Odyssey One. Tom 3. Ostatni bastion - ebook
Odyssey One. Tom 3. Ostatni bastion - ebook
Zazwyczaj to „Odyseja” była źródłem kłopotów sprowadzanych na Ziemię z głębi kosmosu, ale tym razem ten niesławny zaszczyt przypadł okrętowi Bloku Wschodniego. Za sprawą kapitana Suna obcy poznali ściśle strzeżoną tajemnicę ludzi – położenie ich ojczystego świata.
W tajemniczej sferze Dysona nadzorcy, którzy potrafią kontrolować Drasinów, szykują się już do podjęcia odpowiednich kroków.
Flota zbuntowanych dronów nie przybywa do Układu Słonecznego w pokojowych zamiarach. I nie jest to bynajmniej niewielki oddział, lecz potęga militarna, której ludzkość nie zdoła się przeciwstawić. Do rozpaczliwej obrony ojczystego świata musi stanąć „Odyseja” ze wsparciem krążownika Konfederacji, dwóch niszczycieli Priminae oraz niesprawnego okrętu Bloku Wschodniego. Poza stacją orbitalną, paroma eskadrami myśliwców, Archaniołami i grasantami – grupą pośpiesznie sformowanych lżejszych jednostek – Ziemia nie ma nic innego do dyspozycji.
Jakkolwiek zakończy się walka, jej wspomnienie będzie wywoływać koszmary u wroga jeszcze przez wiele generacji.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64030-38-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okręt międzygwiezdny „Odyseja” spoczywał w punkcie Lagrange’a wysoko nad Ziemią. Rusztowania przesłaniały kadłub niemal w całości. Gdyby się przyjrzeć bliżej, można by dostrzec robotników poruszających się w środowisku mikrograwitacji podczas kończenia prac przy jednostce.
Uszkodzenia odniesione w walce podczas ostatniej misji dawno zostały naprawione, ale w obecnej sytuacji politycznej, gdy Konfederacja Północnoamerykańska nastawiała się na obronę, wielki okręt został mocno rozbudowany. Obszerne fragmenty pierwotnego kadłuba okryto powłokami antydetekcyjnymi i antyradiacyjnymi.
Kapitan Eric Stanton Weston przyglądał się temu z pokładu widokowego na stacji orbitalnej Konfederacji i liczył dni do zakończenia remontów.
– Kapitanie.
Eric obejrzał się przez ramię i od razu rozpoznał mężczyznę, który się do niego zbliżał.
– Panie Gordon.
Seamus Gordon, kutas z wywiadu, został kiedyś opisany jako „chodzące kłopoty w tanim garniturze”. Jak dotąd kapitan nie miał okazji, by sprawdzić, czy opis jest prawdziwy, ale też niezbyt go to interesowało.
– Chciałbym porozmawiać o pańskim raporcie. – Gordon spojrzał na zawieszoną w przestrzeni „Odyseję”.
– Słucham.
Gordon rozejrzał się szybko, po czym wsunął rękę do kieszeni i dopiero wtedy znowu otworzył usta.
– Część dotycząca Centrali wydaje się nieco… ograniczona – zauważył cicho.
– To dlatego, że nie posiadamy, jak mi się zdaje, odpowiednich słów, żeby adekwatnie opisać, czym jest to cholerstwo – wyjaśnił Eric szczerze. – Panie Gordon, nie ma pan pojęcia, jak to jest stać w obecności czegoś, co może grzebać panu w umyśle niczym w szufladzie ze skarpetkami, by wybrać sobie ulubioną parę.
– Nie – prychnął Gordon. – Chociaż zawsze marzyłem, żeby posiąść taką umiejętność.
– Proszę mi wybaczyć, ale ten pomysł nie przysparza mi radości.
Przedstawiciel wywiadu uśmiechnął się słabo.
– To zrozumiałe. W raporcie określił pan zasięg Centrali jako planetarny?
– Wyraziłem przekonanie, że jej zasięg jest planetarny – przyznał Eric. – Ale nie mogę tego zweryfikować ani obalić.
– Uczciwe podejście. Ale co pan sądzi?
Eric zamyślił się.
– Zapewne rzeczywiście jest ograniczona do planety. Nie znam się na geologii planetarnej, ale jeżeli Centrala jest choć trochę tym, czym twierdzi, że jest, to wydaje się sensowne, że ogranicza ją zasięg pola magnetycznego planety.
– A jeżeli nie?
– Zapewne moglibyśmy to wykryć – odparł Eric z przekonaniem. – Monitorowaliśmy każdą częstotliwość, tachiony i cząstki w tym systemie. Nie stwierdziliśmy nic odbiegającego od normy.
– Ta-ak – mruknął Gordon. Odwrócił się lekko, żeby spojrzeć na „Odyseję”. – Nic odbiegającego od normy.
Eric podążył za jego spojrzeniem i skrzywił się, bo nie musiał nawet czytać w umyśle Gordona.
„Jeżeli Centrala mówiła prawdę, Priminae jej nie stworzyli. Gestalt. Suma większa od jej składników. Czy wykrylibyśmy cokolwiek odbiegającego od normy, skoro w rzeczywistości to właśnie jest norma?”
– No cóż – odezwał się w końcu Gordon – będziemy się tym martwić, gdy nadejdzie pora. Teraz, kapitanie, pragnąłbym usłyszeć streszczenie innych elementów pańskiej ostatniej misji.
– Z całym szacunkiem, panie Gordon – odparł Eric ze znudzeniem – jest pan cywilem, o ile mi wiadomo. Nie muszę panu zdawać sprawozdań.
Gordon uśmiechnął się nieznacznie i wręczył mu kartę.
Eric skrzywił się, zanim jeszcze na nią spojrzał. Był pewien, że nie spodoba mu się to, co zobaczy. Otworzył dokument i westchnął, gdy przeczytał jego treść.
– Zobaczymy się za godzinę w biurze pani admirał. – Twarz Seamusa Gordona wyglądała niewinnie, gdy wrócił spojrzeniem do „Odysei”, odcinającej się na tle Ziemi.
Eric zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział, tylko schował rozkazy do kieszeni.
– Niezły ma pan okręt – rzekł Gordon, by przerwać ciszę.
– Najlepszy – zapewnił Eric również po chwili milczenia, gdy uznał, że komentarz agenta nie zawierał żadnych ukrytych znaczeń.
***
– Starsza bosman!
Starsza bosman Rachel Corrin ledwie się obejrzała na podchodzącego oficera i zaraz wróciła do pracy.
– Zaraz do pana przyjdę, komandorze.
– Proszę się nie śpieszyć – odparł Roberts, przyglądając się, co robi kobieta. – Przepraszam, że pani przeszkadzam.
