móc go wyprowadzić. Koniec końców i tak musiał polegać głównie na wojskach inżynieryjnych. Założył, że sobie poradzą. Przecież mogli wysadzać wszystko w powietrze. Byli w tym dobrzy. A w prowadzeniu ognia i manewru? Nie za bardzo. Dotarli bardzo blisko brzegu rzeki – na odległość kilkuset metrów. Jednak to nie wystarczyło. Generał starał się skoncentrować. Porażka Operacji Hubertus była najmniejszym z jego problemów. Z tą wieścią z frontu dałby sobie radę. Problemem były wydarzenia na jego tyłach. Nie był pewien co o nich myśleć. Czy coś takiego kiedykolwiek wcześniej przytrafiło się niemieckiej armii?
Rzucił okiem na mapę sytuacyjną z nadzieją, że coś się na niej zmieniło. Niestety nie. Obraz sytuacji wciąż był fatalny: wielkie, czerwone strzałki na północ i południe od miasta, potężne ofensywy wojsk radzieckich, a na ich czele nierealna, jak zarzekali się jego oficerowie wywiadowczy zaledwie tydzień wcześniej, liczba czołgów. Przez ostatnich kilka dni zapuszczały się głęboko na jego flanki i tyły. Któż mógł je tam powstrzymać? Generał znał odpowiedź na to pytanie i nie była ona pokrzepiająca.
Przed chwilą otrzymał potwierdzenie. Radzieckie ostrza połączyły się daleko za Stalingradem, w mieście Kałacz nad Donem.
Kesselschlacht. Każdy niemiecki dowódca znał ten termin: bitwa w okrążeniu, kocioł. Znał jego genezę równie dobrze, jak każdy inny członek korpusu oficerskiego. Był to sposób prowadzenia wojny, który na przestrzeni wieków Niemcy doprowadzili do perfekcji, pod Lipskiem, Sadową, Tannenbergiem, w ofensywie we Flandrii z 1940 r., na początku Operacji Barbarossa. Kiedy działał mogłeś okrążać całe armie i brać do niewoli setki tysięcy jeńców.
Lecz kto teraz tkwił w pułapce? Znajdował się tysiące kilometrów w głębi wrogiego terytorium, jego armia dosłownie ugrzęzła w mieście i znalazła się w martwym punkcie. Jego czołgi były praktycznie rzecz biorąc bezużyteczne w walkach ulicznych. Musiał nawet pozbyć się swojego transportu konnego – miał zbyt wiele gęb do wykarmienia. Po co były mu środki transportu? Pomyślał o kolejnym pojęciu: Bewegungskrieg, „wojnie manewrowej” z jej dynamicznymi manewrami i odważnymi atakami zawsze skierowanymi na flanki i tyły wroga. Potrząsnął głową. Nic z tego; przez ostatni miesiąc jego własna armia posunęła się ledwie o kilka metrów.
Zalał go jeden z nadchodzących i mijających w ostatnich dniach przypływów złości. Od tygodni mówił wszystkim, którzy tylko chcieli słuchać, że sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna przez ogromne, zawieszone w próżni flanki na północ i południe od miasta, utrzymywane jedynie przez armie rumuńskie. Nie miał wielkiego pożytku z sojuszników – słabo wyszkolonych, niedozbrojonych, pozbawionych zapału, tkwiących na otwartej równinie pozbawionej wszelkich osłon terenowych. Cóż, pomyślał, przynajmniej nie trzeba się już martwić o Rumunów. Ten problem był rozwiązany. Rumuni zostali unicestwieni w pierwszych chwilach radzieckiej ofensywy.
Tak więc wszystko szło źle. Mógł wręcz usłyszeć, jak mówi się o tym w sztabach. Nie wszyscy byli zachwyceni jego nominacją na dowództwo polowe – „Brak doświadczenia”, mówili. „Brak energii”. Niektórzy dodawali „brak rodziny”. Gdyby von Reichenau jeszcze żył, pomyślał z goryczą generał, to on by tu teraz siedział, gapił się w tę samą bezlitosną mapę i spoglądał w oblicze tej samej beznadziejnej sytuacji. „Ciekawe czy w tym momencie pomogłoby mu koneksje rodzinne”, mruknął pod nosem.
Spojrzał na swoje biurko. Pod ponurymi wiadomościami z tego dnia leżał zakopany telegram od człowieka, przez którego znaleźli się w tym położeniu. Dostał go pięć dni temu, choć wydawało się, jakby od owej chwili minęło pięć lat. Wydobył go i jeszcze raz przeczytał. Zawarte w nim puste słowa nawoływały 6. Armię do kolejnego, wielkiego wysiłku w Stalingradzie, apelując do jej energii i odwagi (Schneid). Cóż za nonsens. Otrzymał rozkaz odczytania treści telegramu wszystkim dowódcom aż do szczebla pułku. Widział reakcję niektórych z nich, wątpliwość. Inni uwierzyli w jego słowa. „Ja również uwierzyłem”, wspominał. Generał na chwilę zamknął oczy, próbował się skoncentrować. Czasami Hitler wydawał się… szalony. Niezrównoważony.
Był 22 listopada 1942 roku, generał Friedrich von Paulus nie należał do szczęśliwych ludzi. Miał do napisania depeszę, a z całą pewnością był oficerem wypełniającym swoje obowiązki.
Wziął głęboki oddech i wreszcie przyłożył pióro do papieru: „Armee eingeschlossen”, rozpoczął. „Armia jest otoczona…”¹.
