- W empik go
Odysejki - ebook
Odysejki - ebook
Mała Ryfka jest bystra, niepokorna, mocna. Petra Wapno, kucharka i opiekunka Ryfki, ledwo może za nią nadążyć. Ale przystaje na wszystkie szalone pomysły dziewczynki, bo kocha ją jak własne dziecko. Kiedy wybucha wojna, wyprowadza małą z getta. Zaczynają niebezpieczną wędrówkę, przygarniając po drodze małą cygańską dziewczynkę Zorę.
Odyseja pełna mrożących krew w żyłach zdarzeń i cudownych zbiegów okoliczności. Kończy się niezwykle – na granicy polsko-białoruskiej, przy zielonej lampie, wywieszanej o zmroku. Kogo przyjmie dorosła już Zora, jakie odysejki uratuje?
Co za książka! Trudno się od niej oderwać, porywa, zawłaszcza, fascynuje, skłania do refleksji. Czyta się jednym tchem, a potem wraca do scen, dialogów i sytuacji, odnajdując niezwykłe analogie między tym, co kryje się za horyzontem czasu, i tym, co doskwiera, niepokoi i boli dzisiaj. Nie można o niej zapomnieć.
Prof. Grzegorz Leszczyński
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-221-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co to za znak? – pytała, stojąc na krześle, Ryfka.
Kobieta odkładała nóż i podchodziła do dziewczynki. Marszczyła czoło i po namyśle odpowiadała z nabożnym szacunkiem do słowa pisanego:
– To A.
– Jak arbuz?
– Jak arbuz, auszpik², Ala…
– Akademia, As, Adam, Archangielsk – dopowiadała Ryfka.
– Co to jest Archangielsk? – pytała z kolei kucharka, bo czuła, że musi być jakaś równowaga między nią a dzieckiem, w dodatku naprawdę nie miała pojęcia, co to jest Archangielsk.
Pytaniom nie było końca.
– Prawdziwy z ciebie młotek, Ryfka. Łup, łup w moją obolałą głowę – wzdychała często zmęczona pracą i koniecznością nieustannego skupienia uwagi na dziecku pracodawców.
– Prawdziwy ze mnie młotek! – zaśmiewała się dziewczynka. – Jestem Ryfka Młotek i prawdziwy ze mnie młotek. Ha, ha, ha!
– Ha, ha, ha! – śmiała się Petronela Wapno.
I tak Ryfka Młotek wiedziała coraz więcej i więcej i nie wiadomo właściwie skąd, bo na pewno nie z tego kalendarza, z którego wiedzę wchłonęła już w kwietniu. Ale i tak oprócz Petry nikt na to nie zwracał uwagi, bo matka Ryfki, pobożna Ruchla Młotek, z domu Szampan, dawno, dawno temu urodziła pięć swoich córek, z których każda również miała po pięć córek. I nagle po latach, będąc wielokrotną babcią, zaczęła gwałtownie tyć, a potem okazało się, że przytrafiła jej się Ryfka Młotek.
– Coś ty narobiła? – zafrasował się stary mąż Ruchli, Mosze, pochylając się nad świeżo urodzoną córką.
– Ja?! – wrzasnęła wymęczona porodem żona.
– No dobrze, już dobrze… – powiedział pojednawczo. – I cośmy najlepszego zrobili?
– Bóg nam pobłogosławił! – napomniała go Ruchla.
– Dlaczego On nie może mi błogosławić w interesach? – Mosze Młotek wzniósł oczy do sufitu.
– Co prawda, to prawda – wymknęło się kobiecie. – Boże, wybacz!
– Może zbyt gorliwie chwalimy Go w sypialni po sobotnich nabożeństwach? – zastanowił się mąż.
– Jak można zbyt gorliwie chwalić Jego imię? – zdumiała się Ruchla, ale musiała mu przyznać rację. – No może i prawda, ale przykazane jest, żeby mąż z żoną obcowali… Już zapomniałam, jak być matką – chlipnęła. – Nie mam siły na kolejną córkę.
– Nie możemy jej reklamować! – zachichotał Mosze. – Panie Boże, jak już musiałeś nam błogosławić dzieckiem pod koniec życia, to czy to przynajmniej nie mógłby być chłopiec?