– Gdyby mi przeszkadzały takie rzeczy, przysmażyłabym sobie tyłek już dawno temu, komandorze. – Rachel uśmiechnęła się sztywno, podłączając przewód wysokiego napięcia, którym się zajmowała. System zadziałał od razu. Ponieważ był częścią linii transportowej połączonej z główną siecią energetyczną „Odysei”, i normalnie nie byłoby dobrze, gdyby się zepsuł. Jednak w tym wypadku jak na ironię oznaczało to, że będzie gorzej niż zwykle w doku naprawczym, ponieważ po pokładzie kręcili się niezliczeni cywilni pracownicy, którzy nie znali protokołów alarmowych.
Gdy tylko skończyła, bosman zamknęła i zapieczętowała panel, po czym podniosła się i otrzepała ręce z wyimaginowanego raczej kurzu, jako że filtry okrętu utrzymywały w czystości nawet mniej uczęszczane sekcje. Wreszcie odepchnęła się w dół, a podeszwy jej butów przylgnęły do podłogi.
– Czego pan potrzebuje, komandorze?
– Uaktualnień nowego uzbrojenia – odparł z niechęcią Roberts. – Powiedziano mi, że będą skończone dzisiaj, ale nie dostałem żadnego nowego raportu.
– Pewnie dlatego, że zajmują się tym cywilni wykonawcy. – Rachel przewróciła oczami. – Musieli posiekać nasz kokpit, żeby dopasować nowe systemy pod habitatami, co chyba bardzo wkurzyło kapitana. A teraz mają przechlapane, bo muszą wszędzie przywrócić hermetyczność.
Roberts skrzywił się jeszcze bardziej.
– Nic dziwnego, że nie wypełnili żadnego raportu. Jak bardzo jest źle?
– Mogę to naprawić w godzinę, ale nie płaci mi się nawet w połowie tak dobrze, jak im – prychnęła Rachel. – Dopóki więc nie dostanę rozkazu, żeby to szybko załatwić, niech wykonawcy się męczą.
– Tylko niech pani nie pozwoli im pociąć niczego, co jest nam potrzebne, bosman Corrin.
– Bez obaw, komandorze, mam na nich oko – zapewniła Rachel. – Daję słowo.
– Mnie to wystarczy. – Roberts skinął głową, odwrócił się i wyszedł.
Rachel popatrzyła za nim, po czym pokręciła głową i skinęła na jednego z podwładnych.
– Co następne?
– Dostaliśmy meldunek o braku mocy we wszystkich wieżyczkach dziobowych, pani bosman.
– Ci idioci odcięli główne zasilanie, gdy rozcinali pokład, tak?
Mężczyzna wzruszył bezradnie ramionami.
– Na to wygląda. Przepraszam, bosman Corrin. Sądziliśmy, że potrafią czytać schematy.
Rachel westchnęła.
– Synu, to cywilni wykonawcy. Nie potrafiliby ich odczytać, nawet gdyby to był prosty szkic narysowany kredkami. Myślisz, że po co wynaleziono GPS?
Jej podwładni zachichotali, ale Rachel znów westchnęła.
– No dobrze, naprawmy tę sieć, a potem zadbajmy, żebym nie złamała słowa, które dałam komandorowi. Ruszać się, ślamazary, robota czeka.
***
– Chińczycy rozgryźli, jak poruszać się szybciej od światła.
– Tak, wiemy o tym, pani admirał. I co z tego?
Admirał Gracen spojrzała na zgromadzonych, starając się, by jej spojrzenie było twarde jak stal. Nie spodobał się jej ten szyderczy ton. Admirał nie przepadała za cywilami i ich niepełną znajomością sytuacji. Nie zdawali sobie sprawy, z czym mają do czynienia, i zwykle nawet nie próbowali zrozumieć. Wszystko by było w porządku, gdyby przynajmniej mieli świadomość swoich ograniczeń, lecz na takie nastawienie nie należało liczyć u polityków-cywilów.
Stłumiła westchnienie.
– Nie wiemy, jak to zrobili. Prawdopodobnie to rozwiązanie podobne do metody Priminae, które jak się zdaje, jest wariantem teorii Alcubierre’a.
– Nasz napęd skokowy jest o wiele lepszy – stwierdził z przekonaniem senator.
– Nie zapoznał się pan z teoriami Alcubierre’a, prawda? – rzuciła oschle Gracen. Mężczyzna posłał jej grymas nieskrywanej niechęci.
– Co to ma do rzeczy?
– DARPA zaczęła finansować prace nad napędem nadświetlnym ponad pięćdziesiąt lat temu – odpowiedziała. – Wiele dziesięcioleci po tym, jak Alcubierre ogłosił swoją teorię. Czy wiedzą państwo, dlaczego rządowy program obrony zaczął pompować pieniądze w projekty NASA podczas wielkiej recesji w dwudziestym pierwszym wieku?
Nikt się nie odezwał, zresztą admirał właśnie tego się spodziewała.
– Nie, oczywiście, państwo nie wiedzą, ponieważ nic nie przeczytali – stwierdziła złośliwie. – DARPA zaczęła finansować te badania, ponieważ była przerażona na myśl, że Chiny zbudują ten napęd pierwsze i wynajdą broń, przy której bomby atomowe będą wyglądały jak fajerwerki.
– Wszyscy znamy zagrożenia związane z bronią kinetyczną, pani admirał.
– Nie mówię o broni kinetycznej – warknęła admirał Gracen i uderzyła dłońmi w blat stołu. – Mówię o wymuszaniu rezonansu i uwalnianiu cząstek o wysokiej energii pobieranych przez napęd podczas pracy. Działający napęd Alcubierre’a bez odpowiednio mocnego systemu zabezpieczeń mógłby teoretycznie anihilować planety, do których by się zbliżył.
Rozejrzała się po sali i skonstatowała z ironią, że teraz udało jej się przyciągnąć uwagę wszystkich obecnych.
– Pozwolą zatem panowie, że powtórzę – powiedziała oschle. – Chińczycy wynaleźli sposób na poruszanie się z prędkością nadświetlną. Musimy sprawdzić, czy stworzyli także broń, która mogłaby spalić Marsa na węgiel lub usmażyć Amerykę Północną na skwarkę.
Jej słowa padały w całkowitej ciszy, jakby wreszcie ich znaczenie dotarło do słuchaczy. A potem wśród zgromadzonych wybuchło spanikowane paplanie. Admirał pozwoliła na to przez chwilę, po czym odchrząknęła na tyle głośno, by usłyszeli ją ci siedzący najbliżej. Reszta rozmawiała dalej, dopóki Gracen znowu nie uderzyła dłońmi w stół konferencyjny.
– Dość.
Wszyscy umilkli i skierowali wzrok na arystokratyczną postać admirał.