***
Dla niemieckiej armii, Wehrmachtu, klęska pod Stalingradem była czymś więcej aniżeli tylko porażką. Była chwilą, w której tradycyjna, wielowiekowa kultura wojskowa, „sposób prowadzenia wojny”, jak moglibyśmy rzec, rozbiła się w zderzeniu z realiami uprzemysłowionej wojny XX wieku². Ten sposób prowadzenia wojny narodził się w Królestwie Prus niemal 300 lat wcześniej i umożliwił zrodzenie w ogniu wojen zjednoczeniowych, a po nich utrzymanie tak zwanej Drugiej Rzeszy. Załamał się w czasie I Wojny Światowej, jednak jedynie po to, by odrodzić się lepszym i skuteczniejszym niż kiedykolwiek wcześniej w okresie międzywojennym i w pierwszych latach II Wojny Światowej. Jednakże do czasu gdy generał Paulus usiadł, by napisać swoją depeszę pod Stalingradem, okazał się być przestarzały. Prawdę mówiąc w kontekście tej wielkiej wojny światowej, na którą Niemcy się zdecydowały i rozpętały, otaczał go delikatny powiew nostalgii. Stał się wręcz staromodny.
Niemieccy oficerowie opisywali swoją metodę uprawiania wojny jako Bewegungskrieg, wojnę manewrową na szczeblu operacyjnym. Bewegungskrieg mająca korzenie w księstwie Brandenburgii za rządów Fryderyka Wilhelma II, Wielkiego Elektora, po raz pierwszy rozkwitła za panowania króla pruskiego Fryderyka Wielkiego (1740-1786), zyskała szeroką podbudowę filozoficzną dzięki Carlowi Gottliebowi von Clausewitzowi i po raz drugi objawiła się w pełnej chwale dzięki feldmarszałkowi Helmuthowi von Moltke, podczas wojen zjednoczeniowych. Bewegungskrieg ewoluowała jako sposób, dzięki któremu niewielkie, stosunkowo ubogie królestwo mogło głośno dać o sobie znać na polu spraw międzynarodowych i militarnych. Jako że ich kraj był wtłoczony w ciasny punkt na nizinie północnoniemieckiej, brakowało mu dogodnych do obrony granic i był otoczony przez rzeczywistych oraz potencjalnych wrogów, dla prusko-niemieckich planistów oraz dowódców polowych stała się czymś w rodzaju „wyznania wiary”. Kolejnym było przekonanie, że nie będą w stanie zwyciężyć w długiej, przewlekłej wojnie na wyczerpanie. W tego rodzaju konflikcie stosunek liczebności wojsk, zasobów czy fabryk zawsze działałby na korzyść nieprzyjaciół. Tak więc prowadzenie wojny na wyczerpanie było równoznaczne z „powolnym przegrywaniem”. Niemcy musiały prowadzić krótkie, gwałtowne wojny – kurtz und vives, jak ujął to Fryderyk Wielki, „krótkie i żwawe” – cechujące się dynamicznymi i rozstrzygającymi kampaniami, dzięki którym można było zlokalizować, otoczyć i rozbić główne siły wroga w czasie kilku tygodni od wybuchu walk³.
Bewegungskrieg była rozwiązaniem owego problemu strategicznego. Choć została nazwana „wojną manewrową” lub „wojną mobilną”, nie chodziło w niej po prostu o samą ruchliwość czy też szybsze tempo marszów. W rzeczywistości armie prusko-niemieckie często były uzbrojone i wyekwipowane w bardzo podobny sposób jak wrogie oddziały, którym stawiały czoła, tak więc uzyskanie przewagi dzięki samej ruchliwości byłoby trudne. Bardziej niż jedynie na manewrowość taktyczną ten sposób prowadzenia wojny kładł nacisk na manewr wielkich formacji (dziś użylibyśmy określenia manewrowanie „na szczeblu operacyjnym”): dywizji, korpusów oraz armii. Celem było prowadzenie tych wielkich jednostek w taki sposób, by zadały głównym siłom armii przeciwnika potężny cios, być może nawet unicestwiający, na samym początku zmagań, wręcz po kilku tygodniach.
Aby to osiągnąć nie należało gromadzić sił w centralnym punkcie i wyprowadzać frontalnego uderzenia na wolno toczące się wojska wroga. Przeciwnie, Bewegungskrieg opierała się na założeniu, że Niemcy nigdy nie będą mogły sobie pozwolić na tego rodzaju kosztowny sposób wojowania. Zamiast tego od niemieckich dowódców oczekiwano, że poprowadzą kampanię w taki sposób, iż zdołają zadać silny cios jednemu ze skrzydeł wroga, obu flankom, lub nawet, gdyby pojawiła się taka możliwość, tyłom przeciwnika. Celem tych manewrów nie było jedynie otoczenie nieprzyjaciela i zmuszenie go do uległości głodem, ale sprawienie, by niemieckie formacje mogły wyprowadzić nań „operacje koncentryczne” – równoczesne uderzenia ze wszystkich kierunków. Niemieckim terminem określającym taki obrót wydarzeń było słowo Kesselschlacht, dosłownie „bitwa w kotle”, ale możemy tłumaczyć go również szerzej jako bitwę „zmierzającą do okrążenia i zniszczenia”.