– Może to coś znaczy? – zastanowiła się Ruchla. – Może jest w tym jakiś Boży zamysł?
– Jak w _Biblii_! Cóż, pożyjemy, zobaczymy! – westchnął filozoficznie.
Mimo niezbyt gorącego przyjęcia Ryfka Młotek rozwijała się nadzwyczaj zdrowo, domagając się uwagi głośnym krzykiem lub osobistym urokiem, a dosyć szybko odkryła, że ten drugi działa dużo lepiej. Najpewniej czuła się w kuchni pod troskliwym okiem Petry, która – od kiedy coraz częściej pozostawiano dziecko pod jej opieką – zażyczyła sobie, żeby powyginane nogi wielkiego stołu pomalowano na czerwono.
– Dlaczego akurat na czerwono? – spytała mama Ryfki, ale kucharka tylko wzruszyła ramionami, bo przecież każdy wiedział, że czerwony chroni przed nieszczęściem.
Zawiesiła kosz na linkach zamocowanych pod blatem. Kiedy mała zakwiliła, szturchała kolanem kołyskę i mogła dalej zajmować się siekaniem, tarciem, krojeniem i zagniataniem, jak to w kuchni.
Gdy dziecko podrosło, postawiono większy kosz pod stołem. To było ulubione miejsce Ryfki. Starzy rodzice trochę się wstydzili swojego najmłodszego dziecka, trochę nie mieli dla niego czasu, a trochę już im się po prostu nie chciało, bo odwykli od niańczenia pociech, dlatego najmłodszą Młotkównę wychowywała kucharka.
Petronela niczego jej nie zabraniała, a w kuchni działo się o wiele więcej niż w pozostałych częściach dużego mieszkania w kamienicy. Razem z Młotkami mieszkali tu różni ludzie, mówiący w wielu językach.
Gdyby Ryfka była chłopcem, z pewnością w stosownym czasie zaczęłaby uczęszczać do jesziwy³, żeby nauczyć się czytać i studiować święte księgi. Ale nie była i sama musiała zadbać o swoją edukację. Ojciec całymi dniami ukrywał się w swoim gabinecie, a potem wyjeżdżał w interesach. Matka bardzo mu pomagała, prowadząc księgi rachunkowe i sprzedając jedwabne krawaty, kolorowe chusty i szale z kaszmiru w sklepiku dwie ulice dalej. Wtedy w domu królowała Petronela Wapno.
– Szkoda, że nie mamy innego kalendarza – żałowała znudzona Ryfka, która przeczytała już cały kalendarz i nauczyła się wszystkich polskich liter.
– Pożycz sobie książkę od taty – poradziła jej kucharka.
– Nie rozumiem ich, są inne, nie mają liter, tylko jakieś znaczki.
– Są w jidysz – wytłumaczyła kucharka.
– Wiem przecież! – obruszyła się Ryfka. – Nie jestem głupia, tylko mi się nudzi.
Nie mogąc znieść jej marudzenia, Petronela Wapno pewnego wyjątkowo deszczowego dnia pożyczyła kalendarz w jidysz od służącej z parteru.
– Tylko niech nie zniszczy! – ostrzegła ją koleżanka.
– Nie, ona jest uważna. A czy Ryfka może tu do ciebie czasem przylecieć z pytaniem?
– Może, ale po południu, tylko wtedy mam wolną chwilę.
I tak Ryfka Młotek czytała w jidysz i mogła korzystać z książek papy, chociaż większość i tak była po hebrajsku, dlatego czytała głównie codzienne gazety, ale niespecjalnie ją interesowały, więc znowu zaczęła się nudzić, bo lubiła się uczyć.
– Nie ma jakichś innych kalendarzy w naszym domu? – spytała pewnego dnia Petrę, kiedy wracały z zakupów przez długie podwórko, żeby dotrzeć do klatki schodowej dla służby.
Kucharka zadarła głowę. Patrzyła na błękitny prostokąt nieba nad nimi, wyznaczony przez cztery wysokie oficyny, i w skupieniu lustrowała wszystkie okna.