– Teraz, gdy mają państwo pojęcie o powadze sytuacji, chciałabym przypomnieć, że niektórzy z panów siedzieli w tej radzie, kiedy żebraliśmy o fundusze na badania związane z teorią Alcubierre’a. Gratuluję – stwierdziła zjadliwie. – Ponownie musimy dorównać naukowym osiągnięciom Bloku Wschodniego. A chociaż należy się spodziewać, że Blok użyłby tej broni do zastraszenia nas, jednak jest mało prawdopodobne, by chciał wywołać kolejną wojnę. Zarówno oni, jak i my mamy inne priorytety.
– To nie znaczy, że możemy im pozwolić, żeby wyprzedzili nas w wyścigu zbrojeń.
Gracen uśmiechnęła się w końcu.
– Całkowicie się zgadzam. Dlatego porozmawiajmy najpierw o moim budżecie na badania i projekty, dobrze?
***
Nieco później Weston stawił się w gabinecie admirał Gracen. Odruchowo zasalutował zwierzchniczce. Wyglądała na nieco zmęczoną, gdy oddawała salut i skinieniem głowy wskazała wolny fotel.
– Proszę usiąść, kapitanie. Pan Gordon ma do pana kilka pytań i tak się składa, że ja również chciałabym poznać na nie odpowiedzi. Uznałam, że to on poprowadzi spotkanie.
– Złożyłem już raport, pani admirał, i zawarłem w nim wszystko.
Gracen skinęła głową.
– Jestem tego pewna, kapitanie. Teraz bardziej chodzi nam o pańskie spekulacje i domysły na temat kilku kwestii, które ujął pan w raporcie.
Eric skinął powoli głową, nie do końca pewien, czy rozumie, ale też szczerze powiedziawszy, niezbyt tym przejęty.
– Dobrze. Co to za kwestie?
– Czy podczas pańskiego pierwszego starcia z obcymi jednostkami nasi sojusznicy Priminae użyli szczególnie brudnej broni nuklearnej? – zapytał Gordon.
– Mało powiedziane – prychnął Eric. – Ta broń była tak plugawa, że naruszała prawa fizyki, przynajmniej te, które znamy. Przecież znajdowaliśmy się o MINUTY ŚWIETLNE od wybuchu, a im dalej od epicentrum, tym silniejsze chyba było promieniowanie.
Gordon skinął głową.
– Jesteśmy zainteresowani tą technologią, kapitanie.
– Mam nadzieję, że nie zamierzają jej państwo użyć na żadnej planecie, a na pewno nie na Ziemi – skrzywił się Eric. – Zapytałem potem o tę broń, zupełnie prywatnie. Stosowane są w niej materiały i techniki, które wywołują reakcję łańcuchową przy zetknięciu z nową materią. Radiacja dosłownie karmiła się osłonami „Odysei”, dopóki nie zmieniliśmy ich na tarcze odbijające. Dzięki Bogu, tyle wystarczyło, żeby uchronić nas przed działaniem tego oręża, ale gdyby użyć czegoś takiego w atmosferze… Wątpię, czy z planety by coś zostało. A przynajmniej coś nadającego się do zamieszkania.
– Tak. Mamy tego świadomość. Jednak patrzymy na ten problem także z innej perspektywy. Docenimy każdą informację, jaką pan zdobędzie o tej technologii.
– No dobrze, mogę porozmawiać z Priminae, jeżeli państwo sobie życzą – zdecydował Eric.
– Dziękuję, kapitanie. – Gordon skinął głową, po czym zerknął na Gracen. Admirał skorzystała z tego niemego zaproszenia i zadała następne pytanie.
– Przejdźmy do tej konstrukcji wokół gwiazdy.
– Chmury Dysona?
– Właśnie. Sprawdziliśmy dokładnie nasze nagrania. W oparciu o ostatnie obserwacje z teleskopu Jamesa Webba wrogowie rozpoczęli budowę najwyżej sto lat temu. Ta gwiazda zaczęła przygasać mniej więcej dziesięć lat temu czasu lokalnego.
Eric ściągnął wargi i potrząsnął głową.
– Boże, ale szybko.
– W rzeczy samej. Jasno z tego wynika, że ten gatunek podchodzi do budowania tak samo, jak do niszczenia – zauważyła Gracen. – Muszą zapewne konstruować struktury samoreplikujące się i samoorganizujące.
Eric skinął głową. Doszedł do podobnego wniosku, gdy przyjrzał się odczytom i porozmawiał ze swoimi ludźmi. Wróg, Drasinowie czy jak tam siebie nazywali, był pod wieloma względami nanotechnologicznym koszmarem w skali makro. Tak zwany scenariusz „szarej mazi”, tyle że w ogromnym wymiarze.
– Czy możliwe by było złapanie przedstawiciela obcych w stanie nietkniętym?
Eric obrócił się do Gordona z wytrzeszczonymi oczami.
– Co?!
Mężczyzna w garniturze uśmiechnął się krzywo.
– Proszę pana – zaczął Eric sztywno – te paskudztwa dosłownie pożerają stal i wydalają energię. Nie zapakuję żadnego z nich na pokład mojego okrętu pod żadnym pozorem, a każdy rozkaz, który będzie do tego zmierzał, uznam za szalony i nieuprawniony.
Gordon uniósł ręce.
– Spokojnie, kapitanie. Zadałem tylko pytanie. Dokonaliśmy znacznych postępów z samoreplikującymi się urządzeniami, ale obcy są na zupełnie innym poziomie. Byłoby miło, gdyby nam się udało zrównać te obszary zainteresowań.
Eric odetchnął, po czym skinął niechętnie głową.
– Mogę to zrozumieć, ale nie posiadam żadnych możliwości transportu wroga. Wzięcie choćby jednego na pokład to proszenie się o kłopoty, jakich nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Co więcej, nigdy nie udało nam się niczego wywnioskować na temat ich anatomii.
– Nie, bo nie da się nic ustalić na martwych próbkach – przyznał Gordon. – I właśnie dlatego pytałem o nietkniętego i żywego wroga. Niektórzy z naszych badaczy przypuszczają, że te istoty używają jakichś ścieżek neuronowych w roztopionym krzemie swoich ciał, wyjątkowej nanotechnologii samodzielnego montażu obwodów. Chętnie byśmy się temu przyjrzeli w akcji, gdyby była możliwość.
– Nie na moim okręcie – odparł Eric beznamiętnie. – Chce pan kombinować z tymi obcymi, niech pan znajdzie inną jednostkę, którą w razie czego można zastąpić.
– Nie rozumiem, jak jeden z obcych dronów mógłby stanowić poważne zagrożenie dla takiego okrętu jak „Odyseja”.
