Odyssey One. Tom 1. Rozgrywka w ciemno - ebook
Odyssey One. Tom 1. Rozgrywka w ciemno - ebook
Korzystając z najnowszej technologii, umożliwiającej podróże międzygwiezdne, okręt badawczy „Odyseja” wyrusza w dziewiczy rejs. Lecz kosmos nie jest tak pusty, jak może się wydawać z perspektywy naszej planety. „Odyseja” trafia prosto w środek konfliktu między dwoma rasami. Załoga okrętu staje w obliczu śmiertelnie groźnego, bardzo potężnego i znakomicie wyposażonego przeciwnika. Dysponuje o wiele mniej zaawansowaną technologią, lecz musi sobie radzić za pomocą tego, co posiada. Ale czy podoła wyzwaniu? I jakie będą konsekwencje poczynań Ziemian? Czy odwaga, poświęcenie i ludzka inteligencja są w stanie zniwelować dystans cywilizacyjny?
Lasery, torpedy impulsowe, ataki i uniki, gonitwy myśliwców, krwawe starcia na powierzchni planety… Akty odwagi i poświęcenia. Wszystko to znajdziesz w pierwszej części cyklu stworzonego przez Evana Currie. Autor w doskonały, wręcz magnetyzujący sposób przedstawia dokładnie przemyślane uniwersum i świetnie prowadzi akcję, sprawiając, że trudno oderwać się od książki, a po zakończeniu ma się ochotę na więcej… i jeszcze więcej.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64030-17-8 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy myśliwiec opuścił atmosferę, Eric Weston pstryknął kilka przełączników, aby zamknąć wlot ponaddźwiękowego scramjeta i otworzyć przepływ tlenu pod ciśnieniem do podwójnych silników. Strumień powietrza nie opływał już kadłuba, więc pilot ustawił dziób maszyny w dół i skierował się na orbitę geosynchroniczną. Jakby od niechcenia obrócił myśliwiec i przez chwilę przez szkło kokpitu podziwiał doskonale widoczną w dole krzywiznę Ziemi.
„Stąd wszystko wygląda znacznie przyjemniej. Tak spokojnie w porównaniu z tym, co widziałem. Japonia, Kalifornia, Hong Kong… Żadne z tych miejsc nie wygląda jak pole bitwy, na którym walczyłem” – pomyślał Weston, wracając pamięcią do pierwszych starć, jakie stoczył podczas trzeciej wojny światowej. Kiedy się rozpoczęła, jego kompania stanowiła jeden z pierwszych celów wojsk Bloku. Dzięki ostrzeżeniu, które wysłała im z kilkuminutowym wyprzedzeniem obrona wybrzeża, Weston zorganizował innych pilotów i poderwał prototypy z ziemi, by uratować je przed bombowcami.
Nie były uzbrojone, więc mogli tylko patrzeć, jak ciężka broń przeciwnika niszczy budynki i zabija prawie wszystkich, których uważał za kolegów i przyjaciół. Po tym wydarzeniu Weston nie mógł nawet pomyśleć o jakimkolwiek unikaniu walki.
Zamiast przypominać sobie, jak to się wszystko zaczęło, odwrócił maszynę z powrotem, aby przyjrzeć się dobrze miejscu, do którego leciał.
W punkcie Lagrange’a cztery unosił się – niczym strażnik planety – jego cel, okręt Konfederacji Północnoamerykańskiej „Odyseja”. Trwał zawieszony, spokojnie czekając na swego kapitana, który zmierzał ku niemu kursem przechwytującym.
Naprawdę wyglądał jak stary okręt żaglowy. Kilka chwil później Weston musiał jednak przyznać, że zapewne nie zauważyłby podobieństwa, gdyby projektanci okrętu sami go ciągle nie podkreślali.