– Na drugim w oficynie mieszka drukarz z żoną Matyldą. Są Niemcami. Na pewno mają kalendarz. Pójdzie ci łatwo, bo niemiecki jest podobny do waszego. Na ucho jest podobny, ale w pisaniu to całkiem inny.
Ryfka z radości zaczęła podskakiwać:
– Petra! Kochana moja, zrób to, proszę! Poproś ich!
Pani Matylda Rausch zrobiła niezadowoloną minę.
– Jak ja sobie poradzę bez kalendarza? Mam tu wszystko zapisane. Kiedy pranie, kiedy przychodzi zdun do pieca, kiedy krawcowa, kiedy będą święta. No i mam tu również wiele bardzo pożytecznych rad. O, na przykład jak wywabić plamy po czerwonym winie. Albo mogę skorzystać z przepisu na doskonały gulasz wieprzowy, gęś nadziewaną…
Ciągnęłaby tak pewnie jeszcze z godzinę, wymieniając zalety swojego niemieckiego kalendarza, gdyby nie jej mąż Werner Rausch, który ze stołowego słyszał jej gromki głos.
– Ależ Matyldo! Nie musisz dawać temu dziecku bieżącego kalendarza. Daj jej jakiś stary. Na przykład z ubiegłego roku. A ja pożyczę wam książkę z bajkami braci Grimm – jedyną z mojej biblioteki nadającą się dla dzieci… No… – zastanowił się. – Powiedzmy, że dla dzieci, ale to jedyna, więc… – rozłożył swoje krótkie ręce.
– Jest pan bardzo dobrym człowiekiem – z wdzięcznością podziękowała Petra.
– Mój mąż to zawsze coś wymyśli! – pokiwała głową dumna pani Rauschowa.
I tak Ryfka siedziała przy stole kuchennym między garem parujących ziemniaków a miską ryb na _gefiłte fisz_⁴ i sumiennie dukała, zachwycając się każdym nowym słowem. Petra wielkim nożem kroiła drobno cebulę i marchewkę.
– _Schmétterling! Schmétterling_⁵_!_ – powtarzała dziewczynka w uniesieniu, a potem zsunęła się z krzesła i zatańczyła dookoła stołu. – Wiesz, co to jest? – spytała z ustami pełnymi rodzynek i migdałów.
– Nie mam pojęcia, ale brzmi groźnie. Może to smok?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Kalendarz – tutaj: kalendarz z poradami i przepisami kulinarnymi.
2 Auszpik – mięsna galaretka.
3 Jesziwa – szkoła żydowska.
4 _Gefiłte fisz_ – faszerowana ryba.
5 _Schmétterling_ (niem.) – motyl.Przepowiednia, wedrówka
„Kiedy los na bezludną ziemię cię rzuci, spotkasz przyjaciela, nie będziesz się smucić, nie wszystko złoto, co się błyska. Stracisz, ale zyskasz”.
To przepowiednia, którą ze szklanego słoja wyciągnął dla Julka Pan Turlutu, małpka starego kataryniarza.
Jak bardzo spełni się w pierwszych dniach wojny, gdy Julek samotnie wyruszy do Warszawy, aby odnaleźć rodziców? Na swej drodze napotka enigmatycznego Achillesa i Smutnego Klauna. Ale czy można zaufać dorosłym?
Droga do domu będzie dłuższa, niż się Julkowi wydawało.
www.wydawnictwoliteratura.plTajemnica, zbrodnia, przeznaczenie
Koniec XVI wieku. Gdzieś w Polsce ojciec przegrywa w kości kalekiego syna z wędrownym kuglarzem. Mistrz Avius – nowy opiekun Jakuba, odkrywa w nim niezwykłą ciekawość świata i żądzę wiedzy. Uczy go wszystkiego, począwszy od sztuki czytania i pisania, aż do zrozumienia mechanizmów władzy, rządzących tym światem.
Avius jest nie tylko kuglarzem. To członek tajnego stowarzyszenia, legitymujący się tajemniczym medalionem 007. Wypełnia sekretne misje na zlecenie możnych tego świata.
www.wydawnictwoliteratura.pl