– Jeden by nie mógł, ale przetrzymanie go dłużej do testów to zupełnie inna sprawa – stwierdził Eric. – One jedzą wszystko, co napotkają, i używają tego do reprodukcji. Nie znamy sposobu, żeby je uśpić, nie wiemy też, na ile inwazyjne są ich techniki samodzielnego montażu. Panie Gordon, nie wpuszczę żadnego na mój okręt. Na pewno nie żywego. Kiedy wieźliśmy martwe, kazałem utrzymywać przy ładowni całodobową wartę na wypadek, gdyby jednak w dronach pozostały aktywne procesy nanotechnologiczne.
Gordon westchnął, ale wiedział, że nie ma sposobu, aby zmusić kapitana do współpracy. Przynajmniej w tej chwili. Skoro Weston postawił sprawę tak jasno, Konfederacja Północnoamerykańska nie będzie chciała wydawać sprzecznych rozkazów, które mogłyby narazić okręt.
– Dobrze, kapitanie. Na razie – wycofał się Gordon.
– Proszę znaleźć sposób na powstrzymanie ich działania lub uśpienie – doradził Eric. – Wtedy możemy rozmawiać. Wiem, że wywiad w tej kwestii jest ważny, Gordon. Podejmę ryzyko, proszę mi wierzyć. Nie pisałem się na bezpieczne życie, ale męczennikiem też nie jestem. Proszę dać mi rozsądne rozwiązanie lub użyteczne narzędzie do transportu drona, a spróbuję. Ale do tego czasu nie mamy o czym rozmawiać.
Gordon skrzywił się, ale musiał przyznać kapitanowi rację. Zabijanie dronów nie stanowiło najwyraźniej problemu, ale złapanie ich żywcem – wręcz przeciwnie. Potrzebne były informacje, co ci obcy mogą pożreć i – co ważniejsze – czego nie mogą.
Jedno było pewne, Drasinowie, o czym Gordon doskonale wiedział, okazali się technologicznym, a prawdopodobnie również biologicznym koszmarem. Szczerze mówiąc, nie wiedział, czy właśnie technologicznym, czy biologicznym. Możliwe, że zaliczali się do trzeciej kategorii, ale nadal pozostawali koszmarem.
Poszukiwanie rozwiązania, jak poradzić sobie z takim gatunkiem wałęsającym się po całej Galaktyce, stanowiło teraz główny cel pracy Gordona. Zwykle dzielił swój czas między Blok i różne niezrzeszone państwa, które mogłyby sprawiać kłopoty. Teraz musiał przyjąć na siebie rolę jakiegoś protagonisty rodem z science fiction.
A Seamus Gordon naprawdę wolałby zajmować się zwykłą mokrą robotą.
– Świetnie. Znajdziemy ludzi, którzy nad tym popracują – stwierdził po chwili. – Admirał Gracen, kiedy zakończą się remonty „Odysei”?
– Nowe systemy uzbrojenia powinny być zainstalowane w ciągu tygodnia – odpowiedziała admirał po namyśle, po czym zerknęła na Erica. – Czy tak, kapitanie?
Eric skinął głową.
– Mniej więcej. Będziemy musieli przeprowadzić standardowe testy, zanim zaufam nowym systemom…
– Nie w Układzie Słonecznym, kapitanie – przerwała mu admirał.
– Proszę? – Eric zamrugał.
Wiedział, że obecne zagrożenia wykluczały testowanie broni w określonym zasięgu od Ziemi, ale w całym układzie?
– Działa T są utajnione na najwyższym poziomie – wyjaśnił spokojnie Gordon. – Nie wiem, czy został pan wprowadzony w sprawę, ale prywatnie doradzamy dowódcom okrętów, aby nie sprawdzali tych systemów gdziekolwiek w zasięgu bezpośredniej obserwacji okrętów Bloku, stacji albo dronów.
– Ma rację, kapitanie – dodała z powagą Gracen. – Rozkazy nie są oficjalne, głównie dlatego, że nie chcemy, aby Blok dowiedział się, jak bardzo tajne są działa T. Dostanie pan prywatne rozkazy w tej sprawie, zanim opuści pan punkt Lagrange’a pięć.
– Rozumiem. – Eric skinął głową. – A jak będą wyglądały moje oficjalne rozkazy?
– Najprawdopodobniej kolejna misja dyplomatyczna do Priminae – odparła admirał. – „Odyseja” oraz pan i pańska załoga cieszą się tam sporym szacunkiem, a to bezcenne.
Eric domyślił się, że właśnie to stanowiło decydujący czynnik, ale tak naprawdę nie miał nic przeciwko temu. Lubił Priminae, a związanych z nimi tajemnic wystarczało, żeby się nie nudzić tak, jak na innych misjach dyplomatycznych.
– Ale pewnie będziemy też chcieli, żeby zajrzał pan po drodze do paru układów gwiezdnych z naszej listy, włącznie z Gliese 581 – dodała Gracen.
– Z jakiegoś szczególnego powodu? – Eric znał tę gwiazdę, przynajmniej ogólnie. Znajdowała się na trasie, jaką planowano dla pierwszej misji „Odysei”. Gliese 581 była na liście systemów gwiezdnych, w których prawdopodobnie występowały planety podobne do Ziemi, w tak zwanej strefie Złotowłosej. A to przyciągało bardzo uwagę do układu, zwłaszcza uwzględniając jego bliskość.
– Wykryliśmy ślady chińskiej misji nadświetlnej, wskazujące na ten właśnie kierunek. Gliese 581 to jedna z lokalizacji, którymi Blok mógł się zainteresować – stwierdził Gordon niewinnie.
Eric po prostu wytrzeszczył na niego oczy.
– Przepraszam? Jaka chińska misja nadświetlna? – Spojrzał ostro na admirał, potem na agenta. – Udało im się ukraść technologię skoków?
– Nie, wybrali inne rozwiązania – odparł Gordon. – Zdaje się, że zdołali zastosować w praktyce równania Alcubierre’a.
Eric zamyślił się, marszcząc brwi. Czytał trochę o teorii Alcubierre’a, kiedy został przydzielony na „Odyseję”, ale nikomu w Konfederacji nie udało się przejść od teorii do praktyki. Przede wszystkim taki napęd wymagał obłędnej energii, chociaż o wiele mniejszej, niż zakładano na początku. Ale w przeciwieństwie do napędu tranzycyjnego, okręt z napędem nadświetlnym poruszałby się w przestrzeni, którą zakrzywiał.
A to się naprawdę liczyło, ponieważ żadne, nawet najlepsze urządzenia nie zdołałyby wykryć takiej jednostki i ostrzec przed jej zbliżaniem, dopóki nie przeleciałoby się przez nią. Właściwie mogłoby to stanowić drobną wadę, a Eric nie znosił latania na oślep… nawet jeśli z intelektualnej perspektywy rozumiał, że droga przed nim jest czysta na więcej niż dziewięćdziesiąt dziewięć procent.