Habitaty „Odysei” miały walcowaty kształt i za kadłub żaglowca mógłby je uznać tylko ktoś obdarzony doprawdy niezwykłą wyobraźnią. Jednak reszta była łatwiejsza do pojęcia. Długi kil, mający wyznaczać „dół” okrętu, był tak naprawdę zamkniętym lądowiskiem, na który miały trafiać wahadłowce i myśliwce. Z kolei „górę” wyznaczały przypominające maszty sensory. Przedział silnika wyglądał jak rufa starej fregaty, a dziób stanowiła mierząca kilkadziesiąt metrów antena.
– Mostek „Odysei” do Archanioła Zero Jeden, zmień wektor na zero-dwa-cztery przecinek trzy. Możesz lądować na pokładzie drugim – powiedział głos w jego słuchawkach indukcyjnych; brzmiał wyraźniej, niż gdyby ta osoba siedziała z nim w kokpicie.
Weston potwierdził odbiór i ustawił nowe koordynaty.
Nie minęło wiele czasu, kiedy w radio odezwał się oficer naprowadzający.
– Archanioł Zero Jeden, widzę cię – zatrzeszczał głos w słuchawkach; sygnał był zakłócony przez wzajemne nakładanie się pól antymasowych (AM) otaczających zarówno myśliwiec, jak i okręt. – Kieruj się na światła naprowadzające.
– Roger¹. Widzę je.
– Potwierdzam. Podejście czyste, pas również. Możesz lądować.
Weston poprowadził wysmukłego Archanioła Zero Jeden w stronę „Odysei”, równolegle do dziobu w stronę zamkniętego pokładu mieszczącego się w masywnym kilu jednostki. Przednia część pokładu była otwarta, co pozwalało myśliwcom i wahadłowcom wlatywać z dużą prędkością, zaś ciężkie mocowania z boku umożliwiały bardziej precyzyjne dokowanie. Kiedy rozgwieżdżony kosmos przysłoniło ogromne lądowisko, Weston poczuł, że włosy na rękach i karku stają mu dęba. Znał to uczucie, wiedział, że załoga chwyciła go pułapką, potężnym polem antygrawitacji, gwałtownie zmniejszającym prędkość myśliwca, dzięki któremu pilot nie odczuwał skutków hamowania.
Kilka minut później myśliwiec zatrzymał się, a Weston odzyskał nad nim kontrolę, ostrożnie wprowadził go na jedną z umieszczonych na pokładzie platform. Kiedy znalazł się w jednym z ośmiu hangarów wbudowanych w kil „Odysei”, zmniejszył moc silników i sprawdził ciśnienie na zewnątrz. Wyrównał ciśnienie wewnątrz maszyny i pchnął owiewkę. Odpiął pasy i odepchnąwszy się lekko, wypłynął na zewnątrz.
Dryfując w stronę sufitu, Weston usłyszał donośny szczęk magnetycznych butów i spojrzał w górę – albo raczej w dół, na podłogę.
– Cześć, komando… ups, panie kapitanie! – Wesoły głos poniósł się echem po hangarze, a jego właściciel podskoczył, zrobił ładnego koziołka i podleciał do miejsca, gdzie Weston stanął magnetycznymi butami na metalowej podłodze.
Stephen „Stephanos” Michaels był jego skrzydłowym w eskadrze Archaniołów, a raczej był nim, zanim Weston oficjalnie objął dowodzenie „Odysei”. Podczas wojny kapitan, Stephanos i garstka pozostałych byli jedynymi pilotami zdolnymi do latania na wyspecjalizowanych myśliwcach typu Archanioł, jedynej maszynie przewagi powietrznej zdolnej dotrzymać pola nowoczesnym myśliwcom Bloku. Po trzech latach dowodzenia Archaniołami i zakończeniu wojny Weston przyjął awans z nadzieją, że znajdzie miejsce, w którym będzie mógł zacząć od nowa i które nie będzie pełne wspomnień. Dlatego wybrał Stephanosa na swojego następcę w eskadrze.