Jednak o wiele łatwiej było o tym mówić, niż rzeczywiście tego dokonać. Wrogie armie rzadko spokojnie czekały w miejscu aż zostaną otoczone. Na przestrzeni wieków Niemcy przekonali się, że urzeczywistnianie Bewegungskrieg wiąże się z pewnymi zasadniczymi wymogami. Pierwszym była elastyczna forma dowodzenia, pozostawiająca znaczną inicjatywę w rękach w dowódców niższego szczebla. Na zachodzie przyjęło się określać to zjawisko mianem Auftragstaktik (taktyka zadań). Naczelne dowództwo przekazywało podległym sobie oficerom ogólne wytyczne zadań (Auftrag). Musiały być zwięzłe, jasne, a jeżeli było to możliwe, dostarczone ustnie, a nie pisemnie. Mogły być nawet tak proste, jak wskazanie jakiegoś punktu terenowego z większej odległości. Następnie do dowódcy niższego szczebla należało opracowanie sposobów i metod wypełnienia misji. Jednakże studiując zapiski historyczne z większą dokładnością zauważamy, iż sami Niemcy używali terminu Auftragstaktik bardzo rzadko. Bardziej poprawnie można mówić, jak czynili to sami Niemcy, o Selbständigkeit der Unterführer, „samodzielności dowódcy niższego szczebla”, w ramach której oficer w polu był dosłownie „panem samego siebie” jeżeli chodzi o schemat planowanego manewru i podejście operacyjne⁴.
Oczywisty zarzut, jaki współczesny badacz może wysunąć pod adresem tej koncepcji – że z łatwością może przerodzić się w serię odosobnionych, prywatnych wojenek toczonych poza zintegrowanym planem prowadzenia wojny – jest dość uzasadniony. Kroniki historii prusko-niemieckiej wojskowości z całą pewnością zawierają nazwiska jednych z najbardziej wprawnych i skutecznych dowódców wszechczasów, takich jak Georg von Derfflinger i Fryderyk Wielki, Friedrich Wilhelm von Seydlitz i Gebhard Leberecht von Blücher, Moltke i Schlieffen czy Guderian i Manstein. Ale musimy być uczciwi: są wśród nich również postacie mniej wybitne, jak Eduard von Flies, który nierozsądnie zaatakował dwukrotnie większą armię hanowerską pod Langensalza i w toku bitwy praktycznie rzecz biorąc wytracił swoje wojska zaledwie trzy dni przed tym, gdy okoliczności i tak zmusiły Hanowerczyków do kapitulacji⁵; Karl von Steinmetz, którego pochopne ruchy w pierwszych dniach wojny francusko-pruskiej nieomal całkowicie zrujnowały pieczołowicie opracowany plan manewru Moltkego⁶; i być może stanowiący klasyczny przykład Hermann von François, dowódca I Korpusu podczas kampanii w Prusach Wschodnich w 1914 r., który nie tylko poprowadził swój korpus wprost nadchodzącą rosyjską 1. Armię, ale również ostrzegł Rosjan przed troskliwie przygotowaną zasadzką całej armii, a przy okazji przyprawił swojego dowódcę, generała Maxa von Prittwitza z 8. Armii, o coś na wzór załamania nerwowego⁷.
Tak więc w prusko-niemieckiej tradycji wojskowej nie istniała jakaś specjalna szczepionka zwalczająca złe dowodzenie. Istniały za to dwa czynniki, które pomagały zapobiec temu, by Auftragstaktik przerodziło się w samowolkę. Pierwszym była wspólna tradycja nakazująca dowódcom przyjmowanie agresywnej postawy niezależnie od okoliczności. Nie miało znaczenia czy oficer jest szczególnie uzdolniony czy też nie; oczekiwano że w marszu będzie kierował się odgłosem dział i zazwyczaj właśnie tak postępował. W praktycznie wszystkich pruskich i niemieckich wojnach podejście operacyjne nie było zbyt skomplikowane: zakładało zlokalizowanie wroga, a zwłaszcza jego wrażliwych skrzydeł oraz tyłów, a następnie wyprowadzenie wysoce agresywnego ataku. W tradycji pruskiej dowódcy polowi ogromnie chlubili się zadaniem pierwszego ciosu, wykazując się nie tylko względem przeciwnika, ale często także innych oficerów z własnej armii. Fryderyk Wielki powiedział kiedyś „armia pruska zawsze atakuje”. Owo podejście z całą pewnością miało swoje wady jako ogólna zasada prowadzenia operacji wojskowych; jednakże przyczyniało się do umiarkowanej synergii systemu dowodzenia, który w innym przypadku byłby zbyt luźny.
Drugim czynnikiem łagodzącym chaotyczne implikacje Auftragstaktik był dokładnie opracowany system sztabowy, w którym każdy dowódca polowy szczebla operacyjnego (od dywizji w górę) miał u swego boku szefa sztabu, spełniającego rolę jego głównego doradcy wojskowego. Stanowili oni intelektualną elitę armii. Ukończyli te same szkoły (głównie Kriegsakademie), cechował ich ten sam ogólny ogląd spraw, a podczas analizowania tej samej sytuacji na polu bitwy, wykazywali się tendencją do udzielania nadzwyczajnie podobnych rad. Ostateczna odpowiedzialność za przebieg wydarzeń nadal spoczywała na barkach dowódcy, ale co lepsi z nich dokładnie wsłuchiwali się w opinie swoich szefów sztabów.