– Rozwiązali kwestie nawigacji? – zapytał z ciekawością.
– Nie wiadomo. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Blok w ogóle zastosował równania Alcubierre’a – przyznał ponuro Gordon. – Kiedy „Weifang” minął Plutona i zniknął z naszych czujników, chyba wszyscy na posterunkach obserwacyjnych zesrali się w gacie z wrażenia.
– Założę się – mruknął Eric.
– Naszym głównym celem nadal jest wymiana dyplomatyczna z Priminae – wtrąciła Gracen z naciskiem. – Jednak każda informacja o działalności Chińczyków poza Układem Słonecznym byłaby miłym bonusem.
– Zrozumiałem – odparł Eric. – Nasz napęd tranzycyjny musiał nieźle przypalić tyłki tym z Bloku, skoro wykonali ruch tak szybko.
– Cóż, w technologii MP zawsze mieli nad nami przewagę o pokolenie lub dwa – stwierdził Gordon. – Nie byliśmy nawet bliscy jej odkrycia, dopóki tuż przed wojną nie wykradliśmy planów urządzeń pierwszej generacji z laboratorium Bloku.
– Ich komputery też są lepsze – dodał ponuro Eric.
– To żadna niespodzianka. Większość zakładów przemysłowych przed wojną znajdowała się w krajach Bloku, a procentowo większość czołowych naukowców sympatyzowała z Blokiem – westchnął Gordon. – Zatem to bardzo prawdopodobne, że rozwiązali również problem z urządzeniami namiarowymi.
Eric skinął głową.
– Bardziej niż prawdopodobne.
Przed powstaniem Bloku i wojną Stanom Zjednoczonym wydawało się, że są najlepszym państwem na planecie. Problem polegał jednak na tym, że chociaż przekonanie to było prawdziwe, jeżeli chodziło o siłę zbrojną, kraj cierpiał na niedostatki w innych ważnych dziedzinach w porównaniu z państwami takimi jak Japonia, Korea, Chiny i inne, w których obywatele skłonni byli pracować za wynagrodzenie, jakie amerykańscy bezdomni mogliby uznać za śmieszne.
A chociaż Japonia aktywnie sprzeciwiała się Blokowi i trzymała z Konfederacją Północnoamerykańską, jednak niemal wszystkie rozwijające się przemysłowo państwa związały się z Blokiem i stały podstawą jego siły. Od Korei przez Chiny po Indie, potęga przemysłowa, ongiś należąca do USA i ich sojuszników, była systematycznie przenoszona za ocean przez amerykańskie korporacje, którym zależało na zmniejszeniu kosztów produkcji.
Na dodatek kraje zachodnie kształciły najzdolniejszych ludzi z państw Bloku, a oni wracali do siebie i wykorzystywali to wykształcenie…
Okoliczności te nie przysłużyły się Konfederacji Północnoamerykańskiej, gdy wybuchła wojna.
Na początku konfliktu USA kontrolowały nadal pięćdziesiąt procent morskich sił zbrojnych na planecie, jednak w powietrzu przewagę uzyskały Chiny, które wyprodukowały odrzutowce pierwszej generacji z masą przeciwną. Chińscy piloci modliszek przedarli się przez obronę przeciwlotniczą i eskadry samolotów, po czym zmienili lotniskowiec USS „Enterprise”, najpotężniejszy okręt wojenny na świecie, w rynnę żużlu i pozostawili, aby powoli zatonął. Potęga na morzu nie miała znaczenia, liczyła się moc w powietrzu i Blok przejął władzę nad niebem na prawie trzy miesiące.
Aż wreszcie na scenę wkroczyły Archanioły, które wzięły udział w walkach nad Japonią.
A teraz najwyraźniej Blok znowu zajął dominującą pozycję pod względem opanowania technologii MP, jednak tym razem Eric był za to niemal wdzięczny. Widział, co znajdowało się w przestrzeni kosmicznej. Dlatego każde nowe odkrycie technologiczne ludzkości było dla niej dobre.
„Pieprzyć patriotyzm. Potrzebna nam każda broń, której możemy użyć”.
Obrazy chmury Dysona nawiedzały go na jawie i w koszmarnych snach. Bardzo dobrze, że Blok zaznaczał swoją pozycję w przestrzeni międzygwiezdnej. Będzie musiał walczyć jak inni, chyba że wolałby, aby Ziemię spalili na popiół Drasinowie i ci, którzy za nimi stali.
– Dobrze, będę miał oczy szeroko otwarte. Możemy oblecieć „Odyseją” najbardziej prawdopodobne lokacje, choćby po to, żeby sprawdzić, czy Chińczycy gdzieś tam są – zdecydował. – Tyle że nie widzę problemu, jeśli ich nawet zlokalizujemy. O Bloku wiele można powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest na tyle szalony, żeby teraz rozpocząć wojnę. Jesteśmy wystarczająco zaawansowani technologicznie, żeby rezultat takiej konfrontacji z ich perspektywy pozostawał niepewny, a trzeba sobie jeszcze poradzić z Drasinami.
– Przywódcy Bloku nie są pewni, czy Drasinowie w ogóle istnieją, kapitanie. – Gordon pokręcił głową. – Znacząca większość uważa, że to tylko propaganda.
– Och, na litość… – prychnął gniewnie Eric.
Szczerze powiedziawszy, nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle go to zaskoczyło, ale jednak czuł wściekłość, że wątpiono w jego słowa. Oczywiście przywódcy nie mieli powodu, żeby wierzyć kapitanowi „Odysei” na słowo, jednak i tak budziło to w Westonie irytację.
– Pewnie nie powinno mnie to dziwić – mruknął.
– To prawda – zachichotał Gordon. – Ale proszę spojrzeć na to z jaśniejszej strony. Jeżeli Blok wynalazł porządny napęd nadświetlny, wkrótce przekona się o istnieniu Drasinów na własnej skórze.
– Zakładając, że okręt powróci, by o tym zameldować – przypomniała im obu admirał Gracen. – Blok nie posiada technologii osłon maskujących choć odrobinę porównywalnych z naszymi, a bez odpowiedniej obrony przed laserami chińska misja kosmiczna nie będzie raczej tak przyjemna, jak wyprawy „Odysei”.
– Nie da się ukryć – westchnął Gordon.
– Czy dostanę rozkazy na wypadek, gdybym natrafił na okręt Bloku w opałach?
– Prawo morskie, kapitanie. W tej chwili nie prowadzimy wojny z Blokiem. Ratować, jeżeli to możliwe.
– Tak jest, pani admirał.
– To wszystko, co musieliśmy omówić osobiście – oznajmiła admirał Gracen. – Oficjalne rozkazy i dodatkowe materiały zostaną panu przekazane przed odlotem „Odysei”. Proszę jednak, żeby miał pan na uwadze to, co zostało tutaj powiedziane, kapitanie.