Stephanos nie zmienił się zbytnio. Mierzył nieco ponad metr osiemdziesiąt, miał zdecydowanie nieregulaminową fryzurę i przyjazny wygląd, który pasował do niego idealnie i przydawał się w klubach, gdzie zwykł zaglądać po służbie. Weston wiedział, że Michaels czekał od lat na przejęcie dowództwa nad Archaniołami, a teraz wydawał się z tego bardzo zadowolony.
– Hej, Steph. – Weston zdjął hełm, witając przyjaciela. – Jak się urządziliście?
– Nie mamy powodów do narzekań. – Stephanos lekko wzruszył ramionami.
Weston roześmiał się.
– Dobra. To znaczy, że macie powody, ale nikogo to nie obchodzi.
Stephanos zachichotał w odpowiedzi i obaj udali się na drugi koniec hangaru, rozmawiając o okręcie i misji. Przeszli przez niewielkie drzwi, które zaprowadziły ich do wewnętrznej windy. Kiedy znaleźli się wewnątrz kapsuły przewożącej załogę „Odysei”, Weston kazał windzie zawieźć ich do centrum dowodzenia, umieszczonego w przedniej części walcowatego habitatu.
Weston czekał, spoglądając na młodego przyjaciela, zauważając, że od czasu do czasu wierci się on nerwowo. Rozumiał, że jego skrzydłowy miał prawo się denerwować. Latali razem od chwili powstania Archaniołów, przez osiem lat, podczas najbardziej zażartych bitew powietrznych w dziejach ludzkości.
Poza tym Weston nie mógł go winić, sam też znajdował się na skraju wytrzymałości. „Odyseja” była pierwszą jednostką wyposażoną w nowy system napędu międzywymiarowego. Podobno pozwalał on na przemieszczanie się z prędkością większą od prędkości światła, a ponieważ Weston był już wcześniej znany jako dowódca Archaniołów, znalazł się na krótkiej liście osób, które mogły nią dowodzić.
Kapsuła windy zatrzymała się, a następnie podjęła ruch, żeby dopasować się do prędkości obrotu habitatu. Po chwili otworzył się właz.
Przeszli korytarzami w stronę centrum dowodzenia „Odysei”, dużej sali o zakrzywionej posadzce i takim też suficie. Panował tu spory ruch, dwie pełne obsady sprawdzały po raz kolejny obwody, doglądając wszystkich systemów przed wyruszeniem w dziewiczy rejs. Na mostku podszedł do nich wysoki, czarnoskóry mężczyzna w mundurze dowódcy. Był szeroki w ramionach i wyższy od Stephanosa o prawie dziesięć centymetrów, a kiedy szedł, wprawiał w drżenie metalowe płyty pokładu. Westonowi skojarzył się ze zbliżającym się Goliatem i kapitan przelotnie zastanowił się, czy zapakował procę.
– Komandorze Michaels. – Olbrzym skinął lekko głową Stephanosowi, po czym zwrócił się do Westona: – Witamy na pokładzie „Odysei”, kapitanie. Jestem komandor Jason Roberts, pański pierwszy oficer.
– Komandorze. – Weston rozejrzał się po sali.
– Przepraszam, panie kapitanie? Nie mam zamiaru się wtrącać i narzucać niczego, ale może zechciałby pan się przebrać?
Weston znieruchomiał, popatrzył na swój znoszony kombinezon pilota oraz trzymany pod pachą hełm i uśmiechnął się.
– Nie do końca wyglądam jak kapitan dumy naszej floty, prawda? Przekażmy teraz kody dowodzenia, a za godzinę wrócę przed kamery w oficjalnej bieli.
– Tak jest, sir.