Agresja (dowódca) temperowana przez intelekt (oficer sztabowy): tak wyglądał niemiecki przepis na sukces militarny. Choć my, ludzie współcześni, mamy tendencję do spoglądania bardziej przychylnym okiem na drugi z tych czynników, to niemieccy oficerowie niekoniecznie podzielali nasze uprzedzenia. Człowiek śmiały, wyprowadzający ataki niezależnie od sytuacji, szamoczący się na smyczy przełożonych – tego rodzaju dowódcy zdecydowanie nie byli potępiani i przeważnie zdobywali aprobatę swoich współpracowników. Po 1914 r. historycy wojskowości zapełniali swoje książki na temat Tannenbergu krytyką porywczości generała François; współcześni mu członkowie armii mieli inne zdanie. To samo można powiedzieć o Steinmetzu i Fliesie, a także innych wspomnianych wcześniej dowódcach. Wyprowadzanie frontalnego ataku na dwukrotnie liczniejszego wroga zasadniczo nie jest dobrym pomysłem. Jednak Fryderyk Karol, Czerwony Książę i zarazem dowódca pruskiej 1. Armii w 1866 r., tak właśnie postąpił na początku bitwy pod Sadową⁸. Dzięki niej stał się bohaterem; nie dzięki ważeniu szans i racjonalnemu postępowaniu, lecz dzięki zignorowaniu kalkulacji i podążaniu za swoim instynktem. Starszy Moltke mógł być mózgiem armii – któż mógłby w to wątpić? – lecz Czerwony Książę był jej sercem, a w oczach wielu mu współczesnych członków armii, to właśnie on był prawdziwym zwycięzcą spod Sadowy. „Nie przegrałeś bitwy, dopóki nie masz poczucia, że zostałeś pokonany”, napisał kiedyś o późniejszej bitwie, w czasie której wpadł w tarapaty, „A ja nie miałem takiego poczucia”⁹. Dla Czerwonego Księcia, a także dla tak wielu podobnych mu pruskich oficerów na przestrzeni wieków, wszystko było kwestią woli. Kiedy przychodziło do bardziej racjonalnych kalkulacji, na przykład dobierania środków do celów – cóż, to był problem kogoś innego.
PROBLEM: ZAGŁADA WEHRMACHTU?
Z perspektywy tak wielu lat powinno być dla nas widoczne, że klęska pod Stalingradem (i niemal równoczesna miażdżąca porażka niemiecko-włoskiej Armii Pancernej feldmarszałka Erwina Rommla pod El Alamein) skruszyła te fundamentalne, niemieckie przekonania o naturze wojny¹⁰. Wojna manewrowa? Została wyhamowana z piskiem opon, praktycznie rzecz biorąc jednocześnie w trzech, bardzo od siebie oddalonych, miejscach na mapie. Bewegungskrieg ustąpiła pola statycznej wojnie pozycyjnej (Stellungskrieg) pod Alamein, na Kaukazie i pod Stalingradem. Doszło do wyczerpujących, mozolnych zmagań, pochłaniających wielu ludzi oraz materiałów wojennych, było to dokładnie to, czego z historycznego punktu widzenia Niemcy starali się unikać. Cnota agresywnego dowodzenia w polu? W przewężeniu pod Alamein Rommel, niemal dosłownie, wyczerpał swoje siły do ostatniego żołnierza i ostatniego czołgu, co pozostawiło go praktycznie bezbronnym w obliczu ofensywy wyprowadzonej przez lepiej zaopatrzoną 8. Armię generała Bernarda Law Montgomery’ego. Generał Paulus również spędził całą jesień 1942 r. na posyłaniu kolejnych dywizji piechoty w żarna młyna miejskich walk w Stalingradzie. Pod koniec nie miał żadnej rezerwy, nie miał oddziałów, które mógłby poświęcić do osłony skrzydeł lub utrzymania łączności z sąsiednimi armiami, a także najmniejszej zdolności do odpowiedzi na Operację Uran, dobrze zaplanowaną radziecką kontrofensywę na północ i południe od miasta. Na Kaukazie w listopadzie Niemcy wykonali ostatni skok na Ordżonikidze, miasto będące wrotami do Gruzińskiej Drogi Wojskowej, a tym samym rozległych radzieckich pól naftowych położonych dalej na południu. Podeszli blisko – na mniej więcej 1,5 km do samego miasta, lecz i tutaj w trakcie walk całkowicie wyczerpali swoje siły. Rosyjski kontratak odrzucił Niemców, a ich wysunięte jednostki ledwie zdołały przebić się z okrążenia¹¹. W innym rejonie Kaukazu dwie niemieckie armie, 1. Pancerna na wschodzie i 17. na zachodzie, ugrzęzły w górach, padły ofiarą kłopotów logistycznych, trudnego terenu i utwardzonej linii obronnej Rosjan, lecz przede wszystkim padły ofiarą nazbyt ambitnego i agresywnego planu operacyjnego.
Wreszcie, owe bliźniacze katastrofy obeszły się brutalnie także z ostatnim symbolem prusko-niemieckiego sposobu uprawiania wojny, niezależnie czy nazwiemy go Auftragstatktik, czy też „samodzielnością dowódcy niższego szczebla”. Z całą pewnością nazistowskie Niemcy wydają się mało prawdopodobnym miejscem rozwoju swobody myśli i działania dowódcy polowego. W toku kampanii 1942 r. Adolf Hitler zdjął kilka skalpów w korpusie oficerskim ściśle nadzorując, nękając i dymisjonując swoich dowódców – generała Franza Haldera, szefa sztabu od czasu wybuchu wojny, feldmarszałka Wilhelma Lista, dowódcę Grupy Armii A, generała Ferdinanda Heima, dowódcę nieszczęsnego XXXXVIII Korpusu Pancernego; a także wielu innych¹². W pewnym momencie Führer nawet sam przejął dowodzenie Grupą Armii A, co miało łatwy do przewidzenia wpływ na jej dokonania na polu bitwy.