– Oczywiście, pani admirał. – Eric wstał. Zasalutował zwierzchniczce, po czym skinął głową szpiegowi. – Panie Gordon.
– Jeszcze się zobaczymy, kapitanie.
Eric nie posłał mu groźnego spojrzenia, no, może nie całkiem niegroźne, co u szpiega wywołało uśmiech.
– Ten człowiek nie przeżyłby w Agencji nawet jednego dnia – powiedział, kiedy Weston wyszedł.
– Zapewne. – Admirał Gracen wzruszyła ramionami. – Jednak nadaje się na wzorcowego kapitana.
– Wszyscy zwracają na niego uwagę, gdy tylko się pojawi, prawda? – roześmiał się cicho Gordon. – Emanuje z niego szczerość i poczucie honoru. I chociaż na dowódcę „Odysei” wolałbym kogoś bardziej przebiegłego i podstępnego, obecny kapitan musi wystarczyć.
– Ktoś bardziej podstępny i przebiegły mógłby nie zjednać sobie Priminae ani Centrali – przypomniała mu Gracen.
– To prawda, ale może dzięki temu nie wmieszalibyśmy się w wojnę międzygwiezdną.
– Początkowo też tak myślałam, ale to wygląda inaczej. – Admirał pokręciła głową. – Obawiam się, że to by się zdarzyło niezależnie od wszystkiego. Kapitan Weston po prostu nieco to przyśpieszył. Ale sytuacja pod każdym względem rzeczywiście nie należała do sprzyjających. Wolałabym, żeby dokonał zwiadu i uciekł gdzie pieprz rośnie… Jednak biorąc pod uwagę najnowsze dane dostarczone przez „Odyseję”, ocalenie Priminae mogło być dla nas najlepszym rozwiązaniem.
Gordon skrzywił się, ale nie zaprzeczył. Chociaż Priminae zapewniali o swoim umiłowaniu pokoju, posiadali potężne uzbrojenie i byli zdolni do produkowania go w przyśpieszonym tempie. Gordon nie wiedział, czy to ma znaczenie wobec możliwości Drasinów, lecz zawsze lepszy rydz niż nic.ROZDZIAŁ 2
Przestrzeń międzygwiezdna W pobliżu niezbadanej wcześniej struktury Dysona
– Nad organikami nikt nie panuje, prohuerze. Jeżeli ich nie zablokujemy, całkowicie stracimy kontrolę.
– Spokojnie, Ivanth – powiedział mężczyzna w mundurze, siedzący za biurkiem. – To przesada, czytałem raporty.
– Raporty nie oddają rzeczywistej sytuacji – zaoponował z przekonaniem młody mężczyzna, jednak dobierał argumenty tak, aby nie okazać rozmówcy braku szacunku. – Zaczęli anihilować planety nienależące do Priminae!
– Niezamieszkane planety, które praktycznie nie mają dla nas znaczenia.
– Mój prohuerze – odparł spokojnie Ivanth – planet zdolnych do podtrzymywania życia nie ma we wszechświecie aż tak wiele.
Mężczyzna za biurkiem zachichotał, choć to zupełnie nie pasowało do nastroju rozmowy.
– To pomniejszy sektor pozbawionej jakiegokolwiek znaczenia odnogi Galaktyki, Ivanth. Priminae stanowią zagrożenie tylko w tym rejonie. Na dodatek nie znają nawet własnej historii. Uporządkujemy wszystko i znowu zapanuje cywilizacja. A organiki niech się zabawią.
– Tak, mój prohuerze. – Ivanth poddał się z westchnieniem. – A co z nieznanym?
Mężczyzna za biurkiem pochylił się i splótł dłonie.
– A tak, nieznany. Przejrzałem dane ze starć, które uzyskaliśmy od organików. Pokrywają się z sygnaturą okrętu, który uciekł nam przy Ulu.
– Nie pasuje do żadnego znanego nam typu jednostek Priminae. Skonstruowali coś nowego?
– Nie sądzę. Jednostki Priminae zawsze należą do określonych typów – stwierdził prohuer. – Jego pochodzenie musi być inne.
– Wyniki skanowania są jednoznaczne – zaprotestował Ivanth. – To ludzie.
– Tak, tak. Jestem tego świadom i właśnie to najbardziej nie daje mi w całej tej misji spokoju – przyznał prohuer. – Najwyraźniej Prim sprzymierzyli się z kolejnym odłamem ludzi. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, dlaczego wycofali się do tego odległego sektora Galaktyki, ale najwyraźniej ktoś przybył tam z nimi.
– Ten okręt bez wątpienia stworzyła rasa nastawiona na walkę – odparł zdezorientowany Ivanth. – Dziwne, że Priminae sprzymierzyli się z kimś takim.
Prohuer westchnął i potrząsnął głową.
– Śledzimy Priminae już od tysiąca gwiazd, ale wcale nie rozumiem ich lepiej niż na początku. To tchórze, ukrywający się za pięknymi słowami. Chowanie się za okrętem należącym do innej rasy pasuje do Priminae jak ulał.
– Być może – przyznał Ivanth. – Ale za tylko jednym? Jeden okręt przeciwko wielokrotnie liczniejszym organikom, a nawet przeciwko wielu z naszych w Ulu? I za każdym razem udawało mu się zwyciężyć lub uciec. Nawet nasze najlepsze jednostki miałyby problem, aby mu dorównać.
– Wiem i to martwi mnie najbardziej – przyznał prohuer. – Ta jednostka jest praktycznie nieobecna na naszych wykresach zagrożenia. W obrębie Ula okręt pozostawał w ukryciu. Nie udało się go przeskanować, zarejestrowaliśmy tylko zaburzenia czasoprzestrzenne, które wywoływał swoją obecnością. A do tego ta rasa z pewnością zachowała dość siły militarnej, aby stanowić całkowicie realne zagrożenie. To niewiadoma i jej obecność jest niepokojąca. Jak dotąd widzieliśmy zaledwie jeden okręt. A jeden okręt, nawet tysiąckrotnie potężniejszy, nie może… nie zdoła powstrzymać naszej ofensywy.
Ivanth tylko skinął głową.
W czerni międzygwiezdnej Okręt Sił Kosmicznych Armii Ludowo‐Wyzwoleńczej „Weifang”
– Włączyć wentylację. – Sun wpadł do rufowej sekcji maszynowni. – Wasi ludzie nie mogą zginąć, inaczej „Weifang” nigdy nie wróci do domu!
– Wydajność układów filtrowania spadła do dwudziestu procent, kapitanie. Nie zdołamy oczyścić powietrza.