Roberts podszedł do fotela kapitana i przycisnął kciuk do skanera, zachęcając gestem Westona, aby zrobił to samo. Kiedy linie papilarne zostały zeskanowane, zapaliły się dwa światła i komputer zakomunikował:
– Transfer kodów rozpoczęty. Proszę o potwierdzenie tożsamości i zamiaru uruchomienia protokołu transferu.
– Zidentyfikowany komandor Roberts Jason, NACS „Odyseja”. Przekazanie uprawnień dostępu kapitanowi Ericowi Westonowi.
– Potwierdzone. Kapitanie Weston, proszę dokonać identyfikacji i potwierdzenia.
– Zidentyfikowany kapitan Weston Eric, NACS „Odyseja”. Proszę potwierdzić dostęp do transferu.
– Wszystkie prawa dostępu zostały przekazane. Witamy na pokładzie, kapitanie.
Weston oderwał kciuk od skanera i rzucił okiem na Stephanosa, który wyglądał, jakby miał zaraz odpłynąć – i to mimo sztucznej grawitacji.
– Zatem, komandorze, Archanioły są pańskie. – Weston odczekał trochę, pozwalając Stephanosowi na chwilę dumy, po czym ciągnął dalej: – Na jutro oczekuję pełnego raportu na temat stanu eskadry – broń, dane o lotach i harmonogram.
Uśmiech Stephanosa nieco zbladł, prawdopodobnie na myśl o papierkowej robocie, którą właśnie odziedziczył. Weston chciał mrugnąć znacząco, ale wtedy przypomniał sobie, że na niego też czeka większa niż wcześniej ilość papierów.
Steph doszedł do siebie, zasalutował z uśmiechem, po czym obrócił się na pięcie i odmaszerował do nowych zadań.
– Będę w swojej kajucie, przygotowując się do ceremonii, komandorze – powiedział Weston, a potem także się oddalił.
Zjechał dwa pokłady niżej do kwater oficerskich, znajdując swoją kajutę dopiero po kilku zakrętach w niewłaściwą stronę. Zdjął kombinezon, odrywając podszewkę od skóry, i wrzucił go do wbudowanego w ścianę kosza na brudne rzeczy. Kilka minut później był już pod prysznicem, zmywając z ciała i włosów resztki kombinezonu.
Po prysznicu, który trwał stanowczo zbyt krótko, Weston zajrzał do szafy. Okazało się, że wszystkie rzeczy dotarły na pokład jeszcze przed nim i zostały idealnie porozkładane.
„Domyślam się, że dowodzenie mimo wszystko ma też pewne zalety”.
Wyciągnął biały mundur i rozłożył go na łóżku. Czterdzieści pięć minut po tym, jak wszedł do kajuty, wyszedł z niej całkiem odmieniony. Udał się na mostek „Odysei”.
* * *
Wahadłowiec zatrzymał się i zadrżał, kiedy duże pylony ustabilizowały deltoidalny pojazd w panującej w hangarze nieważkości. Minęło kilka minut, w czasie których maszynę zabezpieczano. Winda była już przygotowana, pasażerowie podlecieli do niej, opadli na stalową płytę i uruchomili buty magnetyczne. W powietrzu rozległy się głośne uderzenia, kiedy opadali na podłogę.
Maszyneria zaszumiała, winda zaczęła opadać, aż zetknęła się z pokładem wielkiego okrętu matki, a pasażerowie popatrzyli na dwóch uzbrojonych strażników. Porucznik Sean Bermont, były członek Kanadyjskich Połączonych Sił Operacyjnych 2, jako pierwszy podszedł i wręczył swój dokument stojącemu na straży marine.
– Porucznik Bermont, mam dołączyć do załogi – powiedział.
Strażnik patrzył na niego przez chwilę, ale nie interesowały go rozkazy i numery identyfikacyjne, jego wzrok przesunął się dalej, na nieśmiertelniki porucznika.
Informacja nadeszła wraz z kontrasygnowanym kwitem bezpieczeństwa z komputera pokładowego, a marine odznaczył przybycie oficera na liście.