Niemniej w tym miejscu musimy być ostrożni w naszych ocenach. Obwinianie Hitlera za wszystko co poszło nie tak na wschodzie w roku 1942 jest jednym z najbardziej żywotnych mitów wojny i rzadko zatrzymujemy się, aby rozważyć jak wygodną wymówką dla korpusu oficerskiego Führer stał się po wojnie. Rozmiar oraz rozproszenie rozmaitych frontów, a także ich oddalenie od Niemiec, nadal zapewniały dowódcom polowym dużą dozę swobody w bieżącym prowadzeniu działań. Jednakże Hitler mógł i interweniował gdzie chciał, a jego interwencje przeszkadzały jeszcze bardziej przez swoją nieprzewidywalność oraz kapryśność. Na wcześniejszych etapach wojny być może towarzyszyło mu szczęście nowicjusza, na przykład podczas planowania i prowadzenia kampanii 1940 roku. Jednakże, jak z całą pewnością słusznie dowodzi niemiecka historia oficjalna, w pewnym momencie 1942 r. jego sposób podejmowania decyzji ze świeżego i niekonwencjonalnego stał się „nieprofesjonalny i wadliwy”¹³. „Podwójna kampania” – decyzja o uderzeniu na Stalingrad i Kaukaz równocześnie zamiast po kolei – była tego niefortunnym rezultatem¹⁴.
Koniec końców rok 1942 ukazał słabości tradycyjnego, niemieckiego sposobu prowadzenia wojny. Metody wojowania, które narodziły się w maleńkim księstewku, a dojrzały w niewielkim królestwie radzącym sobie z prowadzeniem dynamicznych kampanii na dystansie nawet 150-300 km, zależnym od dobrej sieci dróg oraz stosunkowo prężnie działającej infrastruktury, zawiodły gdy stanęły przed wyzwaniem podboju Kanału Sueskiego, brzegów Wołgi oraz pól naftowych Baku. Trudno wskazać dokładny moment, w którym Niemcy przegrały II Wojnę Światową; spory dotyczące punktu zwrotnego wojny toczącą się od dziesięcioleci i nigdy nie ustaną. Niemniej z całą pewnością możemy stwierdzić, że obiektywnie rzecz biorąc, gdy nadszedł rok 1943 niemiecka armia nie mogła już żywić realnej nadziei na zwycięstwo poprzez Bewegungskrieg – czyli poprzez szybkie i rozstrzygające działania ofensywne. W tym sensie w 1942 r. naprawdę miała miejsce zagłada Wehrmachtu.
Tak, możemy rzec, ale co z tego? Wojna – a zwłaszcza jej XX-wieczna, uprzemysłowiona odmiana – jest starciem narodów, systemów politycznych oraz struktur ekonomicznych. Nie stanowi jedynie abstrakcyjnego pojedynku pomiędzy kulturami wojskowymi. Jest zjawiskiem nazbyt złożonym, by można traktować je w tak ograniczony sposób, zbyt przypadkowym, zbyt mocno zależnym od tysięcy różnych czynników, które mogą zmieniać się w różnych jej okresach. Kiedy niemiecka tradycja militarna okazała się niewystarczająca, zdecydowane zwycięstwo Wehrmachtu nie było już możliwe, o ile kiedykolwiek było. Lecz w krótkiej perspektywie abstrakcyjny fakt zmienił się w niewielkim stopniu. Nadal toczyła się wojna i należało walczyć.
Bądźmy bardziej dokładni. Wprowadzenie „kultury” jako areny działań historyków wojskowości postawiło w minionej dekadzie wiele pytań i przeniknęło wiele tajemnic. Mogą obejmować dyskusje na temat odrębnych, „narodowych” sposobów prowadzenia wojny, kultur wojskowych, które mają determinować jak walczą poszczególne armie¹⁵. Mogą obejmować instytucjonalną kulturę wojskową, sposób w jaki dany establishment wojskowy postrzega sam siebie, swoją historię oraz relację ze społeczeństwem. Wreszcie, mogą obejmować badania kultury narodowej, rdzenia, z którego wyrosły instytucje wojskowe. We wszystkich tych przypadkach kultura służy jako basen, w którym pływają ludzcy aktorzy; basen wypełniony niewyartykułowanymi założeniami oraz narzuconymi z góry zasadami, których ci mogą być jedynie mgliście świadomi. Stanowi otoczkę możliwości i oczekiwań, w której funkcjonują. Jest swoistym „pudełkiem”, a myślenie wykraczające poza jego ramy jest o wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
Jednakże pomimo znaczenia owych kulturowych uwarunkowań, w żaden sposób nie przyczyniają się one do czegoś co przypominałoby historyczną nieuchronność. Historyczni aktorzy mogą odczuwać i przyjmować pewne postawy, często nieświadomie, ale nadal mają swoje żywoty do przeżycia i wybory oraz działania do podjęcia. Pożyczając kilka terminów z bogatej historiografii Holokaustu, historycy wojskowości muszą wziąć pod uwagę zarówno „intencjonalizm” (rolę jaką w kreowaniu własnej historii odgrywają ludzie), jak i „strukturalizm” czy też „funkcjonalizm” (stopień w jakim ludzką historię determinują uwarunkowania, długotrwałe procesy i czynniki systemowe)¹⁶.
Musimy o tym pamiętać, gdy spoglądamy na sytuację, z jaką mierzyła się Rzesza pod koniec tego koszmarnego roku. Ci z nas, którzy badają wojnę, mogą mieć trudności, a wręcz uznać za niemożliwe wyobrażenie sobie jak nazistowskie Niemcy mogłyby zapobiec porażce po 1942 r. Siła Wielkiej Koalicji dopiero zaczęła narastać; zwłaszcza potężne zasoby materiałowe i przemysłowe Stanów Zjednoczonych ledwie zaczęły pojawiać się na teatrze działań. Potencjalnie Alianci mogli rozgnieść Niemcy niczym muchę. Jednak „potencjalne zwycięstwo” a „rzeczywiste zwycięstwo” to dwie zupełnie różne sprawy. Pomimo wszystkich rzeczy, które poszły źle i pomimo rozwiania ostatniej nadziei Niemców na rozstrzygający sukces na polu bitwy, a także nieodwracalnej straty 6. Armii pod Stalingradem, w naczelnym dowództwie nikt nie proponował kapitulacji. Niemcy miały walczyć dalej. „Stworzymy 6. Armię od nowa”, powiedział Hitler z dużą dozą pewności swojemu szefowi sztabu, generałowi Kurtowi Zeitzlerowi, a w 1943 roku działania będą szaleć na dosłownie wszystkich frontach¹⁷.