Sun puścił potok siarczystych przekleństw, których zawodowy żołnierz armii ludowej nie powinien używać. System filtracji na okręcie ledwo dawał radę. Wkrótce zacznie mieć problemy, a wtedy „Weifang” stanie się kolejnym statkiem widmem, jak z legend.
– Wyciągnijcie świece z magazynów – rozkazał.
– Kapitanie, nie wystarczy ich na podróż do domu.
– To bez znaczenia. Nie przetrwamy podróży, jeżeli nie pozbędziemy się tego dymu i nie oczyścimy filtrów. Wyciągnijcie świece i naprawcie filtry, nawet jeżeli trzeba będzie to zrobić w próżni.
– Tak jest, panie kapitanie. – Mechanik poszedł przekazać rozkazy.
Sun śledził postęp prac z pełną świadomością, że dzięki świecom tlenowym zyskali tylko trochę czasu. Stawiał na to, że uda się przywrócić filtry do pracy, ale sytuacja nie wyglądała dobrze.
„Wiedzieli, na co się ważą” – pomyślał ponuro Sun. „Połowa maszynowni jest w ruinie, tak samo jak reszta sekcji. To, co z nich zostało, jest wystawione na działanie próżni i prędkości nadświetlnej”.
Z tej sytuacji nie było wyjścia i Sun o tym wiedział.
Aby przeprowadzić naprawy, „Weifang” musiał zwolnić.
Labiryntem korytarzy kapitan udał się na mostek. Przeszedł obok własnego stanowiska i zatrzymał się przy sekcji rozpoznania dalekiego zasięgu.
– Ścigają nas? – zapytał krótko.
Podoficer obsługujący urządzenia potrząsnął przecząco głową.
– Nie, panie kapitanie, ani śladu wroga.
Mężczyzna zawahał się, po czym uniósł wzrok znad instrumentów.
– Panie kapitanie, obcy zniszczyli połowę naszych urządzeń, a lecimy z nadświetlną. Nie jesteśmy do końca ślepi, ale niewiele nam brakuje.
– Rozumiem. – Kapitan poklepał podoficera po ramieniu i odbił się od podłogi.
Poleciał swobodnie w kierunku swojego stanowiska i przypiął się do fotela.
– Sternik, przygotować się do opuszczenia nadświetlnej.
– Tak jest, rozpoczynam przygotowania.
– Wytracić prędkość na MP, gdy będziecie gotowi. Zejść z nadświetlnej i zwolnić do małej relatywistycznej.
Na całym okręcie rozbrzmiał alarm informujący załogę o konieczności udania się na wyznaczone pozycje. Kolejne stanowiska zaczęły zgłaszać gotowość.
– Okręt gotowy do deceleracji.
– Wyłączam generatory MP. – W głosie sternika słychać było nerwowe napięcie. – Przekroczenie bariery prędkości światła… teraz.
Okrętem nie zaczęło rzucać. Nie była to taka zmiana, jak nagłe zwolnienie podczas lotu z prędkością naddźwiękową do poddźwiękowej, ale dało się odczuć wyraźne przejście, które wstrząsnęło członkami załogi, choć byli przygotowani. Napęd z użyciem generatorów MP to cud inżynierii wielowymiarowej i manipulacji czasoprzestrzenią. W wyniku jego działania powstawała stromizna, po której ześlizgiwał się „Weifang”. W trakcie lotu z pełną prędkością nadświetlną bąbel, w którym znajdował się okręt, był w pełni izolowany od normalnej czasoprzestrzeni, ale gdy następowało wytracenie prędkości, przez chwilę wyraźnie dostrzegało się efekt Dopplera. Większość spektrum znajdowała się poza zakresem widzialnym, ale to, co pozostawało, groziło ciężką chorobą, dlatego ludzi chroniły osłony.
Ten nieprzyjemny efekt trwał tylko chwilę, aż prędkość spadła do poziomu, przy którym nie był już odczuwalny.
– Panie kapitanie, włącza się osprzęt działający przy prędkości światła!
– Wykonać pełny skan wyśrodkowany na naszej pozycji – rozkazał Sun, uwalniając się od pasów fotela. – Powiadomić mnie, gdyby zdarzyło się cokolwiek niepokojącego. Idę na rufę.
– Tak jest!
Sun skrzywił się, patrząc przez przyciemniany wizjer kombinezonu na sekcje okrętu po ewakuacji.
„Lasery wroga zwyczajnie odparowały kilkaset metrów kwadratowych stali pancernej. Nie do wiary”.
Choć atak trwał krótko, zniszczenia wydawały się nieprawdopodobne.
Gdy przemieszczali się przez uszkodzone sekcje, znaleźli tylko kilka ciał. Większość została wyrzucona na zewnątrz przez dekompresję. Jeśli „Weifang” powróci do domu, rodzinom nie zostaną zwrócone ciała. Dzięki temu ryzyko, że ktoś znajdzie zwłoki przyjaciela i udławi się w kombinezonie własnymi wymiocinami, było raczej niewielkie.
Marne pocieszenie, ale Sun uznał, że lepsze takie niż żadne.
– Poszukajcie fabryk replikacyjnych, które wyglądają na nieuszkodzone. Musimy wymienić filtry. – Polecenie podkreślił gestem.
Członkowie załogi potwierdzili przyjęcie zadania i rozpełzli się po uszkodzonych sekcjach. Sun odwrócił się i spojrzał w przestrzeń.
Była… zaskakująca. Piękna. Przerażająca.
W tak dużej odległości od źródeł światła i odbić wszechświat wydawał się nieskończenie czarny i jednocześnie nieskończenie jasny. Na niebie widziało się znacznie więcej gwiazd niż z Ziemi, ale ich słabe światło podkreślało tylko panującą wokół ciemność.
Poza oświetleniem kombinezonów i migotaniem odległych gwiazd nie było niczego, tylko absolutna czerń, której Sun nie potrafił sobie nawet wyobrazić. W obliczu ciemności tak zupełnej czuł podziw i pokorę. Nie potrafił długo spoglądać w tę pustkę.
– Kapitanie, udało nam się znaleźć replikatory. Wyglądają na całe.
Sun powrócił myślami do bieżących spraw.
– Znakomicie. Zabierzmy je jak najszybciej na okręt.
– Tak jest.
***
Przemieszczanie masywnych replikatorów nie było zadaniem prostym, nawet w warunkach mikrograwitacji. Blok być może przodował w technologii MP, ale Sun musiał przyznać, że najlepsze urządzenia wytwórcze produkowała Konfederacja.
Jednostki Bloku działały wydajnie, ale miały duże rozmiary. Oczywiście wielkość to pojęcie względne. Replikatory zapewniały przecież wydajność zautomatyzowanej fabryki i mieściły się w małym pomieszczeniu.
Sun słyszał, że istniały modele wielkości talerza i o wydajności, która pozwalała w ciągu dwunastu godzin postawić ładny dom.