– Bardzo dobrze, sir. Winda na pokłady mieszkalne znajduje się dwadzieścia metrów za panem. Powinien pan spotkać się z zastępcą dowódcy, kiedy tylko się pan zakwateruje.
Bermont skinął głową, obrócił na pięcie najsprawniej, jak tylko mógł w warunkach nieważkości, i poszedł w stronę windy.
* * *
Weston wyszedł z kajuty, obawiając się konferencji prasowej. Kiedy komandor Roberts spotkał się z nim przy wejściu na mostek, Eric skinął głową jemu i wszystkim w pomieszczeniu, po czym zwrócił się do swojego nowego zastępcy.
– Komandorze, sądzę, że powinniśmy załatwić oficjalne ceremonie najszybciej, jak to tylko możliwe. Mamy przed sobą misję – powiedział, chcąc jak naprędzej zacząć dowodzić. Choć z racji funkcji grał dla mediów, nie musiało mu się to podobać.
– Tak jest. Skontaktuję się z panią admirał, ustawimy transmisję.
Weston obszedł fotel dowódcy i powoli w nim zasiadł.
„O, jest wygodniejszy niż ten w moim myśliwcu. A jednak… wydaje się jakiś nie taki”. Pokręcił się trochę, zapoznając z ekranami dostępnymi pod dotknięciem palców, sprawdzając zabezpieczenia. Wreszcie dał sobie spokój z udawaniem, że jest mu wygodnie, i skupił się na pracy.
Przebiegł wzrokiem po wielkiej liczbie raportów z różnych miejsc na okręcie, zauważając, że zaledwie kilka pochodzi ze stanowisk taktycznych, związanych z systemami obronnymi. Dostępne były diagnozy wewnętrzne, ale brakowało praktycznych wyliczeń, wszystko było czysto teoretyczne. Kiedy Roberts wrócił, Weston dalej sprawdzał systemy obronne.
– Kapitanie, admirał oczekuje w sali konferencyjnej.
– Dobrze – powiedział Weston – miejmy to już za sobą.
Roberts i Weston zeszli z mostka, pojechali windą na jeden z zewnętrznych pokładów i weszli do sali konferencyjnej. Czekała tam admirał Gracen w otoczeniu adiutantów oraz kilku przedstawicieli krajowych i zagranicznych mediów, którzy skierowali kamery na wchodzącego Westona.
Admirał była uderzająco piękną kobietą, jedną z tych, które wiedziały, jak manipulować grupą przy pomocy wyniosłego, arystokratycznego sposobu bycia, czego dowiodła, delikatnie skupiając uwagę dziennikarzy na kapitanie.
– Ach, kapitan Weston. Proszę wejść – powiedziała. – Jestem pewna, że z niecierpliwością czeka pan na objęcie dowództwa.
– Zgadza się, pani admirał. – Weston starał się jak mógł, aby przybrać profesjonalny wyraz twarzy, uśmiechając się beznamiętnie w stronę kamer. – Chętnie sprawdzę nowe systemy.
– Świetnie. Świetnie. Zatem miejmy to za sobą. Czy wszyscy są gotowi?
Kiedy uzyskała potwierdzenie, nacisnęła jakiś guzik i światło przygasło. Weston wiedział, że systemy nagrywające okrętu zostały właśnie uruchomione, aby uwiecznić moment przekazania na potrzeby wojskowych archiwów.
Admirał nachyliła się i z pudełka obok swojego fotela wyciągnęła małą, złotą plakietkę.
– Ericu Westonie, były dowódco grupy Archanioł, został pan awansowany na stopień kapitana NACS „Odyseja” ze wszelkimi wynikającymi z tego faktu przywilejami i obowiązkami.
Kamery warczały, robiąc zbliżenie dłoni admirał, która umieściła złoty pasek na jego lewym ramieniu i cofnęła się. Wyciągnęła rękę do Westona i mocno ją uścisnęła.