Istnieje słynna, choć najwyraźniej apokryficzna opowieść z samego początku wojny. Owego pamiętnego dnia września 1939 r., gdy po raz pierwszy pojawiły się wieści, że Wielka Brytania zamierza wypowiedzieć wojnę Niemcom, Hitler miał odwrócić się do swojego ministra spraw zagranicznych, Joachima von Ribbentropa i zadać mu proste pytanie. Pytanie w obliczu którego stał Wehrmacht na początku 1943 r. brzmiało dokładnie tak samo, jak to zadane wówczas przez Hitlera: „Co teraz?”¹⁸.
KSIĄŻKA O PROWADZENIU PRZEGRANEJ WOJNY
Odwrót Wehrmachtu zaprezentuje szczegółową analizę operacyjną wielkich kampanii lądowych niemieckiego Wehrmachtu – a właściwie Heer, czyli armii – z 1943 roku. Podobnie jak dwie moje wcześniejsze prace, The German Way of War: From the Thirty Years’ War to the Third Reich (2005) i Zagłada Wehrmachtu (wydanie polskie, Napoleon V, 2014) podejmie próbę umiejscowienia tych niedawnych wydarzeń w kontekście pewnych wieloletnich tradycji niemieckiej historii i kultury wojskowej. Powyższe prace starają się badać niemieckie operacje militarne przez pryzmat, jak określił to Fernand Braudel, longue durée. Takie długoterminowe spojrzenie – obejmujące całe wieki – jest pomocne w objaśnianiu pozornie niewytłumaczalnych wydarzeń, poprzez odsłanianie często pomijanego czynnika: co dokładnie sami aktorzy historii sądzili, że robią w danym momencie. Bez wdawania się w szczegóły poprzednich książek –zachęcam czytelnika do zaznajomienia się z zawartym w nich wywodem z długiej perspektywy – niniejsza praca w podobny sposób zajmie się niemieckimi kampaniami 1943 roku. Położy wyjątkowy nacisk na korpus oficerski, jego założenia dotyczące operacji wojskowych, spojrzenie na prusko-niemiecką historię wojen oraz profesjonalną ocenę wrogich armii, z którymi się mierzył. Innymi słowy, spróbujemy opisać mentalność niemieckiej kasty wojskowej w okresie kiedy losy wojny stanowczo odwróciły się na niekorzyść Wehrmachtu.
Z konieczności książka omawiająca kampanie 1943 roku musi rozpocząć się w środku toczących się wydarzeń. Gdy rok się rozpoczynał, działania wojenne trwały. Niemieckie armie znajdowały się w gorączkowym odwrocie w Egipcie, nad Donem i na Kaukazie, a Alianci robili co w ich mocy, żeby je ścigać. Rozpoczniemy nad Morzem Śródziemnym, od przybycia nowego uczestnika zmagań, U.S. Army. Wraz ze swoimi doświadczonymi już towarzyszami, Brytyjczykami, w listopadzie 1942 r. Amerykanie wylądują na plażach Francuskiej Afryki Północnej w ramach Operacji Torch („Pochodnia”). Po wylądowaniu siły inwazyjne rozpoczną wyścig do Tunisu, aby odciąć drogę odwrotu uchodzącej po bitwie pod El Alamein Armii Pancernej feldmarszałka Erwina Rommla. Tak naprawdę nie był to prawdziwy wyścig, bowiem Niemcy dotarli na miejsce dzień po lądowaniu Aliantów. Niemniej, była to fascynująca kampania charakteryzująca się armiami kieszonkowego rozmiaru, rozmaitością zaciętych walk grup bojowych (Kampfgruppen) w trudnym terenie i nieuniknionymi emocjami towarzyszącymi śledzeniu drogi U.S. Army do osiągnięcia odpowiedniej sprawności bojowej. Nie będzie to łatwe. Aliantom nie udało się zdobyć Tunisu przed końcem 1942 r., a po Nowym Roku obie strony były solidnie wzmocnione na potrzeby czekającej je, „właściwej” kampanii.
Podczas gdy Niemcy mogli uznać pierwszą fazę walk w Tunezji za niewielkie zwycięstwo, na wschodzie radzieckie armie wdeptywały ich w ziemię. Gdy rosyjskie czołówki pancerne znalazły się kilkaset kilometrów bliżej Rostowa niż niemieckie wojska na Kaukazie, sytuacja dojrzała do kolejnej katastrofy na miarę Stalingradu. To właśnie podczas radzieckiej „kampanii donbaskiej” feldmarszałek Manstein napisze od nowa podręcznik zmechanizowanych operacji defensywnych na wielką skalę. Kilka dekad później, gdy NATO szykowało się na wojnę z Układem Warszawskim, osiągnięcie Mansteina – powstrzymanie o wiele znaczniejszych sił nieprzyjaciela, wymierzenie im częstych i dobrze zgranych w czasie kontruderzeń oraz ostateczne ich rozbicie – wzbudzi wielkie zainteresowanie planistów U.S. Army¹⁹.