Niestety, nie mieli na pokładzie takich urządzeń.
Zadanie przemieszczania replikatorów było nieskomplikowane, ale niebezpieczne i czasochłonne. Członkowie załogi nie mogli sobie pozwolić, aby przetransportować je szybko. Pęd zmieniłby urządzenia w śmiertelnie groźne pociski albo co gorsza, uszkodził. A wraz z nimi przepadłyby ostatnie, i tak bardzo nikłe, nadzieje „Weifanga” na ocalenie.
Musieli więc wlec urządzenia powoli korytarzami, przytrzymując z obu stron, aby nie utracić nad nimi kontroli. Cała operacja okazała się nad wyraz żmudna, powolna i bardzo niebezpieczna.
I musieli ją przeprowadzić w niewygodnych kombinezonach, które ledwie mieściły się w niektórych sekcjach.
Pracowali bez wytchnienia niemal przez trzy pełne wachty, aż w końcu udało się umieścić sprzęt w zabezpieczonych sekcjach „Weifanga”. Sun rozkazał grupie odpocząć. Pracę przejęły zespoły inżynieryjne. Przez pewien czas kapitan obserwował ich krzątaninę, ale w końcu poddał się i wrócił do kabiny, żeby się trochę przespać.
Powietrze było zdatne do oddychania dzięki świecom tlenowym. Dym i smog zostały usunięte. Sun z przyjemnością przyłożył głowę do poduszki i pogrążył się we śnie.
Po przebudzeniu czekało na niego mnóstwo pracy.
Planeta Ranquil Przestrzeń kosmiczna Priminae
Admirał Rael Tanner spojrzał na stanowisko dowodzenia i kontroli – centrum strategiczne światów kolonii. Było jak oczy wypatrujące czegoś, co jak wiedział admirał, powinno znajdować się w najbliższej przestrzeni kosmicznej, choć nie dawało się odnaleźć.
– Wysłać „Posdana” i „Nepta”, żeby sprawdziły sygnały, które wykryliśmy w pobliżu kolonii Simanth – rozkazał, nie podnosząc wzroku. – Było tam zbyt wiele zakłóceń, żeby uznać je za interferencje tła.
– Tak, admirale.
Od ostatniego natarcia na Ranquil znowu mieli spokój z Drasinami. Najwidoczniej obcy wycofali się, żeby ponownie ocenić sytuację. Admirał nie był pewien, skąd się bierze jego niepokój, skoro sądząc z uzyskanych odczytów, obcy nie znajdowali się w pobliżu, ale wolał się zabezpieczyć.
Odczyty wcale nie oznaczały, że Drasinowie tym razem zniknęli całkowicie.
Rael zastanawiał się, czy wróg nie próbował rozproszyć swoich sił i pojawić się na granicach przestrzeni kolonii, żeby wywabić okręty Priminae. Wydawało się to możliwe, ale przy pełnym tempie produkcji w Kuźni miał do dyspozycji tyle okrętów, że nie wiedział, co z nimi zrobić. Nie żeby to miało znaczenie, jeżeli potwierdzą się raporty „Odysei”, jednak i tak Rael próbował sformować eskadrę zwiadowczą do tej misji.
„Nic, co mamy, nie zdoła dotrzeć tam niezauważone, a potrzebna będzie flota, żeby się wydostać, jeżeli Drasinowie zaatakują”.
Jednak to nie te zmartwienia wywoływały u niego napięcie.
– Wojna dobrze nam idzie.
Tanner nie obejrzał się przez ramię na tego, kto się odezwał. Wiedział, że duży mężczyzna z tyłu stoi sztywno z rękoma za plecami i surowym wyrazem kanciastej twarzy.
– Tak, wiem. – Tanner nie przestał wpatrywać się w mapy.
– Martwisz się, że idzie tak dobrze – zauważył Nero Jehan.
To nie było pytanie.
– Poprzednim razem Drasinowie wycofali się tylko po to, żeby ocenić sytuację. Niedługo potem wrócili, i to znacząco liczniejsi.
– Wydaje się, że mają tylko liczebność po swojej stronie.
– I niczego więcej nie potrzebują – warknął Tanner. – Wiemy dzięki „Odysei”, że do uzyskania nad nami przewagi liczebnej posiadają więcej, niż potrzeba. Dlaczego jeszcze po nas nie przyszli?
– Narzekasz? – W głosie Nero zabrzmiało lekkie rozbawienie. – Ciesz się, że mamy czas na przygotowania.
– Przeciwnik, który zachowuje się nieprzewidywalnie… – wysyczał Tanner. – To może oznaczać bardzo wiele zagrożeń.
– Doprawdy?
– Owszem. Może znaczyć, że albo są głupi i nie wiedzą, jaką mają nad nami przewagę, albo to ja jestem głupi i nie dostrzegam czegoś, co oni wiedzą doskonale, albo… – Tanner powoli pokręcił głową.
– Albo co?
– Albo mają jeszcze inne, ukryte plany – burknął Tanner. – Nic z tego nie ma sensu.
– Drasinowie to bestie – stwierdził Nero beznamiętnie. – Wszystko na to wskazuje. Starożytne zapisy i nasze doświadczenie. Oni nie planują, tylko się roją.
– Informacje od „Odysei” w jednym aspekcie są jasne, Nero. I przeczą wszystkiemu, co wiemy o Drasinach. – Tanner westchnął ze znużeniem i przeczesał włosy palcami. – Oni się z kimś sprzymierzyli.
– Drasinowie nie mają sojuszników.
– Właśnie. Nie mają ich. – Admirał przechylił głowę i znowu wbił wzrok w mapy, jakby chciał się im przyjrzeć z innej perspektywy. – Zatem… czy to naprawdę są Drasinowie?
– Nie… nie rozumiem? – odparł Nero niepewnie.
– Wyglądają jak Drasinowie, zachowują się jak oni – rozwinął Tanner. – Lecz czy to są Drasinowie?
– Admirale?
Tanner tylko machnął ręką i odwrócił się od map.
– Nie zwracaj na mnie uwagi, przyjacielu. Jestem zmęczony, a muszę to dokładnie przemyśleć. Zobaczymy się jutro.
Nero, zmieszany nagłym wyznaniem dowódcy, przyglądał się, jak drobniejszy mężczyzna wychodzi z sali. Postawny dowódca sił naziemnych całego układu gwiezdnego odwrócił się do map strategicznych i pochylił nad nimi. Podobnie jak przyjaciel, Jehan również uważał, że najgorsze jeszcze nie nadeszło. Priminae przeżyli pierwsze operacje wroga bardziej dzięki szczęściu niż umiejętnościom, a wiele wskazywało, że prawdziwa fala ataku dopiero wzbierała.
Z daleka, z najgłębszych otchłani czerni, zbliżał się wróg.