– Gratuluję, panie kapitanie.
– Dziękuję, pani admirał. A teraz, jeśli mógłbym…
– To nie takie proste, panie kapitanie. Jest pan tu gościem honorowym, musimy przestrzegać protokołu.
Weston westchnął, uświadomiwszy sobie, że mimo wszystko nie zdoła uciec. Resztę wieczoru spędził na poznawaniu różnych dygnitarzy i przedstawicieli mediów. Konferencja prasowa minęła błyskawicznie: prawie połowę pytań skierowanych do niego dało się skwitować standardowym „bez komentarza”, wyrażonym oczywiście bardziej kwiecistym językiem, a potem udali się na przyjęcie, podczas którego miał dziwne sensacje w żołądku, podobne do tych, jakich doświadczył kiedyś podczas wojny, po wykonaniu trzech misji pod rząd.
Starał się z całych sił nie pokazywać po sobie, jak szybko chce stąd uciec, i mówił to, czego od niego oczekiwano. Jedzenie było dobre, nawet jeśli rozmowa nieco kulała, ale miał kłopot z unikaniem jednej z dziennikarek.
– Kapitanie Weston! Przepraszam!
Weston odwrócił się, wiedząc, do kogo należy głos, ale jednak był zaskoczony, kiedy kobieta pojawiła się tuż obok.
– Panno Lynn, miło widzieć panią ponownie.
Na jej twarzy pojawił się uśmieszek.
– Z pewnością, panie kapitanie. Wciąż mam do pana kilka pytań.
– Panno Lynn, już odpowiedziałem na pani pytania najpełniej, jak tylko mogłem. Jestem pewien, że pani rozumie, iż wiele informacji o misji „Odysei” i jej załodze pozostaje tajnych.
Kobieta spojrzała na Westona znacząco, a wyraz jej twarzy wyraźnie mówił, na ile wierzy, a raczej na ile nie wierzy w słowa kapitana. Młoda reporterka była przedstawicielem Bloku Wschodniego, w którego skład wchodziły Chiny, kilka republik byłego Związku Radzieckiego, Korea, Indie i wiele innych krajów, co wystarczyło, aby skłonić Stany Zjednoczone do zawarcia nowego traktatu obronnego z Kanadą i Meksykiem. Choć obie strony wystrzegały się użycia broni nuklearnej, ciężkie straty zadane narodowej infrastrukturze były jednym z głównych powodów, dla których zawiązano Konfederację. Weston spotkał dziennikarkę wcześniej, kiedy został zmuszony do szukania w Pekinie materiałów do naprawy swojego uziemionego myśliwca. Wówczas niemal doprowadziła do jego śmierci, a teraz miał nieodparte wrażenie, że przybyła tutaj, aby dokończyć dzieła.
– Kapitanie, co pan sądzi o wysyłaniu wojskowych jako pierwszych ludzi do gwiazd? – spytała. – Czy naprawdę powinniśmy przenosić nasze problemy dalej, poza Układ Słoneczny?
Weston westchnął.
– Panno Lynn, nie mogę wypowiadać się w sprawach filozoficznych. Przykro mi. – Nie widział tego, ale wiedział, że jej mikrofon i kamera są wycelowane w niego, dlatego musiał uważnie dobierać każde słowo.
– Ale kapitanie, a co z…
Między Westona a Lynn wślizgnął się komandor Roberts.
– Panie kapitanie, pani admirał pana prosi.
Weston skłonił się z wdzięcznością.
– Proszę mi wybaczyć, panno Lynn. – Kiedy odeszli, wyszeptał na boku do Robertsa: – Dzięki, że mnie pan z tego wyciągnął.
– Nie mnie należą się podziękowania, sir. Pani admirał zauważyła, że panna Lynn kręci się koło pana, i pomyślała, że może pan potrzebować pomocy.