Z Donbasu powrócimy do wielkiej kampanii w Tunezji. Umiejętność Rommla do zdystansowania sił ścigających go po El Alamein, pozwoliła mu połączyć się z niemieckimi wojskami broniącymi Tunezji, 5. Armią Pancerną generała Hansa-Jürgena von Arnima, co dało siłom Osi bezsprzeczną, choć jedynie tymczasową, przewagę liczebną. Rommel i Arnim wykorzystali ją do wyprowadzenia bliźniaczych ofensyw (Operacje Morgenluft i Frühlingswind) przeciwko amerykańskim siłom w Tunezji (II Korpusowi pod wodzą generała Lloyda R. Fredendalla). Ofensywy przebiją się przez kolejne amerykańskie pozycje obronne, w tym przełęcz Kasserine, lecz ostatecznie zakończą niepowodzeniem, padając ofiarą pośpiesznego planowania, pogmatwanego systemu dowodzenia oraz niewystarczającego wsparcia logistycznego. Jednakże pomimo rezultatu, walki na przełęczy Kasserine miały potężny wpływ na psychikę oraz zachowanie amerykańskich, brytyjskich i niemieckich armii przez resztę wojny.
Koniec kampanii tunezyjskiej w maju 1943 r. zastał Wehrmacht pogrążony w planowaniu kolejnej ofensywy na wschodzie. Operacja Zitadelle była prostym, oskrzydlającym uderzeniem obliczonym na zniszczenie radzieckich sił rozlokowanych wewnątrz łuku kurskiego, rozległego wybrzuszenia frontu na północnej Ukrainie. Operacja Zitadelle stała się przedmiotem wielkiego zainteresowania po wojnie i rzeczywiście, literatura podejmująca tematykę frontu wschodniego nadal opisuje ją jako „największą bitwę pancerną wszechczasów”²⁰. Wynikało to zwłaszcza z apogeum bitwy, starcia pomiędzy II Korpusem Pancernym SS, a V Gwardyjską Armią Pancerną niedaleko Prochorowki. Jednakże w ostatnim czasie historycy pomniejszali wielkość Kurska, redukując jego znaczenie z ogólnej próby strategicznego przełamania na wzór działań z lat 1941-1942, do operacji o bardziej ograniczonych celach: utrzymaniu inicjatywy na wschodzie oraz wyprowadzeniu ataku uprzedzającego, który miał zniszczyć siły radzieckie gromadzące się na centralnym odcinku frontu.
Spod Kurska narracja przeniesie się do południowej Europy, podążając za Aliantami z Tunezji na Sycylię. To właśnie tam ogromny i złożony plan inwazji (Operacja Husky) ukazał jak potężna może być strategiczna siła Aliantów Zachodnich: żadne wybrzeże w Europie nie mogło być uznawane za bezpieczne wobec tak gigantycznych sił marynarki, lotnictwa i wojsk lądowych. Sam Hitler twierdził, że zatrzymał ofensywę pod Kurskiem w półbiegu, aby odpowiedzieć na aliancką inwazję. Większość historyków szydzi z tego „wymysłu”, jednak, jak zobaczymy, Führer mówił prawdę. Operacja Husky była niewielką kampanią o strategicznych rezultatach: obaliła Benito Mussoliniego i wstrząsnęła Osią u samych podstaw. Niemniej na szczeblu operacyjnym kampania okazała się frustrująca na wielu płaszczyznach. Siły złożone z około 500 000 żołnierzy, cieszące się zdecydowaną przewagą w powietrzu i absolutną dominacją na morzu, nie zdołały uwięzić i zniszczyć znacznie skromniejszego garnizonu wyspy, składającego się zasadniczo z trzech niemieckich dywizji. Państwa Osi zdołały ewakuować całość swoich sił przez Cieśninę Mesyńską na teren kontynentalnych Włoch – doprawdy, było to dla Aliantów „gorzkie zwycięstwo”²¹.
Z Sycylii jeszcze raz udamy się na wschód. Później niemieccy oficerowie często będą określać niemieckie niepowodzenie pod Kurskiem jako „porzucone zwycięstwo”, utrzymując, że Wehrmacht był u progu przełamania, kiedy Hitler odciął operacji prąd. Owe twierdzenia nie biorą pod uwagę tego, co zdarzyło się bezpośrednio potem: potężnych radzieckich kontruderzeń na północ i południe od wybrzuszenia. Operacja Kutuzow, przeciwko wybrzuszeniu orłowskiemu, i Operacja Rumiancew, wymierzona w Biełgorod i Charków, ukazały niedawno dojrzałą radziecką „sztukę operacyjną” w akcji, tworząc z brutalnej siły, zmasowania wojsk oraz doktrynalnego wyrafinowania niemal niemożliwą do powstrzymania mieszankę. W 1943 roku Wehrmacht przekonał się, że nie ma takiej pozycji, którą byłby w stanie obronić, gdyby Rosjanie pragnęli jej na tyle mocno, iż byliby skłonni ponieść w walce o nią wysokie straty – a byli niemal zawsze. Jesienią Niemcy będą wycofywać się, w pewnym nieporządku, na całym południowym odcinku frontu, a cztery potężne radzieckie grupy armii ścigać ich będą za Dniepr. Nieudana obrona nawet tej linii potężnej rzeki pokazała jak bardzo wydarzenia tego roku wykrwawiły Niemców.