Admirał Gracen zawsze wiedziała, kiedy szykują się kłopoty.
– Pani admirał, domyślam się, że jestem winien pani podziękowanie. – Weston stanął obok surowo wyglądającej przełożonej, która właśnie pociągała łyk szampana.
Przez chwilę Gracen patrzyła na niego poważnie, przewiercając go ciemnymi oczami, po czym wreszcie raczyła łaskawie wykrzywić usta i odezwać się:
– Nonsens, kapitanie, spełniam tylko swoje obowiązki. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Konfederacja, jest wypowiedź „na wyłączność” dla Bloku Wschodniego, w której pokroją naszego najlepszego kapitana na kawałki.
– Ostatnio stają się coraz lepsi w manipulowaniu opinią publiczną, prawda? – Skrzywił się.
– Cóż… Próbowali siłą oręża i prawie im się udało – powiedziała. – Myślę, że to dość naturalne, iż zastosowali nacisk innego rodzaju.
– Tak, a Lynn jest zdecydowanie za dobra.
– Taka miała być. – Gracen pozwoliła, aby na jej poważnej twarzy zagościł uśmiech. – W końcu to my ją wyszkoliliśmy.
– Jak to jest, że najlepsi terroryści, najgorsi wrogowie i najbardziej niebezpieczni ludzie na świecie zawsze zostali wyszkoleni w Konfederacji Północnoamerykańskiej? – spytał Weston. – Jakby nie mogli uczyć się w jakiejś małej szkółce w Afryce albo gdzie indziej?
Gracen wzruszyła ramionami.
– Tu chyba chodzi o to, aby znać wroga. Jak można go lepiej poznać, niż trzymając z nim?
– Naprawdę musimy dalej szkolić ludzi, którzy są przeciwko nam?
– Och, przecież gdyby zrobił to ktoś inny, nie mielibyśmy tak SZCZEGÓŁOWYCH danych na ich temat – odparła Gracen.
Weston roześmiał się, dostrzegając sens słów przełożonej.
– Sądzę, pani admirał, że trafiła pani w samo sedno. Jednak chyba zrezygnuję z dalszej części spotkania, wyjmę głowę z pętli i udam się na spoczynek. Jutro mój wielki dzień.
Weston wymknął się z przyjęcia i pokonał długie korytarze, idąc do swojej kajuty. Choć wiedział, że ta pierwsza misja była jedynie próbą odbywaną w warunkach rzeczywistych, cieszył się z możliwości skorzystania z pretekstu do uniknięcia powojennego politykowania. Nawet jeśli toczył się kosmiczny wyścig, Blok Wschodni nie zbliżył się nawet do opracowania czegoś takiego jak technologia międzywymiarowa. „Odyseja” została zbudowana przede wszystkim jako poligon doświadczalny dla nowych technologii oraz aby osłaniać konstrukcje znajdujące się w kosmosie przed potencjalnymi atakami ze strony Bloku. Jednak przy zastosowaniu napędu międzywymiarowego misja stała się czymś więcej. Weston nie spodziewał się, że znajdzie coś szczególnego, ale planowane eksperymenty obejmowały wszystko, od długofalowych skutków biologicznych wywoływanych przez podróże kosmiczne po szukanie form życia w różnych systemach gwiezdnych.
Wszedł do swojego pokoju i padł na łóżko. Dyplomacja. Do tej pory nie stanowiła tak ważnego elementu jego kariery. Dowodzenie Archaniołami sprowadzało się przede wszystkim do latania i strzelania, tak samo, kiedy był pilotem Marines w Stanach Zjednoczonych.
Na szczęście dyplomacja się skończy, kiedy znajdzie się z dala od łączności z Ziemią, i nie będzie wtedy musiał się nią przejmować. Wreszcie wrażenia z całego dnia przeważyły i Weston szybko zasnął.