I wreszcie, po raz ostatni wybierzemy się nad Morze Śródziemne. Po Sycylii siły brytyjsko-amerykańskie przeprowadziły jedną z najbardziej kontrowersyjnych kampanii wojny, nad którą zwłaszcza amerykańscy historycy nadal debatują. Alianci skoordynowali inwazję Włoch (trzy oddzielne operacje o kryptonimach Baytown, Slapstick i Avalanche) z włoską kapitulacją, licząc na wykorzystanie zmienionych uwarunkowań politycznych przynajmniej do szybkiego opanowania południowej części półwyspu. Spotkało ich jednak coś zupełnie innego: piorunująca kampania Niemców, w czasie której rozbroili swojego niedawnego sojusznika i objęli okupacją praktycznie rzecz biorąc całe Włochy (Operacja Achse); walki na bliskim dystansie na plażach pod Salerno, gdzie amerykańską 5. Armię (generał Mark W. Clark) niemal spotkała katastrofa; oraz mozolne przebijanie się w górę wąskiego, górzystego półwyspu, który Wszechmogący najwyraźniej stworzył do obrony. Najpierw doszło do utwardzenia frontu na Linii Zimowej (Winterstellung), jak zwali ją Niemcy; następnie do całkowitego zastoju na Linii Gustawa, na południe od Monte Cassino. Opisy kampanii często określają Niemców jako mistrzów obrony, choć sprawa nie jest tak jednoznaczna. W każdym razie Niemcy bronili się dość umiejętnie, nawet w obliczu potężnej przewagi materiałowej Aliantów. Koniec 1943 roku zastanie alianckie armie tkwiące w błocie w pewnej odległości od Rzymu i zastanawiające się, jak wyrwać się ze swej niedoli. Odpowiedź pojawi się w styczniu 1944 r., w miejscu o nazwie Anzio.
Z narracji wyłoni się wszechogarniająca sieć powiązań łącząca różne fronty tej „wielofrontowej” wojny²². Zaściankowość nadal stanowi „ryzyko zawodowe” historyków piszących o II Wojnie Światowej: europejskie teatr działań kontra Pacyfik, a na samym ETO front zachodni kontra front wschodni. W rzeczywistości historia wojny winna integrować poszczególne fronty kiedy to tylko możliwe, a zwłaszcza gdy stara się badać postawę Macht in der Mitte, „potęgi środka” – Niemiec²³. Jak zobaczymy każdego dnia niemieccy planiści mogli zajmować się operacjami pancernymi toczącymi się daleko w głębi Związku Radzieckiego, próbować określić cel alianckiej floty inwazyjnej i decydować gdzie skierować coraz skromniejsze środki i wzmocnienia, a wszystko to jednocześnie. Czasami radzili sobie lepiej, a czasami gorzej, musiały również trafiać im się takie dni, kiedy już samo wstanie z łóżka wydawało się nienajlepszym pomysłem.
Podobnie jak we wszystkich swoich książkach, również w Odwrocie Wehrmachtu postaram się powstrzymać przed pouczaniem aktorów historii. Wystrzegać się podejścia typu „dobry generał – zły generał” wobec historii wojskowości²⁴, zakładającego, że każdy problem na polu bitwy posiada jasne rozwiązanie, a laury zwycięstwa spadają na generała, który potrafi znaleźć właściwą odpowiedź. Nowoczesna sztuka wojenna jest dalece zbyt złożona, abyśmy mogli oceniać ją niczym test zawierający jedynie odpowiedzi „prawda” i „fałsz”. W każdym razie, już samo wyjaśnienie dlaczego aktorzy historii postąpili tak a nie inaczej jest wystarczająco trudne, o ich ocenianiu nie wspominając. Niniejsza książka nie podejmie również próby przedstawienia w jaki sposób Niemcy mogliby wygrać wojnę, gdyby tylko przeprowadzili ten lub tamten sprytny manewr operacyjny, albo też uniknęli takiego czy owakiego błędu – to prawda, że może być to interesującym ćwiczeniem intelektualnym, do tego całkiem zabawnym, ale jednak nie podejmę się go w tym miejscu.
Zamiast tego spróbuję odpowiedzieć na bardziej zasadnicze pytania. Na przykład, jak reagował establishment wojskowy historycznie zorientowany na Bewegungskrieg – niepohamowaną agresję, bezwzględne uderzenia i mobilne operacje ofensywne – gdy nagle i niespodziewanie został zmuszony do obrony? Jak niemieccy dowódcy postrzegali swojego najnowszego przeciwnika, U.S. Army? Z Brytyjczykami walczyli już od ponad trzech lat, a z Rosjanami od półtorej roku i mieli dość dobre pojęcie, jak reagują ci oponenci. Amerykanie, z ich niemal nieograniczoną bazą materiałową, doktryną prowadzenia wojny opartą na sile ognia oraz stopniem zmechanizowania wojsk, z którym Wehrmacht nie mógł się równać, byli nową niewiadomą w całym równaniu. Jak Niemcy poradzili sobie z tym nowym wyzwaniem pola walki? Wreszcie, jako że to Alianci posiadali inicjatywę (das Gesetz des Handelns) przez większą część 1943 r. i mogli wybierać gdzie i kiedy rozpoczną swoje ofensywy, Odwrót Wehrmachtu przeanalizuje ich operacje równie drobiazgowo. Będzie to szczególnie widoczne w pierwszych rozdziałach opisujących debiut nowego przeciwnika Niemców, U.S. Army. Pojawienie się amerykańskiej armii, niezdarnej i nie posiadającej jeszcze pełnej wartości bojowej, ale za to po zęby uzbrojonej i wyposażonej, na wielu płaszczyznach jest najważniejszym wydarzeniem 1943 roku i zasługuje na dokładne omówienie oraz analizę. Wówczas, gdy na europejskim teatrze działań znalazły się potężne siły całej Wielkiej Koalicji, Niemcy z całą pewnością przegrały wojnę. Dlaczego, pomimo już przecież ogromnej przewagi liczebnej i materiałowej, Alianci nie byli w stanie przemienić roku 1943 w coś bardziej rozstrzygającego?